Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

30.05.2019

Od Virginii "Wschód nowej ery"

Kopnęłam lekceważąco leżący u moich nóg kamień. Czas oczekiwania przedłużał się, a kto mógł wiedzieć, ile jeszcze to potrwa? Wtem usłyszałam hałas dobiegający z pewnej odległości. Uniosłam głowę i rozejrzałam się czujnie, wypatrując intruza. Na horyzoncie pojawił się czarno-biały kształt. Wytężyłam wzrok, jednak nie przypominał on sylwetki mojej matki. Po chwili do mnie dotarło, że koń wcale nie jest czarno-biały, tylko czekoladowo-biały. Rozpoznałam w nim Spear'a.
-Tak? Coś się stało?-spytałam, podkłusowując do niego.
-A co miałoby się stać?-spytał z uśmiechem, za który najchętniej bym go zabiła...
-Nie mam na to czasu, gadaj!-odparłam. Ogier westchnął.
-Plany się zmieniły-odpowiedział.
-Zmieniły? Jak to?-spytałam zdziwiona. To po co ja tutaj od tak dawna stoję i kwitnę jak ostatnia idiotka?-pomyślałam wściekła.
-Nie wiem jak to. Wiem tyle, że masz teraz nowe zadanie-powiedział.
-Jakie znowu zadanie?
-Masz powiedzieć o wszystkim Risie przed waszym spotkaniem-wyjaśnił Spear.
-Co? Jak to? I chcesz mi wmówić, że moja matka tak po prostu przekazała ci tak istotną wiadomość, żebyś powiedział to mnie?!
-Właśnie tak-odparł ogier.
-Udowodnij-powiedziałam.
-Vayola to przewidziała...Alisahar Kserkes-odparł z powagą Spear. Ale chwilę później jak zwykle na jego pysku zagościł uśmiech, podczas gdy mnie chwilowo zamurowało. Na szczęście nie trwało to długo. Skoro użył jednego z haseł, które wymyśliłyśmy razem z matką, i to tego hasła, nie miałam podstaw, żeby mu nie wierzyć. Tylko teraz trzeba było to dobrze rozegrać.
-Coś jeszcze, serke?-spytałam.
-Tak. Nie mów jej na razie, kto jest przywódcą, Virgiś-powiedział ogier. Spojrzałam na niego zaskoczona.
-A to dlaczego, kochanieńki?-spytałam, posyłając mu przyjazny uśmiech.
-Wola twojej matki-odparł z powagą.
-Coś jeszcze...?-zapytałam, przekrzywiając lekko łeb w prawo.
-Koniec. To tyle wiadomości-odparł z uśmiechem, po czym oddalił się. Nie dbałam o to, gdzie się udał. Skupiłam się bardziej na tym, co to wszystko miało znaczyć. To posunięcie było dość zaskakujące, tym bardziej, że wcześniej moja matka tego ze mną nie konsultowała. Ale Spear zrobił wszystko zgodnie z ustalonym kodem, na każdą moją zagrywkę odpowiednio zareagował, więc nie miałam podstaw sądzić, że mnie okłamuje. Co nie zmieniało faktu, iż ta decyzja była naprawdę zaskakująca. Czego chciała ode mnie wcześniej moja matka? Niby była to sprawa jakiejś wielkiej wagi, a teraz sama odwołała spotkanie. I co to wszystko ma znaczyć?-głowiłam się nad tym przez dłuższy czas, ale nic sensownego nie mogłam wymyślić. W końcu udałam się na krótki spacer i nieco okrężną drogą wróciłam do klanu, uznawszy, że nikt nie skojarzy mojej nieobecności z nieobecnością Spear'a, który powinien już był dawno wrócić, co też się stało. Było jeszcze na oko przed południem, toteż przystąpiłam do spożywania bardzo późnego śniadania. Wypadałoby pomyśleć, jak wypełnić żądanie matki, ale nie było ono trudne ze względu na fakt, iż dotyczyło Risy. Niedługo musiałam czekać, aby wspomniana klacz pojawiła się obok mnie i zagadała. Dałam się wciągnąć w krótką chwilę niezobowiązującej rozmowy, aż, upewniwszy się, że nikt nas nie słyszy, przeszłam do sedna.
-Musimy się dzisiaj spotkać-powiedziałam.
-Hę? Gdzie? Po co?-zdziwiła się Risa.
-Mam ci coś ważnego do przekazania. Ale nikomu nie mów, to sprawa między nami. Jeśli komukolwiek to zdradzisz, możesz zapomnieć, że kiedykolwiek miałaś siostrę-powiedziałam z powagą. Risą to najwyraźniej mocno wstrząsnęło, bo zniknął jej z pyska goszczący na nim do tej pory lekki uśmiech.
-To coś aż tak poważnego?-spytała. Kiwnęłam głową.-W takim razie możesz być pewna, że niczego nikomu nie zdradzę! Choćby mnie torturowali!
-Ciszej-syknęłam, chcąc ją uciszyć. Risa wyraźnie spłoszyła się i ucichła.-A teraz słuchaj-dodałam, aby zwrócić jeszcze bardziej na siebie jej uwagę, po czym podałam jej dokładne miejsce i czas spotkania. I nakazałam ponownie, aby nikomu nic nie mówiła i zachowywała się jak gdyby nigdy nic. Po jakimś czasie rozeszłyśmy się, a ja w duchu biadoliłam z powodu faktu, że to mi przypadło w udziale wtajemniczanie Risy...Moja matka sama powinna to dawno zrobić, a nie zawracać mi głowę takimi pierdółkami, jakby nie mogła sobie z tym poradzić. Chwila!-w tym samym momencie w końcu mnie olśniło. Idiotka ze mnie! To wszystko na pewno po to, aby sprawdzić mnie! Jak sobie poradzę! A ja jeszcze narzekam za dostanie takiej szansy...-teraz wiele rzeczy stało się dla mnie jasnych. Odgoniłam jednak wszystkie te myśli, kiedy na horyzoncie ujrzałam mój kolejny cel.
-Witaj!-zawołałam na widok klaczy i posłałam jej ciepły uśmiech. Ta spojrzała na mnie zaskoczona. Nie dziwiłam się jej, możliwe nawet, że nie kojarzyła zupełnie, kim jestem, a ja wyjeżdżam do niej z tak serdecznym powitaniem, jakbyśmy się przyjaźniły co najmniej dziesięć lat.
-Witaj...-odparła niepewnie klacz.
-Pewnie nie wiesz, jak mam na imię. Jestem Virginia-przedstawiłam się.
-A ja Saminaria-odparła klacz. Usmiechnęłam się lekko. Znałam jej imię, ale postanowiłam to przemilczeć.
-Widzisz, mam pewną sprawę-zaczęłam. Saminaria od razu zachęciła mnie do kontynuowania.-Dostałam za zadanie uzupełnić zapas niektórych ziół. Pozostali medycy podobno nie mogą się tym zająć. Wiem, że to naprawdę nietypowe, w końcu praktycznie się nie znamy, ale potrzebuję pomocy. Znam się dość dobrze na ziołach, ale wolałabym zająć się tym z kimś jeszcze bardziej obeznanym-wyjaśniłam. Klacz po chwili zastanowienia zgodziła się, nawet nie zadając zbyt wielu pytań. Wytłumaczyłem jej, gdzie mamy się spotkać. Do wieczora czas niemiłosiernie mi się potem ciągnął. W końcu jednak nadszedł ten moment, kiedy udałam się na spotkanie z Risą. Jeśli mam być szczera, to wszystko było wyłącznie formalnością. Matka od dawna przygotowywała nas wszystkich do tej roli, niestety Arrow się nie nadawał. Jednak Risa, choć może nie była aż tak pojętna, dała radę. Przywitałam się z nią i na początku pogadałyśmy o celu spotkania. Nie wyjawiłam go od razu, chcąc najpierw upewnić się, że nikt nas nie podsłuchuje.
-Ok, więc sprawa wygląda tak-zaczęłam, pragnąć przejść do rzeczy. Risa popatrzyła na mnie, wyczekując dalszych słów.- Wiesz, jak zepsuty jest ten klan, prawda?-spytałam.
-Oczywiście, w końcu mama o wszystkim nam opowiadała-odparła klacz.
-No właśnie. Dlatego trzeba to zmienić-powiedziałam.
-Co masz na myśli?-zdziwiła się Risa.
-Działanie. Przeciwko temu klanowi-odparłam. Natychmiast zainteresowało to moją siostrę, która chciała dowiedzieć się więcej.-Ten klan to zło wcielone. I niemal wszyscy jego członkowie. Ale możemy to zmienić, tworząc nowe stado-dodałam.
-Chcesz odejść?-zapytała zaskoczona Risa.
-Tak, ale nie od razu. Nie poradzimy sobie we dwie albo w trzy z matką. Musimy zebrać jeszcze parę koni-powiedziałam. Widziałam, że zainteresowanie Risy z chwili na chwile rosło. Chciała wiedzieć więcej.
-Musimy coś z tym zrobić. Załatwić to-powiedziałam.
-Ty, ja i nasza mama?-spytała. Wyjaśniłam jej, kto jeszcze jest we frakcji. Uznałam, że ona, choć nie jest aż tak sprytna, może o wielu rzeczach wiedzieć. Jest materiałem na dobre prawe kopyto, o ile odpowiednio się nią pokieruje. Risa była zachwycona całą sprawą, obawiałam się nawet, że zaraz da coś po sobie poznać, więc dla pewności kilka razy ją upominałam. W końcu ona wróciła do klanu, a ja udałam się na miejsce spotkania z Saminarią. Dotarłam tam jak najszybciej, wpadłam na polanę ledwo wyhamowując.
-Jesteś wreszcie! Już myślałam, że nie przyjdziesz i chciałam wrócić do klanu!-zawołała klacz. Brzmiała jak lekko obrażona.
-Nie, to nie tak! Przepraszam, po prostu czekałam na ciebie na innej polanie! Tam miałyśmy się spotkać i na początku byłam na ciebie wściekła, że nie przyszłaś! Miałam już wracać, ale wtedy przypomniało mi się o tym miejscu. Uznałam, że mogłaś pomyśleć, iż to o nie tu chodzi i tu właśnie na mnie czekasz. Albo czekałaś. Więc postanowiłam jak najszybciej tutaj dotrzeć, licząc na to, że jeszcze na ciebie wpadnę. Naprawdę bardzo przepraszam, to moja wina, powinnam dać dokładniejsze instrukcje!-zawołałam. Starałam się przy tym odpowiednio operować swoją mimiką i wyglądać, jak bym naprawdę żałowała i miała wyrzuty sumienia. Saminaria popatrzyła na mnie niepewnie, ale po chwili jej wyraz pyska widocznie złagodniał. Od razu poczułam lekką ulgę, ale niezbyt dużą. Wolałam nie chwalić dnia przed zachodem słońca. Na szczęście jednak klacz w większości uwierzyła w moją historię i spędziłam resztę dnia na szukaniu z nią tych ziółek. Po powrocie do klanu rzeczywiście oddałam je innym medykom, przynajmniej w ten sposób i u nich zapunktowałam i zdobyłam dobrą opinię, co jest w gruncie rzeczy najważniejsze. Później, jak gdyby nigdy nic, udałam się wraz z resztą koni na spoczynek.
~W nocy~
Obudziło mnie lekkie szturchanie. Bez zaskoczenia spostrzegłam, że obok mnie stoi moja matka. Rozejrzałam się powoli i dokładnie. Wyglądało na to, że wszyscy spali. Już chciałam coś powiedzieć, ale matka mi przerwała.
-Wszyscy śpią jak zabici. Sprawdziłam-szepnęła. Bez zbędnych ceregieli ruszyłam więc za nią, aby nieco oddalić się od klanu. Wokół nas panował mrok. Był on i naszym wrogiem, i przyjacielem. Mógł skryć nas i naszą tajemnicę przed ciekawskimi spojrzeniami, ale też mógł skryć przed nami szpiega, choć o to aż tak się nie obawiałam. Oni tutaj prędzej we wróżki uwierzą, niż spostrzegą, że na coś się zanosi. Zwłaszcza ten pożałowania godny władca Shiregt, albo ten podstarzały relikt poprzedniej epoki, jego ojciec. Co nie oznacza, że nie trzeba być czujnym-pomyślałam. Z moich rozmyślań wyrwał mnie głos matki.
-Jak ci poszło?-spytała, zatrzymując się.
-A jak miało pójść? Jak po maśle-odparłam. Nie mogłam powstrzymać się od uśmiechu, choć wiedziałam, że ona tego nie dostrzeże.
-Przekonałaś Risę?-pytała dalej.
-Przecież wiesz, że to była tylko formalność-odparłam.
-Tak jak myślałam...I co ona na to?-spytała. Streściłam jej cały przebieg naszej rozmowy, a także moje zdanie o tym wszystkim.
-I co dalej? Co planujesz z tym wszystkim zrobić?-spytałam, kończąc swój wywód.
-Cóż, szczerze mówiąc, to rozmowa z Risą miała być dla ciebie...
-...testem-dokończyłam za nią. Wydawało mi się, że popatrzyła na mnie z lekkim uznaniem. Mogłam co prawda źle to zinterpretować z powodu nikłego oświetlenia, ale kiedy się odezwała, ton jej głosu wszystko zdradzał.
-No, no, no...Szybko wszystko pojęłaś. Widzę, że naprawdę mogę być z ciebie dumna. I że moja decyzja będzie dobra-powiedziała.
-Jaka decyzja?-spytałam. Matka rozejrzała się, po czym podeszła do mnie i odezwała się cicho.
-Otóż potrzebny mi ktoś, kto na wypadek jakiegoś niepowodzenia, przejmie pieczę nad frakcją. I tym kimś będziesz ty-powiedziała, po czym odsunęła się lekko. Zapewne chciała przyjrzeć się mojej reakcji. A ja? Co miałam zrobić? To nawet nie było pytanie, tylko stwierdzenie, którego właściwie chyba się spodziewałam.
-Rozumiem. Czyli mam być twoim zastępcą?-spytałam.
-Nie do końca. Nie chcę, abyś teraz to ty zajęła się frakcją. Od dziś. Spear jest już poinformowany o tej zmianie, Risie sama to zdradzisz, a Khairtai dowie się niedługo ode mnie-wyjaśniła. Przyznam szczerze, tym razem zaskoczyła mnie i przez dłuższą chwilę nie wiedziałam, co mam powiedzieć.
-Pewnie jesteś zaskoczona, ale taka jest moja decyzja. Postanowiłam na razie usunąć się w cień. Pytania?-zapytała. Nadal nic nie mówiłam, więc zawróciła w stronę klanu.
-A-ale dlaczego?-zdołałam w końcu wykrztusić. Matka zatrzymała się i spojrzała do tyłu, w moją stronę.
-Bo tak-odparła. I to był jej jedyny argument. Potem ruszyła dalej, a ja nie zatrzymywałam jej. Wiedziałam, że to byłoby bez sensu, bo i tak nic mi nie zdradzi. Miałam jednak swoje przypuszczenia, a właściwie pewność. To na pewno miał być mój sprawdzian. Nie da się ukryć, że matka zawsze traktowała mnie inaczej. Nigdy nie powiedziała mi tego wprost, ale ja i tak wiedziałam, że to mnie wybrała na swoją następczynię. A teraz chce pewnie na jakiś czas przekazać mi władzę, aby sprawdzić, jak sobie poradzę. Jeszcze się zdziwisz, na co mnie stać-pomyślałam, po czym także wróciłam do klanu, ale inną, dłuższą drogą, upewniając się, że nikt mnie nie widzi.
~Dwa dni później~
-Nie. To jest najważniejsza zasada. Nie masz niczego, absolutnie niczego robić na własne kopyto, jasne?-spytałam. Risa, nieco przeze mnie zgaszona, pokiwała smętnie głową.
-A nie mogę chociaż...
-Nie. Wszystkie rozkazy będziesz dostawać ode mnie. Chyba, że pragniesz nas wszystkich zgubić, wtedy śmiało, działaj sama-odparłam.
-Nie, oczywiście, że nie chcę!-zawołała klacz.
-No więc widzisz. Rób to, co do tej pory. Słuchaj się mnie-powiedziałam.
-Słuchałam się ciebie, jeszcze zanim zdradziłaś mi to wszystko! Aż trudno mi uwierzyć, że dopiero wczoraj ostatecznie mnie w całą swoją działalność wtajemniczyłaś. Mogłaś od razu mi powiedzieć, że to ty dowodzisz. Zresztą, kto inny, jak nie ty-odparła Risa. Matka. Nasza kochana mamusia-pomyślałam mimochodem.
-No już, nie ekscytuj się tak, bo jajko zniesiesz, a Wielkanoc już przecież minęła-odparłam. Risa i ja przespacerowałyśmy się jeszcze trochę, żeby nie wzbudzać podejrzeń, gadając przy tym o jakichś pierdołach. W końcu postanowiłyśmy wrócić do klanu, ale Risa miała to zrobić wcześniej. Ja postanowiłam, że jeszcze trochę się poszlajam tu i tam. Chciałam przemyśleć parę spraw na osobności i, choć moja siostra byłaby dobrym alibi, w końcu niemal zawsze trzymamy się razem i nie ma chyba nic dziwnego w tym, że siostry razem spacerują i spędzają czas, musiałam odpocząc od jej gadania. Kiedy słońce zaczęło zachodzić, wróciłam się w stronę klanu. Traf chciał, że wpadłam na swojego brata i jego, jak się okazało, teraz już partnerkę Erinę. Nie obchodził mnie szczególnie mój braciszek ani jego życie i to, co robi albo czego nie robi, ale pokonałam jakoś początkową falę niechęci, złośliwości i nudy, wykrzesując z siebie resztki dobrej energii. Jak najszybciej wymigałam się jednak od ich towarzystwa. Jedynym plusem tego spotkania było to, że dowiedziałam się przynajmniej, że są już oficjalnie parą. A ja zawsze pragnęłam wiedzieć wszystko o wszystkich, aby w każdej chwili mieć pod kontrolą sytuację. Jednakże nie wydawało mi się, aby losy i decyzje Arrow'a miały jakiś szczególny wpływ na mnie samą. Ja miałam na głowie ważniejsze rzeczy.

<2229 słów wyszło, o ile licznik się nie myli. Mogę liczyć na zaliczenie misji stopniowej #4?>

30.05.2019

Od Arrow'a do Eriny "Wątpliwości"

Po...tym wszystkim...sam nie wiedziałem, co mam do końca myśleć. Jakiś czas temu zdałem sobie sprawę, że moje uczucia do klaczy znacznie przewyższają te "przyjacielskie". Biłem się z myślami, czy jej o tym powiedzieć, więc tym bardziej ucieszyłem się, gdy to ona zaczęła rozmowę i okazało się, że czuje do mnie to samo. Ale nie wiedziałem, czy dobrze postąpiłem. Czy to nie było za szybko? Czy nie wywarłem na niej za dużej presji? No i, czy wreszcie, poradzimy sobie jako ewentualni rodzice? Nigdy nie miałem ojca, nie wiem nawet za bardzo, co się z nim stało. Nie mam pojęcia, jak zajmować się źrebakiem, co robić. Mam traktować swoje dziecko jak moja matka mnie? Czy tak, jak traktowała moje siostry? Chociaż...pewnie muszę je traktować z czułością i miłością, jak Erinę. Ale czy to wystarczy?
-Halo, halo, ziemia do Arrow'a!-usłyszałem przy uchu wesoły głos klaczy. Dzięki temu otrząsnąłem się nieco i powróciłem myślami do obecnej sytuacji.-Od 5 minut razem idziemy i nic nie mówimy. Jesteś jakiś dziwnie zamyślony. O co chodzi?-spytała klacz, przyglądając mi się badawczo. Przez chwilę zastanawiałem się nad odpowiedzią, aż w końcu zdecydowałem się powiedzieć prawdę. W końcu, skoro się kochamy, nie ma sensu czegokolwiek przed sobą ukrywać, prawda?
-Bo widzisz...martwię się, jak to wszystko będzie teraz wyglądać-odparłem.
-Wszystko czyli co dokładnie?-zapytała Erina.
-No my, nasz źrebak...
-Albo źrebaki-przerwała mi klacz.
-Lepiej nie. Tacy niedoświadczeni rodzice jak my więcej niż jednemu źrebakowi mogą zapewnić niezłą traumę-odparłem. Byłem mocno zdenerwowany i sam nie do końca panowałem nad tym, co mówię. Wystraszyłem się, że Erina może mnie źle zrozumieć, więc posłałem jej lekki uśmiech, aby wiedziała, że to tylko nieśmieszny żart. Ona jednak odwzajemniła go, jak mi się zdawało, szczerze, a potem nawet krótko się zaśmiała.
-Jakoś damy radę. Arrow, więcej wiary w siebie! Najważniejsze, że się kochamy. I nie smuć się już, jesteś moim wiecznym optymistą, więc to ty powinieneś zawsze podnosić na duchu mnie, a nie na odwrót-odparła klacz.
-Ah, więc to tak? Wzięłaś mnie tylko po to, żebym podnosił cię na duchu?-zapytałem. Erina nic nie odpowiedziała, tylko się zaśmiała. Na spacerze zeszło nam jakieś pół dnia, aż w końcu zdecydowaliśmy się wrócić do klanu. Trochę dyskutowaliśmy o tym, czy o naszym związku należy kogoś wprost informować, ale w końcu uzgodniliśmy, że wyjaśnimy wszystko, o ile ktoś zapyta. Prędzej czy później pewnie zaczną się jakieś plotki i ktoś będzie chciał dowiedzieć się co i jak, mamy tutaj wielu ciekawskich plotkarzy. Stanęliśmy trochę na uboczu i zaczęliśmy skubać trawę. Przed zachodem słońca udaliśmy się na kolejny krótki spacer, aby we dwójkę podziwiać widok. Co dziwne, cały dzień nie spotkałem ani mojej matki, ani żadnej z sióstr, a je jednak chciałem poinformować o swoim szczęściu, ale wyglądało na to, że musi to trochę poczekać. Jednakże, kiedy wracaliśmy do klanu, wpadliśmy na Virginię.
-Cześć, siostro-powiedziałem do niej. Zaskoczona klacz zatrzymała się i niepewnie zwróciła w naszą stronę.
-Tak? O co chodzi?-spytała po chwili.
-O nic. To już nawet z siostrą pogadać o tak nie można jak się ją widzi?-spytałem.
-Nie widzę takiej potrzeby-powiedziała Virginia.
-A ty jak zwykle jesteś bardzo miła-wtrąciła ironicznie Erina. Moja siostra posłała jej złowrogie spojrzenie.
-Nikt cię nie pyta o zdanie na mój temat. Ale skoro już chciałeś pogadać, to śmiało, gadajmy o czymś-odparła klacz, po czym na jej pysku pojawił się uśmiech. Słowo daję, ani trochę nie rozumiem żadnej ze swoich sióstr.
-Erina i ja zostaliśmy parą-powiedziałem, z uśmiechem na pysku.
-O, to moje gratulacje!-zawołała Virginia, choć nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że fakt ten jej specjalnie nie obszedł. Pogadaliśmy jeszcze trochę, po czym Virginia opuściła nas, mówiąc, że ma coś ważnego do załatwienia i musi nas niestety zostawić. My zaś zdecydowaliśmy się na spokojnie wrócić do klanu.
<Erina?>

28.05.2019

Erina i Arrow łączą się więzem partnerskim!

To była szczera, gorąca miłość, bez żadnych podtekstów, niespodzianek w cudzysłowie czy ironii. Po prostu miłość, która połączyła dziś dwoje młodych członków klanu - medyków Erinę oraz Arrow'a - więzem partnerskim. Gratulujemy i życzymy powodzenia na nowej drodze życia!
A za 10 lat...

27.05.2019

Od Eriny do Arrowa ,, Ulotna chwila, ale jaka wyjątkowa"


Kiedy się obudziłam postanowiłam poszukać Arrowa. Walczyłam z myślami, ale w końcu wygrała ta miłosna która dyktowała żebym mu to powiedziała. Pogalopowałam nad to jezioro które nosiło wspomnienie zapoznania się z moim ukochanym. O dziwo go tam znalazłam.
-Cześć - Przywitał się ze mną.
- Arrow, bo ja coś czuje do Ciebie. To uczucie to jest miłość. - Zwierzyłam się mu.
- Wiesz, ja dość długo to odwlekałem z prawdą, ale ja też Cię kocham.
- Dwa zakochane w sobie konie nareszcie się spotkały- podeszliśmy do siebie i nasze usta wreszcie się spotkały. Pocałunek trwał dość długo tylko po to, by następny mógł się rozpocząć.
- Erina nigdy nie zagłębiałem w myśl, ale chciałbym Cię spytać, czy chciałabyś mieć źrebaki ze mną?-zapytał niepewny mojej odpowiedzi.
- Z tobą tak w końcu jesteśmy dorośli. - Odpowiedziałam. - To zaczynamy? - zapytał.
- Tak jasne- powiedziałam podekscytowana, lecz w duchu nie byłam pewna czy się zgodzić. Nie wiedziałam co mam o tym myśleć, ale w końcu taka okazja nie zdarza się często. Byłam trochę zmieszana tą sytuacją. Kiedy już byliśmy w tych pozach, zaczęliśmy stosunek.
- Jak myślisz, będziemy dobrymi rodzicami? - zapytałam po chwili. - Nie masz się czego bać, na razie skup się na tej cudownej chwili.
- Ulotna chwila, ale jaka wyjątkowa.
<Arrow?>
Słodko wiedzieć, że nie tylko ja lubię gwał... ekhem no dobra- to...tylko zwyczajny... prawie zwyczajny seks, Lisku.

27.05.2019

Podsumowanie Eventu Wielkanocnego

Witajcie na sprawozdaniu z tegorocznego Eventu Wielkanocnego na blogu! Merry Christmas, eveyrone!
Wait, nie ta płyta...
Witajcie na sprawozdaniu z tegorocznego Eventu Wielkanocnego na blogu! Wesołego Alleluja!
Tym razem mogę śmiało powiedzieć, że konkurs nam się udał. Wzięło w nim udział statystycznie sporo osób, a jeszcze więcej przyszło prac. Naprawdę bardzo przyjemnie się nam to wszystko czytało i oglądało, jeżeli się więc nudzicie - serdecznie zachęcamy do lektury!

Wyniki
Prace oceniali admini (Ł)Owca much&Kromek (holidays horse&DODA) 

Zacznijmy od grupy II, albowiem klasyfikuje się do niej zdecydowana większość tworów. Ranking przedstawia się zatem następująco:

1. Miejsce otrzymuje przepiękny rysunek graczki Aurea będący questem 4, przedstawiający jej najnowszą postać - Tantai - w otoczeniu uroczych, wielkanocnych atrybutów. Szczerze zazdroszczę umiejętności rysowania w kolorze :3 Wielkie brawa poproszę! 
2. Miejsce zajmuje opowiadanie gracza aisza, popularnie zwanego Liskiem, Od Mint ,,Nazywam się Mivana". Naprawdę ciekawe, nawiązuje do relacji postaci i satysfakcjonujące dzieło. Może niewiele w nim wielkanocnego klimatu, ale z pewnością nie nudzi i praktycznie nie posiada większych błędów.
3. Miejsce należy się opowiadaniu graczki Aurea Od Tantai ,,Plaga małych, żółtych i puchatych kulek". Nietypowy pomysł, rozbudowana, bogata wypowiedź i akcja czynią z niego świetne czytanie.
4. Miejsce otrzymuje znów opowiadanie gracza aisza Od Mint ,,Gwałcenie klaczy w Wielkanoc nie przystoi- czyli jak zmęczyć się bardziej deptaniem narcyza niż rozdawaniem pakunków". Długi tytuł w pełni oddaje treść opka, można się przy nim pośmiać, a co najważniejsze - nie męczy oczu zbyt wieloma błędami.
5. Miejsce zajmuje opowiadanie gracza MP3 od Eriny. Pomysł jest naprawdę dobry i wpadający w tematykę, aczkolwiek jego realizacja trochę kuleje. Przede wszystkim błędy interpunkcyjne i językowe, utrudniające czerpanie przyjemności z czytania. Zabrakło również trochę do osiągnięcia minimalnej liczby słów, ale Erinie również gratulujemy!

Z grupy I wystąpili Shiregt (Link do opowiadania) oraz Lumino z cudnym artem (Link), zapisani zgodnie z kolejnością zajętych miejsc. Oboje mają do wyboru cały asortyment, z różnicą 20 SŁ. Serdecznie gratulujemy!

Co mają miejsca do rozdawanych nagród? Im wyższe miejsce, tym większa wartość możliwej nagrody. I tak postać, która zajęła pierwsze miejsce, ma do wyboru prezent do 350 SŁ lub ekwipunek wysokiej jakości, miejsce drugie o 30 SŁ niższą wartości (320 SŁ) itd.


Po wybrane nagrody obowiązkowo prosimy zgłaszać się na pocztę.

Dziękujemy za uwagę i życzymy miłego dnia! :)
~(Ł)Owca much i Kromek

27.05.2019

Od Shiregt'a ,,Bazie, jajka i Nitrari. Dante jako pan i władca" Event Wielkanocny, Quest 7 z grupy I

Święta zbliżają się wielkimi krokami - zdałem sobie z tego sprawę pewnego pięknego, słonecznego dnia, wręcz idealnego na takie pobudki. Większość koni również zaczynała się już ,,nakręcać" i z niecierpliwością wyczekiwała Wielkiej Nocy oraz poprzedzających ją uroczystości. Z tą różnicą, że to na mnie spoczywał obowiązek zorganizowania całych obchodów. Czas chwilowo nie był moim przyjacielem.
Nazajutrz zwołałem wszystkie konie, odnotowując o dziwo tylko dwie nieobecności. Vayoli i Khairtai. Było to całkiem logiczne. Próbowałem dać Mivanie jakiś znak, ale najwyraźniej się nie zrozumieliśmy. Może jeszcze uda mi się odnaleźć tę dwójkę, jeżeli się sprężę, i rozwiać, ewentualnie potwierdzić, przynajmniej część podejrzeń. W każdym razie, show musi trwać. Westchnąłem cicho, po czym zacząłem swą przemowę łagodnym urzędowym tonem:
— Na wstępie pragnę zaznaczyć, że wszelkie ponuraki i niedowiarki powinny opuścić teraz towarzystwo z troski o ich zdrowie psychiczne. - osiągnąłem pożądany efekt. Krótki wybuch śmiechu ogarnął klan - Przechodząc do rzeczy, nadchodzą jedne z najpiękniejszych dni w roku: święta Wielkiej Nocy! Nasze tradycje dotyczące tego okresu przetrwały setki lat, zachowując swe uniwersalne przesłanie. Możemy być dumni. Dziś czas rozpocząć wszystkie przygotowania. Wybrane zostanie kilkoro zwierzchników, którzy razem ze swą drużyną zadbają o poszczególne aspekty. Mivana, Mirabika, Specter, Lipcjan, Halt. - wymienione konie podeszły prędko, otaczając mnie kołem. Rozdzieliłem dziedziny, którymi miały się zająć, i pokrótce je objaśniłem: Mivanie przypadło czuwanie nad przygotowaniem miejsca do świętowania, Mirabice zebranie odpowiednich ziółek, Specter sporządzenie dekoracji, Lipcjan jajek wraz ze źrebiętami, zaś Haltowi przygotowanie najróżniejszego jedzenia. Członków ekipy dobierali sobie sami - byli na tyle inteligentni, żeby dokonywać wyboru nie wedle swoich przyjaźni, ale czyichś umiejętności. Skubałem trawę na boku, obserwując roszady, gdy nagle usłyszałem żeński głos:
— Shi, ostatnie miejsce specjalnie dla najlepszego władcy. - odwróciłem się i napotkałem roziskrzone, radosne spojrzenie Mivy otoczonej pomagierami. Alifa, Mika, Dante. Niezły gust. Prędko jednak powróciłem myślami do wypowiedzi klaczy. Od początku moją rolą było kontrolowanie wszystkich prac oraz pomoc w razie potrzeby, niezależnie od jej rodzaju...może uda mi się to połączyć? Zacząłem trzeć głową o przednią nogę.
— Zgoda...pomóż mi tylko wyjąć jedno oko dla reszty. - moja towarzyszka parsknęła śmiechem.
— Jesteś uroczy. - wyprostowałem się i dołączyłem do grupy. Za mną poszedł oczywiście Boroo. W polu widzenia mignęła mi znajoma, jasna sylwetka. Mint odwróciła po chwili głowę. Zacisnąłem zęby. Nie. Nie dam sobie zepsuć świąt pieprzonymi, gołosłownymi wyrzutami sumienia. 
Wpierw rozeszliśmy się trochę po terenie nad jeziorem, szukając kawałka o najlepszym podłożu. Niedługo potem spotkaliśmy się w tym samym miejscu i omówiliśmy nasze ,,znaleziska". Na pierwszy rzut oka najlepszą propozycję przedstawił Alifa, ale na końcu dopowiedział cicho coś o bagnach blisko jednej z krawędzi. Postanowiliśmy więc wspólnie wziąć łąkę obejrzaną przez Dantego. Obszar był niemal idealny na uroczystość. Drugim etapem budowy było znoszenie grubych, drewnianych pali, różnej grubości gałązek oraz wierzbowych pędów oblepionych ,,kotkami". Kiedy mieliśmy już wystarczającą ilość, zaczęliśmy wbijać większe kawałki drewna w ziemię metodycznymi kopnięciami z góry. Tak mocno wkręciłem się w pracę, że zapomniałem o sprawdzeniu stanu innych przygotowań. Całe szczęście obyło się bez większych problemów.
~Następnego dnia~
Pomiędzy palami zaczęliśmy układać gałęzie. Przypominało to odrobinę ludzkie ogrodzenie, ale tylko odrobinę - konstrukcja miała służyć głównie za rusztowanie dla dekoracji, nie zaś chronić przed ucieczką zwierzyny. Była to wyjątkowo czasochłonna czynność. Wczesnym popołudniem oderwałem się od niej by sprawdzić, jak idzie reszcie.
Halt był pierwszym dowódcą, na którego się natknąłem. Podeszliśmy do uzbieranego już stosu pożywienia. Oczywiście królowała trawa, na wierzchu już trochę wysuszona.  Poza tym obowiązkowo pojawiły się owoce rokitnika, pospolite leśne czerwone oraz ciemne jagody, fioletowe, podłużne kulki zwane zwyczajowo Lopikami, i moje ulubione z krzewu Nitrari, święcone pod jednym z wierzbowych krzyży. Nie mogło ich zabraknąć na żadnej wielkanocy. Oprócz tego sporo świeżych gałązek.
Dalej była Lipcjan, przyrządzająca jajka wraz z jednym ze źrebiąt. Reszta szukała kolejnych naziemnych gniazd. Obok leżało już nieco surowca do barwników, a w czyimś blaszanym, łatanym garnku stała woda z roślinami barwiącymi ją na ciemno-pomarańczowy kolor. Jednolicie kara klaczka najdelikatniej, jak potrafiła przebijała trzymane w zagłębieniu jajo, robiąc z dziurek jakiś wzorek, a przy okazji wylewając jego zawartość. Obie artystki otrzymały zasłużoną pochwałę, przyjętą bez większego entuzjazmu, zagłuszonego skupieniem na pracy. Podobało mi się zaangażowanie ze strony młodych. Tyle życia w tak małym ciałku...
Mirabiki i reszty koni nie zastałem w umówionym miejscu. Zapewne cała ekipa wędrowała po lesie. Ilość zebranych ziół nie była powalająca, co mnie jednak nie dziwiło. Dokładne przejrzenie podszycia, zlustrowanie wzrokiem każdej potencjalnej rośliny musiało zajmować mnóstwo czasu. Ze sterty unosił się ciężki, miodowy, odurzający zapach. Moja wizyta tu była najkrótszą ze wszystkich, nie chciałem bowiem tracić czasu na stanie w miejscu, a poza tym ziółka lepiej smakują w towarzystwie na świeżo, ewentualnie jako napój.
Specter ze swymi pomocnikami znajdowała się niedaleko. Gdy podszedłem, mocowała się właśnie z dużym, żółtym kwieciem będącym częścią jednej z dekoracji. Gotowe wyroby lądowały na stosie pod charakterystycznym, uschniętym świerkiem. Większość stanowiły konstrukcje składające się z prostego badyla wokół którego okręcona była moc pięknych kwiatów i roślin komponowane jak najbardziej kolorystycznie, zwane popularnie Dalduu, lub wieńce. W niektórych znalazły się nawet kawałki ludzkich materiałów. Zaskakujący był jednak fakt, że przewodzącej siwce towarzyszył Dante, gawędząc sobie wesoło jakby nigdy nic.
— A cóż to, braciszku, robisz sobie obchód? Krasnoludki już za was skończyły? - przechyliłem lekko głowę, przypatrując mu się z wyrazistą miną.
— Zawsze lepiej sprawdzić po raz drugi...zresztą, muszę się przyuczać do swych przyszłych obowiązków, a cóż może być lepszego od czystej praktyki? - odparł, stawiając przekornie uszy.
— Przyszłych obowiązków...? - skrzywiłem się nieco.
— No nie obraź się stary, ale do tej pory nie znalazłeś sobie dziewczyny i... - nie dokończył. Skoczyłem w stronę jego boku, popychając ogiera do tyłu. Mocowaliśmy się dobre parę minut ze śmiechem. Kondycyjnie zdecydowanie górowałem nad bratem, lecz w takiej udawanej walce również znalazłem się parę razy ,,pod wozem".
— Ty jako władca...żart roku... - prychnąłem ostatni raz. - To już wszyscy. Wracamy.
— Ta jes, najwyższy kawalerze.
~Nazajutrz~
Gałęzie. Żmudne układanie gałęzi. Poza tym ustawianie gałęzi. W przerwie przeganianie agresywnych wielkanocnych zajęcy. I oczywiście głównie zapełnianie żołądka.
~Kolejnego dnia~
Po śniadaniu wszyscy od razu zabrali się do pracy. Witki bazi powbijaliśmy w ziemię, ewentualnie ułożyliśmy na płasko, tworząc z nich krzyże. Mieliśmy już wiele pięknie udekorowanych jajek, a niektórzy przymierzali z zapałem ,,królicze uszy" przygotowane przez Specter. Rozwiązał się również problem obecności jakiegoś pisklęcia na uroczystości, będącego symbolem szczęścia na cały rok - Tantai zdobyła w międzyczasie nowego, żółtego, puchatego towarzysza. Wszyscy zachwycali się jego małymi, czarnymi oczkami jak paciorki. Niektórzy wspominali już nawet o Dyngusie...
To będzie kapitalne pięć dni.

END

25.05.2019

Od Tanga do Mint „Najdziwniejsze uczucie”

To było bardzo dziwne zjawisko, kiedy spotkałem dziką klacz, byłem nieco zawstydzony, kiedy tylko mnie ujrzała... Tańczącego. Byłem zarumieniony przez parę minut i próbowałem dotrzeć do tego, co się właściwie stało. Mój mózg stopniowo zwolnił przez myśl o tej klaczy. Podszedłem do jakiejś rzeczki, by się napić choć trochę wody, bardzo zaschło mi w gardle. Spojrzałem na swoje odbicie w wodzie, kary ogier, tylko tyle siedziało w mojej głowie. Zacząłem wsłuchiwać się w śpiew ptaków, które radośnie ćwierkały, latając wszędzie, gdzie popadnie, bardzo to lubiłem. Czułem się zrelaksowany, jednak nadal w mojej głowie istniała myśl o tej klaczy, nie wiem, o co dokładnie chodziło, ale ogarniało mnie ciepło, kiedy tylko o niej sobie wspomniałem. Prychnąłem, trzepiąc łbem i spojrzałem w stronę małego wodospadu, który wyglądał pięknie o tej porze roku. Rozpocząłem kolejną wędrówkę wzdłuż rzeczki, serce mi zadygotało, widząc tę samą klacz. Czułem się jak osłupiały, tak jakby mnie ktoś zamroził lub sparaliżował. Klacz była również spragniona, pewnie zmęczyła się nadmiernym galopem... Nie wiedziałem co ze sobą zrobić, gdy tylko ją zobaczyłem, to poczułem chęć... Tańczenia... Znowu! Cofnąłem się, nie mogąc złapać oddechu, klacz mnie właśnie zauważyła i lekko zdziwiona zaczęła obserwować moje ruchy. Oczywiście ja, jak niezdarny źrebak przewróciłem się, wpadając do rzeczki, klacz spojrzała na mnie jak na ostatniego durnia. Brawo Tango, dopiero ją poznałeś, a już zrobiłeś z siebie sierotę. Wstałem, otrzepując grzywę z ostatnich kropli wody, spojrzałem zawstydzony na klacz, która do mnie podeszła. Prychnąłem, udając, że nic takiego się nie stało i odwróciłem głowę na bok. Klacz spojrzała na mnie dość zaciekawiona, próbowałem jej nie obserwować, ale pokusa była zbyt wielka. Usłyszałem parsknięcie klaczy na ten widok, była chyba delikatnie zirytowana moim zachowaniem. -Sierota.- Odpowiedziała. Spojrzałem na nią dość zaskoczony, nie wiedziałem co dokładnie odpowiedzieć... Trochę ta odpowiedź mnie zatkała. Klacz znów na mnie zerknęła, była dość zdziwiona moim zachowaniem, ale nadal była poirytowana. Stałem tak, aż do momentu, jak się odezwała.
<Mint?>

25.05.2019

Od Mint „Gwałcenie klaczy w Wielkanoc nie przystoi- czyli jak zmęczyć się bardziej deptaniem narcyza niż rozdawaniem pakunków” Quest 10 z grupy II


-Znalazłem Cię. Należysz już do mnie. Próbowałem do ciebie dotrzeć różnymi drogami, jednak moi pomagierzy zniknęli bez śladu- podczas spaceru z moim wiernym towarzyszem- Lendem, zostałam brutalnie zatrzymana przez starszego, czekoladowego ogiera, który nie wyglądał, jakby przez całe życie odwalał całkowicie czystą robotę. Zdezorientowana stanęłam jak wryta, a on wykorzystał okazję, kiedy się nie stawiałam i złożył chłodny pocałunek na moich wargach. Mogłam jednak liczyć na swojego błotniaka, który zaczął nierówną walkę z tajemniczym przybyszem, boleśnie raniąc jego grzbiet. Wspomniany przed chwilą przedstawiciel gatunku końskiego jednak zrzucił mojego ptaka na wysuszone podłoże.
-Czegóż pragniesz?- posłałam mu oczekujące spojrzenie wypełnione goryczą. Najgorsze jednak było to, że miałam dziwne deja vu i nie miałam pojęcia czy powinnam być tym choć trochę podbudowana na duchu czy może uznać to za powód do popadnięcia w większą żałobę. Na pierwszy rzut oka gniadosz nie miał prawa mieć dobrych zamiarów, lecz miałam w zwyczaju się upewniać co do moich spostrzeżeń. Pomimo przed chwilą wymienionego nawyku zachowałam nieufność co do tego osobnika.
-Ciebie- odpowiedział, co było dość przewidywalne. Za tą odzywkę miał słono zapłacić, przynajmniej taka myśl wykwitła w mojej głowie przez pierwsze parę sekund. Musiałam jednak odsunąć tę perspektywę jakże przyjemnej czynności na bok. Na razie trzeba było się skupić na znalezieniu w miarę stabilnego gruntu, mówiąc inaczej wiedzieć, że jestem na wygranej pozycji i tylko w spokoju się bawić. Teraz nawet nie wiedziałam, czy w zaciszu zielonych roślin czeka jego banda i nie wyskoczy w najmniej oczekiwanym momencie.
- Spróbuj- posłałam mu wyczekujące spojrzenie- Wkrótce oślepi Cię twoje własne ego i nie będziesz mnie widział, lecz dla ciebie każda sekunda zabawy się liczy, czyż nie?
-Skul pysk- warknął- Nie ja tu jestem od wydawania odważnych tez.
-Dlatego nie wygryzaj mnie z roboty- zaśmiałam się krótko, dając mu do zrozumienia, iż pomylił się w swojej wypowiedzi.
-Nie ja, bo...- próbował uzasadnić swoje wcześniejsze słowa- Zresztą, po co tracę czas na rozmowę z tobą- wykręcił się od interesującej mnie odpowiedzi, zwyczajnie poczuł się już odrobinę nieswojo i szczerze odrobinę podniosłam się na duchu. Zapowiada się interesujący pojedynek z panem, któremu nie brakowało narcystycznego przekonania o sobie, ale za to argumentów już tak. Nie powinnam oceniać książki po okładce, ale ten ogier wydawał się tak płytki i przewidywalny, że bardziej się nie da.
-Bo?-złapałam go za słówka- Skoro ze mną rozmawiasz i jestem płci pięknej, powinieneś mieć do zaoferowania piękne kwestie, więc bez obaw możesz je rozwijać- ta wypowiedź może i nie była do końca w moim stylu, bo nie zwykłam popisywać się błyskotliwością wypowiedzi w tak... cóż chamski sposób? A może po prostu myśląc to, chciałam zwyczajnie poczuć się inna niż te wszystkie klacze z nieopanowanym tupetem?
-Hej.... dwójko koni! Może mi pomożecie?- jakieś naiwne zwierzę, a dokładniej zając wyrosło między nami jakby znikąd. Odruchowo cofnęłam się i podkuliłam uszy- Pomyliłem się przy rozdawaniu wielkanocnych prezentów!
-Milcz- donośnym tonem zwrócił się do niego gniady towarzysz. Lendo, który już otrzepał się z piachu i już od dłuższego czasu przysłuchiwał się naszej rozmowie, uniósł się odrobinę nad ziemią i mruknął coś do małego stworzenia, po czym dał mi znak, iż się nim zajmie.
-Aleś ty miły -prychnęłam i odwróciłam się, powoli odchodząc.
-Czekaj mała, jeszcze nie skończyliśmy!
-Nie obchodzi mnie to- podążyłam galopem za moim towarzyszem. Narcyz nie pomyślał, że mogę tak po prostu się oddalić. Walnięty głupiec, choć w sumie to i lepiej dla mnie. Heh, gwałcenie klaczy w Wielkanoc nie przystoi, czyż nie?
A teraz czas skorzystać z tych jakże osobliwych świąt!
~~*~~
-Wszyscy?- zapytałam zziajana zająca, kiedy podmienialiśmy prezenty Arrowowi i Mivanie. Muszę przyznać, że ma wyjątkowe poczucie humoru, nawet jeśli zrobił to przypadkowo.
-Jeszcze pięćdziesiąt koni- odrzekło zwierzę z czystą powagą wymalowaną na pysku.
-Bardzo śmieszne- przewróciłam oczyma- Ile?
-No pięćdziesiąt — odpowiedział Lendo, drażniąc się ze mną.
-A może jeszcze coś dla mnie, co?- uśmiechnęłam się lekko.
-Jak sobie zasłużysz- zaskrzeczał mój ptak, a zając tylko pokiwał łebkiem. A niech ich diabli zjedzą.
-Obawiam się, że to stanie się po moim trupie- wyszczerzyłam zęby.

25.05.2019

Od Eriny - Quest 10 z grupy II

Wolnym stępem podążałam stepami przecudownej Mongolii. Bardzo lubiłam takie spacery. Nagle zauważyłam, że obok mnie przebiegło coś małego i szarego. Nagle przed sobą ujrzałam małego królika, lecz to nie był byle jaki królik tylko Wielkanocny zwiastun tych właśnie pięknych świąt.
- Pomożesz mi? - Zapytał
- Tak, a w czym miałabym Ci pomóc - Zapytałam schylając głowę do jego wysokośći.
- Mam pewien problem, otóż kiedy rozdawałem prezenty to trochę się pomyliłem która paczka do którego konia ma trafić - Powiedział ze smutkiem króliczek.
- Jasne pomogę Ci, a tak w ogóle jestem Erina.
- A ja Charlie. - Przedstawił mi się króliczek.
- To poszukajmy jakijś koni z klanu. - Zasugerowałam po chwili.
Zajączek kiwnął swoją małą główką zgadzając się z moimi słowami.
Dalej podążyłam wolnym kłusem, żeby zajączek mógł mnie dogonić.
Nagle spostrzegłam Vayolę czyli mamę Arrowa którego kocham całym sercem.
- Czy z prezentem dla tej klaczy też się pomyliłeś?
- Tak raczej tak.
- To podmieniamy prezent i idziemy jak gdyby nigdy nic tak?
- Tak. To dobry plan działania. To jest prezent dla tej klaczy Yoli czy jak ona się nazywa
Szybko podmieniliśmy podarek. Na szczęśćie Vayola nie zdążyła się zorientować.
Potem zauważyłam brązowego ogiera z biała gwiazdą na czole. Nawet trochę przypominał tego pojebanego tajemniczego wielbiciela który uwierzył, że mogę jego pokochać. Rozmawiał z siostrą Arrowa Risą co było bardzo dziwne. Słyszałam tylko urywki kłótni. Ich podarunki leżały pod drzewem. Szybko podmieniłam im prezenty na te właśćiwe. Jeden z nich o dziwo był taki jaki powinien być.
- Nieźle się zmęczyłam. Możemy zrobić tu sobie krótki przystanek?
- Jasne, że tak - Odpowiedział.
Miejsce było wręcz idealne. Niedaleko był mały zbiornik wodny z którego postanowiłam się napić wody. Potem posiliłam się trawą i byłam już gotowa do dalszej drogi. Podążyliśmy dalej na północ. Kawałek drogi stąd stał dobrze zbudowany gniadosz. Najprawdopodobniej władca całego Klanu Mroźnej Duszy. Zastanawiałam się czy na pewno to zrobić, bo w końcu mogłam zostać oskarżona o kradzież. W końcu jednak uległam i postanowiłam to zrobić.
Lekko niczym puch starałam się podmienić prezenty. Jednak jak byłam już w połowie roboty czujne oko władcy mnie dostrzegło.
- Zostajesz oskarżona o kradzież i to samemu władcy. Za to grozi Ci publiczne ośmieszenie i trzydniowa głodówka.
- Ale ja... ja... - Nie mogłam z siebie wydusić ani jednego słowa.
- Co ty?
Nagle przykicał do nas Charlie i powiedział w mojej obronie te słowa:
- Ona nic nie zrobiła. Po prostu pomagała mi, o ja.. ja przez przypadek niektórym koniom z tego klanu dałem nie te prezenty co trzeba i teraz Erina mi pomaga znowu wprowadzić ład w tym całym szale prezentowym.
- Dobrze możecie isć, ale będę mieć was na oku.
- Dziękuję władco. - Powiedziałam do Shiregt'a.
- Uratowałeś mi tyłek dzięki.
- Nie ma za co. Nie zrobiłem przecież niczego szczególnego. Po prostu stanąłem w twojej obronie. Chyba każdy zrobiłby to samo na moim miejscu.
- Nie każdy. - Odpowiedziałam kategorycznie.
- A właśnie tu jest prezent dla Ciebie. Małoby brakowało gdybym całkowicie o nim zapomniał. - Powiedział wręczając mi podarek.
- Dziękuję. - Nawet go nie otwierałam. Wolałam pociągnąć dłużej ciekawosć, aż w końcu odpuszczę.
Reszte drogi przemilczeliśmy.
Następnie zauważyłam Siraane.
- A właśnie tej małej klaczce zapomniałem dać prezent.
- To pospiesz się.
Zajączek dał jej prezent i ruszylismy dalej. Odwiedziliśmy jeszcze kilka koni i jeszcze inne, bo zajączek był u szczytòw roztargnienia i nie tylko pomylił się w tym klanie. Kiedy już wszystko było tak jak ma być wróciliśmy do klanu. Zajączek mi bardzo podziękował i wręczył jeszcze jeden prezent. Podziękowałsm mu i poszłam spać, ponieważ było, już strasznie późno.

24.05.2019

Od Tantai ,,Plaga małych, żółtych i puchatych kulek " - Quest 6 z grupy II.

Wielkanoc to zdecydowanie wspaniały czas... Przynajmniej tak usłyszałam od jakiegoś członka Klanu. Nie do końca wiedziałam, co można robić w Wielkanoc. Widziałam, że konie znosiły różne, dziwne przedmioty i jakieś kolorowe jajka. Na drzewach porozwieszane były  kolorowe rzeczy, a konie wpinały sobie do grzyw i ogonów piórka. W końcu i ja zapragnęłam mieć takie ozdoby, niestety zabiegany Klan nie starał się mnie nawet zauważyć. Usilnie starałam się dowiedzieć od kogokolwiek, na czym polega ten ,,wspaniały czas cudów", jednak wszyscy byli zajęci sobą albo przygotowaniami. Naburmuszona stanęłam z dala od stada. Uniosłam głowę do góry, stawiając uszy na sztorc. Z bezpiecznej odległości obserwowałam poczynania koni. Nagle do moich uszu dotarł bliżej nierozpoznawalny dźwięk. Był bardzo wysoki, ale i głuchy, jakby jego źródło znajdywało się dobry kawałek drogi od miejsca mojego pobytu.  Z początku nie zwróciłam na to uwagi, jednak odgłosy ponownie rozbrzmiały mi w uszach. Zwróciłam wzrok w stronę, z którego dochodziły dźwięki, a następnie powoli się obejrzałam. Starałam się dalej to ignorować, ale w końcu ciekawość zwyciężyła. Musiałam mieć pewność, że żaden koń z Klanu mnie nie obserwuje. Marszcząc czoło, odwróciłam się i podążyłam za piskami, które nie ustawały ani na moment.
- Niech sobie świętują tę całą Wielkanoc! Nawet mi nie powiedzieli, o co w niej chodzi... -powiedziałam do siebie przekonana. Szybko skupiłam się na uważnym słuchaniu. Szłam i szłam. Słabe nogi zaczynały mnie już pobolewać, ale mimo to dalej parłam naprzód. Wokół mnie widać było bardzo gęsto wyrastające drzewa. Stykały się ze sobą, co wyglądało, jakby dwa  dzieliły jedną koronę. Wszędzie słyszałam dziwne dźwięki zwierząt, a w szczególności te pochodzące od ptaków. Słońce świeciło niemiłosiernie, a jedyne co mnie ratowało, to właśnie gęste korony drzew rzucające cień na dróżkę. Niedługo potem znalazłam się już na tyle blisko, że łatwo mogłam zlokalizować pochodzenie odgłosów. Owe piski pochodziły zza dużego krzaka, na którym wyrastały czerwone jagódki. Zwolniłam tempa, czując niepokój. Co, jeżeli to jakieś niebezpieczeństwo? Dzikie zwierzę? Może ktoś mnie śledził?! Zaczęłam szybko oddychać, cofając się. Uspokój się, uspokój... A może to jakieś stworzonko potrzebujące pomocy? Gdy ta myśl przeszła mi przez głowę, odetchnęłam. W końcu co mogłoby mi zrobić na przykład ranne zwierzę?
- Trzeba pomóc temu czemuś... - mruknęłam do siebie i stępem poszłam do przodu. Z tej odległości mogłam już dokładnie zobaczyć źródło dziwnych pisków. A był to... Koszyk. Ale nie taki zwyczajny koszyk. Był wypełniony po brzegi żółtymi stworzonkami o bardzo puchatym upierzeniu. Miały małe, czarne oczy i pomarańczowy dzióbek. Zaskoczona stanęłam jak wryta. Co to w ogóle było? Nigdy nie widziałam i nie słyszałam o takim zwierzęciu. Starałam się zachować powagę, jednak patrząc na te zwierzątka, z trudem ją utrzymywałam. Powolnym krokiem podeszłam do plecionego koszyka. W jego rączce powpinane były ciemno - zielone listki, a dookoła koszyk miał białą, materiałową falbankę. Z jego środka sterczały kujące źdźbła sianka. Z lekka skrzywiona chwyciłam koszyczek w zęby i rozejrzałam się. Może gdzieś w pobliżu była matka owych stworzonek? Niby tak powinno być, ale chyba nie tym razem... Trochę zabawne, bo to zupełnie jak ja i moja matka.
- I co ja mam teraz zrobić? - zapytałam samą siebie, dalej trzymając koszyk. Wszędzie była tylko gęstwina, a wydeptana droga prowadziła w nieznane rejony. Ciężko westchnęłam i postanowiłam podążać dróżką, wciąż pełna wątpliwości. Najpierw jeszcze zapamiętałam miejsce, z którego wyruszyłam, aby się nie zgubić. 

---

Spojrzałam na niebo. Było już południe, a chmury leniwie płynęły po niebie. Teraz to dopiero słońce parzyło! Miałam wrażenie, że za chwilkę dosłownie się stopię.  Zapewne Klan zamartwiał się, co się ze mną stało, a mimo to miałam ważniejsze sprawy na głowie. Jeżeli w ogóle przenoszenie żółtych i piszczących kulek jest sprawą większej wagi. Droga zdawała się nie mieć końca. Ptaki, bo to chyba były ptaki, do czego doszłam niedługo potem, ucichły. Wpatrywały się we mnie tymi maleńkimi jak koralikami oczyma i wierciły się na sianku ułożonym w koszyku. Tak mijał czas, aż dotarłam do dosyć dziwnego miejsca. To musiały być domy ludzi, o których usłyszałam od nauczyciela. Podobno niebezpiecznym było zbliżanie się do nich, jednakże za wszelką cenę chciałam oddać pisklaki do ich matki. Kto wie? Może to właśnie tu była? Niepewnie zbliżyłam się do białego, drewnianego ogrodzenia, a tam dostrzegłam człowieka karmiącego kury jakimiś nasionkami z zielonego wiadra. Obok nich biegały takie same małe żółte ptaszki, jak te, które trzymałam w koszyku. Było ich naprawdę dużo. Uniosłam brew i zarżałam, gdy człowiek zniknął w głębi swojego domu. Kury odwróciły się w moją stronę, a ja zamarłam, bo zobaczyłam kilka dużych kogutów, które biegły w moją stronę z przeraźliwym krzykiem. Tak to przynajmniej brzmiało. Odsunęłam się, jednak jeden z ptaków przedostał się przez płotek i zaczął atakować moje nogi. Zaczęłam podskakiwać, piszcząc przy tym, jak głupia. W pewnym momencie niefortunnie się wycofałam i potknęłam. Czas na chwilę zwolnił, gdy patrzyłam, jak wiklinowy koszyk leci w powietrze. W moją stronę. Zacisnęłam oczy, a nie minęła chwila i poczułam, jak ląduje na mojej głowie, a potem poczułam,  jak chodziły po mnie te żółte pisklęta. Widocznie były to małe kurczaczki. Jeden z kogutów nie zaprzestawał dziobania mnie w nogę, a ja wydałam z siebie ciężkie westchnięcie. Podniosłam się powoli i delikatnie przechyliłam, tak, aby kurczęta mogły się bezpiecznie zsunąć z mojego grzbietu. Kogut spojrzał na mnie z nienawiścią, jeżeli można tak w ogóle powiedzieć, a potem odwrócił się, zaganiając małe pisklaki za ogrodzenie. Zamrugałam kilka razy, a potem podeszłam do koszyka i zębami przewróciłam go do stabilnej pozycji. Ku mojemu zaskoczeniu, w jego środku znajdywały się kolorowe jajka.
- Mogę je przecież rozdać innym! - powiedziałam do siebie. Jeszcze raz spojrzałam na ogrodzenie, a potem w ostatniej chwili, zanim człowiek z powrotem wyszedł, udałam się w stronę lasu. Droga trochę trwała, jednak nie chciałam robić postoju. W końcu dostrzegłam miejsce, które zapamiętałam przed wyruszeniem. Jestem już blisko! Pomyślałam i nie zwolniłam tempa, a przyspieszyłam. Już krótko potem zobaczyłam pierwsze sylwetki koni malujące się na horyzoncie. Odetchnęłam. Kilka koni znalazło się wokół mnie, zalewając mnie pytaniami ze wszystkich możliwych stron.
- Gdzie byłaś?
- Co Ci się stało?
Przewróciłam oczyma.
- Byłam odkrywać i przy okazji zwrócić dzieci matce! - powiedziałam, a konie spojrzały po sobie i już się nie odezwały. Oczywiście zaraz potem przystąpiłam do rozdawania jajek innym. Trzy trafiły do trójki karych źrebiąt, chyba rodzeństwa o imieniach Leander, Siraane i Naero. Następne poszło do brązowego ogierka, Takhala, a wszystkie inne do członków Klanu. Jedno dałam też mojej mamie, która mimo wszystko uśmiechnęła się lekko. Zadowolona z siebie stanęłam na uboczu. Widziałam, że konie, które otrzymały jajka, były bardzo uśmiechnięte! Jeden z koni przechodzących obok mnie, wpiął mi w grzywkę piórko. Dokładnie takie chciałam mieć! Zarżałam wesoło i rozejrzałam się w  poszukiwaniu mojej rodzicielki, bo chciałam pokazać jej pióro, jednak ta  widocznie rozmawiała z jakąś srokatą klaczą, jak mniemam, Vayolą. Nie chciałam jej przeszkadzać i denerwować, więc postanowiłam się przejść. Czułam dziwne łaskotanie na głowie, ale nie zwracałam na to jakiejś większej uwagi. Tu i tam pomogłam w przygotowaniach do Wielkanocy, ale poza tym nie miałam innych ważnych zadań. Właściwie to wszystko było już prawie gotowe. Władca Klanu, gniadosz o imieniu Shiregt, przygotowywał się, zapewne, do ważnego przemówienia. Ponownie zaszyłam się gdzieś na uboczu, czekając, aż władca zacznie mówić. W pewnym momencie przeszedł mnie dreszcz. Potem drugi, trzeci i czwarty. Potrząsnęłam gwałtownie łbem, a na mój nos zsunął się... Żółty i puchaty pisklak. Zamarłam, robiąc zeza i wbijając spojrzenie w maluszka. Nagle do mojej głowy przyszedł pewien pomysł i uśmiechnęłam się szeroko.
- Zostańmy przyjaciółmi! Będziemy tworzyć zgrany duet! - zarżałam, a kurczątko z powrotem wspięło się do mojej grzywki. Wesoła popędziłam w stronę koni.

KONIEC :3


+ Tantai zyskuje towarzysza, koguta. ( Jego formularz wyślę później.)
- Wykonana misja na min. 1200 słów w opowiadaniu.


22.05.2019

Od Halta do Rose ,,Och, zakazana miłości!"

Wtuleni w siebie cieszyliśmy się niekończącą się chwilą. Czas dla nas stanął, wiatr powiewał lekko przyjemnym ciepłem a kwiaty pachniały intensywniej niż zwykle. Choć po obu naszych głowach krążyło wiele pytań i niepewności, czuliśmy, iż tego nie może nic zabić. Nagle intuicja zapukała do moich mentalnych drzwi i zawróciła mnie na ziemię.
-Rose... - nagle cofnąłem się o krok i spuściłem wzrok, po raz pierwszy wyglądając na skruszonego. Klacz obawiała się najgorszego, lecz byłem niemal pewien, że nasze myśli galopowały po tym samym torze.
-Nie możemy... Należę do świty, choć to przywilej, zakazuje on związku z poddanymi. - mruknąłem cicho, już w pełni przypominając prawowitego Halta.
Rose kiwnęła łbem na znak zrozumienia, też o tym myślała. Znaliśmy się tak krótko... Klacz wyglądała tak, jakbyśmy zaraz mieli o sobie zapomnieć i zwalczyć wszelkie uczucia do siebie. Nie mogłem na to pozwolić, więc zaraz objąłem ją mocno.
-Wygrywałem wojny w których nie miałem szans. To nie może być trudniejsze. - powiedziałem i po chwili dodałem. - Pomogę ci wychować Takhala. Zostanę z tobą, choć nie możemy oficjalnie spędzić ze sobą życia. Jeśli mamy być razem, los w końcu da nam wolną rękę. Prędzej czy później. Musimy czekać i być silni. Zakazana miłość jest podobno tą najpiękniejszą.
Wpatrzyłem się w zachodzące słońce. Zachodni wiatr zaczął wiać mocniej oraz chłodniej zwiastując nocny odpoczynek.
-Wracajmy. - rzekłem krótko i zwróciwszy się w drugą stronę ruszyłem stępa w kierunku klanu.

<Rose?>

20.05.2019

Od Eriny do Arrowa „Nieunikniona przyszłość''


- Było trzeba tak od razu, ale przestańmy się już kłócić, bo to już nie jest wcale śmieszne. Chyba nie uznasz, że kłócenie jest rzeczą tak niezmierzonej zajebistości, że już nigdy nie będziemy rozmawiać normalnie tylko nasze kłócenie się utworzy jedną ciągłość życia?
- Jasne, że nie — odpowiedział.
- Arrow... -chciałam mu wyznać co do niego czuję, ale jakimś dziwnym cudem się od tego powstrzymałam.
- Co? - zapytał.
- Nic. Już nic. - próbowałam ukryć uczucia. Jeśli powiedziałabym mu, że go kocham, to nie mam stu procentowej pewnośći, że on mnie też.
- Słyszysz to rżenie jakby małego źrebaczka? - na szczęście to wyrwało mnie z rozmyśleń.
- Tak słyszę - odpowiedział ogier.
Nagle przed nami stanął mały konik, a dokładniej mała klaczka.
- Jesteście medykami? - zapytała.
- Tak. Co prawda pierwszego stopnia, ale nie da się zaprzeczyć, że jesteśmy, a dlaczego pytasz? - zadaliśmy jej pytanie z nieukrywanym zdziwieniem. Zwykle nie widuje się, żeby jakiś źrebaczek pytał nas o rangę.
- Moja mama Specter zraniła się o kamień. Pomożecie jej? - nie znałam tej klaczki, jak w sumie większości koni z klanu, lecz wiedziałam, że zawód zobowiązuje.
- Ona, jest niedaleko. Dokładniej tam. - wskazała małym kopytkiem klaczka.
Popędziliśmy w tamtą stronę.
- Właściwie jak Ci na imię?
- Nazywam się Sirrane. A wy?
- Ja Erina.
- A ja Arrow. - Przedstawiliśmy się jej.
W końcu dotarliśmy na miejsce.
Klacz o imieniu Specter, o której opowiedziała nam Sirrane stała ze zranioną nogą.
- Dziękuję za pomoc - powiedziała do klaczki jej matka.
- Pomożecie jej? -zapytało źrebię ponownie.
Rana nie była poważna, ale trzeba było ją opatrzyć. W mojej branży mogą być poważniejsze — pomyślałam. Możliwe, że będę awansować i możliwe, że zostanę psychologiem, a może nawet dowódcą medyków i będę się zmagać z pomocą koniom w stanie depresji. - Nie wiem, czy bym chciała — pomyślałam. W końcu to nieunikniona przyszłość
Medyk to w końcu poważny zawód, lecz trzeba było się skupić na tym, co tu i teraz.
- Arrow pomożesz mi zrobić opatrunek? Trzeba wsiąść potrzebne rzeczy.
- Jasne.
Kiedy wszystko było przygotowane, zaczęliśmy opatrywać ranę.
- Nasza pierwsza misja ratunkowa. - westchnęłam.
- Pewnie nie ostatnia. - powiedział ogier.
<Arrow? Sorki, że musiałaś tyle czekać>

20.05.2019

Od Mint do Shiregta „A żryj sobie te źrebaki”

Przyłapałam się na tym, iż, pomimo że zerwałam poufne stosunki z władcą klanu, coraz częściej moje myśli zmierzają do właśnie jego osoby. W duchu pragnęłam jakiegokolwiek kontaktu ze starą miłością, a każde jego słowo napełniało mnie nadzieją na lepszą przyszłość-być może jest jeszcze nadzieja, iż ktoś, choć odrobinę lubi zwyczajną Mint? Taka się teraz czułam, beznamiętna i no cóż...zwyczajna. Jakkolwiek bym się nie wydawała silna to tego, iż rozstanie mnie przybiło, ukrywać nie mogłam. To dziwne, bo jeszcze niedawno trochę myślałam nad swoją przeszłością i doszłam do wniosku, że był moim światłem życiowym i byłam w nim do bólu zakochana jako nastoletnia marzycielka... Dlaczego więc miałabym najbardziej go sobie przypominać, teraz kiedy wszystko runęło niczym wątpliwej trwałości domek z kart? Ten okres w życiu (nastoletni), choć byłam wtedy jeszcze średnio inteligentną latoroślą — był nieodłączną częścią moich miłych wspomnień, a nawet pokusiłabym się o stwierdzenie, iż ich całością. Mam wrażenie, że nauczyło to mnie, iż po nawet ostrej burzy potrafi pojawić się tęcza. Choć tęcza nigdy nie utrzymuje się na niebie wiecznie, czyż nie? Idąc przed siebie, rozglądałam się leniwie na boki- nie ukrywając przed sobą, iż chciałam spotkać jednego z najlepszych ogierów w moim życiu- Shiregta i pospacerować z nim jak za dawnych lat, lecz byłam też odrobinę zmęczona. Udałam się do pobliskiej jaskini, żeby na chwilę się położyć i kontynuować wędrówkę...
W końcu wyszłam z groty, gdzie oślepiło mnie jasne światło dnia. Stawiałam niepewne kroki, mając nieodparte wrażenie, iż ktoś mnie śledzi. Obróciłam łeb od niechcenia ... i ujrzałam Shiregta. Moje serce stanęło, a całe ciało zadrżało. Czyżbym zrobiła coś źle, iż do mnie idzie? Ostatnio raczej nie zagadywał mnie w celach towarzyskich...
-Mint, bo my... będziemy mieli dzieci- ogier nie bawił się w zbytnie przywitania, a zresztą ja z odpowiedzią nie byłam lepsza. Zwyczajnie wolałam nic nie myśleć, co do mnie jest nadzwyczaj niepodobne i po prostu wykrzyknęłam.
-A może... frytki do tego?!
Władca (choć odrobinę speszony) wypluł z siebie źrebaka i odrzekł.
-A myślałem, że razem sobie zjemy...

Uchyliłam powieki, ciężko dusząc. To nie był rozbudowany sen, lecz ta chwila objęć Morfeusza mi zdecydowanie wystarczyła do poczucia obrzydzenia do siebie i Shiregta. Potrzebowałam chwili by się uspokoić, zebrać myśli i wtedy dopiero działać. Wtedy jednak zauważyłam, że władca powoli wchodzi do groty... Nie chcąc go ignorować i jednocześnie nie będąc wciąż do końca wybudzona, zawołałam.
-Ty podły zdrajco! Po co tu w ogóle przychodziłeś? A żryj sobie te twoje źrebaki!!!
<Shiregt? Teraz to ty się nie możesz wykręcić, że nie masz akcji xD
Ps. Wybacz za jakość- rozkręcam się B)>

20.05.2019

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Wszystko zależy od ciebie"

Podszedł do mnie Alifa, młody, srokaty ogier o potężnej posturze, nawet jak na swoją rasę. Nie do końca mu ufałem jako osobie - miał w sobie coś niepokojącego, ale gdy w grę wchodziły zagrania siłowe nadawał się idealnie. Nie inaczej było z trzymaniem Khairtai w ryzach. Prosto z mostu oznajmił mi, że niedawno siwka zaszyła się w jakichś gąszczach i do tej pory ich nie opuszcza. Oboje wiedzieliśmy, co to znaczy. Podziękowałem zwyczajnie za informację i ruszyłem we wskazanym kierunku.
W pobliżu kręcił się Hypnos, kolejny sprawujący pieczę nad omegą, obserwując jedynie z miejsca otoczenie na wypadek, gdyby chciała się którędyś wymknąć. Byłem już zaledwie kilkanaście fouli od celu, kiedy z krzaków powoli wyłonił się łeb dorosłej klaczy. Niżej, przed swoją rodzicielką stąpało jasno-rude źrebię z uroczą strzałką na czole. Na mój widok świeżo upieczona matka od razu spochmurniała i zatrzymała się w dumnej pozie. Mały - lub mała - poszedł za jej przykładem, wpatrując się we mnie ciekawie z dozą niepewności, cały czas kątem oka obserwując mamę. Na moim pysku pojawił się uśmiech zwykłej radości, bardziej skierowany w stronę nowego obywatela.
— Jest śliczna. - rzekłem, podnosząc wzrok. Khairtai milczała zacięcie. - Wiesz, że omegi nie mogą posiadać potomków, prawda? - wciąż zero reakcji. Klacz nie sprawiała nawet wrażenia zażenowanej czy wściekłej, jak przez ostatnie miesiące. Bardziej pasowałyby określenia zmęczona, zszokowana, trochę...smutna. - Hypnos! Rose zgodziła się nim zaopiekować. - ogier skinął głową na znak porozumienia i oddalił się w stronę klanu.
Teraz wszystko zależy od ciebie. Nie zawiedź mnie. Proszę...
<Khairtai? Zaskocz mnie xD>

20.05.2019

Od Rose do Halta ,,Wierszyki miłości"

Doskonale wiedziałam o co mu chodzi, ale i tak nie wiedziałam co mu powiedzieć. Z jednej strony lubiłam go, bardzo, za bardzo, czułam do niego to samo, co on do mnie. Ale, z drugiej bałam się, że coś namieszam albo on mnie źle zrozumie i zranię jego uczucia, a tego nie chciałam. Szliśmy przed siebie, nawet za bardzo nie patrzyliśmy na drogę. Halt na mnie patrzył, a gdy ja na niego spoglądałam, on się uśmiechał, tak samo jak ja. Nic nie mówiłam, nie wiedziałam nawet co. W końcu zatrzymaliśmy się na małym pagórku i wpatrywaliśmy się w już wschodzące słońce, które stamtąd było świetnie widoczne. Warto dodać, że przed i trochę pod pagórkiem na którym staliśmy. Cały ten widok był piękny, do tego jeszcze zapach kwiatów, ciepły wiaterek, no i towarzystwo Halta. Spojrzałam na niego i się uśmiechnęłam. Chciałam coś powiedzieć, ale słowa zagrzęzły mi w gardle. Przybliżyłam pysk do ogiera i łbem tak jakby oparłam się o czoło Halta. Teraz wpatrywałam się w o wiele piękniejszy widok, oczy Halta.
- Halcie, ty też jesteś mnie niczym tlen, choć teraz duszę się. Cały mój świat widzę w twych oczach. Po prostu, kocham cię - wtuliłam się w Halta. Na klatce piersiowej poczułam ciepło, tak jakby moje serce się radowało...

<Halcik? :3>

20.05.2019

Od Halta do Rose ,,Och, jestem tchórzem w miłości!"

- Pytanie brzmi inaczej. - odparłem - Dlaczego Ty się mnie wystraszyłaś?
Klacz chciała zasypać mnie oskarżeniami, jednak słowa jakby stanęły jej w gardle. Parsknęła więc z dezaprobatą i odetchnęła głęboko aby uspokoić tętno.
- Może to dla ciebie za wcześnie, jednak pragnę ci coś powiedzieć. - zacząłem cicho. - Znamy się krótko, ale czuję, że jesteś wyjątkowa. Przy Tobie uśmiechnąłem się pierwszy raz od wielu dni. Od dobrych kilku lat ukrywam swoje uczucia, lecz stwierdziłem, że jesteś godna zaufania i przy tobie mogę być swobodny.
Rose nie wiedziała o co mi dokładnie chodzi, więc zacząłem opowiadać, i oprowadzając ją po okolicznych terenach:
- Tak spokojnie śpi
Ten ja z minionych dni.
Lecz pogrążyłem się
w nieskończonej tragedii.

Nawiedzasz mnie w snach,
koszmar marzeniem się stał.
Jesteś dla mnie niczym tlen,
Choć teraz duszę się.

Kręgi są w kręgach
Zataczam się
szukając czegoś
Co mija mnie.

W kółko i w kółko
Niemy dźwięk.
Słów mych nie słychać
gdy serce otacza strach

Czemu to spotkało mnie?
Powiedz mi, co to oznaczyć ma?
Bliski to od kłamstwa kraj
,,Co za piękny raj!”

powtarzam, bo każda sekunda przypomina piekło, wiesz?
Czy twe słowa, które mi powtarzasz, są prawdą?
Nie mogę powiedzieć

To już nie ważne
Znów Cię zobaczę daleko w śnie

Kręgi są w kręgach
Zataczam się
Szukam czynnika,
Co mija mnie

W kółko i w kółko.
Niemy dźwięk.
Mych łez nie usłyszy nikt.

Więc
Chodź, bądź przy mnie i
Pozwól odczuć jak miłość zawładnie mną

I pewnego dnia
Przestanę kłamać, nie będę już kłamcą
lecz jestem tchórzem wiesz
oh, jestem tchórzem w miłości

Powtarzam
Powtarzam
Umieram
I wstaję

Powtarzam
Powtarzam
Łkam
Śmieję się

Powtarzam
Powtarzam
Umieram
I wstaję

Powtarzam
Powtarzam
Łkam
Śmieję się

Powtarzam
Powtarzam
Umieram
I wstaję

Powtarzam
Powtarzam
Łkam
Śmieję się

Kręgi są w kręgach
Zataczam się
Szukam czegoś
Czego nie znajdę

W kółko i w kółko.
Niemy dźwięk.
Mych łez nie usłyszy nikt

Kręgi są w kręgach
Zataczam się
Szukam czegoś
Czego nie znajdę

W kółko i w kółko.
Niemy dźwięk
Słów mych nie słychać
Gdyserce otacza strach.

Więc
Chodź, bądź przy mnie i
pozwól mi odczuć jak miłość zawładnie mną

I pewnego dnia
Przestanę kłamać, nie będę już kłamcą
lecz jestem tchórzem
oh, jestem tchórzem w miłości

Powtarzam
Powtarzam
Umieram
I wstaję

Powtarzam
Powtarzam
Łkam
Śmieję się

Powtarzam
Powtarzam
Umieram
I wstaję

Powtarzam
Powtarzam
Łkam
Śmieję się

<Rose? :* >

20.05.2019

Od Rose do Halta ,,Niby sekrety"

- Czyli chcesz żebym, ci coś o sobie powiedziała? - spytałam się na co ogier przytaknął. Myślałam co mu powiedzieć.
- A więc, jestem rasową klaczą, urodziłam się w stadzie które, się rozpadło podczas wojny i na Klan Mroźnej Duszy natrafiłam jako nastolatka. - odpowiedziałam robiąc odstępy między informacjami w postaci „yyyy" lub „eeee".
- Tak w ogóle, czemu twierdzisz że, ci nie ufam? - dodałam zaciekawiona.
- No bo mi nie ufasz, a przynajmniej na taką wyglądasz. - zdziwiła mnie ta odpowiedź. Co prawda, jakoś super go nie lubię ale, to nie znaczy że, mu nie ufam. Oznajmiłam jeszcze dla Halta, że muszę już iść po czym ruszyłam na spacer. Wchodząc do lasu przypomniałam sobie o tym, że trzeba iść po zioła, ale ku mojemu szczęściu zobaczyłam Mondream, która wychodziła z lasu z garścią ziół w pysku. Z uśmiechem na pysku ruszyłam przed siebie. Jako iż robiło się ciemno, szłam powoli rozglądając się bacznie.
*jakiś czas później*
Nagle poczułam, że woda sięga mi do kostek. Najwyraźniej byłam przy jakimś zbiorniku wodnym. Nagle usłyszałam plusk wody mimo tego, że się nie ruszałam. Dźwięk stopniowo się nagłaśniał. Przerażona, krzycząc uciekłam z tamtego miejsca. Nagle się o coś potknęłam. Na szczęście nic mi się nie stało i szybko wstałam . Ni stąd ni zowąd przede mną pojawił się Halt. Uśmiechał się tak, jakby przed chwilą się śmiał. Wtedy wiedziałam, że to on mnie przestraszył.
- Jak śmiałeś mnie tak przestraszyć?! - poirytowana spytałam się podnosząc głos.
<Halt?>

18.05.2019

Od Halta do Rose ,,Hibernijskie gierki"

Cóż, pędząc cwałem nie sposób było wyhamować przed klaczą. Spojrzałem w jej ciemne, brązowe oczy i zmierzyłem ją wzrokiem.
-Przepraszam - mruknąłem. - Mam nadzieję, iż nic ci nie jest. Jak noga?
-Nic się nie stało - odparła z uśmiechem, który tak często gościł na jej pysku. - Rana się goi, wszystko powinno pójść pomyślnie. Dziękuję, że pytasz.
Machnąłem łbem w celu zmiany ułożenia grzywy. Dziwiło mnie to, iż Rose mi podziękowała - w Hibernii otrzymywało się tylko odpowiedź, bez zbędnych ceregieli. No cóż, kolejny urok Mongolii. Drugi zauważyłem już nieco wcześniej - klacz zaczęła mi chyba bardziej ufać, gdyż przeznaczała uśmiech dla swoich sprzymierzeńców. Co kryją te długie nogi i piękny uśmiech? Miałem wrażenie, jakby coś przede mną zatajała, choć były to tylko podejrzenia.
-Gdzie zmierzasz? - zapytałem beznamiętnym tonem, jakby od niechcenia.
Miałem wrażenie, iż na chwilę jej oblicze spochmurniało i miała powiedzieć „nie twoja sprawa”, lecz szybko znów przybrała pogodny wyraz pyska i zebrała galopujące wcześniej myśli. Jednak odpowiedź jaką usłyszałem, była wymijająca.
-Wracam od Trouble. - odparła, i już miała coś dopowiedzieć, gdy jej przerwałem.
-Wybacz, że się wtrącam, jednak naprawdę nie musisz się mnie obawiać i być nieufna. - powiedziałem. - Porozmawiajmy w końcu szczerze. W mojej ojczyźnie konie, aby się poznać, wyjawiają sobie drobne informacje o sobie, które w Mongolii chciałby zataić. W ten sposób rodzi się zaufanie oraz więź. Na przykład w moich żyłach płynie królewska krew.
<Rose?>

18.05.2019

Od Rose do Halta ,,Przypadkowe spotkanie"

Gdy usłyszałam głos mojego towarzysza, podeszłam i stanęłam koło niego. Oboje wpatrywaliśmy się w wschodzące słońce. Cały czas było słychać i widać ptaki wyróżniające się na różowo-czerwonym tle. To był naprawdę cenny widok. Spojrzałam na ogiera. Sierść na jego zadzie i innych częściach ciała była dosyć mocno sklejona i brudna od deszczu, jednak sucha.
- Wracajmy do klanu. - odezwał się Halt zawracając. Drogą powrotną szliśmy mniej bagienną częścią lasu. Chodziliśmy wolnym stępem nic nie mówiąc. Co kilka kroków było słychać plusk wody pochodzący od kałuż będącymi pozostałościami po deszczu. W pewnym momencie poczułam ucisk na tylnej nodze i dziwny dźwięk kojarzący się mi tylko z jednym, czyli dwunożnymi. Chciałam się jakoś uwolnić z tej pułapki, prawdopodobnie zastawionej przez myśliwych polujących na sarny, jednak lina była mocna.
- Nie ruszaj nogą!- krzyknął szeptem Halt. Przestałam. Ogier wziął jakiś patyk do pyska i próbował przeciąć linę. Gdy poczułam, że moja noga jest wolna, od razu rzuciłam się do ucieczki, żeby żaden wilk czy co innego mnie nie złapało. Mój towarzysz zrobił to samo. Gdy spowolniliśmy do kłusa podziękowałam ogierowi za pomoc. Gdy byliśmy już na miejscu, pożegnaliśmy się i odeszliśmy w swoje strony. Idąc przed siebie zauważyłam Trouble idącą w moją stronę.
- Witaj, głowa dziś rano mnie jeszcze nie bolała, ale później znowu zaczęła. - zaczęła moja pacjentka z niezadowoloną miną. Poprosiłam ją żeby poszła pod drzewo rosnące kilka kroków od nas. Trouble przytaknęła, a ja wybrałam się po potrzebne rzeczy. Znalazłam jedynie zioła przeciwbólowe. Nigdzie nie mogłam znaleźć reszty. Wróciłam pod drzewo przy którym stała Trouble. Podałam klaczy zioła.
- Zjedz je. Do wieczora ból głowy powinien przestać ci dokuczać. Możesz już iść. - klacz pożegnała się i odeszła. Ja natomiast wyruszyłam na poszukiwania ziół. Idąc, nagle poczułam uderzenie. Odwracając głowę do tyłu, ujrzałam Halta który, najwyraźniej gdzieś biegł i nie zdążył się zatrzymać.
<Halt?>

18.05.2019

Od Cardinaniego do Risy „Molestowanie pewnej klaczy za pomocą koziorożca”

-Pf... żałujesz mi lepszej trawy?- posłałem jej spojrzenie „urażonej latorośli”, lecz po chwili przybrałem poważny wyraz pyska-Skoro tak, to może ją trochę pognieciemy, innymi słowy przejdziemy się gdzieś?- miałem cichą nadzieję, iż Risa się zgodzi, ponieważ spacer z nią wydawał się kuszącą opcją.
Klacz jedynie mruknęła coś w odpowiedzi i powolnym krokiem ruszyła przed siebie; wkrótce posuwaliśmy się leniwo do przodu obok siebie. Nic nie mówiliśmy, lecz nie można powiedzieć, iż zwyczajnie cieszyliśmy się swoim towarzystwem. Nie byliśmy typową dwójką koni. Miałem wrażenie, że Risa zaraz wypali z jakimś dziwnym tekstem i zabierze mnie do lasu na romantyczne zjadanie przez wilki.
-Uh... widzę, że znudziło ci się uprzykrzanie mi życia- odrzekła z przekąsem.
-Czy powiedziałem coś takiego?-tym razem rzuciłem jej odrobinę szarmanckie spojrzenie. Uh, ogarnij się Carni. To zwyczajna... nastolatka. Jej nie musisz gwałcić.
-Nie wiem, ale zastanawiam się, czemu ja cokolwiek mówiłam.
-Może chciałaś przekazać mi niekoniecznie miłą informację?
-Głupek- odrzekła, a na jej pysku pojawiło się coś w rodzaju cienia uśmiechu. Mogłem jednak tylko pomarzyć o cieple takiego gestu- przynajmniej w obecnej relacji z tą klaczą. Oczywiste jest, iż był sarkastyczny... Heh, któż powiedział, że dane nam jest gruchać do siebie jak dwóm gołąbkom?
-I któż to mówi?-zatopiłem się w głębi jej uroczych oczu i uniosłem kąciki warg. Nasze dokazywanie przerwał jednak młody koziorożec, który biegnąc, uderzył mój zad. W konsekwencji zaskoczony przechyliłem się do przodu, tracąc równowagę. Udało mi się utrzymać na nogach, lecz podczas tej walki o to, żeby nie złapać zająca, przez parę sekund moje wargi zetknęły się z wargami Risy. Odskoczyłem zarumieniony. Po chwili usłyszałem głośne wiwaty i kiedy się rozejrzałem, zorientowałem się, iż przyglądało się nam pół klanu. Już chciałem upomnieć skocznego malca, lecz kiedy spojrzałem się za siebie, zwierzęcia nie było.
-Świetnie- pomyślałem, kiedy podeszła do nas Virginia. Przedstawienie- i to takie, do którego potrzeba jedynie dwóch koni. Przydałoby się jednak by wszyscy występujący w nim kopytni byli dorośli...
<Risa? Hah, jaki mam ubaw z Karnego- taka sierotka xD>

18.05.2019

Od Shiregt'a do Mivany ,,Jesteś..."

Staliśmy obok siebie, niemalże stykając się bokami, po prawej stronie mając jarzące się jeszcze pomarańczowo-krwawym blaskiem zachodzące słońce. Pytanie Mivany trochę mnie zaskoczyło. Pozornie odpowiedź była oczywista...ale nie dla tej klaczy. Nie dla tak inteligentnej, wrażliwej istoty. Miv była inna. Nie sprawiały tego jej nadzwyczajna mądrość i umiejętność łączenia faktów, ani styl bycia czyniący z niej świetnego przyjaciela, również cnota i lojalność nie były odpowiedzą. Miała w sobie to coś, czym większość społeczeństwa nie mogła się poszczycić. Ten, kto zasłużył na jej sympatię, śmiało mógł się zwać szczęściarzem. Chociaż w sumie nie było w tym nic dziwnego - jako władca miałem przychylność każdego, a że tu szczególnie się rozwinęła...ale ona nigdy nie zniżyłaby się do tego poziomu. Muszę być dla niej coś wart, i powinienem to udowodnić. Czułem, że określenie najlepszej przyjaciółki to za mało; nie było na to słów. Kim więc właściwie dla mnie jest?
— Jesteś słońcem, które nigdy nie zachodzi. Jesteś skałą podpierającą zmęczonego wędrowca, którą mało obchodzą zewnętrzne zawieruchy. Jesteś skrzynią pełną pomysłów i tajemnic, bezpieczną, do której nie ma zamka. Jesteś tęczą wychodzącą po burzy i chłodzącą burzą po jasności. Jesteś niekończącym się snem. Jesteś Kimś. - Klacz milczała dłuższą chwilę. Jej pysk nie wyrażał żadnych emocji. Wciąż patrzyliśmy sobie w oczy, ale nawet z nich nie potrafiłem wyczytać niczego konkretnego. Może źle to odebrała? Albo po prostu mi nie wierzy? 
Wreszcie jej wargi ułożyły się w uśmiech i całe napięcie odpłynęło w dal. Wróciliśmy do spaceru. Zaczęliśmy zataczać okrąg wokół drzewa, podziwiając z zapartym tchem krajobraz okryty nocną szatą. Świetliki snuły się wolno w powietrzu, pryskając od czasu do czasu pod naszymi kopytami. Inne owady, może prócz komarów, już się pochowały. Przyszedł mi do głowy pewien pomysł. Nieoczekiwanie odbiegłem na bok. Moja towarzyszka zatrzymała się, lekko zdziwiona. Stanąłem w odpowiednim miejscu i bez wahania ległem po prostu na ziemi, po czym zacząłem się tarzać. W niebo wzbiło się tysiące maleńkich, świecących punkcików. Przestałem się ruszać i z łbem zwróconym ku górze zapatrzyłem się w migoczące nade mną latarenki, zasługujące na miano jednego z cudów świata. Po chwili usłyszałem obok siebie uderzenie o ziemię. Mivana również się położyła, śmiejąc się perliście. Oboje uśmiechaliśmy się od ucha do ucha. Przymknąłem z zadowoleniem oczy. Bez dwóch zdań, jestem teraz najszczęśliwszym koniem na ziemi!
Wreszcie świetliki całkowicie się rozproszyły. Wstaliśmy, otrzepaliśmy się trochę i...ruszyliśmy galopem, zostawiając za sobą świetlisty ślad. Ze śmiechem biegaliśmy po stepie jak nieokrzesane źrebaki, tworząc różne tunele i rysunki w trawie. W końcu stanęliśmy pod tym samym dębem. Dzięki naszym wygłupom wokoło zrobiło się niemal w połowie tak jasno, jak w dzień. W bladym, zielonkawym świetle klacz prezentowała się doskonale. Oczy mi się już kleiły. W pewnym momencie poczułem, jak jej głowa opiera się na moim kłębie. Nie protestowałem, nie chcąc już budzić towarzyszki. Sam zasnąłem niedługo potem.
~Rankiem~
Jedliśmy właśnie śniadanie, kiedy przed Mivą wylądował wyglądający na zmachanego sokół. Po chwili rozpoznałem w nim jej towarzysza, Avę.
<Mivana?>

16.05.2019

Od Cardinaniego do Miriady „Psychoaktywne ziółka i intrygi to prawie to samo”

-Czy to możliwe...- rozpocząłem swą wypowiedź, choć właściwie nie do końca byłem pewny, co chcę przekazać. Mnóstwo chaotycznych myśli i urywków wspomnień mieszało się w mojej głowie. Stałem sztywno w ciężkim szoku. Nagle w mojej głowie pojawiła się sylwetka brutalnej oraz sadystycznej nauczycielki, w której sprawie ostatnio wstrzymaliśmy śledztwo i bez wcześniejszego zastanowienia dodałem-... że to jakiś ślad od Kasji?
Klacz najpierw spojrzała na mnie jak na kosmitę, lecz powoli jej zdziwiony wyraz pyska zaczął się zmieniać na bardziej skupiony, aby dojść w końcu do neutralnego. Wyglądała, jakby chciała odrzec „To ma sens”, ale niestety żaden dźwięk nie wydostał się z jej środka. Za to obróciła się w kierunku tajemniczego drzewa i zaczęła mu się intensywnie przyglądać. Niepewny co mam dalej robić, czekałem na bardziej konkretną reakcję z jej strony. Cóż, opłacało się, ponieważ wylała na mnie kubeł zimnej wody i odrobinę ostudziła moje doszukiwanie się winy w morderczyni.
-Być może -odrzekła tajemniczo, lecz rozwinęła swą myśl po chwili milczenia- Ale może to też być głupi, prymitywny i bardzo dziecinny żart jakiegoś innego pomysłowego konia. Jednego jestem pewna, a mianowicie — istnieją bardzo nikłe szanse, iż to po prostu wybryk natury. Inaczej mówiąc, jestem na praktycznie tysiąc procent pewna, że... to musiał zrobić jakiś kopytny- obrzuciła roślinę krytycznym wzrokiem.
-Muszę przyznać, że wciągnąłem się w tę... intrygę, jeśli można to tak nazwać. Nawet jeśli roznosi się zwyczajnie o jakieś imię. Moje imię...- spojrzałem na nią, nie kryjąc podziwu, co do jej wcześniejszej kwestii. Hah, nie bez powodu była w naszym dochodzeniu, no i też nie bez powodu spotkała mnie. W końcu tak światło myślące klacze powinny spotykać tak świetnych ogierów. Oh, ostatnio stałem się zbyt skromny...
-Idziemy dalej?- zapytała- Na razie nie ma potrzeby roztrząsania tego jeszcze bardziej. Będziemy oczekiwać na jakieś znaki.
-Bez znaków i na ciebie bym nie natrafił. Pytanie, czy chodzi ci o znaki dane nam od intuicji, czy może kolejne wskazówki na drzewach?- uśmiechnąłem się szarmancko.
Miriada jednak jedynie pokręciła głową, a przez chwilę nawet z uśmiechem i... kolejny raz dzisiaj natrafiłem na jej hipnotyzujące spojrzenie pełne dziwnej mieszanki najrozmaitszych emocji.
~~*~~
-Spójrz- odrzekłem podczas kolejnego spaceru z niezwykłą towarzyszką. Tym razem na tym samej roślinie było wykute jej imię. Również dość świeże. Czyżby ktoś nas chciał zeswatać? Ah, to niedorzeczne. Carni, powiedz szczerze... Nie żal ci twojej inteligencji, która niebezpiecznie się obniża przez takie durne rozmyślania?
-Widzę- odparła i choć bardzo starałem się odczytać jej emocje w tym momencie, to średnio mi to wychodziło. Pierwszy raz była tak bardzo nieodgadniona... W sumie nie tylko ona. Zagadka z imieniem wciąż pozostawała tajemnicą... Heh, wplątywanie się w takie intrygi mogłoby znaleźć się na liście rzeczy, które bardziej mieszają w głowie niż... dobre zioła. Choć czy mam prawo się wypowiadać skoro tylko raz próbowałem jednego i drugiego?
<Miri? To nie jest złe, to po prostu było pisane o ciekawej godzinie xD>

16.05.2019

Żegnamy Mondream!

Jedna z członkiń klanu ginie pod ostrzem bezlitosnej Kasji. Jej majątek przechodzi na jej syna, Zee.

http://akvis.com/img/examples/artwork/horse/horse-original-sm.jpg

Mondream|Prawie 8,5 roku|Klacz|Medyk I stopnia|3 p.|Brak|świat opowiadań



16.05.2019

Śmierć NPC

Żegnamy dziś Leę, kolejną ofiarę Kasji. Niech spoczywa w pokoju (*)

16.05.2019

Od Kasji do Mivany ,,Koniec walki, czy nie?"


Biegłam akurat koło lasu. Usłyszałam pewną rozmowę. Postanowiłam podsłuchać ją trochę. To Mondream rozmawiała z Zee.
- Jestem już zbyt duży na to, żeby cię przytulać co chwilkę! - krzyczał Zee.
- Ale przecież możesz mnie przytulić ostatni raz? - powiedziała Mondream. Zee przekręcił oczami.
- Ile jeszcze będzie tych ostatnich razów? - spytał lekko poddenerwowany ogier. Jednak po chwili przytulił mamę.
Raz już podsłuchiwałam ich dwójkę. Zee miał koszmar. Koszmar o tym, jak zabijam jego matkę. Nie lubiłam Mondream, dlatego zabiłam jej matkę. Ten koszmar podsunął mi pewien pomysł...

***Jakiś czas później***

Wzięłam moją broń z miejsca ostatniego morderstwa. Było to zamordowanie Gwiazdy. Szybko podeszłam do miejsca, gdzie ostatnio leżała Mondream i jej głupi i wkurzający syn. Jej nie wkurzał. Tylko mnie. Miałam szczęście, bo akurat Zee sobie poszedł, a Mondream poszła napić się z jeziora Chirgis. Tak przynajmniej pokazywały ślady... Bez namysłu poszłam za śladami z bronią w pysku. Wyskoczyłam z krzaków, W ostatniej chwili zauważyłam, że tam wcale nie ma Mondream, tylko Lea. Nie zdążyłam nic zrobić. Wbiłam jej nóż w plecy. Ale tak dosłownie. Mondream była w krzakach. Ugryzła mnie w nogę. Wyjęłam szybko nóż. Dostała w pysk. Nie była to poważna rana. Ona dalej próbowała coś zrobić, ale była w pułapce. Szybko odcięłam jej ucho. Rozejrzała się. Pewnie przy okazji dostała w oko... Następnym razem dostała już w zamierzone miejsce - szyję. Bardzo się zmęczyłam. Miałam dość walk na dziś. Nagle usłyszałam szelest krzaków. Jakby ktoś tam był...
<Miv? Hie hie, w nocy=złej jakości>

16.05.2019

Od Miriady do Cardinaniego ,,Ślad"

Po mojej wypowiedzi ogier milczał, wpatrując się uporczywie zarazem we mnie i w przestrzeń poza mną. Przyzwyczaiłam się już do dłuższych, uważnych spojrzeń dedykowanych mi w większości przez płeć męską, ale jego wzrok był pusty, jakby w innym świecie, zamyślony. Ale biorąc pod uwagę dziwny pisk, jaki z siebie po chwili wydał, zaczynałam mieć wątpliwości, czy to tylko dziwna, nieoczekiwana zaduma, a nie początek jakiegoś ataku. Nie znałam się na tym, ale wiedziałam jedno: lepiej nie być wtedy w pobliżu.
— Ja tobie też. - rzekł w końcu mój towarzysz, przynosząc mi tym samym niesamowitą ulgę. Równocześnie jednak spojrzał mi prosto w oczy w tak...osobliwy sposób, że wątpliwości powróciły na moment i cofnęłam się niepewnie o krok. Od razu odwrócił wzrok i zapadł się w sobie. Uśmiechnęłam się, chcąc mu wynagrodzić moje zachowanie, i odparłam krótko:
— Chodźmy już. - ogier ruszył za mną, lecz trzymał się bardziej z tyłu, wciąż nieobecny duchem. Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Dlaczego zawsze wszystkich ranię?
Nagle tuż za sobą usłyszałam głośny okrzyk radości i zdziwienia zarazem, który mógłby postawić cały las na nogi. Skoczyłam instynktownie przed siebie, spłoszona, jednak zaraz odwróciłam się w stronę Cardiego. Koń wpatrywał się w gruby pień starego wiązu o dosyć rzadkiej koronie, na którym było coś wyryte. Gdy się zbliżyłam i stanęłam pod mniejszym kątem, rysy w drewnie ułożyły się w napis: Cardinano. Oboje dobrą chwilę wpatrywaliśmy się w to słowo, zwyczajne i nadzwyczajne zarazem. Rany w drzewie, wykonane zapewne za pomocą ostrego narzędzia w typie noża, były jeszcze dość świeże; mogły mieć najwyżej półtora tygodnia, ale nie mniej niż kilka dni.
— Nie, to nie moje. - wyprzedziłam stanowczo jego pytanie. Towarzysz znowu zerknął na tekst.
— Czy to możliwe...
<Cardinano? Podoba się taki zwrot akcji czy raczej mam go spalić na stosie?>

13.05.2019

Od Mint do Dantego „A może dzieci?”

Mimowolnie uśmiechnęłam się, po czym czym prędzej zrzuciłam z siebie wszystkie kropelki wody. Ogier sprawił, iż miałam ochotę bawić się jak za dawnych lat, kiedy patrzyłam optymistycznie na świat pomimo nieszczęść. To jednak było niemożliwe. Niczego nie da się wymazać z pamięci, zwyczajnie zapomnieć. Zabawa powodowała u mnie nieprzyjemne ukłucie w sercu, a ja poczułam, jak się rumienię. Chciałam się wyłączyć ze świata- teraz. Policzki lekko mnie piekły z powodu tego, iż uświadomiłam sobie, jak bardzo byłam nieporadna w tej rzeczywistości. Podczas gdy inni cieszyli się życiem, ja wciąż niepotrzebnie rozdrapywałam stare rany. Chciałam zamknąć w swoim życiu pewien rozdział, lecz w środku ciągle coś mnie gryzło. Eh... jedynym psychole... psychologiem w tym klanie (oprócz mnie oczywiście) był Shiregt. Zajebiście... Choć czy gdybym miała okazję, to szukałabym pomocy w koniach, które istnieją po to, by wtrącać się w czyjeś życie?
-Wariat- uniosłam kąciki ust, starając się nic nie myśleć, a jedynie skupić się na rozrywce.
-Może i tak- rzucił beznamiętnie- Czegóż się nie robi, by zabawić urocze klacze?
-Pf... - mruknęłam nieco zbita z tropu- Prawdziwie się zabawić tak naprawdę nigdy nie miałam okazji. Trochę to smutne, że mi o tym przypominasz.
-Czy ty...- zaczął, posyłając mi poważne spojrzenie- ... coś sugerujesz?
-Domyśl się, idioto- machnęłam głową zdegustowana. Zboczeniec siedmiu boleści.
-Skoro już jesteśmy na nogach... -zmienił temat.
-... to możemy je uciąć- dopowiedziałam z czystym sarkazmem wymalowanym na pysku.
-Ciekawy pomysł, ale chyba nie skorzystam- odparł z przekąsem.
-Buntownik, nie słucha się mądrzejszych- wyszczerzyłam zęby w uśmiechu, po czym cofnęłam się, by bliżej mu się przyjrzeć- Całkiem urokliwy z resztą. Nie to, co za starych, dobrych czasów dzieciństwa.
-Buntowniczka, gniecie najlepszą trawę kopytami i to w dodatku bez celu, czyli idąc do tyłu- również pokazał swe kły i przesłał mi usatysfakcjonowane spojrzenie zwycięzcy.
-Brakuje jeszcze źrebaków buntowniczków- zaśmiałam się gorzko. Miłą pogawędkę przerwała nam jednak Mivana, która pojawiła się jakby znikąd i to do tego ze śmiertelnie poważnym wyrazem pyska.
-Coś się stało?- rzuciłam szybko, mierząc wzrokiem klacz.
-A jak myślisz?- posłała mi wściekłe spojrzenie- Shiregt...
-Co z nim?- natychmiast się ożywiłam- Umarł? A może zmartwychwstał, co?
-Nic z tych rzeczy- powiedziała przez zęby- Ale może umrzeć...- w tym momencie nasza towarzyszka zaczęła walczyć z łzami-... jeśli mu nie pomożemy.
-Konkrety- spojrzałam na nią wyczekująco. Może byłam odrobinę zbyt oschła, ale użalaniem się nad losem naszego władcy nigdy nic bym nie zdziałała. W mojej pracy chodziło o pomoc koniom z klanu i czasem spoza a innych wrogich klanowi zostawić na pastwę losu, nie zważając na moralność. Musiałam być skupiona jedynie na działaniu i nic nie mogło mnie rozproszyć.
<Dante? Przyznam, że ciekawy tytuł był celowy xD>

13.05.2019

Od Mivany do Sarit ,,Taktyczny odwrót"

Spojrzałam na klacz, która przeszkodziła mi w kojącym spacerze. Tak, rozmowa z Mint nie przebiegła tak, jak sobie to wyobrażałam. Cóż, nie mam zamiaru na siłę przekonywać jej do siebie. Nikogo. Tak czy inaczej, zerknęłam na kasztankę o dość... Sztampowym wyglądzie. Niegęsta grzywa, brak większych znaków, dzięki którym można byłoby rozpoznać ją wśród tłumu. Jedyne, co nadawało jej jakiejkolwiek głębi to wybujałe ego i przeświadczenie, że może sobie pozwolić na docinki w stosunku mojej osoby.
- A witaj nie łaska?
- O łasce to ty sobie jeszcze zdążysz pomarzyć moja droga - klacz znowu zabłysnęła swoim tupetem niczym supernowa.
- Łasce? I kto to mówi? - prychnęłam. Tak, chciałam, aby się przedstawiła. Dobrze znać imię swojego, być może, przyszłego wroga.
- Czy to prośba o to abym się przedstawiła?
- Jakaś mądra! Tak, zapomniałaś o tym na początku rozmowy.
- Skoro panie mają pierwszeństwo... - zlustrowała mnie wzrokiem, jakby chciała się upewnić co do mojej płci. - ...to jestem Sarit
Odchrząknęłam, zadziwiona jej swobodnym wyrażaniem, powiedzmy sobie, oczerniających mnie komentarzy. Zwłaszcza, że nie rozmawiała z koleżanką, a ze mną, jak najbardziej prawdziwą arystokratką i dowódcą legionów, która nie przepada za takimi prostakami.
- Mnie najwidoczniej już znasz, więc nie widziałam potrzeby w przedstawianiu się - spojrzałam nań jak na głupiutkiego, irytującego źrebaka - Masz jaką sprawę do mnie? - każde moje słowo wydawało się coraz bardziej przepełnione zdenerwowaniem i puszczającymi nerwami. Czy zrozumie ostrzeżenie? Wciąż jednak zachowywałam kamienną twarz - nie mogłam pozwolić, by byle jaki członek miał na mnie taki wpływ.
- Zgadnij skoro masz tak wielki iloraz inteligencji.
- Najwidoczniej nie - zignorowałam jej wypowiedź - Jeżeli ci się nudzi i szukasz kogoś do zaczepki, źle trafiłaś.
- Pfff... Myślisz, że mam tak prymitywne zajęcia?
Tak, tak właśnie sądzę. Spojrzałam na nią znacząco.
- Przyszłam tu, ponieważ ... mam wrażenie, że powinnaś znać moje imię - jej pierwsza ,,normalna" wypowiedź lekko zbiła mnie z tropu, jednak nie okazałam tego po sobie. W głowie analizowałam każde jej słowo, aż w końcu zapytałam:
- A to z jakiego powodu?
- Nie kojarzysz mnie? - rzuciła mi rozbawione spojrzenie - Mam wrażenie, że już razem rozmawiałyśmy.
- Wybacz, pamięci to imion nie mam, ale za to pyski rozpoznaję od razu, a twój pierwszy raz na oczy widzę - chciałam odejść od niej i nigdy nie wracać, jak najszybciej.
- Może dlatego, że ja też nie kojarzę z tamtej rozmowy twojego pyska.
- Zatem jak możesz twierdzić, że już prowadziłyśmy konwersację?
- Może nie miałaś pyska?
- Wybacz, ale do medyka to raczej w tamtą stronę - machnęłam łbem. Ta wymiana zdań powinna się już dawno skończyć.
Zaśmiała się. Mimo wszystko musiałam przyznać, że ma bardzo ładny głos. Szkoda, że reszta jej nie była choć w połowie taka.
- Naprawdę nic Ci się chociaż nie kojarzy? Shiregt, twe krzyki, moje upominanie ciebie, martwa Vayola, a później ja?
Shiii, mam tutaj ostry przypadek
- Naprawdę nie mam czasu na tak bezsensowne dyskusje - prychnęłam, zamachnęłam ogonem, po czym zaczęłam kłusować, stopniowo przyśpieszający, by na końcu przejść do galopu. Czy była to ucieczka? Nie, raczej taktyczny odwrót. Zupełnie jak z pola walki.

12.05.2019

Od Mivany do Shiregt'a ,,Niczym niezmącony krajobraz Mongolii"

Stanęłam wprost przed nim z nieodgadnionym wyrazem pyska. Z jednej strony, jak prawie co chwilę, kiedy tylko z nim jestem, miałam ochotę się w niego wtulić i nie wypuszczać już nigdy,  z drugiej... Jeszcze przed chwilą nie miał oporów, by mnie uderzyć, niekoniecznie po koleżeńsku. Mimo, iż do czegoś takiego w końcu nie doszło, to bolało. Gdzieś tam we wnętrzu, mimo świadomości, że nie był wtedy do końca sobą. Jednak uśmiechnęłam się, jak gdyby nigdy nic.
- Z największą przyjemnością - powiedziałam, odwzajemniając uścisk.
Serce chaotycznie tańczyło w piersi, kiedy staliśmy tak bez słowa, zwyczajnie ciesząc się swoim towarzystwem. Poczułam, jak oczy zaczynają mi wilgotnieć. Zabawne, że przy kimś, kogo najmniej chciałam martwić swoimi uczuciami, wyrażałam je najczęściej i w najbardziej ekspresywny sposób. Machnęłam głową, odrzucając niepotrzebne rozmyślania na bok. Jesteś sam-na-sam z Shiregt'em, czegoż ty jeszcze wymagasz? Odsunęłam się w końcu od niego, starając się przybrać zawadiacki wyraz pyska.
- Będziemy tak stać jak emeryci, czy może jednak przejdziemy się?
- Tak ubranego zaproszenia nie mogę odrzucić - uśmiechnąć się szarmancko.
Nieśpiesznymi krokami ruszyliśmy przez mokrą od niedawnej ulewy trawę. Krople deszczu błyszczały się wśród źdźbeł, jak gdyby cała okolica usiana była milionem diamencików. Niebo powoli przybierało ciemne barwy, chcąc już okryć świat gwieździstym kloszem. Widząc okalaną gasnącym światłem słonecznym sylwetkę Shiregt'a, mimowolnie uniosłam kąciki pyska. Wydawało mi się wręcz, że śnię. Zaczęłam zauważać drobne, przemieszczające się, świecące się punkciki - świetliki. Jakieś ptaki, śpiewając coraz mniej pieśni, poderwały się do lotu. Zamknęłam oczy, skupiając się na odgłosie, jaki wydawały ich skrzydła, na innych tonach nocy, cichym wietrze, szumiącym wśród gałęzi drzew i łodygami roślin. W moim umyśle pojawiła się melodia, którą zaraz zaczęłam cichutko nucić, dokładając słowa w głowie.

Wiecznie młodzi i piękni
Czy właśnie tak nam dyktuje los
Letnie noce i dnie
Chciałabym być przy tobie
Wiedzieć, że będziesz mnie kochał
Nawet, kiedy nie będziemy młodzi
Nawet, kiedy nie będziemy piękni
Czy możesz mi to obiecać?


Świat wokół był po prostu cudowny i zapierający dech, a obecność pana mojego serca sprawiała, że chciałam, aby ten moment nigdy się nie skończył.
Mój pan... Tak, wspaniała istota. Ah, jakbym chciała w tej chwili, właśnie teraz, móc go pocałować. Pobawić się kruczoczarną grzywą, którą musiało go obdarować jakieś bóstwo. Zabawny, inteligentny, taktowny... Czego można więcej wymagać? Gdybym tylko mogła zabrać go na prawdziwą wyprawę, bez żadnych obaw, tylko my dwoje i niczym niezmącony krajobraz Mongolii. A gdybym zaprosiła go w zaraz? Nie, muszę się najpierw upewnić co do jego uczuć, nie chcę wyjść na idiotkę. Ale jak mam się tego dowiedzieć...?
- Shiergt - szepnęłam, zadziwiając sama siebie - Odpowiesz mi na dwa pytania?
- Hm? - jego lekko zaspane mruknięcie było nad wyraz urocze.
- Co o mnie sądzisz i kim dla ciebie tak właściwie jestem? - spojrzałam mu prosto w oczy. Chciałam wiedzieć, choćbym miała okazać się zwykłą, niewyróżniającą się na tle innych członków klanu, znajomą. Po chwili jednak się zreflektowałam. Czy nie poszłam o krok za daleko? - Nie musisz odpowiadać - oddałam, odwracając wzrok. Co mnie podkusiło, żeby zadawać tak idiotyczne pytania?

<Owco? Może bym coś dopisała, ale Lisek mi groził ;-;>
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika