Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

19.02.2018

Od Yatgaar ,,Żelazny wschód. Przewodnik" Cz. IV

Noc jeszcze nie zaczęła wypełniać świata mrokiem, lecz popołudnie odeszło już w niepamięć, niczym jakaś ulotna, długa chwila. I podczas tego krótkiego momentu zawieszenia na horyzoncie ukazało się Dund-Us, będące na razie jedynie grubszą, trochę nierówną, czarną kreską na tle złotawej kuli zachodzącego słońca otoczonego krwistą łuną roztaczającą się po sinym, lecz czystym niebie. W tym momencie władca zatrzymał pochód; jasne było, że trzeba znaleźć jakieś miejsce w tej okolicy, daleko od miasta, niezbyt zresztą nam przyjaznego. Błyskawicznie zrobiłam rozeznanie terenu, po czym szturchnęłam pyskiem Khonkha, wskazując na wgłębienie w dolinie między skalistymi zboczami porośnięte rzadkim lasem. W oczach ogiera pojawił się jedynie błysk zadowolenia mieszający się z ogromnym zmęczeniem. Całe stado ruszyło już bardziej ochoczo, by pokonać najdłuższy z punktu naszych odczuć odcinek trasy, za to z większym entuzjazmem.
Będąc na czele pochodu, zagłębiłam się pierwsza w las. Nade mną zwieszały się równocześnie liczne nagie, powykręcane w przeróżne pętle i szpony gałęzie drzew liściastych i stożkowate, ciemno-zielone korony iglaków, pokryte warstwą śniegu która zsuwała się powoli, centymetr po centymetrze. Choć walka tutaj byłaby utrudniona ze względu na, choć luźno rozrzucone, pnie drzew, to równie bojowym zadaniem byłoby dostanie się tu wroga. Gdy znaleźliśmy się już około kilkuset metrów od granicy leśnej, przywódca zażądał postoju, tym samym wybierając to miejsce na tymczasową bazę. Nie było tu nic nadzwyczajnego jeśli chodzi o zagęszczenie, jednak słychać było szemrzenie bliskiego strumienia, a za nami musiało znajdować się wejście do kolejnej doliny, drogi ewakuacyjnej. Każdy miał teraz w głowie tylko jedną myśl: spać. Khonkh nie protestował. Wystarczyło tylko wybrać swój kawałek na nocleg, uszczypnąć trochę kory i zapaść w sen. Jutro rano będzie czas na przygotowania.
Mimo zmęczenia zachowałam jakieś resztki wyczulenia na szczególne przypadki; obudziła mnie rozmowa Khonkha z Mikadem i Valentią, rzecz jasna nie dość ostrożna, bowiem, jak się wydawało, wszyscy naokoło spali jak zaklęci w kamień.
— Musimy dowiedzieć się przede wszystkim o ich uzbrojeniu i liczebności. Lepiej iść, póki świt. - to zdanie wystarczyło mi, by zrozumieć całą sytuację. Ze stoickim spokojem, wyprostowana ruszyłam w stronę grupy, starając się szybko przepędzić resztki snu z powiek. Władca wyglądał na dość zaskoczonego i nieco zaniepokojonego, zaś pozostała dwójka jakby zobaczyła ożywający posąg.
— Witaj, Yatgaar. Już wypoczęłaś? - zreflektował się ogier, uśmiechając się. Przez chwilę milczałam.
— Tak. - rzuciłam mu krótkie, porozumiewawcze spojrzenie. - Valentio, możesz już odejść. - mruknęłam. Klacz, z początku zdziwiona, z chęcią zaczęła się oddalać, by kontynuować wypoczynek.
— Hej! - zaprotestował Khonkh. - Nie jesteś tu od rozkazywania.
— Oczywiście. Jestem tu od pomagania. - odparowałam, prychając. - Dobrze o tym wiesz. - dodałam łagodniej. Westchnął, przewracając oczami, po czym lekko się uśmiechnął. Już sobie wyobrażam: ,,Jej przecież nie da się powstrzymać"
— Potrzebne są nam przede wszystkim informacje na temat ich uzbrojenia i liczebności. Oczekuję waszego powrotu najpóźniej wieczorem. Nie dajcie się złapać. - wygłosił przemówienie od nowa, po czym wykonał gest do odprawy.
Zarzuciłam na siebie pelerynę i wyruszyliśmy kłusem. Po opuszczeniu lasu ustaliliśmy, iż w pewnym momencie rozdzielimy się i zajdziemy ich z dwóch stron. Obóz nie mógł być dalej, niż kilkanaście kilometrów stąd. Co jakiś czas zmienialiśmy tempo, by zachować siły również na powrót. Oczy przestały mi się już całkowicie kleić, podobnie jak ,,górski step", intensywnie budzący się do życia.
Cienie rzucane przez potężne zbocza skróciły się już znacznie, gdy na horyzoncie dostrzegliśmy coś w rodzaju grupy koni pomiędzy konstrukcjami z powbijanych w ziemię gałęzi i innych dziwnych, prostych rzeczy. W tym momencie skręciłam po prostu nagle na prawo i pogalopowałam przed siebie, napawając się pędem powietrza targającym moją grzywą na wszystkie strony i zaskoczeniem towarzysza. Po zrobieniu półkola znalazłam się mniej więcej pośrodku z boku stada, mając dzięki temu dobry widok na to, co wyrabia się naprzeciwko, a równocześnie byłam ukryta za skałami. Zaczęłam oceniać nasze szanse. Około czterdziestu wrogów kręciło się tu i tam. Niezbyt inteligentne warty były już wystawione. Okrągłe, wyznaczone ogrodzeniami place służyły najwyraźniej albo do obrony, albo przechowywania...Wtem kilka metrów przede mną wyskoczyło źrebię, całkowicie zaabsorbowane zabawą; a mimo wszystko dostrzegło mnie. Przez chwilę wpatrywało się z ciekawością, a ja wahałam się między zgnieceniem niebezpieczeństwa a ucieczką. Nigdy nie miałam z młodymi dobrego kontaktu.
— Kim ty jesteś? - spytał bez ogródek. Milczałam przez moment.
— Są tu gdzieś twoi rodzice? - odpowiedziałam pytaniem na pytanie.
— Tak, o tam. - wskazał pyskiem kierunek. W sumie...można by się czegoś ciekawego od niego dowiedzieć.
— Szykujecie się do wojny, prawda? - spytałam miłym głosem, dla ułatwienia wyobrażając sobie go jako mielonkę.
— Ym...tak. Skąd wiedziałaś? - wyglądał na lekko zaniepokojonego. Należało temu przeciwdziałać.
— Cóż, po tych wszystkich obwarowaniach i w ogóle, domyśliłam się. Jak tam nastroje?
— Moja mama i tata niby się cieszą, ale właściwie tylko Walker wygląda na zadowolonego. - przyznał ogierek.
— Heh...to smutne. Ale taka duża grupa jak wy powinna sobie poradzić z przeciwnikiem, prawda?
— Oczywiście! - napuszył się, wielki pan. - Może nie mamy wiele broni, ale mamy odwagę i zaciętość.
— To świetnie. Życzę wam powodzenia, i jeszcze coś: lepiej nie mów o mnie nikomu. Tylko byś się naraził na wyśmianie. I tak macie spore zamieszanie. - zakończyłam definitywnie rozmowę i prędko się oddaliłam, w razie gdyby coś mu jednak odbiło. Miałam już wszystkie potrzebne informacje. Nie czekając na Mikada, podążyłam do Khonkha. Dotarł zresztą niedługo po mnie. Złożyłam raport, zachowując dla siebie fakt obecności źrebięcia, i odeszłam na bok, by nieco się zdrzemnąć. Władca zdecydował, że atak przypuścimy już jutro, z zaskoczenia. Raczej tylko po to, żeby ich trochę połechtać. - dodałam w myślach. To potrwa jeszcze długo.
~Nazajutrz~
Ostrząc kopyta o twardy, obdarty z jednej strony z kory gruby pień, kątem oka wciąż obserwowałam zamieszanie związane z wyruszeniem, a czasem spoglądałam na wykonaną przez siebie wczoraj ranę na tylnej nodze. Huh...Choć zawsze mamy potrzebne informacje i cały plan, zawsze musi wyskoczyć ,,to coś", i zawsze przeciąga to przygotowania. Cudowna logika życia. Na miejscu miała pozostać para koni, Cherry i Nick, wraz z najmłodszym członkiem klanu, Mindy, głównie po to, by obronić się od grabieży bazy podczas nieobecności. W ciągu poprzedniego dnia teren ogrodzono jeszcze znalezionymi na poczekaniu palami, choć bardziej przypominały ozdobę niż coś, co zatrzyma wroga.
Uderzyłam ostatni raz, wkładając w to całą pozostałą mi siłę, po czym spojrzałam na dzieło. Krawędzie prezentowały się wspaniale, niczym ludzkie żyletki, błyszczące w słońcu przygrzewającym ostatnio bardziej i rozpraszającym powoli zimowy mróz i półmrok, ściskające świat w swych objęciach przez wiele dni. Moja dłuższa niż latem sierść, ,,wyczesana" do ostatka, również mieniła się odcieniami szarości i bieli. Gęste grzywa i ogon zostały tylko splątane przez wiatr. Czerniącą się na śniegu szatę postanowiłam zostawić. Byłam jedynie przewiązana w tułowiu pasem, za który wsadziłam włócznię.
Wkrótce udało się jakimś cudem uporządkować armię, ustawioną przez Khonkha w kulistym szyku. Stałam obok niego na czele, czekając na rozkaz. W duszy nie mogłam już wytrzymać; rozpierał mnie entuzjazm i chęć walki, to właśnie dziwne uczucie.
— Jesteś pewna i gotowa? - spytał władca bardziej dla żartu. Przewróciłam oczami, trącając go w szyję.
— W drogę! Pokażmy darmozjadom, jaką rolę my tu odgrywamy! - krzyknął, ruszając kłusem.
W mniej więcej godzinę znaleźliśmy się o pół kilometra od obozu przeciwnika. Tu zatrzymaliśmy się, tworząc szereg. Czułam bicie serca żądnego rozlewu obcej krwi. Zagalopowaliśmy.
CDN

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!

Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika