— To piękna noc. - rzekł mój towarzysz, nieoczekiwanie przenosząc rozmarzony wzrok z gwiazd na moją osobę. Odruchowo spuściłam wzrok - zawsze w takich momentach nie mogłam powstrzymać wykwitających rumieńców i łaskotania w brzuchu - prędko jednak opanowałam się i posłałam mu pogodne spojrzenie. Niezręczny był fakt, że zdarzało mi się to tylko w przypadku Etsiina.
— Masz rację. - odezwałam się, instynktownie nadstawiając uszu na jakiś szelest z boku. Znów zapadła cisza, podczas której ważyłam ryzyko akcji. Ostatecznie pragnienie okazało się silniejsze i delikatnie, ostrożnie oparłam się na miękkiej grzywie ogiera. Skarciłam siebie za to w duchu, jak zwykle. Kiedy był tak blisko, nie potrafiłam się powstrzymać. Nie protestował, ale wzdrygnął się nagle. Przerażona, szybko cofnęłam się, mimowolnie mrużąc oczy i czekając na naganę. Nic takiego jednak nie nastąpiło. Zebrałam się w sobie i wydusiłam:
— Coś się stało? - Haha, skądże...
— Wszystko w porządku. - mruknął, ku mojemu zaskoczeniu wsuwając się pod moją szyję.
— Na pewno?
— Tak. - szepnął cicho, że ledwo go usłyszałam.
Staliśmy znów w ciszy, chłonąc swój dotyk. Przeniosłam wzrok na usłany gwiazdami firmament, usiłując odnaleźć swoją. Właściwie to uznałam ją za własną tylko dlatego, że była pierwszą, na jakiej zatrzymałam wzrok w pierwszą noc po urodzeniu. Mimo wszystko miło było tak myśleć. Ciekawe, gdzie jest jego...?
Czy powinnam mu powiedzieć? - to pytanie nawiedzało mnie przynajmniej kilka razy dziennie i nie potrafiłam na nie odpowiedzieć. Czy w ogóle istnieje na to dobra odpowiedź? On wcale nie musi podzielać tego uczucia. Bądź ze sobą szczera, Miriado, na 99% go nie podziela i nawet mu się to nie śni.
Miłość. Wciąż z trudem przyjmowałam to słowo do świadomości i starałam się opisywać swoje wrażenia za pomocą mniej wyrazistych słów, nie do końca jeszcze oswojona z tym dziwnym przeświadczeniem, że zrobię dla tego ogiera wszystko, wypełnia pustkę w moim świecie; pragnieniem swobodnego spędzania z nim czasu do końca swych dni. Boję się. - odruchowo, paradoksalnie, przytuliłam się mocniej Etsiina. Po prostu się boję, jak będzie wyglądało moje życie, gdy się ode mnie odwróci. Naszą przyjaźń czeka nieuchronny upadek. Nic już nie będzie takie samo. Może wyjdzie mi to na dobre...? - odezwał się sarkastyczny głos. Podświadomie czułam, że dalsze udawanie jest nie fair wobec przyjaciela. Nie mogę wiecznie się z tym kryć. Może zrobię to za chwilę. Tylko na moment zamknę oczy...
~Kolejnego dnia~
Kłusowałam z wzrokiem wbitym w ziemię, ze zmęczenia czy zamyślenia - nieważne. Nagle poczułam zimny, mokry pocałunek na swoim grzbiecie. Podniosłam głowę, rozglądając się z zaniepokojeniem. Wszyscy zresztą robili to samo. Kątem oka zauważyłam ruch, ruch małej śnieżynki opadającej ku ziemi w powolnym tańcu. Tancerzy z każdą chwilą przybywało. Zima ostatecznie wyparła kolorową jesień.
— Zbliżamy się. - usłyszałam szept matki tuż przede mną. Skinęłam pospiesznie łbem, skupiając wzrok na przestrzeni rozciągającej się za drzewami. Za lasem rozciągał się step, aczkolwiek bardzo suchy. Roślinność wyglądała jak warstwa mchu, gdzieniegdzie nagromadzonego albo w ogóle wyplenionego. Na tle zachmurzonego nieba znajdowało się stado dość niskich, szarych kopytnych. Niby pochodzimy z tej samej linii, a ja mam wrażenie, że różnimy się znacznie bardziej. Hah, o kim ja teraz mówię? Nie, skup się. Przywołałam się do porządku i przeprowadziłam szybką analizę. Grupa zwierząt była duża. Za duża. Ogromna. Co najmniej powyżej pięćdziesięciu, młodych i starszych. Jedna, wielka rodzina...Pewnie największe stado w okolicy. Kilka minut później znaleźliśmy się na widoku. Pojedyncze osobniki od razu nas zauważyły, kilka pomknęło do środka gromady, zapewne po władcę. Wzięłam głęboki wdech i wydech, wyprostowałam się i zdecydowanym krokiem ruszyłam ku danemu mi wyzwaniu.
Na zewnątrz gromady, ku nam, wysunął się orszak złożony z kilku kułanów. Pierwszy, drugi co do wielkości, z jaśniejszą, posiwiałą sierścią i poważną, acz serdeczną miną nie mógł być nikim innym, jak przywódcą. U jego boku kołysała się włócznia. Po jego lewej stronie kroczyła samica, pewnie partnerka, zaś po prawej zdecydowanie młodszy osioł. Za nimi posuwały się jeszcze dwie płci żeńskie i trzy męskie. Cała świta w gotowości. Nasi przewodnicy nieoczekiwanie rozstąpili się na boki, zostawiając nas sam na sam z koroną. Moja matka przejęła prowadzenie. Pewnie i z gracją zbliżyła się do obcych, zatrzymując się na kilkanaście kroków przed. Następnie wykonała lekki ukłon, bardziej przypominający w moich oczach taktyczne dygnięcie. Wszyscy poszliśmy za jej przykładem - ta klacz miała niezwykłą moc perswazji, acz widać było, że ruchy takie sprawiają jej więcej wysiłku niż dawniej. Kiedy to było "dawniej"? Czas płynie...
— Witaj, Khuvi Zayo, panie włóczni. Przybywamy w pokoju. - oznajmiła stanowczym, uprzejmym tonem.
— Witajcie, witajcie. Bałem się już, że moi przewodnicy zbłądzili... - odparł niezwykle ciepłym, donośnym głosem kułan.
— Faktycznie po drodze zaskoczyła nas lawina. - przyznała Ya. Odruchowo pokiwałam łbem.
— Huh, paskudna sprawa. Nikomu nic się nie stało? - tak rozpoczęła się rozmowa, umiejętnie pokierowana przez moją mamę na bardziej pokojowe tory, nawiązanie więzi z sąsiadami, zanim zaczną się interesy. Dla osób z zewnątrz był to zwyczajny zwrot akcji, dla mnie wyrafinowana sztuczka. Sama wtrąciłam co jakiś czas zdanie lub dwa. Rozejrzałam się raz jeszcze dookoła, przypadkiem natykając się na spojrzenie młodszego towarzysza władcy. Ten świdrujący, przenikliwy kontakt wzrokowy, jakim mnie obdarzył...od razu odwróciłam głowę, czując niechęć. Całe szczęście w tym momencie ruszyliśmy naprzód między mnóstwem usuwających się z drogi zwierząt.
~Wieczorem~
Po wyczerpującym, intensywnym dniu wraz ze stadem zaczęliśmy szykować się do snu. Kokietowanie, zabawy z młodziakami, poznawanie tradycji, pertraktacje...potrafią zmęczyć. Ustawiliśmy się z dala od naszych gospodarzy, z jednym strażnikiem, przysłanym tu zapewne z góry. Nie dziwiłam im się.
— To był niezły dzień... - nakrapiany ogier podsumował wszystko w jednym zdaniu. - W życiu nie pomyślałbym, że moje umiejętności dyplomatyczne będą decydować o przyszłości klanu. Właściwie to o moim być i nie być. Stawiałbym na szybkość i wytrzymałość przy pościgu. - parsknęłam cicho śmiechem.
— Ani ja. - odparłam krótko, zdając sobie sprawę, że przez cały ten czas wpatruję się w Etsiina jak w malowane wrota, sunąc wzrokiem po jasnym pysku, ciemnych, błyszczących lekko w ciemności oczach, miękkiej grzywie i rysujących się pod skórą mięśniach. Zauważył to. Prędko odwróciłam wzrok, zawstydzona. Westchnęłam ciężko, przymykając je i otwierając powoli.
— Jak ci się podobał slalom, znaczy wężowisko? - rzuciłam z uśmiechem, chcąc rozładować napięcie. Naciesz się tym, Miriado, póki możesz.
Po pewnym czasie znów zaległa cisza, wypełniona odgłosami natury. Spojrzałam na wschodzącą tarczę księżyca w pełni błagalnie, jakby mógł wszystko odmienić. Wymazać z pamięci...
— Muszę ci coś powiedzieć. - rzekłam szeptem.
— Co? - mruknął, odrywając się od przeżuwania ostatnich porcji trawy.
— Muszę ci coś powiedzieć. - powtórzyłam z trudem nieco głośniej, ruszając do lasu. Ogier ze zdziwioną i zaciekawioną miną jednocześnie posłusznie kroczył za mną. Zatrzymałam się na niewielkiej polance. Koń zatrzymał się po drugiej stronie naprzeciwko. Nad nami krzyżowały się korony dwóch dębów, przysłaniając niebo.
— Etsiin... - zaczęłam, lecz czułam, że jeżeli powiem coś więcej, głos mi się totalnie załamie. W gardle urosła mi wielka gula.
— Hej. - odezwał się ogier spokojnie, podchodząc bliżej. - Nie krępuj się. Nikomu nie powiem, obiecuję. - Och, jesteś cudowny...jak zawsze. Ale to koniec. Koniec tchórzenia.
— Chodzi o to, że...ja chyba czuję do ciebie coś więcej. Niż przyjaźń. - nie patrz w górę, nie patrz w górę. - Kocham cię. - wypaliłam, a niesforna łza zapiekła mnie na policzku.
<Etsiin? What the hell's going on? XD>
NO W KOŃCU
OdpowiedzUsuń*rzuca ryż i kwiatki*
YEAH
UsuńMam to samo uczucie
Oby nie na grób XD
ALE GROBY SĄ ŁADNE
UsuńKomentarze Liska to ZŁOTO
UsuńTwoje też
UsuńZwłaszcza jak chwalisz moje xD