Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

31.12.2019

Kalendarz adwentowy Eternal Freedom!

Hej hej drodzy członkowie, a może powinnam raczej powiedzieć - Ho ho! Od dzisiaj, do 24 grudnia będziecie mogli wykonać szereg zadań, a na koniec eventu zostaniecie nagrodzeni różnymi niespodziankami. Mam nadzieję, że macie w sobie już ducha świąt, bo zadania są naprawdę magiczne! 🎅

Aby zacząć, zaznacz prostokąt poniżej, jakbyś chciał skopiować tekst.

Koniec dawania prezentów innym!
Czas, abyś obdarował sam siebie! Każdy z was otrzymuje do wykorzystania dzisiaj ekwipunek niskiej jakości. Pomyśl, co by ci się przydało i wypełnij formularz!

29.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pod jedną gwiazdą" Cz. 4

Podniosły się tumany śnieżnego pyłu, skrzypienie śniegu pod ciężarem kopyt wraz z radosnymi okrzykami i wiwatami tworzyły ogłuszający hałas. W tym jednym momencie wszystko się zawaliło, niczym domek z kart. Przez chwilę stałam w miejscu z szeroko otwartymi oczami, próbując przełknąć szok i rozpacz bez ronienia łez. Wreszcie nie dbając o nic, pobiegłam ku leżącemu na ziemi ogierowi. W desperacji o mały włos nie wpadłam na matkę, która mnie wyprzedziła i prędko oceniła stan konia.
— Nic mu nie będzie. - mruknęła, zabierając się do odprowadzenia go z placu. Zdążyliśmy sobie rzucić tylko jedno, krótkie spojrzenie, gdzie Etsiin natychmiast wbił wzrok w ziemię. Zawiodłem. Na resztę życia zapamiętam, jak wielki ból się w nim czaił. Mimo słabych prób oporu z mojej strony zostałam odciągnięta na bok i zmuszona do pozostania na polu. Stałam cały czas obok zwycięzcy podczas wygłaszania kolejnych przemówień na cześć jego i...moją, właściwie używano już określenia: naszą. Starałam się wyglądać obojętnie, wyprostowana, silna, pomimo spróchniałego rusztowania. Na koniec wedle tradycji wzięłam od władcy wieniec, zmusiłam się do lekkiego uśmiechu i prędko założyłam go na szyję kułana. Rozległy się kolejne wiwaty.
— Dziękuję. - rzekł dumnie, po czym dodał ciszej z nikczemnym uśmiechem skanując mnie wzrokiem, tak, bym tylko ja mogła go usłyszeć: - Długo to trwało, za długo...ale ty będziesz godną zapłatą za jego wybryki...
— Jutro odbędzie się nasze połączenie, na które zapraszam wszystkich bez wyjątku! A teraz jeszcze raz proszę o brawa dla królowej!
~~~
Przymocowywałam zioła do kolejnej, wstępnie oczyszczonej rany po ugryzieniu na łopatce appaloosa powoli i uważnie, niemalże z namaszczeniem. Dałam się całkowicie pochłonąć czynności opatrywania, byle zagłuszyć resztę niekoniecznie przyjemnych myśli. Yatgaar pomagała mi przez pewien czas, później odeszła w stronę lasu. Cardinano znajdował się obok, posilając się i co jakiś czas rzucając nam spojrzenia, które można by nazwać współczującymi. Staliśmy tak w całkowitej ciszy, martwej i napiętej, jak ofiara drapieżnika w agonii. Razem z Etsiinem nie odezwaliśmy się do siebie od czasu walki, a ja niedawno wróciłam z małych tanów na cześć zwycięstwa Dain'a, przedsmaku jutrzejszego wesela, i od razu zabrałam się do pracy jako medyk.
Potrafiłam jeszcze wykrzesać z siebie resztki uśmiechu i poczucia humoru, by uraczyć grupę kułanów na tyle, by uszanowało informację, którą wysyłałam całym ciałem: Nie mam ochoty na towarzystwo. Ale kiedy tylko w pobliżu pojawiał się książę ze swoim prześmiewczym uśmieszkiem, cała energia życiowa ulatywała ze mnie jak z przekłutego balonu, a na myśl o tańcu dopadały mnie mdłości. Była to na szczęście ostatnia część. Modliłam się, żeby śpiewy w końcu ucichły, jednak osioł wciąż obracał się wokół mnie, a ja niechętnie podnosiłam nogi, nie próbując nawet za nim nadążyć. Zbliżał się coraz bardziej, podczas gdy ja próbowałam się wycofać. 
— Wiesz, od kiedy tylko cię ujrzałem, suko, wiedziałem, że jesteśmy sobie przeznaczeni. - znów wyszeptał z wyraźnym zadowoleniem. - Twój bezsensowny opór mnie trochę bawi, ale nie bój się...jutro o tej samej porze będziesz mnie błagać o więcej. 
— Ała. - syknął ogier, kiedy w zamyśleniu podrażniłam zranienie.
— Przepraszam. - mruknęłam, wyrzucając natychmiast te potworne obrazy z głowy.
— Nie waż się przepraszać. - odparł cicho. Po tej wypowiedzi znów zapadło milczenie.
Kiedy skończyłam opatrywać ukochanego, księżyc wisiał już po jednej stronie nieboskłonu, a pasek dziennego światła po drugiej był już tylko bladym wspomnieniem. Wycieńczona i opadła z sił, przypalana piętnami żałości i rozpaczy, z rozkoszą przyjęłam błogosławieństwo snu, który miał mnie choć na moment uwolnić od koszmarów rzeczywistości. Niedoczekanie.
Świt, jaskinia, głosy, głosy reniferów. Tak, to znowu oni. Znów się zbliżają, z czarnymi uśmiechami, szepcząc między sobą, zaraz ponownie ją upokorzą. Próbuje się wyrywać, krzyczy, woła o pomoc, jednak na próżno. Wybrali, środkowy ren wychodzi przed towarzystwo. Ach, nie, wybaczcie pomyłkę, w tym mroku trudno rozpoznać; Dain. Historia ma tendencję do powtarzania się, czyż nie?
— Aaa! - wrzasnęłam, miotając się w strachu i kopiąc na wszystkie strony, byle tylko uniknąć kolejnego, obślizłego dotyku.
