Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

26.01.2019

Zawieszenie ku chwale ojczyzny!

Tak jak to szanownym duszom obiecywałam, ekipa SZAPULUTU ma dla was niespodziankę związaną z prowadzonym tu przez parę miesięcy ,,badaniem". Oczywiście chcieliśmy dowiedzieć się, co trzeba na blogu zmienić, ulepszyć, dopracować bądź usunąć, i jesteśmy usatysfakcjonowani wynikami, które podamy w następnym poście ;).
Tymczasem ogłaszamy zawieszenie bloga, by móc w spokoju przeprowadzić remont. Zdaję sobie sprawę, że dla niektórych to również czas ferii zimowych i okazja do wzmożonej aktywności, ale nie warto czekać dłużej z ulepszeniami. Podczas remontu nikt nie ma obowiązku pisania jakichkolwiek opowiadań - odprężcie się i cieszcie zimą, macie na to min. tydzień. Krócej to nie zajmie :) Więcej informacji na naszym discordzie --> https://discordapp.com/invite/fwhYaXf
Z uszanowaniem
~Łowca much 

26.01.2019

Od Mint do Shiregta „Bohaterski czyn małego serca”

Moje myśli wciąż krążyły wokół niedawnej śmierci mego serca- kruchego niczym szkło. Ironiczna strona mnie ostatnio brała górę, a ja tylko posłusznie jej się poddawałam. Wciąż udawałam silną, aby nie budzić podejrzeń, tym bardziej, iż wielbiłam swoją pracę psychologa. Było w tym coś odprężającego, że mogę poukładać przynajmniej czyjeś myśli. Kiedy właśnie mijałam jedno z potężniejszych drzew, coś kazało mi się zatrzymać. Jego wielka średnica, pokryta najróżniejszymi pęknięciami i fantazyjne ułożenie z pewnością przykuwało wzrok. Na pierwszy rzut oka nic szczególnego, po prostu jeden z małych cudów matki natury. Kiedy jednak zmrużyłam oczy, dostrzegłam malutką, burą wiewiórkę- wyglądającą na dość wygłodzoną.
-Wesołych świąt- pisnęła nieco przerażona moim widokiem.
-Wesołego życia- posłałam jej ciepły uśmiech i zębami pochwyciłam jej futerko
- O nic się nie bój- wyszeptałam kojąco do zwierzęcia. Obecnie zamierzałam przenieść ją do jakiejś jaskini oraz ogrzać swoim ciałem. Miałam nadzieję też, że znajdę odrobinę jedzenia dla niej. Nie mogłam po prostu, patrzeć jak umiera, pomimo mojego ostatniego zgorzknienia. Może coś wtedy jeszcze zostało z mego serca? Coś co utrzymywało mnie przy życiu i biło niemrawo, kiedy zbliżałam się do ukochanego ogiera? Zwierzę nic nie odpowiedziało, za to wybałuszyło swe małe czarne oczka, drżąc- trudno było już określić czy z zimna, czy z lęku. Starałam się nie sprawiać jej bólu, a jednocześnie trzymać ją dość mocno. To było dość trudne zadanie i niezbyt wiedziałam, czy robię to dobrze. W końcu przyspieszyłam do wolnego galopu, czując jak ciało wiewiórki, dotknęło mej klatki piersiowej. Była skrajnie wygłodzona i najlepiej dla niej prędko znaleźć się w ciepłej grocie. W końcu dostrzegłam jaskinię, w której przebywałam ostatnio. Zostawiłam tam moją zdobycz- piękny koc w najróżniejsze wzorki. Ku mojej uldze leżał nie naruszony, więc możliwe, iż naprawdę żaden inny koń nie zagrzewał tu sobie miejsca-oprócz mnie. Albo, iż zagrzewał, tylko zostawił go w tym samym miejscu, pragnąc tam jeszcze powrócić. Starając się nie myśleć, o tym, co złego może mnie spotkać, by nie napajać się złą energią, wypuściłam zwierzę z mojego pyska, po czym chwytając sprawnie kocyk zębami, okryłam zwierzę.
-Nakazuję ci odpoczywać- odrzekłam- Idę załatwić ci coś do jedzenia. Wrócę, najszybciej jak się da, obiecuję-dodałam, uświadamiając sobie, że takie samotne oraz słabe zwierzę będzie idealnym posiłkiem dla drapieżników.
Kiedy opuściłam grotę, poczęłam, zastanawiać się co można podać wiewiórce zimą. Rozglądałam się za jakimś pokarmem gorączkowo, żywiąc w sobie nadzieję, iż dam radę zaopiekować się małą. Nagle jednak przede mną jakby znikąd wyłoniły się dwie umięśnione sylwetki renów.
-A panowie skąd?-zapytałam, po czym głos ugrzązł mi w gardle.
-Z nieba- większy z nich przewrócił oczami.
-Zakładam, że wasze sprawy są nie do mnie...-odrzekłam.
-A jesteś psychologiem? Haha, wszyscy wiemy, że tak. Wylecz więc moją duszę pragnącą klaczy. Obawiam się, że jest tylko jeden sposób na to i wszyscy wiemy jaki- zaśmiał się gorzko ten sam ren.
-A ja obawiam się, że nie będę mogła ci pomóc- odpowiedziałam mu, czując, iż moje serce staje się wyjątkowo zimne dla tego osobnika.
-Oj, my tam się nie rozdrabniamy, więc w takim przypadku będziemy musieli podjąć ostrzejsze środki- wybuchnął jeszcze większym obrzydliwym śmiechem.
-Zadzierasz z małżonką władcy?- zapytałam, chociaż wiedziałam, iż do takiego miana jeszcze wiele mi brakuje.
-Oj, skądże. Działamy wyłącznie w drodze do szczęścia twego ducha- jego swoboda coraz bardziej mnie przerażała.
-Zabijcie mnie! To będą dobre środki!-pisnęła ze środka bura, chociaż miałam nadzieję, iż nikt jej nie usłyszy, towarzysz mówiącego udał się do jaskini, która znajdowała się obok nas.
Przyjrzałam się stojącemu przede mną zwierzęciu o szarym umaszczeniu. Nigdy w życiu nie spełnię jego prośby. Mogłabym teraz podjąć się próbie walki, w końcu to lepiej niż męczyć się z dwoma renami. Moje serce, a raczej to, co z niego pozostało, zaczęło bić szybciej, a w moich oczach pojawiły się złowieszcze błyski. On jednak musiał przejrzeć moje zamiary, gdyż odparł.
-Jeśli myślisz, że nas pokonasz, jesteś w sporym błędzie.
To była prawda. Pozostało mi czekać na smutną śmierć psychiczną. Szarak, jednak chyba nie był jednak zbyt doświadczony w porwaniach, gdyż dał mi okazję do czmychnięcia w krzaki, kiedy się obrócił-mała stawiała temu pierwszemu opór. A może po prostu myślał, że zostanę dla wiewiórki? Nie, jej ofiara nie mogła być zmarnowana. W każdym razie oczywiście wykorzystałam tę okazję i popędziłam do stada. Nawet, gdyby ruszył moim tropem, nie miałby szans wygrać z naszym klanem, nie miałam więc obaw, iż zdradzę miejsce przebywania "moich" koni. Docierając na miejsce, wpadłam na ogiera. Dobrze znanego mi ogiera o imieniu Shiregt. Zarumieniłam się i nie wiedząc co powiedzieć, wypaliłam.
-Wesołych świąt!

24.01.2019

Od Sarit do Shiregta „A czy ty uważasz, że dobrą decyją było [...]?”

Błąkając się pomiędzy puchem o niskiej temperaturze, po raz pierwszy od początku mojej drobnej
„wycieczki” stwierdziłam, że tak naprawdę nie mam celu tego działania. Wcześniej pogoda, ekscytacja wycieczką i poczucie zgorszenia skutecznie zasłaniały to uczucie- teraz jednak miałam czas na rozmyślania, a podniecenie ucieczką prawie całkiem zgasło, wśród tej jakże bajkowej scenerii. Włóczyłam się, ponieważ... chciałam to robić? Nie, to zdecydowanie nie brzmi jak dobre uzasadnienie. Prychnęłam sama do siebie w duchu. Zaczynała mnie gnębić też ostatnio samotność i jakiś instynkt stadny. Zwykle w grupie stawałam na uboczu niczym nic nieznaczący jesienny listek wśród wielu innych. Niby spektakularny, ale nawet nie krok dalej jest mnóstwo jego braci przedstawiających zachwycającą paletę barw. Było to więc dziwne uczucie i bardzo nie podobne do moich zwyczajów. Mimo tego, że pragnęłam je zwalczyć- nie miałam jak. W końcu wokół nie kręciła się żadna żywa dusza. Gdybym była w jeszcze większym stanie rozbicia, mogłabym stwierdzić, że zawracam do dawnego klanu. To byłby pomysł doprawdy poniżej mojej godności.
Nagle na moim horyzoncie wyłoniła się gniada, smukła sylwetka i chyba ten ... koń również wybrał się na samotny spacer. Na pierwszy rzut oka stwierdziłam, że oprócz tego zapewne nic nas nie łączy. Przez chwilę w milczeniu obserwowałam poruszające się od niechcenia ciało — zapewne ogiera. W końcu zatrzymał się i miałam wrażenie, że chce objąć swoim wzrokiem (pomimo, iż widziałam go od tyłu) całe zamarznięte jezioro, nad którym obecnie się znajdował. Postawiłam pierwszy krok w jego kierunku. W końcu jak ja pierwsza nie zagadam, to nikt tego nie zrobi. Będzie tak jak wcześniej, a my po prostu zignorujemy siebie nawzajem, w ciszy podziwiając cudy natury. Choć czyż nie tego właśnie pragnęłam? W końcu tak posuwając się w jego kierunku powolnym krokiem, znalazłam się niecały metr od niego. Po chwili zdarzyło coś, co sprawiło, że chciałam zawrócić. Nie miałam zupełnie pomysłu jak zacząć rozmowę.Dopiero teraz to zauważyłam. Ogier jednak wyczuwając moją obecność, sam zainicjował pogadankę.
-Cóż robisz na terenach "Klanu Mroźnej Duszy"?- ogier wyraził się jasno co do mojego położenia. Znajdowałam się na czyichś terenach i równie dobrze miałby prawo mnie zabić za zniewagę jego bądź jakiegoś innego kopytnego stada. Zresztą nieważne czyjego. W tej chwili najmniej mnie to interesowało ze wszystkich spraw, które krążyły mi po głowie.
- Mogłabym może... uraczyć wasze szeregi ?- zapytałam prosto z mostu, licząc, że mój „firmowy” uśmieszek przygotowany na takowe okazje, przekona ogiera, iż nie mam złych zamiarów. W każdym razie nie miałam innego wyjścia. Musiałam dołączyć... Ah, zmieniam zdanie — jest jeszcze parę opcji. Umrzeć z samotności, zawrócić i utracić przywilej w miarę dostępnego jedzenia w porównaniu do innych terenów. Jakoś żaden z nich mnie nie przekonywał i w sumie w tej kwestii nie dziwiłam się sobie-M-mogę się poddać testom- dodałam po chwili, jakoś nie wierząc, iż przyjmują, każdego członka jak leci- Byle nie brutalnym-tymi słowami kończąc swoją wypowiedź, uniosłam kąciki warg. To był szczery uśmiech...
-Z pewnością. Mamy mnóstwo stanowisk do wyboru, bez względu czy lubisz mordować, czy uczyć źrebaki- zaczął pierdolić coś nie na temat. W duchu przyjęłam to jako niewinną reklamę, chociaż czułam się trochę urażona, iż wypowiada jakieś formułki, które pewnie powtarza każdemu przybyszowi. Cóż, w jego oczach zapewne nie różniłam się od tutejszych wariatów niczym- Jako takowego testu nie mamy, lecz dajemy początkowo kredyt zaufania i to od ciebie zależy, jak go wykorzystasz- wrócił do tematu.
-Ah...-zająknęłam się. Brak sprawdzenia czy nie jestem... hm- najłagodniej ujmując tym złym koniem mnie trochę niepokoił. Bóg wie kto zagrzewa sobie miejsce w tym klanie- Cóż... ze mną nic nigdy nie wiadomo- wyznałam, modląc się w duchu, by odebrał mnie jako jakiejś o nie zdrowych zmysłach i kulejącej psychice. Miał prawo w końcu mieć takie przypuszczenia.
-Przedstawię ci pełną listę rang- stwierdził z westchnieniem i zaczął wymieniać oraz objaśniać zadania konia posiadającego takowy "tytuł". Im więcej nazw było już wypowiedzianych, tym bardziej się w tym wszystkim gubiłam. Jedna tylko wyryła mi się w pamięci. Zwiadowca....- Wróć do mnie, kiedy się zastanowisz-odparł.
-Poczekaj- powiedziałam, tym samym sprawiając, iż zatrzymał się w pół kroku- Musisz mi doradzić jak być dobrym zwiadowcą- mój szept mieszał się z wyjącym wiatrem- Czyż nie?
-Uważasz, że nie za szybko podjęłaś decyzję? Może dasz sobie jeszcze trochę czasu?-upewniał się co do mojej decyzji. Dla mnie sprawa już była oczywista. Czułam się przeznaczona do pełnienia właśnie tego stanowiska.
-A ty uważasz, że dobrą decyzją było mnie wpuścić w wasze szeregi?- zapytałam z niewinnym uśmieszkiem.
<No... Shi. Liczę na świetny odpisik>

24.01.2019

Od Etsiina do Miriady ,,Noc jak noc"

-Dlaczego to zrobiłeś? –zapytała Miriada. Chociaż pytanie nie odnosiło się wprost do jakiejś czynności którą wykonywałem, wiedziałem, że chodzi jej o to, dlaczego postanowiłem iść z nią i resztą na tą misję dyplomatyczną. Stałem w milczeniu przypatrując się otoczeniu i co najgorsze, nie wiedziałem jak odpowiedzieć klaczy. Myśli kotłowały mi się w głowie. Mogłem znaleźć nawet tysiąc takich powodów dlaczego to zrobiłem, a jednak znałem ten jeden, konkretny, dla którego chciałem uczestniczyć w całej tej misji. Spojrzałem na nią, trudno było mi nawet otworzyć pysk.
-Może ze względu na Ciebie? –spytałem bardziej samego siebie. Po chwili zdałem sobie sprawę jak dziwnie musiała zabrzmieć ta odpowiedź i to wypowiedziana z moich ust.
–To znaczy, wiesz.. jesteś moją przyjaciółką. No przynajmniej ja tak Cię traktuje i chciałem mieć pewność, że będziesz bezpieczna, po za tym lubię przebywać w Twojej obecności. Chciałem też zrobić jeszcze lepsze wrażenie na władcy. Jestem w końcu zwiadowcą i muszę Was zawiadomić w razie niebezpieczeństwa. –trzecie zdanie zabrzmiało najmniej wiarygodnie, tym bardziej, że mój głos widocznie się załamywał.
-Ah, tak.. –odparła zmieszana Miriada. Staliśmy tak w niezręcznej ciszy. Rozejrzałem się gorączkowo w poszukiwaniu jakiegoś obiektu do tematu rozmów. Jednakże nigdzie takowego nie było.
-Uh, jak myślisz, jak pójdzie nam ta misja dyplomatyczna? –zapytałem dla rozładowania atmosfery.
-Mam nadzieję, że powiedzie się jak najbardziej dobrze. No chyba, że właśnie idziemy do jednej wielkiej pułapki, chociaż wątpię aby chcieli nas atakować. –odparła Miriada. –Po prostu bądźmy dobrej myśli.
-Masz rację. –powiedziałem i zwróciłem głowę z powrotem w kierunku księżyca. Staliśmy tak jakiś czas w ciszy. –Przejdziemy się odrobinę? Nie mogę zasnąć a warto by było obejrzeć teren wokół.
-Jasne. –powiedziała klacz. Ruszyłem pierwszy, a Miriada tuż za mną. Rozglądałem się bacznie, ale i co jakiś czas rzucałem ukradkowe spojrzenie klaczy. Ta widocznie była zainteresowana otoczeniem.
-Ładna dziś noc. –mruknąłem. Wyczuwałem jak tonę w grubej pokrywie śniegu, a raczej moje nieszczęśliwe nogi które już dostatecznie doświadczyły zimna i mrozu.
-Faktycznie. Nie często zimą można zaobserwować tak jasny księżyc.. i gwiazdy. –odparła widocznie zafascynowana klacz. Podążyłem za jej wzrokiem, wcześniej wpatrzony w księżyc nie dostrzegałem tych małych, białych i migających światełek na niebie. Dzisiaj było ich naprawdę dużo, tworzyły konstelacje i różne drogi na niebie.
-Niesamowite! –powiedziałem wpatrzony w niebo, w ogóle nie patrzyłem na drogę. Niestety zapłaciłem za to chwilę później, potykając się o korzeń drzewa przy tym wywracając na ziemię Miriadę.
-Oh! Przepraszam, przepraszam. Nic Ci nie jest? –wywróciłem oczami myśląc o własnej głupocie. Brawo, głupku. Nie umiesz chociaż raz patrzyć na drogę i nie wypie*dalać się o wszystko w zasięgu wzroku? W końcu potknę się o samo zwierzę. Pomogłem klaczy wstać.
-Nie, wszystko w porządku. Po za tym nic się nie stało. Zdarza się – powiedziała Miriada, ale było widać, że jest okrutnie zażenowana.
-To dobrze, jeszcze raz wybacz. Może pościgamy się z powrotem tam skąd poszliśmy na ten spacer? –zapytałem aby zatrzeć skutki tej niekorzystnej sytuacji.
-Właściwie, czemu by nie? –odparła klacz.
-No to.. trzy, dwa.. jeden.. start! –wykrzyknąłem. Oboje wystrzeliliśmy jak z procy. Czułem ten przyjemny wiatr który za każdym razem gdy cwałowałem owiewał moje ciało. Zawsze kochałem to uczucie. Zarżałem wesoło. Nagle Miriada znalazła się przede mną. Nieźle. Potem trochę ją wyprzedziłem to znowu ona znalazła się bardziej z przodu. Ostatecznie skończyliśmy na podobnym wyniku.
-Jak ja lubię się ścigać! –wyparowałem dysząc przy tym ze zmęczenia. –Teraz na pewno zaśniemy.
-Prawda.. –odparła klacz z niewyraźnym uśmiechem. Niedługo potem oboje poszliśmy spać. Zbudziłem się bardzo wcześnie, ale i tak już powoli wszyscy się zbierali. Cardinano był już widocznie gotowy. Yatgaar skubała jeszcze trawę. Miriada za to obudziła się w tym samym momencie co ja. Gdy przygotowaliśmy się i zjedliśmy dosyć skromne śniadanie, ruszyliśmy w dalszą drogę. Zrównałem się z Miriadą.
-Cześć. Jak się dzisiaj czujesz? –spytałem.
<Miri? Biedny Etsiinek, jak ja go karam tą niezdarnością. XD>

24.01.2019

Od Khairtai do Hypnosa ,,Uwięzieni"

Stałam jak wbita w ziemię wpatrując się w konie. Skończymy jak ten źrebak, albo gorzej – jako ich obiad.
-Co robimy? –zapytałam dalej stojąc jak głupia. Hypnos popatrzył na mnie z podobnym problemem. Również stał w miejscu.
-Podzielimy się tym nożem –mruknął do mnie i wskazał nóż który trzymałam w pysku. Był brudny od ciemnej i świeżej krwi źrebaka. Mogliśmy go po prostu zostawić. Zdechnąłby i nie byłoby problemu z jakimkolwiek ,,zabójstwem”. No ale trudno, siedzimy w tym bagnie, to trzeba z niego wyjść.
-Dobra. –jęknęłam nie dość, że zła to jeszcze zmęczona. Trójka koni szybko się zbliżała. Oboje z Hypnosem wycofaliśmy się trochę aby mieć miejsce. Dopiero teraz dostrzegłam, że konie są cholernie uzbrojone. Jeden trzymał miecz, drugi jakiś inny miecz a trzeci coś w rodzaju miecza, tyle że podwójnego.
-No wiesz, tego ja nie wzięłam pod uwagę. –warknęłam półgłosem do Hypnosa. Nie mieliśmy już jednak czasu na namyślenie się. Szybko się starliśmy. Najpierw Hypnos otrzymał nóż. Ja za to starałam się wytrącić jednemu z napastników broń. Bo wielu próbach udało się, gdy boleśnie kopnęłam konia w klatkę piersiową. Ten upadł na ziemię jak długi, przy okazji puścił broń. Niewiele myśląc złapałam ją i szybko zatopiłam w głowie konia. Po śniegu popłynęła krew. Spojrzałam jak radzi sobie Hypnos. Ogier już zabił konia z jednym mieczem. Teraz próbował pokonać tego z podwójnym. Oboje dyszeli ze zmęczenia, gdy dołączyłam się ja, napastnik wycofał się kilka kroków.
-Pożałujecie, zobaczycie. Jeszcze się spotkamy! –wysyczał przez zęby i niczym petarda odwrócił się i zaczął uciekać.
-Musimy za nim biec. Jak przekaże to swoim ziomkom to już będziemy mieli KOMPLETNIE przesrane. –krzyknęłam.
-Masz rację, nie mam ochoty zostać zaatakowany przez zapewne niemałą grupę bardzo uzbrojonych koni.. –odparł Hypnos i westchnął. Nie czekaliśmy długo bo już po chwili cwałowaliśmy po śladach tajemniczego konia. Moja głowa była wypełniona sprzecznymi myślami. Po pierwsze, skąd tak blisko obozu naszego Klanu znalazły się jakieś inne konie? Czy zwiadowcy są tak bardzo głupi i ślepi, że patrolują teren pięć metrów od obozu. Na tę myśl skręcałam się ze złości. Po drugie, teraz będziemy mieli problem jeśli te konie dowiedzą się o Klanie Mroźnej Duszy.. a w sumie? Z drugiej strony byłoby naprawdę fajnie.. w końcu może wytępiliby te kłamliwe i przygłupie konie. Zaśmiałam się sama do siebie. Niedługo potem wyczułam zapach innych koni, mój towarzysz widocznie również. Zwolniliśmy.
-Idźmy lasem, nie będziemy tak wzbudzać wątpliwości. –powiedziałam.
-Faktycznie, tak będzie lepiej. Bądźmy uważni. –odparł Hypnos i oboje powoli skradaliśmy się przez las. Nie musieliśmy długo iść bowiem już po chwili las się kończył i mieliśmy bardzo wyraźny widok na zebrane konie. Dobrze widziałam, że koń który od nas uciekł, przemawiał do sporej grupy innych czterokopytnych. W pewnym momencie zdałam sobie sprawę, że niechcący zatrzymałam wzrok na jednym z koni. On patrzył również na mnie.
-Hypnos? –spytałam przez zaciśnięte usta.
-Co? –spytał ogier. Uważnie obserwował otoczenie.
-Bo wiesz.. tak jakby właśnie chyba zdradziłam nasze otoczenie. –wyparowałam zdenerwowana.
-Co?! –spytał znów ogier. Tym razem przeniósł spojrzenie na mnie.
-Zmywamy si.. –nie dano mi jednak dokończyć gdy zobaczyłam jak Hypnos dostaje kamieniem w tył głowy. Chciałam już go ratować lub zrobić cokolwiek, ale po chwili sama poczułam uderzenie o ogromnej sile. Krew napłynęła mi do ust a potem film się urwał. Mrugałam niespokojnie. Próbowałam się poruszyć, ale poczułam, że jestem związana grubym sznurem. Nie miałam swojej broni. Dostrzegłam Hypnosa, on również był przywiązany i nie miał noża. Gdy uniosłam powieki zobaczyłam potężnego ogiera z tym samym podwójnym mieczem.
-Proszę, proszę. Widzę, że obudziliście się już dostatecznie. Teraz poczekacie sobie tu trzy dni bez picia i jedzenia, a potem zrobię Wam to samo co wy naszemu przyszłemu władcy. Klacz ewentualnie sobie jeszcze wykorzystam. –powiedział, szczerząc uśmiech. Poczułam jak serce podchodzi mi do gardła.
<Hypnos? Hi hi hi hi hiXD>

24.01.2019

Od Khairtai do Shiregt'a ,,Szaleńcze słowa"

Całą siłą woli próbowałam zmusić ciało do ucieczki czy do jakiegokolwiek ruchu mającego na celu pozwolić mi wyplątać się z sideł ogierowi.
-N-nie..! –wykrzyknęłam, ale nie mogłam nic zrobić. –Nie chcę, nie chcę..
W dziwnej monotonii powtarzałam to słowo, a przed oczami cały czas miałam ciało Cherry, splamione krwią i martwe.. martwe.. zabita przeze mnie. Zabiłam ją.. zabiłam Cherry.
-Idziemy do Klanu. –powtórzył ogier stanowczo. Bezbronna, usłużnie wstałam i opuściłam głowę. Shiregt cały czas uważnie mnie obserwował, każdy mój najmniejszy ruch. Wlokłam się, noga za nogą. W mojej głowie panowała upiorna pustka a ja dalej czułam ten stalowy zapach krwi Cherry. Jej resztki zaschnęły mi na grzywie i sierści. Widziałam jak Shiregt przygląda mi się z obrzydzeniem, oburzeniem i wściekłością. I z jakimś dziwnym żalem. Za to ja nie obdarowałam go nawet jednym, najmniejszym zerknięciem. Dumnie uniosłam głowę patrząc na horyzont. Gdy zjawiliśmy się w Klanie, wszystkie konie wpatrywały się we mnie jak jeden mąż. Żaden nie odpuścił sobie popatrzenia na mnie. Z tłumu wypadł Dorian.
-Gdzie jest Cherry? Gdzie moja kochana Cherry? –zawołał. Obok niego stała Mindy patrząc na mnie z szokiem.
-Nie żyje, Dorianie. –odparł Shiregt ze smutkiem. Dorian spojrzał na mnie jak na największego demona. Zadrżał.
-Jak mogłaś? Nienawidzę Cię, nienawidzę! –wrzasnął i rzucił się w moją stronę, ale w połowie drogi przytrzymał go stojący blisko Nunek oraz Mindy. Konie patrzyły na mnie z bardzo widocznym w oczach potępieniem. Jakbym nie była warta ani złamanego kawałka trawy. Shiregt zaprowadził mnie w osłonięte cieniem drzew miejsce. Spojrzał na mnie mrużąc oczy.
-Dlaczego to zrobiłaś? –spytał bez cienia emocji w głosie. Dopiero teraz odzyskałam świadomość.
-Ah, wybacz Shiregt’cie. –mruknęłam zapatrzona w jakiś punkt w krajobrazie.
-Pytam się dlaczego to zrobiłaś? –spytał ponownie gniadosz tym razem już zdenerwowanym tonem.
- Nieważne.. wybacz, wybacz.. –jęknęłam patrząc na niego szeroko otwartymi i przerażonymi oczami.
-Pytam po raz ostatni, dlaczego to zrobiłaś? –podniósł ton Shiregt. Spojrzałam na niego z nieukrywaną nienawiścią i obłędem w ciemnym oczach.
-Nie odpowiem Ci na to. –warknęłam wściekła. –W końcu zostaniesz zarżnięty tak samo jak Cherry. –nie czekając na jego odpowiedź wyszłam z cienia drzew i spojrzałam na konie, który wpatrywały się we mnie. –Wszyscy zginiecie.. będziecie cierpieć. To tylko początek, tylko początek. –spojrzałam na Shiregt’a z szaleństwem w oczach. Nie byłam świadoma co mówię, nie byłam nawet świadoma co robię.
<Shiregt?>

23.01.2019

Od Risy do Kasji "Bolesny upadek"

Obie poszłyśmy za Kasją. Kiedy dotarłyśmy do ruin, klacz wyjaśniła nam, że my mamy uciekać, podczas gdy ona będzie nas gonić. Oczywiście nie było to takie łatwe, na jakie wyglądało, bo trzeba było uważać na kamienie i ostre głazy. W pewnym momencie Kasja prawie złapała moją siostrę, ale wtedy Virginia wdrapała się na jedną ze skał i zaczęła po nich skakać. Spodobało mi się to i zrobiłam to samo. Klacz, chcąc nie chcąc, musiała wejść na głazy za nami. Teraz jednak wcale nie było łatwiej, wszędzie było pełno luźnych kamieni i łatwo było można z powrotem spaść w dół. W pewnym momencie Kasja prawie już mnie miała, ale wtedy skoczyłam na kolejny głaz. Potknęłam się jednak i spadłam z niego. Klacz zniknęła z moich oczu, jej widok zasłoniły mi skały. Nagle usłyszałam krzyk Virginii i znacznie głośniejszy, Kasji. Wstałam, chociaż podczas upadku trochę się poocierałam i z kilku drobnych skaleczeń leciała mi krew. W końcu wyszłam zza jednej ze skał i ujrzałam Kasję, chodzącą w tę i z powrotem. Podeszłam do niej i okazało się, że dalej znajdowało się zbocze. Nie aż tak ostre, ale jednak nie wyglądało, jakby łatwo dało się po nim wejść z powrotem. Spojrzałam w dół i ujrzałam tam swoją siostrę, Virginię. Właśnie wstawała, cała podrapana i pobrudzona krwią.
-Co się stało? Virginia, żyjesz?!-zawołałam. Wtedy poczułam, jak ktoś łapie mnie za grzywę i ciągnie do tyłu.
-Uważaj, bo ty też spadniesz!-krzyknęła Kasja przez zaciśnięte zęby (złapała mnie nimi za grzywę).
-Nie, nie żyję!-zawołała z dołu moja siostra. Nawet stąd widziałam zdenerwowanie w jej spojrzeniu.
-Twoja siostra spadła ze zbocza-powiedziała klacz. Przewróciłam oczami.
-Nie zauważyłam-odparłam z sarkazmem.
-Virginia, co ci jest?!-zawołała Kasja. Dla odmiany tym razem to ona się wychyliła.
-Oprócz tego, że wszystko mnie boli?!-odkrzyknęła z dołu moja siostra.
-Ma siłę na sarkastyczne komentarze, więc aż tak źle z nią nie jest-powiedziałam, podchodząc do klaczy.
-Ty się nie zbliżaj! Już mówiłam, jeszcze też spadniesz-powiedziała klacz, po czym zagrodziła mi dalej drogę.
-Ok, no to co teraz robimy? Trzeba coś zrobić z Virginią! Może powinnam iść po mamę?-zapytałam, rozważając wszystkie możliwe opcje, jakie przyszły mi do głowy.
-Może mnie jakoś wyciągnięcie stąd?!-zawołała z dołu zdenerwowana Virginia.
<Kasja? Mówisz i masz XD>

23.01.2019

Od Shiregt'a ,,Nas już tu nie będzie"

W klanie panowało od wczoraj niezwykłe ożywienie. Całe stado widziało zaistniałe wydarzenie, przybycie kułanów, długie pertraktacje i odejście drużyny, niewielu jednak, a właściwie tylko wtajemniczeni, słyszało i rozumiało sytuację. Przez cały ranek kalkulowałem w myślach, czy wyznać reszcie członków prawdę, czy lepiej pominąć ten fakt milczeniem. Z jednej strony mógłbym zasiać niepotrzebną panikę i odsłonić się, co moi przeciwnicy polityczni mogliby z łatwością wykorzystać. Z drugiej jednak ukrywanie ważnych informacji równa się buntowi. Musiałem przyznać, że obecnie, bez dobrej, licznej gwardii bojowników i pewnych zwolenników nie miałem wielkich szans w starciu ani z jednym, ani z drugim; przeważyła moja szczera natura i chęć wyrzucenia z siebie tego wszystkiego.
Zwołałem więc klan bardziej w głąb zagajnika, gdzie była dobra akustyka. Większość się tego spodziewała i czekała z nadstawionymi uszami. Odchrząknąłem krótko i oznajmiłem oficjalnym tonem:
— Pragnę dziś rozwiać wasze wątpliwości i wyjaśnić wczorajsze spotkanie. Kułany odwiedziły nas w sprawie rozmów z ich władcą na temat nowych układów. Nie macie się czego obawiać - wszystko przebiega w tonie pokojowym. - przerwałem na moment - W związku z tym, ale przede wszystkim wyczerpanymi zasobami, przeniesiemy się teraz nad jezioro Chirgis.
Wyruszyliśmy nazajutrz, po ekspresowym ustaleniu trasy. Słuchałem monotonnych oddechów i skrzypienia śniegu za mną ze wzrokiem wbitym w horyzont, ku przyszłości. Nas już tu nie będzie. Stracą trochę czasu na bezskuteczne poszukiwania. Przyszłość nie jest dobra ani zła. Ale lepiej, żebyśmy to my mieli okazję ją dalej oglądać.
Następuje zamiana statusu wędrówki.

23.01.2019

Nowy szeregowiec i arystokratka - Sarit!


Źródło: Zdjęcie główne
Motto: "W oczach tkwi siła duszy"- Paulo Coelho
Imię: Sarit
Tytuł: Piękna pustka, ale czemu by jej nie zapełnić jakimś mianem?
Płeć: Klacz
Ranga/i: Szeregowiec, arystokracja.
Głos: Kerli


Relacje: Sarit w bardzo młodym wieku utraciła przywilej pomocy ze strony ciepłego serca i "odżywczego mleka" oraz rodzicielskiej miłości. Zapytana o swoją rodzinę potrafi przez godzinę jakoś obchodzić ten temat, aż wreszcie zaczyna nawijać o swojej karmicielce. Przecież bez pomocy innego kopytnego nie dałaby rady przeżyć. Jej "przybrana matka" miała papierową i przewidywalną osobowość, niezbyt atrakcyjną dla dumnej osobowości i już w okresie nastoletnim Sarit wyrosła z dobrego postrzegania jej. Z tego powodu często, więc manipulowała nią chcąc wyzyskać jak najwięcej korzyści dla siebie. Jedynie czasami traktowała jej słowa poważnie, a inne po prostu- mówiąc luźniej "olewała". Czuła się wyjątkowo pokrzywdzona przez los i Kakaka (imię karmicielki). W pewnym sensie jest już przyzwyczajona do tego stanu i nie chce go w duchu usuwać ani pracować nad sobą.
Shiregt - klacz sama nie wie co ma do niego czuć. Pozostawia więc tę sprawę dla losu.
Osobowość: Zdrada? Ah, rzecz powszednia, ale i bardzo bolesna... Krzyki pełne bólu i desperacji w zaciszu jakiejś groty? Psychika podziurawiona strzałami? Tak, to u niej normalne objawy. Z zasady jednak nie wiele rzeczy traktuje jako prawdziwą zdradę i nie zwykła przejmować się błahymi rzeczami. Chociaż wiadomo - każdy ma swoją granicę wytrzymałości i cierpliwości... W tym drugim klacz jest zazwyczaj mistrzynią. Zazwyczaj... Nawet nie próbuj wyprowadzać jej z równowagi, bo źle to się może dla ciebie skończyć.Każdy interpretuje zły los trochę inaczej, ale to nie oznacza, że w twoim przypadku skończy się na głaskaniu po łebku.Gdzieś w jej sercu jest zamiłowanie do psychologii, wyszukiwaniu drobnych oznak kłamstwa i tym podobnych. Jej oszukiwanie polega zwykle na manipulacji, chociaż Sarit nic w tym złego nie widzi. Spostrzegawcza, szczera do bólu... Wymieniać można bez końca, ale chyba po prostu lepiej ją poznać i stworzyć w swojej głowie własny opis tej przebiegłego konia? Zdecydowanie to nie  jest dobry materiał na matkę, chociaż zbliżenia wydają jej się atrakcyjne.
Orientacja: Przejawia zainteresowanie płcią przeciwną, lecz wciąż w głębi duszy jest aseksualna. Dla uproszczenia możemy uznać, że jest demiseksualna.
Aparycja:
  • Rasa: Mieszanka najróżniejszych genów.
  • Wygląd: Lekkiej budowy, smukłe ciało, delikatny chód oraz przyjaźnie wyglądający pysk zdecydowanie należą do opisu tej damy. Jej ciało jest pełne drobnych żyłek i szczególików, a kasztanowata maść lśni w promieniach słońca. Gdyby była człowiekiem zapewne wyglądałaby jak jedna z tych wiejskich dziewczyn- niby nie spacerująca po czerwonych dywanach w dziedzinie mody, ale przykuwająca wzrok i potrafiąca mocno wyryć się w pamięci.
  • Znaki charakterystyczne: Brązowa blizna pod ogonem. Żartuję... Raczej takowych nie posiada.
  • Wzrost: 169 cm WK.
Umiejętności: -
Historia: Historia Sarit nie jest jakaś skomplikowana. Jej rodzice zostali zabici z powodu tego, że poczęli dziecko, pomimo należenia do odmiennych klanów, w czasie kiedy Sarit była jeszcze małą latoroślą. Wydarzenie to nie utkwiło w jej pamięci na długo, ale pozostawiło dziwną pustkę u niej w sercu. Następnie została wychowana przez Kakakę, trafiła w to miejsce, w którym obecnie się znajduje- uciekła z pod kopyt opiekuńczej karmicielki. Tamtego okresu nie wspomina ze zbytnią radością, więc najlepiej nie pytać jej o przyszłość.
Inne: -
Kontakt: aisza

23.01.2019

Żegnamy Shidena!

Postać odchodzi z powodu takowej decyzji jej właściciela. Jej zapasy przepadają z braku rodziny do ich przejęcia. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze skromne progi!

image.png
Shiden|5 lat|Ogier|Medyk|Brak|helagolka@gmail.com

22.01.2019

Od Olimpii do Mondream ,,Wycieczka"

Wstałam dość wcześnie, rozejrzałam się i zobaczyłam klacz. Postanowiłam, że do niej podejdę.
- Hej, Mondream. - powiedziałam i uśmiechnęłam się.
- Cześć, chcesz się przejść?
- Pewnie. - odparłam radośnie.
Szłyśmy w kierunku lasu, a przez ten czas rozmawiałyśmy, potem nasz spacer zmienił się w wyścig. Biegłam ile sił w kopytach. Później zrobiłyśmy sobie przerwę, niestety nie trwała ona długo, gdyż od razu zauważyłyśmy obecność wilków. Szybko ruszyłyśmy cwałem przed siebie, w tej chwili myślałam, że umrę, ale się udało.
- Zgubiłyśmy ich! - krzyknęła uradowana klacz.
- Ciii. - uciszyłam ją na chwilę.
- O co chodzi?
- Oni mogą gdzieś tu być. - oznajmiłam.
- A no tak, to może poszukamy jakiegoś miejsca do przenocowania?
- Tak.
Udałyśmy się na poszukiwanie schronienia. Było dość późno ,a na razie znalazłyśmy jaskinię, w której położyłyśmy się spać.
~Następnego dnia~
Tym razem wstałam dość późno. Zjadłam coś razem z Mondream, lecz po chwili zachciało mi się pić i musiałam się trochę oddalić. Po napiciu się zauważyłam ludzi.
Szybko pobiegłam do Mondream i razem zaczęłyśmy przed nimi uciekać, niestety złapałyśmy się w pułapkę, a ludzie zarzucili nam jakieś lasso na szyję.
Byłam ciekawa, gdzie chcą nas zabrać, ale jak najszybciej musiałam uciekać.
Na miejscu zauważyłam dużo koni, a na nich siedzieli ludzie, i od razu wiedziałam co to za miejsce. Spanikowana zaczynam się szarpać, lecz na darmo.
Zaprowadzili nas do jakiejś zagrody, od razu zaczęłam biegać jak szalona i szukać drogi do wyjścia razem z siwą kłącza. Wieczorem zabrali nas do jakiegoś budynku, gdzie było dużo koni i nas wsadzili też do jakiejś małej klatki z okienkiem z tyłu.
- I co teraz? Jak my się wydostaniemy?
<Mondream?>

21.01.2019

Od Hypnosa do Shiregt'a (Mivany) ,,Nowe szaleństwa"

