- Zamiast uciekać, stawiłam czoło miłości. Jestem władczynią. Gdybyś więc miał jeszcze jakieś pytania - śmiało. Na jedno już znasz odpowiedź: Kochałeś Tenebris – powiedziała Yatgaar i odwróciła się, po czym ruszyła do tego swojego zasrańca. Kipiałem ze złości.
- Masz rację – zacząłem. Na te słowa Yatgaar zatrzymała się i odwróciła ze zwycięskim uśmiechem. – Kochałem Tenebris. I nadal ją kocham tak, jak ojciec powinien kochać córkę – zaśmiałem się nie dając się zbić z tropu. – Skoro uważasz, że tytuł daje szacunek, mylisz się. Straciłaś honor, zmieszałaś się z błotem. Jesteś nikim więcej niż pieprz**ą zdrajczynią, która najpierw udaje przyjaciela, a potem morduje współpracowników – mówiłem niewzruszonym głosem. – Khonkhu! – zwróciłem się do władcy. – Czekam z niecierpliwością jak twoja ukochana wbije ci nóż w plecy – rzekłem z pogardą, po czym odszedłem nie interesując się już gołąbkami. Idealnymi do obdarcia ze skóry. Chciałem jednego. Zostawić to za sobą na jakiś czas. Pewnym krokiem oddaliłem się w pierwszą lepszą stronę. Może wrócę. Pewnie wrócę. Tak, wrócę. Kiedy? Nie wiem.
Wędrowałem już któryś dzień. Rzadko przystawałem, moim jedynym celem było iść do przodu. Moją jedyną rozrywką było patrzenie, jak Divo przylatuje z jeszcze żywymi ofiarami, a potem nie uśmiercając ich, pozbawia ich fragmentów ciała, sprawiając, że muszą cierpieć wręcz piekielne męki. Szedłem przez step niewzruszony, posunę się nawet do stwierdzenia, że zapadłem w trans, powtarzając nieustannie te same ruchy. Nagle poczułem zapach dymu. Wzniosłem oczy na niebo, a wtedy dostrzegłem słup ciemnego dymu, który wydobywał się zza pobliskiego pagórka. Napędzany możliwością urozmaicenia swojego monotonnego w tej chwili żywota, ruszyłem pośpiesznie w stronę czarnego „obłoku”. Gdy byłem bliżej dostrzegłem małą, stojącą po środku stepu, drewnianą chatę, a obok niej średniej wielkości konstrukcję z tego samego materiału. Wszystko stało w płomieniach. Zaciekawiony podbiegłem bliżej i spojrzałem przez okno chaty. Dostrzegłem w niej palące się zwłoki ludzi i wrzeszczące, trawione przez płomienie dziecko, które w końcu znieruchomiało. Podszedłem do okrągłej konstrukcji. Było to coś na kształt stajni. Jedno wielkie pomieszczenie podzielone było na dwa mini wybiegi, odgrodzone korytarzem. Jeden został całkowicie przygnieciony przez zapadnięty dach, uśmiercając przy tym kilka dorosłych koni, a na drugim było uwięzione pięć źrebaków. Do głowy wpadł mi pewien plan. Udając bohatera, otworzyłem im bramkę.
- Wszystko będzie dobrze – po raz kolejny uspokajałem źrebaki wędrując u ich boku przez step. – Ze mną będziecie bezpieczni. – zakończyłem. Na takich rozmowach mijały całe dnie. W końcu nastała noc, w której miałem już dość ich lamentów i postanowiłem przyśpieszyć realizację swojego planu. Na nocleg wybrałem kanion z jednym, wąskim wejściem, usprawiedliwiając się tym, że rzekomo czułem zapach wilków. Gdy źrebaki usnęły, przystąpiłem do działania. Wziąłem jakiś ostry kamień, ale później zamieniłem go na sztylet, który cudem znalazł się w tej okolicy. Następie podszedłem do pierwszego malucha. Bez wahania poderżnąłem mu gardło. Dla następnego nie byłem tak łaskawy. Szybkim ruchem wbiłem mu sztylet w oko. Ten obudził się z wrzaskiem. Nie mogłem pozwolić reszcie na ucieczkę, więc zagłębiłem go jeszcze bardziej, śmiertelnie uszkadzając mózg. Jeden z zdezorientowanych źrebaków podnosił się właśnie, więc uśmierciłem go ciosem w serce. Z dwoma następnymi rozprawiłem się szybko, przecinając tętnicę szyjną i rozkoszując się widokiem fontanny krwi. Zebrałem wszystkie zwłoki na kupkę po czym poszedłem spać.
O świcie obudziły mnie odgłosy rozmów, niedaleko mojej kryjówki. Nie zamierzałem uciekać. Jeśli mnie ktoś nakryje… Cóż…Przecież żyję, żeby zabijać. Zabijam, żeby żyć. A z resztą... Ja tylko ukróciłem im mękę. Płonąć jest o wiele gorzej.
<Yatgaar?>
+ BB znajduje sztylet
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!