Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

31.12.2019

Kalendarz adwentowy Eternal Freedom!

Hej hej drodzy członkowie, a może powinnam raczej powiedzieć - Ho ho! Od dzisiaj, do 24 grudnia będziecie mogli wykonać szereg zadań, a na koniec eventu zostaniecie nagrodzeni różnymi niespodziankami. Mam nadzieję, że macie w sobie już ducha świąt, bo zadania są naprawdę magiczne! 🎅

Aby zacząć, zaznacz prostokąt poniżej, jakbyś chciał skopiować tekst.

Koniec dawania prezentów innym!
Czas, abyś obdarował sam siebie! Każdy z was otrzymuje do wykorzystania dzisiaj ekwipunek niskiej jakości. Pomyśl, co by ci się przydało i wypełnij formularz!

29.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pod jedną gwiazdą" Cz. 4

Podniosły się tumany śnieżnego pyłu, skrzypienie śniegu pod ciężarem kopyt wraz z radosnymi okrzykami i wiwatami tworzyły ogłuszający hałas. W tym jednym momencie wszystko się zawaliło, niczym domek z kart. Przez chwilę stałam w miejscu z szeroko otwartymi oczami, próbując przełknąć szok i rozpacz bez ronienia łez. Wreszcie nie dbając o nic, pobiegłam ku leżącemu na ziemi ogierowi. W desperacji o mały włos nie wpadłam na matkę, która mnie wyprzedziła i prędko oceniła stan konia.
— Nic mu nie będzie. - mruknęła, zabierając się do odprowadzenia go z placu. Zdążyliśmy sobie rzucić tylko jedno, krótkie spojrzenie, gdzie Etsiin natychmiast wbił wzrok w ziemię. Zawiodłem. Na resztę życia zapamiętam, jak wielki ból się w nim czaił. Mimo słabych prób oporu z mojej strony zostałam odciągnięta na bok i zmuszona do pozostania na polu. Stałam cały czas obok zwycięzcy podczas wygłaszania kolejnych przemówień na cześć jego i...moją, właściwie używano już określenia: naszą. Starałam się wyglądać obojętnie, wyprostowana, silna, pomimo spróchniałego rusztowania. Na koniec wedle tradycji wzięłam od władcy wieniec, zmusiłam się do lekkiego uśmiechu i prędko założyłam go na szyję kułana. Rozległy się kolejne wiwaty.
— Dziękuję. - rzekł dumnie, po czym dodał ciszej z nikczemnym uśmiechem skanując mnie wzrokiem, tak, bym tylko ja mogła go usłyszeć: - Długo to trwało, za długo...ale ty będziesz godną zapłatą za jego wybryki...
— Jutro odbędzie się nasze połączenie, na które zapraszam wszystkich bez wyjątku! A teraz jeszcze raz proszę o brawa dla królowej!
~~~
Przymocowywałam zioła do kolejnej, wstępnie oczyszczonej rany po ugryzieniu na łopatce appaloosa powoli i uważnie, niemalże z namaszczeniem. Dałam się całkowicie pochłonąć czynności opatrywania, byle zagłuszyć resztę niekoniecznie przyjemnych myśli. Yatgaar pomagała mi przez pewien czas, później odeszła w stronę lasu. Cardinano znajdował się obok, posilając się i co jakiś czas rzucając nam spojrzenia, które można by nazwać współczującymi. Staliśmy tak w całkowitej ciszy, martwej i napiętej, jak ofiara drapieżnika w agonii. Razem z Etsiinem nie odezwaliśmy się do siebie od czasu walki, a ja niedawno wróciłam z małych tanów na cześć zwycięstwa Dain'a, przedsmaku jutrzejszego wesela, i od razu zabrałam się do pracy jako medyk.
Potrafiłam jeszcze wykrzesać z siebie resztki uśmiechu i poczucia humoru, by uraczyć grupę kułanów na tyle, by uszanowało informację, którą wysyłałam całym ciałem: Nie mam ochoty na towarzystwo. Ale kiedy tylko w pobliżu pojawiał się książę ze swoim prześmiewczym uśmieszkiem, cała energia życiowa ulatywała ze mnie jak z przekłutego balonu, a na myśl o tańcu dopadały mnie mdłości. Była to na szczęście ostatnia część. Modliłam się, żeby śpiewy w końcu ucichły, jednak osioł wciąż obracał się wokół mnie, a ja niechętnie podnosiłam nogi, nie próbując nawet za nim nadążyć. Zbliżał się coraz bardziej, podczas gdy ja próbowałam się wycofać. 
— Wiesz, od kiedy tylko cię ujrzałem, suko, wiedziałem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. - znów wyszeptał z wyraźnym zadowoleniem. - Twój bezsensowny opór mnie trochę bawi, ale nie bój się...jutro o tej samej porze będziesz mnie błagać o więcej. 
— Ała. - syknął ogier, kiedy w zamyśleniu podrażniłam zranienie.
— Przepraszam. - mruknęłam, wyrzucając natychmiast te potworne obrazy z głowy.
— Nie waż się przepraszać. - odparł cicho. Po tej wypowiedzi znów zapadło milczenie.
Kiedy skończyłam opatrywać ukochanego, księżyc wisiał już po jednej stronie nieboskłonu, a pasek dziennego światła po drugiej był już tylko bladym wspomnieniem. Wycieńczona i opadła z sił, przypalana piętnami żałości i rozpaczy, z rozkoszą przyjęłam błogosławieństwo snu, który miał mnie choć na moment uwolnić od koszmarów rzeczywistości. Niedoczekanie.
Świt, jaskinia, głosy, głosy reniferów. Tak, to znowu oni. Znów się zbliżają, z czarnymi uśmiechami, szepcząc między sobą, zaraz ponownie ją upokorzą. Próbuje się wyrywać, krzyczy, woła o pomoc, jednak na próżno. Wybrali, środkowy ren wychodzi przed towarzystwo. Ach, nie, wybaczcie pomyłkę, w tym mroku trudno rozpoznać; Dain. Historia ma tendencję do powtarzania się, czyż nie?
— Aaa! - wrzasnęłam, miotając się w strachu i kopiąc na wszystkie strony, byle tylko uniknąć kolejnego, obślizłego dotyku.
— Listre hasz!* - warknął znajomy głos, na szczęście przyjazny. Zamarłam i odwróciłam głowę, by napotkać łagodny, acz stanowczy wzrok matki. - Przepraszam, musiałam cię jakoś obudzić. - westchnęła klacz, "wzruszając ramionami". Strzeliła oczami na prawo i lewo, po czym wyrzekła to jedno słowo, ciche, lecz mocne w swej prostocie: - Uciekaj. - przez chwilę patrzyłam na rodzicielkę jak na wariatkę, naszła mnie nawet myśl, że może doznała dzisiaj ciężkiego szoku, ale za dobrze ją znałam. To była Yatgaar, z zimną krwią podrzynająca gardła, a kochająca do ostatniej jej kropli. W oczach zakręciły mi się łzy. Tak, to była moja jedyna szansa. Uciec, uniknąć fatum spędzenia reszty życia na łasce barbarzyńskiego księcia kułanów, zostawić za sobą wszystkie troski (i wyruszyć na poszukiwanie nowych :p) i zawodne serce, przeżyć.
— Nie mogę. - odrzekłam, czując mokrą kroplę spływającą po policzku i lekko kiwając głową.
— Oczywiście, że możesz. Przekupiłam strażników, najprostsza droga prowadzi przez las na północ, później wzdłuż gór na zachód. Jutro będziesz już daleko stąd. To mój bożonarodzeniowy prezent. Idź już. - rzekła chłodno, odwracając wzrok. Spojrzałam na śpiące smacznie ogiery, na wargi, które całowałam, na kopyta, które mnie broniły. Czułam wzbierającą we mnie falę uczuć wręcz nie do wytrzymania.
— Ja nie mogę... - zaczęłam, jednak matka wnet mi przerwała:
— Uciekaj! - krzyknęła, raptownie stając dęba. Cofnęłam się z przerażeniem, jednak gdy tylko opuściła łeb, w jej rozpalonych wzburzeniem i irytacją oczach dostrzegłam łzy. Przez moment trwałyśmy w bezruchu w całkowitej ciszy, po czym powoli podeszłam do rodzicielki i objęłam ją szyją.
— Nie mogę. Ja cię kocham, mamo. I Etsiina też. - stałyśmy tak dłuższą chwilę, dopóki dreszcze nie przestały nawiedzać naszych ciał. Uśmiechnęłam się, próbując otrzeć kroplę na ganaszu klaczy, ale na próżno. Zanim odeszła z lekkim uśmiechem na pysku, mrugając do mnie po raz ostatni, rzekła tylko, wzdychając:
— Ech...a taki ładny był mieczyk. Kiedyś wyrwę go tym osłom prosto z piersi. - mimo woli w duchu parsknęłam śmiechem. Cała ona.
Nie byłam w stanie zasnąć ponownie po takiej dawce emocji, więc wybrałam się na spacer po lesie. Wolno stawiałam krok za krokiem. Modliłam się, żeby jak najszybciej wybudzić się z tego koszmaru, którego jedynym miłym elementem była tamta pierwsza noc, zapewne również ostatnia. Czy to w ogóle możliwe, żeby dosłownie wszystko, całe życie, rozleciało się w ciągu dwóch dni?... Czułam się jak lodowy płatek w oku cyklonu, cienki, kruchy, utrzymywany tylko w wyniku delikatnej równowagi, którą wyjący wiatr za wszelką cenę starał się zburzyć, tym samym niszcząc strukturę od środka. A śnieżynka wiruje coraz szybciej...coraz szybciej...i szybciej...

Nie mam nic co mogłabym tobie dać,
Nie wiem jak iść, żeby już nie gubić się.
Nie mam nic co mogłabym tobie dać,
Nie wiem jak iść, żeby już nie gubić się.

Więc serce swe oddaję Ci
Nie pragnę nic, tylko ciebie.
Więc serce swe oddaję Ci
Nie pragnę nic, tylko ciebie tu.

Miłością swą zatrzymaj czas, 
Niech będzie tak, byśmy mogli trwać,
W nadziei że, ułoży się,

Pod jedną gwiazdą złączą dusze dwie...

Skończyłam śpiewać szeptem. Dotarłam nad jakieś śródleśne jezioro, z którego wypływał cienki strumyk, torując sobie drogę wśród zeschłych liści i mokrej ściółki. Uniosłam głowę ku niebu, spoglądając na migoczące gwiazdy i kawałek księżyca wystający zza koron drzew. Miałam ochotę wykrzyczeć mu prosto w pysk, jakimi %&#$# są on i jego towarzyszki, jednak nie zdążyłam. Ni stąd, ni zowąd coś wielkiego, szarego i obślizgłego wyskoczyła prosto w moją stronę z tafli wody, rozbryzgując ciecz na wszystkie strony. Z głośnym rżeniem uskoczyłam i odbiegłam kilkadziesiąt metrów od zbiornika. Dopiero wtedy obejrzałam się za siebie i szczęka mi opadła. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w stworzenie przypominające skrzyżowanie konia z rybą. Istota, wyjątkowo oślizgła i pokryta szaro-szmaragdowymi łuskami, przypominała kopytnego w stanie rozkładu, o patykowatym ciele z wyrastającymi gdzieniegdzie płetwami i jedną wielką na grzbiecie oraz ciemnymi gałkami ocznymi wyzierającymi z wielkich oczodołów, wpatrującymi się teraz we mnie z pierwotnym głodem i furią. Te odczucia prędko jednak zniknęły, zastąpione przez dziwną martwotę i coś na kształt smutku.
— Meh...no trudno, nie tym razem. - westchnął stwór, odpływając nieco od brzegu.
— T-ty mówisz? - wyszeptałam z trudem.
— A co, nie widać? - przekrzywił głowę, przypatrując mi się z uwagą. - No, już się tak nie cykaj. Rzadko mam jakichś gości, nie mogę wszystkich zjadać, zwłaszcza w taki piękny dzień. - uśmiechnął się, co w połączeniu z żółtymi, krzywymi zębami nie wyglądało przyjemnie. Wciąż stałam w tym samym miejscu. Mogłabym po prostu się odwrócić i odejść, ale...no właśnie. - Czy mi się zdaje, czy panience ostatnio nie wiedzie się najlepiej? - zacisnęłam zęby.
— Nie twoja sprawa. - mruknęłam, odwracając głowę. Samo patrzenie na tego osobnika bolało.
— Myślę, że byłbym w stanie pomóc.
— O co ci chodzi? Zostaw mnie w spokoju!
— Och, to przecież proste: ja pomogę tobie, ty pomożesz mi. To chyba uczciwy układ, nieprawdaż? Oboje na tym zyskamy. Ale; Nie znaczy nie, prawda? - istota zaczęła się powoli zanurzać, na powierzchni została już tylko głowa. To niedorzeczne i odrażające. Dlaczego miałabym zaufać jakiemuś ohydnemu stworowi, który jeszcze przed chwilą chciał mnie zjeść na kolację? Bo to twoja jedyna szansa, Miriado. Przygryzłam wargi do krwi, kręcąc głową. To się nie skończy dobrze.
— Zaczekaj! - zawołałam w końcu. Odwrócił się z jeszcze szerszym, makabrycznym uśmiechem. - Co...co masz na myśli?

*Czarna Winorośl. Czyt. Dość niedelikatny odpowiednik wyrażenia "Uspokój się"

29.12.2019

Nowy stróż - Maliah!


Źródło: Zdjęcie główne
Motto: "Im większa przeszkoda, tym większa chwała z jej pokonania."
Imię: Maliah (Ancient Melody)
Tytuł: Brak
Wiek: 6 lat
Płeć: Klacz
Ranga/i: Stróż
Głos: -
Relacje:
Touch of Grace - wałach, przyjaciel z pastwiska i sąsiedniego boksu, starszy od niej o kilka lat
Hollow Dream - matka, nie przebywała z nią za długo, ponieważ zostały rozdzielone przez ludzi
Superhero - ojciec, nigdy go nie widziała
Osobowość: Jest to spokojna klacz o wygórowanej samoocenie. Uważa, że to ona jest pępkiem świata i że wszystko kręci się wokół niej. Mimo tego że często skupia się tylko na sobie, jest otwarta na nowe znajomości. Stara się znaleźć ze wszystkimi wspólny język i jest bardzo empatyczna. Jest trochę zadufana w sobie i zna swoją wartość. Nie da nikomu sobą pomiatać. Jeśli ktoś ją uraża bądź narusza jej strefę osobistą woli pokojowo rozwiązać problem, lecz w razie czego nie boi się użyć metod siłowych. Mimo wszystkich swoich wad jest ona dobrą przyjaciółką. Za bliskimi sobie osobami byłaby w stanie skoczyć w ogień.
Orientacja: Heteroseksualna
Aparycja:

  • Rasa: Koń Holsztyński
  • Wygląd: Jest to kasztanowata klacz o dość masysnej budowie ma ona długą, lśniącą grzywę w kolorze sierści. Jest dość umięśniona, dzięki treningom dwunożnych. Porusza się z gracją, jest zawsze dumna i wyprostowana.
  • Znaki charakterystyczne: Biała skarpetka na prawej tylnej nodze i koronka na lewej przedniej.
  • Wzrost: 162 cm WK

Umiejętności: Oprócz jakże przydatnych w życiu, wyuczonych przez ludzi figur ujeżdżeniowych to raczej nic zasługującego na uwagę.
Historia: Urodziła się w angielskiej stajni, u bogatego hodowcy, jako córka czempionów. Zapowiadała się jej świetlana przyszłość na arenach całego świata, więc już od małego była ostro trenowana. Zajeżdżona została już w młodym wieku, metodami opierającymi się na bólu i strachu. Jej późniejszy trening nie był wcale lżejszy. W wyniku takiego szkolenia stała się posłusznym, doskonale ułożonym koniem. Już od początku odnosiła sukcesy w zawodach skoków przez przeszkody, więc już w wieku 6 lat została wysłana na zawody do Chin. Jednak jej podróż samolotem nie przebiegła tak jak powinna. Przez awarię pojazd był zmuszony do lądowania na mongolskim stepie. W wyniku dość mocnego zderzenia z wyboistym podłożem, luk gdzie trzymano konie uległ uszkodzeniu. Uciekła ona i jeszcze jeden ogier. Niestety zanim zostały złapane przez ludzi dopadły go drapieżniki i tylko Maliah zdołała uciec. Dwunożni, którzy wyruszyli na poszukiwanie zwierząt natrafili jedynie na szczątki. Nie zwrócili jednak uwagi na to, że należą one do jednego konia. Klacz błąkała się więc po stepie aż nie natrafiła na stado.
Kontakt: julka20502 (howrse)

26.12.2019

Od Chocolate do Eriny "Niepotrzebna akcja i nieudany Romeo"

Credo to jeden z ogierów który pragnął Eriny, jednak Arrow najbardziej się jej podobał. Było mu smutno, ale robił strasznie głupie rzeczy. To tylko dla tego, by Erina była jego. Klacz dalej nie zmieniała zdania. Szczerze mówiąc Credo mógłby nawet zabić Arrowa, dlatego go pilnuję od dłuższego czasu w ukryciu. Nikt o tym nie wiedział, doopóki nie stało się to.
***
Chodziłam po klanie szukając Credo. Nie wołałam go, by dalej zachować moją tajemnicę. Gdy go w końcu spotkałam śpiewał coś o miłości wprost do ukochanej głosem śpiewaka operowego. Klacz się krzywiła, zatykała uszy i próbowała uciec, ale on próbował za torować jej drogę. Wyglądało to jak w jakimś teledysku miłosnym! Erina mnie zauważyła. Popatrzyła na mnie z zazdrością. Ja zaczęłam się śmiać. Szczerze mówiąc to głośno się śmieję, więc Credo od razu mnie usłyszał.
-Chocolate! Och, witaj... - powiedział rumieniąc się. Erina powoli próbowała się oddalić ale śnieg jej na to nie pozwolił. Ogier odwrócił się w jej stronę.
- Poczekaj kochana - powiedział.
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK I MNIE ZOSTAW! NIE ROZUMIESZ? Wolę Arrowa, pogódź się z tym! - krzyknęła wreszcie klacz. Ogier oddalił się powoli w inną stronę niż Erina, która kłusowała w stronę Arrowa oraz Skiresa, Nivero i Naris. Nie wiedziałam już w którą stronę iść. Postanowiłam pocieszyć Credo, jednak nie wiedziałam jak. W połowie strony skręciłam. Pomyślałam, że może lepiej najpierw ochłonie. Później do niego zajrzę. Poszłam więc w stronę Eriny. Chciałam żeby przeprosiła tego nieudanego Romeo. To była nieprzyjemna akcja.
<Erina? Wesołych Świąt :3>

25.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pojedynek życia" Cz. 3

Niepokój narastał we mnie z każdą kolejną minutą spędzoną na bezczynnym staniu. Straciłam apetyt, od czasu do czasu zmuszałam się jedynie do wzięcia paru kęsów zeschłej trawy spod śniegu. Etsiin poszedł w swoją stronę, uzasadniając to koniecznością treningu i "pobycia z samym sobą", matka wraz ze strategiem wciąż nie wracali, nie widać też było władcy, chociaż to akurat kwestia względna - w tłumie zwierząt, ściśniętym ze względu na mróz, ciężko było wypatrzeć konkretnego osobnika. Mimo to, kiedy jeden z nich pojawił się na obrzeżach rozpoznałam go natychmiast. Książę, idąc w otoczeniu kilku podobnych towarzyszy, nagle odwrócił łeb w moją stronę i puścił mi oczko. Zacisnęłam zęby, przeszywając go tylko lodowatym wzrokiem. Nie dam się sprowokować.
Przygotowania do walki rozpoczęły się gdy wybiło południe. Zaczęto utwardzać spory płat ziemi i ustawiać wokół niego barierki z gałęzi, liche, mające jedynie symbolizować granice pola. Publiczność zawsze stała kilka kroków dalej, żeby przypadkiem nie dostać kopniaka. Szmer rozmów narastał, a mimowolne spojrzenia stawały się nie do zniesienia. Stałam pośrodku stepu, a czułam się niczym w klatce. Udało mi się coś zrobić, zwiększyć szanse na wygraną, ale...Czy na pewno mogę zaufać tym gryzoniom? Znów ogarnęło mnie poczucie bezsilności. Niech to się wreszcie skończy...
— Miri. - usłyszałam wołanie. Odwróciłam głowę w kierunku dźwięku i westchnęłam z ulgą na widok dwójki koni kłusujących w moją stronę. Od razu zrobiło mi się cieplej i nadzieja zakwitła we mnie na nowo. Bo w sumie dlaczego miałabym z góry zakładać, że się nie udało? Jak widać, cuda się zdarzają... Przed oczami znów stanęła mi tamta błoga noc. Jednak mina Yatgaar nie pozostawiała suchej nitki na tych życzeniach. Na chwilę posmutniałam, po czym na przekór losowi uśmiechnęłam się do klaczy. Szanse i tak były niewielkie, a w moim sercu nie było już miejsca na więcej żalu.
— Jest nieugięty. - westchnął Cardinano, otrząsając się ze śniegu. - Zmniejszył tylko nieco obecne żądania co do terenów... - dodał, lecz to było wszystko, co miał do powiedzenia. Zostałyśmy z matką naprzeciwko siebie. Nie potrzebowałyśmy słów, patrzyłyśmy sobie tylko w oczy w niemym porozumieniu. Wreszcie moja rodzicielka zrobiła krok do przodu i objęła mnie delikatnie szyją. Z wahaniem odwzajemniłam gest.
— Nie udało się. - oznajmiła krótko, bez żadnych emocji. Po chwili ciszy rzekła z dużą dawką czułości i łagodności, nietypowej dla niej: - Nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Nigdy więcej. - jeszcze moment trwałyśmy tak w milczeniu, po czym przeszłyśmy do jedzenia. Nie trwało ono jednak zbyt długo:
— Gdzie jest Etsiin? - rzuciła siwo-jabłkowita klacz.
— Poszedł potrenować. - odparłam, przeżuwając łykowatą trawę. - Właściwie, czemu chciałaś, żeby walka odbyła się po południu...?
— To proste. Im później, tym zimniej, a my, konie, lepiej znosimy mróz. Kułany są gorzej przystosowane. - rzekła, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Dialog pewnie trwałby dalej, gdyby nie przybycie kolorowego ogiera. Na moim pysku od razu pojawił się uśmiech, a wątpliwości i obawy spowiła lekka mgła. To jego osoba zawsze wychodziła na pierwszy plan. Wyglądał na zadowolonego i pewnego siebie, co dodatkowo dodało mi otuchy. Dotknęliśmy się jedynie delikatnie na powitanie.
— I jak ci poszło trenowanie? - przechyliłam lekko głowę.
— A nie najgorzej. - uśmiechnął się lekko. - Och, nie martw się. Nie pozwolę, żeby ten Dain się do ciebie dobierał. Ani ktokolwiek inny. - oznajmił pocieszającym tonem. Nie odpowiedziałam, spoglądając w dal, na horyzont. Darzyłam Etsiina ogromnym zaufaniem i kochałam ponad życie, ale to nie było takie proste, kiedy na szali stało moje życie, przeciwnikiem był mocarny, wyćwiczony osioł, a pomoc niepewna. Czas wlókł się w nieskończoność.
W końcu nadeszła godzina próby, a mój niepokój osiągnął punkt kulminacyjny. Paradoksalnie, kiedy już ledwie kilka chwil dzieliło nas od rozpoczęcia walki, pragnęłam jak najbardziej oddalić ten moment. Nie byłam gotowa, ale też pewnie nigdy nie będę. Byłam rozdarta pomiędzy tym, co podpowiadały mi serce i rozsądek. Rozglądałam się nerwowo dookoła, oceniając sytuację. Stado zebrało się tłumnie wokół wydeptanego placu, wiwatując i dopingując swojego idola, stojącego naprzeciwko, czyniącego ostatnie przygotowania. Po drugiej stronie stał appaloosa, również w trakcie robienia rozgrzewki. Moja matka i strateg ustawili się kilkanaście kroków dalej w pierwszym rzędzie. Postanowiłam towarzyszyć ogierowi do końca i spróbować ostatni raz. Podeszłam do niego, po czym wyszeptałam na ucho:
— Nie rób tego, proszę. Na pewno jest jakieś inne wyjście. - Etsiin wyprostował się jedynie, wzdychając.
— Pewnie tak, ale nie ma na nie czasu. Kocham cię. - dodał ciszej, tak, bym tylko ja mogła to usłyszeć. Spuściłam wzrok, kiwając lekko głową.
Wyszedł na pole, a ja zostałam przesunięta na środek dłuższego boku, w pobliże świty, skąd miałam najlepszy widok. Nie do końca wiedziałam, czy mam się z czego cieszyć. Władca zaczął przypominać zasady walki, co było dość nużące. Ostatecznie odchrząknął, by zakończyć swe przemówienie:
— A zatem, bój o serce księżniczki Miriady, do którego staną ci dwaj młodzi wojownicy, książę Dain i książę Etsiin, uważam za rozpoczęty. Niech wygra najlepszy! - zawołał, co wywołało kolejną falę wiwatów. Ja słyszałam jednak tylko szalone bicie własnego serca. Na ten sygnał przeciwnicy stanęli dęba i ruszyli na siebie z dzikimi okrzykami, po czym zwarli się w morderczym uścisku, gryząc się wzajemnie. Już po chwili kułan odepchnął ogiera i ponowił natarcie. Nie chciałam na to patrzeć, a równocześnie musiałam, nie mogłam stchórzyć. W duchu z całych sił dopingowałam ukochanego, wbrew wszelkiej logice gorąco wierząc w jego wygraną. A kiedy ni z tego, ni z owego tylna noga wroga zapadła się w śniegu, naprawdę zyskałam odrobinę pewności, że to będzie nasz dzień, tryumf Czarnej Winorośli. Poczułam coś puchatego przy swojej nodze. Schyliłam się, udając drapanie, i uśmiechnęłam się szeroko, spoglądając na myszatego gryzonia.
— A nie mówiłem? - rzekł z dumą.
— Dziękuję...tak bardzo dziękuję.
Walka przez pewien czas była wyrównana, przeciwnicy głównie krążyli wokół siebie, co jakiś czas zadając ciosy. Dain'owi podłoże nieustannie płatało figle, co sprawiało, że szala przechylała się na korzyść Etsiina. Oboje byli już zmęczeni. Z lekkim niedowierzaniem i euforią śledziłam jego ruchy, dałam się nawet porwać tłumowi i zaczęłam dopingować go na głos. Mimo licznych ran, wyglądał imponująco, a Khuvi Zayaa był wyraźnie skonsternowany. Tym, co przygotowywali teren, chyba nieźle się oberwie... - pomyślałam, prawie że parskając śmiechem. Wtedy appaloosa uderzył mocno kułana w klatkę piersiową i uniósł się na tylnych nogach, szykując do ostatecznego ciosu. Otworzyłam szeroko oczy i zarżałam radośnie, czując zastrzyk adrenaliny.
Tak blisko.
Za blisko.
Nieoczekiwanie przeciwnik się otrząsnął i umknął spod kopyt ogiera, po czym sam z wściekłym kwiknięciem natarł na konkurenta, gryząc go w szale. Etsiin zaczął się bronić, lecz nagle kułan uniósł się i zwalił na niego całym ciężarem, przewracając go, w jednej chwili niwecząc nadzieje, obracając wszystko w proch. Co gorsza, koń nie dawał rady się podnieść. Nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć, błagać, by wstał, zaklinać rywala. Dain przymierzał się do decydującego uderzenia, widownia szalała. Nie, to się nie może tak skończyć! Zapewne gdyby nie przytrzymujący mnie tłum, wskoczyłabym na widownię i ruszyła na kułana, któremu dwie kończyny znów utknęły w śniegu i to powstrzymało go przed zakończeniem pojedynku, co zrobił jego ojciec:
— Stać! Ogłaszam koniec walki! - wyszedł powoli na środek placu w ciszy. - Oto zwycięzca - książę Dain!

CDN

25.12.2019

Od Zee do Mint "SuperHero władcy klanu"

Chodziłem spokojnie po lesie i patrzyłem na te śliczne malutkie kwiatki jak szarzeją się i opadają w dół. Były jak członkowie naszego klanu licząc wszystkie pory roku: na początek rodzą się, dorastają, po czym starzeją się, szarzeją lekko i umierają. Jednak w następnym roku znów rozkwitają nowe pączki i wszystko zaczyna się od początku. I gdy tak sobie spokojnie spacerowałem usłyszałem czyjeś kroki. Co gorsza, nie brzmiały jak kopyta, a raczej łapy! Po chwili zauważyłem cień stworzenia. Zacząłem biec, ale zwierzę rzuciło się dosłownie na mnie. Zadrapało mi nogę, piekło z bólu. Przewróciłem się więc na ziemię. Zacząłem krzyczeć na pomoc. I tak nikt nie przybiegł. Powoli zacząłem przyglądać się stworzeniu. Był to wilk o ciemnej sierści i żółtych oczach. Wpatrywał się w moją ranę. Nagle usłyszałem dziwny, ale znajomy odgłos. Był to koziorożec władcy Klanu. Najwyraźniej chciał mi pomóc. Zwierz szybko zareagował. Rzucił się jak stary głodny koń na źdźbło trawy. Koziorożec krzyknął, żebym mu pomógł, więc szybko pogalopowałem na miejsce gdzie stał. A przynajmniej próbowałem, w końcu nadal noga nie pozwalała na zbyt wiele. Zanim dobiegłem zjawiła się ćwierć stada, usłyszała bowiem krzyki i warczenie głodnego stworzenia. Boroo, bo tak się nazywał, szybko stracił siłę na dalsze bronienie się. Na szczęście najlepsi wojownicy z tej ćwierci stada pomogli mu. Mnie zaś pomogli dojść do medyka Sarit i Etsiin. Moim medykiem została Mint, ponieważ najlepiej potrafiła leczyć.
<Mint? Ten Prestiż, zostałaś wybrana xD>

24.12.2019

Wesołych świąt, Eternal Freedom!

Z okazji dzisiejszego wyjątkowego wieczoru, Wigilii, pragniemy złożyć wszystkim najlepsze życzenia: Pełnego portfela, góry prezentów, spokojnej, rodzinnej atmosfery, spełnienia najskrytszych marzeń, sylwka do rana. żeby w nowym roku, nie, całej nadchodzącej dekadzie, dobrze wam się działo a wena przestała omijać szerokim łukiem i WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! Merry Christmas!
 Z mojej strony, Łowcy much, niechaj prezentem będą te najszczersze pozdrowienia oraz 60 SŁ dla każdego członka Eternal Freedom, a to nie wszystko - w najbliższych dniach za priorytet stawiam sobie ukończenie wątku związanego z konfliktem z kułanami, w związku z czym będziemy mogli dalej rozwijać główną fabułę! Do zobaczenia w opowiadaniach!
~Ekipa SZAPULUTU

17.12.2019

Od Shantsai do Moa „On...”

-Ja...-zaczęłam niepewnie, obrzucając najbliższego towarzysza błagalnym spojrzeniem- Powtórzysz może?- zapytałam, a w oczach klaczki pojawiła się kolejna iskierka entuzjazmu przed kolejną przemową.
-Jestem Moa, a to Skires- uśmiechnęła się, pokazując łbem w kierunku smolistego ogierka- Nie wiemy w co się pobawić- westchnęła, obdarzając mnie smutnym spojrzeniem- Może możesz nam wybrać jakąś rewelacyjną zabawę? A tak w ogóle, jak się nazywasz?
-Mmm... berek?- zapytałam, ponieważ nic innego nie przyszło mi na myśl- I...
-W takim razie miło Cię poznać Berku- wszedł mi w słowo Skires.
....Skip Time- Czasy nastoletnie....
-W takim razie ...-rozpoczął Lumino, uśmiechając się tajemniczo i czujnie obserwując nasze niewielkie grono. Zawstydzona tym, że przyjemne dreszcze zaczęły muskać moje plecy, odwróciłam łeb i zacisnęłam zęby-... najciekawsze treningi macie za sobą. Któż nie lubił uczyć się dobrych manier? Teraz została wam tylko ta bolesna i jakże nieprzydatna walka, ale myślę, że dla was mogę zrobić wyjątek i wrócić do poprzedniego etapu-uciął, czekając na naszą reakcję, lecz ja byłam skupiona na chłonięciu szczegółów jego pyska i delektowaniu się błyskotliwością i dojrzałością tego osobnika. Był do bólu męski i zdawało się, że przyjemność sprawia mi każda jego wada, ponieważ z każdą skazą stawał się coraz bardziej namacalny i równy nam. Posłałam w jego kierunku nieśmiały uśmiech, a kiedy zauważyłam, że go odwzajemnił, lekko się speszyłam. Im mniej dostępny był koń, którego w głowie podciągałam na status przyjaciela, tym bardziej odczuwałam wcześniej wspomniane objawy.
-Nieee- usłyszałam ryk młodzieży, jednak na pyskach wszystkich zgromadzonych widniał serdeczny uśmiech. Niechętnie dołączyłam się do nich i teraz również szczerzyłam zęby do naszego nauczyciela. Mój wzrok wyrażał wdzięczność do Lumina, ponieważ ostatni rok bez niego nie byłby taki wyjątkowy. Uwielbiałam jego osobowość i mimo wszystko traktowałam go jako serdecznego przyjaciela. Od początku dzieciństwa z każdą wartościowszą osobą przeżywałam to samo i choć wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić, to wiedziałam, iż to nie jest miłość. Nie była tym pięknym uczuciem, wiosennym roztargnieniem, słodyczą życia... To było coś innego. Mijało do paręnastu miesięcy i utwierdzało mnie w przekonaniu, że mój umysł jest najdziwniejszym znanym mi miejscem na ziemi. A ja byłam... cóż. Niewyżytym kawałkiem konia, który zamiast dorastać jak inni rówieśnicy, wybrał własną drogę. Czy piękną i wieczną młodość? Czy najlepszą drogę z możliwych...? Czas pokaże.
<Moa? Chciałam nie umrzeć, okey? xD>

17.12.2019

Wyniki ankiety i drobne zmiany w formularzach

W ostatnich tygodniach została przeprowadzona ankieta na temat drobnych zmian w formularzach postaci, mianowicie zmniejszenie ich objętości poprzez usunięcie dwóch podpunktów, które uznaliśmy za dość mało istotne i często trudne do określenia, mianowicie wzrost i waga. Oto wyniki:
  • Tak, usuwamy oba punkty - 0 głosów
  • Tylko punkt "Waga" - 6 głosów
  • Tylko punkt "Wzrost" - 0 głosów
  • Nie, żadnego z nich - 5 głosów
Jak widać, zwyciężyła druga opcja - zatem pa pa, wago! Od dziś nie musicie się martwić o dietę. Do zobaczenia i powodzenia w zadaniach z kalendarza adwentowego!

~Łowca much

16.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pochmurne Boże Narodzenie" Cz. 2 + Event

Ten poranek nie należał do najlepszych. Wręcz czułam skupione na mnie i ukochanym zaciekawione, wścibskie spojrzenia, z niecierpliwością oczekujące na dzisiejszą rozrywkę. Jednak to nie one były najgorsze; pewny siebie, irytująco spokojny, pożądliwy wzrok księcia kułanów umacniał we mnie niepokój i odrazę w stosunku do jego osoby. W dodatku postura kopytnego nie napawała optymizmem, mimo że Etsiin nie należał do szczupaków. Całe szczęście z nauczania o mongolskich tradycjach wiedziałam, że podczas pojedynku "o serce pani" nie wolno było używać żadnej broni, chociaż z naszymi gospodarzami nigdy nic nie wiadomo. Nie było jednak określone, czy obaj konkurenci mają wyjść z niego żywi, i to dręczyło mnie najbardziej. Yatgaar i Cardinano po śniadaniu wsiąknęli w tłum, mając w planach przedstawienie Khuvi'emu innej propozycji ugody, zaś mi przeznaczone było czekać...tylko na co? Chciałam się jakoś wreszcie przydać, pomóc, zagłuszyć poczucie winy. Ostatecznie to ja byłam przyczyną tego całego zamieszania.
Pokręciłam się trochę wśród arystokracji, starając się zyskać jej przychylność i wyrobić nadzieje na osobiste korzyści w razie wygranej appaloosa, jednak w sumie niewiele mogłam zrobić. Przeżuwałam nerwowo kęsy pożywienia z dala od stada, kiedy podczas chodzenia zauważyłam na białym puchu małą, ciemną kulkę. Gdy podeszłam bliżej, okazała się ona buro-brązowym gryzoniem, być może myszoskoczkiem lub zwykłą myszą. Fakt, że ledwo oddychała i pewnie była już jedną nogą na tamtej stronie. Natura to surowa, acz sprawiedliwa matka... Miałam już odwrócić łeb, kiedy stworzonko pisnęło coś w rodzaju: "Umm, proszę", ledwie szeptem. Lekko zdziwiona, westchnęłam i ponownie zbliżyłam ku niemu pysk. Najwyraźniej chodziło o mój ciepły oddech. W końcu gryzoń poruszył się niemrawo, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Podniosłam głowę i rozejrzałam się uważnie, po czym zgarnęłam trochę mchu i rzuciłam koło istoty. Ta zabawa zaczynała mi się podobać. Po kolejnych kilku chwilach ogrzewania mysz, czy cokolwiek to było, zaczęła jeść. W tym momencie ze śniegu wynurzyły się kolejne trzy podobne stworzonka. Spojrzały na mnie z widocznym zaskoczeniem i niepewnością, odsunęłam się więc, by zachęcić je do ruchu. Dwa zajęły się kolegą, ostatni zaś ustawił się przede mną:
— Dziękujemy bardzo. Rzadko spotyka się tak szlachetne zwierzęta...
— Heh. - westchnęłam. W tej chwili coś przyszło mi do głowy. - Nie ma za co. Dla mnie to drobnostka.
— O, nie wątpię.
— Niestety, są też problemy, z którymi i ja sobie nie poradzę...sama. Czy mogłabym was o coś poprosić? Oczywiście, zaakceptuję odmowę. - zaznaczyłam.
— Ależ proś śmiało, moja droga! Byle nie było to zadanie ponad nasze siły, zrobimy to w mig.
~~~
— Z kim rozmawiałaś? - usłyszałam nagle znajomy głos. Uśmiechnęłam się, spoglądając na kłusującego w moją stronę pięknego ogiera. - Z krasnoludkami? - parsknął śmiechem, wyraźnie z trudem powstrzymując się od powitania mnie w bardziej czuły sposób, taki, na jaki według niego zasługiwałam.
— Nie, nie zgadłeś.
— To w takim razie były dżdżownice? - przekrzywił zabawnie głowę. W tym samym momencie na jego chrapach wylądowało coś białego. Oboje spojrzeliśmy w górę.
— No proszę, śnieg. Pogoda idealna na dzisiejszy dzień, czyż nie? - stwierdził radośnie.
— Dzisiejszy...? - zdziwiło mnie trochę to określenie.
— No, dziś Boże Narodzenie. - z wrażenia otworzyłam szeroko oczy. Jak to możliwe, że w tłumie trosk umknęła mi tak istotna rzecz? Jakąż ironią losu jest to Boże Narodzenie; z dala od rodziny, świątecznych przygotowań, dzień, w którym ma zostać przesądzony mój los. Mimo to uśmiechnęłam się lekko na dźwięk tych słów.
— Ach, tak. Boże Narodzenie...

15.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Sytuacja bez wyjścia"

— Ja jestem narzeczonym. - wyrzekł ktoś głośno, po czym zapadła iście grobowa cisza, nie tylko w naszym gronie. Czułam się tak, jakbym dostała obuchem po raz drugi. Spojrzałam od razu w stronę głosu, którego właścicielem okazał się być ku memu zdziwieniu i ukontentowaniu zarazem...Etsiin. Dosłownie wszystkie oczy zwrócone były na niego, lecz ogier pewny siebie i gniewny wzrok, niczym stalowy pręt, utkwił w księciu Dain'ie. Pragnęłam w tej chwili rzucić mu się na szyję z wdzięczności. Muszę przyznać, że udało mu się mnie zaskoczyć. Do tej pory nieszczególnie się wyróżniał, właściwie dla nieznajomych wydawał się przeciętną, mało ciekawą osobowością, co nie miało oczywiście wpływu na moje uczucia. Aczkolwiek nieźle mi zaimponował.
— Och, gratuluję. - przerwał niezręczne milczenie wódz kułanów, jak zwykle serdecznym tonem - A zatem, jak widać, nie obędzie się bez walki o kopyto drogiej damy! Jak za starych, dobrych czasów...Czy podtrzymujesz swoje stanowisko, Etsiinie? - poczułam ukłucie niepokoju jednak, jak się okazało, niepotrzebnie.
— Tak. - odparł krótko ogier.
— Wobec tego niech pojedynek rozpocznie się jutro w samo południe, dokładnie w tym miejscu. Czy państwo zgadzają się na taki układ? - tym razem zwrócił się do całej naszej czwórki. Wszyscy pokiwaliśmy niemo głowami.
— Oczywiście, jednak preferowalibyśmy porę popołudniową. - dodała moja matka.
— Dla waszej mości - wszystko. - skinął łbem Khuvi Zayaa. - Walka wiadoma, możemy więc kontynuować zabawę. Dalejże, podaj mi tu nalewki, Hagir!
Odciągnęłam nieśmiało ukochanego od wpatrywania się w mojego niedoszłego partnera i stanęliśmy z dala od tłumu, by trochę ochłonąć. Spojrzałam ogierowi w oczy i tak zamarłam, nie potrafiąc wyrazić słowami wdzięczności i buzujących uczuć. Zresztą, oboje ich nie potrzebowaliśmy. Etsiin uśmiechnął się lekko, po czym wyciągnął szyję, próbując musnąć mnie wargami, jednak prędko się zreflektowałam i z bólem go odtrąciłam. Cofnął się o krok, z dokumentnie zdziwionym i urażonym wyrazem pyska.
— Lepiej, żebyśmy się powstrzymali, przynajmniej do czasu rozstrzygnięcia sprawy...mogliby to wykorzystać do szantażu, czy coś. - wyjaśniłam cicho. Po chwili pokiwał powoli głową.
— Racja. Chodźmy, nie będziemy tu stać jak kołki. - rzekł z uśmiechem.
Impreza ciągnęła się jeszcze do późnej nocy, jednak atmosfera wyraźnie się zagęściła, a my, konie, trzymaliśmy się na uboczu. Kiedy ostatni taniec dobiegł końca i wszyscy zaczęli przygotowywać się do snu, odetchnęliśmy z ulgą. Zebraliśmy się jak zwykle wieczorami razem. Pierwsza zabrała głos matka:
— Cholera. Dał nam niezły haczyk do przełknięcia. Ale mamy jeszcze czas, tak... - w tym momencie podniosła wzrok na nakrapianego towarzysza. - Jesteś pewien, że dasz sobie radę?
— Tak. - odrzekł ten spokojnie, jakby chodziło o zerwanie kwiatka.
— Musisz dać. Razem z Cardinanem spróbuję jeszcze jutro coś wyperswadować. Teraz proponuję się przespać i później przemyśleć sprawę na trzeźwo... - nikt nie protestował. Moja mama i strateg jak zwykle szybko zapadli w sen. Nasza dwójka wpatrywała się przez dłuższy czas w rozgwieżdżone niebo, jakby tam miało tkwić rozwiązanie konfliktu. Wreszcie nie wytrzymałam i szepnęłam błagalnie:
— Nie rób tego.
— Że co? - mruknął Etsiin, zaskoczony moją reakcją.
— Nie musisz nikomu niczego udowadniać. I tak cię kocham.
— Nie wierzysz we mnie? - bardziej stwierdził niż spytał ponuro.
— Nie, po prostu się o ciebie martwię. - odpowiedziałam jeszcze ciszej, spuszczając wzrok. Zapadło dłuższe milczenie. Dlaczego musimy przez coś takiego przechodzić? Czemu świat nie daje miłości rozkwitnąć? To nie fair, tak bardzo nie fair.
— Więc twoim zdaniem mam się wycofać i tak po prostu wydać cię w jego obślizgłe kopyta, a przy nałożyć na siebie hańbę? - odwróciłam głowę, zaciskając zęby. Tu miał rację, nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Po policzku pociekła mi samotna łza.
— Hej. - rzekł nagle łagodniejszym tonem ogier. Zmrużyłam oczy, czując jego wargi na swoim ganaszu. Wytarł kroplę, po czym na jej miejscu złożył czuły pocałunek. Uśmiechnęłam się, przytulając do ukochanego, by dzięki temu uczuciu bliskości choć na chwilę zapomnieć o troskach. Wkrótce oddałam się objęciom Morfeusza.

CDN

8.12.2019

Od Etsiina do Miriady ,,To ja."

Stałem z daleka, z uśmiechem oglądając Miriadę, zabawiającą młode kułany, które pełne entuzjazmu skakały wokół niej. Wydawały się naprawdę rozbawione. Piszczały i szeptały między sobą. Kilka młodych samic uplotło wianek pełen kwiatów i dało księżniczce. Wyglądała przepięknie. Widziałeś kiedyś jabłoń obrośniętą takimi małymi, białymi kwiatuszkami? Nie? To właśnie mi się z tym skojarzyło. Delikatność i zewnętrze, a także wewnętrzne, piękno. Zarżałem do niej z daleka, a ona uśmiechnęła się promiennie, machając pokręconą grzywą. Kułany po chwili w skupieniu doskoczyły do klaczy i wbiły w nią ciekawskie ślepia. Księżniczka zaczęła coś opowiadać. Zastrzygłem uszami, jednak niestety nie miałem możliwości usłyszeć żadnej z historii klaczy. Musiałem stać na czatach. Czułem w środku nieokreślony lęk. Coś cały czas nie dawało mi spokoju. Dotarliśmy tu w naprawdę długim czasie. Ale co jeśli misja zejdzie na niczym, a my wszyscy zostaniemy wypędzeni z domu? Dom... Tak długo go nie widziałem. A co jeśli więcej nie ujrzę? Wbiłem wzrok w Miri i rozmyślałem tak długo, aż zorientowałem się, że zapadał zmrok, a spotkanie księżniczki i młodziaków dobiegło końca. Westchnąłem cicho i zmieniłem się z Cardinanem, idąc w stronę izabelki.
- Cześć... - wymruczałem, przykładając chrapy do jej smukłej szyi. - Cudny wianek.
Klacz dała mi znak, abym go zdjął.
- Alergii można dostać. Ale i tak jest ładny. - odparła, a potem odwzajemniła mój wcześniejszy gest. - Co u Ciebie słychać? Wydawałeś się smutny gdy siedziałam z młodymi.
- Boję się, że misja się nie powiedzie i wszystko pójdzie nie tak. - skrzywiłem się na tę myśl i popatrzyłem na zmartwiony pysk Miriady.
- Dopóki wszyscy jesteśmy razem, damy sobie radę. Nie pozwolimy oddać naszych terenów. - wyszeptała miękkim głosem.
- I naszego domu.
- Prawda.

---

Minęło sporo czasu, prowadziliśmy pertraktacje, niekończące się rozmowy i inne męczące rzeczy. O ile rozmowa z kimś kto chce zabrać Ci dom jest naprawdę męcząca. Zaplanowano jakąś zabawę, która odbyła się niedługo potem. Tańczyliśmy, jedliśmy naprawdę dobre rzeczy, a jednak na twarzach Yatgaar, Cardinana, Miriady i mojej widać było jedynie sztuczny uśmiech, który był swoistą maską, przykrywającą gniew, niechęć i żal. Dopóki wszyscy jesteśmy razem, damy sobie radę. Przypomniałem sobie słowa ukochanej i odrobinę mnie to uspokoiło. Kręciłem się cały czas gdzieś przy niej, aby mieć pewność, że jest bezpieczna. Niedługo potem tańczyliśmy jakiś rytualny taniec, podczas którego Miriada zniknęła mi z oczu, topiąc się w tłumie tych osłów. Czym prędzej zacząłem ją szukać. Stała wraz z Dain'em, synem Khuvi'ego. Na. Samym. Środku. Ale to, co stało się później, zwaliło mnie z nóg.
- Droga Miriado, najmądrzejsza i najpiękniejsza z dam, uosobienie wszystkiego co dobre i szlachetne, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostać moją królową? - Dain podał jej naszyjnik. Poczułem, jakby otwierała się pode mną przepaść. Wargi zadrgały.
- Co się dzieje? - wycedziłem przez zęby. Nagle Yatgaar stwierdziła, że narzeczony jest wśród nas.
- Kimże jest narzeczony? - zapytał Khuvi. Rozejrzałem się. Miriada stała jak wryta w ziemię, z przerażonym wzrokiem.
- Ja jestem narzeczonym. - stawiłem krok do przodu, wbijając gniewny wzrok w Dain'a. Kułan zamarł, spoglądając na mnie. Zapadła grobowa cisza. Słyszałem jedynie szybkie stukanie serca w piersi i szum trawy.

<Miri?>


2.12.2019

Podsumowanie listopada

Dziś następne podsumowanie miesiąca, listopada, bardzo krótkie, lecz mimo to pragnę wam podziękować za kolejny, mile spędzony czas :)
A tak to się działo...
  A w listopadzie działo się tak, że...właściwie nic się nie działo. 7 opowiadań to trochę za mało, żeby wprowadzić istotne zmiany w życiu  postaci. Poza tym odnotowaliśmy jedynie dołączenie Macca i odejście Halt'a. O formularze dorosłych koni proszone są te same osoby, czyli właściciele Nivero oraz Leandera.
  Ten miesiąc, jak pewnie zdążyliście zauważyć, był ogólnie rzecz biorąc trudnym okresem dla blogosfery. Wielu z nas marzyło o wydłużeniu doby przynajmniej dwukrotnie. Ale członkowie Klanu Mroźnej Duszy nie mają w zwyczaju upadać, my po prostu badamy jakość podłoża. To zdecydowanie za mało, żeby nas złamać, czyż nie?
Usprawnienie systemu przechowywania SŁ
Aby ułatwić życie nam wszystkim, w dniu dzisiejszym zmieniliśmy formę przechowywania SŁ. Od teraz jest ono wspólne dla wszystkich postaci danego autora; najlepiej jest zobaczyć na własne oczy w Szmaragdowej kancelarii zmiany, aby zrozumieć, o co chodzi.
  Dzięki temu nie będziemy musieli już przeprowadzać skomplikowanych operacji przelewowych podczas zakupów, a uprzedzając pytania - nasze zasoby na tym nie ucierpiały i wszystko jest policzone co do łana! Do zobaczenia, kochani, w następnym poście, miejmy nadzieję, w formie opowiadania.
~Łowca much

21.11.2019

Żegnamy Halt'a!

W dniu dzisiejszym z naszej społeczności odchodzi postać Halt'a z powodu braku aktywności i kontaktu z właścicielem. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze skromne progi!

Halt|14 lat|Ogier|Zwiadowca|87 p.|Brak|Catton


20.11.2019

Drobna zmiana

W kwestii ekwipunku doszło do niewielkiego przekształcenia. Od dzisiaj można dodawać sobie ekwipunek średniej jakości co 3 miesiące oraz niskiej jakości co miesiąc. Wcześniejsza reguła zakładała przywilej sprawienia sobie ekwipunku niskiej bądź średniej jakości co dwa miesiące.

Miłego korzystania z tej opcji! 
~Najmi

17.11.2019

Podsumowanie Jesiennego Eventu

Za oknem już coraz częściej poranne przymrozki, prognozy wróżą szybkie opady śniegu; Czas najwyższy, by podsumować całość naszego Jesiennego Eventu i, oczywiście, ogłosić jego wyniki!
W dniu dzisiejszym oficjalnie się on kończy. Termin pisania opowiadań trwał od 26.10 do 10.11.2019 r, co daje łącznie 2 tygodnie. Udział wzięły 2 osoby (można się było domyślić): szanowne adminka Najmi oraz autorka Lisek, oferując nam 3 opowiadania do lektury. Limit słów wynosił 350. Wybór nie był łatwy, przynajmniej dla mnie, a zwycięzcę wyłoniliśmy na drodze ankiety. Werble proszę!

  1. Miejsce - Opowiadanie Mivany - "Jesień jest czasem duchów" przyjemny, logiczny tekst, ciekawe sformułowania z meksykańskim akcentem - to z pewnością jego zalety. Gratulujemy! Nagrody: +15 pszenic, 30 punktów sprawności/180 SŁ
  2. Miejsce - Opowiadanie Mint "Dzika róża" Cz. 1 Cz. 2 Mamy tu rozbudowane, iście homeryckie porównania, kształtujące się między końmi relacje, tajemnicze dialogi, a największą i praktycznie jedyną wadą jest nikłe nawiązanie do głównego tematu, czyli jesieni. Gratulujemy! Nagrody: +10 pszenic, 15 punktów sprawności/100 SŁ
Teraz zapewne pojawiło się u Was w głowie pytanie: Dlaczego nagrody nie zgadzają się z wcześniejszymi obietnicami? Czyżby podłość przeżarła mnie już wskroś...?

Odpowiadam zatem: uznałam, iż takie rozwiązanie będzie najlepsze, biorąc pod uwagę siłę konkurencji, najuczciwsze i w przyszłości może zachęci was do brania udziału w eventach w liczniejszym gronie. Bardzo dziękuję za uwagę i do zobaczenia w kolejnym poście!
~Łowca much

15.11.2019

Od Moa do Skiresa ,,Ucieczka z arystokratycznego kręgu"

Obiecałam Skiresowi wspólny trening, ale wyglądało na to, że będę zmuszona z niego zrezygnować. Moje tłumaczenia nie przekonały mamy, która westchnęła tylko cicho, popędzając mnie.
— Twoja nauka jest ważniejsza. - powstrzymałam się od komentarza na temat tego, czym jest szeroko pojęte uczenie się. - Zobacz, tam stoi nauczycielka, Tantai. Jedna klaczka już czeka. Może zanim twój kolega przyjdzie, zaprzyjaźnisz się z nią? - zasugerowała pogodnie moja rodzicielka, nieoczekiwanie się zatrzymując. Och, mogłaś tak od razu powiedzieć... - przemknęło mi przez myśl, ale nie dałam tego po sobie poznać. W każdym razie moje obawy zniknęły.
— Dobrze... - mruknęłam, lustrując wzrokiem dwójkę koni naprzeciwko. - Pa, mamo. - dodałam na pożegnanie, ruszając kłusem ku nowemu towarzystwu.
— Baw się dobrze. - usłyszałam jeszcze za sobą. Jakżeby inaczej?
— Ach, witaj Moa. Proszę, poczekamy jeszcze tylko chwilę na resztę i zaczniemy naukę. - oznajmiła miłym głosem szampańska klacz, by tuż potem poświęcić uwagę swoim sprawom. Podeszłam zatem do rówieśniczki, a zarazem przyszłej poddanej, i rozpoczęłam konwersację. Jedyne, co utkwiło mi w głowie, to jej imię, Naris, całkiem ładne. Później dołączył do nas Skires i naturalnie ustawiliśmy się obok siebie.
— Hej. Co tam u ciebie? - spytałam z lekkim uśmiechem. Sama nie przepadałam za słownymi gierkami typu "Co u ciebie?", "Ładną mamy pogodę, czyż nie?", ale nie dało się nie zauważyć, że inni odbierają takie zachowanie jako normę, wręcz swego rodzaju wyraz szacunku, i wpływa ono pozytywnie na dalszy ciąg dialogu.
— A, nic ciekawego. Po naszym treningu wpadłem na mamę. Trochę się pogniewała, ale szybko jej przeszło. - odpowiedział cicho ogierek.
— Heh, mamy tak już mają. - pokiwałam powoli głową. - Myślę, że po prostu trochę za bardzo się o nas troszczą. Z innej beczki, to też twój pierwszy raz? - wymownie zarysowałam sytuację kopytem.
— Tak, już nie mogę się doczekać. Ciekawe, co będziemy robić? - odpłynął gdzieś wzrokiem.
— Może będziemy rozwiązywać jakieś zagadki? - zastanawiałam się na głos.
— Albo coś rysować, lub rozpoznawać rośliny...
— Czy wszyscy mnie słyszą? - naszą rozmowę przerwała przecinająca powietrze niczym świst bicza wypowiedź nauczycielki. - Świetnie, zatem zaczynamy.
~~~
Zacisnęłam zęby na wierzbowej gałęzi jeszcze mocniej, koncentrując stalowe spojrzenie na skarogniadym źrebaku po drugiej stronie "liny". Minęło trochę czasu od naszego pierwszego treningu. Mama zaczęła pozostawiać mi coraz więcej swobody w działaniu, a ja sama nabrałam znacznie większej ochoty na samotne poznawanie otaczającego mnie świata, co ojciec bardzo chwalił. Na szczęście jego nastawienie do ćwiczeń ze Skiresem było również pozytywne, chociaż bardziej przypominały one zabawę i tak je traktowałam. Miło było czasami wyrwać się z arystokratycznego kręgu wysokich manier i pobyć z kimś "prostym", pobawić się w zwykłego berka, porozmawiać o kształtach chmur przetaczających się po niebie, co jednak wcale nie oznaczało, że królewska atmosfera mi nie odpowiadała. Wręcz przeciwnie, czułam się świetnie w roli księżniczki, której uraza słono by kosztowała. Mimo to spędzanie czasu z ogierkiem miało w sobie to coś, co sprawiało, że z niecierpliwością oczekiwałam kolejnego spotkania.
Rzeczą, która zajmowała mi najwięcej czasu w ciągu dnia, nie licząc jedzenia, była nauka. Nie miałam z tym większych problemów, przyswajanie wiedzy było dla mnie czystą przyjemnością, szczególnie zaś interesowało mnie funkcjonowanie natury, relacje między końmi i nasza historia - w końcu przydadzą mi się podczas rządów. Lubiłam też zajęcia "na myślenie", na przykład kiedy rozważaliśmy mechanizmy ludzkich pułapek. Ludzie. Tak...nigdy nie miałam z nimi do czynienia, ale do tej pory nie usłyszałam na ich temat nic pochlebnego.
<Skires? Nie ma sprawy :) Takie tam rozważania...daję ci wolne pole do popisu>

12.11.2019

Od Skiresa do Moa ,,Zwykły poddany"

- Ładne imię - odpowiedziałem towarzyszce.
- Może się w coś pobawimy? - zaproponowała klaczka.
Kiwnąłem głową na zgodę. Tylko... co by zaproponować córce władcy klanu? To był cud, że w ogóle chciała się mną bawić. Jestem tylko zwykłym poddanym...
- A w co? - Wyrwała mnie z rozmyśleń.
- Moa, robi się już późno! - Usłyszałem głos za sobą.
- To moja mama. Muszę już iść, spotkamy się jutro?
- Jasne. Ja też powinienem już wracać.
Pogalopowałem do mamy która jeszcze rozmawiała z kilkoma końmi.
- Mamo... - zacząłem, ale nie dała mi dokończyć.
- O! Skires. Idź już spać.
~Skip night~
Rano obudził mnie całkiem mocny powiew jesiennego wiatru, który przywiał ze sobą różnokolorowe liście pobliskich drzew. Rozejrzałem się wokół, ale nigdzie nie spostrzegłem swojej rodzicielki. Postanowiłem pogalopować przez okolice szukając jej. Jednak zauważyłem myszatą klaczkę. Nie miałem wątpliwości, że to Moa. Uderzała zawzięcie kopytami w pień drzewa.
- Cześć - zagadnąłem, podchodząc bliżej.
- Cześć - odpowiedziała.
- Co robisz?
- Nie widać? Może też chcesz poćwiczyć?
- Będziemy się bić?
- Chętnie. Muszę ćwiczyć, żeby zadowolić... ojca.
Nie za bardzo przekonywał mnie ten pomysł, ale chciałem pomóc Moa.
Objaśniła mi kilka metod walki. Nie było to wcale łatwe. Widać, niełatwo zadowolić ojca który jest władcą całego klanu. Potem zaczęliśmy walkę. Moa oczywiście dawała mi fory, ale nie było łatwo z nią wygrać. Wręcz przeciwnie, mimo stosowanych przez nią tylko tych metod których mnie nauczyła robiła to dużo umiejętniej ode mnie. W końcu przegrałem.
- Jutro kolejny trening?
- Dobrze.
<Moa? Sorry za nieodpisywanie. Prosty powód brak weny...>

10.11.2019

Od Mint "Dzika róża" cz. 2 (frag.)

Pozwoliłam powiekom opaść, delektując się otaczającą mnie ciemnością. Przynosiła nieuniknioną szczyptę grozy, kiedy nie mogłam obserwować otaczającego mnie świata, lecz paradoksalnie z tego samego powodu dawała garść ulgi. Zapominałam o każdej przelanej krwi, momentach skruchy, wstydu oraz niemiłosiernego bólu. Zapominałam o każdych momentach, kiedy słońce gościło na nieboskłonie, zmuszając moje zbolałe wargi do uniesienia się w uśmiechu. Zapominałam o tym od czego się wywodzę...bo nie było czego pamiętać prócz ruin i łez. Życie stawało się w moich oczach lepką szarą masą, od której moją nieporadną, lecz jedyną ucieczką pozostawało wyłączenie się z niego na choć krótką chwilę.  Westchnęłam ciężko, otwierając przy tym oczy  najwolniej  jak było to możliwe, chcąc jeszcze przez moment pokrzepić się wizją swego fikcyjnego świata. 1,2,3 oddechy dzieliły mnie od zobaczenia łez padołu. 1,2,3. Witaj droga rzeczywistość.
-A więc co o tym myślisz Mint?-dotarł do mnie melodyjny głos jednego z ogierów. Potrząsnęłam łbem i instynktownie skierowałam błagalne, a zarazem pytające spojrzenie spojrzenie w kierunku zmizerniałej sylwetki  Shiregta. Nie powinien mnie już dziwić brak reakcji z jego strony, lecz mimo wszystko moje serce przeszedł prąd, wprawiający je w niespokojne drganie.
-Zależy o czym- uśmiechnęłam się sztucznie, udając, że żartuję, ale jednocześnie mając nadzieję, iż zrozumieją moją niemą prośbę o przedstawienie sytuacji od nowa.
-Przejście do świata duchów jest otwarte- mruknął władca przewracając przy tym znacząco oczyma-  W każdym bądź razie jakoś mi tam nie śpieszno. Mam wrażenie, że Mivana będzie się już denerwować, więc żegnam towarzystwo- wyglądał jakby miał parę niepochlebnych słów do powiedzenia na temat drugiego osobnika przepełnionego testosteronem, lecz postanowił wepchnąć je z powrotem do gardła, dławiąc się ich ostrością. Zamiast tego machnął głową i ruszył przed siebie, wkrótce stając się jedynie małym kształtem majaczącym na horyzoncie.
-Nie wiem co mam myśleć- westchnęłam, a przed moimi oczyma pojawiły się zamglone obrazy moich wychudzonych i pełnych ran rodziców, którzy wciąż jednak nie tracili nadziei. Poniekąd mylnej i naiwnej, lecz prawdziwej... Wierzyli, że niedługo wszyscy spotkamy się na uczcie w raju. Wierzyli, że nasze dusze zostaną hojnie nagrodzone za swą cierpliwość...
-Nie myśl. Po prostu musisz bawić się dobrze- zawołał głosem, który wręcz ociekał entuzjazmem- Nie daj się prosić gwiazdo najpiękniejsza!
-Dobrze-mruknęłam, czując jak na mój pysk wkrada się cień uśmiechu-  Mam tylko jeden warunek. Koniec słodzenia.
-Dobra dziewczynka-pochwalił mnie, błądząc wzrokiem po mojej sylwetce. Właśnie po zgodzeniu się na "małą wycieczkę" zdałam sobie sprawę, że nasz plan ma jedną zasadniczą lukę. Nie ma w nim żadnego miejsca dla mojej cór... Shantsai.
-A co z...-zdążyłam powiedzieć, nim gniadosz przerwał moją wypowiedź. Refleks.
-Ma lekcję z Luminem, jeśli chodzi ci o tą małą kruszynkę- posłał mi zawadiackie spojrzenie- Teraz już nie masz żadnych przeszkód, czyż nie?
-Choćbym bardzo chciała znaleźć to żadne akurat nie przychodzą mi na myśl- odpowiedziałam, po raz pierwszy od dawien dawna  czując nić ekscytacji podczas myślenia o swojej najbliższej przyszłości.
-Jutro o wchodzie słońca. Żegnaj piękna- rzekł i wkrótce zniknął z mojego pola widzenia. Uniosłam wargi najwyżej jak się dało, starając podbudować się samą siebie na duchu. Wygląda na to, że moje jutro będzie ciekawsze niż kiedykolwiek mogłam sobie wymarzyć. 
-Kolejny kawaler?-usłyszałam za sobą kpiący głos.
-Lendo!-zawołałam, czując jak po moim ciele rozlewa się błogie uczucie spełnienia-Tylko spróbuj znów zniknąć na tak długo bez zapowiedzi-zaśmiałam się perliście.
-Spokojnie, nie pozbędziesz się mnie tak łatwo- przysiadł na moim grzbiecie- Kogo ja tu widzę...?  Bezbłędnie dałaś sobie radę z porodem, chyba nie brakuje jej żadnej nogi.
-Chyba? Bardzo śmieszne. Powinieneś się przede mną kłaniać!-odparłam z wyrzutem.

9.11.2019

Od Mivany ,,Jesień jest czasem duchów" - Jesienny event

Nieśpiesznym kłusem podążałam znanymi ścieżkami, przyglądając się otaczającemu mnie krajobrazowi. Niekończące się łąki pokryte żółkniejącą roślinnością. Wilgoć, która osiadła na źdźbłach w postaci rosy skrzyła się w świetle Księżyca. Spokój i cisza, tylko lekki wiatr szumiał wśród traw. Głęboko odetchnęłam rześkim powietrzem. Jesień.
- Wesołego Dnia Zmarłych, matko, ojcze - kiwnęłam głową w kierunku białych punkcików w oddali.
Umoczyłam nogi w wodzie, stając w ciemnej toni Chirgis, które upstrzone teraz było złocistymi smugami. Pojedyncze liście unosiły się na tafli. Tym razem nie bawiłam się w jeziorze, charakter mojej wycieczki był dużo bardziej poważny i wzniosły. Oddałam się zadumie nad tymi, którzy mnie już zostawili, a którym tak wiele chciałam jeszcze powiedzieć, pokazać, zobaczyć, jak bawią się z wnuczką. Ale śmierć bywa bezlitosna.
Kiedy wróciłam, gwiazdy wciąż były wysoko na niebie. Chciałam ułożyć się przy swojej kruszynce, jednak dość szybko zauważyłam, że jej oczy błyszczą odbitym blaskiem.
- Dlaczego nie śpisz, dziecko? - zapytałam zmartwiona, gładząc jej pysk swoim.
- A dlaczego ty nie śpisz, mamo? - odparła, przyglądając mi się ciekawsko, choć widać było, że wciąż jest zaspana.
- Cóż... Dzisiaj jest wyjątkowy dzień, święto dla wszystkich zwierząt tego świata. Ten jeden czas w roku, kiedy nasi przodkowie są wyjątkowo blisko nas, a naszą powinnością jest ich wspominać i uczcić ich pamięć. Niektórzy podobno nawet wędrują do krainy zmarłych.
- Nie wierzę! - zakrzyknęła Moa, o mało nie budząc tym swojego ojca - Przepraszam - szepnęła zawstydzona - Ale jak to możliwe?
- Cóż, twoja babcia opowiadała mi o swojej wizycie. Pewnego dnia po zaśnięciu znalazła się w świecie pełnym pomarańczowych kwiatów i dusz zmarłych.
- Marabell w zaświatach? Mamo, chcę wiedzieć więcej!
Westchnęłam, patrząc na małą księżniczkę, już na nogach i pobudzoną, gotową chłonąć wiedzę na temat jej korzeni. Przecież nie mogłam jej odmówić.
- Chodź za mną, tylko cicho.
Oddaliłyśmy się od stada na niewielką odległość, byleby być bezpiecznymi i mieć pewność, że zaraz nie zbiegnie się cały klan z zażaleniem na krótki sen. Rozpoczęłam swoją historię, opowiadając najpierw jedynie o tym, jak wygląda życie po życiu, a kończąc na niezliczonych epizodach z młodości moich rodziców oraz własnym i Shiregt'a.
- Moja rodzina jest naprawdę cudowna - Moa promieniała, patrząc w górę - Taka ciekawa. Też będę miała o czym wspominać jak będę w twoim wieku, prawda?
- Będziesz mogła snuć jeszcze więcej wątków - przytuliłam ją do siebie, dołączając się do podziwiania naturalnego spektaklu. Niedługo potem wróciłyśmy na miejsce. Moja latorośl dość szybko oddała się sennym marzeniom, ja jednak przez długi jeszcze czas nie mogłam zmrużyć oka, choć i na mnie finalnie przyszedł czas.

~po drugiej stronie uuuu~

- Znowu ta łąka - zauważyłam, rozglądając się na boki. To na niej zobaczyłam rodziców po zostaniu partnerką Shiregt'a. Tym razem jednak nikogo nie było.
Niepewnym krokiem przemieszczałam się do przodu. Wokół panowała dziwna cisza, nie słyszałam nawet odgłosu uderzania kopytami o ziemię. Kiedy moja podróż wydawała się już trwać wieki dotarłam do ogromnej kotliny, której dno skryte było za gęstą mgłą. Coś mówiło mi, że powinnam skoczyć w tą pustkę. Nie mogłam walczyć z tym uczuciem, które rosło z każdą chwilą, jakby się niecierpliwiąc. Szybko odmówiłam prośbę do Księżycowej Klaczy o przychylność losu, wzięłam rozbieg i... skoczyłam. Przez dłuższą chwilę leciałam w kompletnej ciemności, a jedynym znakiem, że świat wcale nie zniknął, był wiatr, który wył mi w uszach i podrywał włosy do góry. Czułam się zupełnie lekka, nieważna wobec ogromu świata i... Wolna. Mimo początkowemu lękowi mój pysk przeciął szeroki uśmiech.
Wbrew wszelkiej logice i przewidywaniom czułam, że zaczęłam zwalniać, a niedługo potem pod kopytami zauważyłam całe może chryzantem. Pomarańczowych chryzantem. Delikatnie wylądowałam na kwiecistym dywanie, który okazał się być mostem bez końca. W dole falowały płatki takich samych roślin, jakby jezioro targane silnym wiatrem. Wokół mnie pędziło wiele koni. Wszystkie wydawały się jakieś... Niewyraźne, ich sierść była krótka i ewidentnie bledsza od tej, którą musieli mieć za życia. Na pyski miały nałożone czaszki, które mieniły się różnorodnymi barwami i wzorami. Niektóre posiadały proste pasy, inne kwiaty wokół oczodołów, kolejne frywolne fale. Klacze dodatkowo chętnie nosiły na sobie wianki oraz ludzkie ozdoby, zapewne znalezione jeszcze za życia. Wszystkie rozpierała radość, większość podążała w kierunku odwrotnym od tego, który ja obrałam. Z trudem powstrzymywałam się od upadku, kiedy kolejne rozentuzjazmowane postacie wpadały na mnie, spychając coraz bliżej i bliżej krawędzi. Zanim jednak ozdobna głębina sięgnęła po moje ciało, dotarłam do celu swojej podróży. Ogromnej przestrzeni, pełnej tańczących i śpiewających kopytnych, rodzin i przyjaciół, którzy na rozmowie i zabawie mieli spędzić całą wieczność. Rozglądałam się, jednak wciąż nie mogłam zauważyć nikogo znajomego. Początkowe podekscytowanie zaczęło maleć, a ja z każdą chwilą traciłam nadzieję. Zaczęłam wypytywać się napotkane istoty o to, czy nie widzieli kogoś z mojej rodziny, jednak nikt nie miał pojęcia, gdzie mogli się podziać, ba, większość nawet nie kojarzyła wymienianych przeze mnie imion. Wypruta z energii usiadłam na brzegu, z dala od gwaru końskiego miasta.
- Czemu to zawsze mnie spotyka? Czyż nie mogę dostać choć jednej dobrej rzeczy tylko dlatego, że staram się żyć zgodnie z tym, co nauczyli mnie w młodości?
Sfrustrowana uderzyłam kopytem płatki rozlewające się przede mną. Zareagował bardzo dziwnie - tworzyły fale, ale dużo stabilniejsze i wybijające przedmioty do góry, nie dało się również w nich zanurzyć zbyt głęboko - ukrywały się pod nimi najwyżej koronki.
- Widzę, że odkryłaś naszą największą atrakcję - usłyszałam głos za sobą. Od razu go rozpoznałam, poderwałam się do góry o mało nie wywracając.
- Matko! - rzuciłam się jej na szyję i zaniosłam płaczem jak źrebie, które nie dostało smakołyków - Ojcze - szepnęłam, kiedy zauważyłam ogiera stojącego za gniadą klaczą.
Jak na komendę podszedł do nas, by przyłączyć się do czułości. Całej scenie przyglądało się gronko innych koni. Kiedy rodzicie odsunęli się ode mnie, zaczęli przedstawiać postacie. Jak się okazało, byli to ich rodzice oraz moja prababcia. Zauważyłam, że wyglądają oni dużo bardziej marnie, nawet jak na krainę zmarłych. Mało mówić, Jawialima była dosłownie szkieletem! Wysunęłam z tego wniosek, iż blednieje się wraz z liczbą lat spędzonych w zaświatach.
Resztę swojej wizyty spędziłam na wymienianiu się historiami z przodkami, pląsaniu do skocznych melodii i zabawie w starego, dobrego berka odbijając się na chryzantemach. Sielankę przerwało dopiero moje zbladniecie.
- Umierasz - powiedziała matka, patrząc na mnie zatroskana - Jeśli szybko cię stąd nie wydostaniemy, nigdy się nie obudzisz.
Ta informacja zmroziła mi krew w żyłach.
- Jak mogę wrócić? Ja-ja mam partnera, małe źrebię, poddanych, ja muszę wracać...
- Za mną - zarządziła Jena. Ruszyłam otoczona orszakiem sztywnych krewnych. Zatrzymaliśmy się przed jakąś skarpą. Zachęcona przez wszystkich, podeszłam do postaci stojącej na szczycie.
- La Catarina..? - zapytałam niepewnie.
- To ja. Czego potrzebujesz, dziecko? - dostojna klacz odwróciła się do mnie. Jej oblicze było nieskończenie piękne, jej długa, czarna i gęsta grzywa była przytrzymywana przez najbardziej okazały wianek, jaki tylko potrafiłam sobie wyobrazić. Ciało okrywała krwiście czerwona peleryna okryta wzorami podobnymi do tych, które miała na czaszce - Oh, chyba wiem, o co chodzi. Nie jesteś stąd, prawda?
- Jestem żywa jak najbardziej się da i chciałabym, żeby tak zostało - odpowiedziałam.
- Dobrze. Aby wrócić do swoich musisz tylko wypić to - wskazała pyskiem czarę, która pojawiła się znikąd po mojej prawej stronie. Podeszłam do niej i powąchałam zawartość. Prychnęłam, kiedy mój nos połaskotały gorzkie zapachy.
- Dziękuję bardzo, pani - ukłoniłam się. Rzuciłam ostatnie czułe spojrzenie rodzinie i wlałam w siebie cały biały płyn. Poczułam zimno, które rozchodziło się po moim ciele, stępiając umysł. Zamknęłam oczy, czując, że zaraz uczucie to przerodzi się w okropny ból, jednak zamiast tego, gdy otworzyłam oczy, ujrzałam dobrze znane i kochane łąki należące do Klanu Mroźnej Duszy.

~~kolejny skip time, gdyż iż ponieważ tak~~

Moa ganiała się wokół z jej znajomymi, a my, ta poważna, dojrzała część społeczeństwa, kończyliśmy przygotowania do celebracji dnia zmarłych. Zwyczajowo, cudem znalezione przysmaki były najważniejszą częścią imprezy. Zaraz za nią szły dekoracje, które właśnie, wraz z grupką moich podkomendnych, który na ,,ochotnika" zgłosili się do pomocy, przypinałam do nielicznych drzew i układałam wśród traw. Świecidełka oraz wszelkie późno-rosnące kwiecie wyglądały uroczo i odświętnie w atmosferze umierającego świata. Ah, jak ja kocham jesień. Po prawie całym dniu przygotowań, miejsce na przyjcie było gotowe. Przypilnowałam, aby odpowiednia ilość podarków znalazła się w miejscu, skąd dusze miały je odebrać oraz żeby na pewno żaden niewierzący cwaniak nie spróbował tknąć tego jedzenia. Gdy w końcu dałam sobie spokój z trzymaniem wszystkich za pyski, zgarnęłam rodzinę do wspólnej zadumy. Krąg utworzony z koni wspominających tych, którzy nie mogli być przy nas sprawiał piorunujące wrażenie. Gdy tylko wszyscy skończyli swe modlitwy, rozpoczęliśmy tą milszą część obrzędu. Tak, jak staliśmy, bez znaczenia, czy byłeś źrebięciem czy emerytem, wszyscy, zaczęliśmy okazjonalny taniec. Przyłączyłam się do śpiewających klaczy, z uśmiechem zauważając, jak Moa próbuje powtarzać słowa po cichu. Za sprawą Shiregt'a, który odłączył się i stanął w cieniu drzewa, wszyscy rozeszli się, skupiając w mniejsze grupki i zajmując dyskusją oraz owockami. Podeszłam do swojego partnera, posyłając mu zmartwione spojrzenie.
- Wszystko w porządku?
- Jak w najlepszym, po prostu wolałem przejść już do świętowania z rodziną. Czy to grzech? - uśmiechnął się czarująco. Od razu zmiękłam pod jego wpływem, choć wciąż miałam wątpliwości co do stanu ukochanego.
- Oczywiście, że nie - zetknęłam swoje chrapy z jego.
- Mamo, tato, mam dla was jagody! Strasznie szybko znikają, więc bałam się, że nic dla was nie zostanie... - mała księżniczka podeszła do nas, niosąc w małym, drewnianym naczyniu garść czerwonych smakołyków. Z wdzięcznością je przyjęliśmy.
Teraz patrzyłam w przyszłość bardziej optymistycznie, bo byłam pewna, że coś nas po tym życiu czeka.

The end

8.11.2019

Od Mint do Shiregta „Dzika róża” - Event jesienny

Ze swojego umysłu na koniec języka wrzuciłam dowolne słowa pałętające mi się po głowie, zatrzymując spojrzenie na znacznie wychudzonej sylwetce ogiera. Opuściłam powieki, pragnąc zebrać myśli w chwili nieco niezręcznej oraz pełnej napięcia ciszy, żeby móc podjąć dobre działania do jej przerwania. Przerażało mnie to, że nie potrafiłam wykrztusić z siebie słowa otuchy, ostatniej marnej kropli nadziei w morzu pesymistycznych diagnoz. To prawie jakbym w tym momencie próbowała oszukać siebie i jego. Nawet nie wiem, ile tak naprawdę zostało mu czasu... na pożegnanie się. Shiregt obdarzył mnie beznamiętnym spojrzeniem, postanawiając szybko się oddalić. Otworzyłam pysk, jednak równie szybko pozwoliłam mu się zamknąć. Miał prawo chcieć od świata odrobiny czasu na ochłonięcie. Pokręciłam głową i ruszyłam przed siebie, bezlitośnie miażdżąc resztki napotkanych liści i czując się, jakbym spacerowała po kościach łamanych pod naporem mych kopyt. Jesień spokojnie królowała, nadając światu kolejnych barw, blaknących z czasem. Z drzew spadały uschnięte resztki życia, które kończyły jako pokarm dla rośliny, a dzięki temu miały wiosną narodzić się kolejne liście. Bezlitosny krąg życia.
-Hej...- usłyszałam za sobą szept, ledwo zarejestrowany przez mój umysł- Masz może chwilę?-czyjeś słowa mieszały się z wiatrem. W pierwszym odruchu zastygłam w bezruchu, drżąc niczym jeden z tych jesiennych liści. Opuściłam powieki, tonąc w ogromie swoich myśli. Jesteś szalona i niedorzeczna, Mint. Nikt przecież nie zaczepia bezbronnych klaczy bez wyraźnego powodu, ... prawda? A ... jeśli ma powód? - Hej? - głos ponownie się odezwał. Otworzyłam oczy, pozbywając się resztek złudzeń. Przed moim obliczem stało ucieleśnienie wdzięku i gracji. Pysk tajemniczej osobowości zdobiły liczne żyły, a także blizny świadczące o paru nieprzyjemnych przygodach. Posiadał tęczówki w kolorze dojrzałych orzechów, a jego wzrok przeszywał każdy punkt mojego ciała, emanując pewnością siebie. Czoło jego zakrywała hebanowa grzywa ciągnąca się prawie do kłębu, ciało natomiast pokrywały liczne mięśnie. Wszystko to podkreślała jego czekoladowa sierść. Wydaje się ogromnym kontrastem do marnej obecnie sylwetki Shiregta.
-Um...- zająknęłam się, a wszystkie znane mi słowa nagle zniknęły z mojego słownika. Napaść?
-Wyręczę cię- odpowiedział na moje zdezorientowanie tonem nieznoszącym sprzeciwu. W duchu zastanawiałam się, kiedy będzie idealny moment na ucieczkę- Daj Shiregtowi szansę. On Cię kocha, ale nie może tego okazać, ponieważ grozi mu śmierć z kopyt Mivany. On naprawdę chce, żebyś była szczęśliwa, uwierz mi.
-Nie wydaje mi się, żeby tak zachowywała się osoba, która kogoś kocha. Kim jesteś, żeby wtrącać się w naszą relację?- trochę wytrącona z rytmu zmierzyłam go wzrokiem, zachowując przy tym spory dystans od rozmówcy. Cóż, nie tak sobie wyobrażałam naszą rozmowę.
-Sobą- posłał mi szarmancki uśmiech, najwyraźniej będąc dumny ze swej krótkiej wypowiedzi. Prychnęłam, przewracając oczyma.
-Jeśli szukałeś psychologa, to dobrze trafiłeś- mruknęłam, a moje kąciki warg mimowolnie się uniosły. Pomaganie to moja specjalność. Pomaganie w zepsuciu żywota również.
-Mint... Ja wiem, że to takie niewiarygodne i ciężko jest w to uwierzyć, ale... oh, to prawda...-towarzysz skierował swój wzrok ku ziemi, a ja byłam skłoniona do większej refleksji. Był taki nieporadny, ale to paradoksalnie nadawało jego słowom większej mocy rażenia i realizmu. Nie mówił formułkami z księżyca, jedynie rozpaczliwie błagał. Być może ten format był jakąś formą manipulacji, ale nawet z tą świadomością był bardzo przekonujący co do kwestii ulitowania się nad nim.
-Skąd znasz moje imię?- chwyciłam pierwszy lepszy wątek, który nie wymagał ode mnie głębszych przemyśleń. A może tylko pozornie nie wymagał...
-Nie sądziłem, że tak późno zadasz to pytanie. Cóż, Shiregt dużo mi o tobie opowiadał- westchnął, jakby tonąc w swoich własnych wspomnieniach. Otaksowałam go pytającym spojrzeniem- Nie musisz tego przecież wiedzieć- parsknął rozgoryczony i oddalił się na odległość paru kroków- Przepraszam, później dokończymy rozmowę, droga damo. Muszę się zbierać. Pamiętaj, o czym ci powiedziałem — chwilę później w biegu zniknął mi z pola widzenia, pozostawiając w moim umyśle setki pytań.
***************************Po gwałcie********************************************
-Witam, widzę, że się pogodziliście- usłyszałam kroki, a zaraz po nich głos, który z jakiegoś powodu wstyd było mi kojarzyć. Tajemniczy przyjaciel Shiregta. Spojrzałam pustym wzrokiem w przestrzeń, krzepiąc się uczuciem ciepła płynącym ze stojącej obok mnie latorośli- Chyba że już wcześniej ukrywaliście to złotko- mimo iż nie widziałam pyska rozmówcy, zakładałam, że na jego pysku wykwitł szarmancki uśmiech.
-Nie powinieneś tak mówić do... zranionej klaczy- odpowiedziałam mu sucho, niemalże beznamiętnie.
-Shiii, przegiąłeś- uniósł łeb ku niebu- Ja wiem, że nie możesz się oprzeć, ale żeby tak od razu z penisem?- pokręcił głową, wyraźnie rozbawiony sytuacją. Wszystkie moje mięśnie zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a ja czując napięcie rosnące w powietrzu, odwróciłam się. Zaczęłam odchodzić w nieznanym sobie kierunku. 1, 2, 3, 4, 5, 6 kroków. Jeden krok za mało, by uciec od kpiącego spojrzenia gniadosza. Prześwietlał moje ciało, zabijając kolejne komórki, aż zaczęłam się trudzić, by wziąć oddech. Nie chcę płakać córeczko. Nie, naprawdę nie chcę. Nie chcę, żebyś przeze mnie cierpiała. Za moimi oczami mieszkał Tango i kiedy je zamykałam, pokazywał się w pełnej okazałości. Czasem jednak w morzu wspomnień przestawał czekać na noc i powodował cierpienie, jakiego nigdy wcześniej nie byłam sobie w stanie wyobrazić. Obrzydzenie do własnego ciała i samej siebie. Zanik resztek egoizmu. Chodziłam niczym psująca się zabawka, praktycznie bezcelowo.
-Co się tu dzieje?-dobrze znany głos, niegdyś zapalający ciepło w centrum mojego organizmu dostatecznie mnie rozbudził i wyrwał z przemyśleń. Tak naprawdę nie wiedziałam, co się dzieje. Oh, ile oddałabym, żeby zrozumieć, choć część z otaczającej mnie rzeczywistości. Skierowałam spojrzenie w kierunku małej klaczki. Kruchej niczym wysuszony kwiat. Zagubionej w gąszczu kłamstw i pomówień. Młodej, dzikiej róży. Odłamka świata. Róża posiada kolce, ale także i piękne płatki. 
<Shi? Oddaję pałeczkę>

8.11.2019

Od Tantai, Seria Treningowa #7 (Sprawdzian)

Po wszystkich treningach, które miałam, czułam się zdecydowanie sprawniejsza. Ćwiczenia sprawiały mi przyjemność. Im byłam silniejsza, tym bardziej czułam, że zbliżam się do celu. Wydawało mi się to trochę niejasne, ale w głębi duszy czułam gniew. No cóż, to co przeżywałam w dzieciństwie, strasznie mnie ubodło.

- Idziemy. - mruknęłam, a Aanchal podniósł głowę. Zmierzyłam go wzrokiem, a ten odwrócił się i wskoczył na mój grzbiet. Usnął chwilę później. Popatrzyłam na konie zebrane na dużej polanie, a potem machnęłam ogonem i poszłam w swoją stronę. Pod kopytami chrzęściły mi liście. Jesień dawała się we znaki, pogoda nie była najlepsza. Przeszywający chłód i wiatr. Zmrużyłam oczy, gdy jakiś pył niesiony w powietrzu trafił mi do oczu. Westchnęłam. Przed końcem treningu musiałam się jeszcze sprawdzić. Kilka dni temu znalazłam idealne miejsce do ćwiczeń. Poprzewracane drzewa i dziury w ziemi świetnie się nadawały. Pogrzebałam kopytem w ziemi, a potem obudziłam koguta.
- Jesteśmy już? - zapytał, zaspany zeskakując mi z grzbietu. Przytaknęłam, a potem podniosłam podbródek. Nie miałam zamiaru czekać dłużej. Po chwili zebrałam się do galopu, który bardzo szybko przeradzał się w cwał. Z łatwością przeskakiwałam kłody, te większe i mniejsze. Zwinnie omijałam dziury lub skakałam nad nimi. Machając łbem, zarżałam radośnie. Potem ćwiczyłam trochę ,walcząc ze zwierzętami lub zachodząc je i testując kamuflaż. Wszystko szło jak po maśle. Na pysku zagościł mi pojedynczy uśmiech. Zrobiłam duży postęp, a zamierzałam zrobić jeszcze większy. Na pewno nie skończy się na jednym treningu. Raźnym krokiem wróciłam do towarzysza.
- I jak? Wyglądałaś świetnie! - Aanchal spojrzał na mnie z zachwytem. Uniosłam brew i odepchnęłam go.
- Głupek.
- No co? Mówię prawdę!
- Jasne.
 -KONIEC TRENINGU W KOŃCU-

7.11.2019

Od Shiregt'a do Mivany ,,Rysa na ideale"

— Hej, kochanie. - podkłusowałem radośnie do jeleniowatej klaczy pasącej się spokojnie w samotności i sprzedałem jej całusa w ganasz. Miv, wciąż mając na oku naszą córeczkę ścigającą zawzięcie niesione podmuchami wiatru kolorowe liście, odwróciła głowę w moją stronę; uśmiechnęła się lekko, lecz mimo to ton jej wypowiedzi był zdecydowanie surowszy:
— Nie było cię cały ranek. - mruknęła z odrobiną wyrzutu, starając się udawać całkowitą obojętność, jak niewzruszony strażnik doglądający skarbu. Westchnąłem cicho z nieco przebiegłym, wciąż pogodnym wyrazem pyska.
— No, mam nadzieję, że wybaczysz mi kiedyś ten straszny nietakt. - odparłem z nutą pretensji, przysuwając ku partnerce torbę pełną jagód goji. Ostatnie w tym sezonie. Na reakcję nie musiałem długo czekać. Kamienna kurtyna ostatecznie opadła z oblicza mojej ukochanej, aczkolwiek jak zwykle ostatnie słowo musiało należeć do niej:
— Zabrałeś mój worek. - oznajmiła dość sucho, po czym jednak dodała pełnym miłości tonem: - Dziękuję. - przysunęła w moją stronę część przysmaku. Uśmiechnąłem się, w milczeniu biorąc do pyska pierwszy owoc, po czym z czułością zetknąłem swój łeb z klaczy. Ku mojemu uradowaniu, odwzajemniła gest. Gdy wreszcie się od siebie odkleiliśmy, spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy. Spotkały się dwa różne spojrzenia, mające przynajmniej jedną wspólną cechę: ogrom szczęścia. Jednak będąc szczerym, istniały drobne różnice w jego ilości, w jednym z nich czaiło się ziarno zmartwienia.
Zwróciłem wzrok ku małej, kochanej, myszatej postaci. Trudno było za nią nadążyć, bowiem była niezwykle energicznym i ciekawym świata źrebięciem; poza tym wyróżniała się inteligencją i otwartością. Stopień tego ostatniego bywał nawet niepokojący...Klaczka była wręcz wzorem dziecka pary królewskiej. Każdy, kto na nią patrzył, nie mógł się oprzeć uczuciu zachwytu, a ja jestem chyba najdumniejszym ojcem na świecie. Moa miała tylko jedną, jedyną wadę, i niestety był to defekt, którego nie dało się w żaden sposób naprawić. Nienawidziłem serdecznie tej myśli z tyłu głowy, burzącej idealną rodzinę, lecz nie potrafiłem się jej pozbyć. Jest jedynie księżniczką. 
Ale najważniejsze, że Mivana jest szczęśliwa. To się dla mnie liczy.
~A few days, weeks (?) later~
Przyglądałem się z uwagą córce, z zaciętą miną uparcie uderzającą kopytami w pień młodego drzewa. Widziałem w jej oczach pasję, z jaką oddawała się tej czynności, chęć do nauki, sumienność. Ma to po babci, albo po matce. - pomyślałem, uśmiechając się blado. Śledziłem każdy cios klaczki, rzucając od czasu do czasu jakieś rady, również w pełni angażując się w trening. Nie wiem przecież, ile zostało mi czasu; powinienem go dobrze wykorzystać.
Wyrwałem się z zamyślenia, całe szczęście, bowiem źrebię wykorzystało moją nieuwagę i zaczęło gonić za wiewiórką, uderzając w kolejne drzewa i krzewy. 
— Moa! - moje wezwanie wystarczyło, by przywołać córkę do porządku. Zawróciła i stanęła przed moją osobą.
— Dobrze, świetnie dzisiaj ćwiczyłaś. Teraz wykorzystaj nabyte umiejętności w walce. Spróbuj mnie odepchnąć. - młoda ustawiła się naprzeciwko z westchnieniem, zamarła na chwilę w bezruchu, po czym ruszyła na mnie i uderzyła przednimi kopytami z całej siły. Złamałem się przy trzecim kopnięciu. Nietrudno było jednak zauważyć, że bezpośrednia konfrontacja sprawia jej mniej przyjemności niż same ćwiczenia. Nie miała w sobie męskiego żaru walki...Ziarno zmartwienia, mając korzystne warunki, zaczęło szybko i bezlitośnie kiełkować. Jaki będzie ze mnie ojciec, który nie odchowa, a może i nie zobaczy następcy tronu? Co, jeżeli to moje jedyne dziecko, jedyna, zmarnowana szansa? 
— Tato...? - usłyszałem nieśmiały głosik, pełen niewypowiedzianych słów. Cała jej postawa wyrażała kilka z nich: Co zrobiłam nie tak...?
Nie, STOP. Moa nie jest z całą pewnością "zmarnowaną szansą". Wystarczyło spojrzeć na tę zdolną istotkę, by wszystkie wątpliwości odeszły chwilowo precz.
— Ach, zamyśliłem się. Wspaniale, robisz duże postępy. - oznajmiłem z uśmiechem, czule trącając małą nosem.
<Mivana?>

5.11.2019

Nowy szeregowiec - Macca!

Spirit Stallion Appaloosa  Pegaso 1,2,                           Źródło: Zdjęcia
Motto: „Gdy byłem młody, moja mama zawsze mówiła mi, że szczęście jest kluczem do prawdziwego życia. Gdy poszedłem w świat, spytano mnie, kim chcę być, gdy dorosnę: odpowiedziałem, że chcę być szczęśliwy. Powiedzieli mi, że nie zrozumiałem pytania, ja im powiedziałem, że nie rozumieją życia.”
Imię: Macca
Tytuł: Brak
Płeć: Ogier
Ranga/i: Szeregowy
Głos: Paul McCartney

Relacje: Matka, o wdzięcznym imieniu Julia, zmarła gdy ... miał zaledwie 8 miesięcy, zaś ojciec Finlando żyje do dziś na dalekich, wschodnich ziemiach.
Osobowość: Zacznijmy od tego, iż Macca od zawsze był... inny. Wszyscy spodziewali się, iż pójdzie w ślady swojego ojca: nieustraszony, dumny monarcha nielękający się żadnej z wojen oraz sprawiedliwy przywódca. Gdy jednak okazało się, iż bułany ogierek dąży do neutralności, stara się dyplomatycznie rozwiązywać problemy a nawet (jak twierdził jego zniesmaczony ojciec) miał skłonności do pacyfizmu. Pomimo łagodnego usposobienia i charakteru Macca umie walczyć o swoje: mimo tego, że wiele dorosłych oraz rówieśników naciskało, aby zmienił swoje poglądy co do fizycznej przemocy, nie ustąpił. We krwi jednak ma wygrywanie utarczek słownych - jest mistrzem ciętej riposty i rozmaitych gier słownych.
Orientacja: hetero
Aparycja:
  • Rasa: Mustang
  • Wygląd: Macca jest koniem muskularnym i postawnym, co wydaje się absurdalne jeśli porównać jego wygląd do charakteru. Bułana maść odziedziczona po ojcu razem z podpalanymi nogami i białą pęciną na lewej tylnej nodze nadają ogierowi majestatycznego wyglądu. Wyraźne rysy pyska oraz mądre, ciemne oczy dopełniają tego wrażenia, mimo iż jest ono mocno błędne.
  • Znaki charakterystyczne: Biała pęcina na lewej tylnej nodze.
  • Wzrost: 160 cm w kłębie 
Umiejętności: -
Historia: Macca urodził się w stadzie na dalekim wschodzie. Był synem samego monarchy, ba! Sam miał nim zostać. Jednak 4 miesiące po tragicznej śmierci jego matki Macca został wygnany ze stada za swoje poglądy. Dorósł w dziczy, aż zapuścił się na tereny stada, gdzie swobodnie może myśleć, co mu się podoba.
Inne: -
Kontakt: only.yellow.lemon@gmail.com

5.11.2019

Podsumowujemy październik

Czołem, drodzy czytelnicy i pisarze, a może dwaj w jednym; nadszedł czas, by podsumować kolejny miesiąc naszej wspólnej przygody na Eternal Freedom!
Aktywność
  Łącznie z tym wpisem mamy w październiku ledwie 14 postów. Jest to dość alarmująca liczba, nawet biorąc pod uwagę nieobecności. Apeluję o oznaki życia nie tylko na discordzie i innych komunikatorach, bo palce świerzbią - zapewne nie jestem osamotniona w swoim pragnieniu. Proszę również o formularze dorosłych Leandera, Naris i Nivero oraz nastolatków Shantsai i Skiresa. Aczkolwiek mechanizm cyklu koniunkturalnego napawa mnie optymizmem i zarazem przerażeniem, bo po takim dołku powinniśmy mieć niezłe BOOM :D.
Zwroty akcji
  Mimo niewielkiej liczby opowiadań, tendencja do zwrotów akcji i postępów fabularnych nie maleje. Dwie kluczowe sprawy to choroba władcy, Shiregt'a, oraz mało przystępna propozycja ugody między kułanami a klanem gdzieś na drugim krańcu Mongolii. Niestety, w październiku z ogromnym żalem pożegnaliśmy takie postacie, jak Specter, Virginia, Risa, Vayola, Dante, należące do jednej, kochanej osoby.
Jesienny event - przedłużenie
   Przypominamy o Jesiennym Evencie, a zarazem pragniemy powiadomić, że termin jego zakończenie zostaje przesunięty o jeden dzień - z 9.11 na 10.11.2019 r. Czekamy na prace i zacieramy łapki!

To by było na tyle, jeżeli chodzi o październik. Do zobaczenia!
~Łowca much

29.10.2019

Nieobecność głównej administratorki

Moi drodzy, ze względu na rodzinny wyjazd będę nieobecna w dniach 1.11-3.11.2019 r. Moje obowiązki przejmie reszta SZAPULUTU, m. in. adminka Najmi. Życzę wszystkim udanego święta zmarłych i do zobaczenia!
Viva Dziady! *Nie, nie te Mickiewicza*

~Łowca much

26.10.2019

Jesienny event

Czy wy też mieliście ostatnio wrażenie, że na blogu zrobiło się tak jakoś...cieplej? To dość niepokojące, biorąc pod uwagę, że lato już dawno minęło, a zima nadchodzi wielkimi krokami. Czas, by ochłodzić trochę klimat nutą rywalizacji!
Jesienny Event
   Waszym zadaniem jest napisać opowiadanie z jesiennymi motywami. Po prostu. Nie ma ściśle określonego tematu; może to być opis halloweenowych igraszek z zaświatami, opowieść o trudnym etapie w relacji z przyjacielem, który zapada w sen zimowy albo zwykły, wietrzny dzień, taki, w którym jesień spotykamy na każdym kroku, a jedynym twardym wymogiem jest liczba słów powyżej 350. Opowiadanie może być podzielone na części, jednak nie może być pisane wspólnie. Event trwa od 26.10.2019 r. do 9.11.2019 r.
   Podczas oceniania przez nas - ekipę SZAPULUTU, nie będzie brany pod uwagę wybrany temat, ale jego realizacja, a więc przede wszystkim: związek z głównym motywem eventu, jesienią, interpunkcja, ortografia, składnia, styl, ogólne wrażenie. Ostatnia rzecz o jakiej musicie pamiętać, to dobra zabawa!
   Nagrody:

I Miejsce - +30 pszenic, ekskluzywny towarzysz wysokiej jakości lub ekwipunek wysokiej jakości/50 punktów sprawności
II Miejsce - +15 pszenic, 30 punktów sprawności/180 SŁ
III Miejsce - +10 pszenic, 15 punktów sprawności/100 SŁ
Udział w evencie - +5 pszenic, 10 SŁ

Powodzenia!
~Łowca much

24.10.2019

Od Moa do Shantsai ,,Nasza paczka"

— Nieee, to chyba nienajlepszy pomysł. Rodzice nie pozwalają nam się aż tak oddalać nie bez powodu, jeżeli wilk wywęszyłby któreś z nas, to po ptakach. A na otwartej przestrzeni zabawa w chowanego nie ma sensu... - mruknęła Naris, drapiąc się po łopatce. Zmarszczyłam brwi, próbując wymyślić coś lepszego, ale nic sensownego nie przychodziło mi do głowy. 
— Wcale nie musi nas znaleźć, jedynie może. Zresztą będziemy się chować tylko na obrzeżach lasu, a jeżeli już coś wyskoczy, natychmiast uciekniemy do stada. Zasady są po to, żeby je łamać, czyż nie? - nie mogłam się powstrzymać przed wtrąceniem mojego ulubionego motta.
— I ściągniemy klanowi na kark drapieżniki. - odparowała tamta, grzebiąc kopytem w ziemi.
— Pewnie tak, ale do takiego dużego zgromadzenia nie odważą się nawet podejść na odległość, z której mogłyby zaatakować. - uśmiechnęłam się nieznacznie, spoglądając po reszcie.
— No cóż, nie ukrywam, że zabawa w ganianego i "zgadnij co to" już mi się trochę znudziły... - rzekł cicho Skires, przenosząc spojrzenie na moją osobę. Przytaknęłam ogierkowi. Zamierzałam już coś powiedzieć, jednak dostrzegłam ruch nieopodal. Wszyscy odwróciliśmy głowy niemal w tym samym momencie ku podążającemu w naszą stronę źrebięciu, jeszcze dosyć niezdarnie stawiającemu kroki. Była to klaczka o ciekawym, brązowo-białym wzorze sierści, z gwiazdką na czole. Nowa towarzyszka do naszego grona. Wspaniale! Poczekałam, aż podejdzie wystarczająco blisko, i jako pierwsza wyszłam z inicjatywą:
— Hej! Jak się nazywasz? - spytałam głośno, całą swoją postawą wyrażając przychylność i sympatię. Nowa nie wyglądała na śmiałą osobowość.
— Sh-Shantsai. - uśmiechnęła się lekko, ponownie ruszając w naszą stronę.
— Ja jestem Moa, to Nivero, Naris i Skires. - wskazałam po kolei wymienione źrebaki. - Chcesz może do nas dołączyć? - klaczka przytaknęła energicznie. - Zastanawiamy się właśnie, w co się pobawić, ale nie możemy dojść do porozumienia. Może ty pomożesz nam to rozstrzygnąć?
<Shantsai?>

23.10.2019

Od Miriady do Etsiina ,,Narzeczony"

Leżałam obok Etsiina na brzuchu w którym wciąż fruwały motyle, obserwując wirujące w powietrzu płatki śniegu. Niemożliwe stało się możliwe. Wszelkie zło i troski odeszły w niepamięć, dreszcze ze szczęścia rozlewały się po całym moim ciele. Nic już nie stało między nami, co nie pozwalało mi spać spokojnie. Na wargach czułam wciąż smak naszego pierwszego pocałunku. Razem jesteśmy w stanie stawić czoła całemu światu, tego byłam pewna.
— Wyglądam cudownie, prawda? - parsknął ogier z uśmiechem. Zastrzygłam uchem, po czym szybko podniosłam się i energicznie otrzepałam wprost na ukochanego.
— Bałwan jak żywy. - odparłam ze śmiechem i na wszelki wypadek cofnęłam się kilka kroków. Nakrapiany koń również wstał z zaciętą miną. Już po chwili obrzucaliśmy się śniegiem w najlepsze. Przerwaliśmy dopiero w momencie, gdy przypadkiem zderzyliśmy się przednimi kończynami.
— Przepraszam...nic ci się nie stało? - spytał od razu zatroskanym głosem mój towarzysz.
— Nie, skąd. Nie przepraszaj. - oznajmiłam łagodnym tonem, by jak najszybciej go uspokoić. - Wolę cię uśmiechniętego. - dodałam.
— Skoro tak mówisz...
Uspokoiliśmy się i nieco wyczyściliśmy. Zatrzymaliśmy się na środku polany, wpatrując się we fragment nieba nad nami.
— Czy mi się zdaje, czy nasze gwiazdy się do siebie zbliżyły? - zagaił Etsiin, machając lekko ogonem.
— Może... - mruknęłam, przybliżając się nieśmiało do jego pyska z rumieńcami na ganaszach. Chciałam poczuć jeszcze raz tę rozkosz, pieczętującą naszą miłość. Na szczęście ogier dobrze odczytał moje zamiary i nie miał absolutnie nic przeciwko. Po długim pocałunku oparliśmy się na sobie, chłonąc po prostu bliskość drugiego. W końcu postanowiliśmy wrócić do reszty - mogli się już zaniepokoić. Na horyzoncie zauważalny był już cienki, jaśniejszy pasek. Fartem wszyscy smacznie spali, a strażnika nigdzie nie było. Stanęliśmy na swoim miejscu jakby nigdy nic i zasnęliśmy.
~Na wiosnę, czyli nazajutrz~
Obudziłam się. Czułam na skórze chłodne powiewy wiatru z północy, a w nozdrzach niesiony wraz z nimi zapach mokrej ziemi i zielonej roślinności, woń wiosny. Wraz z nią obudziła się we mnie iskra tęsknoty za rodzinnym stadem, szybko jednak zagłuszona przez miękki dotyk chrap na mojej szyi. Wspomnienia wróciły momentalnie. Otworzyłam szeroko oczy i odskoczyłam w bok. Ogier Appaloosa spojrzał na mnie trochę zdezorientowany i zmartwiony.
— Przepraszam... - wydusiłam, czując wykwitające rumieńce. - Chyba jeszcze nie do końca wróciłam. - uśmiechnęłam się lekko, ustawiając się znów obok towarzysza, który parsknął cicho śmiechem.
Etsiin. Przed oczami po kolei zaczęły mi się przesuwać obrazy wczorajszej upojnej nocy. Przeżywałam ją na nowo, równocześnie z tyłu głowy mając nieprzyjemne przeczucie, że mógł to być tylko wytwór mojej wyobraźni. Może bardzo realistyczny, ale tylko sen. Przecież go nie zapytam. Wtedy przypomniał mi się jeden drobny szczegół. Spojrzałam na prawą przednią nogę. Zdobił ją piękny, spuchnięty siniak. Westchnęłam z radością, przenosząc wzrok na bezchmurne, błękitne niebo w kształcie kopuły nad otwartą przestrzenią. Wkrótce wszyscy pochłanialiśmy śniadanie. Śnieg nadal zalegał na ziemi niecienką warstwą, ale również niezbyt grubą. Przy okazji wcierałam sobie trochę białego puchu w nogę, w czym pomagał mi...ukochany? To wciąż brzmi tak nierealistycznie. Po zabiciu porannego głodu zostałam otoczona przez wianuszek ciekawskich ośląt, domagających się mojej uwagi. Biało-brązowy ogier już był gotów rozgonić towarzystwo, jednak posłałam mu uspokajający uśmiech.
— Idź już, poradzę sobie. - rzekłam z jak największą dawką pewności siebie, przekrzykując młodzież. Ten westchnął cicho, by po chwili oddalić się ku gromadzie kułanów dyskutujących z Cardinanem.
— No dobrze, to co chcecie robić, dzieci? - odpowiedział mi bezładny chór, przypominający bardziej szum wiatru niż poszczególne głosy. Wskazałam zatem na jednego z ogierków, jednak pierwszy odezwał się jego towarzysz:
— Opowiedz nam jakąś historię ze swojego stada! - kilka osobników przytaknęło, jednak czułam, że nie mogę tak tego zostawić.
— Dobrze, ale dajmy się wypowiedzieć koledze. - brązowawe młode milczało przez chwilę.
— Ja popieram księcia... - rzekło cicho. To zmienia postać rzeczy.
Czas mijał, a mnie całkowicie pochłonęło opowiadanie. Może powinnam zrobić karierę nauczycielską...? W sumie im dłużej zastanawiałam się nad tym pomysłem, tym bardziej wydawał mi się słuszny. Ale wróćmy do tu i teraz.
— ...Zatem jak widać, nie ma lekko na naszej ziemi, lecz razem zdołamy przetrwać wszystko. Cieszę się, że dane mi było urodzić się w Klanie Mroźnej Duszy. - uśmiechnęłam się, kończąc kolejną historię, tym razem znaną mi jedynie z przekazów ustnych starszych koni. Wtedy to doszło mnie wołanie matki od południa; stali tam całą grupą, nasza ekipa i sporo kułanów. Pożegnałam się z dzieciakami i pogalopowałam radośnie w stronę towarzyszy.
~~~
— A zatem, czy dobrze zrozumiałam, że oddanie naszych terenów ma być rekompensatą za niedogodności spowodowane naszymi działaniami? - spytała pewnym, acz uprzejmym tonem jabłkowita klacz. Mimo wieku z jej sylwetki bił ten majestat i siła przekonywania, głęboko zakorzenione w jej psychice. Zawsze to podziwiałam. Odpowiedziało jej milczące potakiwanie kilku starszych.
— Czy mogę wiedzieć, czym naraziliśmy się waszej wysokości? - znów chwila ciszy; na szczęście po niej nastąpiła szczegółowa odpowiedź Khuvi Zayego.
— Dokładniej, pogwałciliście nasze odwieczne prawa do użytkowania tych ziem. Od zarania dziejów nasze stado wędruje szlakiem między innymi przez zachodni Ałtaj na zielone pastwiska, by uniknąć niedogodności surowego mongolskiego klimatu. Wasz klan przejął te tereny w wyniku wojny, w której szczegóły nie będę się zagłębiał, kilka lat temu. W tym czasie niemal tuż po zakończeniu konfliktu wysłaliśmy delegację, aby ustalić zasady migracji, jednak spotkaliśmy się z bardzo niemiłym przyjęciem, niegodnym takiego stada, jak Klan Mroźnej Duszy. Wręcz nas wykpiono.* Musimy więc pozostawać przez cały rok w tym samym miejscu, cierpiąc głód, chłód i nędzę. Młode umierają na oczach matek, dorosłe, silne ogiery zamieniają się w szkielety, niewielu dożywa szczęśliwszej pory, a wszystko to z tego prostego powodu. - podczas tej wypowiedzi narastało we mnie dokumentne zdziwienie, podszyte nutą strachu. Nigdy nie słyszałam o czymś takim, mimo że dokładnie znałam przebieg walk, a sytuacja wyglądała na poważną. Jak to się mogło stać? W każdym razie, trzeba to będzie dobrze rozegrać, abyśmy nie ponieśli konsekwencji w postaci kolejnej wojny...
— To doprawdy okropne. - odparłam ze szczerym współczuciem. Mama już była gotowa.
— Nie potrafię wyrazić słowami, jak bardzo nam z tejże przyczyny przykro. Wasza mość musi jednak wiedzieć, że z delegacją jakiejkolwiek grupy kułanów nie mieliśmy do czynienia od dawien dawna. Być może trafiliście na złą osobę i stąd wynikło nieporozumienie. Proponuję jednak zastanowić się teraz nad rozwiązaniem całego embarasu, bo to w obliczu nadchodzącej zimy jest kluczowe.
No i zaczęły się pertraktacje, negocjacje, nazwijcie to jak tam chcecie. Szło nam dosyć opornie, bowiem kułany były nieugięte i nie zamierzały zmniejszać swoich żądań do akceptowalnych rozmiarów, czemu w zasadzie nie można się było dziwić. Dyskusja ciągnęła się jak mucha w żywicy. Ostatecznie ostudziliśmy trochę wrogie nastroje, lecz praktycznie nic nie ustaliliśmy. Gdy już rozeszliśmy się, by kontynuować napełnianie żołądków, zagadnęłam o tę sprawę matkę.
— A daj spokój, Miriado. Albo to ja o czymś nie wiem, albo ten Khuvi robi nas w balona. W czasie mojego panowania żaden kułan nie pojawił się w zasięgu wzroku. Naprawdę dziwna sprawa. - klacz zmarszczyła brwi, biorąc kolejny kęs trawy. Wtedy obok mnie pojawił się Etsiin i trącił mnie czule pyskiem. Uśmiechnęłam się lekko. Podniosłam głowę, spoglądając prosto w te głębokie, brązowe oczy, które kocham.
— O, Etsiin. - mruknęła krótko Yatgaar. - A ty, co sądzisz o bezdusznie zagarniętych przez nas terenach? - ogier milczał dobrą chwilę, patrząc gdzieś na lewo. W duchu parsknęłam śmiechem.
— Z pewnością mamy tu jakieś nieporozumienie... - postanowiłam odpuścić mu te polityczne "tortury" i odeszliśmy na bok, gdzie mogliśmy porozmawiać sam na sam o przyjemniejszych rzeczach.
~~~
— Niech żyje! - wykrzyknął wysoko postawiony samiec, odziany w bordową szatę, wskazując na stojącego przed tłumem władcę w otoczeniu rodziny i służby.
— Niech żyje!!! - poparł go chórem tłum, stając dęba, a my poszliśmy w jego ślady. Rozległ się ogłuszający dźwięk uderzania o ziemię setek kopyt i nieliczne rżenia, w powietrze wzbiły się tumany pyłu. Zaraz potem rozległy się śmiech i na nowo rozgorzał szum rozmów, wszyscy znów rozeszli się po stepie, czy to w celu degustacji kolejnych przysmaków i napoi, tańca czy kolejnych dyskusji. Lawirowałam między różnymi grupkami, starając się zaszczycić każdego swoją obecnością, ale te nachalne spojrzenia nieco mnie irytowały. Na szczęście zawsze gdzieś w pobliżu kręcił się Etsiin, dodając mi otuchy. Zabawa trwała w najlepsze.
Nieoczekiwanie Khuvi Zayaa znów zwołał członków stada i ogłosił...rytualny taniec. Wszystkie kułany ustawiły się w trzech zawierających się okręgach, jeden za drugim. My również wcisnęliśmy się gdzieś pomiędzy poddanych. Nie byłam najgorsza w przebieraniu kończynami, ale mimo wszystko dopadł mnie lekki stres. Na zewnątrz pozostała tylko jedna, szara klacz i ogier, być może jej partner. Kiedy zaczął wybijać rytm, wraz z nim popłynęła piosenka, i korowody ruszyły...
Podczas tańca zostałam zepchnięta do samego środka razem z Dain'em, synem Khuvi'ego, przyszłym władcą tej społeczności. Starałam się unikać jego świdrującego spojrzenia i po prostu dobrze się bawić, ale to młodemu księciu nie wystarczało. Nie powiem, żeby jego pewność siebie mi nie imponowała, ale była to dosyć niezręczna sytuacja i westchnęłam z ulgą, kiedy melodia ostatniego refrenu, zaśpiewanego już tylko przez tłum, ucichła. Sam książę jak do tej pory rzadko się odzywał podczas negocjacji, zawsze kulturalnie, aczkolwiek z pewną nutą...drapieżności? Nie wiem, jak to nazwać. Już podążałam ku swojej ekipie, kiedy jeden z kułanów mnie zatrzymał.
— Nasz władca ma coś do przekazania... - mruknął. Odwróciłam się, a moim oczom ukazała się monarchia w komplecie, z szeroko uśmiechniętym Dain'em, owiniętym niebieskim płaszczem z włócznią przy boku, na czele. Ostatnie promienie zachodzącego słońca tworzyły wokół niego świetlistą poświatę, podkreślającą dumną sylwetkę. Poczułam ukłucie niepokoju, spodziewając się raczej złych wieści.
— Droga Miriado, najmądrzejsza i najpiękniejsza z dam, uosobienie wszystkiego co dobre i szlachetne, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostaniesz moją królową? - wyrecytował ogier, posuwając w moją stronę podarunek w postaci drogocennego naszyjnika z czerwonego kamienia.
O mały włos nie zapytałam, czy może powtórzyć, chociaż pewnie i tak nie byłabym w stanie wydusić z siebie więcej niż ciche jęknięcie. Zatkało mnie. Nogi zrobiły mi się jak z waty. Dlaczego to robi, dlaczego teraz? Nie mogę się zgodzić, nie mogę odrzucić zaręczyn... Co mam robić? Co robić?!
Nie wiem, co by się stało, gdyby nie pojawiła się przy mnie matka, która powstrzymała mnie przed upadkiem.
— Co się dzieje? - to pytanie wbrew pozorom zadał Etsiin.
— Przyjmujemy waszą propozycję dotyczącą zwrócenia nam trzech czwartych ziem Hovd i niewielkiego odszkodowania, jedynie wraz z kopytem księżniczki, by wiodła tu szczęśliwy żywot i panowała nad naszym narodem wraz z mym synem po kres swych dni. - oznajmił radośnie starszy władca, a parę osób przytaknęło. Wciąż nie mogłam z siebie wydusić ani słowa.
— Och, zapewniam cię Khuvi Zayo, nikt nie byłby w stanie oprzeć się tak silnemu i dostojnemu młodzieńcowi, jakim jest Dain. Jednak Miriada jest już zaręczona. - przez grupę przebiegło ciche westchnienie żalu. Odrobinę oprzytomniałam i wyciągnęłam do przodu nogę, na której miałam założoną bransoletę. Od Etsiina. 
— Kimże jest narzeczony? - padło kluczowe pytanie. Przełknęłam ślinę, modląc się o to, by mama nie improwizowała, mimo że nie wyglądała na kogoś, kto ma jakikolwiek plan. Raczej plan na ucieczkę.
<Etsiin? 1770 słów JEST NARESZCIE JEST nawet nie wiesz jak się cieszę, zaraz dostanę głupawki, jeb XD>

*Aby wyjaśnić, co mogło się wtedy wydarzyć, należy wrócić pamięcią hen, aż do czasów Frakcji Kruczych Cieni. Pamięta ktoś może takie niepozorne NPC, jakim był Fenrir i jaką karę otrzymał? Aczkolwiek, to tylko jedna ze spekulacji naszego tajnego agenta. Ciekawskich odsyłam do lektury: https://freedometernal-s.blogspot.com/2018/04/od-yatgaar-do-khonkha-szalenstwa-do.html
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika