Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

28.01.2020

Wyniki eventu świątecznego ,,Kalendarz Adwentowy"

Mimo, iż święta już dawno za nami i wszystkie radia dały sobie spokój z ,,Last Christmas", dopiero teraz przychodzę do was z wynikami eventu. Przepraszam was najmocniej za to opóźnienie. Nie przedłużając:

Łowca Much, inaczej nazywana Owcą, wykonała 3 misje, czyli napisała opowiadanie (Od Miriady do Etsiina "Pochmurne Boże Narodzenie" Cz. 2 + Event), znalazła wszystkie prezenty ukryte na blogu oraz złożyła wigilijne życzenia na serwerze. W zamian za to otrzymuje 200 SŁ (180 za opowiadanie oraz po 10 SŁ za resztę) oraz +15 pszenic dla wybranej postaci

Lisek wykonała 2 misje, to znaczy - znalazła wszystkie prezenty oraz złożyła życzenia. W zamian za to otrzymuje 20 SŁ (po 10 SŁ za każdą misję) oraz +10 pszenic

Graczki Najmi, MP3 oraz Aurea otrzymują po 10 SŁ każda za złożenie życzeń na serwerze.

Do zobaczenia w następnym poście!

~Najmi

27.01.2020

Od Maliah do Noctema "Wspomnienia"

Mimo tego, że do klanu należałam już jakiś czas, ciągle nie mogłam znaleźć dla siebie miejsca. Powszechnie wiadomo, że każdy normalny koń potrzebuje towarzystwa, ale ja byłam pod tym względem wyjątkowo wymagająca. Przyzwyczajona byłam do osobników, z którymi przebywałam w zasadzie od źrebaka i bardzo mi ich brakowało. Szczególnie dawała mi się we znaki tęsknota za Touchy'm, moim najlepszym przyjacielem z sąsiedniego boksu. Był on dla mnie wsparciem w ciężkich chwilach, radością w smutne dni, kompanem do zabaw od najmłodszych lat i długo by jeszcze wymieniać. A teraz nagle go zabrakło. Nie zdążyłam się z nim nawet pożegnać, co jedynie pogarszało sprawę.
Nie zrozumcie mnie źle. Ja naprawdę starałam się zapoznać z innymi członkami stada, ale mimo tego, że w zasadzie wszyscy byli dla mnie mili, z resztą z wzajemnością, to nie znalazłam na razie nikogo, z kim mogłabym się zaprzyjaźnić, nie mówiąc już o nawiązaniu relacji choć odrobinę podobnej do mojej i Touchy'ego. Miałam szczerą nadzieję, że była to jedynie kwestia mojej niezbyt długiej przynależności do klanu.
Jednak od paru dni, coś zakłócało mój spokój. Jeżeli w ogóle mój ówczesny stan można było określić mianem spokoju. Na początku nie wiedziałam, o co dokładnie chodzi, ale co jakiś czas podczas spaceru czy pilnowania stada, co należało do obowiązków stróża, na widok koni przechodził mnie dreszcz. Domyślałam się, że może chodzić tu o jednego czy dwa osobniki, bo przecież nagle nie dostałam jakiejś fobii społecznej.
Wszystko wyjaśniło się, gdy pewnego dnia wybrałam się na samotną przechadzkę. Oddaliłam się trochę od stada, ale nie na tyle daleko, aby uniknąć innych w zasięgu wzroku. I wtedy właśnie ponownie przebiegł mnie, ten sam, niepokojący dreszcz. Tym razem w moim polu widzenia znajdował się tylko jeden koń, wysoki, dość dobrze zbudowany gniadosz z białymi odmianami na głowie i nogach. Od razu wiedziałam, czemu tak reagowałam na jego widok. Był on bardzo podobny do Hannibala. Wcześniej nie przykuwałam do niego większej uwagi, ale tym razem było to nieuniknione. Momentalnie zrezygnowałam z przechadzki i zaszyłam się bezpiecznie wśród innych koni. Usilnie próbowałam pozbyć się nawracających wspomnień tamtego dramatycznego dnia. Cały czas miałam jednak przed oczami ogiera, który walczy z drapieżnikami, aby ratować mi życie, krew widoczną nawet z oddali i to, jak pada pokonany. I to wszystko przeze mnie. Ledwo powstrzymałam drżenie i z całej siły próbowałam odpędzić od siebie ponure wspomnienia, jednak te nie dawały za wygraną. W mojej głowie cały czas pałętała się myśl, że gdyby nie poświęcenie Hanni'ego to ja bym zginęła. On dobrze o tym wiedział. Mimo tego, że wcześniej byłam dla niego oschła, nie wahał się oddać za mnie życie.
W końcu udało mi się odegnać wspomnienia, jednak gniady ogier cały czas przyciągał mój wzrok. Nie do końca celowo wbijałam w niego spojrzenie. Niby zdawałam sobie z tego sprawę, ale nie próbowałam z tym walczyć, licząc, że przyniesie mi to ulgę.
Takie gapienie się nie mogło trwać wiecznie. Gniadosz w końcu musiał zwrócić na mnie uwagę. Najpierw spróbował zbyć mnie niezadowolonym machnięciem ogonem, ale ja nie dawałam za wygraną. Sama nie wiem czemu. W końcu chyba nie wytrzymał i do mnie podszedł. Widać było, że nie jest mu dobrze z tym, że cały czas wbijam w niego wzrok, ale mimo tego zwrócił się do mnie możliwie jak najuprzejmiej.
- Dzień dobry. Potrzebujesz czegoś? - spytał możliwie jak najuprzejmiej, jednak widziałam, że nie do końca pasuje mu moje towarzystwo. W sumie mu się nie dziwię.
- Niczego - mruknęłąm podirytowana. Może przestraszył mnie fakt, że muszę się konfrontować z kimś, kto przywołuje we mnie tak okropne wspomnienia, a może chodziło o coś innego, jednak chyba lepiej się w to nie zagłębiać.
Ogier równie uprzejmie poprosił mnie, abym przestała się tak na niego patrzeć, ale to jeszcze bardziej mnie zezłościło. Jak już wspominałam, nie mam pojęcia czemu. Ciężko było tego nie zauważyć, ale i tak zdziwiła mnie reakcja gniadosza. Ja, w takiej sytuacji, zaczęłabym się kłócić czy coś w podobie, a on, widocznie chcąc załagodzić sprawę, zmienił temat i spytał mnie o imię. No i rozmowa ta przyniosła mi przynajmniej tyle korzyści, że dowiedziałam się, jak się nazywa.
- Miło mi cię poznać, Maliah - powiedział Noctem, bo takie imię nosił mój rozmówca, z lekkim uśmiechem.
- Przepraszam, że byłam taka... No... Niemiła - mruknęłam. Zawsze ciężko było mi przepraszać, ale uznałam, że w tej sytuacji tak będzie najlepiej. Nie ma po co robić sobie tutaj wrogów. - Ostatnio po prostu dużo się działo i jest mi dość ciężko, więc jestem trochę... Zagubiona? Chyba można tak to nazwać.
- Nic się nie stało, ale miło by było jakbyś następnym razem tak na mnie nie patrzyła. Mogę przynajmniej wiedzieć, czemu tak się we mnie wpatrujesz? - spytał ogier.
- Po prostu mi kogoś przypominasz - powiedziałam. - Kogoś, kto bardzo wiele dla mnie zrobił - dodałam już trochę ciszej i mniej pewnie. Bałam się znowu przywoływać tamte obrazy.
- Powiedzmy, że rozumiem. W każdym razie więcej wiedzieć nie muszę - powiedział, najwyraźniej widząc, że ciężko mi o tym mówić.
- I tak chyba wszyscy już wiedzą - westchnęłam. - Otóż urodziłam się u ludzi, w stajni. Dużo jeździłam na zawody, gdzie kazali mi skakać przez różne rzeczy. Ostatnio znowu zapakowali mnie i kilka innych koni do przyczepy. No i był też on, Hannibal. Nigdy go nie lubiłam, wydawał się taki egoistyczny, no i całą drogę byłam dla niego strasznie oschła. W końcu się zatrzymaliśmy, ale zamiast do stajni, tak jak to bywa zwykle, wprowadzili nas do jakichś pudełek. Nie wiem co się działo później, ale w pewnym momencie poczułam uderzenie od spodu. Przeraziłam się i próbowałam uciec. No i udało mi się. W zasadzie nie tylko mi, ale też Hannibalowi - tutaj zatrzymałam się na chwilę i odetchnęłam, wiedząc, że zbliża się najgorsze. - Udało nam się uciec na zewnątrz. Krajobraz w ogóle nie przypominał tego, który znałam, ale wierzyłam, że damy radę. Biegliśmy przed siebie, gdy nagle zauważyły nas drapieżniki. Zaczęły nas gonić i Hannibal... - głos zaczął mi się łamać. - On został. Wiedział, że jest szybszy i silniejszy ode mnie i że gdy nie zrezygnuje z ucieczki, to ja zginę. Walczył z nimi, a ja widziałam, jak umiera. Za mnie. Ten sam egoistyczny ogier, dla którego liczyło się tylko własne dobro. Przynajmniej tak mi się wtedy wydawało - westchnęłam. - Cały czas nie wiem czemu to zrobił. Przecież nigdy nawet nie spojrzałam się na niego bez wrogości - przerwałam. Myślałam, że znowu nie dam rady, jak wtedy, gdy mówiłam to przed wszystkimi, ale teraz było inaczej. Może i nie byłam szczęśliwa, ale wygadanie się komuś dobrze mi zrobiło. - Dziękuję, że mnie posłuchałeś - powiedziałam z wdzięcznością.
<Noctem?>

25.01.2020

Od Noctema Animam do Maliah „Słowa"

Chodziłem w kółko nasłuchując skrzypiącego śniegu pod moimi kopytami. Nie wiadomo czemu bardzo mi się ten dźwięk podobał. Pomimo że było mało czegokolwiek do jedzenia i było potwornie zimno uwielbiałem tę porę roku. Miała ona swój urok, a lekkie opady śniegu z podmuchami wiatru były jedną z lepszych rzeczy, jakich mogłem poczuć na co dzień. Mimo to dziwnie się czułem w nowym miejscu. Niby było tu lepiej, ale tak duża ilość nowych pysków gapiących się na mnie po prostu mnie przytłaczała. Wtem poczułem jak ktoś zaczął mi się przyglądać. Rozejrzałem się po stadzie, ale nikogo takiego nie zauważyłem. Lekko poirytowany skierowałem się jeszcze bardziej na ubocze. Uczucie obserwowania nie znikało, a wręcz przeciwnie, nasilało. Wygrzebałem spod śniegu trochę zeschłej trawy. Tylko gdzie nigdzie były zauważalne małe, zielone źdźbła. Zacząłem skubać ją udając, że jestem zupełnie nieświadomy tego, że ktoś mi się przygląda. W rzeczywistości cały czas kątem oka obserwowałem otoczenie. W końcu nie wytrzymałem i dokładnie rozejrzałem się dookoła. Zobaczyłem kasztanowatą klacz. Wcześniej nie miałem okazji jej spotkać. Wydawała się trochę skwaszona, ale też i onieśmielona przed nowymi końmi. Wbiła we mnie wzrok i czekała aż coś powiem. Tylko machnąłem z niezadowoleniem ogonem i odwróciłem się. Kasztanka jednak prychnęła i wciąż się we mnie wpatrywała próbując zwrócić na siebie uwagę.
- Dzień dobry. Potrzebujesz czegoś? - podszedłem i mruknąłem. Nie byłem zadowolony z jej obecności, ale też nie chciałem wyjść na niewychowanego źrebaka.
- Niczego - parsknęła klacz. Muszę przyznać, że już miałem jej dość.
- Rozumiem, ale następnym razem, proszę, nie patrz się tak na mnie i nie zwracaj na siłę uwagi na siebie - no i wtedy wyraźnie kasztanowata klacz się poirytowała. Spiorunowała mnie wzrokiem i machnęła ogonem ze wzgardą.
- Mogę chociaż wiedzieć jak masz na imię? - znowu zagadnąłem usiłując zmienić temat i naprawić trochę dobrą atmosferę dyskusji.
- Maliah.
- Noctem Animam, mów mi Noctem lub Noctis, zresztą kogo to interesuje - dziwnie się czułem wypowiadając moje imie. Dawno się nikomu się nie przedstawiałem w cztery oczy i moje miano wypowiedziane przeze mnie brzmiało naprawdę dziwnie.
- Miło mi cię poznać, Maliah - dodałem lekko się uśmiechając do kasztanki.

<Maliah? Wybacz za gniota, jakoś dziwnie wrócić do pisania w pierwszej osobie, a uparłam się, że na EF będę tak właśnie pisać>

24.01.2020

Nowy szeregowiec - Noctem Animam!


Źródło: Zdjęcie główne
Motto: „Gwiazdy nie mogłyby jaśnieć bez ciemności"
Imię: Jego pełne miano to Noctem Animam. W skrócie Noctem, Noctis, a tym, których może uznać za przyjaciół pozwala mówić na siebie Ocet.
Tytuł: -
Wiek: Przeżył już 5 wiosen.
Płeć: Bez wątpienia jest to ogier.
Ranga/i: Starszy szeregowy
Głos: Kuba Jurzyk






Relacje:
• Kora - Przybrana matka. Opiekowała się Noctisem tylko dlatego, że taki był jej obowiązek. Traktowała przybranego syna jak powietrze, a on sam się nią nie interesował.
• Lupus - W przeciwieństwie do prawdziwej matki Noctis poznał swojego biologicznego ojca. Był on przywódcą stada w którym wychował się Noctem. Obydwoje nie wiedzieli o swoim pokrewieństwu. To chyba najbardziej znienawidzony koń przez Noctisa.
Osobowość: Można go nazwać szlachetnym wojownikiem. Lekko uparty, broniący swojego zdania ogier z manierami. Szanuje innych o ile inni szanują jego. Nie lubi wybuchowych, gadatliwych, lekkomyślnych i chamskich osobników. Nie przerywa w połowie zdania, to raczej typ słuchacza niż mówcy co nie nie oznacza, że nie potrafi się wysłowić. Jak postawi przed sobą jakiś cel to go zrealizuje, nawet jeśli miałoby kosztować go to życie. Nie lubi pochopnie podejmować decyzji, ale nie boi się ryzyka. Zawsze najpierw myśli, a później czyni. Trzeba zasłużyć, żeby zdobyć jego zaufanie. Na pierwszy rzut oka może się wydawać oschły i lekko chamski, ale tak nie jest. Zawsze pamięta o tak zwanych magicznych słowach, szczególnie jeśli ma do czynienia ze starszymi, bardziej doświadczonymi i końmi z wyższa rangą w stadzie. Czasami bywa ironiczny. Pomimo jego powagi potrafi się śmiać i lubi dokazywać swoim przyjaciołom. Gdy tylko jest taka potrzeba poświęci życie za swoje stado. Nie zważa na ból. Przyzwyczaił się do tego, że musi sam się o siebie troszczyć, ale gdy ktoś potrzebuje pomocy zawsze chętnie pomoże.
Orientacja: Hetero, nie toleruje żadnej innej.
Aparycja:
  • Rasa: Mieszaniec
  • Wygląd: Spotkałeś jakiegoś wysokiego gniadego ogiera z gwiazdką na czole, szeroką, ale krótką strzałką i uroczą chrapką? W dodatku koń ten jest mocno umięśniony i nawet w stępie porusza się szybko na swoich nogach z czterema skarpetkami? Jeśli tak to spotkałeś właśnie Noctisa.
  • Umaszczenie: Gniade
  • Znaki charakterystyczne: Gwiazdka, dość nietypowa strzałka, chrapka i cztery skarpetki oraz wiele małych blizn.
  • Wzrost: 170 cm WK
Umiejętności: Noctis świetnie posługuje się bronią i potrafi leczyć rany, zna właściwości różnych ziół.
Historia: Matka Noctisa, gdy napotkała na swojej drodze tak zwane Stado Upadłych od razu została zgwałcona przez przywódce. Jedenaście miesięcy po tym zdarzeniu urodziła Noctema, jednak podrzuciła go Stadu Upadłych i już miał zostać zabity, gdy Lupus zdecydował zostawić źrebaka przy życiu i wyszkolić go na wojownika, który mógłby bronić stada. No i się zaczęła się droga przez mękę. Ogierek dostał niańkę, która pozwalała mu zjeść, dopiero gdy źrebak tracił przytomność z odwodnienia, a mimo niedożywiania codziennie ciężko trenował, żeby zostać wojownikiem. Nienawidził wszystkich ze stada. Gdy tylko przestał ssać mleko musiał sam się o siebie troszczyć. Tam liczyło się tylko przetrwanie. W końcu gdy miał 4 lata znalazł doskonała okazje by uciec. Był pożar, a wszyscy uciekali w swoją stronę. W zgiełku znalazł ścieszkę jeszcze nieprzejętą przez ogień i uciekł. Rok błąkał się aż w końcu znalazł nowy dom.
Inne:
• Uwielbia zimno
• Trudno jest mu chodzić wolno i zazwyczaj kłusuje
Kontakt: -Nutellka- (HW)

24.01.2020

Od Maliah do Yatgaar "Trauma"

Fala chłodnej wody wylana na klacz przez przybyszów porządnie ją przeraziła. W końcu jednak przypomniała ona sobie o tym, co zdarzyło się, zanim straciła przytomność. Chwilę przed padnięciem na ziemię, w którym zresztą nie było nic, z jakże normalnej dla niej gracji, już ich przecież widziała. Mimo tego, że sama, ostatkiem sił, wezwała przybyszów, po otrząśnięciu z szoku nadal była lekko przytłoczona ich obecnością. W końcu tyle dni skazana była na samotność, a tu nagle pojawiają się obce konie. Nie mówię, że nie cieszyła się z takiego obrotu sprawy, bo w końcu jak każdy potrzebowała towarzystwa, ale musicie zrozumieć, że klacz po nietypowych i dość traumatycznych przeżyciach, patrząc z perspektywy konia stajennego, nie myślała do końca trzeźwo. Nie zaspokojone potrzeby fizjologiczne też dawały się jej we znaki.
Maliah odstawiła na chwilę na bok swój strach i zaczęła zadawać nieznajomym wiele, niekoniecznie sensownych, pytań. Mimo przypływu odwagi nadal wypowiadała je przytłumionym głosem, co można w pełni uzasadnić jej szokiem. W końcu jednak zdała sobie sprawę, że powinna podziękować obcym. Gdyby nie oni najprawdopodobniej nie miałaby siły i nadziei, aby wstać i dalej walczyć o przetrwanie. Zamilkła na chwilę i nie mogąc znaleźć odpowiednich słów wypowiedziała tylko krótkie "dziękuję". Starała się jednak wyrazić nim całą swoją wdzięczność.
Nie wspomniałam o tym wcześniej, ale obce konie wraz z Maliah, poruszały się w stronę stada. Klacz nie zwróciła na nie jednak uwagi, może pod wpływem emocji, a może wycieńczenia. Gdy jednak zdała sobie sprawę, że skierowane są na nią spojrzenia wielu osobników, przystanęła. Czwórka koni, która znalazła ją chwilę wcześniej, również się zatrzymała. Klacz czuła się lekko skrępowana niezręczną ciszą, która zapadła. Nie wiadomo czy z powodu czyjegoś komentarza, czy za zasługą jakiegoś głosu w głowie doszła do wniosku, że, mimo niezbyt groźnego wyglądu, niektórzy mogli mieć co do niej obawy. Uznała więc za stosowne, żeby opowiedzieć czego chce i jak się tu znalazła.
- Yyy... No więc... - zdała sobie sprawę, że jej głos znowu zbliżony jest do szeptu, więc kontynuowała już trochę głośniej. - No więc ja... Wychowałam się w stajni... Pewnego dnia mnie i innych zapakowali do przyczepy i myślałam, że znowu jadę na zawody, że będę musiała skakać. Ale zamiast tego zaprowadzili nas, znaczy mnie i innych, do jakichś pudełek - zaczęła się trochę mieszać. - I później nie wiem co się stało, ale uderzyliśmy mocno o ziemię. No i uciekłam, z Hannim, ale jego zabiły drapieżniki. On się poświęcił... A ja, ja uciekłam - mówiła załamującym się głosem. Drżała, mając w pamięci traumatyczne wydarzenia. - I ja nie dawałam rady... Tu wszystko jest takie inne! - wybuchnęła, nie mogąc już znieść smutku i żalu, w których była pogrążona.
<Yatgaar?>

23.01.2020

Od Yatgaar do Maliah "Ciąg dalszy"

— ...Na niebie zapanował pokój, a gwiazdy już nigdy więcej się ze sobą nie sprzeczały. - zakończył swą opowieść Cardinano. Przez moment panowała cisza, podczas której kiwaliśmy głowami z podziwem. Staliśmy w kole u podnóża pagórka. W ciągu paru dni takie wieczorne opowieści przeobraziły się w nasz stały zwyczaj. Spojrzałam odruchowo w górę, na czysty, rozgwieżdżony firmament z królującym na wschodzie jasnym sierpem księżyca. Wśród jasnych punkcików panował faktycznie jakiś rodzaj poukładanego chaosu. Tworzyły przeróżne linie, gwiazdozbiory, czasem decydowały się na samotne panowanie. Jak życie. Biegnie do przodu, zakręca, zawraca, miesza ze sobą wydarzenia, a pozornie odległe od siebie sytuacje wiąże jednym, ważnym elementem, wciąż płynie, jak rzeka...nad którą podobno zginął cały książulek. Z pewnością miał jakichś wrogów i niedokończone intrygi, które przypadkiem osiągnęły punkt kulminacyjny w odpowiednim momencie. Aczkolwiek sprawa mogła być bardziej skomplikowana, może któryś z nich nie wytrzymał napięcia. Dobrze, że miał na tyle rozumu, by dokładnie zatrzeć ślady. Chociaż nie wyobrażam sobie, jak można przeciąć szyję w ten sposób i ukryć resztę ciała...pewnie nigdy się nie dowiem. W sumie nie chcę wiedzieć. Ostatecznie wszystko skończyło się dobrze, jesteśmy cali i zdrowi, moja córka znalazła swoją miłość, która może pomoże zapomnieć jej o przeszłości. Chociaż żałowałam trochę, że miałam okazji do zrobienia większego pożytku z kopyt i zębów, w czym wyręczyła mnie woda. Historia nie zatoczyła koła, nie tym razem. Jak moje życie...
Brakowało mi tej adrenaliny, krwi, intrygi, mimo, że moje siły nie były już tak wielkie jak dawniej. Gra słowna była, owszem, rozkoszą, ale nic nie mogło się równać z prawdziwym konfliktem, starciem wręcz. Naszła mnie nawet takowa samolubna myśl, lecz prędko ją odrzuciłam. Spędziłam w ten sposób praktycznie całe życie. Brakowało mi...celu, ciągu dalszego. Gwiezdne linie prowadziły mnie tylko przez krótką chwilę, a coraz częściej zatrzymywały się po prostu w martwym punkcie.
~~~
Pokonywaliśmy kolejną milę stepo-lasu, równiny przeplatanej pojedynczymi drzewami i od czasu do czasu niewielkimi odcinkami puszczy. Zwykły dzień wędrówki. Spokojne posuwanie się do przodu przerwało nam nagle rozpaczliwe końskie rżenie wołające o pomoc, jeden z najmniej spodziewanych przez nas dźwięków w tej okolicy. Od razu odwróciłam głowę w jego kierunku. W oddali widoczna była leżąca na ziemi ciemna sylwetka kopytnego. Rzuciłam reszcie grupy, jeszcze niezdecydowanej, krótkie spojrzenie, po czym pewnym krokiem zbliżyłam się do obcego. Była to kasztanowata klacz, z widocznymi licznymi starymi obrażeniami, mocno wychudzona. Na 99% zwykły uciekinier, wędrowiec, czy kto tam jeszcze. Ale może będzie miała nam coś ciekawego do powiedzenia.
— Trzeba jej pomóc... - oznajmiła Miriada, czego nikt nie ośmielił się zakwestionować. Wobec tego zaczęliśmy cucić nieznajomą szturchnięciami, ale dopiero chluśnięcie wodą pomogło. Zdezorientowana i przestraszona klacz wnet poderwała się na nogi, spojrzała po naszej czwórce, po czym przystąpiła do zadawania nam tryliarda pytań głosem tak cichym, że niewiele dało się z tego zrozumieć. Popchnęłam ją po prostu lekko do przodu, wskazując kierunek marszu. Moja córka sypała uspokajającymi frazami łagodnym głosem, co wreszcie poskutkowało tym, że na moment obca zamilkła, po czym rzekła z ogromną życzliwością jedno słowo:
— Dziękuję.
— Nie ma za co. - mruknął Cardinano. Zatrzymaliśmy się trochę dalej, po czym zapadła nieco niezręczna cisza. Wszyscy wyraźnie kierowali wzrok ku nowemu przybyszowi, oczekując jakiegoś wyjaśnienia.
<Maliah? Twoja kolej na historię, preferowałabym na razie odpis dla Yatgaar, ale nie czuj się tym jakoś skrępowana :)>

20.01.2020

Zakończenie ankiety o Temtsel Dotood

W dniu dzisiejszym kończymy głosowanie rozstrzygające dalsze losy wydarzenia Temtsel Dotood. Pytanie brzmiało konkretnie, czy ma ono zostać zlikwidowane. Wyniki przedstawiają się następująco:

  • Tak, to nie ma wielkiego wpływu na resztę - 4 głosy
  • Zostawiamy, ale ze zmniejszoną częstotliwością - 4 głosy
  • Nie - 1 głos
  • Nie mam zdania - 1 głos
Jak widać, ostateczny wybór należy do nas, administracji. Z przykrością oświadczamy, że wobec powyższych statystyk żegnamy się z TD. 
W pierwszej odpowiedzi mamy fakt, iż nie miało to praktycznie wpływu na fabułę, było jedynie poboczną rozrywką, w dodatku niosącą ze sobą straty w postaci zabitych bądź wcielonych do świty "z musu", bez żadnych podstaw w opowiadaniach, często w sprzeczności z relacjami, wobec czego ciężko było zbudować nowy wizerunek koni. Było to również oczywiście widowisko dosyć kosztowne, wymagające od nas masy obliczeń. Myślę, że lepiej ten czas spożytkować na pisanie opowiadań, mam rację? Aczkolwiek nie oznacza to, że to stan na zawsze i amen. Z pewnością będziemy powracać do tego typu gier w eventach, na które spożytkujemy część uwolnionego czasu. 
Dziękuję bardzo za oddane głosy i do zobaczenia w opowiadaniach!
~Ekipa SZAPULUTU

14.01.2020

Podziękowania

Dzisiaj oficjalnie do dymisji (też kocham to słowo) podała się główna adminka bloga - Łowca Much, zwana również Owcą. Jako admin była ona pniem drzewa, jakim jest ten blog i nie mogłam tak po prostu pozwolić jej odejść. Z tego powodu zgarnęłam szybko kilkoro członków i wspólnymi siłami udało nam się sklecić te oto podziękowania.

-Lisek-
Owco.  Nie wiem co mam powiedzieć, po prostu po tytule posta i nagłej reakcji SZAPULUTU  myślałam, że  odchodzisz, więc mogę z czystym sumieniem stwierdzić, że po przeczytaniu całej treści mi ulżyło. Całkowicie rozumiem twoją decyzję, chociaż ta matura jest odrobinę przesadzona. Nie wiem co mam dokładnie napisać- wiedz jedynie, że nie zapomnę o tobie i dziękuję, że stworzyłaś tak wspaniałą społeczność.

-Waleń-
Całkowicie rozumiem Twoją decyzję i sama chcę podziękować za to, że stworzyłaś takie cudowne miejsce. Jeszcze z dwa lata temu nie pomyślałabym nawet, jaką radość sprawia mi wymieniane się opowiadaniami. Podziwiam Cię za cierpliwość do mnie i przepraszam za to całe czekanie na te wszystkie opowiadania ode mnie. Dziękuję za całą pomoc i zabawę na blogu. Obyś dalej tworzyła Eternal Freedom!

-Lurisitr-
Owco, doskonale pamiętam starą erę Eternal Freedom, okropne opowiadania Blacky'ego. Pamiętam to, że pisałaś ze mną mimo tego, że były na poziomie -200. Naprawdę ci za to dziękuję. Również za wątki w późniejszym etapie, oczywiście
 Jesteś cudowną osobą o wielkich umiejętnościach, Eternal Freedom To jedno z moich najlepszych doświadczeń, choć może ostatnio nie wyrażałam zbyt wielkiej aktywności.
 W pełni rozumiem to, co zrobiłaś. Podziwiam cię za to, że mimo wszystko przez tyle czasu zasilałaś w tak wielkim stopniu blogosferę. Mam nadzieję, że dalej będziesz wraz z nami rozwijała EF, bo jesteś naprawdę wspaniałą osobą i nie potrafię wyobrazić sobie tego bloga bez ciebie...


I w końcu nadchodzę ja. Naprawdę nie mam pojęcia, jak ubrać w słowa to, co teraz czuję. Zawsze myślałam, że jeśli ty odejdziesz od swojej funkcji, zostanę tym głównym adminem i wszystko będzie dobrze, a ja aż do późnej starości będę wychowywać pokolenia młodych pisarzy. To była optymistyczna wizja, teraz jednak mam pełno wątpliwości. No bo hej, kto jeszcze może być tak cudownym adminem? Prowadziłaś Eternal Freedom od początku i co? BOSKO CI SZŁO. Powiedzmy sobie szczerze, bez ciebie nie byłoby tu mnie, nie byłoby całego bloga, i to dawno temu (nie umniejszając Kromkowi). Kiedy tutaj przyszłam, byłaś dla mnie wzorem do naśladowania. Sprawiłaś, że mogłam, wciąż mogę, nazwać to miejsce prawdziwym Domem. Zawsze znajdowałaś wyjście ze wszystkich sytuacji, wspierałaś nas - członków (na przykład dodawałaś specjalne tłumaczenie do eventów, bo jestem sierotą i nie rozumiałam większości) a przede wszystkim podziwiałam cię za twój styl pisania. I wciąż to robię. Jesteś naprawdę świetnym pisarzem i... I chyba przestanę pisać, bo się powyłam jak głupia.

14.01.2020

Zmiany w składzie SZAPULUTU

Moi kochani członkowie, przyjaciele, drodzy goście, jednorożce i wszelkiej maści istoty oraz dusze - nie mam dla was dzisiaj dobrych wieści. Chociaż jest to oczywiście stwierdzenie dość subiektywne, dobro i zło samo w sobie w przyrodzie nie istnieje. Punkt widzenia zależy od punktu siedzenia, czyż nie? Pewnie już zauważyliście, że filozofuję więcej niż zwykle. Pragnę w ten sposób spróbować się jakoś za wszystko odwdzięczyć, ubrać to w słowa, godnie przejść dalej, choć wiem, że przy ogromie tej rzeczy jest to niemożliwe; wybaczcie mi zatem tę cokolwiek pokrętną mowę i przeczytajcie proszę do końca.
W dniu dzisiejszym podaję się do dymisji *uwielbiam to określenie xD* i przekazuję swoje obowiązki jako głównego administratora w ręce, a raczej kopyta, Najmi.
  Tam
                                                        Dam
                                                                                                                              DAM
   Wpierw zanim opuści was cierpliwość, oczywiście wyjaśnię motywacje mojej decyzji. Być może uznacie je za bardzo prozaiczne, a wręcz błahe, ale spokojnie, sama kiedyś sądziłam, że czegoś się nie da, coś nie może być, to niedopuszczalne. I jak myślicie, kto miał rację? *) Wszystko się da, tylko konsekwencje będą różne. Stety-Niestety musiałam wybrać pomiędzy solidną nauką do matury (bądź co bądź, na studia zagraniczne z mojej dziedziny potrzeba sporo procentów), realizacją swoich pasji (bądź co bądź, koński żołądek potrzebuje dużo paszy czyt. kasy) a pisaniem wirtualnymi stworzeniami. W skrócie, brak czasu i środków. Aczkolwiek nie, EF, wy i PBP wcale mi się nie znudziło i wciąż czerpię z tego frajdę, nawet z adminowania :D Jak to w życiu, nie mogę mieć wszystkiego naraz. A może gdy nauczę się jeszcze lepiej organizować sobie czas, to będę w stanie się bardziej udzielać...
   Gwoli wyjaśnienia, nie opuszczam blogosfery ani Eternal Freedom, lecz spycham je na tzw. trzeci plan, może i dalszy. Wciąż natkniecie się na mnie też w Watasze Srebrnego Chabra, którą osobiście gorąco polecam.
   Na koniec pragnę złożyć serdeczne podziękowania wszystkim osobom, które kiedykolwiek dołożyły swoją cegiełkę do bloga, ale kilku ludziom należy się to szczególnie:
DODA. Nie wiem, czy to przeczytasz, ale wiedz, że bez ciebie EF nie tyle by nie istniało, bo wymyślić nazwę z kosmosu, rozpisać strony i pobrać jakiś szablon to w dzisiejszych czasach żadna sztuka; po prostu by nie przetrwało. Byłaś dla mnie nieocenionym wsparciem i boskim partnerem do wątków. Nie mam ci absolutnie za złe twojej decyzji, nie jesteś również winna mojej. To były naprawdę wspaniałe czasy. Mam szczerą nadzieję, że jeszcze kiedyś się spotkamy :)
Najmi. Bez ciebie blog ten zapewne nie miałby już przyszłości i skończyłby jako kolejny relikt przeszłości z etykietą "może kiedyś", bo nie mam pojęcia, komu innemu mogłabym powierzyć Eternal Freedom. Bardzo się cieszę, że mogę ci zaufać. Wiem, że należycie o niego zadbasz. Pisanie z tobą było i jest dla mnie fantastycznym doświadczeniem. Kto wie, może za rok Cavaliada w Lublinie i przejdziemy na wyższy poziom znajomości...?
Aisza, aczkolwiek wolę to bardziej popularne miano. Lisek, ty również masz ogromny wkład w tego bloga i jestem ci za to bardzo wdzięczna. Mam też nadzieję, że dalej będziemy się razem dobrze bawić na swój osobliwy sposób i tworzyć wspaniałe wątki. Twoja osobowość wprowadza powiew oryginalności i filozofii. Zatem ucz się, rozwijaj, lecz zawsze pozostawaj sobą - tego ci życzę!
Aurea. Drogi Waleniu, na samym początku chcę oświadczyć, że twoje dzieła artystyczne są boskie i zabraniam ci przestawać tworzyć; co zaś się tyczy bloga, także wiele ci on zawdzięcza pomysłów. Jesteś sumiennym i miłym morskim ssakiem, z którym pisanie to czysta przyjemność.
Julka20502 (?), znana bardziej jako postać Tenebris. Uważam, że najlepiej o znajomości świadczy to, jak bardzo zapada nam w pamięć i pragniemy ją pielęgnować. A twoja osoba, zwłaszcza wspólne spiskowanie, pamiętam do dziś i wciąż tęsknię do tych czasów. Tobie również należą się wielkie podziękowania.
Czy to już wszyscy? Oczywiście, że nie! Mogłabym tak pewnie wymieniać bez końca, ale serce mi już krwawi. Zatem do zobaczenia w opowiadaniach, niech moc będzie z wami!
~Łowca much

13.01.2020

Od Cardinaniego do Khairtai „Rozbicie psychiczne i fizyczne”

Jęknąłem niepocieszony nagłą reakcją klaczy, która po swoim haniebnym czynie ważyła mi się rzucić dodatkowe groźne spojrzenie spod swoich długich oraz gęstych rzęs. Posłałem w jej stronę uśmiech, który miał zatuszować moje katusze przy prawie zmiażdżonych narządach wewnętrznych i dźwignąłem się na swoje cztery zmęczone ciągłym noszeniem ciężaru mojego ciała kończyny. Westchnąłem ciężko i przewróciłem oczyma, po czym stwierdziłem, że najwyższy czas wracać do swoich obowiązków. Wszystko potoczyłoby się po mojej myśli, gdyby owa świerzopa nie przypomniała sobie, że w pamięci najlepiej zakorzeniają się kopytni, którzy pozostawią po sobie złe wrażenie. Po chwili, w której otworzyła pysk, mógłbym przysiąc, że czego by się nie mówiło o samicach, potrafią być całkiem błyskotliwe. Jednakże często przejawia się też u nich nieuleczalne schorzenie zwane błyskotliwością inaczej, które powoduje nieodwracalne zmiany umysłowe ich otoczenia. Do tej drugiej grupy należała nasza urocza i bezbronna Khairtai. Czy jakieś większe szczęście może spotkać takiego śmiertelnika jak ja? Oczywiście, że nie. Podobno wszyscy przedstawiciele płci męskiej kochają być dręczeni przez niedostępne i ostre drapieżniczki, które wysysają z nich pozostałe siły życiowe. Świat, którego dotyczą te wszystkie porady o zdobywaniu miłości, jest taki zakręcony, ale z pewnością kogoś dotyczy. Być może nawet nie bezpośrednio, a jedynie dotyka jego fantazji.
-Masz jeszcze jakieś dziwne marzenia o wpadaniu na klacze czy ci wystarczy?-zapytała, wciąż mierząc mnie wzrokiem pełnym wyższości- Nie?
-Całość wydarzenia oceniłbym na dwie pilne wizyty lekarskie i pilną potrzebę zjawienia się u psychiatry, więc podziękuję- prychnąłem, udając jej zdegustowany ton.
-Więc co tu jeszcze robisz?
-Mam dla ciebie ważną wiadomość-otaksowałem ją wzrokiem.
<Kha? Wracam do formy>

12.01.2020

Od Miriady do Etsiina "Historia zatacza koło" Cz. 7

Moja rodzicielka zupełnie nieoczekiwanie stanęła dęba, jak zawsze podczas zagalopowania - był to wręcz jej znak rozpoznawczy, po czym ruszyła na czele grupy. Bez wahania pognaliśmy za nią, kompletnie zaskoczeni reakcją. Na ujawnienie się niebezpieczeństwa nie trzeba było długo czekać. Gdy do naszych uszu dotarł zdumiewający dźwięk uderzania większej liczby kopyt o ziemię, praktycznie wszyscy obejrzeliśmy się za siebie. Naszym oczom ukazało się kilka uzbrojonych kułanów, podążających za nami, a ich mowa ciała nie pozostawiała wątpliwości co do zamiarów. Wkrótce Cardinano zrównał się z Yatgaar, bądź co bądź już niemłodą klaczą, jednak to ona przyjęła na siebie uderzenie osła, który wypadł na nas na łuku z zarośli. Odepchnęła przeciwnika, po czym wystrzeliła do przodu z zamiarem zadania ostatecznego ciosu, jednak nie zdążyła. Wraz z Etsiinem, po części z powodu rozpędu, wpadliśmy na wroga, uderzając go i wytrącając z równowagi, a tym samym odblokowując drogę. Ponownie przeszliśmy do szaleńczej gonitwy leśnymi drogami, nieraz zwalniając, by nie wypaść na zakolach lub potknąć się na górkach, co równałoby się śmierci. Przez większość czasu utrzymywaliśmy mordercze tempo, ale mimo to odgłosy pościgu nie cichły, a wręcz się przybliżały. Sytuacja się pogarszała. Nie możemy w końcu biec w nieskończoność. Dyszałam ciężko, przebierając nogami niemal mechanicznie. Wtedy świat postanowił wprowadzić jakiś zwrot akcji, a raczej...nas pogrążyć.
Przed nami ukazała się przeszkoda w postaci przepływającej przez puszczę rzeki, może niezbyt rwącej, ale szerokiej i pokrytej płynącymi kawałkami lodu. Pewnie wzrost temperatur w ostatnich dniach rozkruszył pokrywę. Na moment zwolniliśmy, jednak rzut oka do tyłu wystarczył, by podjąć decyzję. Nie mamy innego wyjścia. Z dwojga złego skok do lodowatej, wzburzonej masy dawał większe szanse na przeżycie. Z głośnym pluskiem wylądowałam w wodzie, a tuż za mną Etsiin, niczym tylna straż przez cały bieg. Wzdrygnęłam się, w szoku przebierając kończynami. Wreszcie dotknęłam stabilnego podłoża. Zacisnęłam zęby i korzystając z energii z zastrzyku adrenaliny parłam do przodu, ze spojrzeniem utkwionym w zadzie matki. Zaraz usłyszałam kolejne pluśnięcie. Niedobrze. Czułam, że nogi odmawiają mi posłuszeństwa. W ostatnim zrywie rzuciłam się do przodu i...trafiłam na brzeg.  Równocześnie usłyszałam potworny krzyk, a właściwie ich kakafonię. Odskoczyłam gwałtownie, rżąc, po czym obejrzałam się za siebie, by sprawdzić, czy ogier również jest bezpieczny. Był tuż za mną, z równie przerażoną miną poszukując źródła dźwięku. Za to kułany...zniknęły. Dosłownie. Jakby w jednej chwili zapadły się pod ziemię. Przez moment oboje wpatrywaliśmy się w tajemnicze odmęty rzeki. Nie było czasu na zastanawianie się. Zebrałam w sobie ostatnie siły i ruszyłam galopem za resztą. Parę zakrętów dalej pojawili się w zasięgu naszego wzroku:
— Zatrzymajcie się! Już ich nie ma! - krzyknął appaloosa, przechodząc do kłusa.
— Jesteśmy bezpieczni! - dodałam, wzdychając z ulgą.
~~~
Konsekwentnie podążaliśmy na północ, lekko na wschód, zakładając, że klan wciąż stacjonuje przy jeziorze Chirgis. W międzyczasie przybyła nam jeszcze jedna towarzyszka w podróży - Maliah. Ostatnie dni wydawały się sielanką, istną idyllą w porównaniu z pozostałymi okresami misji. Świat wydawał się jakiś piękniejszy. Również starałam się w pełni cieszyć tą ulgą; incydent z walką i ślubem wydawał mi się już wyjątkowo odległym incydentem z przeszłości, lecz od tej pory spokoju nie dawała mi inna senna mara. Gdzieś w tym raju latała sobie jedna, mała mucha-zmora. Najczęściej głowa powieszona na sznurze nad rzeką, niczym skazaniec. Szeptała o obietnicy. Tego dnia, gdy wszyscy już poszli spać po wieczornych opowiadaniach, sama odłączyłam się od grupy i ruszyłam w głąb puszczy. W okolicy znajdowało się małe, lazurowe jezioro, otoczone polodowcowymi skałami.
Im bliżej byłam, tym bardziej miałam ochotę odwrócić się, rzucić to wszystko w cholerę i pognać cwałem przed siebie gdzieś daleko, tysiące mil dalej, po nowe życie.
— Dobrze, zatem mamy zarys sytuacji...ale oczekuję również czegoś w zamian.
— Przykro mi, ale nie zamierzam sprzedawać swojej duszy. Zatem możemy już zakończyć rozmowę.
— O nie, nie, duszy? Mam takich do wyboru, do koloru. Nie chcę twojej duszy, chociaż jest wcale ładna. Ale buźkę masz ładniejszą. Chcę czegoś lepszego...
To tylko jeden raz. Ostatni raz. - próbowałam się uspokajać, gdy nogi odmawiały mi posłuszeństwa, sparaliżowane strachem. Jeżeli tego nie zrobisz, narazisz wszystkich na niebezpieczeństwo, być może jeszcze większe. Zniszczysz sukces, który wypracowałaś. Znów zatrzymałam się, spoglądając w niebo, jak zwykle czyste, upstrzone jasnymi plamkami. Księżyc jednak tym razem nie pojawił się na scenie. Potem już wszystko się ułoży. Życie będzie się toczyć dalej. To będzie jak zły sen. Spojrzałam na jeden z głazów, niczym niewzruszony strażnik wieczności. Bardzo zły sen. Koszmar, tyle że rolę reniferów przejmie ktoś inny. Koszmar powracający każdego dnia, każdej nocy, niedający spokoju. Ale podjęłam tę decyzję świadomie, chociaż tyle. Obiecałaś. A poza tym...zasłużyłam sobie. Przed oczami znów stanął mi obraz ciała Dain'a. Właściwie jego fragmentu. W tej chwili nie jestem lepsza od tego stworzenia.
Stanęłam w bezpiecznej odległości, kilkanaście metrów od brzegu. Nie byłam w stanie zrobić ani kroku dalej. Wiatr kołysał lekko sitowiem i marszczył taflę wody. Już po chwili z głębin wyłoniła się tajemnicza istota i z szerokim uśmiechem podpłynęła na płyciznę, wysuwając płetwowate kończyny na piach. Odruchowo skrzywiłam się lekko.
— No, no, no. Nie spodziewałem się. Jednak mądrze wybrałaś. Zuch dziewczyna. - mruknął stwór, poprawiając sobie łuski. Przełknęłam ślinę i wydusiłam w końcu dwa słowa:
— Zabiłeś go.
— Chciałaś, żeby przestał wam zawadzać. Wykonałem swoje zadanie, czyż nie? - odwróciłam wzrok. Właściwie, czego się spodziewałam? Wyjaśnień? Przeprosin? Miał całkowitą rację.
— I tamte kułany. - dodałam z nutą wątpliwości, próbując jakoś uratować swoje stanowisko.
— Miałem pozwolić, żeby zepsuli mi zabawkę? Nie, nie. - mruknął bardziej do siebie, wijąc się ohydnie przy brzegu. - Jeszcze jakieś pytania? Co tak stoisz? Nie bój się, jadłem już kolację. - wyszczerzył zęby. - No, dalej. Nie mamy całej nocy.
Zamknęłam oczy. Nie ma już odwrotu. Westchnęłam cicho, po czym powoli zaczęłam schodzić ku jezioru. Każdy krok sprawiał mi ból. Byłam już w połowie drogi, kiedy usłyszałam krzyk z prawej. Oboje odwróciliśmy głowy w tamtą stronę. Etsiin. Z jednej strony poczułam ukłucie radości w sercu, z drugiej...Tylko nie to.
— Miriada? Co się tutaj dzieje? Co...TO jest? - z każdym pytaniem w jego głosie narastało zdziwienie. Stanęłam jak wryta.
— Co ty tu robisz? - było to jedyne, co byłam w stanie wykrztusić.
<Etsiin? Mówiłam, że to będzie zrypane xDDD W razie wątpliwości pisz priv. Łączna ilość słów w serii: 6541>

11.01.2020

Od Miriady do Etsiina "Przypadki nie istnieją" Cz. 6

Cofnęłam się prędko o kilka kroków, tratując tłum. Jak...? Wciąż miałam ten makabryczny obraz przed oczami, nawet gdy orszak posunął się dalej. W szoku nie byłam w stanie poskładać wszystkich myśli w jakąś spójną całość, w głowie słyszałam tylko dwa przeciwne głosy: - Masakra! - I po ślubie! W tym momencie przez tłum, który już podjął gorącą dyskusję, przedarł się Etsiin i od razu doskoczył do mnie.
— Miriada? Miriada, co się dzieje?! - potrząsnęłam gwałtownie głową, jakby ten gest miał mnie uwolnić od zbędnych fantazji, i wskazałam jedynie kopytem kierunek. Ogier wychylił się do przodu. Jego zacięty, niemalże gniewny wyraz pyska przeobraził się w szok i odrazę. Po chwili zmrużył oczy, pociągając mnie delikatnie za grzywę. Z miłą chęcią opuściłam to miejsce, wysoko unosząc nogi nad czerwonym szlakiem na śniegu. Yatgaar i Cardinano wybiegli nam na spotkanie, od razu zasypując pytaniami o to, co się stało.
— Książę nie żyje. - rzekł krótko appaloosa.
— Jest tylko głowa... - dodałam cicho, kiwając łbem. Nie mogłam uwierzyć w to, jak szybko i brutalnie los odwrócił kota ogonem. Wczoraj narzeczony, przekleństwo, a dziś...tak po prostu zgasł, znikł?
— Heh...Jeden problem z głowy, tak? - mruknął strateg, przestępując z nogi na nogę. Matka tylko uśmiechnęła się z wyraźną ulgą i podeszła do mnie, po czym zaczęła wyjmować z moich włosów ozdoby. Zaczęłam jej w tym pomagać, co jakiś czas machając szyją. Ostatecznie pozbyłam się wszystkich dekoracji, będących teraz kupką przykrych symboli, przysypanych białym puchem.
— Może chodźmy dowiedzieć się czegoś więcej. - rzekł skarogniady koń. Wszyscy "wzruszyliśmy ramionami" i ruszyliśmy za nim.
— Możesz zostać, jeśli chcesz. - oznajmiła moja rodzicielka, sama z gracją poruszająca się naprzód.
— Nie. Idę z wami. - odparłam stanowczo, wbijając wzrok w jeden punkt na horyzoncie.
Wkrótce znaleźliśmy się z powrotem w otoczeniu kułanów, obrzucani większą ilością spojrzeń niż zwykle. Yatgaar wraz z Cardinanem przedzierali się gdzieś w kierunku elity, w pewnym momencie również ja i Etsiin rozdzieliliśmy się. Wtedy dostrzegłam osła wyglądającego na kogoś wyżej postawionego, a więc niemalże z pewnością lepiej doinformowanego.
— Przepraszam. - zagaiłam, stając obok niego.
— Ach, księżniczka Miriada. - uśmiechnął się szeroko. - Co...
— Jak to się stało? - przerwałam mu trochę nieumyślnie.
— Chodzi o panicza Dain'a? - spytał od razu chłodniejszym tonem, jednak w tej chwili nie zwracałam na to uwagi. - Znaleźli go tuż nad rzeką...a właściwie tylko tę górną część. - dodał z prześmiewczą nutą.
— Nad rzeką...? - czułam jak nogi się pode mną uginają, oddech staje się płytki, a wszystko wokół powoli zapada w gęstą, czarną dziurę mojego życia. Nie, nie, nie...to musi być sen, jakiś głupi koszmar, z którego zresztą próbuję się wybudzić już od kilku dni. Wzniosłam łeb ku górze, jednak ani jedno światełko nadziei nie rozświetlało firmamentu. Dain, powiadasz? Średniego wzrostu, szara sierść, taki szujowaty? Da się zrobić. Tak, chciałam, żeby dostał za swoje i zniknął z naszego życia...ale nie w taki sposób! Spojrzałam w dół, na przednie kopyta. Splamione krwią. To ja jestem mordercą. To ja go zabiłam.
— Halo! - odskoczyłam, czując czyjś dotyk na łopatce. Zacisnęłam zęby i wzięłam głęboki wdech.
— Przepraszam. - mruknęłam tylko na pożegnanie.
~~~
Potrząsnęłam głową, próbując poprawić obiecany żałobny wianek z suchych gałązek i orzechów, opadający mi coraz niżej czoła. Stałam pomiędzy Etsiinem i matką w pierwszym rzędzie, starając się równocześnie jak najbardziej zapaść pod ziemię. Wreszcie po długiej ceremonii pozostałości księcia kułanów spoczęły w dole i były przysypywane ziemią zmieszaną ze świeżym śniegiem. Nie byłam w stanie nawet spojrzeć na lamentującą rodzinę, lecz również mimo wszystko nie potrafiłam też płakać. Trwałam tylko ze spuszczoną głową, niczym kamienny posąg, zamarła pomiędzy dwoma dylematami nie do rozstrzygnięcia. Nie da się cofnąć czasu. 
— Hej, co to za kwaśna mina? - wyszeptał, szturchając mnie nagle ogier. Wzdrygnęłam się, odruchowo kładąc po sobie uszy, jednak prędko się opanowałam i z trudem spojrzałam na jego sylwetkę z pytającym wzrokiem. - Dosyć szczęśliwy zbieg okoliczności...nie? - mruknął, powoli głaszcząc mnie po szyi. Szczęśliwy zbieg okoliczności. Dosyć ciekawy sposób myślenia. Szczęśliwy przypadek sprawił, że dotarłam nad jezioro. I szczęśliwym trafem akurat polował tam...to coś. Szczęśliwie mnie nie udziabał, a wręcz przeciwnie, zaoferował pomoc. I szczęśliwym zbiegiem okoliczności książę Dain oszalał i jakimś cudem odciął sobie głowę nad rzeką. Zaczęły się rytualne, monotonne śpiewy, przeplatane lamentami, jednak szepty w tłumie całkowicie umilkły, stado kołysało się tylko lekko. Przypadki nie istnieją. Chociaż...w jednym musiałam mu przyznać rację. Uratowałam nas. Ale za jaką cenę?
— Cóż...chyba tak. - odparłam nieco bardziej przytomnie, nieśmiało muskając ukochanego wargami. Śnieg padał coraz mocniej, pokrywając wszystko zimną kołderką, zacierając kształty, wyciszając wszystkie dźwięki przez wycie wichru. Płatki wirowały coraz szybciej.
~~~
— Naprawdę przykro nam z powodu syna. To doprawdy ogromna tragedia. Sama pewnie bym nie wytrzymała, gdyby coś się stało mojej córce... - kontynuowała matka współczującym tonem, podczas gdy władca kładł swój odcisk kopyta na porozumieniu, ostatecznie podjętym na naszych warunkach. Byliśmy zmuszeni oddać połowę ajmaku Hovd, choć nie była to duża strata biorąc pod uwagę żyzność terenów, dostarczyć stadu trochę broni i zobowiązać się do niesienia sobie wzajemnie pomocy w razie zaistniałej potrzeby, na miarę swoich możliwości, co dawało szerokie pole do popisu. Miało więc ono raczej charakter sojuszu.
— Tak...tragedia... - mruknął Khuvi Zayaa, cofając się o krok ze smętnie spuszczonym łbem. Trzymałam się z tyłu, ze wzrokiem wbitym w ziemię. Większość zapewne poczytywała to za smutek. Z jednej strony może to i dobrze, mniej cierpienia.
— Gotowe. - oznajmiła cicho klacz, pakując jeszcze jedną rzecz do torby przewieszonej przez szyję. Ja otrzymałam dodatkowo wianek na cześć zmarłego narzeczonego. Po długim, nieco łzawym pożegnaniu z ulgą opuściliśmy bazę stada i ruszyliśmy w drogę powrotną do domu. Dom. W tej chwili słowo to brzmiało niemal magicznie. Od razu atmosfera zrobiła się lżejsza, a nasz krok bardziej raźny. W końcu doprowadziliśmy sprawę do końca, zakończyliśmy misję powodzeniem. Na tę myśl aż się uśmiechnęłam. Wkrótce, kiedy już nacieszyliśmy się wolnością, leśnym otoczeniem i bielą iskrzącego się w słońcu śniegu, zaczęliśmy z Etsiinem dyskutować na temat tego, co zrobimy po powrocie do klanu. Po chwili oczywiście do dyskusji włączyła się Yatgaar:
— No, Miri, a co chciałabyś ubrać na ożenek? Myślę, że ładnie by ci było w fiolecie. - rzuciła zupełnie swobodnie.
— Ożenek...? - powtórzyłam zaskoczona, odruchowo rzucając spojrzenie ogierowi obok. Natychmiast jednak odwróciłam głowę, czując wykwitające rumieńce. W sumie, to chyba oczywiste...no ale jednak.
— No, delikatnie mówiąc, to widać było iskry między wami. Myślałaś, że oszukasz własną matkę? Jestem stara, ale jeszcze jara. - zaśmiała się dźwięcznie. Znów zapadła cisza, trochę bardziej niezręczna niż przedtem. Ponownie pierwszy odezwał się Etsiin:
— Najważniejsze, że to już koniec. - westchnął z ulgą, parskając i wzniecając małą chmurkę śnieżnego pyłu. Zamierzałam już odpowiedzieć, jednak uprzedziła mnie matka:
— Jeszcze nie. - wyrzekła nagle tajemniczym, poważnym tonem, prostując się i unosząc górną wargę. - Biegniemy. Teraz!

CDN

6.01.2020

Od Tanga do Mint ” WSADZIŁEM GDZIE NIE TRZEBA (18+)”

Ból, cierpienie, napięcie, radość, zachwyt... To wszystko wylądowało w mojej głowie, w głowie, w której od wielu lat panoszyła się myśl o przeszłości i przyszłości, teraz została zniewolona przez nagły błąd. Czułem, że naprężam się coraz bardziej i bardziej, jakby nie było odwrotu tej sytuacji. Mój łeb... Boże, co ja narobiłem?!

3.01.2020

Od Miriady do Etsiina "Głowa" Cz. 5

Wlokłam się noga za nogą, ponownie przez otwartą przestrzeń ni to pustyni, ni to stepu, zostawiając za sobą ciemny bór, ale niosąc w sobie jedną z jego tajemnic. W głowie wciąż kłębiło mi się tysiące myśli, w dodatku sprzecznych ze sobą. Wygląda na to, że los da się oszukać. - pomyślałam z satysfakcją - Największa przeszkoda zniknie, cała reszta jakoś się ułoży, jednak...to też poniesie za sobą konsekwencje. - skrzywiłam się, spoglądając w górę. Noc zaczynała właśnie tracić swoje panowanie nad światem, niebo powoli bledło, a wraz z nim zacierały się księżyc i gwiazdy. Na wschodzie pojawił się cienki pasek światła. Ale najważniejsze, że będziemy razem. Robisz to dla niego, dla mamy, dla siebie, Miriado. Miłość jest tego warta. 
— Miriada! - z głębokiego zamyślenia wyrwał mnie roztrzęsiony głos, tak dobrze znany i bliski memu sercu. Podniosłam głowę z lekkim uśmiechem. - Tak się o ciebie martwiłem... - mruknął czule Etsiin, przytulając mnie. Mimo woli wzdrygnęłam się na nagły dotyk, ale z radością odwzajemniłam uścisk. - Gdzieś ty się podziewała? - warknął nieoczekiwanie, jednak nie było widać w tym groźby, po prostu troskę.
— Chciałam trochę pobyć w samotności, i tyle. - odparłam krótko. Kątem oka zauważyłam stojącą z tyłu matkę z nieodgadnionym wyrazem pyska. Nie odzywała się, przyglądała mi się tylko uważnie. Posłałam jej wesołe spojrzenie, na co zareagowała zaskoczoną miną. W sumie nie mogłam się jej dziwić - mało kto cieszyłby się z czegokolwiek w takim dniu, jak ten. - Jestem głodna. - oznajmiłam, wygrzebując roślinność spod śniegu i w ten sposób ucinając wszelkie dyskusje. Reszta grupy uznała to najwyraźniej za dobry pomysł. Jak zawsze podczas śniadania towarzyszył mi nakrapiany ogier. Od dłuższego czasu wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, ale dopiero teraz wydusił:
— Wyglądasz na szczęśliwą. - rzekł z wyraźnym zdumieniem. Odwróciłam głowę w jego stronę, wciąż się uśmiechając. Widziałam w jego oczach ból i niezrozumienie, w pełni uzasadnione zresztą. Patrzenie na jego smutek było równie dotkliwe, co odczuwanie go samemu. Wiem, że jesteś nieszczęśliwy, ta sytuacja cię wykańcza. Ale nie możesz wiedzieć, kochany, nie możesz. Oby twoje cierpienie nie trwało zbyt długo. 
— Powinniśmy jak najlepiej wykorzystać ten czas, nie sądzisz? Nie warto smucić się już teraz. - odparłam wreszcie z trudem, po czym pod wpływem impulsu obsypałam go śniegiem. Oczywiście Etsiin nie pozostał mi dłużny. Już po chwili obrzucaliśmy się na całego we czwórkę, a kułany patrzyły na nas jak na ostatnich wariatów.
W południe zostałam zabrana przez trójkę młodych oślic, które miały "zrobić mnie na bóstwo", jak to określiły. Czesząc moją grzywę i przyczepiając różnorakie ozdoby nieustannie gadały, całe szczęście pomijając w dialogu moją osobę. Stałam spokojnie, czekając na rozwój wydarzeń, a kolokwialnie mówiąc, na cud. Miałam przeczucie, że mogę zaufać temu stworzeniu, ale mimo wszystko w miarę upływu czasu traciłam nadzieję i miałam coraz więcej wątpliwości. W końcu jak chciał to niby załatwić? Z tego, co zaobserwowałam, nie mógł się poruszać na lądzie. Zamierzał Dain'owi zrobić jakieś pranie mózgu czy co?
— ...Halo! Nad czym się tak królowa zastanawia? - zawołała jedna z klaczy, Moria. Łatka królowej przylgnęła już do mnie na dobre.
— A, nad niczym ważnym... - mruknęłam wymijająco.
— Pytałam, jak pani myśli, czy ta szyszka będzie lepiej pasować po prawej, czy po lewej stronie? - przekrzywiała głowę, przymierzając przedmiot z obu stron.
— Zdecydowanie po lewej! - wykrzyknęła druga, zajmująca się aktualnie moim ogonem.
— No, masz rację. Ślicznie ci wychodzą te pasemka.
— Ooo, dziękuję! - i trajkotały dalej.
Westchnęłam cicho, szukając wzrokiem ponad stadem sylwetki appaloosa. Nagle do moich uszu dotarły nieokreślone dźwięki, przypominające szloch. Natychmiast zwróciłam głowę w tamtą stronę, a większość kopytnych poszła za moim przykładem. Wkrótce kułany rozstąpiły się, przepuszczając orszak złożony z kilkunastu osób, w tym władcy, szlachty i jego małżonki, łkającej głośno przy akompaniamencie cichych prób pocieszenia ze strony reszty towarzystwa. Wokoło zapadła pełna napięcia cisza. Z wyczekiwaniem i strachem wpatrywałam się w Khuvi'ego, wyglądającego jak kłębek rozpaczy i nieszczęścia. W końcu podniósł umęczony wzrok i spojrzał prosto na mnie. Na chwilę serce podskoczyło mi do gardła.
— Nie czas dziś przywdziewać wdzięczne ozdoby, księżniczko, lecz wieniec żałobny. - rzekł łagodnie, bez zwyczajnej pewności siebie, po czym ruszył dalej. Wyjaśnienie przyszło chwilę później. Na końcu orszaku trójka ogierów ciągnęła na linach głowę. Zakrwawioną, uciętą w połowie szyi, mokrą, poszarpaną głowę, z wywróconymi na wierzch białkami oczu, zamarłymi w tej pozycji raz na zawsze. Głowę Dain'a.

CDN

3.01.2020

Od Maliah do ..."Nowe życie"

W stajni słychać było jedynie miarowe odgłosy przeżuwania. Wszystkie konie zostały przed chwilą nakarmione, więc teraz ich pyski tkwiły w żłobach. Nikt nie wyrażał chęci na podniesienie głowy, choć na chwilę, ponieważ pora posiłku była to jedna z przyjemniejszych w ciągu dnia. Życie tutaj nie było bowiem takie proste jak by się mogło wydawać. Większość dnia mieszkańcy stajni spędzali na robieniu tego co podoba się człowiekowi. Skakanie przez przeszkody, robienie dziwnych figur i chodzenie w kółko wokół niego to jedynie niektóre z dziwnych aktywności, które wymyślali sobie dwunożni. Jakby tego było mało w większości z nich pojawiała się przemoc i konieczność bezwzględnego posłuszeństwa. Na pastwisku konie spędzały zdecydowanie zbyt mało czasu, a jeśli wychodziły to opatulone derkami, które nie zawsze były komfortowym dodatkiem.
Dzisiejszego dnia wcale nie było lepiej. Ledwo konie skończyły spożywać śniadanie, a już stajnia zapełniła się ludźmi.
- Mam nadzieję, że nie będą mnie znowu oblewać wodą - mruknęła Maliah odnosząc się do wydarzeń dnia poprzedniego, a mianowicie porządnych kąpieli. - Nie jestem kwiatkiem i wytrzymam bez podlewania.
- Ehh, daj już spokój. Przecież wiesz jacy oni są - prychnął Touch of Grace, jej przyjaciel z sąsiedniego boksu, którego nie poruszały już ludzkie kaprysy. Był on bowiem spokojnym i wyważonym osobnikiem. W dużej mierze przyczyniła się do tego utrata jego męskości.
Z boksów wyprowadzanie były kolejne konie. Maliah prosiła w duchu, żeby nie zabrali również jej, ale przeliczyła się. Człowiek, który jeszcze niedawno sypał jej jedzenie do żłobu, stał teraz przed jej boksem trzymając uwiąz. Otworzył go i podczepił linkę do kantara klaczy. Szarpnięciem dał znak do ruszenia. Maliah nie zostało nic innego niż posłuchać sygnału. Pożegnała się tylko z Touchy'm i powoli ruszyła do przodu.
Człowiek prowadził ją do miejsca, które doskonale znała. Pod sąsiednimi ścianami sześciokątnego pomieszczenia o wysokim stropie i kamiennej posadzce znajdowało się kilka myjek odgrodzonych od siebie, zbudowanymi z zakonserwowanego drewna, półściankami. Po przeciwnej stronie można było dostrzec solaria. Były one w tym samym układzie co myjki. Na środku pomieszczenia mieścił się sześciokątny koniowiąz, zbudowany z gładkiego metalu. W pewnej odległości od niego stały pojedyncze słupy z metalowymi kółeczkami dla koni, które nie mogły stać blisko innych.
Człowiek poprowadził Maliah do koniowiązu. Nie była sama. W pomieszczeniu znajdowało się jeszcze pięć innych koni. Podczas czyszczenia klacz rozejrzała się dookoła. Jednym z nich był potężny ogier, Hannibal. Zadufany w sobie i egoistyczny nie zyskał sympatii Maliah. Kolejna była klacz, Nothern Light, zachowywała się wręcz depresyjnie i nie wchodziła nikomu w drogę, kasztanka nie miała więc o niej zdania. Przy koniowiązie stało też rodzeństwo, Hesper i Hermes, dwójka rozrabiaków, jednak Maliah darzyła ich sympatią. Następny był Pharaoah. Klacz nie rozmawiała z nim nigdy i znała tylko jego dziwaczne imię.
Gdy ludzie założyli wszystkim derki i wyjątkowo duże ochraniacze, bez problemu można było poznać, że szykuje się podróż. Wszystkie konie wprowadzono do przyczepy. Był to duży, podłużny wóz, w którym konie ustawione były parami, jedna za drugą. Każdego oddzielała ścianka, lecz Maliah i tak czuła się nieswojo, gdy koło niej wylądował Hannibal. Szykowała się męcząca podróż.
Mimo złych przeczuć Maliah, podróż przebiegła wyjątkowo spokojnie. Na końcu czekała jednak duża niespodzianka. Zamiast do kolejnej stajni konie zostały wprowadzone do wielkich pudeł. Klacz była dość zaniepokojona, jednak cieszyła się że będzie sama.
Podczas długiej i nużącej podróży kasztance oczy same zaczęły się zamykać. Nie wypoczęła jednak długo, bo usłyszała wielki hałas. Poczuła silne uderzenie od spodu. Była porządnie przestraszona więc kopnęła w ścianę, która ustąpiła zaskakująco łatwo. Jednak to nie był koniec. Zobaczyła przed sobą długi korytarz. Już miała zawracać, lecz zobaczyła biegnącego Hannibala.
"Może chociaż raz się na coś przyda" pomyślała i podążyła jego śladem. Nie wiedziała jakim cudem trafili do wyjścia, ale nie zastanawiając się wyskoczyła na zewnątrz. Ignorując zaczepki Hannibala biegła u jego boku. Zamartwiała się jedynie czy już na zawsze będzie skazana na jego obecność.
Jej rozmyślania przerwał ogier.
-Drapieżniki! - krzyknął obracając głowę. Maliah spojrzała za siebie. Rzeczywiście, w ich stronę zbliżała się grupka zwierząt. - Zajmę się nimi, a ty uciekaj - powiedział, a klacz przystanęła z zaskoczenia. Wszystkiego się spodziewała, tylko nie tego. Hannibal, ten egoista, planował ryzykować życie, aby mogła uciec.
- Dziękuję Hanni - szepnęła zawstydzona klacz i nie chcąc marnować jego poświęcenia, ruszyła biegiem.
Błąkała się po stepie już parę dni. W jej głowie błąkała się tylko jedna myśl. Będzie musiała zacząć żyć od nowa. Ale jak? Nie miała pojęcia. Nie miała co pić, co jeść. Śmierć Hannibala dodatkowo ją dobijała i jakby tego było mało miała pójść na marne. Myślała że to już koniec, gdy nagle jej oczom ukazało się stado. Konie. Zarżała cicho, po czym upadła tracąc przytomność z wycieńczenia.
<Ktoś? >

2.01.2020

Witajcie w 2020!

Moi drodzy, wpierw pragnę życzyć Wam wszystkiego najlepszego, dosłownie. Aby wszystkie wasze marzenia i plany się ziściły, byście wytrwali w swoich noworocznych postanowieniach, aby czepiały się was jak rzep psiego ogona zdrowie, szczęście i dobre towarzystwo - SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU!
Zanim przejdziemy do postarzania i innych formalnych pierdół, czas na małe podsumowanie 2019 Ach, te stare, dobre czasy...:
  • Przede wszystkim na przełomie stycznia i lutego blog przeszedł generalny remont, który znacznie wpłynął na jego obecny kształt. Powitaliśmy wtedy między innymi Giełdę Pięciu Kopyt
  • Mieliśmy okazję kibicować Miriadzie i Etsiinowi, żeby już skończyli cimcirimcim z kułanami i zostali szwagrami
  • Byliśmy świadkami, jak miłość potrafi zawrócić w głowie i ostatecznie połączyć Shiregt'a i Mivanę
  • A także jak buzujące hormony, wymiar sprawiedliwości czy nierozumienie słowa "NIE" może wpłynąć na liczbę urodzeń
  • Powitaliśmy Skiresa, Shantsai i Moa, wiodące trio nowego pokolenia
  • Obserwowaliśmy knowania Stada Hańby z Alisahar na czele, która (nie)stety zdecydowała się przejść na wcześniejszą emeryturę na zielonych łąkach
  • Dzięki Kasji znacznie pobiliśmy rekord postaci zamordowanych przed jednego sprawcę
  • Zrobiliśmy w ciul ankiet=drobnych zmian
Postarzanie
  W związku z powyższym o nowe formularze proszone są wciąż te same osoby - właściciele Skiresa i Shantsai (nastolatka) oraz właściciel Nivero (dorosły). Poza tym nie ma żadnych istotnych zmian. W grudniu na blogu pojawiło się jedynie 13 postów, co z pewnością nie jest powodem do dumy, z drugiej strony mieliśmy spory postęp w wątku Miriady i Etsiina, pojawiło się też parę nowych.
Temtsel Dotood - Co dalej?
  Jak już pewnie sami zauważyliście, od dawna nie mieliśmy na EF zawodów Temtsel Dotood. Było to spowodowane głównie brakiem czasu z naszej strony, administratorów. Aktualnie zastanawiamy się nad jego całkowitą likwidacją. To wydarzenie nie jest istotnym czynnikiem podwyższającym sprawność postaci, pojawiał się również problem zabójstw podczas TD i najzwyczajniej w świecie skomplikowana logistyka. W takim wypadku miejsce w hierarchii stada byłoby zależne głównie od fabuły oraz zajmowanego stopnia rangi, co jest według mnie sporym plusem. W związku z tym przygotowaliśmy dla was ankietę, która będzie trwać do 20 stycznia 2020 roku i rozstrzygnie wątpliwości co do losu Temtsel Dotood.
A gdzie się podziały podsumowania pszenicy?
  Tak, tu też winowajcą jest po części brak czasu, ale także niska aktywność na blogu. Stwierdziliśmy, że nie ma sensu teraz przeprowadzać podsumowań i zabierać praktycznie wszystkim postaciom pszenicę. Za to nowy rok rozpoczniemy z przytupem i już za 2 tygodnie, 14 stycznia, możecie się spodziewać kolejnego podliczania :)
Postanowienia noworoczne dla Eternal Freedom
  Aktualnie mamy parę pomysłów, które chcielibyśmy wcielić w życie, trochę rzeczy do poprawy, trochę do całkowitego usunięcia; Postaramy się:
  • Konsekwentnie wraz z postarzaniem postaci zmieniać rok w fabule, a także w każdym poście nadawać mu unikalny tytuł, aczkolwiek jest to tylko jedna z opcji. Druga z nich proponuje, by w ogóle zostawić czas w fabule w spokoju i zatrzymać się na roku 2000 #EFrozwalaczasoprzestrzeń. Zastanawiamy się również nad ogólną zmianą systemu postarzania, najbardziej innowacyjną regulacją, która zakładałaby postarzanie postaci w miarę postępów fabularnych. 
  • Skupić się bardziej na promocji bloga.
  • Wybrać pierwszą w klanie Betę, oj przyda się...
  • Pobić dotychczasowy rekord postów na miesiąc i rok! Absolutely possible
  • Dalej się dobrze bawić! :D
Zatem bywajcie, weny dwie garście, i do zobaczenia!
~Ekipa SZAPULUTU

1.01.2020

Śmierć NPC

W dniu dzisiejszym żegnamy dwie postacie NPC, Saminarię oraz Mirabikę, zmarłe z przyczyn naturalnych. Niechaj spoczywają w pokoju [*].

1.01.2020

Od Lumina do Mivany "Ośmieszony"


Kiedy dotarliśmy na miejsce, ujrzałem grupkę prawie depczących po sobie koni, które taksowały nasz krok, co jakiś czas mamrocąc  coś niezrozumiałego do najbliższego towarzysza.  Prychnąłem zirytowany,  a kiedy wszystkie spojrzenia zwróciły się  ku nowej parze młodej,  pozwoliłem sobie usunąć się w cień. Dziesiątki pysków. Dziesiątki oczu. Dziesiątki zamiarów. Cały tłum łączyło tylko narastające oczekiwanie. Być może czekali na najgorszą parę stulecia, być może oczekiwali dumnych małżonków. Być może w ich sercach  tkwił tylko żal i przyszli spojrzeć jak bawi się i upada  kolejne pokolenie. Rozejrzałem się nerwowo, czując jak i we mnie narasta napięcie. I stało się. Pyski dwóch nazbyt wyrośniętych nastolatków zetknęły się w  niepewnym i delikatnym, ale czułym pocałunku. Upojeni wzajemnym żarem swoich ciał spojrzeli sobie głęboko w oczy, szukając pozwolenia na powtórzenie tej przyjemności. Tłum zaczął głośno wiwatować, a ja posłałem porozumiewawcze spojrzenie w kierunku Mivany i postanowiłem się wycofać, chcąc zrobić miejsce rozentuzjazmowanej grupie koni. Jednak natychmiastowo zostałem przepchnięty do miejsca przed sceną. Próbując utrzymać się na kopytach, musnąłem pyskiem nos Boroo. Natychmiastowo dostałem w zęby oraz w katuszach poleciałem na plecy. Na moim pysku wymalowało się przerażenie. W akcie desperacji uniosłem kopyta ku nieboskłonie i jęknąłem ostrzegawczo.
-Gej!-usłyszałem za sobą i zacisnąłem zęby. Kiedy udało mi się podnieść na chwiejne kończyny, ujrzałem tylko zawiedzione spojrzenie Mivany. Ze złością zacząłem wypatrywać konia, który postanowił tak się narazić. Kiedy napotkałem tylko kpiące spojrzenia, a Boroo zaczął zmniejszać swój dystans do Shiregta
-----------------------------------------------------------------------------------------------------------------------
-Lumino?-usłyszałem głos jeleniowatej klaczy i pogrążyłem się w oczekiwaniu- Czy to prawda, że...
<Miv? Takie trochę na szybko, wstawiam równo o 24>
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika