Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

30.11.2018

Od Etsiina do Miriady ,,Błyszcząca mgła. Cz. II Powrotu romantycznej duszy"

-Idę do lasu. Niedługo wrócę. – takimi słowami pożegnała się ze mną Miriada. Klacz ruszyła w las. Nie przejąłem się tym specjalnie. Leniwie rozglądałem się po Klanie, zabawa dalej trwała, ale ze względu na to, ze większość była już zmęczona, tylko garstka coś robiła. Westchnąłem i pogrzebałem kopytem w ziemi. Pojawiła się tam malutka stokrotka.
-Ah? Ale jak? Nie powinno Cię tu być.. –szepnąłem i zdziwiony przysunąłem pysk do kwiatka. Ten jak na zawołanie, zerwał się z ziemi i poleciał tam, gdzie zniknęła Miriada. Spojrzałem dalej zdziwiony, w ślad za kwiatkiem. Chciałem już ruszyć za nim, jednak powstrzymałem się, uznając to za głupi przypadek. Zobaczyłem jeszcze trzy takie stokrotki, które obrały sobie taki sam kierunek, jak ich poprzedniczka. Stałem jak wryty, a kilka koni spojrzało się na mnie dziwnie.
-Uhm.. tak. –powiedziałem sam do siebie i postarałem się o tym zapomnieć, ale cały czas miałem dziwne przeczucie i to niekoniecznie złe.
~~~
Niedługo potem zapomniałem o incydencie i wróciłem do zabawy. Inni wcześniej odpoczywający, też wrócili. Tańczyliśmy jakiś inny stary taniec. Czułem się jak małe dziecko, które znów może się bawić. Kilka kroków w prawo, w lewo, do przodu. Wczułem się w rytm i raźnie brykałem. Kilka koni zaśmiało się, tak jak podejrzewałem, ze mnie, Zarumieniłem się i odłączyłem od zabawy, wmawiając sobie, że to przez zmęczenie, i może faktycznie. W pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, że Miriady coś długo nie ma. Próbowałem obliczyć czas jaki minął, ale nie dałem rady. Wtedy się zaniepokoiłem. A co jeżeli coś się jej stało? Ktoś ją porwał? Zabił? Niedorzeczne myśli kotłowały mi się w głowie. Postanowiłem ruszyć w ślad za klaczą, aby mieć pewność, że nic jej nie jest. Minęło trochę czasu, a mi była strasznie zimno. Drżałem, podzwaniając zębami. Co za pomysł wychodzić do lasu o takiej porze? Wyobrażając sobie czarne scenariusze, straciłem rachubę i uważność. W pewnym momencie dosłyszałem zgniatanie liści i łamane gałęzie. Zamarłem.
-Kto tam? –spytałem, bo w głębokich ciemnościach to mógł być każdy. Odpowiedziała mi cisza, a potem warczenie i wycie. Nie musiałem długo myśleć, żeby wiedzieć kto postanowił się ze mną spotkać. W panice rzuciłem się w cwał. Gałęzie mocno zacinały mnie w oczy, a ja sam potykałem się co krok. Czułem zmęczenie, ale adrenalina nie pozwalała mi zwolnić. Czułem oddech wilków na karku. Zapach zgniłego mięsa i mokrego futra. Strach rósł z każdą chwilą. Poczułem jak jeden z wilków mocno ugryzł mnie w nogę. Rżąc przeraźliwie mocno uderzyłem w drzewo. Zrobiło mi się zimno, a gdy próbowałem się dźwignąć, upadłem na ziemię. To koniec! Zjedzą mnie tu.. zostaną tylko smutne białe kości.. Czułem pot spływający mi ze zmęczonego ciała. Wilki patrzyły się na mnie złotymi oczami. Chwila. Nie patrzyły na mnie. Ich wzrok był wbity w jeden punkt. Nagle jeden z pierwszych wilków zaskomlał i podkulił ogon. Cała wataha z wystraszonymi odgłosami zaczęła się cofać i uciekła w las. Odetchnąłem i wstałem. Dysząc chciałem już wracać i to wszystko zostawić, jednak bardzo zaciekawiło mnie to, czego wystraszyły się drapieżniki. Rozejrzałem się. Ciemność. Gdy jednak się odwróciłem, zobaczyłem mocne, biało - błękitnawe światło.
-Oh..! –szepnąłem zduszonym głosem. –Cóż to takiego..?
Niepewnie wychyliłem się zza drzewa. Nie mogłem uwierzyć własnym oczom. Stała tam Miriada, która rozmawiała z dziwnym stworzeniem, chyba ptakiem. Był cały biały i składał się z jakby błyszczącej mgiełki. Zszokowany, nieuważnie nadepnąłem na gałąź. Ptak odwrócił się w moją stronę i uciekł. Miriada spojrzała w moją stronę, a ja z paniką ukryłem się za drzewo. Uzna mnie za jakiegoś prześladowca! Co wtedy zrobię? Nie, nie.. Uspokój się! Gdy znów się wychyliłem, zobaczyłem tylko ślady klaczy, prowadzące w głąb lasu, za niesamowitym stworzeniem. Niepewnie wyszedłem z kryjówki. Tak bardzo nie chciałem iść za klaczą i stworzeniem. Jednak czułem się odpowiedzialny. Wziąłem głęboki oddech i ruszyłem.
~~~
 Bałem się, że gdy znowu spotkam klacz, ta stwierdzi, że przerwałem jej rozmowę z ptakiem i ją śledziłem. Odrzuciłem od siebie te myśli, aż zdałem sobie sprawę, że się zgubiłem. Obkręciłem się wokół własnej osi. Ciemno. Tam nic nie ma. Gdy zwróciłem się w stronę północy, dostrzegłem malutkie błyszczące drobinki, które tworzyły ,,drogę”. Na myśl przyszedł mi ptak. Co to do cholery było? Trudno stwierdzić. Duch? Bóstwo? Może demon? Przełknąłem ślinę i ruszyłem do kłusu, podążając ścieżką. Trwało to jakiś czas, aż w końcu ślad zakończył się przy sporej skale. Musiała to być grota, gdyż wśród wiszących roślin, dostrzegłem światło i przestrzeń. Rozchyliłem głową liany i znów mnie zatkało. Tak jak myślałem, była to jaskinia, ale nie tak duża jak sobie wyobrażałem. W środku było przytulnie. Na środku groty był stolik lub jak kto woli, piedestał. Po bokach jaskini płynęła krystalicznie czysta woda. Oczywiście za ,,piedestałem”, stał dziwny ptak. Dostrzegłem, iż jest to żuraw. Bez słowa popatrzył na mnie i zachęcił, abym podszedł bliżej. Tak też zrobiłem, stawiałem ostrożne kroki i poparzyłem na to, co znajduje się na piedestale. Była to dziura w kształcie jakiegoś kamienia. Po jej bokach były kawałki jakiegoś kryształu, w jasno - różowym odcieniu. To one powodowały, że jaskinia również miała w sobie tego koloru mgiełkę. Ktoś musiał wyrwać ten ,,kryształ”.
-Eee.. kim.. jesteś? –zapytałem, dalej patrząc jak głupi na stworzenie. Żuraw uśmiechnął się, przynajmniej takie miałem wrażenie.
-Ty już dobrze wiesz, mój drogi! –odparł ptak i zmienił swoje położenie, jakby przepływając. Chciałem już mówić, że nie, nie wiem. Jednak zahamowałem się.
-Mhm.. no dob-dobrze. Czemu mnie tu sprowadziłeś..? –zapytałem już mniej oszołomiony.
-Oh! –zaśmiał się ptak. –Nie ja Cię tu zaprowadziłem, a Twoje serce! –odpowiedział rozbawiony. W tym samym momencie z gęstwiny lian, wyłoniła się głowa Miriady.
<Miriada? Wybacz, że tak długo, 920 słów>

29.11.2018

Od Specter do Dantego ,,Martwiłem się!"

- Dante! - warknęłam i popchnęłam ogiera. Ten nieprzygotowany zachwiał się i całkowicie wpadł do wody chlapiąc na mnie jeszcze bardziej. Zaczęliśmy się gonić w wodzie, a że spowalniała ona ruchy to jak przyśpieszaliśmy tempo przewracaliśmy się. Straciliśmy rachubę czasu. Dopiero kiedy zrobiło nam, a przynajmniej mi, bardzo zimno wyszliśmy na brzeg. Tarcza księżyca rozświetlała już okolice, akurat była pełnia.
- Zostaniemy tu na noc? - zapytałam towarzysza. Ten uśmiechnął się i kiwnął głową. Znałam ten uśmieszek, ale nie wiedziałam co tym razem może oznaczać. Ułożyłam się w miarę wygodnie pod świerkiem i przymknęłam oczy. Ostatnia rzecz którą mój mózg zakodował był Dante kładący się obok i obejmujący mnie szyją...
*Nad ranem*
Kiedy ja się obudziłam słońce leniwie wstawało znad widnokręgu. Dante dalej smacznie spał. Wygramoliłam się spod drzewa i wolnym krokiem ruszyłam brzegiem jeziora obserwując wschód słońca. Kiedy wisiało już na niebie postanowiłam wracać. Obróciłam się i nieco szybciej zaczęłam się kierować w stronę Dantego. Spojrzałam na słońce - nie było już tak nisko jak wcześniej. Uznałam to za znak do przyśpieszenia. Ruszyłam kłusem uważając na kamyki. Co jakiś czas wbiegałam do wody chlapiąc sobie nogi. W końcu na horyzoncie widać było ogiera, który niespokojnie rozglądał się na boki. Kiedy jego wzrok napotkał mnie, dotąd napięte mięśnie ogiera rozluźniły się. Po chwili gwałtownie ruszył galopem w moją stronę. Kiedy był już kilkanaście metrów ode mnie zwolnił do kłusa, a następnie do stępa. Stając przy mnie zatrzymał się.
- Specter! Gdzie ty byłaś! Martwiłem się!
(Dante? Przepraszam, że tyle czekałeś:/ I że takie beznadziejne:/)

28.11.2018

Od Gwiazdy do Shidena ,,Nowy koń"

Przechadzałam się przez stado, gdy nagle zauważyłam nowego konia, był to ogier. Podeszłam do niego.
-Hej.- powiedziałam łagodnym głosem.
-Cześć.- odpowiedział ogier.
-Jestem Gwiazda a ty?- spytałam się ogiera.
-Ja jestem Shiden- odpowiedział na pytanie.
-Może się przejdziemy?- spytałam się.
-No okey. - oznajmił ogier
Zmierzaliśmy w stronę jeziora Uws. Droga mijała nam przyjemnie. Gdy doszliśmy, stwierdziłam, że wejdę do wody, niestety, była ona zimna. Napiliśmy się i poszliśmy w stronę łąki. Jak na razie to było moje ulubione miejsce.
-Mam pomysł- powiedziałam z lekkim uśmieszkiem.
Ogier popatrzył się na mnie chwilę ze zdziwieniem i po chwili spytał się:
-Jaki?
-Lubisz się ścigać?- spytałam się, z nadzieją, że powie ,,TAK!".
-No czemu by nie?- odpowiedział i popatrzył się na mnie
- To kto pierwszy przy lesie! - krzyknęłam.
Pobiegliśmy cwałem w stronę lasu. Shiden zaczął mnie wyprzedzać, lecz to ja wygrałam wyścig, no, może o jeden centymetr. Bo gdyby nie, to ogier by wygrał. Wracaliśmy już do stada. Mijaliśmy las. Szlam sobie, gdy nagle złapałam się w pułapkę. Moja noga coraz bardziej krwawiła, a wnyki jeszcze bardziej i boleśnie zagłębiały się w nodze. Poprosiłam Shidena, aby poszedł po pomoc, bo i tak sama nie dam rady się uwolnić. Wokół mnie pojawiło się dość dużo zwierząt, które pewnie poczuły zapach krwi. Ogier szybko pobiegł po pomoc.
<Shiden?>

28.11.2018

Od Shidena do Etsiin'a ,,Jagodowe przywitanie"

Było piękne popołudnie. Szukałem jagód. Nigdzie nie mogłem ich znaleźć. Kiedy tak myślałem o małych fioletowych owocach, przypomniało mi się, gdy pierwszy raz jadłem ulubiony owoc.
Rano przyszła do mnie moja matka i powiedziała, że dzisiaj pokaże mi jak zrywać jabłka. Poszliśmy pod jabłonkę. Niestety nie dosięgałem. Próbowałem tak chyba pół dnia, aż w końcu udało mi się. Kiedy zjadłem pyszne, soczyste jabłko byłem rozradowany, że mogę sam sobie zerwać taki rarytas. Wieczorem, kiedy słońce chyliło się ku zachodowi, brzuch zaczął mnie boleć, po za tym całe ciało mnie swędziało. Moja kochana matka Kera stwierdziła, iż mam uczulenie na słodki owoc. Zapewniła mnie jednak, że następnego dnia będzie miała dla mnie niespodziankę. Całą noc rozmyślałem, co to może być, więc gdy rano moja mama już się obudziła, praktycznie od razu poszliśmy do lasu. Zapytałem się klaczy, czego tak szuka. Odpowiedziała, że niespodzianki. Kiedy znalazła swoją niespodziankę, aż zarżała z radości. Okazało się, że szukała jagód. Nigdy wcześniej ich nie jadłem. Były one tak dobre, jak jabłka, a nawet i lepsze. Od tamtego dnia są to moje ulubione owoce. Moja matka tak chciała ,abym spróbował czegoś dobrego. Potem szukała ich więcej aż do zmroku, żebym następnego dnia znów radował się ich smakiem.
Zacząłem galopować, tak wspaniałe były te wspomnienia, a jakiś głupi ogier zabił ją, odebrał mi matkę, najwspanialszą osobę w moim życiu. Teraz włóczę się samotnie. Galopowałem tak, gdy nagle usłyszałem muzykę. Zdziwiła mnie ona bardzo. Czy mogą być tu inne konie? Byłem zmęczony, więc zacząłem kłusować w stronę odgłosów. Im bardziej się zbliżałem, tym głośniejsza była muzyka. Nagle zobaczyłem konie, które tańczyły i jadły. Podszedłem bliżej, a obok mnie stanął ogier o białej maści z brązowymi plamami.
- Skąd przybywasz?- zapytał.
- Jestem samotnikiem i włóczę się po świecie.- odpowiedziałem nieśmiało.
- Ja jestem Etsiin. A ty?
- Ja nazywam się Shiden.
- Czy mógłbym … - zawahałem się- dołączyć do waszego klanu?
- Jeśli tylko monarchia się zgodzi, to oczywiście. – odparł ogier.
- Gdzie mógłbym go znaleźć?
- Stoi tam. To ten ogier o ciemno-gniadej maści.
- Dziękuję ci, Etsiin’ie.
Podszedłem do władcy, którego wskazał mi Etsiin. Ukłoniłem się.
- Jak masz na imię i skąd przybywasz?
- Mam na imię Shiden.- zdenerwowałem się – pochodzę z Tosgoni, lecz obecnie jestem samotnikiem i włóczę się po świecie. Czy mógłbym dołączyć do klanu?
- Co chciałbyś tu robić?
- W mojej wiosce byłem doskonałym medykiem. Znam się na ziołach i różnych roślinach. - powiedziałem z przekonaniem.
- To doskonale!- odparł władca- zatem witaj w swojej nowej rodzinie.
- Och… Nie wiem jak władcy dziękować. Wreszcie nie będę samotnikiem.- popłakałem się.- To wola. To wola moich rodziców. – i spojrzałem w górę z nadzieją, że znajdę w chmurach ukochane konie.
<Etsiin?>

24.11.2018

Od Miriady do Etsiina ,,Nadziewane futrem rosomaka. Cz. I Powrotu romantycznej duszy"

Odpoczywałam na stojąco pomiędzy uboczem a centrum. Wetknięty za moim uchem kwiat przekrzywił się podczas swawoli. Krople potu na łopatce zdążyły wyschnąć pod wpływem rozgrzanego ciała. Krew krążyła mi w żyłach coraz szybciej, a kolejne harce generowały przypływy adrenaliny i umacniały wszystkich w poczuciu wspólnoty, pewności, że wspólnie jesteśmy w stanie ułożyć sobie świat u stóp. Mimo lekkiego zmęczenia wszystkimi tańcami i rytualnymi śpiewami miałam ochotę wciąż rzucać się w to szaleństwo od nowa, w zapomnieniu o wszystkich kłopotach i troskach, świętować, póki nie pochłonie nas niepewność jutra. Zabawa była naprawdę przednia. A mimo to pytanie Etsiina wytrąciło mnie nieco z równowagi. Powtórzyłam je sobie jeszcze raz w myślach i odwróciłam głowę w stronę ogiera, nadziewając się wzrokiem prosto na jego spojrzenie. Spuściłam tedy wzrok, czując dziwne, bliżej nieokreślone ukłucie w sercu. Zła trochę za to na siebie, natychmiast je zgasiłam i szybko odpowiedziałam beztroskim tonem, by nie dać po sobie nic poznać:
— Czemu nie? - zbliżyłam się do boku konia i ruszyliśmy w stronę reszty par, tańczących w kręgu wokół słupa - a może środek wyznaczali bardziej Shiregt z Mivaną, zwinnie i lekko wirujący we dwoje? Byliśmy jednymi z pierwszych, którzy poszli za ich przykładem.
Wpierw stanęliśmy naprzeciwko siebie i ukłoniłam się starym, mongolskim zwyczajem. Mój partner powtórzył ten ruch i zaczęliśmy w kłusie zataczać wspólnie koła i inne figury, to zarzucając głowę, machając ogonem, robiąc parę kroków w bok. Po kilku ,,rundach" dałam się ponieść, moje ruchy nabrały więcej swobody. Wszystko było w najlepszym porządku, do momentu, gdy taniec zmienił się, a Etsiin postanowił pójść o krok naprzód. Nagle jego głowa znalazła się na moim kłębie. Zaskoczona, pod wpływem przykrych wspomnień odskoczyłam do tyłu, zamiast normalnie odwzajemnić gest, a w dodatku wpadłam na kogoś innego. Na pysku ogiera również zauważyłam zdziwienie, a chwilę potem - poczucie winy. 
— Przepraszam... - mruknął cicho, lecz nie dałam mu dokończyć:
— Nie, to naprawdę nie twoja wina. Nic się nie stało. Naprawdę. - zapewniłam, prędko obejmując jego szyję, czułam bowiem, że się po prostu rumienię. Koń nie zadawał już więcej pytań. Wszystko wróciło do normy. Taniec wraz z innymi członkami klanu wokół, galopem i kłusem, w świetle księżyca, z dumnie wyrastającym pod niebo świątecznym słupem i nakrapianym partnerem u boku był niczym błogi, piękny sen. Jednak wspomnienie tamtej chwili powracało raz po raz, nie dając zapomnieć o zakłopotaniu. 
Kiedy wszyscy odczuliśmy zmęczenie tym szaleństwem, nastał czas długiego odpoczynku. Ponownie chwyciłam w zęby czerwony, smaczny owoc, by dodać sobie sił na resztę nocy. Etsiin położył się dosyć blisko, szczypiąc od czasu do czasu trawę. Wyglądał, jakby chciał zacząć rozmowę, lecz przeszkodził mu mój brat.
— Cześć! - przywitał się, rozglądając się wokoło. - Dobrze się bawicie? 
— Jasne. Chociaż nieźle nas tu przećwiczysz. - odparłam. Obecność Shi od razu dodała mi pewności. 
— Tak, świetnie... - wtrącił cicho appaloosa.
— Może powinienem jednak skrócić przyjęcie...W każdym razie, bawcie się dobrze. - odpowiedział władca, udając zastanowienie. - Byłbym zapomniał: chcę słyszeć rozmowy. Ta noc nie zazna ciszy. To rozkaz! - po tej wypowiedzi oddalił się w stronę grupki kilku koni.
Faktycznie zaczęliśmy po dłuższym czasie wymieniać ze sobą niemrawe uwagi, ale rzeczywista rozmowa wyraźnie się nie kleiła. Poskubałam nieco roślinność, po czym oświadczyłam tak samo, jak niedawno ogier przed walką z obcymi kopytnymi:
— Idę do lasu. Niedługo wrócę. - on również nie odezwał się. 
Gdy przekroczyłam granicę leśną, mój kłus przeszedł w wolny galop. Drzewa rosły tu jeszcze dość rzadko, za to poszycie było gęste. Zatrzymałam się w niczym niewyróżniającym się miejscu i rozejrzałam wokoło. Po co tu właściwie przylazłam? To dobre pytanie na przyszłość. - pomyślałam, rozkoszując się zielonym milczeniem. Zamierzałam już wracać, gdy kątem oka dostrzegłam jakieś światło. W pierwszym momencie odruchowo na myśl przyszli mi ludzie, lecz owo było zbyt migotliwe, czyste, mgliste, w jasnym, niebieskawym odcieniu. Zdawało się krążyć wokół jednego, wybranego obszaru.
Ciekawość zwyciężyła. Ruszyłam ostrożnie w jego kierunku. Wkrótce rozpoznałam w nim...żurawia. Wprawdzie znacznie bardziej świetlistego i nierealnego, ale żurawia. Był czymś tak zajęty, że podeszłam bardzo blisko. Kręcił się wokoło, jakby czegoś szukając. Przypatrywałam mu się ze spokojem do momentu, kiedy zaczął iść prosto na jedno z drzew i...najzwyczajniej w świecie przeszedł sobie przez gruby, twardy pień i wyłonił się po jego drugiej stronie. Ba, chyba nawet tego nie zauważył. Z piersi wyrwał mi się krótki okrzyk, czego prędko pożałowałam. Ptak odwrócił główkę w moją stronę.
— Och, dobry wieczór, droga emegtei! - rzekł głośno najbardziej niewinnym głosem, jaki kiedykolwiek słyszałam. Te owocki musiały być nadziane futrem rosomaka. 
<Etsiin? (714 słów)>

24.11.2018

Nowy medyk - Shiden!

image.png
Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ,,Dopóki walczysz, jesteś zwycięzcą, a nie pokonanym”.
Imię: Owego pana zwą Shiden.
Tytuł: Na razie nie może się nim poszczycić.
Wiek: Przegalopował po ziemi 5 lat. Urodził się jesienią, 11 listopada.
Płeć: Wygląda na to, że to ogier.
Ranga/i: Medyk
Głos: Post Malone
Rodzina:
Matka Kera [*] – Piękna klacz o białej maści z rybim okiem. Była bardzo dobra dla wszystkich koni. Zawsze pomagała biednym. Została zamordowana przez męża swojej najlepszej przyjaciółki.
Ojciec Vincent [*] – Ojciec był surowy dla swoich dzieci. Natomiast bardzo dobrze wychował potomstwo. Niestety kiedy dowiedział się o śmierci swojej ukochanej żony popełnił samobójstwo skacząc z klifu.
Siostra Eliesbeth – Urodziła się przed Shiden’em. Bardzo często się denerwuje. W młodości uciekła z domu. W tym czasie poznała ogiera imieniem Castiel. Krótko przed śmiercią rodziców związała się z nim więzem partnerskim. 
Osobowość: Shiden denerwuje się kiedy coś mu nie wychodzi. Od kiedy stracił kochających rodziców, czasami załamuje się. Ogier wtedy wścieka się na siebie i galopuje w tęsknocie, mając dziki wiatr w grzywie. Ogier bardzo docenia konie. Cechuje go spokój i wewnętrzna równowaga. Konie lubią słuchać jego mądrości życiowych. W młodości rodzice zauważyli jego talent do dedukcji. Jako współczujący koń został medykiem. Shiden jest troskliwy i pomocny. Gdy widzi, że komuś dzieje się krzywda, zawsze rusza mu na pomoc. Dla swch bliskich i ważnych mu koni może poświęcić własne życie. Ogier jest bardzo waleczny.
Orientacja: Zdecydowanie heteroseksualna.
Partner/Partnerka: Nigdy nie miał, nie ma i nie wie czy kiedykolwiek będzie miał.
Potomkowie: Najpierw partnerka, potem mały płaczący bachor.
Aparycja:
Rasa: Idealny, najpiękniejszy mieszaniec.
Wygląd: Shiden to olśniewający ogier, o głębokich czekoladowych oczach i smukłym ciele. Nasz jegomość posiada białą maść i gęstą grzywę. Ma umięśnioną klatkę piersiową a na jego ciele widać najmniejsze szczegóły, takie jak żyłki na pysku i na nogach.
Znaki charakterystyczne: Blizna na wardze.
Wzrost: 170 WK
Waga: 500 kg
Umiejętności:
Siła fizyczna: 10
Szybkość: 20
Zwinność: 20
Technika: 20
Wytrzymałość: 20
Kamuflaż: 10
Umiejętności dodatkowe: Shiden bardzo dobrze rozpoznaje wszelakie rodzaje ziół, kwiatów czy mało rozpoznawalnych owoców.
Historia: Shiden narodził się 11 listopada, 3 lata temu. Był drugim upragnionym dzieckiem Vincenta i Kery. Jako mały źrebak, bardzo uwielbiał poznawać świat i uczyć się medycyny. Przed śmiercią rodziców, jego siostra Eliesbeth uciekła, a gdy kilka dni potem oba konie zmarły, Shiden pogrążył się w żałobie. Następnie jego siostra wróciła, a on wyruszył w świat i natrafił na Klan Mroźnej Duszy.
Inne:
∆ Żołądek Shiden’a nie toleruje jabłek.
∆ Ogier doskonale walczy.
∆ Shiden od dzieciństwa pragnął zostać medykiem, a ze względu na to, że już wtedy uczył się leczenia innych, jest naprawdę dobrym medykiem.
∆ Koń bardzo lubi jagody
Kontakt: Gmail – helagolka@gmail.com

22.11.2018

Od Etsiina do Miriady ,,Tańce i śpiewy"

Przymrużyłem oczy i spojrzałem na Miriadę. Klacz trochę się zdziwiła. Władca zachęcił nas ruchem głowy. Jako pierwszą zabawę, wybraliśmy dość stary taniec. Wszyscy ustawili się w troszkę niezdarne kółko i zaczęło się. Wszyscy wesoło skakali, robiąc jakieś dziwne ruchy. Omal nie padłem ze śmiechu, ale próbowałem powtarzać po reszcie. Potem wybrano jeszcze kilka innych par, które miały prowadzić. W pewnym momencie jeden z członków Klanu zaczął śpiewać piosenkę, wszyscy na chwilę ucichli. Jednak jeden za drugim wtórowali koniu. Śmiechy rozlegały się wszędzie, władca również dobrze się bawił.
-To jest genialne! –powiedziałem do Miriady.  Klacz zgodziła się ze mną kiwnięciem głowy. Gdy większość się zmęczyła, zostaliśmy poczęstowani jakimiś dziwnymi owocami, w każdym razie, były naprawdę dobre! Oparłem się o drzewo i jedząc, przyglądałem się koniom. Niektórzy tak jak ja, jedli różne smakołyki. Inni tańczyli i śpiewali a jeszcze inni, odpoczywali na trawie. Podszedłem do Miriady, klacz również jadła.
-Wiesz co to jest? –spytałem ją, trącając lekko chrapami czerwony owoc o dziwnym kształcie.
-Mh.. to? Właściwie to nie wiem, ale jest naprawdę dobre. –odparła.
-Też tak sądze. –powiedziałem do niej. Po odpoczynku między zabawami, wróciliśmy do wspólnego śpiewania. Byłem już nieźle zdyszany, jednak naprawdę mi się to podobało. Gdy zobaczyłem, że kilka koni w parach zaczęło wspólnie tańczyć, popatrzyłem na Miriadę.
-Uh.. chciałabyś może zatańczyć..? –spytałem niepewnie.
<Miriada? Naprawdę wymyśliłam tylko to XD Mam nadzieję, że Twoja kontynuacja wyjdzie Ci lepiej niż moja T^T>

21.11.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Czas nas goni"

— Coś cię gryzie? - mogłam się spodziewać, że padnie to pytanie, zadane głosem, w którym pobrzmiewała troska, zaciekawienie i miłość. Znaliśmy się oboje nie od dziś. Kiedyś wezbrałaby we mnie złość z powodu bezradności wobec takiego czytania w myślach, teraz przestało mnie to dziwić i było mi nawet na rękę.
— Tak. - odparłam cicho, lecz reszta słów została mi gdzieś na końcu języka. Przytuliłam po prostu głowę do jego szyi. Trwaliśmy tak dłuższą, przyjemną chwilę. - Ale to nie czas na wyznania. - dodałam pewnym siebie, nieznoszącym sprzeciwu tonem, dobrze znanym mojemu partnerowi. Nie potrzebował więcej wyjaśnień. Odwrócił się już, by powiedzieć coś Shiregtowi, lecz zatrzymałam go.
— Jednak chciałabym się dowiedzieć, co mnie ominęło. - uśmiechnęłam się lekko. Tymczasem nasz syn, władca klanu - wciąż miałam wrażenie, że są to dwa różne konie, nawet w myślach - zarządził dalszy marsz. Ciało Valentii zostało zostawione na pastwę losu. Dla żywych umysłów nie istniało już ono, choć wciąż mogły one ubolewać nad duszą. Tak było też bezpieczniej. Natura nie na darmo stworzyła padlinożerców, neutralizujących takie podłoża dla chorób i robactwa.
Oddział z przywódcą odłączył się i odszedł w swoją stronę, na spotkanie przeciwnika. Kłusowałam na czele obok Khonkha, który wyjątkowo nie zabezpieczał tyłów, jak każdy ogier alfa, a opowiadał mi o organizacji całej akcji i decyzjach Shiregt'a. Podział na trzy grupy wydał mi się bardzo rozsądny z jego strony. Mimo wszystko poczułam ukłucie dumy, kolejną kroplę w pucharze wypełnionym nową euforią i radością życia.
<Khonkh? Tym razem króciutko. Wybacz. ;_;>

20.11.2018

Od Mivany do Shiregta ,,Kiedy nie znasz większości klanu i odbywasz karę"

- Zaczynając od teraz? - powtórzyłam jego ostatnie słowa - A więc zaplanowałeś mi już cały dzień.
- Można tak powiedzieć.
- Wiem, że to nic nie zmieni, ale chciałam, abyś był świadomy, że jeśli ktoś ucierpi na tym psychicznie, nie chcę być za to odpowiedzialna - uśmiechnęłam się półgębkiem, niemalże jak morderca planujący swą zbrodnię idealną.
Z początku nie byłam pewna, czy zrozumiał, że mówiłam to półżartem, jednak po chwili on również się wyszczerzył rozbawiony.
- Zatem, władco, cóż mam zrobić? - wysłowiłam się, tym razem bez cienia ucieszności.
- Najpierw pójdziesz zebrać raporty od zwiadowców. Będę ci towarzyszył.
Kiwnęłam głową. Postanowiłam już więcej się nie odzywać. Nie jestem przecież na miłym spacerku, a odbywam, słuszną-niesłuszną, karę.
- Wiesz, kto jest zwiadowcą? - pytanie bardzo dobre, zwarzywszy na to, że znałam tylko jednego. W dodatku nie miałam pojęcia, gdzie może się znajdować.
- Salkhi - po krótkim namyśle dodałam - Znam tylko imiona członków twojej rodziny, Carniego oraz Sal. A żadne z nich nie zajmuje się patrolowaniem.
- Zatem najpierw znajdziemy twoją znajomą, a potem ruszymy do Etsiina - ogier oszczędził komentowania wielkiej liczby imion, którymi sypnęłam.
- Niech i tak będzie.
Bez entuzjazmu skierowałam się za Shiregtem. Przyglądając się gibkiej sylwetce, zgrabnie omijającej przeszkody wyrastające pod kopytami, zaczęłam się zastanawiać, co też może on o mnie myśleć. Że jestem kolejną pustą klaczą, próbującą na każdym kroku mu się podlizać? A może w jego oczach byłam szaloną ryzykantką, która wystawi swoje życie na szalę, byle przez chwilę móc zabawić się w bohaterkę? Odpowiedzi na te pytania miałam jednak nie otrzymać, w głównej mierze dlatego, iż wciąż się do siebie nie odzywaliśmy.
A gdybym zaczęła z nim rozmowę, na byle jaki temat? Moglibyśmy w końcu porozmawiać, jak przyjaciele. A gdybym pozbyła się Mint, ah, cóż on w niej widzi, miałabym również szansę zostać kimś więcej... Ale jak to rozegrać, aby zapewnić sobie osiągnięcie celu? Dlaczego miłość nie jest tak prosta, jak kłótnia, na przykład. Wtedy łatwo można określić, po szybkiej analizie charakteru przeciwnika, jak zwyciężyć w tej małej bitwie. A tutaj? Mogę sobie planować, ile chcę, a i tak koniec końców będę mogła wypchać się sianem.
- Witam - miałam wrażenie, że to proste słowo rzuciło mną o ziemię z siłą wodospadu - Mivana?
- Sal, jakże miło cię znowu widzieć - posłałam jej lekki, trochę nieobecny uśmiech - Muszę zebrać raporty od zwiadowców. Czy mogłabyś zatem podzielić się ze mną swoimi obserwacjami?
Klacz przez chwilę patrzyła to na mnie, to na mojego towarzysza, zapewne zastanawiając się, co jest grane. W końcu jednak rzekła:
- Nic nadzwyczajnego się nie stało. Nikt obcy się tutaj nie kręcił. Napotkałam jedynie dwóch członków klanu, odesłałam ich z powrotem.
- Nie zachowywali się oni podejrzanie? - chciałam wiedzieć.
- Zwyczajnie się zagubili. Nie przejmowałabym się nimi.
- Rozumiem - spojrzałam na gniadosza, szukając na jego pysku wskazówki, czy powinnam o coś jeszcze zapytać. On także zerknął na mnie. Ruchem głowy potwierdził koniec tego spotkania - Dziękuję ci zatem za raport. Wiesz może, gdzie jest...
- Etsiin - podpowiedział Shiregt. Cóż, nigdy nie miałam talentu do zapamiętywania imion.
- Powinien patrolować tereny w przeciwnym kierunku - kasztanka machnęła łbem.
- Jeszcze raz dzięki - miałam wrażenie, że przesadziłam z grzecznością - Idziemy? - zwróciłam się bezpośrednio do młodego władcy.
<Shi? Nie za bardzo chciało mi się to kończyć po nocy xP>

19.11.2018

Od Miriady do Etsiina ,,Lokhin Kos"

Zza tajemniczych cieni gór wschodziła powoli na nieboskłon soczyście pomarańczowa, słoneczna tarcza, przygaszając zaróżowione policzki pierwszej zorzy. Przez przetaczające się po tafli jeziora Uws niewielkie fale przeświecał ten ognisty blask, przybierając je w złote refleksy. Powoli spod biało-czarnej peleryny nocy zaczęły wyłaniać się kolory, przede wszystkim miła wszystkim istotom zieleń roślinności. Na brzeg padały cienie drzew i bardzo odległych ludzkich chat. Wokół panowała niczym niezmącona cisza. Ten poranek w środku nocy był z pewnością przyjemny, ale zarazem stanowił zapowiedź upalnego i bezwietrznego dnia, zapewne z jakąś anomalią po południu, czego nikt nie był w stanie przewidzieć, a jedynie się spodziewać. 
Taką opowieść zaserwowała mi tuż po moim przebudzeniu się Marisha, której coś na parę minut przerwało sen, i dzięki temu doznała piękna letniej jutrzenki, kiedy wszystkie konie jeszcze spały. Tuż potem odleciała na poszukiwania śniadania. Zrobiłam to samo, tyle że jedzenie miałam tuż pod kopytem. Gdy się wszyscy nasyciliśmy Shi, tak, jak obiecał, ogłosił, że dziś wieczór odbywa się przyjęcie na cześć jego urodzin. Spotkało się to oczywiście z aplauzem. 
Czyniłam wraz z innymi ostatnie przygotowania, w międzyczasie poskubując trawę. Szły one ani opornie, ani idealnie gładko. Szczególny problem mieliśmy z wyrwaniem upatrzonego wcześniej iglaka z ziemi na ,,słup dekoracyjny", bowiem nie wolno było go złamać. Po dłuższym milczeniu wpadłam na pomysł, by podkopać go trochę z drugiej strony. Etsiin zawtórował mi nagle i dopracował resztę szczegółów. Drzewko stało już posłusznie pośrodku otwartej przestrzeni wyznaczonej na uroczystość. Do południa pogoda nie kaprysiła wcale, lecz później rozpętała się całkiem niezła ulewa, co przerwało przygotowania.
Pod wieczór już - co podpowiadał mi tylko wewnętrzny zegar, bo słońce stało niewzruszenie wysoko na niebie - obmyłam się w jeziorze i wróciłam do zagajnika. Tam próbowałam doprowadzić do porządku grzywę i ogon, ale niezbyt mi to szło. 
— Może ci pomogę? - usłyszałam gdzieś przed sobą znajomy głos. Zajęta czesaniem, nie zauważyłam do tej pory nakrapianego konia.
— Ja...dobrze. - odparłam z nutą wdzięczności i wahania zarazem. Etsiin zbliżył się i naprostował zębami pierwszy kosmyk. Wzdrygnęłam się mimowolnie, ale w miarę upływu czasu przestawało robić to na mnie takie wrażenie. Nim się obejrzałam, ogier skończył. Odwzajemniłam mu się z większym entuzjazmem, zresztą w jego przypadku było to prostsze zadanie. Powczepialiśmy sobie jeszcze nawzajem we włosy ozdoby - on miał wplątane w ogon liście paproci oraz gałązkę porzeczki we grzywie, ja zaś zatknięty za uchem duży, żółty kwiat. Na sporej łące zebrał się cały klan; czy kto młody, czy stary. Przez stado przebiegał szmer rozmów i tupot kopyt, dopóki nie wkroczył Shiregt z mojej roboty wiankiem na głowie. Trochę się przekrzywił, lecz jemu to najwyraźniej nie przeszkadzało.
— Witajcie, witajcie! Będziemy dziś świętować - świętować dzień, w którym z małoletniego chłystka oficjalnie zrobił się wasz władca... - i rozpoczęła się przemowa.
— Na początek dobierzcie się w pary. - solenizant sam stanął z Mivaną u boku.
— Możemy być w parze...? Oczywiście nie musimy. - zadał pytanie stojący obok mnie Etsiin. Przekrzywiłam lekko głowę, po czym odpowiedziałam cicho:
— Okey. - przez panujący chaos zostaliśmy wypchnięci na czoło grupki. Gdy wszyscy się podobierali, Shi zaczął uderzać kopytem o ziemię, jakby coś liczył. Nagle wskazał kończyną na naszą dwójkę. 
— Miriada i Etsiin! Podejdźcie, śmiało. Mamy Lokhin Kos*! 
<Etsiin? ImpreeezeczkaXD>

*Czarna Winorośl; Pierwsza para, potocznie para prowadząca.

19.11.2018

Od Shiregt'a do Mint ,,Zaskoczenie"

Kłusem zbiegłem z niewielkiego wzniesienia na którym rósł ,,nasz" zagajnik nad brzeg jeziora i z ulgą wszedłem do wody, sięgającej mi teraz do połowy kończyn. Po pierwszym ,,szoku" wkroczyłem dalej, zanurzając się aż do poziomu nieco powyżej brzucha. W porównaniu z rozgrzanym otoczeniem była zimna i przyjemnie orzeźwiająca. Upalne powietrze drgało tylko lekko, nie miotał nim nawet najlżejszy podmuch wiatru. Słońce królowało wysoko na nieboskłonie, grzejąc mi niemiłosiernie grzbiet i roztaczając na wszystko swój oślepiający blask. Temperatura od samego rana skoczyła gwałtownie do góry, a dopiero niedawno minęło samo południe.
Jak dotąd na pomysł ochłodzenia się w jeziorze wpadłem jedynie ja, ale tę chwilę samotności miałem dla siebie nie na długo. Tak jak przypuszczałem, usłyszałem pacnięcia kopyt na piasku, a następnie serię plusków. U mojego boku zjawiła się kremowa piękność. Nagle brązowe oczy klaczy znalazły się blisko i coraz bliżej, ich właścicielka zadarła nieco łeb. Patrzyłem przez moment za zbliżające się ku mojej głowie wargi, po czym odskoczyłem gwałtownie do tyłu, rozbryzgując przy tym słoną wodę na wszystkie strony. Otworzyłem oczy. Mint wpatrywała się we mnie ze spuszczonym pyskiem. Dopiero teraz uświadomiłem sobie, że chciała mnie po prostu...pocałować. Tak dawno był ten ostatni raz.
— Och...Witaj, Mint. - mruknąłem głośno i zrobiłem nieśmiało parę kroków w jej stronę. - Przepraszam, zaskoczyłaś mnie. - dodałem z lekkim uśmiechem. Klacz milczała dość długo.
— Nie szkodzi... - bąknęła w końcu. - Widzę, że pozwoliłeś sobie na chwilę wytchnienia. - pokiwałem ochoczo łbem. - Może wyja...
— Słuchaj, wolisz się rozgrzać czy ochłodzić? - przerwałem jej wpół słowa. Nic nie odpowiedziała. - W takim razie jedno i drugie! - wykrzyknąłem, zabierając się z werwą do chlapania na nią ze wszystkich stron. Z początku moja towarzyszka opierała się jeszcze, lecz ostatecznie uległa zabawie.
<Mint?>

18.11.2018

Od Mint do Vayoli "Dwie miłości"

-Rozumiem- uśmiechnęłam się, sama nie wiedząc, czy ja też bym tak bardzo chciała, żeby ktoś jeszcze dowiedział się o mnie i o Shiregcie, który zresztą ostatnio robił się dość niedostępny. Już nie chciałam myśleć o tej sytuacji między nami, bo potrafiłam robić to tylko tak, że sprowadzało się to do stanów pod depresyjnych. Niby władca i ma więcej obowiązków, nawet ten przyszły, ale Yatgaar i Khonkh... Cholera miałam o tym nie myśleć- A że pozwolę sobie zapytać, idzie wam chociaż dobrze?- liczyłam, że trzymanie za kogoś kciuków mnie odrobinę uspokoi.
-Można tak powiedzieć- odrzekła niepewnie.
-Możliwe, że u was „różowe relacje” to po prostu kwestia czasu. Jak zresztą u większości jak nie u wszystkich-mruknęłam.
-Muszę już iść, jeżeli chcę przygotować się na to spotkanie-posłała mi przepraszający uśmiech.
-Nie ma sprawy- szepnęłam, ledwo powstrzymując się od powiedzenia „Ja też tak miałam” czy czegoś w tym stylu. Sama pragnęłam zachować mój związek w tajemnicy, a średnio panuję nad paplającym językiem, który naprowadziłby ją na trop. Ułożyłam się na trawie. Sama... Przy wietrze nucącym smutne melodie... Zaczęłam myśleć. A gdyby tak odmienić swój samotny los, a chwilę później przygotować się na swój własny romantyczny wieczór? Szybko tę myśl wybiła mi jednak z głowy następna, przecież Shiregt miał dzisiaj wyjątkowo ostre treningi walki, a potem w czasie odpoczynku od wysiłku fizycznego lekcje wypowiadania się, końcówkę jego dnia zajmowały wykłady na temat zarządzania. Mint, ogarnij się. Jeszcze tylko parę dni, wszystko będzie lepiej.Będzie władcą, dostanie od życia więcej czasu dla siebie. Nie wiedziałam jednak, że gdy wkroczymy w dorosłość, będzie już tylko gorzej...
<Vayola? BARDDZZZO PRZEPRASZAM, ZE TAK PÓŻNO. Proszę o wybaczenie>

18.11.2018

Od Shiregt'a do Mivany ,,Kara musi być"

Młody koziorożec wyglądał na wciąż mocno oszołomionego i niezdecydowanego co do swego postępowania. Z drugiej strony znać było, że ledwo trzyma się na drżących nogach, a z kilku miejsc na jego ciele spływały po sierści cienkie strużki krwi, nie mówiąc o licznych zadrapaniach. Nie miał już nikogo bliskiego w pobliżu, a do swego stada z pewnością sam by nie dotarł. Robiło się już późno, a z pewnością nie mogłem zostawić nieszczęśliwego młodzika. Był mi jakoś od pierwszego wejrzenia bliższy, niż tysiące mu podobnych. Wciąż spoglądając mu w oczy, spytałem niewinnie:
— Jak się nazywasz? 
— Boroo. - odparł po chwili koziołek cichym, drżącym głosem.
— Chodź, Boroo. - popchnąłem go delikatnie nosem, na co ruszył wreszcie w dół zbocza.
Wkrótce uformował się korowód: ja po prawej stronie młodego, wskazujący mu właściwy kierunek, a w tyle Miva ze spuszczoną głową. Zdążyłem już trochę ochłonąć i odeszły mi nieco dawna złość i wzburzenie, ale nie chciałem się nad tym wszystkim teraz zastanawiać. Było to dość... skomplikowane.
Gdy dotarliśmy do bazy, od razu wysłałem Boroo do medyków z zastrzeżeniem, że jest on pod moją opieką. Niedługo potem zobaczyłem go już opatrzonego, gdy spał smacznie, oparty niezgrabnie o jeden z pni. Na moim pysku zawitał uśmiech na ten widok, przyćmiony tylko faktem, że Mivana zniknęła gdzieś od czasu naszego przybycia. Teraz już żadna rzecz nie była w stanie powstrzymać potoku myśli. Oboje zachowaliśmy się zupełnie inaczej, niż Shiregt i Mivana. Oboje byliśmy winni. Spokoju nie dawało mi jednak jedno - właśnie, dlaczego skoczyłem za nią jak ostatni wariat? Dlaczego ogarnęło mnie takie przerażenie? Mam przynajmniej dowód:
Wciąż jest dla mnie przyjacielem.
~Nazajutrz~
Wstałem wcześnie, lecz o tej porze roku nie byłem w stanie wyprzedzić słońca, stojącego już poza linią horyzontu. Dość sporo czasu zajęło mi odszukanie klaczy. Pierwszy zacząłem cicho rozmowę:
— Witaj. 
— Witaj. - odwzajemniła się zaiste obojętnym tonem, co dodało mi pewności siebie.
— Cóż...o ile pamiętam, obiecałem ci jakąś karę za ten występ. - przeszedłem od razu do konkretów. - Mianowicie dzisiejszy dzień zajmie ci pomaganie we wszystkim, co zlecę, zaczynając od...teraz. - uśmiechnąłem się lekko, tajemniczo. Wprawdzie zarazem miałem tak ułożony plan, by ponad połowa czynności odbywała się w moim towarzystwie, zarazem wplatając w to swoiste przeprosiny.
<Mivana?>

17.11.2018

Od Mikada do Mivany „Ty... potrafisz”


Stałem właśnie samotny na boku, prawdę mówiąc uczucie osamotnienia było mi tak bliskie, że czułem, iż robi mi się niedobrze. To jakoś nie pasowało do mojego, niegdyś uśmiechniętego pyska i radości w sercu, że nastał nowy dzień. Coraz więcej siwych włosów przybywało na moim ciele, nie oszukujmy się- to wyraźny znak zbliżającej się wielkimi krokami także i mojej śmierci. Westchnąłem, błądząc wzrokiem po otoczeniu, licząc na jakąś chwilową ulgę w cierpieniu po śmierci mojej partnerki. Chociażby przyjemny sen o naszych wspomnieniach, po którym i tak jestem jeszcze bardziej przygnębiony. Zawiał cichy wiatr, jakby próbujący urozmaicić ten dzień, a co za tym idzie niekończące się upały, czyli mówiąc innymi słowami po prostu przynieść ze sobą trochę ochłody. Już miałem udać się na samotny spacer, a następnie jakąś rozmowę z dawnym, również starszym przyjacielem Marabell, gdy nagle nudzące moje oczy stepy przecięła je Mivana. Nasza rozmowa rozpoczęła się trochę niezręcznie, a córka miała widoczne na pierwszy rzut oka wyrzuty sumienia z jakiegoś powodu. Po paru wypowiedziach otrzymałem od niej pytanie, „Czy jest coś, czego potrzebujesz, a co mogłabym załatwić?”
- Zapewnić mi trochę tego dawnego ciepła, temu już starszemu ogierowi niegdyś młodemu, silnemu i ambitnemu kochankowi twojej matki- poprosiłem, po czym nie oszukując jej, że czuję się świetnie, dodałem- Daj mi szansę żyć, choć odrobinę tak dobrze, jak kiedyś.
- Ojcze, nie jestem pewna, czy to jest w ogóle możliwe- zająknęła się- Masz już swój wiek, większość członków twojej generacji odeszła już w zapomnienie. Jak mogłabym sprawić, by twoje życie choć trochę przypominało to z dawnych lat?
-Posiadasz w swoich żyłach krew Marabell, ona doskonale wiedziała co robić, sama jej obecność działała na wszystkich uspokajająco- odchrząknąłem z małą chrypką, może to nie była odpowiedź typowego ojca, ale ja przecież takim nie byłem. Ja byłem prostym samcem z łaską spotkania mojego anioła, który sprawił, że zacząłem czuć, iż coś znaczę w jego oczach. To już swego rodzaju osiągnięcie, zauroczyć niebiańską istotę.
-Ale nią nie jestem i nigdy nie będę. Moim zdaniem, jestem wręcz jej przeciwieństwem.
-Co nie znaczy, że ty nie potrafisz znaleźć na to przepisu- uśmiechnąłem się.
<Miv?>

17.11.2018

Od Mivany do Mikada ,,Zapomniany ojciec"

Przechadzałam się w pewnej odległości od stada, wpatrując się w członków i zastanawiając się, jak mogłabym wspiąć się na wyżyny hierarchii. Zastąpienie matki na stanowisku arystokratki było moim wielkim marzeniem od źrebaka, a od pożaru... Cóż, jeszcze bardziej mi na tym zależało. Jednak wszystkie zdarzenia dziwnym trafem ciągnęły w stronę monarchii, nie dając wykazać się zbytnio koniom mojego pokroju. Moje przemyślenia zakłócił widok ojca. Opierał się o jakieś drzewo, również przypatrując się pozostałym. Był już stary, co odbijało się w jego pysku nawet z tej odległości. Sierść, niegdyś tak ciekawie kolorowa, teraz była przygaszona, miejscami siwa i rzadka. Teraz myśli, jak stado wilków zaczęło atakować mnie od wewnątrz, szukając sprawiedliwości za zostawienie ojca samemu sobie. Chciałam pomścić matkę, zajmowałam się Avą, swoimi kontaktami z Shiregtem, możliwością awansu - w tym wirze zapomniałam całkiem o ogierze, który powinien być mi naprawdę bliski i którego powinnam wspierać dzień w dzień. Nie miał partnerki, z którą przyszło by mu się zmierzyć z wiekiem, a własna córka zostawiła go na pastwę losu. Nawet nie chciałam sobie wyobrażać, jaki musiał być to ból i ciężar. Pokłusowałam w jego stronę z troską wymalowaną na pysku. Trochę się spóźniłaś. Próbowałam przestać się o wszystko obwiniać, jednak prawda ma to do siebie, ze nie poddaje się tak łatwo.
- Witaj, ojcze - skinęłam głową, delikatnie się uśmiechając. Och, nawet w obecności własnego ojca nie potrafiłam pozbyć się dumy i zimna. Gdzież się podział ten wesoły, wierzący w lepsze jutro źrebak?
- Mivana, jak miło cię widzieć - pysk ogiera rozjaśnił uśmiech. Ta jedna rzecz nie zmieniła się.
Nie za bardzo wiedziałam, co mam powiedzieć, o czym porozmawiać. Opanuj się, to twój tata.
- Czy jest coś, czego potrzebujesz, a co mogłabym załatwić? - zapytałam, wychodząc z założenia, że rozmowa powinna rozwinąć się sama.
<Mikado?>

17.11.2018

Przemiana Hadvegara i Fashagara

Właściciel tych dwóch postaci zdecydował się zamienić je w nowe NPC. Nadal więc będą występować w naszych opowiadaniach (i zapewne sercach), ale już jako niesamodzielne i kształtowane przez naszą wyobraźnię. Możliwe, że kiedyś znów wrócą do nas jako normalne, a tymczasem - do zobaczenia, Hadvegarze i Fashagarze!

*** by Nightmare-v
Hadvegar|13 lat|Ogier|Medyk|Forever|Hadvegar

Znalezione obrazy dla zapytania horses with love hearts
Fashagar|2 lata|Ogier|Obrońca|Brak|Hadvegar

16.11.2018

Od Vayoli do Vivian "Pułapka"

-Moi rodzice należeli do tego klanu, teraz oboje już nie żyją. I mam jeszcze siostrę, Khairtai-odparłam.
-Ja swojej prawdziwej rodziny nie znałam-powiedziała Vivian. Klacz posmutniała przy tym.
-Właściwie to trochę tak jak ja-odparłam po chwili namysłu.
-Jak to?-zdziwiła się klacz.
-Nie znałam swoich biologicznych rodziców. Potem zostałam zaadoptowana przez Kirka, a po niedługim czasie związał się z Valentią, z którą miał dziecko, moją siostrę Khairtai-wyjaśniłam.
-Rozumiem...-powiedziała po chwili zastanowienia Vivian.
-Muszę przyznać, że miałam dość szczęśliwe dzieciństwo. A ty?-spytałam. W tej samej chwili poczułam, że postawiłam kopyto na coś dziwnego, metalowego. Po chwili poczułam jak mnóstwo ostrych ząbków wbija się w moją nogę. Kiedy spuściłam wzrok, zobaczyłam swoją zakrwawioną kończynę, uwięzioną we wnykach.
-O matko!-zawołała Vivian.
-Lepiej tego nie można skomentować-odparłam.
-Jak ci pomóc? Da się to jakoś zdjąć?-w głosie klaczy słychać było lekką panikę.
-Spokojnie. Może spróbują znaleźć jakiś kamień, żeby to rozwalić?-zaproponowałam. Vivian w pośpiechu zaczęła się rozglądać dookoła. Plama krwi wokół mojej nogi stopniowo powiększała się, a mi coraz bardziej doskwierał ból, którego na początku prawie nie czułam. Byłam też już nieco słabsza, ale nie chciałam dać tego po sobie poznać. Obawiałam się jednak, że mam coraz mniej czasu. W końcu Vivian wróciła z dość dużym kamieniem.
-Dzięki. Pozwolisz? Wolę zrobić to sama-powiedziałam. Klacz położyła kamień obok mnie, a ja podniosłam go pyskiem i zaczęłam okładać nim wnyki. Nie było to łatwe i musiałam w to włożyć naprawdę dużo siły, ale wkrótce pojawiły się efekty. Udało mi się nieco poluźnić uścisk wnyków na mojej nodze. Wszystko było już więc właściwie na dobrej drodze, kiedy do naszych uszu dotarło wycie wilka.
-Wilki. Musimy się pospieszyć. Poszukam jeszcze jednego kamienia i ci pomogę-powiedziała Vivian, po czym przystąpiła do poszukiwań. Ja zaś zaczęłam wkładać w swoje zadanie więcej siły, chociaż z każdą chwilą czułam, że staję się słabsza.
<Vivian? Sorki, że takie krótkie>

15.11.2018

Od Vivian do Vayoli ,,Nowe stado i już nowa znajomość"

Nowe stado, pomyślałam sobie. Chciałabym do kogoś zagadać, bo inaczej cały czas będę sama. Nim się obejrzałam, koło mnie stała karosrokata klacz.
-Hej, jestem Vayola, a ty? - spytała się mnie nieznajoma osoba.
-O, cześć, ja jestem Vivian. - powiedziałam do klaczy spokojnym głosem.
-Miło mi Cię poznać. -oznajmiła klacz.
-Mi ciebie również. -powiedziałam to samo.
Schyliłam głowę, by coś zjeść, Vayola powiedziała, że możemy się przejść, no więc się zgodziłam. Szłyśmy przez połowę drogi w milczeniu, gdy nagle Vayola odezwała się i powiedziała:
-Hmmm.....lubisz się ścigać?- spytała się mnie.
-Lubię. -odpowiedziałam do Vayoli.
-To kto pierwszy przy wodospadzie? -krzyknęła.
Ruszyłyśmy cwałem do wodospadów, był to jednak spory kawał z stąd, więc trochę się namęczyłyśmy. Byłam tuż przy nich, gdy nagle Vayola wyprzedziła mnie i wyszło na to, że to ona wygrała. Wcale mi to nie przeszkadzało, tak więc pogratulowałam klaczy za wygraną i udałyśmy się do lasku.
Po drodze słyszałyśmy różne odgłosy, na przykład wycie wilków. Od samego początku mówiłam, że lepiej nie iść i w końcu Vayola przyznała mi rację, szybko wybiegłyśmy z lasu, połowę drogi rozmawiałyśmy.
-Co z twoją rodziną? - spytałam się klaczy.
<Vayola? Sorry, że bez zapowiedzi>

15.11.2018

Od Etsiina do Miriady ,,Atak"

Wiedziałem, że najmniejszy ruch spowoduje, że ostrze rozerwie moją szyję. Wyczuwałem trzy nieznajome.. konie. Czemu chciały mi coś zrobić? Nie miałem możliwości krzyczeć, musiałem zdać się w pełni na siebie. Przełknąłem ślinę.
-Kim jesteście? Czego chcecie? –spytałem drżącym głosem. Odpowiedziała mi okropna cisza. Jeśli nic nie zrobię.. Zabiją mnie! Myśl tym pustym łbem, Etsiin! Przemknęło mi przez umysł, z całej siły złapałem miecz zębami i odepchnąłem go w bok, niewiele myśląc zacząłem uciekać w stronę Klanu. Dopiero gdy zorientowałem się, że całą trójka podąża za mną, zrozumiałem, że zagroziłem całemu Klanowi. Zacząłem wrzeszczeć, żeby obudzić Klan. Dostrzegłem Miriadę i mocno popchnąłem ją do przodu. Klacz zszokowana uciekła w stronę przeciwną od napastników. Kilka koni rzuciło się z bronią na trójkę. Władca pozbawił życia jednego, ktoś inny drugiego. Jednak ten, co chciał mnie zabić, zbiegł w las. Nikt nie chciał się trudzić szukaniem go. Westchnąłem.
-Chciałem bardzo przeprosić, z mojej winy to wszystko mogło się bardzo źle skończyć. –zwróciłem, się do władcy. Koń spojrzał na mnie i odparł.
-Następnym razem postaraj się znów nie zrobić czegoś takiego. –mruknął i odszedł. Podkłusowałem do Miriady.
-Nic Ci nie jest? –zapytałem, bojąc się, że któryś z koni mógł ją skrzywdzić.
-Nie, wszystko okej. –odparła klacz i odeszła w swoją stroną. Wciąż przed oczami widziałem czaszkę, jednak spróbowałem jakoś zasnąć, kątem oka popatrzyłem na Miriadę, a chwilę potem zmroczył mnie sen.
<Miriada? Takie coś, mam brak weny ;_; Wybacz>

15.11.2018

Od Khonha do Yatgaar "Marne pocieszenie"

Poczułem swego rodzaju radość. Tak, właśnie radość. Od dłuższego czasu dni zlewały się dla mnie w monotonną całość, a spotkanie tych koni przypomniało mi wszystkie nasze dawne przeżycia i sprawiło, że w końcu wybudziłem się z letargu, w jaki ostatnio wpadłem. Poczułem znowu chęć do działania. Ktoś mógłby zarzucić to, że wychwalam tak wydarzenie, które może oznaczać dla całego klanu niebezpieczeństwo, a zwłaszcza dla Yatgaar, którą zostawiłem samą. Jednak długie pasmo zwycięstw zarówno naszego stada, jak i mojej partnerki, pozwalało mi być względnie spokojnym. Po przybyciu do klanu chciałem najpierw zwołać grupę koni, której kazałbym ze sobą iść, ale po chwili dotarło do mnie, że teraz to nie ja o tym wszystkim decyduję. Na szczęście szybko odnalazłem Shiregt i wyjaśniłem mu całą sprawę, co było zresztą tylko formalnością. Ogier postanowił przyjrzeć się bliżej zaistniałej sytuacji. Konie, które nie czuły się na siłach, zostały w stadzie, zaś pozostałe zostały podzielone na trzy grupy. Jeśli natknęlibyśmy się na intruzów, Shiregt chciał najpierw dowiedzieć się czego chcą i czy samowolnie odejdą z naszych terenów. Wybrał kilka koni, które miały mu towarzyszyć podczas ewentualnej rozmowy, w tym swoją siostrę Miriadę. Gdyby polubowne rozwiązanie sprawy okazało się niemożliwe i nastąpiłaby walka, druga grupa miała przystąpić do ataku. Trzecia zaś w takiej sytuacji musiałaby spróbować zajść wroga od tyłu i dopiero wtedy zaatakować, gdyby przybył do nich posłaniec. Do chwili walki obie grupy oprócz pierwszej miały pozostać w miarę możliwości w ukryciu. Grupą pierwszą dowodził Shiregt, drugą ja, a trzecią Mikado. Przywódca zdecydował też, że posłańcami zostaną Forever i Dante. Po uzgodnieniu tych wszystkich najważniejszych spraw, ruszyliśmy. Szedłem oczywiście na przedzie, prowadząc całą grupę. Na początku konie rozmawiały między sobą, ale w końcu wszyscy się uciszyli, zdając sobie sprawę z powagi sytuacji. Po jakimś czasie zaczęły do nas docierać niepokojące dźwięki walki, a niedługo później także doskonale rozpoznawalny zapach krwi i wilków. Konie zaczęły patrzeć po sobie z niepokojem.
-Trzeba sprawdzić, co się stało. Nie ma sensu, aby szło tam prawie całe stado, bo w ten sposób na pewno przyciągniemy do siebie wilki. Kto chce iść ze mną?-zapytał Shiregt.
-Na mnie możesz liczyć-odparłem natychmiast. Zacząłem się obawiać, co takiego mogło się wydarzyć. W końcu Yatgaar została sama, a teraz już nie tylko zagrażały jej nieznane konie, raczej nie nastawione do nas przyjaźnie, ale i wilki. Na trzeciego ochotnika zgłosił się Etsiin, nowy ogier, którego jeszcze nie zdążyłem bliżej poznać. Ruszyliśmy, kierując się w stronę źródła tych dźwięków i zapachu. Jednocześnie staraliśmy się oczywiście generować jak najmniej hałasu. Wtem usłyszeliśmy, że w naszą stronę coś zmierza. Po chwili z zarośli wypadły trzy wilki. Dwa z nich przebiegły obok nas obojętnie. Zdawały się być mocno nastraszone i chyba nie myślały nawet o jedzeniu, w przeciwieństwie do trzeciego, który zdecydował się zatrzymać i zaatakować. Skoczył w stronę Shirgegt'a, który znalazł się praktycznie naprzeciw niego. Ogier jednak zrobił szybki unik, po czym stanął na dwóch nogach, chcąc zadać drapieżnikowi silny cios kopytem. W odpowiedzi wilk cofnął się, odwrócił i zaczął dalej uciekać. Jeden z jego towarzyszy dawno już zniknął w gęstwinie, jednak drugi z nich w międzyczasie zatrzymał się. Wyglądał jakby wahał się, czy wspomóc pobratymca w walce, ale w końcu oba drapieżniki zniknęły nam z pola widzenia.
-Ktoś albo coś musiało im nieźle dać w kość-powiedział Etsiin.
-Tylko ciekawe co to było-odparł Shirget. Więcej już nikt z nas nie mówił. Skierowaliśmy się ponownie w tym samym kierunku. Odgłosy walki już ustały, jednak zapach krwi nadal był doskonale wyczuwalny. Po jakimś czasie w oddali zamajaczyła końska sylwetka, u której stóp leżało coś białego. Przyspieszyłem kroku i wyprzedziłem pozostałe dwa ogiery, kiedy tylko w stojącym koniu rozpoznałem Yatgaar. Patrzyłem właściwie tylko na nią, ciesząc się, że jest cała i zdrowa. No, może nie do końca, gdyż miała niemało ran.
-Yatgaar! Co ci jest?-zapytałem, zatrzymując się przy klaczy. Moja partnerka jednak nawet na mnie nie spojrzała. Powiodłem oczami za jej spojrzeniem i zobaczyłem leżącą na ziemi Valentię. W tej samej chwili doszli do nas Shiregt i Etsiin.
-Co się tu stało?-zapytał nasz syn.
-Zaatakowały nas wilki-powiedziała klacz, przenosząc na niego wzrok.
-Mocno ją zraniły? Może da się jej jeszcze pomóc?-spytał bez przekonania Etsiin.
-Ona nie żyje-odparła beznamiętnym głosem Yatgaar.
-To nie twoja wina. Cud, że sama przeżyłaś-chociaż ani moja partnerka, ani ja nie przywykliśmy do mówienia, a tym bardziej do wysłuchiwania takich rzeczy, coś kazało mi jednak tak powiedzieć. Mimo to czułem jednak, że to marne pocieszenie.
-Pytanie co ona tutaj robiła i to sama?-odezwał się Etsiin.
-Mogła przyjść na spacer..., mogła zabłądzić...możliwości jest wiele-powiedziałem, stając obok swojej partnerki.-To teraz zresztą nieważne. Yatgaar, jak się czujesz? Potrzebujesz pomocy-odezwałem się do klaczy.
-Na szczęście reszta została niedaleko, a wśród nich jest Nick-powiedział Shiregt.
-Świetnie, ty albo Etsiin idźcie po niego-odparłem, przyjmując pałeczkę dowódcy. Chyba jednak nikt nie oczekiwał, że pozostawię Yatgaar po raz drugi tego dnia i to w takim stanie.
-Może najpierw wysłuchalibyście mnie. Nie czuję się aż tak źle, a my musimy skupić się na innej sprawie-odezwała się Yatgaar.
-Właśnie stoczyłaś batalię z watahą wilków. Choć raz zachowaj się jak potulna, uległa żona. Poczekajmy chwilę na medyka i daj się chociaż opatrzeć. Oboje wiemy, że innego wyjścia nie masz, i tak ledwo trzymasz się na nogach-odparłem. Klacz już nic nie powiedziała. Etsiin zdecydował się iść po medyka, a Shiregt odszedł nieco, aby obejrzeć miejsce walki, usłane teraz kilkoma trupami wilków.
-Powinniśmy się pospieszyć. Świeża krew może zwabić inne drapieżniki-powiedziała Yatgaar. Patrzyła przy tym na ślady krwi znajdujące się...właściwie wszędzie wokół nas, ale te, na które wzrok skierowała moja partnerka, znajdywały się na korze drzewa po jej lewej stronie.
-Yatgaar...-zacząłem.
-Może lepiej już chodźmy? Ten ogier jakoś nas odnajdzie...
-Yatgaar-powiedziałem już nieco głośniej.
-Oby tylko tamci o niczym się nie dowiedzieli i nie zwalili się nam teraz na głowę.
-Yatgaar, spójrz na mnie-powiedziałem. Klacz westchnęła i przeniosła na mnie swoje spojrzenie.
-Coś cię gryzie?-zapytałem, gdyż niepokoiło mnie jej nieco dziwne zachowanie.
<Yatgaar?>

15.11.2018

Od Wichra do Mint „Jak poznałem Shiregta”

Biegłem kłusem przez las. Moje myśli nadal krążyły wokół życia, i tego, po co zjawiłem się akurat tutaj. Miałem dużo czasu. Po dobrej godzinie moje nogi zaczęły odmawiać posłuszeństwa, a i w gardle już dawno mi zaschło. Zza drzew usłyszałem przytłumiony dźwięk płynącej wody. Radośnie pogalopowałem do brzegu jeziora i zacząłem pić zimną wodę machając ogonkiem. Zarżałem wesoło i bryknąłem. Nagle zauważyłem leżącą Mint z jakimś ogierem. Podbiegłem do nich z postawionymi czujnie uszami.
-Dzień dobry - zwróciłem się do ogiera rozdymając chrapy.
-Mint? - teraz zwróciłem się do klaczy.
-Mały? Skąd Ty tutaj? - odpowiedziała pytaniem na pytanie klacz.
-Znasz go? - do rozmowy wtrącił się nieznany mi koń.
-Tak, Mint pomogła mi szukać matki, i nauczyła chodzić. Myślałem, iż odeszła do domu... - powiedziałem ze smutkiem w głosie, gdyż zawiodłem się trochę na klaczy, która szła do wodopoju a nie zabrała mnie ze sobą. Ta nie wiedziała co odpowiedzieć, i patrzyła się na mnie ze smutkiem i zdziwieniem.
-Przepraszam że mam problem z zaufaniem, ale jeżeli dajesz komuś wszystko, a ten ktoś ma to za nic, coś w Tobie pęka. - rzekłem jak dorosły. Sam nie wiedziałem od kiedy potrafię tak dorośle mówić, ale było to przyjemne, gdyż ogier zaprosił mnie, abym dołączył do nich.
-Ładne. - powiedział.
-Dziękuję, miałem trochę czasu na przemyślenia. - odparłem.
-Ten malec stracił matkę, jest bardzo silny. Po zakończeniu nauki chodzenia oderwał się ode mnie. - w końcu odezwała się Mint.
-Najgorsze w byciu silnym jest to, że nikt nigdy nie spyta Cię, czy wszystko z Tobą w porządku. - powiedziałam, chyba znowu bardzo mądrze.
-Niezły jest. - odpowiedział z uśmiechem ogier do mojej byłej opiekunki.

< Mint?>

15.11.2018

Od Mivany do Shiregta ,,No i kogoś ty uratował"

Poczułam strach, mimo, iż mi nic raczej nie zagrażało. Jednak przerażenie zdjęło mnie z nóg dopiero wtedy, gdy zauważyłam sylwetkę Shiregta galopującego już dość daleko. Wbita w ziemię, próbowałam wmówić sobie, że na dzisiaj już dość wrażeń, a ogierowi i tak bym nie pomogła. Coś jednak uparcie kazało mi za nim biec. Byłam dość szybka - to prawda. Ale odległość, jaka nas dzieliła była zbyt wielka, bym mogła go dogonić, zanim dotarł do rumowiska. Zwolniłam kroku i już po chwili jedynie żwawym krokiem zmierzałam w jego kierunku. I tak go nie dogonię, zmęczę się, a on zaraz zawróci - tłumaczyłam się sama przed sobą. Słyszałam kamienie turlające się po zboczu i prosząc o pomyślność gwiazd wodziłam wzrokiem za gniadoszem. Zatrzymał się przy czymś, co wydawało dość irytujące dźwięki. Shi, co ty robisz? Sprawdzaj szybko, cóż ty tam sprawdzasz i wracaj. Przyśpieszyłam ciekawa, z jakiego nadzwyczajnego powodu naraża on życie. Jak zwykle Avy nie było, gdy potrzebowałam jej sokolego wzroku. Byłam już u pierwszych głazów, gdy usłyszałam łomot dobiegający z góry i wstrząsający ziemią. Rzuciłam się w bezpieczne miejsce, poza zasięgiem lawiny. Rozejrzałam się. Młody władca wraz z jakimś roztrzęsionym, krzyczącym coś rogaczem stał kilkanaście kroków wyżej. To dla tego pokurcza byłeś w stanie oddać życie? Stado cię potrzebuje, koźlomóżdżku - beształam go bezgłośnie. Postanowiłam nie dzielić się z nim tymi przemyśleniami. Uważnie przyglądając się ostatnim opadającym kamykom, a kiedy utwierdziłam się w przekonaniu, że niebezpieczeństwo minęło, w podskokach dotarłam to rogato-kopytnej parki. Spojrzałam w pysk Shiregta i już wiedziałam, że nie powinnam się tam znaleźć.
- Chciałam sprawdzić, czy nic ci nie jest. Mogłoby być ze mną krucho, gdybym wróciła do stada bez władcy - szybko podałam mu jeden z powodów, na który wpadłam biegnąc tutaj.
Chyba nie był wciąż chętny do jakichkolwiek pogawędek ze mną, gdyż jedynie kiwnął głową, którą to zaraz zwrócił w kierunku koziorożca. Niziołek próbował cicho się wymknąć, a gdy zauważył nasze spojrzenia, jego rogi znalazły się zdecydowanie za blisko, jak na mój gust.
- Jak ty masz zamiar wrócić do domu? - gniadosz widocznie tracił już nerwy do tego wszystkiego. Ludzie, lawina, teraz to małe coś - ja w tej sytuacji już dawno poszłabym zniszczyć cały las. Albo dwa.
Rogacz widocznie był rozdarty. Jego rozterki były po prostu wymalowane na pysku. Cofnął się o kilka kroków, ni to chcąc się wspiąć, ni to chcąc wziąć rozbieg.
Westchnęłam cicho. Oj, to będzie długa droga. O ile w końcu ruszymy.
<Shiregt? Wiesz, nie morduj wszystkich od razu>

15.11.2018

Żegnamy Ganerdene i Valentię!

Pierwsza wyżej wspomniana postać odchodzi z powodu braku aktywności i takiej decyzji właściciela. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecyduje się wrócić w nasze progi!
Valentia natomiast, nasza niemłoda, droga członkini, odchodzi w wyniku śmierci z przyczyn naturalnych - o jej nadzwyczajnych okolicznościach dowiecie się więcej tutaj. Majątek klaczy zostanie podzielony odpowiednio pomiędzy rodzinę, a rzeczy usunięte. Niechaj spoczywa w pokoju [*].

Ganerdene|12 lat|Klacz|Czujka|Brak|piamonkey

https://pre00.deviantart.net/8854/th/pre/f/2011/003/e/9/white_and_smile_by_vikarus-d36ce9c.jpg
Valentia|14 lat|Klacz|Szpieg|Brak|Aurea

15.11.2018

Od Olimpii do Cardinaniego ,,Ktoś niemiły"

Ogier podszedł do tamtych koni. Podbiegł do mnie i oznajmił, że jednak to nie oni. Już w głębi duszy przeklinałam i mówiłam sobie, że znów będzie wędrówka. Poszliśmy więc w stronę małego lasku.
- Trochę zgłodniałam. - powiedziałam w stronę ogiera.
- No to coś zjedzmy. - oznajmił Cardinano.
Schyliłam głowę do trawy, po czym zaczęłam ją skubać, Cardinano zrobił to samo.
- Czuję, że już jesteśmy niedaleko stada- ogier powiedział w moją stronę z zadowoleniem.
- Oby tak było- powiedziałam ze smutkiem w oczach.
Po jedzeniu ruszyliśmy dzikim galopem przed siebie, galopowaliśmy cały czas prosto, a ja poznałam to miejsce. Wyglądało ono tak samo jak droga w chwili zgubienia się. Nagle przystanęliśmy przy jakiejś rzeczce i schyliłam się by móc się napić, jakoś ogier nie miał ochoty na picie. Cały czas strzygł uszami.
-Musimy uciekać- oznajmił Cardinano.
-Ale....czemu?- spytałam się spanikowana.
-Ktoś tu jest i to nie jest ktoś miły! - krzyknął ogier.
Szybko popędziliśmy dzikim cwałem. Na szczęście udało się nam uciec, gdy nagle Cardinano zauważył ślady kopyt...
<Cardinano? Sorry, że trochę krótkie>

12.11.2018

Od Vayoli do Gwiazdy "Kto pierwszy ten lepszy"

-Znam prawie wszystkie konie, ale tak właściwie z nikim nie zapoznałam się bliżej-odparłam po chwili namysłu.
-Dlaczego?-spytała Gwiazda.
-Tak jakoś... A dlaczego słońce jest na niebie za dnia, a nie w nocy? Tak już się moje życie potoczyło-odparłam, po czym posłałam klaczy uśmiech. Nie chciałam, aby to, co powiedziałam, zabrzmiało zbyt poważnie.
-Cóż, ja liczę na to, że w końcu uda mi się znaleźć kogoś, z kim się zaprzyjaźnię-odparła po chwili zastanowienia klacz.
-Na pewno. W tak dużym klanie nie trudno znaleźć bratnią duszę-powiedziałam.
-Może i racja, ale ty jakoś...nie znalazłaś-zauważyła Gwiazda.
-Można powiedzieć, że po prostu nie szukałam. Jestem raczej typem samotniczki i trudno zdobyć moje zaufanie-wyjaśniłam.
-Więc dlaczego wczoraj do mnie podeszłaś?-zapytała klacz. Początek znajomości zawsze oznaczał dużo pytań, a ja musiałam się pilnować, aby nie powiedzieć czegoś niewłaściwego.
-Bo mimo wszystko staram się poznać wszystkie konie należące do klanu. Można powiedzieć, że to takie moje hobby-odparłam, po czym uśmiechnęłam się po raz kolejny.
-Rozumiem-powiedziała klacz, po czym wstała.-Może przejdziemy się i dzisiaj? Czuję się pełna energii-dodała po chwili.
-Masz jeszcze siłę po tym bieganiu i skakaniu wokół klanu?-zdziwiłam się.
-A i owszem. To co, idziemy?-spytała Gwiazda. Pokiwałam głową na znak, że się zgadzam. Odłączyłyśmy się od stada, które teraz było nieco oddalone od jeziora, i skierowałyśmy właśnie w stronę zbiornika wody. Miałyśmy to szczęście, że jak na razie pogoda nam dopisywała. Słońce świeciło, ale nie przypiekało zbyt mocno, tylko przyjemnie grzało. Od strony jeziora wiał również lekki wiatr, niosący ze sobą chłód oraz zapach soli.
-Oby tylko pogoda nie zaczęła nagle stroić fochów-powiedziałam do idącej obok mnie klaczy.
-To zadziwiające, jak szybko potrafi się zmieniać-przytaknęła Gwiazda.
-Skoro nadal masz tyle energii, to może mały wyścig? Kto pierwszy przy jeziorze?-zaproponowałam, spoglądając na klacz. Gwiazda przystała na moją propozycję i obie zaczęłyśmy biec w stronę wyznaczonego celu. Nie było to dla mnie łatwe, bo od dawna się z nikim nie ścigałam. W połowie dystansu klacz mocno mnie wyprzedziła, ale nie poddałam się i w końcu dotarłam nad jezioro chwilę przed nią.
-Gratulacje!-powiedziała z uśmiechem Gwiazda, kiedy już oddech nas obydwu się uspokoił.
-Dziękuję-odparłam, odwzajemniając uśmiech. Następnie zaczęłyśmy iść brzegiem jeziora.
-A tak właściwie, to nie zapytałam cię jeszcze, co ty lubisz robić w wolnych chwilach?-spytałam, przenosząc wzrok na klacz.
<Gwiazda? Wybacz, że tak nudno, ale pisałam na szybko>

12.11.2018

Od Cardinaniego do Olimpii „Ostatnia nadzieja”

-Jeszcze mój zmysł orientacji nie jest tak nieporadny- odrzekłem uspokajająco na jednym tchu i zupełnie bez uśmiechu, co było do mnie dość niepodobne.
-Ta- pokręciła głową, a wyraz jej pyska dalej wyrażał niepewność — Gdzie więc idziemy?-zapytała z uzasadnionym stresem i odrobiną niecierpliwości.
-Pragnę najpierw w ogóle gdzieś zmierzać niż tu bezczynnie stać-machnąłem głową, zaczynając zmierzać przed siebie jakąś krętą ścieżką- Idziesz czy nie?
Klacz nie udzielając mi odpowiedzi, po prostu ruszyła w ślad za mną. Ze spokojnego stępa w niektórych momentach przechodziliśmy do żwawego kłusa. Gdy przed nami wyłoniło się średniej wielkości ściernisko, pokonaliśmy je cwałem. W końcu napajając się prędkością, trafiliśmy na długą ścieżkę. Początkowo z zapałem galopowaliśmy po niej, z czasem przeszliśmy do wolniejszego chodu. Trochę tracąc poczucie czasu, skręciłem w boczną ścieżynę. Dopiero potem dostrzegłem słońce chylące się ku ziemi. W tym czasie przebiegaliśmy już przez mały kawałek wody. Po napotkaniu przez nas kolejnej drogi Olimpia zadeklarowała, że powinniśmy odpocząć. Ja jednak miałem dziwne wrażenie, że od stada dzieli nas naprawdę niewiele. Pokręciłem głową na jej słowa i uparcie szedłem przed siebie. W końcu w całkowitej ciemności znalazłem łączkę, która prowadziła do jakichś koni. Już miałem przeklinać w duchu, że muszę jeszcze iść po towarzyszkę, ale nagle jej sylwetka wyłoniła się z ciemności, okazało się, że przez cały czas mnie śledziła, co przyznała z jej słodkim uśmieszkiem.
-Jestem prawie pewny, że widzisz te zwierzęta- rozpocząłem i zrobiłem w tym miejscu krótką pauzę- Planuję do nich podejść choćby miały mnie zalać torturami, gdyby okazały się innymi końmi niż dobrze znany nam klan „Mroźnej duszy”. Proponuję ci tu poczekać i w razie czego działać. Kiedy okaże się, że to te konie, do których zmierza ta „piechota” wrócę po ciebie.
<Olimpia?>

12.11.2018

Od Mint do Wichra „Na pastwę losu”


-A ty gdzie się wybierasz, mały?- odpowiedziałam mu subtelnym uśmiechem, pozostając jednak trochę wstrząśniętą kwestią źrebaka, ale z zewnątrz wydając się odrobinę rozkojarzona. Powoli zatorowałam malcowi drogę i zaczęłam grzebać kopytem w ziemi.
- Nie chcę być na twojej łasce- odezwał się z ogromną powagą dość śmiesznie prezentującą się na tak małym i słodkim pyszczku- Jeszcze raz dziękuję- teraz już zrobił tak, jak zapowiedział, oddalił się od miejsca, w którym stałam. Na początku jeszcze miałam w planach go zatrzymywać, lecz szybko wybił mi ten pomysł z głowy dźwięk stukotu małych kopytek. Po jego słowach wywnioskowałam, że jest ambitny. Nie mam zamiaru przeszkadzać mu w osiąganiu celów. Nawet takich nietypowych... Przynajmniej póki nie próbuje przekroczyć pewnych granic, które w sumie dalej nie były dalej przeze do końca zatarte. Może kiedyś będę tego żałować, gdyż powoli jak też zaczęłam odchodzić od miejsca spotkania, zostawiając malca na pastwę losu. Powoli dotarłam do reszty stada ze stojącym na jego czele Shiregtem. Minęłam go z uśmiechem i zaczęłam zajmować się moim towarzyszem. Jego „głos” wygrywał cudne, przynajmniej dla mojego ucha melodie. Poczułam delikatny powiew wiatru, zbawienie w ten upalny dzień. Udałam się do pięknego jeziora, gdzie pod w cieniu drzew zaczęłam odpoczywać.
-Niezbyt leniwie spędzasz ten dzień?-zagadnął mnie Lendo.
-Pod żadnym pozorem, odpoczynek to też obowiązek- odpowiedziałam z poważnym wyrazem pyska, po chwili jednak szczerząc zęby w szerokim uśmiechu.
-Ciekawe, od czego tak odpoczywasz- zaczął grzebać pazurem w piasku.
-Od samej siebie-przymknęłam  oczy i powtórzyłam sobie te słowa w myślach- Od samej siebie.
<Wicher? BARDZO przepraszam, że tak późno>

12.11.2018

Od Shiregt'a do Mondream ,,Nieuzasadniony strach"

Oprowadzałem nowo przybyłe klacze po okolicy według głównego punktu orientacyjnego - jeziora Uws. Zastanawiałem się czasami, jaki natura widziała sens w stwarzaniu tak dużego zbiornika, skoro jego woda i tak nie nadaje się do picia. Podróżniczek jednak takie wątpliwości najwyraźniej w ogóle nie dręczyły. Obie, choć wyglądały na zmęczone, były równocześnie zachwycone wszystkim dookoła.
— Żyjecie tu w prawdziwym dostatku! Jak w raju. - stwierdziła entuzjastycznie, o ile pamiętam, córka.
— Teraz, można tak powiedzieć. Ale kiedyś w końcu nadejdzie zima. - odparłem na to cicho. Klacz nie ciągnęła dalej rozmowy, podziwiając wszystko w milczeniu, a swój podziw co chwila wyrażając w różnych westchnieniach i minach. Wreszcie zobaczyły wszystko, co trzeba. Zostawiłem je wśród innych członków, by dać im czas na wypoczynek. Nie wyglądały na ranne czy chore, lecz strudzone po prostu długą podróżą. Sam wróciłem do wykonywania swoich obowiązków i pogawędziłem trochę z innymi. Po południu przypomniałem sobie o naszych przybyszach. Odszukałem klacze w tłumie, stanąłem przed nimi i rzekłem:
— Podobno podobają wam się nasze włości. Zastanawiam się więc, czy nie zechciałybyście zagościć u nas na dłużej, czy raczej odejść spokojnie w swoją stronę. - w ten sposób złożyłem im propozycję dołączenia. Nauka tej poplątanej, oficjalnej mowy przez ojca nie poszła na marne, choć nadal uważałem ją za idiotyczną.
— Tak, chcemy tu zostać, jak najbardziej. - odparła z uśmiechem siwka.
Przeszliśmy więc do załatwiania formalności. Zyskiwałem właśnie kolejną medyczkę i karą płatnerkę, kiedy ta pierwsza drgnęła dziwnie, wzrok mając utkwiony w jednym punkcie pod drzewem. Zamilkłem, również tam spoglądając, ale nie dostrzegłem niczego specjalnego. Może oprócz pająka pełznącego w górę pnia, lecz postanowiłem uszanować niemą prośbę rozmówczyni i odsunąłem się nieco dalej, zapraszając do dalszej rozmowy.
<Mondream?>

12.11.2018

Nowy szeregowiec - Vivian!

Koń fiordzki, fiording, fiord

1
Źródło: Zdjęcie główne, 1
Motto: -
Imię: Vivian
Tytuł: Brak
Wiek: 6 lat
Płeć: Klacz
Ranga/i: Szeregowiec
Głos: -



Rodzina: Nie znała swoich prawdziwych rodziców, wychowała się w rodzinie zastępczej.
Osobowość: Jest miła i pomocna. Bywa nieśmiała, więc raczej ona pierwsza nie zagada. Nie lubi bójek i kłótni. Nie umie być wredna bez powodu. Jeśli masz problem, to będzie starała się ci pomóc. Zawsze stara się łagodnie wyjść z trudnej sytuacji. Jest klaczą ciężką do zdobycia dla innych ogierów. Chciałaby się kiedyś zakochać, lecz w jej przypadku jest to ciężkie, no cóż, może kiedyś pozna tego jedynego.
Orientacja: Heteroseksualizm
Partner/Partnerka: Szuka
Potomkowie: Brak
Aparycja:
  • Rasa: Koń fiordzki.
  • Wygląd: Ma silny zad. Jest średniego wzrostu, maści bułanej. Grzywa jest biało-brązowa. Na zdjęciu widać czarne ogłowie. Ma również mocną grubą szyję
  • Znaki charakterystyczne: Pod grzywką ma białą plamkę.
  • Wzrost: 148 cm WK
  • Waga: 450 kg
Sprawność: 45 p.
Umiejętności: -
Historia: Jako źrebak nie znała swoich rodziców gdyż była adoptowana. Nie dawno się o tym dowiedziała. Była załamana więc uciekła. Błąkała się tydzień aż w końcu natrafiła na to stado
Inne: -
Kontakt: Kalahari20

11.11.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Śmierć wśród wilków"

Milczałam dobrą chwilę po tej wypowiedzi Khonkha, jeszcze raz analizując sprawę i opracowując w myślach plan działania. Choć sytuacja była całkiem poważna, w duchu chciało mi się śmiać. Z łatwością potrafiłam sobie wyobrazić tryskającą krew, jej przyjemny, metaliczny zapach, zwycięskie miny, triumfujące nad ciałami konie. Mój partner wydawał mi się trochę zbyt przejęty całą akcją, biorąc pod uwagę to, jak wiele w życiu przeszedł. Jak wiele w życiu przeszliśmy. Dziwnie to brzmi. - pomyślałam sobie.
— Nie dla dobrze zorganizowanego, kilkudziesięcioosobowego klanu. - powiedziałam nagle, uśmiechając się lekko. - Więc ktoś go o tym powiadomi. - dodałam znacząco. Ogier wyglądał, jakby miał zamiar gwałtownie zaprzeczyć, lecz zaraz potem podszedł bliżej i w milczeniu objął mnie mocno za szyję. Czułam bijące od niego upajające ciepło i zaufanie. Oboje znaliśmy swoje możliwości. Cofnął się, pokiwał głową jakby ze smutkiem i ruszył jak najszybciej w stronę stada. Tymczasem przeszłam do wykonywania swojej części zadania.
Ostrożnie zaczęłam podążać najpierw do miejsca ostatniego pobytu tajemniczej grupy, a następnie za pozostawionymi przez nią śladami. Nikt nie starał się ich ukryć, byłby to zresztą daremny wysiłek. Stąpałam bezszelestnie, ze wzrokiem przeważnie wbitym, w ziemię, by uniknąć nastąpienia na coś kruchego lub trzeszczącego. Dopiero co odeszła ulewa ułatwiała mi sprawę. Nie miałam konkretnego celu w śledzeniu tych koni, większość była tylko tezami do potwierdzenia; jakieś spore stado wojowników, stacjonujące sobie gdzieś niedaleko, które czeka na okazję do poderżnięcia nam gardeł z żalu o...tereny? Zapewne, bo na prywatne rozrachunki było to zbyt duże zaangażowanie. Moje rozmyślania zostały jednak dość brutalnie przerwane. Kiedy podniosłam wzrok, dostrzegłam z przerażeniem i zaskoczeniem zarazem białą sylwetkę Valentii. Stała do mnie bokiem, lecz chwiejnie, patrzyła się gdzieś przed siebie. Nawet z tej odległości nie wyglądała najlepiej. Postanowiłam odciągnąć ją szybko od tego miejsca, a później kontynuować pościg.
— Witaj. - szepnęłam powoli, by zwrócić na siebie jej uwagę. Dopiero kiedy odwróciła powoli łeb w moją stronę, podeszłam bliżej, wciąż bezszelestnie.
Wzrok członkini klanu był pełen dziwnego smutku, mętny, a ona sama trzęsła się jak pod naporem ciągłych podmuchów wiatru. Starość owszem, dawała jej się ostatnio we znaki, ale nigdy nie widziałam jej w takim stanie. Całe szczęście, nigdzie nie dostrzegłam śladów zranienia, więc nie mogła to być robota naszych niewidzialnych nieznajomych.
— Yatgaar... - przywitała się klacz. - Wiesz...może lepiej stąd odejdź. Ja sobie poradzę, naprawdę. - dodała cicho, odwracając wzrok. Wpatrywałam się w nią wnikliwie ze zdziwieniem, trochę zmieszana. Okrutna wizja pojawiła się w mojej głowie, jednak otrząsnęłam się.
— To ty musisz wracać do reszty. Tu nie jest bezpiecznie. - Valentia pokiwała głową, uśmiechając się lekko, i zaczęła powoli kierować się z powrotem. Miałam już nadzieję, że za moment zniknie mi z oczu; ziemia pod kopytami aż mi się paliła od chęci podążenia dalej.
Nie dane mi było tak to zakończyć.
Do moich uszu dotarło odległe warczenie, tupot łap, w nozdrza uderzyła znajoma woń. Zbliżały się najgorsze z najgorszych - wilki, w średniej wielkości watasze. Przeniosłam wzrok na oddalającą się członkinię. Pokręciłam nagle głową. Przecież jej tu nie zostawię. Dodatkowo pamięć postanowiła postawić mi teraz przed oczami scenę śmierci jej syna. Wyrzuty sumienia? Nie, to nie one.
Ona na to po prostu nie zasługiwała. O jednego drapieżnika mniej na świecie to też już coś. A może zamieszanie ściągnie tu tych pajaców i przemycę się z nimi do ich bazy? - zdążyłam jeszcze tylko pomyśleć.
— Stój! - zawołałam do Valentii, podbiegając do niej od strony, z której dobiegały niepokojące odgłosy.
Wreszcie wypadło na mnie szare, futrzaste stworzenie, próbując się dobrać do gardła. Szybko tego pożałowało, odrzucone na bok kopytami. Kolejny również wylądował nieopodal, zabity siłą samego uderzenia. Wtedy rozległo się głuche pacnięcie ciała o ziemię i rozpaczliwy jęk. Jeden z nich dopadł klaczy i szarpał za jej nogę. Rozwścieczona tym, zdeptałam go i stanęłam nad nią, będąc zdecydowaną na obronę. Wilki z całych swoich sił próbowały się dobrać właśnie do niej - do osłabionej, niemalże umierającej istoty, najłatwiejszego łupu, ale w końcu zorientowały się, że wpierw trzeba będzie wyeliminować jej strażnika. Zaczęły rzucać się na mnie, orając pazurami i zębami ciało. Za każdym razem przeszywała mnie fala bólu, ale faktem było, że żaden się jeszcze nie prześlizgnął. Ostatecznie furia opadła, a pozostałe trzy drapieżniki zginęły w leśnej gęstwinie.
Wtedy Valentia spojrzała na mnie ostatni raz, ostatni raz jęknęła, i wyzionęła ducha.
Naprawdę umarła z uśmiechem na pysku.
Czy taki miała plan, zanim tu przyszła? Natknęłam się na nią w odpowiednim czasie.
Minęłam się ze śmiercią o włos i nie zapobiegłam jej...
<Khonkh? To co tam u ciebie?>

10.11.2018

Od Gwiazdy do Vayoli ,,Kolejna znajomość"

- Nie miałam szczęśliwego dzieciństwa. Rodzice się mną nie interesowali, dla nich byłam nikim- Powiedziałam ze smutkiem do klaczy.
- Przykro mi. - odpowiedziała Vayola
- No cóż, trzeba żyć dalej. No, a znalazłam się tu dlatego, że uciekłam od rodziców, miałam ich dosyć. Jeśli chodzi o tamte dwa pytania, to bardzo mi się podoba w waszym klanie i moja ranga to nauczyciel walki. - powiedziałam spokojnym głosem.
- Hmmm.... Może się przejdziemy? - spytała mnie klacz.
- Tak. Możemy się przejść.
Obydwie skierowałyśmy się w stronę lasu. Spacer minął nam ciekawie, przez całą drogę rozmawiałyśmy razem. Wróciłyśmy do klanu. Vayola stała obok mnie i razem skubałyśmy trawę.
~Następnego dnia~
Spałam sobie smacznie, gdy nagle usłyszałam stukot kopyt. Zobaczyłam Vayolę. Klacz podeszła i spytała się, czy się wyspałam, ja odpowiedziałam, że tak. Nagle srokata klacz spytała się mnie, czy ktoś mi wpadł w oko.
- Wiesz....ja nie..... Nikt mi nie wpadł w oko. - odpowiedziałam jąkając się.
- Na pewno?
- Na pewno. A czemu pytasz? - spytałam się.
- A... Tak po prostu.
Wstałam na cztery nogi i zaczęłam skubać trawę. Trochę dziwne było pytanie Vayoli. Nudziło mi się, więc postanowiłam pobrykać i pogalopować wokół klanu. Klacz wpatrywała się we mnie dziwnym wzrokiem, po czym wróciła do skubania trawy. Stanęłam obok niej. Klacz spytała się mnie, czy miałam rodzeństwo. Ja odpowiedziałam jej, że nie, i w sumie dobrze mi z tym. Położyłam się na trawie i spojrzałam na klacz. Po czym zadałam jej pytanie:
- Masz tu wielu przyjaciół czy nie? Trochę głupie pytanie. - powiedziałam w jej stronę.
<Vayola?>

10.11.2018

Od Miriady do Etsiina ,,Koszmar"

Nie mogłam zasnąć, co zresztą nie było dla mnie nowością. Zadzieranie szyi i wpatrywanie się w gwiazdy po jakimś czasie stawało się męczące. Przekopałam kopytami już całą okolicę. Stałam więc na swoim miejscu, niedaleko samego Shiregt'a pogrążonego we śnie, innymi słowy gdzieś na uboczu, żując niewielkie porcje trawy i niezwykle czujnie obserwując otoczenie. Przeżywałam epizody natury całym swoim ciałem; każdy ptasi gwizd, każdy szmer, każde trzaśnięcie powodowało lawinę obrazów wyobraźni, miłych lub wręcz przeciwnie. Moją uwagę zwrócił więc nawet ten cichy jęk, wychodzący z pyska nakrapianego ogiera. Kiedy przyjrzałam się bliżej dostrzegłam na nim okropny, cierpiętniczy wręcz grymas. Zapewne z powodu jakiegoś koszmaru.
Zamierzałam już podejść i obudzić konia - skoro sama nie śpię, to niech przynajmniej inni śpią spokojnie, ale prędko pokręciłam głową. Co mi niby do tego? Ci, którzy ratują życie, nie powinni być stronniczy. To członek klanu jak każdy inny, i koniec kropka. Zdążyliśmy już spłacić wszystkie powinności wobec siebie. Po co gromadzić nowe, gdy nie zachodzi taka konieczność? - rozważałam rozumnie. Serce jednak nie sługa i wciąż uparcie, pomimo logicznych argumentów, obstawało przy swoim: głupim pragnieniu zaufania komuś. Obecność Marishy trochę je zagłuszała. Może potrzeba więcej czasu, żeby się wreszcie ogarnęło?
Na szczęście Etsiin przerwał moje wahania nagłym obudzeniem się z krzykiem. Niektórzy, również wyrwani ze snu, spojrzeli na ogiera krzywo, lecz on najwyraźniej się tym nie przejął. Po chwili ruszył w moją stronę. Ku memu zdziwieniu, minął mnie ze słowami:
— Uh...jak coś, niedługo wracam. - otworzyłam już pysk, lecz kiwnęłam tylko głową. Patrzyłam jeszcze za oddalającym się ogierem. Zmierzał prosto w ciemną, leśną czeluść, najgroźniejszą z możliwych. Zwariował?
— Hej! - krzyknęłam za nim. Chyba nie dosłyszał.
Całą siłą woli powstrzymywałam się od ruszenia z miejsca. Dobra. Jeżeli nie wróci w najbliższym czasie, zrobię coś z tym. A tymczasem oczy strasznie mi się już kleiły po zarwaniu połowy nocy...
<Etsiin? JedzieszXD>

8.11.2018

Od Etsiina do Miriady ,,Chłodna stal"

-Aha.. –odparłem, w zasadzie już sam do siebie. Stałem chwilę w miejscu, jednak chwilę potem ruszyłem dalej przed siebie. Westchnąłem cicho, droga była przyjemna, wokoło przemykały różne dzikie zwierzęta. Powoli zaczynało zmierzchać, a słońce chowało się za horyzont. Niebo przybrało różowe barwy, a niekiedy przelatywały jakieś jaskółki. Zamyśliłem się i uderzyłem głową w drzewo.
-Ał..! –krzyknąłem głucho. Podniosłem wzrok, a drzewo było mocno obryzgane krwią. –Co do..?
Rozejrzałem się, ale w zasięgu mojego wzroku nie było żadnego ciała, kości albo mięsa. Zaniepokojony zawróciłem, ściemniało się jeszcze bardziej. Czułem trwogę, właściwie nie wiem dlaczego. To mógł być zwykły ślad po polowaniu wilków lub irbisa.. przemknęło mi przez głowę, ale silne przeczucie zaprzeczało. Ruszyłem do kłusu, aż w końcu dotarłem do Klanu. Zmęczony całym dniem zasnąłem.

Zbudziłem się, czułem, że jestem obklejony czarną, klejącą mazią. Nie chciała za nic zejść z mojego ciała. Długi ślad tego czegoś ciągnął się gdzieś w przód. Podniosłem głowę w górę i zobaczyłem wszystkie konie martwe.. krzyknąłem i zrobiło mi się zimno. Na samym szczycie leżało ciało Miriady, pozbawione głowy. Zrobiło mi się nie dobrze. Poczułem, jak czarna maź wciąga mnie w ziem..
Obudziłem się z krzykiem. Przez chwilę miałem wrażenie, że to dalej się dzieje, ale na szczęście wszystko było na swoim miejscu. Kilka koni popatrzyło na mnie z nieukrywaną złością. Obudziłem ich. Rozejrzałem się, był już dobry środek nocy. W gęstym lesie dostrzegłem małe światełko. Obudziła się we mnie ciekawość. Trochę niepewnie ruszyłem tam, po drodze zobaczyłem Miriadę.
-Uh.. jak coś, niedługo wracam. –rzuciłem w jej stronę, ona tylko kiwnęła głową i patrzyła chwilę za moim śladem. Dotarłem do lasu. Poczułem strach i chłodny wiatr, który bił od ciemnego lasu. Przełknąłem ślinę i kłusem ruszyłem w środę światła. Ku mojemu przerażeniu, na samym środku pustej polany, w ziemię był wbity kij, na którym płonął ogień i co najgorsze, była na niego wbita czaszka konia. Brudna od krwi, dalej miała na sobie ślad mięsa. Znów było mi niedobrze. W pewnym momencie poczułem chłodną stal, którą ktoś przykłada mi do gardła. Nie mogłem krzyknąć ani nic zrobić.
<Miriada? Tylko coś takiego wymyśliłam.. (nie wiem o co chodzi z tymi przygotowaniami XD) troszkę mało dialogów z Mirą, wybacz.>

8.11.2018

Od Miriady do Etsiina ,,Tajne przygotowania"

Rzuciłam okiem w stronę ogiera, odpowiadając:
— Nie, dzięki. Właściwie już skończyłam. - przestałam się siłować z przedmiotem, zostawiając go na uboczu. 
— Aha. - mruknął koń. - Wiesz może, dokąd dokładnie wędrujemy? - dodał nagle z zaciekawieniem. 
— Wędrujemy? - zdziwiłam się. - Może to był fałszywy alarm. - rzekłam. W każdym razie Shiregt z całą pewnością niczego takiego nie oznajmiał. 
— Pewnie tak. - przyznał po krótkiej chwili milczenia Etsiin i przyłączył się do mnie, zrywając roślinność obok. 
~Kilka dni później~
Leżałam na brzuchu na miękkiej, zapadającej się pod moim ciężarem warstwie mchu wymieszanej z trawą i odrobiną zgniłych liści z poprzedniego roku. Po tym czekała mnie kąpiel w ciepłych, acz słonych wodach jeziora, ale na razie letnie słońce grzało mi przyjemnie grzbiet, zamiast siec go deszczem, jak przez większość czasu. Byłoby wspaniale, gdyby się tak postarało na uroczystość. W końcu nie co dzień władca wyprawia jakąś zabawę trochę z okazji kolejnej rocznicy własnych urodzin, trochę ot tak. Położyłam się w miejscu niewidocznym dla innych koni, choć blisko reszty, wśród dość gęstego podszytu, cieszącego oczy zielenią lata oraz czernią jagód. Głowę trzymałam pochyloną nad swoją pracą, co jakiś czas mrucząc pod nosem dosyć niepochlebne słowa; kopytem przytrzymywałam sobie metalową obręcze, zaś zębami i drugą kończyną ozdabiałam ją jakoś owocami natury przyklejonymi za pomocą żywicy. Była to żmudna i niewdzięczna robota, lecz dla mnie równocześnie pasjonująca i uspokajająca. Pamiętałam te poranki, kiedy robiłam to wraz z mamą. Czas mijał nieubłaganie.
Prawie już skończyłam, kiedy akurat usłyszałam czyjeś kroki. Odrzuciłam obręcz w wijące się korzenie jednego z drzew. Gdy podnosiłam się z ziemi, pojawił się nakrapiany ogier - Etsiin. Doprawdy zastanawiające, jak często można na kogoś wpadać, a przynajmniej odnosić takie wrażenie. 
— Cześć. - rzekłam z wyprzedzeniem.
— Witaj. - odwzajemnił powitanie. - Co tu robisz, jeśli mogę spytać? 
— Nic specjalnego. - stwierdziłam lekceważąco. Słońce wisiało już dosyć nisko, a obiecałam pomóc jeszcze w jednym punkcie tajnych przygotowań. - Muszę już iść. Mam jeszcze trochę do zrobienia. - uśmiechnęłam się porozumiewawczo i przeszłam prędko obok konia. 
<Etsiin? Może nie opisuj jeszcze tych przygotowań, jeżeli już postanowisz się zabrać ,,na gapę"XD>

7.11.2018

Duchowa niespodzianka!

Niedawno nastąpił nasz powrót do szkoły, pracy, jednym słowem - skończyła się sielanka związana ze Świętem Zmarłych. Ale przyznajcie się, czy sądziliście, że na Eternal Freedom również to nastąpiło? W każdym razie mamy nadzieję, że wszyscy przeżyli ten czas szczęśliwie (bo nie chcemy po drodze potknąć się o jakiegoś trupa albo dostać opka spod jego ręki), ponieważ...
Mam teraz przyjemność ogłosić nowy, duchowy Event, który trwać będzie od 7 listopada do 7 grudnia 14 grudnia 2018 roku!
Zagubione dusze
Przed wami główna część eventu, polegająca na napisaniu opowiadania, na min. 400 słów. Okoliczności wypowiedzi są tym razem bardzo swobodne - może być to jedno samodzielne opowiadanie, bądź podzielone na kilka części - w takim przypadku minimum słów obowiązuje każdą z nich z osobna. Opowiadanie eventowe może być też odpisem lub oddzielnym wątkiem pisanym na dwie osoby (znów dla każdego opowiadania minimum obowiązuje z osobna)! Pamiętajmy jednak, że w takim wypadku pozostawia to trwały ślad na naszych postaciach i w ich pamięci. Zanim jednak złapiecie za klawiatury i pióra, posłuchajcie uważnie:
Cóż to za dziwy na tej ziemi? Przecież Noc Duchów już dawno minęła! Świat zmarłych wpadł w nie lada kłopoty. Kilkadziesiąt duchów nie wróciło do niego na czas, ze względu na niekorzystne warunki. Teraz znów błąkają się, biedaki, po ziemi, zawodząc nad swym losem i strasząc kogo popadnie; co gorsza, umieją mówić. Udało nam się ustalić tożsamość niektórych z nich, a mianowicie:
Chciwej duszy
Kłamliwej duszy
Lojalnej duszy
Zabójczej duszy
Miłosiernej duszy
Leniwej duszy
Ambitnej duszy
Odważnej duszy
Egoistycznej duszy
Optymistycznej duszy
Tchórzliwej duszy
Dowcipnej duszy
Skąpej duszy
Tajemniczej duszy
Niecierpliwej duszy
Romantycznej duszy
Skreślona nazwa oznacza, że dusza została już wykorzystana w opowiadaniu, a mówiąc o tym należy wspomnieć, że każdy może napisać o tylko jednej duszy. Opowiadania zostaną ocenione w podsumowaniu eventu, a oto nagrody:
I miejsce - 360 SŁ
II miejsce - 250 SŁ
III miejsce - 120 SŁ
Inne miejsca - 30 SŁ
W przypadku pisania w parze każda postać otrzyma tę samą nagrodę. Myślę więc, że już wszystko jasne - to wy decydujecie, którego ducha i jak odeślecie na jego miejsce, a także jaki będzie jego wygląd. Ogranicza was tylko wyobraźnia! Powodzenia!
Kuszące krzyże
W tym trudnym zadaniu, jakim jest pomoc biednym duszyczkom, z pewnością przyda się każda pomoc. Jeżeli więc nie jesteś w stanie załatwić sprawy bezpośrednio, nadarza się ku temu inna okazja. Należy wykonać rzeczywisty, a jak najbardziej kuszący krzyż, który zwabi duchy do jednego miejsca! Dowolnego formatu, dowolnego koloru, z dowolnego materiału - wyjątkiem są rysunki, które nie zostaną zaliczone. Najbardziej ponętne i...hmmm...apetyczne krzyże zostaną sowicie nagrodzone, a możecie ich robić ile dusza zapragnie:
I miejsce - 300 SŁ
II miejsce - 220 SŁ
III miejsce - 130 SŁ
Inne miejsca - 20 SŁ
*Coś tam* w dłonie i do roboty!

Event nie jest mocno rozbudowany, ale mam nadzieję, że to pomoże nam się na początku wybić z ,,dołka", w który niechcący wpadliśmy :) Dziękuję za uwagę i do zobaczenia!
Znalezione obrazy dla zapytania ghost picture
Ja patrzę

~Shiregt, Miriada i Yatgaar

6.11.2018

Od Mondream do Shiregt'a ,,Teren czysty i bogaty we wszystko"

Mama podeszła kawałeczek do stada. Ja jednak podbiegłam dalej. Zwróciłam na siebie uwagę, więc zwolniłam. Mama zaczęła podchodzić do mnie. Ja jednak zaczęłam podchodzić do stada jeszcze bardziej. Nagle ktoś ze stada podszedł do mnie, i zapytał, czy ten koń z tyłu jest mi znany. odpowiedziałam: tak, bo to przecież jest moja matka. Klacz podeszła do mamy, i powiedziała do niej, skąd jest. Mama jej wszystko opowiedziała, że jesteśmy ze Stada Smutnej Klałnicy, i że przybywamy w pokoju. Nagle podszedł jakiś ogier.
- Witam was w swoich progach. Jestem władcą tego Klanu. Klanu Mroźnej Duszy - powiedział poważnym głosem, i podszedł bliżej.
- Chodźcie! Poznajcie nasze progi! - krzyknęła jakaś klacz z tego tłumu. Podeszłam z matką bliżej stada, i Shiregt oprowadził nas po terenie stada. Było dużo jedzenia, więc mogę w każdej chwili coś zjeść, nie martwiąc się o zapasy! Było tu też dużo kwiatów, bo przecież jest lato, więc kwiaty rosną. Podobał mi się ogóle ten teren. A jeśli chodzi o mamę, jej też się podobało. I to bardzo. Szczególnie mi. Wydawało mi się, że tu będzie mi się zdarzało wiele przygód. Byłam tego pewna. Po prostu to było najlepsze miejsce, jakie kiedykolwiek widziałam. Nagle podszedł do mnie Shiregt, czyli mój przyszły, bo jeszcze nie dołączyłam, władca, i...
<Shiregt? Wymyśl jakąś akcję!>

6.11.2018

Od Vayoli do Gwiazdy "Nowa i jeszcze nieznana"

Stałam na uboczu, skubiąc sobie trawę. Dzisiaj mongolskie lato postanowiło pokazać się z jak najlepszej strony. Słońce przyświecało i już można było przewidzieć, że w południe może być niemały upał. Po chwili spostrzegłam, że jakaś klacz oddzieliła się od klanu i stanęła niedaleko mnie, po czym również zaczęła jeść trawę. Zdziwiło mnie to, bo większość koni wolała trzymać się grupy. Po bliższym przyjrzeniu się klaczy stwierdziłam, że jej nie znam, czyli musiała do klanu dołączyć stosunkowo niedawno. Uznałam, że muszę więc jak najszybciej ją poznać, w końcu kto jak kto, ale ja powinnam wiedzieć jak najwięcej o wszystkich członkach tego stada. Zbliżyłam się więc do klaczy. Jak się okazało, zrobiłam to tak cicho, że ta chyba mnie nie usłyszała, gdyż kiedy podniosła głowę, na mój widok lekko podskoczyła. Udałam, że tego nie zauważyłem.
-Witaj, jestem Vayola. A ty pewnie jesteś nowa w klanie?-zapytałam, posyłając klaczy przyjazny uśmiech.
-Tak. Na imię mam Gwiazda-odparła po chwili wahania.
-Długo już należysz do stada?-zapytałam, chcąc w ten sposób podtrzymać rozmowę.
-Kilka dni. A ty?-powiedziała Gwiazda.
-Jestem w nim prawie od narodzin-wyjaśniłam. Klacz posłała mi zaciekawione spojrzenie. -Urodziłam się w innym klanie, który toczył wojnę z Klanem Mroźnej Duszy. Podczas jednej z walk zostałam poniekąd ocalona przez jednego z wojowników należących do tego stada, a potem adoptowana przez niego-wyjaśniłam. Liczyłam trochę na to, że jeśli zdradzę coś o sobie, to moja rozmówczyni także stanie się bardziej rozmowna.
-A co z twoimi rodzicami?-zapytała Gwiazda.
-Nie znałam ich za dobrze. Ojca w ogóle nie poznałam, a matki nawet nie pamiętam. Chyba że pytasz o biologicznych rodziców. Oni należeli do tego klanu prawie od początku jego istnienia-odparłam.
-Ojej, przykro mi-powiedziała klacz.
-Niepotrzebnie, uważam się za ogromną szczęściarę. W końcu nie każdy ma tyle szczęścia, żeby znaleźć się nieopodal miejsca walki i jeszcze to przeżyć, będąc źrebięciem-powiedziałam, po czym ponownie uśmiechnęłam się. Chciałam dać w ten sposób klaczy do zrozumienia, że naprawdę nie martwi mnie ta kwestia, więc tym bardziej ona nie powinna się tym przejmować.
-Może teraz ty opowiesz mi coś o sobie? Jak tu trafiłaś? Albo czy podoba ci się w naszym klanie? No i jaką wybrałaś rangę? Ja jestem czujką-powiedziałam po chwili. Gwiazda zawahała się.
<Gwiazda?>

5.11.2018

Od Dantego do Specter "Prywatna przestrzeń"

-Wybacz, ale zabierasz mi moją prywatną przestrzeń-powiedziała Specter, posyłając mi przy tym wprost zniewalający uśmiech.
-I zamierzam zabrać ci jej o wiele więcej-odparłem, przytulając się do klaczy. Ta było widocznie mocno zaskoczona, ale po chwili odwzajemniła mój gest. Trwaliśmy tak jakiś czas, aż w końcu jedno z nas odsunęło się od drugiego, ale nie pamiętam nawet które. Specter spojrzała na mnie lekko zakłopotana.
-To...co teraz?-zapytała.
-Możemy tutaj zostać albo przejść się brzegiem jeziora-powiedziałem, przenosząc wzrok z klaczy na gładką taflę wody. Po chwili jednak z powrotem patrzyłem na Specter.
-Moglibyśmy się przespacerować-odparła po chwili wahania klacz. Wstaliśmy więc i ruszyliśmy. Specter szła bliżej brzegu, a ja zaraz obok niej. Przez chwilę panowała między nami cisza.
-Lato to niezwykle piękna pora roku. I radosna. Zdecydowanie wolę je od zimy-odezwałem się w końcu. Klacz popatrzyła na mnie lekko zdziwiona.
-O co chodzi?-spytałem.
-W tych okolicznościach chyba trochę głupio jest mówić o pogodzie-odparła.
-Jakich? Poza tym nie mówię o pogodzie, tylko o porach roku, a to różnica-powiedziałem, po czym uśmiechnąłem się. Specter westchnęła, starając się ukryć rozbawienie, co jej jednak nie wyszło i zaśmiała się lekko.
-Ty chyba nigdy nie przestaniesz mnie zadziwiać-odparła po chwili.
-Taki już jestem. Moje drugie imię brzmi Nieprzewidywalny-powiedziałem, unosząc przy tym dumnie głowę i wypinając pierś.
-A ja myślałam, że twoje drugie imię brzmi Wieczne Kłopoty-zaśmiała się klacz.
-To moje trzecie imię-odparłem, po czym przyspieszyłem nieco.
-Ej! Chyba nie chcesz się znowu ścigać?-zawołała Specter, równając się ze mną.
-Czemu nie?-spytałem.
-Mieliśmy się przejść. Popodziwiajmy krajobraz-odparła klacz.
-Nie muszę. I tak najpiękniejszy widok mam przed sobą-powiedziałem, spoglądając na klacz.
-Gdzie?-spytała, udając, że rozgląda się dookoła.
-Nie udawaj, że nie wiesz, o co mi chodzi-odparłem z uśmiechem. Klacz przestała się rozglądać i popatrzyła na mnie nieśmiało, posyłając lekki uśmiech.
-Dziękuję-powiedziała.
-Za co?
-Za komplement oczywiście. Czasami naprawdę chyba masz jakieś problemy z myśleniem-powiedziała Specter, po czym oboje zaśmialiśmy się. Szliśmy dalej brzegiem jeziora, oddając się naszej rozmowie. Staraliśmy się przy tym uważać, aby żadne z nas nie ugrzęzło w jakiejś bagniestej brei, ale wiadomo, nie zawsze nam to wychodziło. Po jakimś czasie obydwoje mieliśmy kopyta zabrudzone błotem, które zaczęło już lekko przysychać, więc trzeba było je jak najszybciej zmyć. Klacz zatrzymała się i kazała mi na siebie poczekać, a sama weszła do wody. Stwierdziłem, że skoro ona zażywa kąpieli, to ja jej to trochę urozmaicę. Wbiegłem do wody, mocno ja przy tym ochlapując.
<Specter? Straszie dużo dialogów dałam, ale nie miałam pomysłu na opis XD>
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika