Po mojej wypowiedzi ogier milczał, wpatrując się uporczywie zarazem we mnie i w przestrzeń poza mną. Przyzwyczaiłam się już do dłuższych, uważnych spojrzeń dedykowanych mi w większości przez płeć męską, ale jego wzrok był pusty, jakby w innym świecie, zamyślony. Ale biorąc pod uwagę dziwny pisk, jaki z siebie po chwili wydał, zaczynałam mieć wątpliwości, czy to tylko dziwna, nieoczekiwana zaduma, a nie początek jakiegoś ataku. Nie znałam się na tym, ale wiedziałam jedno: lepiej nie być wtedy w pobliżu.
— Ja tobie też. - rzekł w końcu mój towarzysz, przynosząc mi tym samym niesamowitą ulgę. Równocześnie jednak spojrzał mi prosto w oczy w tak...osobliwy sposób, że wątpliwości powróciły na moment i cofnęłam się niepewnie o krok. Od razu odwrócił wzrok i zapadł się w sobie. Uśmiechnęłam się, chcąc mu wynagrodzić moje zachowanie, i odparłam krótko:
— Chodźmy już. - ogier ruszył za mną, lecz trzymał się bardziej z tyłu, wciąż nieobecny duchem. Westchnęłam cicho, przymykając oczy. Dlaczego zawsze wszystkich ranię?
Nagle tuż za sobą usłyszałam głośny okrzyk radości i zdziwienia zarazem, który mógłby postawić cały las na nogi. Skoczyłam instynktownie przed siebie, spłoszona, jednak zaraz odwróciłam się w stronę Cardiego. Koń wpatrywał się w gruby pień starego wiązu o dosyć rzadkiej koronie, na którym było coś wyryte. Gdy się zbliżyłam i stanęłam pod mniejszym kątem, rysy w drewnie ułożyły się w napis: Cardinano. Oboje dobrą chwilę wpatrywaliśmy się w to słowo, zwyczajne i nadzwyczajne zarazem. Rany w drzewie, wykonane zapewne za pomocą ostrego narzędzia w typie noża, były jeszcze dość świeże; mogły mieć najwyżej półtora tygodnia, ale nie mniej niż kilka dni.
— Nie, to nie moje. - wyprzedziłam stanowczo jego pytanie. Towarzysz znowu zerknął na tekst.
— Czy to możliwe...
<Cardinano? Podoba się taki zwrot akcji czy raczej mam go spalić na stosie?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!