Przechadzałam się z głową w chmurach. Dzień był prześliczny. Niebo zaczęło powoli nabierać kolorków, jednak nadal było widno. Pomarańczowe promienie przebijające się przez zieleniące się powoli krzewy i pojedyncze drzewa dodawały tego cudownego klimatu, od którego nawet najczarniejsze serce rosło radością i przyjemną nostalgią. W pewnym momencie napotkałam klacz. Nie dało jej się pomylić z nikim innym - tylko jeden koń w klanie posiadał tak oczobijnie białą sierść i do tego różowiutkie chrapy. Zbliżyłam się do Valentii. Była moją znajomą. Chociaż, po tym, jak zostałam mianowana arystokratką, prawie wszyscy członkowie klanu stali się moimi znajomymi. Bo kto by nie chciał dowiedzieć się czegoś o arystokratce, by później o niej plotkować? Choćby z tego względu ufałam bardzo niewielkiej liczbie koni (tylko Khonkhowi i Mikadowi). Jakaś przyjaciółka na pewno mi by się przydała, więc stwierdziłam, że spróbowanie swojego szczęścia z tą klaczą nie będzie złym pomysłem - przecież zawsze mogę zrezygnować i pozostawić naszą znajomość w stosunkach koleżeńskich.
- Hej Valentia! Jak się masz? - rzuciłam niby od niechcenia stając naprzeciwko klaczy.
- Dobrze. A ty?
- Świetnie. To chyba wina tej pogody, nie uważasz? Jest... magicznie.
- Jeśli można to tak ująć, to masz rację. Jest magicznie.
- Hm... Valentia, słuchaj, może nie chciałabyś się ze mną przejść? Tylko we dwie, żeby się trochę lepiej poznać. Co ty na to?
< Valentia, pójdziesz na spacerek z kryptowariatką? >
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!