Wciąż gwałtowne porywy wiatru szastające kłębami śniegu na prawo i lewo, zasłaniając w ten sposób krajobraz i ograniczając widoczność do zera, panoszyły się po świecie, jednak śnieg padał już rzadziej, zwiastując koniec pogodowego horroru, zaskakująco długiego jak na mongolską anomalię. Ale w Krainie Błękitnego Nieba jest ono niezmiennie nieprzewidywalne i tajemnicze. Nigdy nie wiadomo, czego się po nim spodziewać. Trzymałam się jako tako na nogach, momentami mocno się chwiejąc pod naporem wichru, jednak w ostatecznym rozrachunku lepsze było to niż kilka centymetrów przestrzeni ścisk w małej jaskini, które powoli zaczynały doprowadzać mnie do obłędu. Nieduże, ciemne pomieszczenia od zawsze doprowadzały mnie do szału. Kilka innych koni również skorzystało z tej możliwość, lecz większość bardziej ceniła sobie ciepło i bezpieczeństwo.
W pewnym momencie zwróciłam uwagę na U'schię, smukłą, kasztanowatą arabkę, wracającą właśnie do tymczasowego schronu. Była jednym z niewielu członków, których poznałam trochę głębiej, choć miałam o wszystkich podstawowe informacje i wyobrażenie, do czego mogą być zdolni. Większość nie była godna uwagi, ale ta klacz z jakiegoś powodu sprawiała miłe mi wrażenie.
Wkrótce po opatrzeniu Khonkha nawałnica ustała tak nagle, jak się pojawiła. Otworzył nam się widok na kłujące bielą, piękne, łagodne zbocze, po którym tu dotarliśmy. Zeszliśmy z powrotem na dół i podążyliśmy dalej wyznaczoną trasą, choć mieliśmy przejściowe trudność z jej ponownym znalezieniem. Szłam na przedzie, lecz obok był jeszcze ktoś: właśnie U'schia, drugi przewodnik.
<U'schia? Strasznie nijakie ;_; Ale jest...XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!