Uśmiechnąłem się niepewnie w stronę nowo poznanej towarzyszki. Klacz przedstawiła mi się, po czym zdecydowaliśmy się udać na małą wędrówkę dookoła wielkiego jeziora, a także zwiedzić skrawek pobliskiego lasu. Zimny wiatr zdawał się otulać wielkie limby witające nas szumem liści. Widoki zarówno w pobliżu jeziora, jak i w samym lesie okazały się wyjątkowo piękne, choć nie różniły się bardzo od terenów, na których przyszło mi chwilowo zamieszkać jeszcze wczoraj. Muszę jednak przyznać, że twarde podłoże kłóci się poniekąd z moimi preferencjami. O wiele lepiej byłoby nurzać kopyta galopując w drobnym piasku. Rad za to byłem bardzo z faktu, że było dziś dość wietrznie. Minusem była jednak temperatura powietrza panująca na tych terenach. Zdecydowanie za zimno, choć zdążyłem i do tego się ostatnio przyzwyczaić. Cóż, szczerze mówiąc piękne widoki nie posiadały dla mnie nigdy żadnej wartości. Tak, tak, nocne niebo, granatowe tonie jeziora, biały puch lecący z nieba... Cieszyło mnie to bardzo, że będę miał gdzie pływać kiedy tylko stopnieje lód. Cieszył mnie mięciutki śnieg, ale tylko dlatego, że zakrywał z powodzeniem twardą glebę. A nocne niebo pozwalało wyciszyć się i powspominać stare lata. Wszystko musi mieć jakieś zastosowanie, a sądzę, że nijakim zastosowaniem jest cieszenie oka. No więc, co dokładnie myślałem przechadzając się po terenach? Zimno, ale - z tego co mówiła mi Khairtai - jeszcze będzie gorąco. Da się tu z pewnością przetrwać, patrząc na zielone lasy pokryte wszelaką roślinnością, od pospolitych traw i ziół, aż po krzewy z zimowymi owocami. Cóż, zdaje mi się, że nie kręci się tu z kolei za dużo towarzystwa. A może to i lepiej? W każdym razie zadowalało mnie także ono. Tak długo nie miałem obok siebie kogoś, z kim mógłbym pogadać, nie mówiąc już o nieznanych koniach. Na pustyni moje dawne stado naprawdę rzadko trafiało na inny klan, czy też pojedynczych końskich wędrowców. Tereny nie okazały się jakoś bardzo różnorodne, a przynajmniej te w pobliżu jeziora. Uznawałem je za centrum tych okolic, było wielkie i charakterystyczne więc idealnie nadawało się na swego rodzaju serce tych terenów. Wokół tylko lasy, zagajniki, bory lub skupiska kilku drzewek na pagórku. One zaś były nieodłącznym elementem tego kraju, a przynajmniej tej części. Niższe lub wyższe górki porastały w znacznej większości zwyczajne trawy, wyższe zdobiło już przy szczycie kamienne podłoże. W niektórych z wyżej położonych punktów można było dostrzec w oddali zarysy ogromnych gór przysłoniętych mgłą. Cały czas wydawało mi się, że chodzimy w kółko lub wcale nie oddalamy się od jeziora, jednak prawda okazała się inna. Odeszliśmy od wody i to dość daleko, myliły mnie powtarzalne lasy poprzedzielane kilkoma łysymi pagórkami, które potrafiły być do siebie łudząco podobne pod każdym względem. Nie sposób się tutaj nie zgubić! Jednak Khairtai wiedziała doskonale co robi, bowiem zdecydowanie obierała różne kierunki i nie bałem się, że zgubimy się wśród ogromu. Morza traw zalewały miejsce, w którym moja towarzyszka stanęła nagle w miejscu. Nie wiedząc, co dokładnie robi, zdecydowałem się naśladować ją. Nic nie mówiła, ani nie patrzyła na mnie. Jej wzrok wędrował raczej po kolejnych pagórkach, nie zatrzymując się na dłużej na ani jednym. Dopiero kiedy jej milczenie zaczęło trwać już dłuższą chwilę, zdecydowałem się zapytać.
- Khairtai? Właściwie to...co robimy? - wyszczerzyłem się niepewnie, przyglądając się nadal klaczy. Ta odwróciła powoli łeb w moją stronę spokojnym ruchem. Oczy jej oderwały się w końcu od krajobrazu, a przeszły teraz na mnie. Zastanawiała się widocznie moment, co mi na to odpowiedzieć, bo nadal panowała cisza.
- Nic takiego. - odparła Khairtai machając lekko głową na boki - Zastanawiam się tylko, czy jest sens iść dalej, kiedy to wszystko wygląda identycznie, a rozciąga się na po prostu ogromnym terenie.
- Sam z chęcią wróciłbym do tego jeziora, gdzie spotkałem Shiregt'a. Możesz mnie tam zaprowadzić? - nie czekając na odpowiedź, skierowałem swoje kroki z stronę przeciwną, skąd przyszliśmy aż tu. Jednak pozwoliłem doświadczonej przewodniczce iść przodem, po pierwsze sam bym się zgubił, po drugie była starszą ode mnie klaczą, a ja nie chciałem wypaść jak cham. Droga powrotna zdawała się mijać jakoś łatwiej, sprawniej. Kojarzyłem niektóre z charakterystycznych punktów, jak choćby odznaczające się na tle innych rośliny, obok których przechodziliśmy przedtem. Starałem się zwracać uwagę na takie niby to mało znaczące szczegóły, aby kiedyś móc bez ryzyka zgubienia się chodzić tu sam na poranne wędrówki. Jednym z charakterystycznych drzew było bardzo wysokie, spalone mocno od góry, niemalże do połowy odłamane i okopcone czernią prawie do poziomu naszych głów. Musiał trafić w nie piorun podczas burzy. Solidne drzewo nie spłonęło jednak całkowicie i stało się swego rodzaju drogowskazem. W końcu po jakimś czasie udało nam się dotrzeć do tego samego miejsca, w którym znalazłem się dzisiaj rano. Aktualnie południe już schylało się ku wieczorowi, więc zająłem Khairtai właściwie cały dzień. Postanowiłem w takim razie pożegnać klacz i nie zawracać jej już dzisiaj sobą głowy. Po drodze dowiedziałem się, że pobliski zagajnik to miejsce naszego wypoczynku, jedzenia i spotkań, dlatego tam też udałem się, aby być może poznać kogoś nowego. Nie musiałem czekać długo zanim na drogę napatoczył mi się jakiś koń. A dokładnie bułana klacz. Szła dość dziwnym krokiem, jakby chwiejnym, patrząc co chwila na boki i chichocząc. Może i było to niewyjaśnione i dziwne, ale całkiem spodobało mi się to nietypowe zachowanie. Ruszyłem więc kłusem w jej stronę i spojrzałem na klacz. Zapatrzona na bok, zatrzymała się dopiero kiedy rąbnęła głową prosto we mnie. Odwróciłem pysk z wyrazem udawanej boleści, po czym zaśmiałem się cicho.
- Hej, jak się masz? - zagadałem pogodnie - A tak w ogóle, jestem Hypnos, a ty?

<Mivana?>

20.01.2019

Od Mivany do Mint ,,Ratowanie jak zwykle, śmierć jak zwykle, prezenty jak zwykle"

Uciekłam w podskokach od wybryku natury, jakim była morderczyni, która przed chwilą ostrzyła sobie na mnie... Kły? Czy coś takiego ma kły? Głupie, małe stworzenie. Któż to widział, aby ,,tym złym" w jakiejś historii była owca? Skąd się wzięło to cholerstwo? Nie nazywałam siebie tchórzem, w końcu od zawsze mówiono mi, że jeśli znajdę się w sytuacji zagrożenia życia, powinnam wiać ile sił w nogach. Z drugiej strony, niebezpieczny wełniak-zabójca przeczył wszelkim zasadom. Kiedy znalazłam się znów na obrzeżach stada, odetchnęłam z widoczną ulgą i postanowiłam jak najszybciej zapomnieć o wątpliwej przyjemności ostatniego spotkania. Energicznie potrząsałam głową, dopóki ,,miły prezent", nie zleciał na śnieg. Przyjrzałam mu się. Był to czerwony kawałek szmatki, przyozdobiony czymś białym. Było miękkie i przywodziło na myśl furto pewnego zwierza. Nie miało to dla nie żadnej wartości, w dodatku niosło za sobą wstyd i hańbę uciekania przed owcą, więc przykryłam to szybko warstewką śniegu, po czym odmaszerowałam do reszty kochanej bandy. Mojego kuzynka znowu gdzieś wywiało, więc nie mogłam liczyć na jakieś ciekawe, jeśli można tak określić flegmatycznego młodego, towarzystwo. Bez namysłu schyliłam się, aby skosztować przepysznej, łatwo dostępnej roślinności. Powoli, nie do końca świadomie, kierowałam się w kierunku jeziora Uws, pozbawiając coraz to kolejne drzewa kory, uszczuplając zasoby ziemi w trawę.
Gdy wokół mnie zaczęło brakować żywności, uniosłam głowę, spoglądając leniwie przed siebie. Przede mną rozciągał się cudowny widok niecałkowicie zamarzniętego jeziora, okolonego śniegiem. W oddali majaczyły niewyraźne wzniesienia. W tym momencie zrobiłam coś niewyobrażalnie głupiego. Powolnymi krokami, starając się zachować czujność, by w razie czego móc jak najszybciej się oddalić, zbliżyłam się do brzegu pokrytego lodem. Postawiłam ostrożnie jedno kopyto na białej, twardej tafli. Bez większych obaw stanęłam wszystkimi kończynami na śliskiej powierzchni. Nogi rozjeżdżały się na boki, lecz po chwili, zbierają całe swoje doświadczenie, w miarę swobodnie sunęłam, uśmiechając się lekko, choć w duchu cieszyłam się jak mały źrebak. Gniady kształt mignął mi gdzieś w oddali. Odwróciłam się w jego stronę, by stanąć przed Shiregtem. Straciłam równowagę. Ten moment nieuwagi zepchnął mnie w stronę środka jeziora, gdzie lód był cieńszy, a woda głębsza. Starałam się uspokoić, by wrócić na stały ląd, jednak im bardziej starałam się wyhamować, tym szybciej stawało się jasne, że nie uniknę kąpieli. Szybka decyzja - wywrócenie się, by zanurzenie odbyło się w jak najpłytszym miejscu. Lód zajęczał pod wpływem siły, jaką na niego wywarłam. Załamał się pode mną, każąc mi szybko dopracować pływanie w wodzie tak zimnej, że momentalnie zaczęłam zastygać. Próbowałam złapać się czegoś przednimi kończynami, lub chociaż głową. W końcu jedno moje kopyto znalazło się na powierzchni, dając mi więcej nadziei oraz stając się moją podporą na kilka następnych chwil. Na moje szczęście, władca zauważył wszystko i nie musiałam czekać długo, aż przybył do mnie z jakąś grubszą gałęzią. Staną w pewnej odległości, i podsunął koniec badyla pod mój pysk. Bez wahania złapałam go mocno zębami. Zawierzając swój los ogierowi, a bardziej jego sile, wyciągałam powoli swoje ciało, w miarę, jak on cofał się, ciągnąc mnie coraz bliżej brzegu.
- Jeszcze raz będę musiał cię ratować - westchnął, dając mi oprzeć się o niego, kiedy szliśmy w stronę stada - Zawsze brałem cię za rozsądną.
- Wiedziałam co robię, naprawdę. Ale... - szybko odwiodłam się od pomysłu podawania mu prawdziwej przyczyny - Potknęłam się o jakiś kamień.
- Yhm - zdawało mi się, że uwierzył w moje małe kłamstwo, choć z nim nigdy nie mogłam być niczego pewna.

~Dzień później~

Przyszłam w miejsce, gdzie Shiregt nakazał mi się z nim spotkać. Zastanawiałam się, jaką ważną sprawę ma do mnie. Czyżby nasze śledztwo miało przyśpieszyć? Moje rozważania przerwał skrzyp śniegu, sugerujący, że ktoś się zbliża. Już miałam sięgnąć po Vespę, gdy zobaczyłam doskonale znaną mi gniadą sylwetkę.
- Witaj - uśmiechnęłam się do niego mimowolnie.
- Cześć - odwzajemnił miły gest.
- Czym mogę ci służyć tym razem?
- Nie chciałem się z tobą spotkać, aby przydawać ci kolejnej pracy - powiedział tajemniczo, zdejmując z gałęzi znajdującej się obok niego kilka wiecznie zielonych gałązek, związanych w jedno koło. Niektóre z nich ozdobione były dodatkowo szyszkami. Całość dopełniał zamarznięty śnieg, dodający uroku i blasku.
- Nie mogę tego przyjąć - pokręciłam głową powoli - Nie mam nic dla ciebie w zamian.
- Och, wystarczy, że przeżyjesz do następnych świąt - ułożył mi ozdobę na głowie.
- D-dzięki - powiedziałam, czując, że rozpływam się niczym śnieg na wiosnę. Zwykle nienawidziłam siebie za okazywanie słabości, jednak tym razem stwierdziłam, że nie mam o czym marzyć - Shiregt był zbyt mocnym przeciwnikiem, bym zachowała przy nim resztki normalności. Ze wstydliwym uśmiechem przyjęłam podarek, stwierdzając w duchu, że w życiu się go nie pozbędę - nawet, jeśli zostanie tylko jedna gałązka. Może nie był to najbardziej przydatny ekwipunek, ale dany od niego nabierał nieziemskiej wartości.
- Muszę wracać do stada - przyjemną ciszę przerwał przytomnym głosem ogier, choć jego mina wskazywała na to, że odpłynął gdzieś daleko myślami.
- Rozumiem - przytaknęłam niechętnie głową. Tak bardzo nie chciałam się z nim rozstawać. Bezcelowe, jednak nieziemskie momenty spędzone na przyglądaniu się sobie nawzajem były bardziej kuszącą propozycją niźli samotne spacery w poszukiwaniu celu tego wszystkiego.
Gniadosz odwrócił się do mojej niemej osoby i powolnym stępem zaczął się oddalać. Obudziło mnie to ze snu na jawie.
- Wesołych świąt! - krzyknęłam jeszcze za nim.
- Wesołych Mivana - odwrócił się na moment, składając mi życzenia.
Stałam przez chwilę w miejscu, nie wiedząc, co ze sobą zrobić. W końcu jednak wybrałam się na krótki spacer. Nie miałam ochoty na powrót do stada. Kiedy omijałam kolejne ciasne zbiorowisko drzew, moim oczom ukazał się renifer. Oddychał gwałtownie, urywanymi wdechami, a z jego piersi ziała dziura. Musiał z kimś stoczyć walkę, jak widać nieudaną. Podeszłam do niego ze stoickim spokojem.
- Co ci się stało przyjacielu? - zapytałam słodkim głosem.
Zwierz spojrzał na mnie błagalnym wzrokiem. Wiedziałam, o co prosi. Bez zawahania wyjęłam sztylet i ukróciłam mu cierpień.
- Oby było ci dobrze w innym świecie - szepnęłam, przyglądając się powoli odchodzącemu. Przeżywałam lekki szok, gdyż była to moja pierwsza ofiara. Myślałam o tym, jak o daniu komuś ulgi, choć z tyłu głowy wciąż miałam słowo morderstwo. Swój wzrok utkwiłam w kawałku materiału, który okrywał jego ciało. Po krótkim namyśle zdjęłam z niego ludzką rzecz. Położyłam ją przed sobą, zastanawiając się, na co może mi się przydać. Wzdrygnęłam się, poczuwszy nagły, chłodny podmuch wiatru. Prezent od Shiregta podskoczył na mojej głowie, dając mi do zrozumienia, co mogę zrobić ze znaleziskiem.
Niosąc na grzbiecie szmatkę, rozglądałam się za przyjacielem. Nie mogąc go wypatrzeć, zwróciłam się do pierwszego-lepszego znajomego pyska, choć nie byłam pewna swojego wyboru.
- Słuchaj, Mint, nie widziałaś gdzieś władcy?
- Nie - powiedziała, bez żadnych gierek, wymijanek - niczego. Przyjrzałam się jej. Z białaski biła dziwna obojętność, tak rzadka w kontaktach ze mną. Zmartwiło mnie to trochę, w końcu nigdy nie życzyłam jej źle.
- Eh, nie ważne - zdjęłam z siebie wzorzysty materiał - Wesołych świąt - rzuciłam szybko, oddalając się jakby nigdy nic.
+Ekwipunek wysokiej jakości dla Mint oraz Mivany
<Mint? Dawaj dawaj xD>

20.01.2019

Zawiązujemy współpracę z Magic Guilds!

19.01.2019

Od Shiregt'a do Mint ,,Wyrzuty sumienia"

Czyż nie? Czyż nie mam prawa być wściekłą w tej sytuacji? - nieświadomie rozwinąłem tę sugestię, i zaraz wyrzuciłem ją z głowy. Wpatrywałem się w klacz z lekkim osłupieniem. Jej słowa, wypowiadane tak beztroskim, normalnym tonem, niepokoiły mnie i zarazem raniły do głębi. Potworne wyrzuty sumienia pogrążały mój umysł i sprawiały, że zaczynałem coraz bardziej żałować swojego kroku, jednak wciąż drogę oświecała koronna myśl: To było po prostu konieczne. Nie potrafiłbym żyć w jednym wielkim kłamstwie. Wciąż jesteśmy przyjaciółmi. W każdym razie ja tego chcę. Ona chyba też... Słuchając jej mowy jako psycholog zastanawiałem się, czy aby nie mówi tak naprawdę do mojego wyimaginowanego cienia z dzieciństwa. W końcu nie spoglądała raczej prosto na mnie. Całkiem prawdopodobne...Nie, Mint nie była osobą skłonną do tego typu załamań. W przeciwnym wypadku już dawno opuściłaby swoją rangę. Nie miałem bladego pojęcia, co powiedzieć.
Ściemnia się. Lepiej się pospieszyć z powrotem. - zasugerowałem wreszcie cicho głosem wypranym z wszelkich emocji.
— Masz świętą rację. - odparła radośnie klacz i ruszyła przodem. Jej ptasi towarzysz podfrunął i usadowił się na jej grzbiecie, rzucając mi nieprzychylne spojrzenie. Szedłem w pewnej odległości, nie będąc pewnym, czy życzy sobie zauważać moje towarzystwo.
Odetchnąłem z wielką ulgą, gdy wreszcie znaleźliśmy się w stadzie i rozdzieliliśmy. Czułem się ogromnie zmęczony. Prędko zasnąłem na uboczu, dręczony mimo to sennymi wizjami, niekoniecznie przyjemnymi.
<Mint? Takie g przez duże G, ale nie zabieram wątku ze źrebami. XD>

19.01.2019

Od Mint „Gorzkie kłamstwo - nic już nie będzie takie samo”

Przechadzając się wolnym krokiem po lesie, czułam ogromną bezradność. Wiele straciłam -kochającą przybraną matkę, prawdziwą rodzinę, Shiregta... Teraz planowałam zobaczyć Wichra na jego wciąż odrobinę chwiejnych nogach. Byłam już u medyka, po naszej ostatniej zabawie, lecz nic nie chciał zdradzić. Powiedział tylko, że wypuścił go całego i zdrowego oraz udało mi się go odratować jakimś cudem. Akurat... Nie uważałam, żeby błąkanie się między drzewami było jednym z jego ulubionych zajęć, ale też nie przypuszczałam, by był gdzieś między końmi. Mój towarzysz jak zwykle cudnie prezentujący się wśród chmur dodawał mi otuchy i czułam, że jednak nie jestem wciąż całkiem sama na tym wielkim świecie. Nagle zza zarośli dostrzegłam małe kopytka. Z nadzieją przyspieszyłam tępa, kierując się w stronę pokrytych białym puchem krzewów, w sercu jednak mając ten skryty niepokój. Prychnęłam sama do siebie, jakby chcąc się uspokoić i być pewna, że on tylko śpi. Podeszłam bliżej. Widząc, nieruchome ciało zadrżałam. Było ono niemal tak zimne, jak U'schii, kiedy ostatni raz mrugnęła powieką i udała się na wieczny spoczynek. Jedno było pewne- nie ma już dla niego żadnych szans. Zaczęłam się galopem oddalać z myślą, że nic już nie będzie takie samo. Dlaczego ten medyk mnie okłamał? Dlaczego nagle wszystko tracę...?
-Pamiętaj, że ja nigdy za życia Cię nie opuszczę, a zostało mi go wciąż wiele- uspokoił mnie Lendo.
-Tak samo, jak Wichrowi- westchnęłam.
-Wiem, że był twoim przybranym synem...- zaczął.
-Ja jestem wyrodną matką. Nawet nie potrafię uronić łez- przerwałam mu i poleciałam przed siebie, w duchu jednak pragnąc by, mój ptak udał się za mną.

17.01.2019

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Kim jesteś?"

Wyhamowałem gwałtownie, wzniecając tumany śnieżnego pyłu. Nogi wrosły mi w ziemię. Wpatrywałem się z oszołomieniem w ciało Cherry. Rubinowa, świeża krew stapiała ze sobą skrzypiący puch i sierść siwki. Oczy nie zdążyły jeszcze zajść mgłą. Leżała z porozrzucanymi kończynami i wywalonym językiem; umierała w cierpieniu. Śmierć przyoblekła staruszkę w dziwną, odpychającą aurę. Nigdy nie znałem jej dobrze, a mimo to uśpiona na wieki klacz siała w moim sercu smutek i niepokój.
Musiałem w końcu zaczerpnąć powietrza. Ta życiowa, prozaiczna czynność przywróciła mi jasność umysłu. Jak?! Dlaczego?! Co?!... - zacisnąłem zęby na poły z wściekłości, na poły z żałości. Ślady są bardzo świeże. Odruchowo rozejrzałem się na prawo i lewo, mając ułudną nadzieję na rychłe pojawienie się przede mną winowajcy, i zatrzymałem wzrok na gęstwinie krzaków, wytężając go do bólu. Znów drgnąłem niczym oparzony. Tak, tam coś jest... - zdążyłem jedynie pomyśleć, gdy wyskoczyła z nich z okropnym krzykiem Khairtai. Przed oczami przewinęła mi się jej przerażona mina, rozwiana, splamiona krwią grzywa i krople cieczy lecące w moją stronę. Parę upadło na moją klatkę piersiową. Klacz gnała już bez opamiętania brzegiem Uws, jakby ją sam szatan z widłami gonił.
— Stój! - zebrałem wszystkie nerwy do kupy i uczyniłem z nich siłę napędową, która pozwoliła mi wreszcie oderwać kopyta od ziemi. Mój szalony pościg za nią nie trwał zbyt długo. Nawet początkowa odległość między nami nie była w stanie zrekompensować różnicy umiejętności. Zagrodziłem jej drogę, ale Khairtai najwyraźniej nie miała w planach dać się złapać. W dziwnej furii próbowała mnie ominąć wszelkimi możliwymi sposobami. Przekrzykiwaliśmy się nawzajem, krążąc wokół siebie i unikając ciosów przeciwnika. Miała świadomość przegranej w tej walce, znałem ją dostatecznie dobrze, by to wiedzieć.
Niespodziewanie w całą akcję włączył się Boroo i to przeważyło. Klacz leżała bezbronna w śniegu, wpatrując się we mnie załzawionymi, płonącymi złością, szeroko otwartymi oczami, lecz pod nią błyskały strach, desperacja i beznadzieja jednocześnie. Dopiero teraz po raz pierwszy zdałem sobie sprawę, że stoję nad zabójcą Cherry, w którym z trudem tylko rozpoznawałem dawną bliską przyjaciółkę z dzieciństwa. Kim jesteś? Dyszałem ciężko. Nie mieściło mi się to w głowie. Patrzyłem i patrzyłem wciąż na Khairtai. Wreszcie pokręciłem łbem i wyrzekłem jedyne, co byłem w stanie:
— Idziemy do klanu.
Czy wciąż będzie się opierać? - zadałem sobie w myślach pytanie.
<Khairtai? Szału nie ma, ale czarną rozpaczą też tego nie nazwę>

16.01.2019

Od Shiregt'a do Virginii ,,Wracajmy do domu"

Dłuższą chwilę błądziłem wzrokiem po dwójce źrebiąt, uderzająco podobnych, to znów podnosiłem oczy na pysk rodzicielki, wyrażający mieszane uczucia, równocześnie obawę i smutek. Próbowałem zrozumieć i przełamać automatyczną niechęć w tego typu sytuacji - no bo jak tak można...? Bezwarunkowo wierzyłem klaczy, ale z drugiej strony w duszy mej zasiane zostało ziarno wątpliwości, wyrosłe na gruncie oburzenia i niedowierzania. Czy ludzie naprawdę potrafiliby coś takiego zrobić, czy na świecie naprawdę rodzą się takie potwory? Nawet jeśli była to zupełnie inna historia, to ich ojciec nie powinien mieć większego znaczenia. Ech... Odgarnąłem grzywkę z czoła i uśmiechnąłem się, czując, że cisza, podczas której ważyły się losy źrebaków, trwa już wystarczająco długo.
— Uwierz, rozumiem. Mogę tylko współczuć...i to jest najgorsze. - westchnąłem cicho, podchodząc bliżej i wyciągając w jej stronę ,,pomocne kopyto". - Ale zawsze możesz na nas liczyć i powiedzieć o wszystkim. Pamiętaj o tym, okey? - Vayola wreszcie rozluźniła się nieco i przyjęła mój gest, lecz po chwili niezręcznego milczenia zdałem sobie sprawę, że nie zamierza nic na ten temat powiedzieć.
— Znajdźmy Arrow'a i wracajmy do klanu. - rzekłem przyjaźnie. W odpowiedzi klacz pokiwała delikatnie głową. Odnalezienie trzeciej małej zguby nie trwało długo, za to powrót do stada przeciągnął się nam właśnie z jej powodu. Od razu zdążyłem zauważyć, że dosyć dziwnie powłóczy nogami. Odważyłem się zadać o to pytanie mojej towarzyszce, a teraz także matce. Wyjaśniła, że tak już ma od urodzenia. Przyglądałem mu się jeszcze przez moment przenikliwie. No cóż, jak na razie daje radę chodzić. 
Wreszcie jednak znaleźliśmy się w zasięgu wzroku członków klanu. Pewnie i spokojnie wszedłem jako pierwszy w gromadę, torując drogę rodzinie za mną. Na wyjaśnienia przyjdzie jeszcze czas. Vayola wraz z potomkami stanęła na uboczu.
— No...to witajcie w domu. - odezwałem się do młodego pokolenia.
<Virginia?>

14.01.2019

Od Mint do Shiregta „Świecę przykładem”

-Wracam do klanu- mruknęłam, czując mieszaninę niezidentyfikowanych uczuć, po czym z bólem serca skierowałam się w stronę klanu. Nie chciałam tak szybko kończyć tej rozmowy, a jednocześnie czułam, że zaraz się rozbiję jeszcze bardziej i nie ma sensu dłużej tego ciągnąć. Czy to koniec? Jeszcze nie, a na pewno nie przyjaźni z nim. Pomimo tego poczułam się jak głupia nastolatka, a to za sprawą zwierzęcego instynktu każącego mi zniszczyć Mivanę. Nie wiem, od kiedy mam w sobie taką agresję. Czy naprawdę moim czynem zaraz po rozstaniu musi być zemsta na jego przyjaciółce? Przyjaciółce... pieprzonej przyjaciółce. Nie poznając sama siebie, ruszyłam szybkim galopem do stada, nie oglądając się za siebie. Nawet nie wiedziałam, w którym momencie do tej czynności dołączył się szloch. Lendo, który wcześniej mnie pozornie opuścił, już siedział mi na grzbiecie, znowu boleśnie wbijając w niego pazury, lecz tym razem ból dawał mi ulgę, sprawiał, iż mogę nie myśleć o jednym-Shiregcie. Skryłam się w pustej jaskini, którą ujrzałam, lecąc zagubiona do stada. Nigdy wcześniej nie zwróciłam na nią uwagi. Czy teraz te małe samotne szczegóły staną się moimi przyjaciółmi? Nie przesadzajmy. Chociaż pomimo tego były bardzo podobne do mnie wtedy... Ciesząc się w duchu, iż choć ja nie narzekam na samotność, położyłam się w jej rogu pogrążona w myślach.
-Czy ja nie pomyliłem grup wiekowych?- nie dawał mi jeszcze bardziej użalać się nad sobą, za co w duchu mu dziękowałam.
-Masz... rację. Moje zachowanie zdecydowanie odbiega od dorosłej postawy, ale cóż poradzę- chyba tak mi pozostało żyć w swoim ciele do końca mych dni, czyż nie?- odpowiedziałam mu po chwili ciszy.
-Nie zgodzę się- droczył się ze mną, a ja coraz bardziej podziwiałam go za tą gotowość do poprawienia mi humoru. Jeszcze trochę i wygryzie mnie z miejsca psychologa.
Nie odpowiedziałam mojemu towarzyszowi, do mojej jaskini wkroczył ogier.
-Rozumiem, że jutro nie bierzesz udziału w terapii tych źrebaków?-zapytał z troską.
-A kto powiedział, że nie?-wstałam na chwiejnych nogach.
-Może mówi o tym twój stan- uśmiechnął się lekko.
- Może? - złapałam go za słówka- Uwierz, nie ma nikogo, kto im zryje psychikę niż ja. Znaczy się-odwzajemniłam jego wyraz pyska- Nie powiem- wyleczy, parę miesięcy jeszcze nam zejdzie... Zawsze mogę być dobrym przykładem klaczy, która wyczołgała się z dołka- poczułam, że powiedziałam za dużo- Czyż nie?-sama nie wierzyłam w moje słowa.
<Shi? Ty może rozwiń ten dialog, a ja opiszę jak dręczyli oboje źrebaki XD>

14.01.2019

Od Shiregt'a do Mivany ,,Agentko, gotowa?"

Słuchałem klaczy z uwagą, od czasu do czasu kiwając głową, jednak nie dla potwierdzenia, a bardziej otrzeźwienia - przyłapałem się aż kilka razy na tym, że przestałem rozróżniać słowa, a zajmował mnie tylko miękki, słodki, hipnotyzujący głos towarzyszki. Jak daleko sięgam pamięcią, czułem się dziwnie w jej towarzystwie, ale bez przesady. Dziwiło mnie to i zarazem złościło. Jak ktokolwiek w takim momencie potrafi myśleć tylko o czyimś uroku? Z całych sił skupiałem się na analizowaniu wypowiedzi. W duchu podziwiałem jej logiczne, sensowne myślenie, ale co tu dużo mówić, Mivana nie wybrała swojej rangi bez powodu.
— Ja na razie innych wyjść nie widzę. - tymi słowami skończyła swój obszerny wywód. Zapadła chwila milczenia, bowiem musiałem przygotować na szybko dopracowaną, mądrą odpowiedź, do tej pory zajęty kontrolowaniem swoich myśli.
— Brawo. Nie na darmo zostałaś naszym strategiem. - pochwaliłem ją z uśmiechem, który zajaśniał również na jej pysku. - Myślę więc, że wszystko jest już dostatecznie jasne. Jak na razie nie pozostaje nam nic innego, jak kontynuowanie szpiegowania. Dopiero później, mając więcej informacji, możemy zdecydować się na coś innego. Zapomniałaś dodać jedynie, jak zamierzamy to zrobić. - klacz zamierzała już się poprawić, jednak uciszyłem ją gestem. - Zaczynamy już teraz. Jeżeli któreś zauważy, że Vayoli nie ma w pobliżu - zaproponuje drugiemu spacer. Dalej wszystko będzie zależało od okoliczności. Słuchaj jak najwięcej, a przede wszystkim nie zmieniaj się. Nie daj po sobie niczego poznać, w żadnym wypadku. - westchnąłem cicho. Wyszło dłużej i swobodniej, niż się spodziewałem. - To co, agentko, gotowa do działania?
<Mivana? Daj spokój, twoje w porównaniu z moim to arcydzieło...>

13.01.2019

Od Shiregt'a do Mint ,,Serce nie sługa"

Posłusznie zamilkłem i czekałem, niemalże wstrzymując oddech, na to jedno pytanie, które biała klacz pragnęła mi zadać. Rozdarty wewnętrznie, równocześnie czułem ulgę po wyrzuceniu z siebie tego wszystkiego, z drugiej ból, świadomość bólu, który mogło ukoić tylko spontaniczne przytulenie towarzyszki i zapomnienie o całej sprawie. Mimo to jedno wiedziałem na pewno: To nie jest miłość. Może była, kto wie? Ale to nie miłość. Byłoby kompletnie bezsensownym ciągnięcie tego dalej. W głowie kłębiło mi się tysiące możliwości. Ta akurat zdawała się mało prawdopodobną - a jednak:
— Skąd ta pustka w sercu? - spytała cicho, nie patrząc mi w oczy. Również wbiłem wzrok w ziemię. Skąd ta pustka w sercu? Echo dzwoniło mi w uszach. Dopiero teraz sam zacząłem się nad tym naprawdę głęboko zastanawiać. Nie pokłóciliśmy się o nic, byliśmy szczęśliwą, dobraną parą. Nikt się nie wtrącał, nie było żadnego powodu...To była prawdziwa pierwsza miłość. Mrużąc powieki, próbowałem skupić galopujące myśli i znaleźć ostateczną, jasną odpowiedź, którą mógłbym jej dać. Przełknąłem ślinę. Milczenie przedłużało się. Nie ma miejsca dla tylu w sercu. Otworzyłem szeroko oczy na tę myśl, która wyłoniła się gdzieś z czeluści podświadomości. Jak to...? To nie może być! To nie ma żadnego sensu. Tylko my się kochamy...kochaliśmy, wiemy to oboje. 
— Nie wiem. Serce nie sługa. - odparłem prawie szeptem. Staliśmy tak w ciszy. Pojęcie czasu przestało jakby na ten...czas, istnieć. Kiedy Mint znowu się odezwała, zdałem sobie sprawę, że niebo zmieniło kolor z blado-niebieskiego z pomarańczowymi smugami na ciemniejsze, z wyraźniejszymi, czerwonymi promieniami zachodzącego słońca.
— Wracam do klanu. - mruknęła, po czym odwróciła się na tylnych kończynach i ruszyła z powrotem. 
Uznałem, że lepiej będzie pójść swoją drogą. Szedłem niedaleko brzegu Uws ze spuszczoną głową. Czasami w oddali mignęła mi sylwetka klaczy. Tak upłynął mi cały szlak. Czułem się dziwnie stępiony i struty jak nie wiem.
<Mint?> 

12.01.2019

Od Shiregt'a do Mondream ,,Przykry kamyk"

Świąteczna gorączka na ten dzień się już skończyła. W tej chwili wytchnienia, po odejściu ojca, z którym odbyłem krótką rozmowę, a wcześniej jeszcze pewnie z tuzina innych koni, oglądałem swoje prezenty. Wszystkie były piękne, ale paradoksalnie prawdziwą radość sprawiała mi świadomość, że inni również w tym momencie się z nich cieszą.
~Trochę czasu później~
Uśmiechnąłem się sam do siebie, czując, jak mroźny wiatr bawi się kosmykami mojej grzywy. Ciepła, zimowa sierść była w stanie ochronić mnie przed czymś takim i nie trzęsłem się już jak osika, a bywało tak na początku tej pory roku. Stałem samotnie na granicy lasu, posilając się niespiesznie. Odruchowo odwróciłem głowę, słysząc skrzypienie śniegu. Klacz w jego kolorze zbliżała się do mnie. Nie spotkałem się z Mondream już od dłuższego czasu - przemykała się gdzieś obok w tłumie. W promieniach zimowego słońca wyglądała dość majestatycznie.
— Cześć! - rzuciła radośnie na powitanie.
— Witaj - odparłem przyjaźnie, przełykając kęs roślinności. - co słychać? - spytałem, by podtrzymać rozmowę.
— Dobrze. Roboty trochę jest, ale nie szkodzi. A u ciebie? - dodała po chwili zastanowienia.
— Również zadowalająco, mogłoby być lepiej. - oznajmiłem, sięgając po zmarznięte pożywienie. - Częstuj się. - zachęciłem klacz. Zapadło dłuższe milczenie wypełnione jedzeniem, lecz Mondream nie odchodziła. W pewnym momencie coś mignęło mi w polu widzenia, pod gęstą grzywą mojej towarzyszki. Gdy przypatrzyłem się bliżej, zauważyłem coś w rodzaju blado-niebieskiego kamyka...na łańcuszku.
— Co to? - zapytałem, wskazując łbem ozdobę.
— A, to... - zaczęła, po czym nagle urwała, wbijając wzrok w ziemię z nietęgą miną. - ...od mojej matki. - zakończyła cicho, mrużąc oczy.
— Przepraszam...nie chciałem cię urazić... - zacząłem się tłumaczyć, jednak przerwała mi, kręcąc wolno głową.
<Mondream? Lepsze niż ostatnio, muszę to sobie samej przyznaćXD>

11.01.2019

Od Miriady do Etsiina ,,Dlaczego?"

Stałam na samym brzegu grupy, dzięki czemu miałam dobry widok na całe zajście i słyszałam każde słowo z rozmowy. Za sobą czułam napierającą, rozgorączkowaną masę tłumu, wstrząsaną kolejnymi falami podszeptów, gotową w każdym momencie wybuchnąć od małej iskierki, niczym suchy las w gorący, letni dzień. Dla rozzłoszczonego stada zdeptanie jakiejkolwiek, najogólniej mówiąc, przeszkody, było proste i jasne jak słońce. Dla rozumu nie zostaje miejsca - tu jeno wrzask igrzyska. Oświadczenie czwórki kułanów było nadzwyczaj...głupie i niemożliwe. Z drugiej zaś strony przerażająco pewne swego. To, czy mieli dobrze zabezpieczone tyły, wciąż jednak nie było rozstrzygnięte - sporo idiotów błąka się po tym świecie. Nie można zlekceważyć, nie można wpadać w panikę. Jak na razie dialog przeprowadzany był w sposób dyplomatyczny, co mnie cieszyło. Nie wątpiłam nigdy, że Shiregt może zachować się inaczej. Zaczęła się mowa o pośrednikach, innymi słowy, porozmawianiu pyskiem w pysk, a tym samym odroczeniu wyroku. Serce zabiło mi mocniej. Znałam swojego brata wystarczająco dobrze, by wiedzieć, kto wpadnie mu w oko.
— Miriada. Cardinano. - władca przywołał nas po ustaleniu wszystkie z gośćmi do siebie. Jako posłaniec klanu nie miałam możliwości odmowy, był to mój obowiązek. Czułam entuzjazm przemieszane z obawą, jednak pierwsza emocja w tym wszystkim przeważała. Niesamowite... Spojrzeliśmy po sobie, ja i strateg, po czym każde skupiło się na innym punkcie na horyzoncie. Shi poszukiwał dalej członków wyprawy. Przez chwilę w uszach brzęczała mi głęboka cisza, której nikt nie zamierzał przerywać. Nagle ktoś zaczął przepychać się szybko między innymi, wywołując tym samym echo oburzonych głosów. Kiedy podniosłam głowę i spojrzałam w tamtą stronę, z gromady wypadł...Etsiin.
— Ja...ja mogę pójść pomóc. - wydyszał radosnym tonem, zatrzymując się przed sylwetką gniadosza. Mój brat z wdzięcznością przyjął jego kandydaturę i już po chwili ogier dołączył do naszego grona. Nie mogłam się powstrzymać, by nie spojrzeć na niego ukradkiem, lecz nie patrzył w moją stronę. Dodatkowo moi rodzice zaczęli się kłócić o miejsce w misji. No, niezły będziemy mieli ubaw. - zawyrokowałam w myślach. Ostatecznie moja matka została ostatnim, czwartym członkiem dyplomacji. Po wyczerpującym pożegnaniu ruszyliśmy w drogę, mając swoich przewodników po bokach i z przodu. Żaden nie zabezpieczał tyłów, zostałby zresztą prędko przegoniony. Shiregt długo jeszcze stał w tym samym miejscu na brzegu, odprowadzając nas wzrokiem. Obejrzałam się pierwszy i ostatni raz. Wszelkie dotychczasowe troski i zmartwienia przestały mieć jakiekolwiek znaczenie. Wyprawa była niczym przeskok z jednego życia do drugiego.
Szliśmy niemal prosto na południe w dość wymagającym tempie. Krajobraz nie zmieniał się zbytnio - dopiero pod koniec dnia step zaczął się robić bardziej górzysty. Tym razem jednak większość czasu zajmowała mi jedna, uporczywa myśl: Dlaczego? Kątem oka przyglądałam się kłusującemu obok nakrapianemu ogierowi, pełnego energii. Dlaczego opuściłeś wygodne schronienie na rzecz trudów podróży, nie mając żadnej takowej powinności? Jakie są ku temu racjonalne powody? - rzecz jasna jego towarzystwo w żadnym wypadku mi nie przeszkadzało, wręcz przeciwnie, cieszyłam się, widząc wciąż tego jedynego prawdziwego znajomego w całym klanie, ale nie potrafiłam samodzielnie zaspokoić ciekawości i uciszyć wątpliwości.
Na noc zatrzymaliśmy się pod jednym z wzgórz. Po symbolicznej kolacji wszyscy po kolei zaczęli zapadać w sen. Tylko jeden kułan stanął w pewnej odległości od nas, by w półśnie obserwować otoczenie wnikliwiej od reszty i dać znak w razie niebezpieczeństwa. Również stanęłam w wygodnej pozycji, szykując się do snu na który jakoś nie miałam ochoty, lecz z odrętwienia wyrwało mnie skrzypienie kopyt na śniegu. Uchyliłam powieki. Etsiin stał zwrócony łbem do bezchmurnego nieba, wpatrując się w księżyc. Coś mnie tknęło. Podeszłam powoli i stanęłam obok. Przez dłuższy moment nie mogłam spojrzeć mu w oczy. Gdy wreszcie to zrobiłam zdałam sobie sprawę, że jego wzrok spoczywa na mnie już od dłuższego czasu. Westchnęłam cicho dla rozładowania atmosfery.
— Dlaczego to zrobiłeś? - zapytałam po chwili wprost.
<Etsiin? Świeczki, biały obrus, noc piękna, kolacji jako takiej jeszcze nie było, chyba wiesz, co z tym zrobić?XD>

10.01.2019

Od Shiregt'a do Hypnosa ,,Oddaję cię tej damie"

Uśmiechnąłem się lekko, przypatrując się uważnie gniademu przybyszowi. Jego wygląd nie zdradzał niczego niepokojącego ani wręcz przeciwnie, pozytywnego. Samo nastawienie ogiera również było nadzwyczaj neutralne. Zbłąkany młodzik, jakich wielu. Całe spotkanie z kilometra jawiło się jako absolutnie normalne. To właśnie mnie denerwowało. Nadmiar wzorowych ocen zwykle oznaczał coś zupełnie odwrotnego, a przynajmniej nie wróżył niczego dobrego. Uch...nie mogę oceniać innych miarą tego, co dzieje się teraz w okolicy. Będę musiał mu się po prostu przyglądać, tak jak każdemu nowemu członkowi.
— Dla wiernych, złotych serc miejsce znajdzie się zawsze. - wyciągnąłem kończynę w jego stronę w geście pozdrowienia, który przejąłem od reszty rodziny, po czym dodałem: - Każda nowa para kopyt się przyda, przekonasz się zresztą sam, z jakim entuzjazmem zostaniesz przyjęty! Witaj w klanie. - W oczach Hypnosa pojawiły się radosne iskierki.
— Dzięki stokrotne, panie, i nie wątpię, że tak się stanie. - wyrecytował, odwzajemniając gest.
— Chodźmy więc do reszty stada. W międzyczasie mam jeszcze tylko jedno pytanie - kim zamierzasz zostać? Każdy z nas ma swoją określoną rangę, by skupić się na pomaganiu innym w jeden wyćwiczony sposób. - wyjaśniałem, maszerując bok w bok z ogierem. Mój towarzysz na chwilę spuścił wzrok w zamyśleniu, po czym odezwał się nieśmiało:
— Cóż...hym...myślę, że jestem dobrym mordercą, ale...
— Spokojnie, mamy akurat sporo wolnego miejsca na tym stanowisku. A więc, morderca? - odparłem pewnie, pragnąc dodać mu w ten sposób otuchy. Przybysz pokiwał ochoczo łbem. Dotarliśmy akurat na miejsce. Towarzystwo przyglądało się z zaciekawieniem, lecz nikt jeszcze nie odezwał się ani słowem. Powiodłem spojrzeniem po zgromadzonych najbliżej koniach.
— Khairtai! - przywołałem do siebie siwkę o charakterystycznej odmianie tej maści. Klacz stanęła naprzeciwko, lustrując wzrokiem naszą dwójkę.
— Hypnosie, oddaję cię tej oto damie, Khairtai. Oprowadzi cię po pobliskich terenach. Wiesz, o co mi chodzi. - ostatnie zdanie skierowane było bardziej do mojej towarzyszki.
<Hypnos? Wybacz. Moja rola jako władcy polega na takim właśnie badziewnym opkuXD>

9.01.2019

Od Yatgaar do Khonkha ,,Nadaje się tylko na głupa"

Paradoksalnie, westchnęłam cicho z ulgą i radością, słysząc wpierw odgłosy krótkiej szarpaniny, uderzenie ciała o grunt, zwielokrotnione z tej pozycji, a tuż po nich tupanie i dudnienie kopyt, wyrażające jakoby niezadowolenie czy też niepokój. Mój partner zaczął dyskutować z ich przywódcą, karym uosobieniem tchórza nadrabiającego miną. Słyszałam część słów, mogłam więc wywnioskować, że wszystko idzie w dobrym kierunku - wróg postanowił zacząć współpracować. 
— Yatgaar! - zawołał wreszcie Khonkh, dając mi tym samym znak do ujawnienia się. Prędko podniosłam się i otrzepałam z ziemi, ale musiałam przed sobą przyznać, że w momencie, gdy z ugiętymi kolanami szykowałam się do ich wyprostowania, zawahałam się, poczułam, że mogę nie dać rady. Całe szczęście, strach zniknął tak szybko, jak tylko się pojawił. To nie były te same stawy, mięśnie, kości. Powłoka cielesna zaczynała mnie ograniczać, z dnia na dzień coraz bardziej mnie to niepokoiło, świadomość stawała się nie do zniesienia. Nie mogłam się z tym pogodzić. Przeleciałam złowróżbnym spojrzeniem z lekkim uśmiechem całe zgromadzenie, by wyraźnie pokazać, że nie warto z nami zadzierać. 
— A więc, władco, zdecyduj, co mamy z nim zrobić. - rzekł gniadosz do naszego syna, oddając sprawę w jego kopyta. 
— Cóż, nie wyobrażam sobie pojawić się przed potencjalnym sojusznikiem w takim gronie... - mruknął ogier, zastanawiając się nad czymś. Jeden z przeciwników postanowił to wykorzystać i rzucił się w jego stronę. Został odepchnięty jednym celnym kopnięciem i dobity przez resztę oburzonej takim zachowaniem naszej grupy. Zapadła pełna napięcia cisza.
— On...on chyba dawał znak. - powiedział w końcu Etsiin, przerywając milczenie.
— Podły kłamca! Do ro...! - ucięłam jego wypowiedź, przyciskając kończyną jego klatkę piersiową. 
— Nieładnie, nieładnie... - pokręciłam głową z niesmakiem. - Chyba nic już nie jesteśmy w stanie w tej sprawie zrobić. - westchnęłam, naciskając coraz mocniej. Koń zaczął się krztusić. 
— Nie! Obiecaliście, że przeżyję, jeżeli dogadamy się! Dogadajmy się! - wróg wydusił z siebie desperacko te parę okrzyków. Zwolniłam nieco ucisk. Nadaje się tylko na głupa.
— Niewierny i nierozsądny, prawdziwe utrapienie. Przełożony nie będzie specjalnie zły, jeżeli się kogoś takiego pozbędzie, prawda? - zwróciłam się pyskiem do reszty stada. Stanowczy głos sprzeciwu wyszedł tylko od ponownie podduszanego przeze mnie osobnika. 
— Wystarczy. - rzekł ostatecznie Khonkh, odsuwając mnie na bok, ale uśmiechał się przy tym.
— Doprowadzisz nas do swego dowódcy i powiesz dokładnie to, co każemy. - zawyrokował Shiregt. Dialog został definitywnie zakończony.
Kary przywódca zaprowadził nas na rozległą górską łąkę, niby oazę wśród zboczy pokrytych lasami. Nikogo nigdzie nie było widać. Zamierzałam już wyrzucić z siebie narastającą złość, kiedy nieoczekiwanie z dwóch stron wybiegła ku naszej grupce reszta klanu. Wściekłość przeszła w totalne zaskoczenie i radość. 
— Niespodzianka! Niespodzianka! - krzyczeli już z dala. Zaraz. Tak się nie zachowuje tropiące kogoś stado...
Szczęśliwej rocznicy! - oznajmił głośno Shiregt. 
— Co tu się wyprawia...? - wydukałam wreszcie. 
— Cóż...dzisiaj rocznica waszego połączenia - więc postanowiłem ją jakoś uczcić. - uśmiechał się szeroko, mówiąc to.
Zaczęły się podziękowania, uściski i całe to pełne euforii spotkanie. W tym pięknym zamieszaniu zapomnieliśmy chyba o naszych ,,wrogach"...Musieli sami udowodnić swą obecność w jakże oryginalny sposób:
— Przejdziemy do zapłaty za ten cały teatrzyk? Żądam podwyżki stawki. Prawie się zesrałem...

THE END

8.01.2019

Od Lumina do Mivany „Samotna wędrówka”


-Mały, idziesz ze mną?-zapytała klacz, nieświadomie wyrywając mnie z głębokich przemyśleń. Robiąc dwa małe kroki w jej stronę, miałem skrytą nadzieję, iż odbierze to jako pozytywną odpowiedź. Niestety przy tej czynności lekko się zachwiałem i nawet nie mam pojęcia kiedy moje plecy zetknęły się z zimnym puchem. Na pół zażenowany, a na pół zdezorientowany podniosłem się, otrzepując się po tej czynności energicznie. Podszedłem powolnym do boku klaczki i lekko ją dotknąłem pyskiem, aby zachęcić ją do ruchu.
-No dobrze, dobrze- mruknęła, ale po tej czynności cicho zaśmiała się- Możesz być pewny, że będzie miał zapewnioną dobrą opiekę- zapewniła ostatni raz gniadego ogiera, który wyjaśnił mi przed paroma chwilami, jaką zajmuje rangę- Do zobaczenia Shiregt!
-Do zobaczenia...- odpowiedział, po czym odwracając się, ruszył w zupełnie odwrotnym kierunku do nas. Rozejrzałem się niepewnie. Niezbyt wiedziałem, jak to się stało, że... moje życie tak bez zapowiedzi... eh. Gnało po prostu jak głupie. Po tym, jak zdecydowałem się zaufać klaczy, zacząłem dorastać i choć podobno zmiany w moim wyglądzie były niewielkie, to czułem, że moja psychika i charakter są teraz jakby trochę odmiennie i nie pasują do mnie we wcześniejszej postaci. Był wczesny świt, kiedy otworzyłem oczy, zupełnie niegotowy na naukę z rozwydrzonymi młodzikami parę metrów dalej. Westchnąłem. Spoglądając na słońce, mogłem śmiało stwierdzić, że zostało mi przynajmniej parę godzin do rozpoczęcia lekcji. Zostawiłem samą Mivanę i bez wcześniejszej zapowiedzi udałem się na samotną wędrówkę do lasu.
<Miv? Wybacz, że tak krótko, ale następnym razem opowiadanie nie będzie pozostawiało takiego niedosytu. A akcja... no cóż się rozkręca :D>

7.01.2019

Od Mivany do Shiregt'a ,,Jak ułożyć plan"

Niepocieszona nagłym przerwaniem beztroskiej zabawy, brutalnie powróciłam do szarej rzeczywistości. Marne resztki pożywienia wygrzebane spod śniegu nie zapychały głodu, w miarę płynięcia czasu wręcz go potęgowały. Z coraz mniejszym zapałem kopałam w białą warstwę, całkowicie odchodząc świadomością od tego miejsca. Myślami próbowałam krążyć przy Shi, z którym spędziłam krótkie, ale szczęśliwe chwile, kiedy to zapominałam o całym świecie, smutkach i trudnościach jakie przede mną stawiał - przy nim znowu byłam beztroskim, ciekawskim źrebakiem. Mimo, iż nikt oprócz niego o tym nie wiedział, mogłam z całą satysfakcją przyznać sama przed sobą, że nie jestem zepsuta do cna. Coś jednak wybijało się ponad to, przeczucie, a może bardziej świadomość, które nie dawało mi spokoju - władca coś przede mną ukrywał. Może nie byłam idealnym materiałem na partnerkę, czy zwykłą towarzyszkę, ale nie sądziłam, by ogier mógł nagle zmienić zdanie i tak po prostu wrócić do klanu. Rozważałam wszelkie możliwe wyjścia, kiedy podszedł do mnie niepostrzeżenie sam obiekt moich rozmyślań. Poprosił mnie na stronę, więc odeszliśmy kawałek od stada. Z wyrazu jego pyska wnioskowałam, że cała sytuacja zaraz się wyjaśni.
- Czy mogę ci zaufać? - zapytał bez ogródek. To pytanie lekko mnie zdziwiło. Spodziewałabym się braku ufności od innych członków stada, ale od niego..?
- Jestem świadoma tego, że każdy mógłby to powiedzieć, ale tak. Nigdy bym cię nie zdradziła, a zrobię wszystko, o co poprosisz, o ile oczywiście będę mogła.
- Dobrze to wiedzieć - posłał mi lekki uśmiech, który zaraz odwzajemniłam - Domyślasz się, dlaczego cię tu wziąłem?
- Zapewne chcesz wyjaśnić sytuację w lesie - powiedziałam pewnym głosem - Nic innego nie przychodzi mi na myśl.
- Doskonale. Wysłuchaj zatem.
Po krótce wyjaśnił mi, czego został świadkiem. Kiwnęłam głową na znak, iż przyswoiłam sobie te wiadomości.
- Wybacz za moje nieokiełznane krzyki - speszyłam się nieco, jednak nie trwało to długo. Musiałam się skupić na kolejnym śledztwie, a nie na tym, jak wygłupiłam się w oczach gniadosza - Co zamierzasz z tym zrobić? - zapytałam, patrząc mu prosto w oczy.
- Liczyłem na to, że to ty dasz jakieś propozycje.
- Ah tak. Z pewnością nie powinniśmy ich zmusić do wyznania prawdy. Schwytane i oskarżone będą się bronić, a przyznaj, że twoje zarzuty na tą chwilę są dość słabe, a wypuszczone, pilnowały by się bardziej z dyskretnością, więc złapanie ich stałoby się prawie niemożliwe. Zostawienie spraw samych sobie. Plusy? Po pewnym czasie można będzie prościej odgadnąć ich zamiary. Minusy? Mogą nas ukatrupić zanim się zorientujemy, będą miały także czas na zebranie większej grupki sprzymierzeńców, niekoniecznie świadomych, w co się wplątują.
- Sugerujesz więc, że to ma być zorganizowana grupa? - przewał mi na moment.
- Na to wygląda. A nawet jeśli nie, zostają jeszcze dwa argumenty.
- Inny plan? - chciał, abym kontynuowała swoje wywody myślowe.
- Możemy zwyczajnie śledzić klacze, aby zebrać więcej pewności co do ich działania i ewentualnych win, za które mógłbyś je skazać. Jedynym niebezpieczeństwem byłby wtedy wykrycie przez nie. Dodatkowo moglibyśmy pod pretekstem wyprawy dawną paczką zachować pozory odnowienia się dawnych więzi. Niespodziewane pojawienie się nas przy nich byłoby prostsze do wytłumaczenia. Ja na razie innych wyjść nie widzę - prychnęłam. Wszystkie plany, które zwykle tak szybko i trafnie zawiązywały się w mojej głowie, nagle stanowiły dla mnie trudność - przez obecność jednego, konkretnego osobnika płci przeciwnej. Mam nadzieję szybko przyzwyczaić się do jego obecności, inaczej nasze knowania i życia mogą się wkrótce zakończyć.

<Shi? Takie trochę niemrawe i na szybko. Wybacz proszę, nie bij>

7.01.2019

Od Mivany do Lumina ,,Szybka decyzja"

Stawianie eleganckich kroków w wysokim śniegu, choć z boku wygląda zapewne nadzwyczaj efektownie, kiedy przed tobą rozpościera się kaskada małych diamencików, skrząca się w słońcu, jest czynnością dość męczącą, a jedzenie otulone białym puchem, chowało się skrzętnie we wszystkich zakamarkach. Z tego powodu, odrzucając swoje zwyczaje, odstawiłam grację na bok, skupiając się jedynie na odnalezieniu jakichś okrawków trawy i kory. W zamyśleniu spoglądałam przed siebie. Świat wydawał się podzielać moją niemą gorycz, pustkę rozdzierającą od środka, uczucia wprowadzające chaos i niszczące rytm dnia, jednocześnie dające dziwny spokój, kierując umysł w jedną stronę - rodziny, która została mi brutalnie wyrwana. Obwiniałam się za to, że nie spędziłam ostatnich dni wraz z ojcem, wspominając matkę, której śmierć oddzieliła mnie od wszystkich. Teraz nikt już nie chciał mnie znać, nawet ja. Wciągnęłam głęboko powietrze. Przenikające zimno, niekiedy tak przyjemnie chłodzące, tym razem zakuło moje nozdrza. Prychnęłam lekko. Przynajmniej żyłam. Nie chciałam tak się marnieć, na wzór swego ojca. Zawsze czułam się powołana do wielkich rzeczy, lecz teraz zaczynałam w to wszystko wątpić. Jak miałabym cokolwiek zrobić, skoro przez całe życie nie potrafię się pozbierać, a fala mniejszych i większych strat coraz bardziej napierała?
Oddalałam się coraz bardziej od stada. Nie zamierzałam ponownie próbować ucieczki, jak to zrobiłam po śmierci pierwszego z rodziców. Potrzebowałam odrobiny samotności, aby pozbierać myśli. A może właśnie potrzebowałam kogoś, kto ułożyłby mnie na nowo? Moje rozmyślania przerwał źrebak, który, zupełnie jak ja, włóczył się w ciszy po okolicy. Zmierzyłam wzrokiem przerażoną kulkę, która wielkimi, ciemnymi oczami wpatrywała się we mnie, pytając o wskazówki. Ruchem głowy nakazałam mu podejść bliżej. Jego niepewne ruchy przywodziły na myśl zagubionego, bezbronnego malucha oddalonego od rodzicielki.
- Ktoś ty - spytałam, patrząc na niego z góry.
- Lumino - odparł, nie bez nutki pewności siebie. Dziwny malec, jakby nie mógł się zdecydować, czy znalazł się tu przypadkiem, czy z własnej woli.
- A więc Lumino - schyliłam się do niego - Skąd się tu wziąłeś? To są tereny Klanu Mroźnej Duszy, a ty nie wydajesz mi się jego członkiem.
- Naprawdę? Przybyłem tu z matką, ale ona... Właśnie - rozejrzał są, jakby za chwilę miał ją ujrzeć, wychodzącą zza nagich pni - Zasnęliśmy niedaleko jakichś koni, ale kiedy się obudziłem, jej już nie było - uzupełnił, widząc mój żądny wyjaśnień wzrok -  Chciałem jej poszukać.
- Młody, trzeba było zejść do tych koni - prychnęła z dezaprobatą - Choć za mną.
- Dlaczego?
- Bo zaprowadzę cię do tymczasowego domu - mruknęłam - Chyba, że chcesz tu zginąć.
- Nie nie - zaprzeczył młodzik, kłusem podążając za mną.

~*~

Wróciłam do bazy, w głowie wciąż widząc obraz martwą klacz, odpowiadającej rysopisowi matki Lumina. Widok ciał już nie bardzo mnie ruszał, jednak, widząc tą siwkę poczułam nagłą chęć pomocy młodzikowi. Stracił rodzinę, zupełnie jak ja. A i z charakteru wydawał się pod pewnymi względami podobny. Ale jak ja miałabym go wesprzeć? Nie miałam do tego warunków, zupełnie, a i na źrebakach nie znałam się wcale. Po co byłby mi jakiś maluch, który będzie zabierał mi cenne dni życia i zwracał się do mnie per Mamo? Byłam na to zdecydowanie za młoda.
- Znalazłam ją. Nie żyje - podałam krótki, aczkolwiek treściwy raport, kiedy to już zbliżyłam się do karusa pod chwilową wodzą władcy.
- J-jak to? - zająkną się ogierek.
- Nie jestem medykiem, ale wydaje mi się, że była na coś chora. Nie zauważyłeś żadnych dolegliwości, na nic się nie skarżyła? - moje pytania były chyba dość okrutne, ale każda informacja jest w cenie.
- Nie... Nic nigdy nie mówiła.
- Widocznie nie chciała ci robić przykrości - powiedziałam. Młodzik wzbudzał sympatię, ale niech wie, jak wygląda życie.
- Ale ty już nie - zauważył z przekąsem. Mimo to, widać było, że jest wstrząśnięty tą sytuacją.
- Ja już nie - przytaknęłam.
Nastała chwila ciszy - wszyscy troje zastanawialiśmy się nad losem karuska. Źrebie bez opieki nie przetrwa długo, trzeba było mu znaleźć rodzinę. Tylko czy ktokolwiek w klanie będzie go przyjąć pod skrzydła? To mało możliwe, biedak będzie dorastał samotnie. Chyba, że...
- Będę musiał poszukać mu nowej matki - westchną Shiregt, patrząc ze współczuciem na malucha.
- Nie ma takiej potrzeby - uśmiechnęłam się lekko, jednocześnie przeklinając się w duchu za wyrywność - Mały, idziesz ze mną?