— Listre hasz!* - warknął znajomy głos, na szczęście przyjazny. Zamarłam i odwróciłam głowę, by napotkać łagodny, acz stanowczy wzrok matki. - Przepraszam, musiałam cię jakoś obudzić. - westchnęła klacz, "wzruszając ramionami". Strzeliła oczami na prawo i lewo, po czym wyrzekła to jedno słowo, ciche, lecz mocne w swej prostocie: - Uciekaj. - przez chwilę patrzyłam na rodzicielkę jak na wariatkę, naszła mnie nawet myśl, że może doznała dzisiaj ciężkiego szoku, ale za dobrze ją znałam. To była Yatgaar, z zimną krwią podrzynająca gardła, a kochająca do ostatniej jej kropli. W oczach zakręciły mi się łzy. Tak, to była moja jedyna szansa. Uciec, uniknąć fatum spędzenia reszty życia na łasce barbarzyńskiego księcia kułanów, zostawić za sobą wszystkie troski (i wyruszyć na poszukiwanie nowych :p) i zawodne serce, przeżyć.
— Nie mogę. - odrzekłam, czując mokrą kroplę spływającą po policzku i lekko kiwając głową.
— Oczywiście, że możesz. Przekupiłam strażników, najprostsza droga prowadzi przez las na północ, później wzdłuż gór na zachód. Jutro będziesz już daleko stąd. To mój bożonarodzeniowy prezent. Idź już. - rzekła chłodno, odwracając wzrok. Spojrzałam na śpiące smacznie ogiery, na wargi, które całowałam, na kopyta, które mnie broniły. Czułam wzbierającą we mnie falę uczuć wręcz nie do wytrzymania.
— Ja nie mogę... - zaczęłam, jednak matka wnet mi przerwała:
— Uciekaj! - krzyknęła, raptownie stając dęba. Cofnęłam się z przerażeniem, jednak gdy tylko opuściła łeb, w jej rozpalonych wzburzeniem i irytacją oczach dostrzegłam łzy. Przez moment trwałyśmy w bezruchu w całkowitej ciszy, po czym powoli podeszłam do rodzicielki i objęłam ją szyją.
— Nie mogę. Ja cię kocham, mamo. I Etsiina też. - stałyśmy tak dłuższą chwilę, dopóki dreszcze nie przestały nawiedzać naszych ciał. Uśmiechnęłam się, próbując otrzeć kroplę na ganaszu klaczy, ale na próżno. Zanim odeszła z lekkim uśmiechem na pysku, mrugając do mnie po raz ostatni, rzekła tylko, wzdychając:
— Ech...a taki ładny był mieczyk. Kiedyś wyrwę go tym osłom prosto z piersi. - mimo woli w duchu parsknęłam śmiechem. Cała ona.
Nie byłam w stanie zasnąć ponownie po takiej dawce emocji, więc wybrałam się na spacer po lesie. Wolno stawiałam krok za krokiem. Modliłam się, żeby jak najszybciej wybudzić się z tego koszmaru, którego jedynym miłym elementem była tamta pierwsza noc, zapewne również ostatnia. Czy to w ogóle możliwe, żeby dosłownie wszystko, całe życie, rozleciało się w ciągu dwóch dni?... Czułam się jak lodowy płatek w oku cyklonu, cienki, kruchy, utrzymywany tylko w wyniku delikatnej równowagi, którą wyjący wiatr za wszelką cenę starał się zburzyć, tym samym niszcząc strukturę od środka. A śnieżynka wiruje coraz szybciej...coraz szybciej...i szybciej...

Nie mam nic co mogłabym tobie dać,
Nie wiem jak iść, żeby już nie gubić się.
Nie mam nic co mogłabym tobie dać,
Nie wiem jak iść, żeby już nie gubić się.

Więc serce swe oddaję Ci
Nie pragnę nic, tylko ciebie.
Więc serce swe oddaję Ci
Nie pragnę nic, tylko ciebie tu.

Miłością swą zatrzymaj czas, 
Niech będzie tak, byśmy mogli trwać,
W nadziei że, ułoży się,

Pod jedną gwiazdą złączą dusze dwie...

Skończyłam śpiewać szeptem. Dotarłam nad jakieś śródleśne jezioro, z którego wypływał cienki strumyk, torując sobie drogę wśród zeschłych liści i mokrej ściółki. Uniosłam głowę ku niebu, spoglądając na migoczące gwiazdy i kawałek księżyca wystający zza koron drzew. Miałam ochotę wykrzyczeć mu prosto w pysk, jakimi %&#$# są on i jego towarzyszki, jednak nie zdążyłam. Ni stąd, ni zowąd coś wielkiego, szarego i obślizgłego wyskoczyła prosto w moją stronę z tafli wody, rozbryzgując ciecz na wszystkie strony. Z głośnym rżeniem uskoczyłam i odbiegłam kilkadziesiąt metrów od zbiornika. Dopiero wtedy obejrzałam się za siebie i szczęka mi opadła. Z szeroko otwartymi oczami wpatrywałam się w stworzenie przypominające skrzyżowanie konia z rybą. Istota, wyjątkowo oślizgła i pokryta szaro-szmaragdowymi łuskami, przypominała kopytnego w stanie rozkładu, o patykowatym ciele z wyrastającymi gdzieniegdzie płetwami i jedną wielką na grzbiecie oraz ciemnymi gałkami ocznymi wyzierającymi z wielkich oczodołów, wpatrującymi się teraz we mnie z pierwotnym głodem i furią. Te odczucia prędko jednak zniknęły, zastąpione przez dziwną martwotę i coś na kształt smutku.
— Meh...no trudno, nie tym razem. - westchnął stwór, odpływając nieco od brzegu.
— T-ty mówisz? - wyszeptałam z trudem.
— A co, nie widać? - przekrzywił głowę, przypatrując mi się z uwagą. - No, już się tak nie cykaj. Rzadko mam jakichś gości, nie mogę wszystkich zjadać, zwłaszcza w taki piękny dzień. - uśmiechnął się, co w połączeniu z żółtymi, krzywymi zębami nie wyglądało przyjemnie. Wciąż stałam w tym samym miejscu. Mogłabym po prostu się odwrócić i odejść, ale...no właśnie. - Czy mi się zdaje, czy panience ostatnio nie wiedzie się najlepiej? - zacisnęłam zęby.
— Nie twoja sprawa. - mruknęłam, odwracając głowę. Samo patrzenie na tego osobnika bolało.
— Myślę, że byłbym w stanie pomóc.
— O co ci chodzi? Zostaw mnie w spokoju!
— Och, to przecież proste: ja pomogę tobie, ty pomożesz mi. To chyba uczciwy układ, nieprawdaż? Oboje na tym zyskamy. Ale; Nie znaczy nie, prawda? - istota zaczęła się powoli zanurzać, na powierzchni została już tylko głowa. To niedorzeczne i odrażające. Dlaczego miałabym zaufać jakiemuś ohydnemu stworowi, który jeszcze przed chwilą chciał mnie zjeść na kolację? Bo to twoja jedyna szansa, Miriado. Przygryzłam wargi do krwi, kręcąc głową. To się nie skończy dobrze.
— Zaczekaj! - zawołałam w końcu. Odwrócił się z jeszcze szerszym, makabrycznym uśmiechem. - Co...co masz na myśli?

*Czarna Winorośl. Czyt. Dość niedelikatny odpowiednik wyrażenia "Uspokój się"

29.12.2019

Nowy stróż - Maliah!


Źródło: Zdjęcie główne
