— Jak się nazywasz?
— Boroo. - odparł po chwili koziołek cichym, drżącym głosem.
— Chodź, Boroo. - popchnąłem go delikatnie nosem, na co ruszył wreszcie w dół zbocza.
Wkrótce uformował się korowód: ja po prawej stronie młodego, wskazujący mu właściwy kierunek, a w tyle Miva ze spuszczoną głową. Zdążyłem już trochę ochłonąć i odeszły mi nieco dawna złość i wzburzenie, ale nie chciałem się nad tym wszystkim teraz zastanawiać. Było to dość... skomplikowane.
Gdy dotarliśmy do bazy, od razu wysłałem Boroo do medyków z zastrzeżeniem, że jest on pod moją opieką. Niedługo potem zobaczyłem go już opatrzonego, gdy spał smacznie, oparty niezgrabnie o jeden z pni. Na moim pysku zawitał uśmiech na ten widok, przyćmiony tylko faktem, że Mivana zniknęła gdzieś od czasu naszego przybycia. Teraz już żadna rzecz nie była w stanie powstrzymać potoku myśli. Oboje zachowaliśmy się zupełnie inaczej, niż Shiregt i Mivana. Oboje byliśmy winni. Spokoju nie dawało mi jednak jedno - właśnie, dlaczego skoczyłem za nią jak ostatni wariat? Dlaczego ogarnęło mnie takie przerażenie? Mam przynajmniej dowód:
Wciąż jest dla mnie przyjacielem.
~Nazajutrz~
Wstałem wcześnie, lecz o tej porze roku nie byłem w stanie wyprzedzić słońca, stojącego już poza linią horyzontu. Dość sporo czasu zajęło mi odszukanie klaczy. Pierwszy zacząłem cicho rozmowę:
— Witaj.
— Witaj. - odwzajemniła się zaiste obojętnym tonem, co dodało mi pewności siebie.
— Cóż...o ile pamiętam, obiecałem ci jakąś karę za ten występ. - przeszedłem od razu do konkretów. - Mianowicie dzisiejszy dzień zajmie ci pomaganie we wszystkim, co zlecę, zaczynając od...teraz. - uśmiechnąłem się lekko, tajemniczo. Wprawdzie zarazem miałem tak ułożony plan, by ponad połowa czynności odbywała się w moim towarzystwie, zarazem wplatając w to swoiste przeprosiny.
<Mivana?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!