<Lumino? Miv nie ogarnia samej siebie, obyś ty robił to lepiej>

7.01.2019

Mondream zachodzi w ciążę!

Dzięki zażyciu mikstury Portero Mondream samoistnie zachodzi w ciążę. Gratulacje i powodzenia!

  • Ojciec - Brak. Matka - Mondream, medyk.
  • Ilość źrebiąt: 1
  • Data zajścia w ciążę: 7.01.2019 r.
  • Planowana data porodu: 14.01.2019 r.

7.01.2019

Od Mondream ,,Magia Portero"

Nabyłam ostatnio pewną miksturkę. Działała ona na ciążę u klaczy. Samoistną. Pomyślałam, że wykorzystam ją od razu, i sprawdzę czy ten, kto mi to dał, mnie nie oszukał. Wypiłam do dna tak, jak mi kazał. Potem kazał mi czekać jakąś godzinę...i z głowy. Tak więc nie wiedziałam, co przez ten czas porobić. Mogłabym komuś pomóc, ale to by pewnie trwało wieki, aż bym nawet nie zdołała zauważyć ciąży. Przyszło mi do głowy, że taki, lub takie, źrebak, lub źrebaki, musi, lub muszą, się czymś odżywiać przez ten czas, gdy będzie, lub będą, się rozwijać. Poszłam więc na spacer pod jezioro Uws, zjadłam dużo trawy i się napiłam. Krótko to trwało, jednak trochę czasu minęło. Dokładniej dwadzieścia pięć minut. Razem trzydzieści pięć, bo jak szłam minęło pięć minut, a gdy siedziałam na brzegu, także pięć minut. Poczułam się trochę gorzej, więc wróciłam do stada. Minęło dziesięć minut, ponieważ trochę się wlekłam. Zauważyłam znajomy mi pysk.
- Witaj, Hypnosie! - zawołałam wesoło.
- Hej Mondream, jak tam? - powiedział ogier.
- Nie będę się dziś mogła tobą opiekować, ale inny medyk to zrobi. Widzę, że jesteś na kopytach. Wracaj, bo stan ci się pogorszy! - zawołałam.
- No, no…Wyglądasz strasznie! Co ci się stało? - spytał zaniepokojonym głosem Hypnos. I tak minęło czternaście minut, co dało nam pięćdziesiąt dziewięć minut, i czułam się źle.
- Pomogę ci się położyć na miejscu medyka, on ci pomoże. - powiedział ogier.
- Dzięki. - powiedziałam dziwnym głosem. U medyka byłam dwie minuty po tym wszystkim, co dało nam godzinę i jedną minutę.
- Gratulacje, Mondream! Masz źrebaka. - powiedziała Shiden, zmęczona pracą. Uśmiechnęłam się, i spróbowałam zasnąć. Jednak Shiregt przybył do mnie, by mi pogratulować. Gratulował długo, ogłosił nowinę, i tak właśnie mnie pomęczył.
CDN.

7.01.2019

Żegnamy Salkhi i Rose!

Pierwsza z postaci zostaje wydalona, odchodzi - jak zwał, tam zwał - z powodu braku kontaktu z jej właścicielem, natomiast druga poprzez takową decyzję autora. Ich przedmioty przepadają z braku rodziny. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecydują się wrócić w nasze skromne progi!

Rose|7 lat|Klacz|Zielarka|Brak|natalia k. 


Salkhi|7 lat|Klacz|Zwiadowca|Brak|optymistka

7.01.2019

Żegnamy Wichra!

Postać umiera w wyniku utonięcia, a co za tym idzie - odchodzi. W przypadku tak młodego jeszcze życia to prawdziwa tragedia, niechaj więc spoczywa w pełnym pokoju [*]. Mamy nadzieję, że jego autor kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!

Znalezione obrazy dla zapytania chestnut foal
Wicher|1,5 roku|Ogier|Brak|Catton

7.01.2019

Od Wichra do Mint ,,Ból jest mą drogą"

Razem z ogierem staliśmy na brzegu wody czekając na moją matkę. Po chwili przybiegła do nas i zaczęła się zabawa. Rozchlapywaliśmy wodę we wszystkich kierunkach, byleby zmoczyć swojego przeciwnika. Wchodziliśmy do jeziora coraz głębiej i głębiej. Klacz straciła mnie z oczu, gdyż całe swe skupienie przeniosła na przywódcę. Uradowani brykali w wodzie jak małe źrebięcia. Chcąc uniknąć opryskania wodą mojego pyszczka cofnąłem się kilkanaście kroków. Zatrzymałem się dopiero, gdy musiałem zadzierać łeb aby go nie zamoczyć. Z ciekawości odszedłem jeszcze kilka kroków do tyłu. Skakałem po kamieniach, jednak niefortunnie pośliznąłem się na jednym z nich. Była to spora głębokość, a podwinęło mi się przednie kopyto. Runąłem do wody jak długi, przy czym zraniłem się o coś ostrego na dnie w okolicach nadpęcia. Nie umiałem pływać. Dopiero teraz zdałem sobie z tego sprawę. Zszokowany całą sytuacją oraz bólem w prawej nodze chciałem nabrać powietrza, jednak zamiast tlenu łykałem bezbarwną ciecz. Mój układ oddechowy zaczął piec po dostaniu się do niego wody, a z rany zaczęła sączyć się krew. Próbowałem wystawić głowę na powierzchnię, nabrać powietrza i zawołać o pomoc, jednak nie potrafiłem się ruszyć. Starałem się wstrzymać od gwałtownego nabierania powietrza, lecz po dwóch minutach bezradnego machania nogami zaczęło brakować w moim organiźmie tlenu. Po chwili musiałem wziąć oddech. Do moich płuc znów dostała się woda, jednak teraz było jej dużo więcej. Zacząłem się krztusić. Wszystko niemiłosiernie mnie piekło, do tego doszedł kaszel. Widziałem jak blisko jest wyjście na powierzchnię, jednak nie dałem rady wypłynąć. Mroczki zatańczyły mi przed oczami, po czym straciłem przytomność. Ostatnie co czułem, to jak moje ciało bezwładnie opada na dno.
Od początku wiedziałem, że moja ścieżka będzie wiodła mnie poprzez liczne cierpienia. Straciłem rodzinę, miłość, i teraz traciłem także życie. Wolałbym zginąć po pożegnaniu Mint. Chciałem powiedzieć jej, jak wiele dla mnie zrobiła, i jak wielkim uczuciem na tak małe serce ją darzyłem, jednak nie miałem wyboru. Umierałem teraz i natychmiast, bez możliwości wybrania terminu. Nie wiedziałem, co będzie po śmierci, dlatego się też nie bałem. Kochałem życie w słodkim uczuciu nieświadomości, które teraz pokazało, jak bardzo może pomóc.
Nagle zjawiłem się w ciemnym tunelu, na którego końcu było widać białe światło. Popędziłem galopem do przodu, a dzikie serce biło mi mocniej niż kiedykolwiek. Każdy krok bolał mnie jak nigdy dotąd, i wtedy zrozumiałem, iż ból jest mą drogą.

<Mint? To koniec ze strony Wichra, jednak jego ostatnią wolą jest jakieś opowiadanie  z pogrzebem czy coś w tym stylu, aby jego śmierć została zauważona przez Mint i Shi>

5.01.2019

Od Moa'y do Mivany ,,Czerwona szmatka" (+16)

Beknęłam głośno z wściekłością za znikającym w śniegu ogonem debilnego gryzonia, po czym odwróciłam się na tylnych nogach, wzdychając. To, co się nie pochowało, zwykle schodziło na dół, lecz przeważnie te resztki były wystarczające dla jednego zaciętego, wspaniałego i wyćwiczonego w swym rzemiośle drapieżnika. Paskudna natura. W górach zawsze tony bezużytecznego śniegu, a na dole znacznie mniej...w ogóle, paskudna ta zima. Ech. - myślałam, z nadzieją wciąż przeszukując go w poszukiwaniu pożywienia. W końcu jednak jej płomień, niczym niepodsycany, musiał zgasnąć. W ten sposób doszłam na skraj jednej z przepaści gdzie, widząc u podnóża ciemne plamki oznaczające zwierzynę, ryknęłam po prostu ze złości. Echo poniosło się hen, daleko pod niebo. Z satysfakcją obserwowałam przez chwilę spieprzające - tylko im się spod kończyn kurzyło czymś szmaragdowym - stadko, dopóki żołądek znów nie dał o sobie znać. Wyglądało na to, że będę musiała zejść na niziny już po raz chyba setny o tej porze roku. Wracałam w wyższe parte praktycznie tylko na noc.
Niziny...nie tylko pod względem topograficznym... - rozważałam, schodząc dość szybko w dół. Paradoksalnie im bardziej teren się wypłaszczał, tym mniej miałam pewności siebie. Od dziecka byłam ponad rówieśnikami. Dosłownie i w przenośni - a jednak los pchał mnie w ich stronę. Mówi się trudno, żyje się dalej. Im niżej schodziłam, tym rozleglejsze zdawały się wody jeziora Uws oraz otaczające je lasy i stepy, gdzie mieszkało więcej puszystych skurwieli. Starannie wybierałam drogę, by ominąć jakiekolwiek stado towarzyszy, ale to nie był mój najszczęśliwszy dzień.
— O, witaj! Wesołych Świąt! - rzekł głośno jakiś baran, do tej pory ukryty w nagich krzaczorach. Zapadła chwila milczenia, w której podziwiałam jego szeroko zakręcone rogi, mocne nogi i dużą klatkę piersiową, znamionujące silnego, młodego samca, samotnego samca. Jedynym dziwnym akcentem jego wyglądu była dziwaczna, czerwona szmatka na głowie, zawadiacko przekrzywiona. Przez głowę przemknęła mi kusząca myśl.
— Hah, witaj... - odparłam cicho, zbliżając się.
— Co robisz tu sama? Zgubiłaś się...
— Moa. - podpowiedziałam usłużnie. Nie był może w odpowiednim nastroju, ale to dało się przeskoczyć. A po wszystkim - Uczta! - Nie zgubiłam się. Mój nos nie mógł mnie mylić, jeżeli doprowadził mnie do kogoś takiego. - mruknęłam, stojąc już teraz tylko parę kroków naprzeciwko. Baran zaśmiał się krótko, spuszczając wzrok.
— Jeżeli jesteś pewna...Może cię odprowadzę?
— Czemu nie. - uśmiechnęłam się. Pierwsza faza poszła zaskakująco gładko. Ruszyliśmy dalej w dół.
— Hm...naprawdę twoja rodzina mieszka tak nisko? - Tak, idioto, w samym piekle. Tam, gdzie, według rodziców (pokój ich duszom, bo z ciał niewiele zostało), się urodziłam. Nie odpowiedziałam, tylko złapałam go za róg i odciągnęłam na bok, ustawiając się w dogodnej pozycji.
— Cicho bądź i słuchaj się. - syknęłam. Do barana chyba wreszcie coś dotarło.
— Sorry, ale nie mam ochoty... - przerwałam mu, kopiąc go w kończynę ponaglająco.
Szamotaliśmy się przez dłuższą chwilę, przeplatając walkę przekleństwami, jednak ostatecznie kawałek czerwonej szmaty na łbie samca spadł mi na głowę. Nie widząc nic, uderzyłam w coś twardego. Dopadnę cię, gdziekolwiek będziesz, ujuju... - była to moja ostatnia myśl, nim zemdlałam.
Podniosłam się z puchu, zaciskając zęby od pulsującego bólu w czole. Westchnęłam, ze smutkiem wpatrując się w szmacianą czapkę z białym pomponem - jedyne, co zostało z mojego niedoszłego posiłku. Trzeba było od razu go zarżnąć. Humor poprawił mi niewielki gryzoń, który akurat przemknął przed moim nosem i dał się chwycić w zęby. Nie wystarczyło to jednak do zaspokojenia głodu, więc ruszyłam na dalsze poszukiwania. Będąc w ich trakcie, natknęłam się na jakiegoś konia dziwnej maści i budowy, jak na tutejszy klimat. W dodatku nigdzie nie było widać ludzi. Mimo to musiałam mieć się na baczności. Klacz dość szybko mnie przyuważyła.
— Hej. - zagadnęłam, w międzyczasie zastanawiając się nad jej przydatnością. Nie, nie dam rady wciągnąć takiej porcji na górę. 
— Em...hej. Zdaje mi się, czy owce nie mieszkają gdzieś wyżej? - odpowiedziała.
Owszem, to prawda. - uśmiechnęłam się. - A...poza tym Wesołych Świąt! - przypomniałam sobie, co tu się teraz wyprawia.
— Dziękuję, nawzajem.
— A proszę bardzo. - zarzuciłam jej na głowę czerwoną szmatę. Szczęśliwie się jej pozbyłam. - To na prezent. - wyjaśniłam cicho.
— Och...ja...jak mogę się odwdzięczyć? - No, skoro tak się sama ładnie prosi...Może dam radę z zaskoczenia...
— Och, oczywiście, że możesz... - rzuciłam się do przodu, ale ofiara była szybsza. Pognała z powrotem z dyndającą jej z tyłu śmiesznie czapką.  
— Szmata. Ja ją chciałam ucałować na pożegnanie jak owca owcę, a tu taki brak kultury...totalne niziny nad tym Uws... - skomentowałam to krótko, będąc już sama.
Ekskluzywne przebranie dla Mondream - aktywacja nastąpi 6 stycznia 2019 r. oraz po 10 SŁ dla każdego członka klanu :)
<Mondream? Mivana? Twoja kolejXD>
EDIT: 16.01.2019
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika