Od jakiegoś czasu jęki znowu ucichły, tylko czasem dało się słyszeć wyprany z nadziei dźwięk. Lawirowałam trochę między drzewami, dopóki nie ujrzałam niespodziewanego widoku: obcy koń stał spokojnie między nagimi krzewami w lesie. A jednak na jego pysku malował się wyraz bólu, znudzenia i udręki. Również wyprostowana obserwowałam go, czekając. Dopiero po dłuższej chwili mnie zauważył.
— Witaj... - rzekł nieśmiało, po czym dodał: - Proszę, pomóż mi. - wyglądał zdecydowanie na zrozpaczonego, młodego konia, nie zaś sprytnego przeciwnika. Podeszłam bliżej. Dopiero wtedy zauważyłam przednią lewą nogę ogiera która utkwiła w ogromnym, żelaznym potrzasku. Dookoła utworzyła się kałuża krwi, jednak nie była zbyt świeża. Musiał tu już spędzić sporo czasu.
— Jak się nazywasz? - spytałam, by na wszelki wypadek wiedzieć, kogo szukać.
— Beleg. - odparł. - Nie musisz się mnie obawiać, i tak nic ci nie zrobię. - westchnął, widząc moje zastanowienie.
— Po stepie kręci się wiele gorszych szumowin, ale fakt, one raczej nie proszą o pomoc przy wpadnięciu w pułapkę... - skwitowałam to, i przystąpiłam do działania. Wnyki było mocno zatrzaśnięte, metalowe zęby wbiły się w nogę. Ciężko będzie bez jej amputacji...Rozejrzałam się trochę, po czym wzięłam najbliższą grubą gałąź.
— A twoja włócznia...nie byłaby mocniejsza? - rzuciłam mu nieprzychylne spojrzenie, co natychmiast go uciszyło. Wsadziłam koniec narzędzia między zawarte części pułapki i nacisnęłam z całej siły. Ramiona nieco się rozwarły, jednak równocześnie drewno pękło z głośnym trzaskiem. Postanowiłam działać inaczej. Obejrzałam dokładnie urządzenie ze wszystkich stron. Miało raczej prosto konstrukcję. Złapałam zębami za jedną śrubkę i bardzo powoli zaczęłam wykręcać. Nic to nie dało; lecz gdy kolejna wypadła na śnieg, jedno uderzenie kopytem wystarczyło, by konstrukcja rozpadła się, uwalniając kończynę Belega.
— Dziękuję ci. Mam wobec ciebie dług. - rzekł ogier z uśmiechem. Odwzajemniłam gest.
— Coś jeszcze?
— Nie, ale mógłbym ci coś od razu pokazać. W ogóle, jak się nazywasz? - koń ruszył do przodu. Szłam obok niego, spokojna, ale nadal czujna.
— Yener. - mruknęłam.
— Ładne imię. - zbliżaliśmy się nieuchronnie do krańca lasu. Dalej ciągnęły się już niebezpieczne strefy, kontrolowane przez istoty ludzkie. Coraz bardziej zwalniałam, a w końcu stanęłam.
— Coś się stało?
— Nie wiem, jaki miałeś cel w uwolnieniu się z pułapki, skoro teraz leziesz w następną. - Beleg przechylił pytająco głowę.
— To mój dom, zresztą bardzo dobry. Ciebie też przyjęliby z otwartymi kopytami. Jedzenie, nocleg - wszystko masz zapewnione w pakiecie. - Teraz wszystko stało się jasne; pupilek dwunożnych.
— Wolę swoją wolność. - po tych słowach obróciłam się szybko na tylnych nogach i pogalopowałam z powrotem, w stronę ustalonego nowego miejsca postoju. Wkrótce dotarłam do reszty, zadyszana, ale szczęśliwa po biegu przez step.
— Gdzie byłaś? - spytał z miejsca Khonkh.
— Długa historia.
KUNIEC.
Zaliczona.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!