Motto: "Im większa przeszkoda, tym większa chwała z jej pokonania."
Imię: Maliah (Ancient Melody)
Tytuł: Brak
Wiek: 6 lat
Płeć: Klacz
Ranga/i: Stróż
Głos: -
Relacje:
Touch of Grace - wałach, przyjaciel z pastwiska i sąsiedniego boksu, starszy od niej o kilka lat
Hollow Dream - matka, nie przebywała z nią za długo, ponieważ zostały rozdzielone przez ludzi
Superhero - ojciec, nigdy go nie widziała
Osobowość: Jest to spokojna klacz o wygórowanej samoocenie. Uważa, że to ona jest pępkiem świata i że wszystko kręci się wokół niej. Mimo tego że często skupia się tylko na sobie, jest otwarta na nowe znajomości. Stara się znaleźć ze wszystkimi wspólny język i jest bardzo empatyczna. Jest trochę zadufana w sobie i zna swoją wartość. Nie da nikomu sobą pomiatać. Jeśli ktoś ją uraża bądź narusza jej strefę osobistą woli pokojowo rozwiązać problem, lecz w razie czego nie boi się użyć metod siłowych. Mimo wszystkich swoich wad jest ona dobrą przyjaciółką. Za bliskimi sobie osobami byłaby w stanie skoczyć w ogień.
Orientacja: Heteroseksualna
Aparycja:

  • Rasa: Koń Holsztyński
  • Wygląd: Jest to kasztanowata klacz o dość masysnej budowie ma ona długą, lśniącą grzywę w kolorze sierści. Jest dość umięśniona, dzięki treningom dwunożnych. Porusza się z gracją, jest zawsze dumna i wyprostowana.
  • Znaki charakterystyczne: Biała skarpetka na prawej tylnej nodze i koronka na lewej przedniej.
  • Wzrost: 162 cm WK

Umiejętności: Oprócz jakże przydatnych w życiu, wyuczonych przez ludzi figur ujeżdżeniowych to raczej nic zasługującego na uwagę.
Historia: Urodziła się w angielskiej stajni, u bogatego hodowcy, jako córka czempionów. Zapowiadała się jej świetlana przyszłość na arenach całego świata, więc już od małego była ostro trenowana. Zajeżdżona została już w młodym wieku, metodami opierającymi się na bólu i strachu. Jej późniejszy trening nie był wcale lżejszy. W wyniku takiego szkolenia stała się posłusznym, doskonale ułożonym koniem. Już od początku odnosiła sukcesy w zawodach skoków przez przeszkody, więc już w wieku 6 lat została wysłana na zawody do Chin. Jednak jej podróż samolotem nie przebiegła tak jak powinna. Przez awarię pojazd był zmuszony do lądowania na mongolskim stepie. W wyniku dość mocnego zderzenia z wyboistym podłożem, luk gdzie trzymano konie uległ uszkodzeniu. Uciekła ona i jeszcze jeden ogier. Niestety zanim zostały złapane przez ludzi dopadły go drapieżniki i tylko Maliah zdołała uciec. Dwunożni, którzy wyruszyli na poszukiwanie zwierząt natrafili jedynie na szczątki. Nie zwrócili jednak uwagi na to, że należą one do jednego konia. Klacz błąkała się więc po stepie aż nie natrafiła na stado.
Kontakt: julka20502 (howrse)

26.12.2019

Od Chocolate do Eriny "Niepotrzebna akcja i nieudany Romeo"

Credo to jeden z ogierów który pragnął Eriny, jednak Arrow najbardziej się jej podobał. Było mu smutno, ale robił strasznie głupie rzeczy. To tylko dla tego, by Erina była jego. Klacz dalej nie zmieniała zdania. Szczerze mówiąc Credo mógłby nawet zabić Arrowa, dlatego go pilnuję od dłuższego czasu w ukryciu. Nikt o tym nie wiedział, doopóki nie stało się to.
***
Chodziłam po klanie szukając Credo. Nie wołałam go, by dalej zachować moją tajemnicę. Gdy go w końcu spotkałam śpiewał coś o miłości wprost do ukochanej głosem śpiewaka operowego. Klacz się krzywiła, zatykała uszy i próbowała uciec, ale on próbował za torować jej drogę. Wyglądało to jak w jakimś teledysku miłosnym! Erina mnie zauważyła. Popatrzyła na mnie z zazdrością. Ja zaczęłam się śmiać. Szczerze mówiąc to głośno się śmieję, więc Credo od razu mnie usłyszał.
-Chocolate! Och, witaj... - powiedział rumieniąc się. Erina powoli próbowała się oddalić ale śnieg jej na to nie pozwolił. Ogier odwrócił się w jej stronę.
- Poczekaj kochana - powiedział.
- NIE NAZYWAJ MNIE TAK I MNIE ZOSTAW! NIE ROZUMIESZ? Wolę Arrowa, pogódź się z tym! - krzyknęła wreszcie klacz. Ogier oddalił się powoli w inną stronę niż Erina, która kłusowała w stronę Arrowa oraz Skiresa, Nivero i Naris. Nie wiedziałam już w którą stronę iść. Postanowiłam pocieszyć Credo, jednak nie wiedziałam jak. W połowie strony skręciłam. Pomyślałam, że może lepiej najpierw ochłonie. Później do niego zajrzę. Poszłam więc w stronę Eriny. Chciałam żeby przeprosiła tego nieudanego Romeo. To była nieprzyjemna akcja.
<Erina? Wesołych Świąt :3>

25.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pojedynek życia" Cz. 3

Niepokój narastał we mnie z każdą kolejną minutą spędzoną na bezczynnym staniu. Straciłam apetyt, od czasu do czasu zmuszałam się jedynie do wzięcia paru kęsów zeschłej trawy spod śniegu. Etsiin poszedł w swoją stronę, uzasadniając to koniecznością treningu i "pobycia z samym sobą", matka wraz ze strategiem wciąż nie wracali, nie widać też było władcy, chociaż to akurat kwestia względna - w tłumie zwierząt, ściśniętym ze względu na mróz, ciężko było wypatrzeć konkretnego osobnika. Mimo to, kiedy jeden z nich pojawił się na obrzeżach rozpoznałam go natychmiast. Książę, idąc w otoczeniu kilku podobnych towarzyszy, nagle odwrócił łeb w moją stronę i puścił mi oczko. Zacisnęłam zęby, przeszywając go tylko lodowatym wzrokiem. Nie dam się sprowokować.
Przygotowania do walki rozpoczęły się gdy wybiło południe. Zaczęto utwardzać spory płat ziemi i ustawiać wokół niego barierki z gałęzi, liche, mające jedynie symbolizować granice pola. Publiczność zawsze stała kilka kroków dalej, żeby przypadkiem nie dostać kopniaka. Szmer rozmów narastał, a mimowolne spojrzenia stawały się nie do zniesienia. Stałam pośrodku stepu, a czułam się niczym w klatce. Udało mi się coś zrobić, zwiększyć szanse na wygraną, ale...Czy na pewno mogę zaufać tym gryzoniom? Znów ogarnęło mnie poczucie bezsilności. Niech to się wreszcie skończy...
— Miri. - usłyszałam wołanie. Odwróciłam głowę w kierunku dźwięku i westchnęłam z ulgą na widok dwójki koni kłusujących w moją stronę. Od razu zrobiło mi się cieplej i nadzieja zakwitła we mnie na nowo. Bo w sumie dlaczego miałabym z góry zakładać, że się nie udało? Jak widać, cuda się zdarzają... Przed oczami znów stanęła mi tamta błoga noc. Jednak mina Yatgaar nie pozostawiała suchej nitki na tych życzeniach. Na chwilę posmutniałam, po czym na przekór losowi uśmiechnęłam się do klaczy. Szanse i tak były niewielkie, a w moim sercu nie było już miejsca na więcej żalu.
— Jest nieugięty. - westchnął Cardinano, otrząsając się ze śniegu. - Zmniejszył tylko nieco obecne żądania co do terenów... - dodał, lecz to było wszystko, co miał do powiedzenia. Zostałyśmy z matką naprzeciwko siebie. Nie potrzebowałyśmy słów, patrzyłyśmy sobie tylko w oczy w niemym porozumieniu. Wreszcie moja rodzicielka zrobiła krok do przodu i objęła mnie delikatnie szyją. Z wahaniem odwzajemniłam gest.
— Nie udało się. - oznajmiła krótko, bez żadnych emocji. Po chwili ciszy rzekła z dużą dawką czułości i łagodności, nietypowej dla niej: - Nigdy nie pozwolę, żeby stała ci się krzywda. Nigdy więcej. - jeszcze moment trwałyśmy tak w milczeniu, po czym przeszłyśmy do jedzenia. Nie trwało ono jednak zbyt długo:
— Gdzie jest Etsiin? - rzuciła siwo-jabłkowita klacz.
— Poszedł potrenować. - odparłam, przeżuwając łykowatą trawę. - Właściwie, czemu chciałaś, żeby walka odbyła się po południu...?
— To proste. Im później, tym zimniej, a my, konie, lepiej znosimy mróz. Kułany są gorzej przystosowane. - rzekła, jakby była to najoczywistsza rzecz na świecie. Dialog pewnie trwałby dalej, gdyby nie przybycie kolorowego ogiera. Na moim pysku od razu pojawił się uśmiech, a wątpliwości i obawy spowiła lekka mgła. To jego osoba zawsze wychodziła na pierwszy plan. Wyglądał na zadowolonego i pewnego siebie, co dodatkowo dodało mi otuchy. Dotknęliśmy się jedynie delikatnie na powitanie.
— I jak ci poszło trenowanie? - przechyliłam lekko głowę.
— A nie najgorzej. - uśmiechnął się lekko. - Och, nie martw się. Nie pozwolę, żeby ten Dain się do ciebie dobierał. Ani ktokolwiek inny. - oznajmił pocieszającym tonem. Nie odpowiedziałam, spoglądając w dal, na horyzont. Darzyłam Etsiina ogromnym zaufaniem i kochałam ponad życie, ale to nie było takie proste, kiedy na szali stało moje życie, przeciwnikiem był mocarny, wyćwiczony osioł, a pomoc niepewna. Czas wlókł się w nieskończoność.
W końcu nadeszła godzina próby, a mój niepokój osiągnął punkt kulminacyjny. Paradoksalnie, kiedy już ledwie kilka chwil dzieliło nas od rozpoczęcia walki, pragnęłam jak najbardziej oddalić ten moment. Nie byłam gotowa, ale też pewnie nigdy nie będę. Byłam rozdarta pomiędzy tym, co podpowiadały mi serce i rozsądek. Rozglądałam się nerwowo dookoła, oceniając sytuację. Stado zebrało się tłumnie wokół wydeptanego placu, wiwatując i dopingując swojego idola, stojącego naprzeciwko, czyniącego ostatnie przygotowania. Po drugiej stronie stał appaloosa, również w trakcie robienia rozgrzewki. Moja matka i strateg ustawili się kilkanaście kroków dalej w pierwszym rzędzie. Postanowiłam towarzyszyć ogierowi do końca i spróbować ostatni raz. Podeszłam do niego, po czym wyszeptałam na ucho:
— Nie rób tego, proszę. Na pewno jest jakieś inne wyjście. - Etsiin wyprostował się jedynie, wzdychając.
— Pewnie tak, ale nie ma na nie czasu. Kocham cię. - dodał ciszej, tak, bym tylko ja mogła to usłyszeć. Spuściłam wzrok, kiwając lekko głową.
Wyszedł na pole, a ja zostałam przesunięta na środek dłuższego boku, w pobliże świty, skąd miałam najlepszy widok. Nie do końca wiedziałam, czy mam się z czego cieszyć. Władca zaczął przypominać zasady walki, co było dość nużące. Ostatecznie odchrząknął, by zakończyć swe przemówienie:
— A zatem, bój o serce księżniczki Miriady, do którego staną ci dwaj młodzi wojownicy, książę Dain i książę Etsiin, uważam za rozpoczęty. Niech wygra najlepszy! - zawołał, co wywołało kolejną falę wiwatów. Ja słyszałam jednak tylko szalone bicie własnego serca. Na ten sygnał przeciwnicy stanęli dęba i ruszyli na siebie z dzikimi okrzykami, po czym zwarli się w morderczym uścisku, gryząc się wzajemnie. Już po chwili kułan odepchnął ogiera i ponowił natarcie. Nie chciałam na to patrzeć, a równocześnie musiałam, nie mogłam stchórzyć. W duchu z całych sił dopingowałam ukochanego, wbrew wszelkiej logice gorąco wierząc w jego wygraną. A kiedy ni z tego, ni z owego tylna noga wroga zapadła się w śniegu, naprawdę zyskałam odrobinę pewności, że to będzie nasz dzień, tryumf Czarnej Winorośli. Poczułam coś puchatego przy swojej nodze. Schyliłam się, udając drapanie, i uśmiechnęłam się szeroko, spoglądając na myszatego gryzonia.
— A nie mówiłem? - rzekł z dumą.
— Dziękuję...tak bardzo dziękuję.
Walka przez pewien czas była wyrównana, przeciwnicy głównie krążyli wokół siebie, co jakiś czas zadając ciosy. Dain'owi podłoże nieustannie płatało figle, co sprawiało, że szala przechylała się na korzyść Etsiina. Oboje byli już zmęczeni. Z lekkim niedowierzaniem i euforią śledziłam jego ruchy, dałam się nawet porwać tłumowi i zaczęłam dopingować go na głos. Mimo licznych ran, wyglądał imponująco, a Khuvi Zayaa był wyraźnie skonsternowany. Tym, co przygotowywali teren, chyba nieźle się oberwie... - pomyślałam, prawie że parskając śmiechem. Wtedy appaloosa uderzył mocno kułana w klatkę piersiową i uniósł się na tylnych nogach, szykując do ostatecznego ciosu. Otworzyłam szeroko oczy i zarżałam radośnie, czując zastrzyk adrenaliny.
Tak blisko.
Za blisko.
Nieoczekiwanie przeciwnik się otrząsnął i umknął spod kopyt ogiera, po czym sam z wściekłym kwiknięciem natarł na konkurenta, gryząc go w szale. Etsiin zaczął się bronić, lecz nagle kułan uniósł się i zwalił na niego całym ciężarem, przewracając go, w jednej chwili niwecząc nadzieje, obracając wszystko w proch. Co gorsza, koń nie dawał rady się podnieść. Nie wytrzymałam. Zaczęłam krzyczeć, błagać, by wstał, zaklinać rywala. Dain przymierzał się do decydującego uderzenia, widownia szalała. Nie, to się nie może tak skończyć! Zapewne gdyby nie przytrzymujący mnie tłum, wskoczyłabym na widownię i ruszyła na kułana, któremu dwie kończyny znów utknęły w śniegu i to powstrzymało go przed zakończeniem pojedynku, co zrobił jego ojciec:
— Stać! Ogłaszam koniec walki! - wyszedł powoli na środek placu w ciszy. - Oto zwycięzca - książę Dain!

CDN

25.12.2019

Od Zee do Mint "SuperHero władcy klanu"

Chodziłem spokojnie po lesie i patrzyłem na te śliczne malutkie kwiatki jak szarzeją się i opadają w dół. Były jak członkowie naszego klanu licząc wszystkie pory roku: na początek rodzą się, dorastają, po czym starzeją się, szarzeją lekko i umierają. Jednak w następnym roku znów rozkwitają nowe pączki i wszystko zaczyna się od początku. I gdy tak sobie spokojnie spacerowałem usłyszałem czyjeś kroki. Co gorsza, nie brzmiały jak kopyta, a raczej łapy! Po chwili zauważyłem cień stworzenia. Zacząłem biec, ale zwierzę rzuciło się dosłownie na mnie. Zadrapało mi nogę, piekło z bólu. Przewróciłem się więc na ziemię. Zacząłem krzyczeć na pomoc. I tak nikt nie przybiegł. Powoli zacząłem przyglądać się stworzeniu. Był to wilk o ciemnej sierści i żółtych oczach. Wpatrywał się w moją ranę. Nagle usłyszałem dziwny, ale znajomy odgłos. Był to koziorożec władcy Klanu. Najwyraźniej chciał mi pomóc. Zwierz szybko zareagował. Rzucił się jak stary głodny koń na źdźbło trawy. Koziorożec krzyknął, żebym mu pomógł, więc szybko pogalopowałem na miejsce gdzie stał. A przynajmniej próbowałem, w końcu nadal noga nie pozwalała na zbyt wiele. Zanim dobiegłem zjawiła się ćwierć stada, usłyszała bowiem krzyki i warczenie głodnego stworzenia. Boroo, bo tak się nazywał, szybko stracił siłę na dalsze bronienie się. Na szczęście najlepsi wojownicy z tej ćwierci stada pomogli mu. Mnie zaś pomogli dojść do medyka Sarit i Etsiin. Moim medykiem została Mint, ponieważ najlepiej potrafiła leczyć.
<Mint? Ten Prestiż, zostałaś wybrana xD>

24.12.2019

Wesołych świąt, Eternal Freedom!

Z okazji dzisiejszego wyjątkowego wieczoru, Wigilii, pragniemy złożyć wszystkim najlepsze życzenia: Pełnego portfela, góry prezentów, spokojnej, rodzinnej atmosfery, spełnienia najskrytszych marzeń, sylwka do rana. żeby w nowym roku, nie, całej nadchodzącej dekadzie, dobrze wam się działo a wena przestała omijać szerokim łukiem i WSZYSTKIEGO NAJLEPSZEGO! Merry Christmas!
 Z mojej strony, Łowcy much, niechaj prezentem będą te najszczersze pozdrowienia oraz 60 SŁ dla każdego członka Eternal Freedom, a to nie wszystko - w najbliższych dniach za priorytet stawiam sobie ukończenie wątku związanego z konfliktem z kułanami, w związku z czym będziemy mogli dalej rozwijać główną fabułę! Do zobaczenia w opowiadaniach!
~Ekipa SZAPULUTU

17.12.2019

Od Shantsai do Moa „On...”

-Ja...-zaczęłam niepewnie, obrzucając najbliższego towarzysza błagalnym spojrzeniem- Powtórzysz może?- zapytałam, a w oczach klaczki pojawiła się kolejna iskierka entuzjazmu przed kolejną przemową.
-Jestem Moa, a to Skires- uśmiechnęła się, pokazując łbem w kierunku smolistego ogierka- Nie wiemy w co się pobawić- westchnęła, obdarzając mnie smutnym spojrzeniem- Może możesz nam wybrać jakąś rewelacyjną zabawę? A tak w ogóle, jak się nazywasz?
-Mmm... berek?- zapytałam, ponieważ nic innego nie przyszło mi na myśl- I...
-W takim razie miło Cię poznać Berku- wszedł mi w słowo Skires.
....Skip Time- Czasy nastoletnie....
-W takim razie ...-rozpoczął Lumino, uśmiechając się tajemniczo i czujnie obserwując nasze niewielkie grono. Zawstydzona tym, że przyjemne dreszcze zaczęły muskać moje plecy, odwróciłam łeb i zacisnęłam zęby-... najciekawsze treningi macie za sobą. Któż nie lubił uczyć się dobrych manier? Teraz została wam tylko ta bolesna i jakże nieprzydatna walka, ale myślę, że dla was mogę zrobić wyjątek i wrócić do poprzedniego etapu-uciął, czekając na naszą reakcję, lecz ja byłam skupiona na chłonięciu szczegółów jego pyska i delektowaniu się błyskotliwością i dojrzałością tego osobnika. Był do bólu męski i zdawało się, że przyjemność sprawia mi każda jego wada, ponieważ z każdą skazą stawał się coraz bardziej namacalny i równy nam. Posłałam w jego kierunku nieśmiały uśmiech, a kiedy zauważyłam, że go odwzajemnił, lekko się speszyłam. Im mniej dostępny był koń, którego w głowie podciągałam na status przyjaciela, tym bardziej odczuwałam wcześniej wspomniane objawy.
-Nieee- usłyszałam ryk młodzieży, jednak na pyskach wszystkich zgromadzonych widniał serdeczny uśmiech. Niechętnie dołączyłam się do nich i teraz również szczerzyłam zęby do naszego nauczyciela. Mój wzrok wyrażał wdzięczność do Lumina, ponieważ ostatni rok bez niego nie byłby taki wyjątkowy. Uwielbiałam jego osobowość i mimo wszystko traktowałam go jako serdecznego przyjaciela. Od początku dzieciństwa z każdą wartościowszą osobą przeżywałam to samo i choć wciąż nie mogłam się do tego przyzwyczaić, to wiedziałam, iż to nie jest miłość. Nie była tym pięknym uczuciem, wiosennym roztargnieniem, słodyczą życia... To było coś innego. Mijało do paręnastu miesięcy i utwierdzało mnie w przekonaniu, że mój umysł jest najdziwniejszym znanym mi miejscem na ziemi. A ja byłam... cóż. Niewyżytym kawałkiem konia, który zamiast dorastać jak inni rówieśnicy, wybrał własną drogę. Czy piękną i wieczną młodość? Czy najlepszą drogę z możliwych...? Czas pokaże.
<Moa? Chciałam nie umrzeć, okey? xD>

17.12.2019

Wyniki ankiety i drobne zmiany w formularzach

W ostatnich tygodniach została przeprowadzona ankieta na temat drobnych zmian w formularzach postaci, mianowicie zmniejszenie ich objętości poprzez usunięcie dwóch podpunktów, które uznaliśmy za dość mało istotne i często trudne do określenia, mianowicie wzrost i waga. Oto wyniki:
  • Tak, usuwamy oba punkty - 0 głosów
  • Tylko punkt "Waga" - 6 głosów
  • Tylko punkt "Wzrost" - 0 głosów
  • Nie, żadnego z nich - 5 głosów
Jak widać, zwyciężyła druga opcja - zatem pa pa, wago! Od dziś nie musicie się martwić o dietę. Do zobaczenia i powodzenia w zadaniach z kalendarza adwentowego!

~Łowca much

16.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Pochmurne Boże Narodzenie" Cz. 2 + Event

Ten poranek nie należał do najlepszych. Wręcz czułam skupione na mnie i ukochanym zaciekawione, wścibskie spojrzenia, z niecierpliwością oczekujące na dzisiejszą rozrywkę. Jednak to nie one były najgorsze; pewny siebie, irytująco spokojny, pożądliwy wzrok księcia kułanów umacniał we mnie niepokój i odrazę w stosunku do jego osoby. W dodatku postura kopytnego nie napawała optymizmem, mimo że Etsiin nie należał do szczupaków. Całe szczęście z nauczania o mongolskich tradycjach wiedziałam, że podczas pojedynku "o serce pani" nie wolno było używać żadnej broni, chociaż z naszymi gospodarzami nigdy nic nie wiadomo. Nie było jednak określone, czy obaj konkurenci mają wyjść z niego żywi, i to dręczyło mnie najbardziej. Yatgaar i Cardinano po śniadaniu wsiąknęli w tłum, mając w planach przedstawienie Khuvi'emu innej propozycji ugody, zaś mi przeznaczone było czekać...tylko na co? Chciałam się jakoś wreszcie przydać, pomóc, zagłuszyć poczucie winy. Ostatecznie to ja byłam przyczyną tego całego zamieszania.
Pokręciłam się trochę wśród arystokracji, starając się zyskać jej przychylność i wyrobić nadzieje na osobiste korzyści w razie wygranej appaloosa, jednak w sumie niewiele mogłam zrobić. Przeżuwałam nerwowo kęsy pożywienia z dala od stada, kiedy podczas chodzenia zauważyłam na białym puchu małą, ciemną kulkę. Gdy podeszłam bliżej, okazała się ona buro-brązowym gryzoniem, być może myszoskoczkiem lub zwykłą myszą. Fakt, że ledwo oddychała i pewnie była już jedną nogą na tamtej stronie. Natura to surowa, acz sprawiedliwa matka... Miałam już odwrócić łeb, kiedy stworzonko pisnęło coś w rodzaju: "Umm, proszę", ledwie szeptem. Lekko zdziwiona, westchnęłam i ponownie zbliżyłam ku niemu pysk. Najwyraźniej chodziło o mój ciepły oddech. W końcu gryzoń poruszył się niemrawo, mrucząc coś niewyraźnie pod nosem. Podniosłam głowę i rozejrzałam się uważnie, po czym zgarnęłam trochę mchu i rzuciłam koło istoty. Ta zabawa zaczynała mi się podobać. Po kolejnych kilku chwilach ogrzewania mysz, czy cokolwiek to było, zaczęła jeść. W tym momencie ze śniegu wynurzyły się kolejne trzy podobne stworzonka. Spojrzały na mnie z widocznym zaskoczeniem i niepewnością, odsunęłam się więc, by zachęcić je do ruchu. Dwa zajęły się kolegą, ostatni zaś ustawił się przede mną:
— Dziękujemy bardzo. Rzadko spotyka się tak szlachetne zwierzęta...
— Heh. - westchnęłam. W tej chwili coś przyszło mi do głowy. - Nie ma za co. Dla mnie to drobnostka.
— O, nie wątpię.
— Niestety, są też problemy, z którymi i ja sobie nie poradzę...sama. Czy mogłabym was o coś poprosić? Oczywiście, zaakceptuję odmowę. - zaznaczyłam.
— Ależ proś śmiało, moja droga! Byle nie było to zadanie ponad nasze siły, zrobimy to w mig.
~~~
— Z kim rozmawiałaś? - usłyszałam nagle znajomy głos. Uśmiechnęłam się, spoglądając na kłusującego w moją stronę pięknego ogiera. - Z krasnoludkami? - parsknął śmiechem, wyraźnie z trudem powstrzymując się od powitania mnie w bardziej czuły sposób, taki, na jaki według niego zasługiwałam.
— Nie, nie zgadłeś.
— To w takim razie były dżdżownice? - przekrzywił zabawnie głowę. W tym samym momencie na jego chrapach wylądowało coś białego. Oboje spojrzeliśmy w górę.
— No proszę, śnieg. Pogoda idealna na dzisiejszy dzień, czyż nie? - stwierdził radośnie.
— Dzisiejszy...? - zdziwiło mnie trochę to określenie.
— No, dziś Boże Narodzenie. - z wrażenia otworzyłam szeroko oczy. Jak to możliwe, że w tłumie trosk umknęła mi tak istotna rzecz? Jakąż ironią losu jest to Boże Narodzenie; z dala od rodziny, świątecznych przygotowań, dzień, w którym ma zostać przesądzony mój los. Mimo to uśmiechnęłam się lekko na dźwięk tych słów.
— Ach, tak. Boże Narodzenie...

15.12.2019

Od Miriady do Etsiina "Sytuacja bez wyjścia"

— Ja jestem narzeczonym. - wyrzekł ktoś głośno, po czym zapadła iście grobowa cisza, nie tylko w naszym gronie. Czułam się tak, jakbym dostała obuchem po raz drugi. Spojrzałam od razu w stronę głosu, którego właścicielem okazał się być ku memu zdziwieniu i ukontentowaniu zarazem...Etsiin. Dosłownie wszystkie oczy zwrócone były na niego, lecz ogier pewny siebie i gniewny wzrok, niczym stalowy pręt, utkwił w księciu Dain'ie. Pragnęłam w tej chwili rzucić mu się na szyję z wdzięczności. Muszę przyznać, że udało mu się mnie zaskoczyć. Do tej pory nieszczególnie się wyróżniał, właściwie dla nieznajomych wydawał się przeciętną, mało ciekawą osobowością, co nie miało oczywiście wpływu na moje uczucia. Aczkolwiek nieźle mi zaimponował.
— Och, gratuluję. - przerwał niezręczne milczenie wódz kułanów, jak zwykle serdecznym tonem - A zatem, jak widać, nie obędzie się bez walki o kopyto drogiej damy! Jak za starych, dobrych czasów...Czy podtrzymujesz swoje stanowisko, Etsiinie? - poczułam ukłucie niepokoju jednak, jak się okazało, niepotrzebnie.
— Tak. - odparł krótko ogier.
— Wobec tego niech pojedynek rozpocznie się jutro w samo południe, dokładnie w tym miejscu. Czy państwo zgadzają się na taki układ? - tym razem zwrócił się do całej naszej czwórki. Wszyscy pokiwaliśmy niemo głowami.
— Oczywiście, jednak preferowalibyśmy porę popołudniową. - dodała moja matka.
— Dla waszej mości - wszystko. - skinął łbem Khuvi Zayaa. - Walka wiadoma, możemy więc kontynuować zabawę. Dalejże, podaj mi tu nalewki, Hagir!
Odciągnęłam nieśmiało ukochanego od wpatrywania się w mojego niedoszłego partnera i stanęliśmy z dala od tłumu, by trochę ochłonąć. Spojrzałam ogierowi w oczy i tak zamarłam, nie potrafiąc wyrazić słowami wdzięczności i buzujących uczuć. Zresztą, oboje ich nie potrzebowaliśmy. Etsiin uśmiechnął się lekko, po czym wyciągnął szyję, próbując musnąć mnie wargami, jednak prędko się zreflektowałam i z bólem go odtrąciłam. Cofnął się o krok, z dokumentnie zdziwionym i urażonym wyrazem pyska.
— Lepiej, żebyśmy się powstrzymali, przynajmniej do czasu rozstrzygnięcia sprawy...mogliby to wykorzystać do szantażu, czy coś. - wyjaśniłam cicho. Po chwili pokiwał powoli głową.
— Racja. Chodźmy, nie będziemy tu stać jak kołki. - rzekł z uśmiechem.
Impreza ciągnęła się jeszcze do późnej nocy, jednak atmosfera wyraźnie się zagęściła, a my, konie, trzymaliśmy się na uboczu. Kiedy ostatni taniec dobiegł końca i wszyscy zaczęli przygotowywać się do snu, odetchnęliśmy z ulgą. Zebraliśmy się jak zwykle wieczorami razem. Pierwsza zabrała głos matka:
— Cholera. Dał nam niezły haczyk do przełknięcia. Ale mamy jeszcze czas, tak... - w tym momencie podniosła wzrok na nakrapianego towarzysza. - Jesteś pewien, że dasz sobie radę?
— Tak. - odrzekł ten spokojnie, jakby chodziło o zerwanie kwiatka.
— Musisz dać. Razem z Cardinanem spróbuję jeszcze jutro coś wyperswadować. Teraz proponuję się przespać i później przemyśleć sprawę na trzeźwo... - nikt nie protestował. Moja mama i strateg jak zwykle szybko zapadli w sen. Nasza dwójka wpatrywała się przez dłuższy czas w rozgwieżdżone niebo, jakby tam miało tkwić rozwiązanie konfliktu. Wreszcie nie wytrzymałam i szepnęłam błagalnie:
— Nie rób tego.
— Że co? - mruknął Etsiin, zaskoczony moją reakcją.
— Nie musisz nikomu niczego udowadniać. I tak cię kocham.
— Nie wierzysz we mnie? - bardziej stwierdził niż spytał ponuro.
— Nie, po prostu się o ciebie martwię. - odpowiedziałam jeszcze ciszej, spuszczając wzrok. Zapadło dłuższe milczenie. Dlaczego musimy przez coś takiego przechodzić? Czemu świat nie daje miłości rozkwitnąć? To nie fair, tak bardzo nie fair.
— Więc twoim zdaniem mam się wycofać i tak po prostu wydać cię w jego obślizgłe kopyta, a przy nałożyć na siebie hańbę? - odwróciłam głowę, zaciskając zęby. Tu miał rację, nie potrafiłam mu odpowiedzieć. Po policzku pociekła mi samotna łza.
— Hej. - rzekł nagle łagodniejszym tonem ogier. Zmrużyłam oczy, czując jego wargi na swoim ganaszu. Wytarł kroplę, po czym na jej miejscu złożył czuły pocałunek. Uśmiechnęłam się, przytulając do ukochanego, by dzięki temu uczuciu bliskości choć na chwilę zapomnieć o troskach. Wkrótce oddałam się objęciom Morfeusza.

CDN

8.12.2019

Od Etsiina do Miriady ,,To ja."

Stałem z daleka, z uśmiechem oglądając Miriadę, zabawiającą młode kułany, które pełne entuzjazmu skakały wokół niej. Wydawały się naprawdę rozbawione. Piszczały i szeptały między sobą. Kilka młodych samic uplotło wianek pełen kwiatów i dało księżniczce. Wyglądała przepięknie. Widziałeś kiedyś jabłoń obrośniętą takimi małymi, białymi kwiatuszkami? Nie? To właśnie mi się z tym skojarzyło. Delikatność i zewnętrze, a także wewnętrzne, piękno. Zarżałem do niej z daleka, a ona uśmiechnęła się promiennie, machając pokręconą grzywą. Kułany po chwili w skupieniu doskoczyły do klaczy i wbiły w nią ciekawskie ślepia. Księżniczka zaczęła coś opowiadać. Zastrzygłem uszami, jednak niestety nie miałem możliwości usłyszeć żadnej z historii klaczy. Musiałem stać na czatach. Czułem w środku nieokreślony lęk. Coś cały czas nie dawało mi spokoju. Dotarliśmy tu w naprawdę długim czasie. Ale co jeśli misja zejdzie na niczym, a my wszyscy zostaniemy wypędzeni z domu? Dom... Tak długo go nie widziałem. A co jeśli więcej nie ujrzę? Wbiłem wzrok w Miri i rozmyślałem tak długo, aż zorientowałem się, że zapadał zmrok, a spotkanie księżniczki i młodziaków dobiegło końca. Westchnąłem cicho i zmieniłem się z Cardinanem, idąc w stronę izabelki.
- Cześć... - wymruczałem, przykładając chrapy do jej smukłej szyi. - Cudny wianek.
Klacz dała mi znak, abym go zdjął.
- Alergii można dostać. Ale i tak jest ładny. - odparła, a potem odwzajemniła mój wcześniejszy gest. - Co u Ciebie słychać? Wydawałeś się smutny gdy siedziałam z młodymi.
- Boję się, że misja się nie powiedzie i wszystko pójdzie nie tak. - skrzywiłem się na tę myśl i popatrzyłem na zmartwiony pysk Miriady.
- Dopóki wszyscy jesteśmy razem, damy sobie radę. Nie pozwolimy oddać naszych terenów. - wyszeptała miękkim głosem.
- I naszego domu.
- Prawda.

---

Minęło sporo czasu, prowadziliśmy pertraktacje, niekończące się rozmowy i inne męczące rzeczy. O ile rozmowa z kimś kto chce zabrać Ci dom jest naprawdę męcząca. Zaplanowano jakąś zabawę, która odbyła się niedługo potem. Tańczyliśmy, jedliśmy naprawdę dobre rzeczy, a jednak na twarzach Yatgaar, Cardinana, Miriady i mojej widać było jedynie sztuczny uśmiech, który był swoistą maską, przykrywającą gniew, niechęć i żal. Dopóki wszyscy jesteśmy razem, damy sobie radę. Przypomniałem sobie słowa ukochanej i odrobinę mnie to uspokoiło. Kręciłem się cały czas gdzieś przy niej, aby mieć pewność, że jest bezpieczna. Niedługo potem tańczyliśmy jakiś rytualny taniec, podczas którego Miriada zniknęła mi z oczu, topiąc się w tłumie tych osłów. Czym prędzej zacząłem ją szukać. Stała wraz z Dain'em, synem Khuvi'ego. Na. Samym. Środku. Ale to, co stało się później, zwaliło mnie z nóg.
- Droga Miriado, najmądrzejsza i najpiękniejsza z dam, uosobienie wszystkiego co dobre i szlachetne, czy zechcesz uczynić mi ten zaszczyt i zostać moją królową? - Dain podał jej naszyjnik. Poczułem, jakby otwierała się pode mną przepaść. Wargi zadrgały.
- Co się dzieje? - wycedziłem przez zęby. Nagle Yatgaar stwierdziła, że narzeczony jest wśród nas.
- Kimże jest narzeczony? - zapytał Khuvi. Rozejrzałem się. Miriada stała jak wryta w ziemię, z przerażonym wzrokiem.
- Ja jestem narzeczonym. - stawiłem krok do przodu, wbijając gniewny wzrok w Dain'a. Kułan zamarł, spoglądając na mnie. Zapadła grobowa cisza. Słyszałem jedynie szybkie stukanie serca w piersi i szum trawy.

<Miri?>


2.12.2019

Podsumowanie listopada

Dziś następne podsumowanie miesiąca, listopada, bardzo krótkie, lecz mimo to pragnę wam podziękować za kolejny, mile spędzony czas :)
A tak to się działo...
  A w listopadzie działo się tak, że...właściwie nic się nie działo. 7 opowiadań to trochę za mało, żeby wprowadzić istotne zmiany w życiu  postaci. Poza tym odnotowaliśmy jedynie dołączenie Macca i odejście Halt'a. O formularze dorosłych koni proszone są te same osoby, czyli właściciele Nivero oraz Leandera.
  Ten miesiąc, jak pewnie zdążyliście zauważyć, był ogólnie rzecz biorąc trudnym okresem dla blogosfery. Wielu z nas marzyło o wydłużeniu doby przynajmniej dwukrotnie. Ale członkowie Klanu Mroźnej Duszy nie mają w zwyczaju upadać, my po prostu badamy jakość podłoża. To zdecydowanie za mało, żeby nas złamać, czyż nie?
Usprawnienie systemu przechowywania SŁ
Aby ułatwić życie nam wszystkim, w dniu dzisiejszym zmieniliśmy formę przechowywania SŁ. Od teraz jest ono wspólne dla wszystkich postaci danego autora; najlepiej jest zobaczyć na własne oczy w Szmaragdowej kancelarii zmiany, aby zrozumieć, o co chodzi.
  Dzięki temu nie będziemy musieli już przeprowadzać skomplikowanych operacji przelewowych podczas zakupów, a uprzedzając pytania - nasze zasoby na tym nie ucierpiały i wszystko jest policzone co do łana! Do zobaczenia, kochani, w następnym poście, miejmy nadzieję, w formie opowiadania.
~Łowca much
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika