Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

30.06.2019

Od Mivany ,,Podróż do lepszego jutra" cz. 3

Otworzyłam oczy, jeszcze zanim Słońce pojawiło się na nieboskłonie. Srokata stała na drugiej warcie, rozglądając się na boki. Przynajmniej się do czegoś przydała. I trzeba przyznać, jest skupiona na zadaniu. Kiedy jej wzrok spotkał się z moim, uśmiechnęła się zadowolona.
- Wstałaś!
- Nie da się ukryć - ziewnęłam przeciągle. Zrobiłam kilka kółek, żeby się dobudzić i rozciągnąć, po czym spojrzałam na niespodziewaną towarzyszkę.
- Masz jakieś konkretne plany? Mam na myśli to, że błąkałaś się sama, a potem dołączyłaś do mojej jednoosobowej wyprawy. Ktoś cię wygnał czy coś?
- Byłam członkiem małego stada, dosłownie dwie rodziny 'rodzice plus źrebię'. Kiedy dorosłam, dostałam wybór - zostać z nimi i wyjść za jedynego wolnego ogiera, albo odejść i znaleźć sobie nowy dom. Wybrałam to drugie.
- Kiedy dorosłaś...? Więc ile ty masz lat? - zapytałam, schylając się nad wodą, by zaspokoić pragnienie. Niko podeszła do mnie, również sięgając do tafli.
- Trzy - westchnęła. Rozmowa o przeszłości wydawała się wyprać ją z otoczki optymizmu - A ty?
- O rok więcej, jak ty.
- Rozumiem... - zapadła cisza. Z jednej strony ucieszyłam się, że klacz nie będzie przeszkadzać mi przez cały czas, a z drugiej... Czekałam, aż coś powie. Nie potrafiłam sama przed sobą przyznać, że potrzebowałam odrobiny towarzystwa, a ta młoda dorosła wydawała się przyjazna. Irytująca, irracjonalna, rzucająca się jak Lumino po dziwnych ziołach. Ale była - A ty?
- Hm..? - potrząsnęłam głową, próbując skupić się na jej słowach. O czym to ostatnio rozmawiałyśmy? - Aaaa.. Wybacz, ale nie chcę o tym rozmawiać.
- Spoko, nie zmuszam - spojrzała na mnie, może z lekkim zmartwieniem? - Ale jeśli chciałabyś się kiedyś wygadać, to jestem obok.
- Jasne...
W ciszy zajęłyśmy się własnymi przemyśleniami. Jedną rzecz musiałam jej przyznać - wiedziała, kiedy się zamknąć. Nie to, jak pewna sokolica...

~*~

- Mivana, zastanawiałam się... Ty w ogóle wiesz, gdzie idziemy? No wiesz, żeby nie krążyć w kółko czy coś.
- A miarę? Wiem, że szłam na południowy wschód, dotarłam do dużego strumienia, potem do rozlewiska. Od tamtej pory podróżuję z tobą.
- Musisz być dobrym nawigatorem - Niko wydawała się pod wrażeniem, choć nie za bardzo miała ku temu powód.
- I tu cię zdziwię, bo przewodnictwo to zdecydowanie nie fucha dla mnie. Po prostu... Zależy mi na zapamiętaniu drogi.
- Po co ci pamiętać trasę do miejsca, z którego uciekłaś?
- Bo to mój dom. I ja do niego wrócę.
W odpowiedzi dostałam tylko zdziwione spojrzenie. No tak, moje działanie jest wysoce nielogiczne, nawet dla mnie.
Po dłuższej chwili marszu, w powietrzu wyczułam zapach, który budził strach w kopytnych od wieków. Moja towarzyszka również zauważyła tą woń w powietrzu. Nastawiła uszy, nasłuchując i rozglądając się na boki.
- Odbija mi już, czy ty też uważasz, że gdzieś tutaj są wilki?
Nie zdążyłam zwrócić jej uwagi na dwie pary żółtych ślepi, kiedy z krzaków wyskoczyły dwa psowate - młody basior z waderą. Wydawali się głodni, a wnioskując po wieku - niedoświadczeni. Mimo to, tak, jak instynkt kazał, rzuciłyśmy się do ucieczki. Nie chciałam sprawdzać ich umiejętności. Biegłam wolniej, niż potrafiłam, by dotrzymać kroku srokatej, by w razie czego móc ją obronić. Łapy uderzające szybko w błotnistą ziemię; zdecydowanie za szybko. Jeden moment, który pozbawił mnie równowagi. Upadłam na ziemię. Próbowałam wstać, jednak moje ruchy były zbyt płaczliwe, a ziemia zbyt grząska. Czułam, że to moje ostatnie momenty w życiu. Szare drapieżniki dopadły do mnie. Już żegnałam się ze światem, kiedy spostrzegłam, że... Nic mnie nie boli. Nikt nie pozbawił mnie tchnienia, krwi, niczego. Podniosłam się finalnie na nogi. Niko zawzięcie atakowała samicę, jednocześnie unikając ciosów samca, chowała mnie za sobą. Nie mogła jednak wytrzymać tak długo. Bez zbędnych ceregieli szarpnęłam do przodu, wyrzucając w powietrze kopyta tuż przy wilkach. Gdy to jeszcze ich nie zniechęciło, wyjęłam swoją niezastąpioną Vespę. Błysk metalu budził respekt w przeciwnikach, którzy, skomląc i kuląc się, czmychnęły z powrotem w gęstwinę.
- Dzięki - powiedziałam, próbując wyrównać oddech.
- Spoko. Każdy by to zrobił na moim miejscu - również dysząc, posłała mi uśmiech.

Wspólna dola i kłopoty tworzą najtrwalsze i najpiękniejsze więzi? Jeśli to prawda, Niko pobiła rekord w stawaniu się moją przyjaciółką.

~*~

Stałam nad Jeziorem Chirgis. Fale podmywały kamienisty krańce. Złota kula niedawno wstała, wiał ciepły wiatr o słonawo-trawiastym zapachu. Przechodziłam się spokojnie brzegiem, chłonąc znane miejsce, upajając się nic i zatracając. Na jednej ze skał wyrastającej z wody przy plaży, stał Shiregt. Wpatrzony przed siebie, na niekończącą się taflę, wydawał się niemalże pół-bogiem w otoczce z blasku słonecznego. Jego ciemniejsza grzywa i ogon powiewały; sprawiał wrażenie, jakby to on sterował całym światem, stając się jego środkiem. Ze łzami w oczach i nieopanowanym uśmiechem zerwałam się do cwału.
- Shiregt! Shi!
Nie odwrócił się, póki, ledwo nieześlizgując się z podniecenia, stanęłam obok niego. Wstrzymałam oddech, kiedy spojrzał na mnie w całej swojej okazałości.
- Czego oczekujesz?
Radość zniknęła tak szybko, jak się pojawiła. Co mam powiedzieć, co mam zrobić?
- Oczekiwałam na moment, kiedy będę mogła w końcu się z tobą spotkać i powiedzieć, że ja...
- Co? Kochasz mnie? Wolne żarty. Zostawiasz swój klan, któremu przysięgłaś służyć, odchodzisz, jako jedna z najważniejszych postaci i teraz liczysz na co? Że rzucę się na ciebie z pocałunkami, weźmiemy ślub i będziemy mieli źrebaka? - zbliżył się do mnie, karząc się cofnąć. Kopyta nie trzymały się dobrze mokrej powierzchni.
- A-ale Shiregt... Ja przepraszam, nie chciałam, nie miałam zamiaru zaniedbać obowiązków... Zmieniłam się, Shiregt! Jestem dużo lepsza, niż kiedykolwiek! Zrobię wszystko, czego sobie zażyczysz...
- Życzę sobie, abyś znikła - to mówiąc, zepchnął mnie prosto w ciemną toń.
Z pluskiem zanurzyłam się w lodowatej głębi. Starałam się wypłynąć, ale czułam, że coś ciągnie mnie na dno. Powoli zaczynało mi brakować powietrza.

Obudziłam się, biorąc głębokie wdechy. Przed załzawionymi oczami miałam wciąż obojętno-surowy wyraz pyska władcy. A co, jeśli... Coś takiego naprawdę się zdarzy?
- Miv, coś się stało? - Niko podeszła do mnie, będąc gotowa, by rzucić się do pomocy.
- Nic, to... Tylko koszmar - powiedziałam słabo.
- Płaczesz - łaciatka ułożyła się obok mnie - To musiał być straszny koszmar.
- A żebyś wiedziała.

CDN

30.06.2019

Od Shiregt'a ,,Mój świat się skończył" Cz. II

Z jednej strony uświadomienie sobie, co tak naprawdę czuję, przyniosło mi swego rodzaju ulgę; rozkminiłem samego siebie, określiłem to, zdobyłem jakąś wiedzę. Tym właśnie starałem się pocieszać - pozornie nie muszę już marnować energii na szukanie odpowiedzi. Z drugiej strony ta znajomość stała się moim przekleństwem, potęgując rozpacz. Prawa fizyki i zachowania masy są nieubłagane. Tak mocno, jak kochasz, tak bardzo będziesz cierpiał. Czasem nachodzi mnie pytanie...czy miłość naprawdę jest tego warta? Wystarczy jeden wgląd we wspomnienia, bym przypomniał sobie odzew, a zbiór pamięci stał się dla mnie drugim, lepszym światem, w który często uciekałem, galopując bok w bok z jeleniowatą klaczą. Wyobraźnia z parą koni trwających w pocałunku też bywała moją przyjaciółką, o ile właśnie nie podsuwała mi kolejnych kreatywnych sposobów na zakończenie katuszy. Trwałem więc kolejne dni i tygodnie, dłużące się w miesiące i lata. Z logicznego punktu widzenia było to bezcelowe.
Już za późno. 
Przymknąłem oczy, czując smaganie wiatru na ganaszach z lewej strony, zapowiadającego gwałtowne opady. Czy gdybym wcześniej zdał sobie z tego sprawę...czy gdyby wiedziała, zrobiłaby to samo? Odwzajemniłaby to? Porzuciła całe bogactwo, które zostało jej dane. Niewykluczone, że miała swojego ogiera, nie zdziwiłbym się zresztą. Czy jeden kochanek więcej zrobiłby różnicę? Czy kiedykolwiek nasza przyjaźń coś dla niej znaczyła...? Poufna znajomość z władcą to w końcu wiele przywilejów, czemu by nie spróbować? Nie, ona taka nie jest. A może to tylko jej obraz przez różowe szkła miłości?...Nie. Mivana nie jest tym typem konia w żadnym calu. Ech...Nie wiem. Nic już nie wiem. Pytań wiele, odpowiedzi nie widać...
— Halo! Zaraz nogi ci się poplączą... - głos Khonkha wyrwał mnie z zamyślenia. Przestałem krążyć w kółko i spojrzałem na ojca spode łba, aczkolwiek zaraz się poprawiłem i wyprostowałem. Patrzyłem na ogiera z góry - jego los nie obdarzył takim wzrostem.
— Yhym. - mruknąłem jedynie w odpowiedzi. - Jak Dante i źrebaki?
— Jak na razie spisuje się w roli dobrego tatusia. - przystanął obok mnie. - Nigdy cię to specjalnie nie interesowało. - zauważył.
— A powinno?
— Wiem, jak się czujesz. - westchnął cicho.
— Nie. - zaprzeczyłem krótko, acz dobitnie. - Oboje wiemy, że matka wróci. - dodałem od niechcenia. Ojciec pokręcił głową, pokonany.
— Do zobaczenia, synu. - rzekł, po czym ruszył z powrotem do reszty klanu.
Wiedziałem, że nie jest to dla nich komfortowa sytuacja - niemoc, poczucie bezsilności, ale nie potrafiłem udawać. Nie zrozumieją, i lepiej, żeby nie rozumieli...
Już za późno.
Atoli nie da się zapomnieć. I błędne koło zatacza się po raz kolejny...

CDN

30.06.2019

Od Mivany ,,Podróż do lepszego jutra" cz. 2

Po dwóch dniach wędrówki o suchym pysku dotarłam do sporawego strumienia. Słodka woda była moim przewodnikiem przez następny szereg dni, dopóki nie dotarłam do jakowegoś rozlewiska. Było zbyt małe, by nazwać je jeziorem, zbyt przypominało zbiornik wodny, by uznać to za bagna. Miało w sobie jakiś przedziwny urok, który na moment oderwał mnie od smutnej rzeczywistości. Wiatr, lekko szarpiący żółknące od słońca szuwary. Złota kula powoli zaczynała wędrówkę w dół, pozostawiając błyskotki na malutkich falach. Zielono-słomkowe wzgórza na horyzoncie. Postanowiłam zatrzymać się tutaj na jakiś czas, by jak najlepiej odpocząć i wykorzystać dobroć zapasu płynów. Pochyliłam się nad drugim niebem i oddałam się cichym rozmyśleniom. Usłyszałam cichy szelest, a chwilę potem tafla zadrżała również w innym miejscu, czemu towarzyszył odgłos przełykania wody. Spojrzałam w górę. Po drugiej stronie stała gniado-srokata klacz. Miała dość ładnie zbudowane ciało, co od razu zwróciło moją uwagę, choć w znacznie mniejszym stopniu, niż uśmiech przecinający jej pysk, który skierowała w moją stronę. Już po chwili biegnąc-płynąc dostała się do mnie.
- Witaj, jestem Niko. Należysz do jakiegoś stada? - jej przyjazny, melodyjny głos odbijał mi się w uszach. Była dość... Bezpośrednia.
- Nie - odparłam krótko. Nie czułam potrzeby otwierania się przed pierwszą lepszą osobą.
- Szkoda. Błąkam się tak samotnie od dobrych kilku dni, nie zdzierżę kolejnego dnia samotności. Ale czekaj, skoro nie należysz do żadnego stada, to pewnie również wędrujesz w poszukiwaniu jakiegoś? - nie musiała kończyć, bym zrozumiała, o co jej chodzi.
- Nie poszukuję towarzystwa - łaciatka spojrzała na mnie błagalnie - ...Ale dla ciebie zrobię wyjątek - westchnęłam. O matko, Mivana, kiedy stałaś się taka miękka?
- Dziękuję ci bardzo - moje nowe towarzystwo sprawiało wrażenie, jakby za chwilę miało pęknąć z nadmiaru radości. Wnet pokonała rzekę, po czym, przemoczona do suchej nitki, stanęła u mojego boku - Gdzie idziemy? - wstrząsnął nią dreszcz, który porozrzucał krople z jej sierści we wszystkie strony. Nie mogłam uniknąć tej wątpliwej przyjemności.
- Przed siebie? - mimowolnie przewróciłam oczami. Jej osoba była dla mnie stanowczo zbyt naładowana pozytywną energią.
- Zatem w drogę!
Dałam kilka kroków przed siebie. Tylko tyle potrzebowałam, żeby usłyszeć jej śmiech.
- Ktoś ci wsadził gałąź w tyłek? Poruszasz się jak jakaś rasowa damulka.
Zatrzymałam się. Zwyczajnie wbiło mnie w ziemię. Takiego komentarza... Jeszcze nie słyszałam. Jasne, niektóre konie komentowały mój chód jako elegancki, pełen gracji, niekiedy nazbyt dumny, ale żeby coś takiego...?
- Wybacz, jeśli irytuje cię mój sposób poruszania. Ale w moim poprzednim stadzie rzeczywiście zajmowałam bardzo wysokie stanowisko, więc jeśli potrzebujesz wytłumaczenia, proszę.
- Nie, po prostu... Czy to nie jest męczące? Nie lepiej iść jak normalny koń?
- Sugerujesz, że jestem NIEnormalna? - prychnęłam na nią. Chyba zmienię zdanie i zostawię ją na pierwszym lepszym przystanku...
- Oczywiście, że nie. Ale może spróbuj przynajmniej...
Westchnęłam głęboko, chcąc ukoić nerwy. Dam radę, dam radę. Postawiłam przed siebie kilka kroków, starając się naśladować moją towarzyszkę. Nie mogę powiedzieć, że było mi wygodniej, lub że mi wyszło. Po kilku bardzo chwiejnych i niewygodnych ruchach zaprzestałam tego cyrku.
- Jeszcze jedno słowo odnośnie mnie, a zginiesz na miejscu - powiedziałam, patrząc z obojętnością przed siebie.
Ta podróż będzie dłuższa, niż przewidywałam.

CDN

27.06.2019

Od Shiregt'a do Sarit ,,Leśne schronienie"

— Cholera. - usłyszałem obok siebie poirytowany szept klaczy. Wszyscy byliśmy już zmęczeni ciągnącą się galopadą i przeprawą przez lodowate, wzburzone wody rzeki.
— Dasz radę. Wszyscy damy radę. - powiedziałem, by dodać towarzyszce trochę otuchy, której być może potrzebowała. Dobry władca powinien dbać o takie rzeczy.
— Być może. - odparła cicho Sarit. - Ale jakim kosztem? - nie doczekała się odpowiedzi. Musiałem pogonić jedno ze źrebiąt, pod którym zaczynały uginać się nogi i zostawało w tyle. Zadarłem łeb ponad grzbietami innych koni. Na szczęście nasz cel był już blisko.
Wpadliśmy z impetem do leśnego schronienia. Z początku poczynił się gwar i hałas, rżenie, parę kopyt wystrzeliło w górę, ale po chwili sytuacja się unormowała. Wszyscy wrócili do swoich zajęć, czyli przede wszystkim skubania trawy. Słychać już było tylko szum kropel deszczu i trochę mniej przyjemne bębnienie kuleczek gradu. Wyglądało na to, że szczytowa faza burzy już minęła i pogoda powoli się wyciszała. Sam napełniałem żołądek, kiedy kątem oka dostrzegłem niedaleko kasztankę i coś mi w głowie zaświtało. Klacz nadstawiła uszu, obserwując moje zbliżanie się.
— Dziękuję za twoją pomoc. Niewiele koni ma na tyle zimnej krwi, żeby postąpić podobnie. - rzekłem, poprawiając spadającą mi do oczu mokrą grzywkę i otrząsając resztę czupryny z wody.
— To nic specjalnego. - mruknęła skromnie. - Nie udało się go uratować. - podejrzewałem, że znała go tylko z widzenia, może z imienia, aczkolwiek zawsze jest to jakaś strata.
— W tym kontekście to akurat jest najmniej ważne. - wróciliśmy do jedzenia.
<Sarit? No, pokaż, co tam masz w planach>

25.06.2019

Od Virginii - Seria treningowa #7

Już po przebudzeniu zaczął mi doskwierać lekki ból. Po wstępnym zanalizowaniu sytuacji stwierdziłam, że przegięłam trochę z intensywnością swoich treningów. Postanowiłam więc, że dziś dam swojemu ciału trochę odpocząć, ale nie oznaczało to oczywiście, że cały dzień nie będę nic robić. Do południa włóczyłam się tu i tam, co jakiś czas przystając, aby skubnąć tu i ówdzie trochę trawy. Około samego południa przypiekło trochę słońce, co nie zdarzało się już raczej o tej porze roku, ale Mongolia to kraj równie piękny jak i zmienny. Jak paru innych członków, wybrałam się nad jezioro i tam trochę popływałam. Później znowu nieco odpoczęłam, wylegując się jakiś czas na brzegu. Kiedy w końcu postanowiłam wrócić, wydłużyłam sobie nieco odległość, którą miałam do przebycia i wróciłam do klanu okrężną drogą. Starałam się ją jednak pokonać jak najszybciej. W drodze wpadła mi do głowy świetna myśl. Pozwoliłam sobie znowu na chwilę odpoczynku i wróciłam do lasu. Znalazłam swoje ulubione drzewa, ale tym razem postanowiłam zmienić sposób ćwiczeń. Przecież oprócz tych wszystkich rzeczy, które już trenowałam, nie wzięłam się jeszcze za równowagę! Postanowiłam ją poćwiczyć w następujący sposób, najpierw kilka razy pod rząd okrążałam jak najszybciej jedno drzewo, a potem puszczałam się galopem w stronę drugiego. Je również obiegałam dookoła, wracałam i powtarzałam cały cykl. Po kilku takich kręciołkach zaczynało się już mi samej kręcić w głowie, ale o to właśnie chodziło. Moim zadaniem było biec jednocześnie jak najprościej, ale i jak najszybciej. I uważać także, aby nie zaliczyć upadku. Chyba mogę uznać to za swój mały sukces, skoro faktycznie ani razu się nie przewróciłam. Kiedy zaczynały już zmierzchać, pogalopowałam do klanu. Dotarłam tam niemal dokładnie w momencie, kiedy zapadły nocne ciemności. Byłam zmęczona, ale jednocześnie zadowolona. Trening sprawił, że w całym moim ciele szalały endorfiny, przez co raczej nie liczyłam na to, że szybko się uspokoję i pójdę spać, ale i tak się cieszyłam, chociażby z powodu samych, nie najgorszych chyba, wyników. Wiedziałam jednak, że nie mogę popadać w samozachwyt, bo czeka mnie jeszcze dużo pracy nad sobą.

Zaliczone.
Tylko punkty, proszę, dodaj sama ;)

25.06.2019

Zawiązujemy współpracę ze Shropshire!

25.06.2019

Od Zee do Arrow'a "Prezenty"

- No... Może porozmawiajmy o tym, że... - zacząłem się jąkać tak bez powodu.
- Wysłów się jeszcze dziś, proszę. - powiedział Arrow.
- Tak…Bo widzisz, Mivana uciekła, Shiregt zaczął wariować i... - mówiłem. Arrow Szeroko otworzył oczy.
- Co? Jak to!? - spytał Arrow - To zbyt dramatyczne. Może pogadamy o czymś innym? - spytał. Widocznie dla niego nie był to najlepszy temat.
- No... nie mam pomysłu. - powiedziałem.
- Arrow! - usłyszeliśmy.
- To ja chyba muszę iść... - powiedział mój towarzysz.
- Żegnaj! Wujek później przyjdzie z prezentami. - puściłem oko do ogiera.
- Nie wysilaj się! - powiedział zatroskany, po czym pobiegł w kierunku wołającej Eriny. Ja także pobiegłem, ale nie po to, by spotkać się ze źrebakami, tylko przyszykować prezenty.
* Co ja mam im dać? *- spytałem się samego siebie w myślach. Poszedłem się przejść, by o tym pomyśleć. Gdy tak szedłem, nagle wpadłem na pewien pomysł. Jednak nim zdążyłem wrócić, to znów wpadłem. Tym razem nie na pomysł. To była pułapka! Była ona na inne zwierzę, jak się domyślałem. Była ona przywiązana do drzewa. Wisiałem jednym kopytem w górze. Mogłem tylko dotykać przednimi kopytami ziemi. Zacząłem to gryźć. Na moje szczęście sznur w końcu puścił, więc udało mi się oderwać. Kiedy spadłem, wylądowałem leżąc na brzuchu. Po tym wszystkim pobiegłem pędem do źrebaków, by dać im prezenty.
<Arrow? Pomęcz się i wymyśl co dostały :P>

24.06.2019

O Virginii- Seria treningowa #6

-Prześcignęłaś mnie bez problemu! Zupełnie jakbyś wcale nie zmęczyła się biegiem!-zawołała moja matka, kiedy kilka chwil po mnie wyhamowała przed drzewem, które było naszą metą. Pochwała z jej ust nadal miała dla mnie ogromne znaczenie, jednak powstrzymałam się przed okazywaniem zbyt wielkiej radości. Nie byłam w końcu małym źrebakiem. Po serii wyścigów z matką i krótkiej walce na koniec (mojej matki nie trzeba było długo namawiać na trening) pozwoliłam sobie na chwilę odpoczynku. Wróciłam w tym czasie do klanu, zjadłam co nieco, spotkałam się nawet z Risą, z którą odbyłam poważną rozmowę. Popołudniu wybrałam się nad jezioro i zdecydowałam przegalopować się jego brzegiem. Chłodny wiatr owiewał moje ciało, podczas gdy ja niezmordowanie prułam przed siebie. Na koniec postanowiłam się nie powstrzymywać i z pełną prędkością wbiegłam prosto do wody, rozchlapując ją wszędzie dookoła. Zarżałam cicho i potrząsnęłam grzywą. W jeziorze spędziłam dosłownie kilka minut, głównie chodząc lub przeskakując przez fale. Woda była tego dnia zbyt zimna, aby dłużej zażywać kąpieli, ale mimo to pozwoliłam sobie na tą chwilę zapomnienia. Po powrocie do klanu miałam już nowy pomysł na trening. Do wieczora odszukałam jeszcze Risę i wszystko jej wyjaśniłam. O umówionej porze wybrałyśmy się razem do lasu i rozpoczęłyśmy nasze zawody. Ustaliłyśmy, że kończą się one, kiedy słońce na horyzoncie pokryje się z wierzchołkami drzew. W tym czasie każda z nas miała za zadanie znaleźć jak najwięcej kamieni i zgromadzić je w wyznaczonym miejscu. Wbrew pozorom nie było to łatwe zadanie, bo w tej części lasu na nadmiar skał nie można było narzekać, a i niełatwo je także było dostarczyć na miejsce zbiórki. Jednak ten trening był dla mnie idealny, gdyż wymagał nie tylko zręczności, szybkości i siły, ale także umiejętności skupienia się i zaplanowania swoich poszukiwań. Kiedy nasze zawody dobiegły końca, okazało się, że...był remis. Risa bardzo się z tego powodu cieszyła, jak małe źrebię. Ja z kolei byłam niesamowicie niezadowolona, że po tylu treningach wypadłam tak słabo w porównaniu z moją siostrą, która żadnych dodatkowych ćwiczeń raczej nie uprawia. Powątpiewam bowiem, że zataiłaby przede mną ten fakt. Ale to oznacza jedno. Muszę trenować jeszcze ciężej-pomyślałam po powrocie do klanu, tuż przed zaśnięciem.

24.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #7

Nadszedł ostatni dzień treningu. Najtrudniejszy ze wszystkich, i to nie z powodu zakwasów, zmęczenia czy braku pomysłów. Siebie nie oszukasz; ze świadomością, że to już finał, prawie że meta, masz najmniej chęci i najwięcej wymówek. W końcu można by już odpuścić. Wykonałem już kawał dobrej roboty, czemu nie miałbym sobie pozwolić na odpoczynek?
Wytrwale ignorowałem te nawoływania, wchodząc do lasu. Aby uprzyjemnić sobie nieco ostatnie intensywniejsze ćwiczenia, postanowiłem w ich ramach zrobić to, co lubiłem w aktywności fizycznej najbardziej: potańczyć. Po pewnym czasie dotarłem na dość oddaloną od stepu polanę w środku puszczy. Nie było to może najbezpieczniejsze miejsce, jednak z pewnością nikt nie mógł mnie usłyszeć ani zauważyć. Nucąc pod nosem, zacząłem rozgrzewać się za pomocą przejść, wydłużania i skracania chodów oraz jak najbardziej regularnych wolt. Następnie przeszedłem do kluczowej części: figur, wykonywanych na najróżniejszych pokręconych ścieżkach, kołach i sierpach wydeptywanych wśród traw. Na wielki finał zagalopowałem po prostej i wyskoczyłem w powietrze. Przez chwilę, jak zwykle, miałem uczucie lotu. Wylądowałem z uśmiechem, parskając radośnie.
Tak. Teraz jestem usatysfakcjonowany.

Wiem, że nie było to wstawiane ciągiem. Będąc jednak poza domem, nie miałam takiej możliwości i proszę pokornie o wybaczenie oceniającego.

Zaliczone

24.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #6

Dziś przyszedł czas na sprawdzenie umiejętności w walce. Wcześniej podreperowana przeze mnie pod różnymi kątami sprawność miała tu drugorzędne znaczenie - liczyła się przede wszystkim technika, sposób zadawania ciosów i zdolność ich unikania, której nie dało się wyszkolić inaczej, jak w prawdziwej potyczce. Możesz przenosić góry i wić się jak wąż, a bez metody niewiele zdziałać. Byłem pod tym względem jednym z tych wybitniejszych, lecz od dłuższego czasu - z drugiej strony całe szczęście - nie ćwiczyłem tego. Wszystko, co nieodnawiane, niedoskonalone, niekorygowane, powoli zanika. To powszechnie znana prawda.
Obudziłem Boroo o świcie, żeby nie niepokoić innych członków klanu. Odeszliśmy na odległość zagłuszającą wszelkie możliwe odgłosy walki. Ustawiliśmy się naprzeciwko siebie i rozpoczęliśmy pojedynek. Krążyliśmy naokoło dobrą chwilę, oceniając przeciwnika, po czym zwarliśmy się. Koziorożec mnie nie oszczędzał, i mogłem to odczuć, aczkolwiek skończyło się tylko na małych ranach po obu stronach. Później spróbowałem z bronią, będącą przeciwwagą dla rogów mojego towarzysza.
Po powrocie do stada zdążyłem się jeszcze nawet zdrzemnąć.

24.06.2019

Od Shiregt'a do Mivany ,,Mój świat się skończył"

Kończyny odmawiały mi posłuszeństwa. Po prostu mnie zamurowało. Oddech przyspieszał coraz bardziej, choć nie było to zbyt widoczne, robiło mi się słabo. Przed oczami latały mi czarne płaty. W głowie dudniło echo słów Mivany, pasujących do siebie równie dobrze jak elementy układanki przedstawiającej latającą rybę na drzewie winogronowym z fruwającymi dookoła krwiożerczymi motylkami.
Co? Gdzie? Jak? To absurd. Jeden z tych chorych żartów. Po prostu zmęczyła ją zabawa.
Co ona zamierza niby zrobić? Masz wszystko, czego pragnie większość koni...władzę, rangę, przyjaciół, dostatek. 
Pewnie wpłynęłoby to na nią dobroczynnie, ale...znacznie lepiej porozmawiać niż skazywać się na wieczną samotność i boleść tylko dla stabilizacji ducha, nie? 
Powiedziała może. Może...nie może. Prawda? Nie może. PRAWDA?
Potrząsnąłem gwałtownie głową, pozbywając się dziwnego uczucia sparaliżowania, jednak klaczy już nie było w zasięgu mojego wzroku.
— Mivana!
Pognałem przed siebie na złamanie karku, prosto, byle jaką ścieżką, nie dbając o cierniste krzaki i ślizgając się na mokrej od rosy trawie. Zacząłem miotać się po całej okolicy, przetrząsać każdy krzak, budząc połowę mieszkańców puszczy swoimi wrzaskami, by odszukać utęskniony, dający powietrze widok. Czułem, jakbym dusił się wewnętrznie. Powoli rozpacz i tęsknota pod wpływem ziół zaczęły przeradzać się w żałośliwy gniew zmieszany z paniką. Jak ona śmie tak mnie straszyć?! Nie mogła zniknąć. To tylko pieprzony sen. Ta cała sytuacja jest zbyt abstrakcyjna, by mogła być czymś więcej. Wycieńczony lataniem w tę i z powrotem, stanąłem w końcu pod którymś drzewem. Dębem. Z grymasem złości na pysku dyszałem ciężko. Nie próbowałem nawet powstrzymywać łez, skapujących na korzenie i wsiąkających w ziemię. Powieki robiły się coraz cięższe. Próbowałem protestować, zadzierając głowę ku niebu, ale Morfeusz okazał się silniejszy.
~Następnego dnia~
Ktoś trącił mnie w szyję, mrucząc coś zza mgły. Otworzyłem szeroko lekko zapuchnięte oczy, ale przed sobą miałem tylko zalany słońcem step widoczny poprzez gałęzie drzewa. Mój spoczynek był serią koszmarów z jeleniowatą klaczą w roli głównej, straszniejszą tym bardziej, że nie mogłem się obudzić. Sny trwały bez końca, następowały po sobie jeden po drugim...Lecz najgorszy dopiero się zaczyna. 
Znów przygryzłem wargę, jednak tuż obok siebie zauważyłem Dantego z nienaturalnym wyrazem pyska przypominającym zmartwienie. Prędko się ogarnąłem i wlepiłem w niego zdziwione spojrzenie.
— Hej, bracie...wszystko okey? - wciąż wpatrywałem się w niego tępym wzrokiem, próbując zrozumieć, co miał przez to na myśli.
— Tak. Coś mnie ominęło? - spytałem niewinnie, próbując zatrzeć głosem ślady po łzach i liczne zadrapania. Kasztan milczał przez chwilę, wpatrując się w mnie z najwyższą powagą.
— Shiregt...proszę. - wyrzekł z trudem te dwa słowa, wciąż patrząc mi w oczy. Odwróciłem głowę, unikając jego spojrzenia.
— Nie chcę o tym rozmawiać. - oznajmiłem stanowczo, dając wyraźnie do zrozumienia, że na więcej nie ma co liczyć. Przeszedłem obok konia raźnym krokiem, zmierzając w kierunku klanu. Podczas nocnej gorączki nie tykały się mnie żadne drogi, ale wszędzie, gdzie w dół, to do jeziora Chirgis. Brat ruszył za mną w milczeniu. Na spotkanie z lasu wyszedł nam Boroo. Bez słowa dołączył do naszego żałobnego orszaku. Już z dala usłyszałem rżenie współtowarzyszy. Wziąłem głęboki wdech i wyszedłem na otwartą przestrzeń. Wyprostowany i dumny jak zawsze, nadchodziłem. Mimo wszystko gdy się zbliżyłem widziałem już te spojrzenia, słyszałem te szepty. Dobrze. Niech gadają. Tej bandzie i tak nic do tego.
~Trochę czasu później~
— Ała! - syknęło głośno źrebię, podkurczając nogi. Wyprostowałem znowu bezceremonialnie prawą, wzdychając tylko cicho w geście przeprosin i wracając do składania złamanej kości. Mogłem podać na tą ranę szarpaną coś przeciwbólowego, to by się tak nie wiercił przy dotykaniu. Nie mam głowy do myślenia.
— To od czego ją masz? - szepnąłem do siebie z poirytowaniem, wykonując ostatni ruch. Westchnąłem z ulgą, odchodząc i podziwiając swe dzieło. Bułany ogierek powoli podniósł się na trzech kończynach.
— Zagoi się raz dwa. - wydusiłem z siebie lekki uśmiech. Rzuciłem parę uprzejmości w kierunku jego rodziców, po czym odszedłem w swoją stronę. Odprowadzany wzrokiem przez ojca, brata i kilku najlepszych plotkarzy szedłem przed siebie stępem po linii prostej, wpatrując się uparcie w horyzont. Czasem potykałem się o kamienie i doły, jednak nie dbałem o to. Słoneczna kula zbliżała się ku niemu, ku zachodowi, osiągnąwszy szczyt już jakiś czas temu. Żar bił teraz bardziej od rozgrzanej ziemi i powietrza. Po pewnym czasie zboczyłem ku jezioru i przyspieszyłem do kłusa. Czułem rozlewający się po sierści pot. Ogonem intensywnie oganiałem się od owadów, gryzących jak w amoku, nie zwracając uwagi na trzepnięcia. Wkrótce moje kopyta zachrzęściły na żwirze. Zatrzymałem się tuż przy linii brzegowej. Zimne fale obmywały moje pęciny, a morskie, przesycone solą powietrze uderzało w nozdrza. Ciemne wody od nieba w oddali oddzielała cienka jak nić płowa linia. Czy to na niej się skryła...?
To tak bardzo bolało. A wraz z upływem czasu ból paradoksalnie się wzmagał. Nieustający, tępy, wyniszczający ból, nie opuszczał mnie ani na chwilę. Nic nie było w stanie go zagłuszyć. Zatruwał paszę i sen, przysłaniał inne kwiaty i życia. Dlaczego to tak bardzo boli? Czemu ona stoi mi przed oczami? Muszę się jakoś wyrwać. Świat się jeszcze nie skończył.
Mivana odeszła. Świat się skończył.
Nie umiałem zaprzeczyć samemu sobie. 
Westchnąłem cicho, mrużąc oczy. Odwróciłem się od fal i ruszyłem stępem, powłócząc nogami, ku majestatycznym wzgórzom. Maszerowałem tak z trawą długo, aż do wieczora, kiedy zaczęło się ściemniać. Stanąłem w połowie drogi na kolejne wzniesienie.
Coś mi to przypominało. Uczucie, którym obdarzyłem siwą klaczkę. Niebiańskie upojenie jej osobą, wypełniającą przez pewien czas cały mój świat, pragnienie i zarazem siła do podejmowania kolejnych wyzwań każdego dnia, żar, szczęście niemające logicznego uzasadnienia. Radość i wdzięczność za to, że ktoś po prostu...jest. 
Teraz zdawało się to tylko cieniem, lekkim ukłuciem w sercu. Tym razem namiętność miała inny posmak, z pewnością dojrzalszy i bardziej świadomy. Czy to dlatego tak późno zdaję sobie z tego sprawę? Poza tym była zwielokrotnieniem do entej potęgi wszystkich objawów, nasilających się z każdą chwilą z nią spędzoną. A gdy do całego koktajlu emocjonalnego dolejemy odejście Mivany...nie może to przejść bez echa, prawda?
Nie lubię jej.
Ja ją kocham.

CDN

24.06.2019

Od Rose do Halt'a ,,Miłe spojrzenie twym utrapieniem"

Stałam na uboczu stada myśląc cały czas o Takhalu. Miał już on rok, ale dla mnie nadal był małym źrebakiem. Wtem zauważyłam syna rozpoczynającego rozmowę z niejaką Naero. Dyskusja jednak nie trwała długo, gdyż już po kilku chwilach Takhal odszedł od klaczy i teraz zmierzał w stronę jednego z wielu suchych krzaczków. Chciałam do niego podejść, ale się rozmyśliłam. W tym właśnie momencie usłyszałam za mną stukot kopyt. Odwróciłam się do tyłu i moim oczom ukazał się Halt. Ogier się lekko uśmiechnął w moją stronę i najwidoczniej chciał mnie przytulić, jednak przypomniał sobie, żeby lepiej nie zbliżać się do siebie, gdy w okolicy ktoś jest.
- Jak się czujesz? - odrzekł Halt, odsuwając się o krok.
- Dobrze, chociaż ostatnio czuję się trochę osamotniona.
- Na pewno ci przejdzie. Może się gdzieś przejdziemy?
- No dobrze, ale tym razem z Takhalem. Dawno się nie widzieliście. - zaproponowałam, na co Halt przytaknął i oboje ruszyliśmy w stronę Takhala.
- Potrzebujesz czegoś, mamo? - Takhal spojrzał w naszą stronę.
- Chciałbyś się przejść ze mną i Haltem?
- No dobrze. I tak nie mam co robić. - Takhal ruszył przed nami, a ja starałam się nie wyprzedzać Halta, który szedł wolnym krokiem. Po dłuższym czasie naszej przechadzki Takhal był już wyraźnie zestresowany, a przede wszystkim zmęczony.
- Odpocznijmy. - odrzekłam, gdy już nie mogłam patrzeć na to, jak mój syn się męczy. Przystanęliśmy pod jakimś wzgórzem. Podszedłam do Halta, który najwyraźniej chciał iść dalej. Spojrzałam mu w oczy, po czym odwróciłam łeb do Takhala.
- Idę z Haltem na te wzgórze. Niedługo wrócimy. - oznajmiłam, uśmiechając się do mego syna.
- Dobrze, to ja tu postoje. - odezwał się Takhal, po czym razem z Haltem ruszyłam na wzgórze.
<Halt?>

24.06.2019

Od Khonkha do Sarit "Czas Shiregt'a"

Stałem na uboczu. Żując powoli trawę na niewielkim wzniesieniu, mogłem do woli przypatrywać się stadu zgromadzonemu chwilowo na otwartej przestrzeni. Mieliśmy dziś do przejścia spory kawałek stepu, na którym lepiej było się nie zatrzymywać. W końcu w lesie, wśród drzew, o wiele łatwiej się ukryć niż tu, gdzie obecnie przebywaliśmy. Jednak czekała nas jeszcze długa droga, a przecież trzeba było też pamiętać o najmłodszych. Źrebięta są znacznie mniej wytrzymałe niż dorosłe konie i nie trzeba być geniuszem, aby na to wpaść. Poza tym wszyscy potrzebują chwili, aby się najeść i odpocząć. Tak więc jeżeli nie ma ku temu warunków, należy je stworzyć, najlepiej rozstawiając wszędzie straże, aby zwykli członkowie mogli czuć się bezpiecznie. I tak właśnie zrobił Shiregt. Od kilku lat, już jako emeryt, mogłem obserwować jego poczynania. I stwierdzić mogę z całą pewnością, że Yatgaar i ja mamy wspaniałego syna, który doskonale rządzi klanem. Bardzo chcę wierzyć w to, że to nasza zasługa. Że spisaliśmy się po prostu jako rodzice, dobrze wychowując trójkę naszych źrebaków. Niestety, jak nikt inny wiem, że to, co pokazujemy na zewnątrz, często nie ma nic wspólnego z tym, co czujemy lub myślimy. Mam jednak nadzieję, że nie tylko moje dzieci, ale wszyscy w klanie są po prostu szczęśliwi. Minęło wiele lat od założenia stada, a także od wojny i historii z frakcją... Czas chyba najwyższy, aby wszystko, co złe, odeszło w niepamięć i aby nastała nowa era. Czas Shiregt'a-pomyślałem. Wtem kątem oka dostrzegłem jakiś ruch i to wyrwało mnie z moich monotonnych przemyśleń. Odwróciłem lekko głowę i spostrzegłem, że w moją stronę zmierza jakiś koń o kasztanowatej maści. Spróbowałem rozpoznać tego osobnika, ale na nic się to zdało. Zbyt wielu mieliśmy już członków, abym kojarzył wszystkich, a i pamięć już nie ta. Koń wchodził powoli na wzniesienie, ale bardziej zainteresowany był ziemią pod swoimi kopytaki, niż tym, co jest przed nim. Po chwili odwrócił się jeszcze i spojrzał na klan, po cxym wrócił do poprzedniej pozycji. W końcu uniósł głowę i w konsekwencji wreszcie mnie ujrzał. Na chwilę zapadło między nami milczenie, ale przypomniałem sobie w porę zasady dobrego wychowania. Przecież nie możemy tak stać i się na siebie gapić.
-Witaj, jestem Khonkh-powiedziałem. Choć nawet nie jakaś arogancja, czy przesadna pewność siebie, ale po prostu chyba doświadczenie życiowe kazało mi myśleć, że klacz owa musi mnie choćby kojarzyć. A może jednak to były pycha i arogancja? W końcu po co komu, zwłaszcza młodszym członkom, wiedza na temat tego, kto był kiedyś władcą klanu? Teraz liczył się Shiregt, a ja, jako stary emeryt, musiałem usunąć się w cień i zaakceptować swój los, który był naturalną koleją rzeczy.
<Sarit? Dużo przemyśleń Kromka, ale w następnym opku już to się zmieni>

23.06.2019

Od Virginii do Shiregt'a "Nowy plan"

Mam dziwne wrażenie, że to było bardziej przesłuchanie niż zwykła rozmowa. Pytanie tylko, czy to wrażenie nie jest mylne?-pomyślałam, obserwując uważnie sylwetkę oddalającego się władcy klanu. Na razie nie zapowiadało się na to, abym miała coś szczególnie interesującego do zrobienia, toteż mogłam na spokojnie oddać się ważniejszym rozmyślaniom. Saminaria miała mi towarzyszyć, ale przecież nie będzie męczyć rozmową kogoś w moim stanie, więc nie musiałam się tym martwić. Uważając, aby nie pogorszyć swojego stanu, ułożyłam się w nieco wygodniejszej pozycji i położyłam głowę z powrotem na ziemi.  Skoro nasz szanowny władca zabronił mi nawet wstawać, wolałam tego nie kwestionować. Ciesz się swoją władzą nade mną, póki możesz. Musiałam znaleźć sposób na to, aby rozwiązać wszystkie problemy w jak najkorzystniejszy dla nas sposób... W mojej głowie powoli zaczął się krystalizować plan. Największą nadzieję pokładałam w nim w Risie lub ewentualnie mojej matce. W końcu jednak wizytę złożyła mi pierwsza z klaczy, wyraźnie zaniepokojona moim stanem.
-Dobrze, że nic ci nie jest, martwiłam się o ciebie-powiedziała moja siostra, pochylając się nade mną.
-Niepotrzebnie, przecież jestem nie do zdarcia. Patrz tylko-odparłam, po czym spróbowałam wstać. Następnie syknęłam cicho i z powrotem upadłam.
-Nic ci nie jest?-spytała zaniepokojona Risa. To samo pytanie powtórzyła Saminaria, która podeszła do mnie, kiedy zauważyła, co się stało.
-Sama nie wiem... to chyba nie był dobry pomysł, żeby już wstawać. Trochę mnie rozbolała moja rana na grzbiecie-powiedziałam, siląc się na jak najbardziej bolesny ton głosu.
-Dobrze, że sama doszłaś do tak mądrych wniosków-odparła Saminaria.
-Może pójdę po jakieś zioła?-zaoferowała się Risa. Spojrzałam na nią z niepokojem i już chciałam jej tego stanowczo zakazać, ale w porę się opamiętałam i przybrałam znów wyraz pyska pełen bólu.
-Nie wiesz, gdzie są ani jakie przynieść. Ja postaram się coś załatwić, zaraz wrócę. A ty tutaj leż i więcej nawet nie myśl o wstawaniu-upomniała mnie Saminaria, po czym odeszła, zostawiając Risę i mnie same na nieokreślony czas. Mogło to trwać godzinę, ale też dwie minuty, więc musiałam się spieszyć. Kazałam się Risie do mnie zniżyć i szepnęłam jej:
-Słuchaj, uprzedzając twoje pytania, nic mi nie jest. Trochę tylko jestem ranna, ale to przed chwilą udawałam. Musimy poważnie porozmawiać, ze wszystkimi członkami. Niestety to będzie trudne. Chcę jednak, abyś porozmawiała ze Spear'em. O czymkolwiek. Najlepiej pójdźcie razem na spacer wokół klanu, tak, żeby specjalnie natknąć się na władcę. Zaoferuj, że chcesz ze mną zostać i pilnować mnie, kiedy reszta koni wieczorem ruszy dalej. Spear, jako że będzie ci towarzyszył, również to zaoferuje. Poproś jeszcze Arrow'a, żeby z wami został, jako medyk. A jeśli władca uzna, że Arrow ma zbyt niską rangę, poproś naszego brata, aby został z nami na wszelki wypadek, gdyby ten wyższy rangą medyk, który ze mną zostanie, potrzebował jego pomocy. Nazmyślaj coś, że się o mnie martwisz, z Arrow'em pewnie i tak pójdzie ci łatwo. Ja udam, że nie mogę jeszcze wyruszyć z innymi końmi w drogę, a w obecnym stanie to nie będzie trudne. Władca zostawi mnie, a wraz ze mną kilka koni, w tym ciebie, Spear'a i Arrow'a. To już trójka, a nawet jeśli ktoś jeszcze będzie nam towarzyszył, myślę, że będą to maksymalnie dwa konie. Tak więc łatwiej będzie załatwić wszystko tak, żebyśmy ty, Spear i ja zostali sam na sam, nie wzbudzając przy tym niczyich podejrzeń. Mam już nawet mały plan na później, ale na razie najważniejsze jest, abyś to ty załatwiła, że towarzyszyć mi będziesz ty, Spear, Arrow i ewentualnie ktoś jeszcze. Rozumiesz?-spytałam. Risa niepewnie kiwnęła głową, po czym zadała mi jednak jeszcze kilka pytań, aby się co do wszystkiego upewnić. Odpowiedziałam jak umiałam najprościej i zarazem najdokładniej. Miałyśmy szczęście, że w celu zapewnienia mi spokoju nikt nie kręcił się wokół, dopóki nie wróciła Saminaria z nowymi ziołami. Potem Risa i ja rozmawiałyśmy jeszcze przez chwilę o moim stanie zdrowia, aby wszystko brzmiało zwyczajnie, jak byśmy były tylko dwoma troszczącymi się o siebie siostrami. Po jakimś czasie udałam, że jestem zmęczona, pożegnałam Risę i postanowiłam trochę odpocząć, myśląc jednocześnie nad dopracowaniem dalszej części planu. Choć teraz wszystko i tak zależało od mojej siostry i władcy.
<Shi?>

23.06.2019

Od Virginii- Seria treningowa #5

Z samego rana namówiłam jeszcze na chwilę walki moją matkę. Potem na spokojnie zjadłam drugie śniadanie. Kiedy nieco odpoczęłam, zgłosiłam się na ochotnika do wzięcia udziału w zwiadzie terenu. Zawodowi zwiadowcy ostatnio mieli dużo roboty, bo gdzieś w okolicach klanu ktoś podobno widział jakichś ludzi. Oni zatem mieli za zadanie to sprawdzić, a do nas należało ogarnięcie terenów najbliższych. Postanowiłam, że w ten sposób zapunktuję u władcy i innych członków, a do tego zwiad również wpływa jakoś na kondycję. Na pewno lepiej od samego stania/siedzenia/leżenia. Podczas wykonywania naszego zadania natknęliśmy się na grupę ludzi, której szukali zwiadowcy (cóż za przypadek) i zajęliśmy nimi. Było ich "aż" troje, dwie kobiety i mężczyzna, niestety zauważyli nas i wywiązała się krótka walka, a dokładniej to musieliśmy ich jakoś przepłoszyć. Na szczęście ludzie ci nie chcieli albo nie mogli zadzierać z grupą wkurzonych, gotowych do walki koni, toteż szybko ustąpili, a my mogliśmy wrócić do klanu i donieść o wszystkim władcy. Pozwoliłam sobie znowu odpocząć, gdyż było już popołudniu. Wieczorem przed pójściem spać postanowiłam zrobić sobie jeszcze dość długą przebieżkę. Mój trening tego dnia za specjalnie nie powalał, ale i tak czułam, że z każdym dniem zbliżam się do osiągnięcia wymarzonej kondycji.

22.06.2019

Od Virginii- Seria treningowa #4

A dziś nadszedł czas na skoki. Uznałam tak, kiedy znalazłam w lesie idealnie nadający się do tego, przewalony pień. Po paru przeskokach nad nim zaczęłam odczuwać zmęczenie, ale niezmordowanie ćwiczyłam dalej. Kiedy zrobiłam sobie chwilę przerwy, zawiał lekko chłodny wiaterek, przez co moje ciało zaczęło lekko drżeć. Uznałam, że to sygnał do dalszych ćwiczeń. Na początku liczyłam wszystkie wykonywane skoki, ale po pewnym czasie dałam sobie spokój. Wolałam wszystkie swoje siły wlać w trening. Później wróciłam do klanu i jak gdyby nigdy nic porozmawiałam z paroma końmi. Musiałam w końcu podjąć jakieś konkretne działania względem frakcji. Pragnęłam zdobyć nowych członków i jak najszybciej oddzielić się od Klanu Mroźnej Duszy. Znając naszego władcę, jeśli grupa koni samoczynnie zdecyduje się odejść, nie zabroni nam tego ani nie będzie jakoś nachalnie próbował nas powstrzymać. A jako osobny klan urośniemy w siłę i zaatakujemy to stado, aby wszystko w końcu stało się takie, jakie od samego początku być powinno. W tym celu również ja, jako przywódczyni, muszę sprawiać szczególnie dobre wrażenie, dbać o swoją pozycję i trenować, trenować, trenować ile mogę. Aby być zawsze gotowym do walki. To mnie olśniło. Na koniec dnia odszukałam moją matkę, gdyż Risy znowu nie mogłam znaleźć. Ku mojemu zadowoleniu, klacz zgodziła się poćwiczyć ze mną walkę. Trening trwał aż do wieczora. Od razu przypomniały mi się czasy dzieciństwa, kiedy to właśnie matka mnie trenowała i przekazywała wiedzę, z której teraz korzystam. Gdyby nie ona, nie byłoby mnie dziś tu. Albo byłabym, tylko wiodłabym nudne życie zwykłego członka stada. Wieczorem skończyłyśmy nasz trening. Nie mogłam niestety ćwiczyć też za wiele. Bałam się, aby nie zwróciło to niepotrzebnie niczyjej uwagi.

21.06.2019

Od Arrow'a do Zee "Poznaj moją rodzinkę"

-Jasne. Ale musisz mi ją koniecznie kiedyś zdradzić-odparłem.
-Zdradzę na pewno. A teraz może się przejdziemy?-spytał Zee. Byłem trochę zaskoczony, myślałem, że będzie chciał trochę pomyśleć o pocztówce albo liście, ale skoro sam to zaproponował...
-Oczywiście, czemu nie-powiedziałem. I ruszyliśmy na nasz krótki spacer, tak jak zaplanowaliśmy.
~*~
Naris i Nivero byli ciekawi świata, jak to źrebaki. Cały czas uważnie się wszystkiemu przyglądały, sprawdzały, zaglądały w każdy zakamarek. Erina i ja musieliśmy mieć normalnie oczy w tyłkach, żeby tylko tą dwójkę upilnować. Moja partnerka właśnie dawała pouczający wykład Nivero, który nieopatrznie za bardzo się od nas oddalił. Znowu.
-Mojego brata chyba aż za bardzo ciągnie do innych źrebiąt. Stale by się tylko z nimi bawił-powiedziała Naris, która stała obok mnie.
-Z tobą jest chyba wręcz przeciwnie, co?-spytałem.
-A to źle?-zaniepokoiła się nieco klaczka.
-Nie, skądże. Każdy z nas jest inny i każdy ma inny charakter, inne potrzeby. Ty jesteś bardziej typem samotniczki, nie potrzebujesz dużego czy częstego towarzystwa. Ale to nic złego-upewniłem ją. W tej samej chwili kątem oka dostrzegłem jakiś ruch. Wyprostowałem się i spojrzałem za Naris. Klaczka po chwili odwróciła się, zaciekawiona tym, co tak bardzo przykuło moją uwagę. W naszą stronę zmierzał Zee.
-Witaj, Arrow-powiedział, podchodząc do nas.
-Witaj Zee. Chyba jeszcze nie mieliście okazji się poznać. Zee, to moja córka Naris. Naris, to Zee, mój przyjaciel. Możesz go chyba nazywać wujkiem, jeśli chcesz. I o ile sam zainteresowany się zgodzi-powiedziałem, spoglądając w stronę swojego przyjaciela.
-Nie mam nic przeciwko. Cześć mała!-zawołał Zee, schylając się do mojej córki.
-Nie jestem mała!-zawołała ta buntowniczo. Oboje zaśmialiśmy się. W tym czasie dołączyli do nas Erina i Nivero.
-A co się tutaj dzieje?-spytała moja partnerka.
-Nawiedził nas Zee-odparłem. Potem poznałem jeszcze mojego przyjaciela z moim synem.
-A co cię właściwie do nas sprowadza?-zapytała Erina.
-Właściwie to...mam pewną sprawę do Arrow'a i chciałbym pogadać z nim na osobności-odparł ogier. Popatrzyłem zdziwiony najpierw na mojego przyjaciela, a potem na Erinę.
-No cóż, w takim razie, jeśli to dla ciebie nie problem, możesz zostać chwilę sama ze źrebakami?-spytałem moją partnerkę.
-Jasne, żaden problem. Przecież opieka nad tymi szkrabami to sama przyjemność-odparła klacz.
-Oczywiście! Nie no, ja już wiem, jak one potrafią dać w kość-powiedziałem.
-A co to są "szkraby"? I co to znaczy "dać w kość"?-zainteresowała się Naris. Zee i ja oddaliliśmy się, podczas gdy Erina zaczęła im tłumaczyć owe zwroty.
-A więc? O czym chciałeś pogadać?-spytałem.
<Zee?>

21.06.2019

Od Virginii-Seria treningowa #3

Szybkość szybkością, zwinność zwinnością, kamuflaż kamuflażem, ale jest przecież coś jeszcze-myślałam, przechadzając się po lesie. I w końcu to znalazłam. Było nawet lepiej, niż się spodziewałam, bo trafiłam na trzy młode drzewa od razu. Pierwsze przewaliłam dość szybko, dopiero przy drugim napotkałam lekki opór. W końcu jednak i ono mi się poddało. Największy problem miałam przy trzecim. Opadłam z sił, a ponadto to drzewo było solidniejsze od pozostałych, już na pierwszy rzut oka. Większość pewnie właśnie z tego powodu rozwaliłaby je na początku, ale ja nie należę do większości. Zostawiłam je na koniec, aby mój trening był jeszcze cięższy, a przez to lepszy. Znów czułam, jak moje ciało się męczy i zaczyna mieć już dość, ale nie poddawałam się. Raz za razem uderzałam w drzewo to przednimi, to tylnymi kopytami. Usłyszałam trzask i pień lekko się przechylił. Uśmiechnęłam się tryumfująco i kontynuowałam swoją pracę. Teraz, po wykonaniu pierwszego kroku, było już o wiele łatwiej. Drzewo w końcu poddało się. Mój trening zakończył się sukcesem, chociaż...Nie chciałam, aby się jeszcze kończył. Zamiast tego wyznaczyłam sobie linię mety przy dość dużym głazie i start przy wysokim drzewie. Dociągnęłam tam pień zwalonego drzewa. Chwilę odpoczęłam i zaczęłam ów pień ciągnąć w stronę głazu, a potem z powrotem. Nie było to łatwe, w końcu nawet młode drzewko trochę warzy. Całą serię udało mi się powtórzyć cztery razy. Był to zadowalający wynik, ale jeszcze nie taki, jaki chciałam osiągnąć. Wiedziałam, że stać mnie na więcej, tylko muszę się bardziej postarać na następnych treningach. Wróciłam do klanu, wycieńczona, ale z gotowym planem na dalsze ćwiczenia.

20.06.2019

Od Virginii- Seria treningowa #2

Chodź niechętnie, zgłosiłam się dziś, aby pomóc w opiece nad dziećmi Arrow'a i Eriny. Nivero i Naris. Nivero i Naris. Nivero i Naris-powtarzałam sobie w myślach, aby nie zapomnieć albo nie popełnić jakiejś gafy. Nie wiem, kto był bardziej zdziwiony moją propozycją, ja czy Arrow z Eriną. Nie interesowałam się za bardzo, co oni będą robić. Miałam swój własny plan. Na szczęście opieka miała trwać tylko dwie godziny, a źrebaki miały szczerą ochotę się pobawić. Namówiłam je na grę w chowanego, co by poćwiczyć swój kamuflaż, a berek pozwolił mi na choć niewielkie udoskonalenie mojej zręczności. W końcu każdy trening się liczy, a wolałam już trenować pod postacią zabawy ze źrebakami, niż proponować komuś, żeby grał ze mną w chowanego albo w berka. A kiedy Arrow i Erina wrócili, poszłam jeszcze na miejsce, gdzie trenowałam wczoraj i zrobiłam kolejną dwudziestkę biegów między dwoma drzewami.

19.06.2019

Od Niver'a do Tantai

Po spotkaniu z wilkami byłem lekko przestraszony, one mogły nas zranić, a na początku swojego istnienia nie chciałem już do końca życia być przytłoczony przykrymi zdarzeniami z przeszłości kilkudniowego źrebięcia, które wielu rzeczy jeszcze nie miało okazji doświadczyć.  Swój lęk starałem się to ukryć przed innymi. W końcu nie chciałem nikogo martwić. Odszedłem trochę od rodziców rozmawiających z jakimś ogierem czekoladowej maści, żeby przyjrzeć się pobliskiemu lasu. Oczywiście za chwilę chciałem do nich dołączyć, ale jednak ciągnęło mnie do poznania nowego terenu. Ten świat był taki wielki, że nie ograniczał się tylko do paru miejsc, które już poznałem. O wiele ciekawszym doświadczeniem było poznawanie nowych, które są inne i ciekawsze od nich Mama pewnie się nie spostrzeże, gdy zniknąłem na parę chwil, przecież nie chce odchodzić zbyt daleko. Nagle zwiedzając okolicę natknąłem się na klaczkę szampańskiej maśći. Podszedłem do niej.
- Cześć. Jak się nazywasz? - Zapytałem chcąc ją poznać i najwyżej zaprzyjaźnić się z nią. Odpowiedź padła po chwili milczenia. Ona nazywała się Tantai.
- Jesteś tu sama? Z nikim się nie bawisz?
- Nie. Lubię samotność. Można pomyśleć w spokoju. A obecność innych źrebiąt nie jest czymś co lubię.
- A może jednak byś się pobawiła ze mną?
<Tantai? Nie wiem gdzie jest teraz wena;-;>

19.06.2019

Od Virginii- Seria treningowa #1

Ok, Virginia, czas się trochę podciągnąć w kwestii sprawności. Dasz radę, nie ma innej opcji-pomyślałam. I to była ostatnia rzecz, na którą sobie pozwoliłam. Bo jeśli chciałam, aby mój trening miał jakikolwiek sens, musiałam skupić się na samym trenowaniu, a nie myśleniu o niebieskich migdałach. Ruszyłam biegiem w stronę dużego, grubego drzewa. Dobiegając do niego, zwolniłam nieco, okrążyłam jego pień, po czym pogalopowałam dalej, ile tylko sił w kopytach, do miejsca, z którego rozpoczęłam swój szaleńczy bieg. Obiegłam drzewo, które tam stało. Było nieco chudsze niż to drugie, ale za to z głównego pnia wyrastało więcej gałęzi, na które musiałam uważać. Całą serię powtórzyłam jeszcze dwadzieścia razy, po czym pozwoliłam sobie na chwile odpoczynku. Czułam strużki potu spływające mi po karku, w dół. Krople kapały ze mnie, jakbym przed chwilą moczyła się w jeziorze. Z każdą chwilą, kiedy mój puls się uspokajał, wzrastało odczucie zmęczenia. Zignorowałam je jednak. Po dziesięciu minutach wypoczynku podeszłam do grubszego drzewa. Miałam pewien plan, ale w ostatniej chwili go zmieniłam i zawróciłam. Wiedziałam, że tamta roślina była zbyt solidna, abym mogła zrobić jej jakąkolwiek "krzywdę". Zamiast tego uznałam, że mogę połączyć pożyteczne z pożytecznym. Postanowiłam pousuwać wszystkie gałęzie, które wyrastały z drugiego drzewa i do których mogłam dosięgnąć. Kiedy skończyłam z tymi znajdującymi się najniżej, postanowiłam zająć się także pozostałymi. Kilka z nich udało mi się zerwać, stając na dwóch nogach. Opierałam się wtedy przednimi kopytami o pień drzewa, chwytałam gałązkę w żeby i ciągnęłam. Szczęściem w nieszczęściu było to, że dzięki ostatniej suszy były one zdecydowanie bardziej łamliwe. Kiedy uporałam się i z tymi, próbowałam jeszcze doskoczyć do przynajmniej kilku rosnących się wyżej. Przy okazji modliłam się w duchu, aby nikt mnie w takiej sytuacji nie zobaczył. Przeklinałam też moją siostrę Risę, z którą postanowiłam sobie poważnie porozmawiać, jak tylko ją dopadnę. W końcu skończyłam z gałęziami na dobre. Mój tor treningowy był teraz należycie oczyszczony, musiałam jeszcze tylko odrzucić wszystkie te patyki na bok, aby nie przeszkadzały mi, kiedy będę biegać wokół drzewa. Powtórzyłam swój bieg między tymi dwoma drzewami jeszcze kilka razy, po czym zdecydowałam się zakończyć trening na dziś. A Risie się naprawdę dostanie. Miała mi pomóc w treningu, a nawet nie przyszła, zołza jedna. Obawiam się, że ma z tym coś wspólnego ten jej...nowy znajomy-pomyślałam, wracając do klanu.

19.06.2019

Od Arrow'a Misja #8 "Nadzieja umiera ostatnia"

-Musisz iść?-spytała ze smutkiem moja partnerka Erina.
-Ja też o wiele bardziej wolałbym zostać z tobą i źrebakami w klanie, ale obowiązki to obowiązki-odparłem. Klacz westchnęła ciężko.-No już, postaram się jak najszybciej to załatwić i do was wrócić-dodałem pospiesznie, żeby podnieść ją na duchu.
-Jasne. To idź i załatwiaj to szybko-odparła z uśmiechem moja partnerka. Odwzajemniłem go, a potem pożegnałem się z Nivero i Naris. Dostałem zadanie, aby uzupełnić zapasy ziół leczniczych, które nie mogły być długo przechowywane i w ten sposób często ich brakowało. W końcu, jakby nie patrzeć, od niedawna to było jedno z moich zadań. A ja chciałem wszystko wykonywać sumiennie. Nie żeby piąć się po drabinie w stadnej hierarchii, ale żeby pomagać potrzebującym. Być przydatnym. Niwelować ich ból i cierpienie. Odkąd pamiętam, zawsze wiele rzeczy mnie interesowało, a szczególnie zioła i ich lecznicze właściwości. A potem postanowiłem zostać właśnie medykiem, aby swoją wiedzę wykorzystywać dla dobra innych. Niedaleko od klanu znajdowała się polanka, na której zbieraliśmy większość ziół. Tam też udałem się w swoim pierwszym odruchu. Pomimo dokładnego przeszukania całej okolicy nie natrafiłem jednak na niektóre z roślin, które musiałem znaleźć. Westchnąłem więc, dostarczyłem do klanu dotychczas znalezione zioła i udałem się na dalsze poszukiwania. Mint przekonywała mnie, że to niepotrzebne, bo poradzimy sobie z obecnymi zapasami, ale chciałem wykonać swoje zadanie do końca. Poszedłem w stronę lasu. Opadłe, suche liście szeleściły mi pod nogami, podczas gdy ja zaglądałem w każdy zakamarek i pod każdy kamień, żeby znaleźć ukrywające się przede mną zioła. Dotarłem do grubego, zwalonego pnia. Rósł na skraju dość dużej dziury w ziemi. To znaczy, drzewo było kiedyś zakorzenione w tym miejscu, ale obecnie jego zupełnie martwy konar ciągnął się w dół po ścianie dołu. Najpierw sprawdziłem, czy w okolicach drzewa nie ma żadnego z poszukiwanych ziół, ale nie znalazłem nic takiego. Liczyłem na to, chociażby ze względu na fakt, że niektóre z nich lubią dość wilgotne, ciemne miejsca. Już miałem odejść, kiedy nagle spostrzegłem coś dziwnego na jednej z gałęzi. Wyrastała ona z martwego pnia nieco niżej. Ów dziwny przedmiot błyszczał się, kiedy padały na niego promienie światła przedzierające się między gałęziami pozostałych, żywych drzew, które nie poddały się jeszcze w swojej walce o prawo do życia. Coś wewnątrz mnie zmusiło moją osobę, żebym spróbował się temu dokładniej przyjrzeć. Oparłem kopyto na martwym pniu i sprawdziłem jego wytrzymałość. Wydawał się jeszcze w miarę solidny. Stanąłem na zwalonym drzewie i pochyliłem się w dół, aby dosięgnąć do miejsca, gdzie zawieszony był ten przedmiot. Niestety, nie udało mi się to. Nachyliłem się więc trochę bardziej, a kiedy nadal rzecz ta pozostawała dla mnie poza zasięgiem, zrobiłem jeszcze jeden krok do przodu. Postałem tak chwilę, kiedy nagle dało się słyszeć głośny trzask. Nim się zorientowałem, poleciałem w dół. Próbowałem jeszcze jakoś się zatrzymać, ale grawitacja pozostała bezwzględną. Spadłem prosto do dołu, a na deser zostałem jeszcze przygnieciony częścią drzewa. Pień, na którym stanąłem, pękł na pół i na jednej połowie wylądowałem, a druga mnie uderzyła. Moje ciało przeszyła fala bólu aż nazbyt dobrze odczuwalna. Po chwili ból skoncentrował się w jednym miejscu, tylnej prawej nodze. Zdołałem jeszcze wstać, unikając jednak stawiania na podłoży mocno bolącej kończyny. Zwaliłem z siebie resztki pnia i dokładnie się sobie przyjrzałem. Miałem mnóstwo zadrapań, które krwawiły, ale na szczęście nie nazbyt obficie. Martwiła mnie jedynie moja noga. Miałem nadzieję, że to nic poważnego i niedługo przestanie boleć. Najważniejsze było dla mnie, aby nie była złamana. Tymczasem spojrzałem w górę. Nie wyglądało to najlepiej. Od razu stało się dla mnie jasnym, że nie dam rady się wspiąć. A tym bardziej nie w takim stanie. Pokręciłem się nerwowo w miejscu, uważając na uszkodzoną kończynę. W końcu zdecydowałem się krzyknąć parę razy, choć zdawałem sobie sprawę, że niewiele to da. Przecież nie było tutaj nikogo oprócz mnie, jednak nadzieja zawsze umiera ostatnia. W międzyczasie zdołałem też obejrzeć rzecz, która tak przykuła moją uwagę. Jak się okazało, była to (chyba) bransoletka. Nie znałem się aż tak dobrze na ludzkich wyrobach, aby stwierdzić to z całkowitą pewnością, ale wydawało mi się, że to właśnie to. Przedmiot wykonany był z lekkiego, połyskliwego materiału, toteż iskrzył się w promieniach słońca, co, nie wiedzieć czemu, bardzo przykuło moją uwagę. Aż za bardzo. I pomyśleć, że utknąłem tutaj przez głupią rzecz, wytwór ludzkich rąk. Gdyby to chociaż była jakaś zmyślna pułapka... Ale nie, ja dałem się złapać na bransoletkę. Choć może nie powinienem tak myśleć? Gdybym wpadł w zasadzkę, byłbym pewnie o wiele bardziej ranny i wykończyliby mnie ludzie albo drapieżniki. A tak przynajmniej mam jakieś szansę, zanim wykończą mnie głód i pragnienie-pomyślałem z goryczą.
~Kilka godzin później, wieczorem~
Od dawna doskwierało mi pragnienie, a od jakiegoś czasu też lekki głód, ale starałem się to ignorować na ile tylko mogłem. Nie za bardzo byłem w stanie jeszcze chodzić. Moja zraniona noga spuchła i bolała z każdym krokiem. Przez kilka godzin nic się nie działo. Nie przechodził tędy dosłownie nikt, ani swój, ani wróg. Powoli zaczynałem tracić nadzieję, że w ogóle ktoś tutaj zajdzie. A co jeśli nie? A co jeśli to właśnie tutaj spotka mnie mój koniec? Akurat teraz, kiedy moje życie zaczęło się układać...-pomyślałem zrozpaczony. Starałem się jednak nie poddawać i nie popadać w paranoję. Musiałem znaleźć jakieś rozwiązanie. Myśl, myśl Arrow, myśl-ponaglałem sam siebie, jakby to mogło mi w jakikolwiek sposób teraz pomóc. Wtem do moich uszu dotarł jakiś głos. A właściwie głosy. W końcu rozpoznałem je. To były ludzkie głosy. Niedługo później byłem już nawet w stanie je rozpoznać.
-Jest tutaj! Znalazłam ją!-zawołał ktoś, a po chwili przy brzegu dołu pojawiła się ludzka sylwetka. Wskazywała błyszczący przedmiot, który wcześniej tak mnie interesował, a obecnie straciłem nim już całkowicie zainteresowanie. W końcu to przez niego i przez swoją głupotę tutaj trafiłem... Zaraz za nią zjawiły się kolejne trzy. Rozpoznałem, że są to najpewniej trzej potężnie zbudowani mężczyźni i jakaś kobieta. Jeden z nich głośno westchnął.
-Ech, biegać po całym lesie za jakąś głupią bransoletką...-powiedział.
-To nie jest głupia bransoletka! Wiesz dobrze, że w naszym rodzie przekazuje się ją z pokolenia na pokolenie!-zawołała kobieta.
-Zatem mogłabyś jej lepiej pilnować, nieprawdaż, siostro?. Ale, ale, widzę tu coś jeszcze interesującego-odparł mężczyzna, wskazując na mnie. Kiedy usłyszałem ludzi, dla bezpieczeństwa zbliżyłem się jak tylko mogłem do przeciwnej strony dołu, licząc na to, że mnie nie zauważą, niestety nie udało mi się to.
-Ojej! Tam jest koń!-zawołała kobieta.-Co teraz?-spytała, odwracając się do jednego z tych mężczyzn.
-Jak to "co"? Otgonbayar zejdzie tam, weźmie bransoletkę, a do konia przywiąże linię. Wciągniemy go tutaj i wykorzystamy. W końcu koń to pracowite i przydatne zwierzę, jak się je odpowiednio ułoży-powiedział mężczyzna.
-Ale nic mu nie zrobicie?-spytała z troską kobieta.
-Nie martw się, wszystko z nim będzie dobrze. Będzie u nas miał jak w niebie. Może nawet lepiej-odparł jej rozmówca. W tym czasie inny mężczyzna wziął linę, zawiązał ją sobie w pasie, a jej drugi koniec dał trzeciemu ze zgromadzonych ludzi. Opuścił się do dołu, a kiedy stanął na ziemi, zawołał coś niezrozumiałego do człowieka, który go asekurował. Ten zrzucił mu drugą linę. Otgonbayar (bo tak chyba miał na imię) zaczął się powoli zbliżać w moją stronę. Po drodze jedynie schylił się po błyszczący przedmiot i schował go do kieszeni.
-No koniku, poszczęściło ci się. Bez nas albo byś zdechł tutaj z głodu, albo by cię coś zjadło-powiedział mężczyzna, zbliżając się do mnie. Na ile tylko mogłem, cofnąłem się, lekko przy tym oczywiście utykając. Człowiek zatrzymał się.
-Bilguun, zobacz tylko! On chyba ma coś z nogą!-zawołał Otgonbayar. Mężczyzna, który wcześniej rozmawiał z kobietą, kucnął i pochylił się do przodu.
-Nie za dobrze to widzę. Zmuś go, żeby się trochę przeszedł!-zawołał. Otgonbayar ruszył w moją stronę. Nie chciałem robić tego, co kazali mi ludzie, ale jeszcze bardziej nie chciałem mieć nic do czynienia z tym człowiekiem. Cofnąłem się ponownie, tym razem jeszcze dalej, starając się ignorować ból, który od chodzenia tylko się nasilał. Mężczyzna na górze znowu głośno westchnął.-Niedobrze. Bardzo niedobrze-powiedział.
-Co jest?-zainteresowała się kobieta.
-Wygląda na to, że ma coś z nogą. Może nawet ma ją złamaną. W ogóle jakoś tak dziwnie chodzi-odparł Bilguun.
-I co teraz? Zostawicie go tak? Nie możemy przecież tego zrobić!-zawołała kobieta.
-Fakt. Zabijemy go-powiedział mężczyzna.
-CO?! Jak...Jak...Dlaczego chcecie to zrobić?!-krzyknęła jego towarzyszka.
-Byamba, nie bądź taka zaskoczona. Nie nada się do pracy, ale skoro już na niego trafiliśmy, to zabijemy go, żeby mieć co jeść. I tak zginie z głodu w tym dole, prędzej czy później. Albo zabiją go drapieżniki-odparł Bilguun. Z rosnącym niepokojem przysłuchiwałem się tej rozmowie. Czy oni naprawdę zamierzają mnie zabić? Choć w sumie, szybka śmierć z rąk ludzi jest chyba lepsza od powolnego konania z głodu...-pomyślałem.
-Ale obiecałeś, że nic mu nie zrobisz! Nie możecie go tak po prostu zabić! Ja...ja miałam dostać swojego konia! Ojciec mi to obiecał! Chcę właśnie jego!-zawołała kobieta.
-Nie bądź śmieszna! Ze złamaną nogą w ogóle go stąd nie wyciągniemy, a poza tym to nie damy rady zająć się nim tak, żeby złamanie dobrze się zrosło. Po co nam taki koń, który do niczego się nie przyda? Darmozjadom mówimy nie-odparł Bilguun.
-Nie mów tak! To też jest żywe zwierzę i też ma uczucia! Pamiętasz, co mówi nasze bóstwo? Nie zabijać...-zaczęła kobieta. Byłem jej wdzięczny, że tak uparcie staje w mojej obronie. A to się porobiło...Jestem wdzięczny za pomoc jakiejś ludzkiej klaczy...-pomyślałem.
-...jeśli nie ma takiej potrzeby. Ale musimy zabijać zwierzęta. Dla jedzenia. Potrzeba więc jest. A on, nic już dla niego więcej nie zrobimy-powiedział mężczyzna, patrząc poważnie na kobietę.- Otgonbayar, czekaj tam! Idę do ciebie, zajmiemy się nim razem! Zwierzęta wyczuwają zawsze swoją śmierć i robią się trochę agresywne, a nie chcę, żebyś przypadkiem zarobił kopytem w głowę. Sukh, podaj mi linę. Pomożesz tu zejść i zostaniesz z Byambą, żeby nie zrobiła czegoś głupiego-dodał mężczyzna, odwracając się w stronę swojego towarzysza.
-Nie! Bilguun, ja się kategorycznie nie zgadzam!-zawołała głośno kobieta, stając między nimi. Mężczyzna odepchnął ją lekko, tak, że pewnym było, iż nie mógł i nie zamierzał robić jej żadnej krzywdy.
-Przykro mi, ale jesteś zbyt miła i wrażliwa. Jak to kobieta zresztą....Poza tym, to ja tutaj wydaję rozkazy-powiedział pewnie mężczyzna. Nagle jednak zamarł, zupełnie jakby ujrzał coś lub kogoś za plecami swojego towarzysza, Sukh'a. Byamba chyba też zwróciła na to uwagę i cofnęła się z przestrachem, a sam Sukh odwrócił się i wkrótce także cofnął się, omal przy tym się nie potykając i nie wpadając do dołu.
-Co jest? Co tam się dzieje u was?-zaniepokoił się towarzyszący mi obecnie Otgonbayar.
-Wyciągamy cię-powiedział Bilguun, odwracając się razem z Sukh'iem w stronę dołu. Kazali swojemu towarzyszowi podejść do jego ściany i wspiąć się po niej, podczas gdy oni trzymali jego linę, aby cały czas była naprężona. Wkrótce mężczyzna znalazł się z powrotem na powierzchni i sam mógł ujrzeć to, co tak zaniepokoiło jego towarzyszy. Podczas wspinaczki jednak zsunęła mu się dodatkowa lina, po którą reszta nie kazała mu już się wracać. Zrobiłem parę kroków w jej stronę, ale zatrzymałem się po chwili. Nie chciałem opuszczać swojego obecnego miejsca, dopóki oni wciąż byli...zdecydowanie zbyt blisko mnie.
-Kurde, faktycznie, lepiej stąd zwiać. Wygląda na wygłodzonego-powiedział Otgonbayar, patrząc na coś, czego ja nie byłem w stanie dostrzec ze swojej pozycji.
-A poza tym nie mamy żadnej solidniejszej broni. Z niedźwiedziem lepiej nie zadzierać, zwłaszcza jesienią. Szykują się do snu i gotowe są wszamać wszystko, co im się po drodze napatoczy. A taki wygłodzony to już tym bardziej-powiedział z powagą Bilguun. Po chwili ludzie zaczęli się oddalać, nie słyszałem też już więcej od nich żadnych słów. Pewnie nie chcieli hałasować, aby nie zwrócić uwagi...niedźwiedzia. Pięknie. Jak nie oni, to niedźwiedź-pomyślałem z goryczą. Przybliżyłem się jednak do ściany dołu. Liczyłem, że jeśli zwierz tutaj podejdzie, to wtopię się na tyle w tło, że mnie nie zauważy. Najciszej jak mogłem położyłem się, uważając na zranioną kończynę. Dziwiło mnie, że sam nie wyczułem ani ludzi, ani niedźwiedzia, ale być może to przez to, że znajdowałem się w tym głębokim dole. To dodało mi jednak odrobiny nadziei. Bo skoro ja nie czułem ich, to może i niedźwiedź nie wyczuje mnie? Teoretycznie, będąc w tym dole, znajdowałem się poza jego zasięgiem, bo musiałby być samobójcą, żeby w ogóle próbować tu do mnie zejść. Ale to tylko teoretycznie. Bo praktycznie, jeśli rzeczywiście był bardzo wygłodzony, trudno stwierdzić, co mu do tego brunatnego czy brązowego, futrzanego łba strzeli.
~Kilka dni później~
Tkwiłem w dziwnym półśnie albo pół-omdleniu, wywołanym głodem i pragnieniem. Sam już nie do końca potrafiłem odróżnić swoje myśli od tego, co działo się naprawdę. Przypomniał mi się dźwięk głosu Eriny. Jej słodkie rżenie, krzyki naszych pociech... Nawet komendy wydawane czasem przez naszego władcę. Najbardziej jednak skupiłem się na przypominaniu sobie właśnie tego, jak brzmiała Erina. To mnie jakoś uspokajała. dodawało nadziei, że skoro ja jeszcze o niej pamiętam, to i ona pamięta o mnie. Oni wszyscy. Może jednak odnajdą mnie, choć sam już w to nie wierzyłem. Zamknąłem całkowicie oczy i przywołałem w myślach jedno ze wspomnień. Erina i ja biegniemy brzegiem jeziora, jeszcze jako źrebaki. Ścigaliśmy się, mimo że ja co kawałek zaliczałem glebę. Klacz jednak udawała, że nie widzi jak bardzo mi nie idzie, a nawet dawała mi trochę fory. W końcu straciliśmy zainteresowanie wyścigiem. Zaczęliśmy się nawzajem chlapać wodą, a potem jak na komendę razem zarżaliśmy. O tak, pamiętałem to dokładnie, jakby to było wczoraj. Niemal słyszałem ten dźwięk. Z każdą chwilą coraz dokładniej. W końcu jednak coś zwróciło moją uwagę. Otrząsnąłem się i bardziej skupiłem. Po chwili usłyszałem...rżenie! Prawdziwe, końskie rżenie! To nie mógł być wytwór mojej wyobraźni! Ostrożne wstałem. Przez tych kilka dni opuchlizna z nogi mi zeszła i wyglądało na to, że nie jest złamana, tylko porządnie stłuczona, ale i tak nadal trochę pobolewała. Po raz kolejny usłyszałem rżenie. Zebrałem wszystkie siły i sam głośno zarżałem.
-Arrow?!-usłyszałem w odpowiedzi. Od razu rozpoznałem ten głos.
-Tutaj! Erina, tutaj!-zawołałem. Klacz jeszcze kilka razy wykrzyknęła moje imię, a ja cały czas wołałem ją, aż w końcu odnalazła do mnie drogę i zatrzymała się na brzegu dołu.
-Uważaj, żeby nie spaść!-zawołałem.
-Spokojnie, dam radę. A co z tobą? Nic ci nie jest?!-spytała klacz.
-Mogło być lepiej, ale mogło być też gorzej!-odparłem. Erina pokiwała głową, po czym wyprostowała się i odwróciła.
-Tutaj jest!-zawołała.
-Do kogo mówisz?-zdziwiłem się.
-A co, myślałeś, że tylko ja jedna chciałam cię szukać?-zapytała moja partnerka, podczas gdy obok niej pojawił się Zee, a później jeszcze jakiś ogier, którego za dobrze nie znałem.
-Bez ciebie władca kazał nam nie wracać-powiedział z uśmiechem Zee.
-Ale to bez sensu. Nie dacie rady mnie wyciągnąć-powiedziałem.
-Damy-odparła pewnie Erina, po czym zaczęła się rozglądać.-Wykorzystamy tamtą linę-dodała, wskazując przedmiot zostawiony kilka dni temu przez ludzi. Pokręciłem przecząco głową.
-Nie da rady-powiedziałem.
-Da! Da. Rzuć nam tylko jeden koniec, a drugi chwyć w zęby-odparła Erina. Tak też zrobiłem. Po kilkunastu próbach udało mi się dorzucić im jeden z końców liny. Złapali ją w trójkę, a ja, tak jak kazała klacz, chwyciłem drugi koniec w zęby. Zacząłem się wspinać, podczas gdy pozostali ciągnęli mnie w górę, ale wkrótce poczułem, jak zaczynają mnie boleć mięśnie szczęk. Puściłem linę i znowu zsunąłem się kawałek w dół. Spróbowaliśmy jednak jeszcze kilka razy, aż stało się jasne, że tak tego nie załatwimy.
-Spokojnie, coś wymyślimy-powiedziała Erina.
-Jasne-odparłem, po czym uśmiechnąłem się lekko. W razie czego gotów byłem kazać im mnie zostawić, jednak tak naprawdę bardzo chciałem żyć i pragnąłem, żeby znalazł się jakiś sposób na uratowanie mnie. Wyciągnięcie stąd.
-Dobrze byłoby zawiązać ci tę linę, a potem cię wciągnąć-powiedział Zee.
-Sam tego nie zrobię-odparłem.
-Fakt. Wiązanie liny jest trudne, kiedy zamiast ludzkich rąk masz kopyta...-powiedział mój przyjaciel.
-Spróbujemy jeszcze raz. Nie łam się Arrow, damy radę-powiedziała pewnie Erina, po czym uśmiechnęła się do mnie lekko.
-Skąd masz tą pewność?-zapytałem.
-Bo jak nie uda ci się, to będę zmuszona z tobą zerwać. To będzie twoja kara, jeśli nie postarasz się z całych się dla naszych dzieci, dla mnie i przede wszystkim dla ciebie, jasne?-powiedziała moja partnerka. Byłem zaskoczona jej szczerością, ale też pewnością siebie i sposobem, w jaki przekazała mi tę wiadomość. Jednak... Dzięki temu poczułem, że faktycznie wstępują we mnie nowe siły.
-Dobra!-zawołałem, po czym chwyciłem swój koniec liny. Cofnąłem się aż pod przeciwną stronę dołu. Dzięki temu mogłem wziąć trochę większy rozbieg. Odezwała się uszkodzona kończyna, ale zignorowałem to. Ruszyłem przed siebie. Na początku wskoczyłem na resztki pnia i to pomogło mi łatwiej pokonać pierwszy, krótki odcinek drogi w górę. Całe szczęście ściana nie była zupełnie pionowa. Erina, Zee i trzeci koń ciągnęli linę z całych sił. Po kilku odbytych wcześniej, nieudanych próbach, byłem niesamowicie zmęczony, ale nie chciałem się poddawać. Mięśnie jednak znowu mnie rozbolały, tak samo noga, i już-już miałem się poddać, ale wtedy przypomniałem sobie, że robię to nie tylko dla siebie, ale też dla swoich bliskich, rodziny i przyjaciół. Wytrzymaj jeszcze trochę, Arrow-pomyślałem, dodając w ten sposób sobie otuchy. W końcu jakoś dotarłem do brzegu dołu, w tym czasie Eriny puściła już linę i podbiegła do mnie, aby pomóc mi wejść. Z czasem także Zee i drugi ogier mi pomogli, aż wreszcie znalazłem się z powrotem na powierzchni.
-Jesteś cały?-spytała z troską Erina.
-Mniej-więcej-odparłem.
-A co z twoją nogą?-zapytał Zee.
-Porządnie stłuczona, ale poza tym jest dobrze, tylko trochę boli-powiedziałem.
-Oby tylko w takim razie wszystko z nią później było dobrze. Żeby ci się nie pogorszyło...-Zee na chwilę urwał, spojrzał na mnie z lekkim niepokojem, ale widząc, że nie mam z tym żadnego problemu, kontynuował swoją wypowiedź, choć nie wrócił już do poprzedniej myśli.-Może potrzebny ci opatrunek? Jakieś zioła?-zasugerował mój przyjaciel.
-O nie, tylko nie mów mi o ziołach!-zawołałem.
-Co? Teraz do końca życia będziesz miał uraz do ziół? Trochę ciężko będzie ci w takim razie być medykiem-odparł z uśmiechem Zee.
-Jeszcze zostanę lepszym medykiem niż ty-odciąłem się.
-Jak dzieci-powiedziała Erina, przewracając oczami, a potem wzdychając.
-Ale cieszę się, że nic ci nie jest, Arrow-powiedział Zee.
-Ja też. I więcej nie rób nam takich numerów. Szukaliśmy cię kilka dni. To było straszne! Ale teraz wracajmy lepiej do klanu. Ty sobie odpoczniesz, a w międzyczasie wszystko sobie nawzajem opowiemy-zakomenderowała Erina. Nikt z nas nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu.

19.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #5

Hm, hm, hm. Czego to ja jeszcze nie próbowałem? - zastanawiałem się, skubiąc resztki soczystej, letniej trawy pod uschniętym drzewem. Jego powykręcane gałęzie sterczały na wszystkie strony, jak naelektryzowane. Musiało zostać pokonane przez tegoroczny mróz, bowiem jeszcze trochę liści kołysało się na ogonkach. Wytrzymałość, siła, pływanie, szybkość. To wszystko już przerabiałem. Mógłbym powalczyć...lecz Boroo miał inne plany i wybrał się na jedną ze swoich jednodniowych wycieczek. Nie mówiąc o Mivanie. Westchnąłem cicho, kręcąc głową. Skoki! Tak, skoki. - olśniło mnie nagle. Z ulgą zacząłem wcielać pomysł w życie. Byle tylko wyrzucić obraz klaczy z głowy.
Wpierw wybrałem się na brzeg jeziora, gdzie przez dłuższy czas galopowałem przed siebie, przeskakując hałdy żwiru i większość skał, ale rzadko trafiały się lepsze przeszkody. Zawróciłem w głąb lądu i skierowałem swe kroki do lasu. Odnalazłem mijane przeze mnie kiedyś miejsce pełne zwalonych pni i kładących się drzew blisko granicy, zapewne poszkodowane przez piorun. Tam dokończyłem porządnie ćwiczenia, starając się jak najbardziej zwiększyć dystans między moimi kopytami a powierzchnią bariery.

19.06.2019

Nieobecność (Ł)Owcy much - zakończenie roku!

Witajcie, drodzy członkowie i wszyscy goście!
Dziś mamy ten wiekopomny dzień zakończenia szkoły i rozpoczęcia wakacji - ciekawe, kto się bardziej cieszy, uczniowie czy nauczyciele? 
Z tej okazji pragnę wam życzyć wszystkiego najlepszego; jednym na nowej drodze życia w liceum, na studiach czy w pracy, innym po prostu kolejnego udanego roku, a wszystkim bez wyjątku wspaniałych, przyjemnie spędzonych wakacji. Mam też nadzieję na celujące i bardzo dobre świadectwa bez wyjątków :P.
A jak już wspominamy o wakacjach...Przechodząc do rzeczy, rozpoczynam je na ostro i już jutro, 20 czerwca, wyjeżdżam, do 23 czerwca. Nieobecny do tego dnia jest również autor Lisek. W związku z tym pieczę nad blogiem przejmuje reszta ekipy SZAPULUTU. Dziękuję bardzo za uwagę. Wznieśmy okrzyk na udany wypoczynek!
DO PIACHU!

~Łowca much


19.06.2019

Od Cardinaniego do Risy „Jak za dawnych lat zabij kamienie”

-Czyżby?- zapytałem z tajemniczym uśmiechem, reagując tym samym na jej wcześniejszy, cieplejszy niż zwykle gest. Parsknąłem cicho. Przed nami malował się spokojny, mongolski krajobraz. Potężne, pełne wszelakich rys drzewa- jak gdyby zmarszczki pojawiały się na ich zmęczonych wybrykami życia korach. Owe rośliny posiadały również bujną czuprynę o rozmaitych odcieniach delikatnej żółci i żywej zieleni. W otoczeniu jednak najbardziej wyróżniały się pobłyskujące oczy Risy na tle uroczej karosrokatej głowy. Wyglądały niczym skradzione odważnemu dżentelmenowi i pięknej damie jednocześnie- dziwne, lecz iście dobre połączenie, prawie jak dwa pasujące do siebie elementy układanki.
-Wplątujesz mnie teraz w zaprzeczanie własnym słowom?- zapytała z wyrazem pyska godnym diabła wpędzającego konie do czeluści swych otchłani ku własnej satysfakcji.
-Może...-stwierdziłem, obrzucając dorosłą już pannę znaczącym spojrzeniem.
-Czyżbyś potrafił się wysławiać jedynie pojedynczymi wyrazami?-jej ton wyrwał mnie z dziwnego uczucia snu.
-Czyżbyś potrafiła zadawać jedynie pytania?- uśmiechnąłem się szarmancko.
-Myślisz, że nie znam innych form wypowiedzi? Mogę na przykład... przyłożyć ci w pysk jak za dawnych lat-wyszczerzyła zęby, wyglądając przy tym, jak niepokorna księżniczka, co sprawiło, iż przez moment nie mogłem oderwać od niej wzroku.
-Wolę, chyba żebyś przyłożyła kamieniom nad jeziorem, do którego się zaraz udamy... jeśli tylko się zgodzisz- liczyłem, że skubana będzie miała ochotę na mały spacerek. Jak za dawnych lat...
<Risa? :3> 

18.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #4

Po śniadaniu i porannym ogarnięciu klanu zająłem się treningiem. Po krótkim namyśle postanowiłem zrobić powtórkę rozrywki z wpleceniem czegoś nowego. Zacząłem krążyć znów w leśnych okolicach - step wystarczyło przelecieć jednym spojrzeniem, by przekonać się, że w promieniu wielu kilometrów nie ma nic godnego uwagi. Szedłem dość długo, ćwicząc przy okazji zwinność, ale opłaciło się. Trafiła mi się gratka: cztery ludzkie opony, związane razem. Chwyciłem za sznurki i w pocie czoła ruszyłem przed siebie, w górę płynącej do Uws niewielkiej rzeki. W porze suchej zamieniała się właściwie w strumień, interesowało mnie jednak to, że biegła po dość stromym podłożu. Ciągnięcie takiego ciężaru pod górę należało do bardzo wyczerpujących zadań. Słońce zeszło już dawno z punktu szczytowego, nim dotaszczyłem kawał balastu na miejsce, gdzie teren wypłaszczał się już zdecydowanie. Zanim ruszyłem w drogę powrotną, napiłem się i pożywiłem obficie, bowiem w okolicy roślinność rosła niezwykle smaczna.

17.06.2019

Od Arrow'a do Eriny "Ładna pogoda"

Kiedy źrebaki były już nakarmione, postanowiliśmy przejść się trochę z nimi, powoli i z częstymi przerwami, żeby poznały lepiej świat, w którym przyszło im teraz żyć. Później wróciliśmy donaszego klanu. Przybycie nowych członków wywołało oczywiście lekkie poruszenie, ale nie aż tak wielkie, w końcu narodziny i śmierć to może i dwa przeciwstawne procesy, ale towarzyszą wszystkim żywym istotom od zarania dziejów. Źrebięta były bardzo ciekawskie. Przyznam szczerze, że do końca nie dopuszczałem do siebie myśli, iż może się urodzić więcej niż jedno, ale widać los lubi robić niespodzianki. Wieczorem Naris i Nivero wypili jeszcze trochę mleka, po czym zasnęli.
-Pierwszy dzień nie poszedł nam chyba najgorzej, co?-spytałem szeptem, aby nie obudzić żadnego ze źrebiąt.
-Racja. I pozostałe też na pewno pójdą świetnie-odparła również szeptem Erina.
-Zazdroszczę ci optymizmu.
-Po prostu wiem, że będę świetną matką. A ty oczywiście świetnym ojcem-powiedziała klacz, a w jej głosie słychać było niczym niezachwianą pewność.
-Mam taką nadzieję. Nie chcę, żeby moje dzieci obwiniały mnie za kilka lat o swoje nieszczęśliwe dzieciństwo, które negatywnie odbije się na ich dorosłym życiu-odparłem. Erina prychnęła.
-Chyba czegoś się nawdychałeś, bo zaczynasz bredzić-szepnęła z uśmiechem na ustach moja partnerka, po czym stanęła obok mnie. Objąłem ją szyją, a ona pochyliła się nieco, aby mi to ułatwić. Staliśmy tak jakiś czas. Nie za bardzo pamiętam, co się działo później, ale najpewniej poszliśmy spać.
~Kilka dni później~
-Może pójdziemy się przejść? Dziś jest taka ładna pogoda-zasugerowałem. Erina i źrebaki były zachwycone, więc niedługo później ruszyliśmy na spacer. Lato ustępowało miejsca jesieni, toteż krajobraz stopniowo się zmieniał, przygotowując się na zimę. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się na niewielkiej polance, Erina i ja chcieliśmy się trochę posilić, a źrebaki miały okazje do zabawy albo przyjrzenia się niektórym roślinom, które jeszcze rosły. Po paru minutach zauważyłem, że moja partnerka dziwnie się zachowuje, cały czas jakby czegoś wypatruje i rozgląda się z niepokojem. Przywołała też dzieci, i kazała im nie chodzić po skraju polany.
-Co jest? Co się dzieje?-zapytałem z niepokojem.
-Sama nie wiem... Coś mi nie pasuje...-odparła. Jak na zawołanie w tej samej chwili z zarośli wyskoczył szary wilk i rzucił się w stronę Eriny, ale ta w porę zrobiła unik.
-Dzieciaki, do mnie! Biegniemy do klanu!-zawołałem. Naris i Nivero zaczęli biec, choć oczywiście w ich przypadku bieg był jeszcze bardzo niezdarny. Dodać do tego to, że ja także nie miałem się czym popisać... Strasznie się bałem o swoją rodzinę, którą dopiero co niedawno założyłem. Erina na szczęście szybko do nas dołączyła i zaczęliśmy uciekać, słysząc za sobą odgłosy pogoni. Drapieżników było na pewno więcej niż jeden. Wiadomym było, że ucieczka nam nie wyjdzie. Będziemy musieli walczyć. Erina może i sobie poradzi, ale ja? Miałem zamiar zrobić oczywiście wszystko, aby ich ocalić, ale wiedziałem, że w starciu z wilkami będę do niczego. Na pewno tego nie przeżyję, miałem jedynie nadzieję, że Erina, Nivero i Naris się uratuję. A może by tak poświęcić się? Zatrzymać się i powalczyć z wilkami, ile tylko dam radę? Kupię im w ten sposób czas, a i jak już przegram, drapieżniki będą miały ze mnie pewny łup i być może nie będzie im się chciało gonić Eriny i źrebaków. Zawsze jest jakaś szansa. W końcu to przeze mnie to wszystko, bo to ja wymyśliłem ten spacer-pomyślałem. Poszczęściło nam się jednak, hałas spowodowany gonitwą ściągnął w naszą stronę patrol zwiadowców z naszego klanu. Gdyby ktoś mi coś takiego opowiedział, nie uwierzyłbym w takie szczęście. Dzięki temu jednak mogłem porzucić swoje głupie myśli o poświęceniu się. W końcu bałem się też, że jeśli stanę do walki z wilkami, Erina nie będzie chciała mnie zostawić samego i wszyscy zginiemy. Halt i jakaś klacz pomogli nam z wilkami, zranili tego, który wydawał się być ich przywódcą, dzięki czemu pogoń na chwilę ustała, ale później wilki wznowiły polowanie. Jednakże nie dały rady odrobić strat i po jakimś czasie poddały się, a my mogliśmy zatrzymać się po przebyciu odpowiedniego dystansu. Cały czas rozglądałem się, aby mieć pewność, że wszyscy są. Po zatrzymaniu także to zrobiłem i zamarłem. Rozejrzałem się jeszcze raz. I jeszcze. I jeszcze. Efekt był za każdym razem taki sam. Ale...to nie mogło się zdarzyć. Przecież cały czas uważnie wszystkich obserwowałem, żeby mieć pewność, że nikogo nie zgubiliśmy! Podszedłem do Eriny, która nadal starała się uspokoić przyspieszony oddech i nie zdołała chyba jeszcze zauważyć tego, co dostrzegłem ja.
-Erina...Gdzie jest Nivero?-zapytałem z przejęciem. Miałem szczerą nadzieję, że klacz popatrzy na mnie jak na idiotę, a potem wskaże mi miejsce, gdzie nasz syn spokojnie sobie odpoczywa. Bo jak na razie nie widziałem go nigdzie. Byli wszyscy, łącznie z Naris, oprócz niego. Znowu zacząłem się obwiniać, że wpadłem na pomysł tego głupiego spaceru "bo ładna pogoda".
<Erina?>

17.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #3

Dziś postanowiłem skupić się na jak najszybszym rozwijaniu maksymalnej prędkości utrzymywaniu jej na jak najdłuższym dystansie. Po południu wezwałem do siebie Boroo i razem odeszliśmy trochę od stada na suchy, w miarę płaski kawałek stepu, gawędząc sobie o pogodzie i tym podobnych rzeczach. Koziorożec, gdy już zaakceptował swoją sytuację i brak powrotu, stał się nieocenionym towarzyszem.
Wpierw wyryłem kopytem linię startową w ziemi i rozgrzałem się nieco za pomocą tańca. Mój przyjaciel był jedyną istotą na świecie, której mogłem powierzyć ten sekret. Nie miał w sobie ani trochę z plotkarza, był tak cichy, że czasem ciężko było coś z niego wyciągnąć, a ujawnienia przez niego jakiejkolwiek tajemnicy próżno by oczekiwać...Na początku najpierw ruszał koziorożec, a gdy był w połowie trasy, ja dołączałem się do biegu. Moim zadaniem było dogonić go jak najszybciej. Później skupiliśmy się na wytrzymałości. Boroo stał daleko, w miejscu z widokiem na całą okolicę, a ja galopowałem prosto przed siebie, starając się utrzymać niezmienną prędkość. Kiedy zaczynałem już znacznie zwalniać, towarzysz dawał mi znak do zatrzymania się. Z każdym biegiem dystans się wydłużał. Ogólnie rzecz biorąc, lepiej szło mi w drugiej próbie sił. Byłem stworzony raczej do długich tras.

17.06.2019

Od Lumina do Zee „Dwaj psychole?”

~~Skip time: Teraźniejszość~~
-Hej!- usłyszałem za sobą i zadrżałem. Kiedy tajemniczy głos, a raczej jego właściciel ujawnił się, okazało się, że jest nim nikt inny niż Zee. Słyszałem, że ostatnio średnio mu się układało i być może korona by mi nie spadła, gdybym spróbował do niego zagadać, lecz jakoś... nie mogłem się przemóc? Nie potrzebowałem jego przy moim boku i szczerze dosyć miałem ostatnio rozrywki związanej z różnymi uroczystościami... Z jakiego powodu więc miałbym tracić energię na kogoś do kogo i tak odzywam się raz na rok i nie będzie wstydu, jeśli bym tego nie zrobił?
-Witaj...?- powoli odpowiedziałem, próbując odgadnąć intencje ogiera. Trochę wydoroślał, a przynajmniej miałem wrażenie, że powinien... Patrząc na moje zdanie o nim, powinno to być coś ważnego.
-Widziałeś może Mint?-zapytał jak gdyby nigdy nic, patrząc mi głęboko w oczy, na co cofnąłem się speszony. 'Nie, nie jestem takim psycholem jak ty, żeby ją odwiedzać w celu nawrócenia tępego umysłu'-chciałem odrzec, lecz ugryzłem się w język. W sumie skąd miałbym wiedzieć, gdzie poniosły kopyta jedną z lepszych, jeśli nie najlepszą medyczkę na terenie Mongolii.
-Nie- odparłem chłodno, machając łbem w obie strony dla potwierdzenia własnych słów- Ale pewnie Mivana ją widziała, przecież one lubią się ze sobą spinać. Czasem ma wrażenie, że to ich pasja- odrzekłem, mimo że kłótnię obu towarzyszek widziałem może dwa razy w życiu i to jakiś czas temu.
-Mivany przecież nie ma- powiedział. Przewróciłem oczyma. Połowę życia jej przecież nie ma i pewnie znów biegnie z maślanymi oczkami za swoim alfonsem. Teatrzyk bez dobrych aktorów...Zresztą jest dorosła, niech robi, co jej się żywnie podoba- Nie boisz się o nią?-dodał po chwili.
-Nie przesadzajmy-westchnąłem.
-Myślałem, że jesteś dobrym bratem- zaczął odchodzić z tym swoim smętnym wzrokiem.
- Zaczekaj...-odrzekłem powoli- Co się takiego stało z moją siostrą, iż nawet ty o tym wiesz?
< Zee?>

16.06.2019

Od Mivany ,,Podróż do lepszego jutra" cz. 1

Galopowałam przed siebie. Słońce zachodziło powoli, malując niebo w odcieniach pomarańczy. Pojedyncze chmury przybierały przeróżne kształty w bladych kolorach fioletu i różu. Tak, odeszłam, by odnaleźć siebie i spokój... Ale nie miałam planu, jak to zrobić. Nic, oprócz przeczucia, że idąc do przodu gdzieś zajdę, nie motywowało mnie, żeby nie stanąć na środku usychającego stepu i zwyczajnie zaczekać na śmierć. Zaczynało mi poważnie brakować wesołego, skrzekliwego głosu Avy, obojętnego do bólu, tak, że ogromna burza mogła przejść tuż obok, a on by nie mrugnął, Lumina. Nawet na widok tej pokręconej Mint zapłakałabym ze szczęścia. Jednak najbardziej na całym świecie chciałam móc przytulić się do miękkiej brązowej sierści Shiregt'a, pobawić się jego grzywą i zapomnieć o całym świecie... Ale nie mogłam. Mój cel, nieznany i kuszący, znajdował się przede mną, nie za mną. Klan dawał wiele - poczucie przynależności, stabilności i miejsce, które mogłam nazwać domem. Jednak musiałam to wszystko rzucić. W końcu to podróże zmieniły matkę, prawda? Z buntowniczej nastolatki w mądrą, rozsądną i czarującą klacz. Może ja również stanę się... Lepszą. Taką, jaką zawsze chciałam być. Będę idealna, wrócę i zadziwię wszystkich. Tak...
Zmęczona biegiem, zwolniłam do stępa. Kiedy spojrzałam w górę, miałam przed oczami gwieździstą połać. Szukanie tych dwóch, najważniejszych dla mnie gwiazd weszło mi krew tak bardzo, że robiłam to bezmyślnie, gdy tylko zapadał zmrok. Teraz mogłam zlokalizować jedynie tą należącą do mojej matki - już dawno temu zauważyłam, że niebo się przesuwa. Teraz mój ojciec krył się za nieboskłonem, by wypłynąć w pełnej światłości, gdy tylko nadejdzie na niego pora.
Zlokalizowałam duży kształt w ciemnościach. Wysokie drzewo, idealne miejsce na odpoczynek. Przystanęłam pod nim. Niechciane wspomnienia ostatniego samotnego wypadu z jedyną miłością mojego życia, kiedy stojąc pod rozłożystym dębem tak wiele wydarzyło się... Niby nic, jedynie sprzeczka i błyskawiczne pogodzenie, ale dla mnie był to krok milowy w znajomości. A ucieczką zrobiłam takich z trzy, ale do tyłu. Mivana, coś ty zrobiła?
Uciszyłam myśl. Nie mogłam zasnąć, musiałam pilnować, czy żaden zwierz mnie nie podchodzi. Jednak burza emocji, która eksplodowała w mojej głowie dziś dzień oraz zmęczenie ciała długą wędrówką działały na korzyść Morfeusza, który niedługo objął mnie swoim całunem utkanym ze snów.

16.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #2

Pobudka następnego dnia okazała się mokra i chłodna. Deszcz padał przez cały ranek, a słońce wyszło blade i słabe, za zastępami kłębiastych chmur. Przeżuwałem trawę w towarzystwie innych koni. Co jakiś przechodziły mnie dreszcze od zimna. Mokra sierść w takich warunkach schła bardzo, bardzo wolno.
W końcu wkurzyłem się trochę i równocześnie przypomniałem sobie o zaplanowanym treningu. Jeszcze jedna kąpiel nie zrobi mi żadnej różnicy. Ruszyłem kłusem nad piaszczysty pas brzegu  Chirgis. Jezioro było dosyć niespokojne, silniejsze podmuchy wiatru wznosiły niemałe fale. Powoli wszedłem do wody po pęciny, po nadgarstki, pod sam brzuch. Tu zatrzymałem się na moment, po czym skoczyłem przed siebie i zacząłem płynąć. Przepływałem kilka metrów, po czym zawracałem, dotykając stałego gruntu, i znów odbijałem się, za każdym razem wydłużając odległość. Raz jeden z bałwanów zalał mi pysk; natychmiast zawróciłem, prychając i krztusząc się. To dało mi powód do zrobienia pierwszej dłuższej przerwy. Po uspokojeniu się wróciłem do ćwiczeń. Nie były najbezpieczniejsze, ale...walka ze śpiącym tygrysem nie jest na pewno ani ekscytująca, ani rozwijająca.

15.06.2019

Od Shiregt'a - Seria treningowa #1

Spacerowałem przy granicy lasu, podgryzając roślinność. Mój umysł postanowił obrać za dzisiejszy temat dnia Temtsel Dotood i skierował me przemyślenia na ten tor. Miałem lepszą kondycję od większości członków klanu i byłem tego świadom, ale ostatnia porażka w walce z Mivaną, ostatecznie klaczą, dała mi do myślenia. Musiałem poprawić swoje umiejętności, jeżeli chciałem wypaść lepiej na następnych walkach, a także w zbliżających się igrzyskach, jak na władcę przystało.
Skręciłem w prawo, w puszczę. Idąc wolno, rozglądałem się za jakimś konkretnym przedmiotem do ćwiczeń. Przy okazji czasami zrywałem się gwałtownie do przodu i robiłem serię wygięć między drzewami, niekiedy zaliczając bliższe spotkanie z chropowatym pniem. Wreszcie moją uwagę przykuła leżąca pośrodku wykrotu kłoda. Niezarośnięta, a więc jeszcze świeża, niespróchniała, a co za tym idzie - ciężka. Idealna.
Zerwałem dwie długie witki bluszczu i owinąłem je wokół przedmiotu, po czym złapałem je w zęby i zacząłem ciągnąć z całych sił. W pocie czoła przedzierałem się przez las razem z tym bagażem, aż na otwartą przestrzeń. Tam porzuciłem balast i pozwoliłem mięśniom odpocząć, wypijając trochę wody z kałuży.

15.06.2019

Zawiązujemy współpracę z Viden!

14.06.2019

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Typ samotnika"

Usłyszałem za sobą wpierw stukot kopyt, a następnie ciche burknięcie, jednak odwróciłem powoli głowę dopiero po chwili, by natknąć się na stalowe spojrzenie siwki. Wyraźnie nie była w najlepszym nastroju. Nienawiść w jej oczach na mój widok stała się normą, świadczyły więc o tym inne sygnały. Między nami przez dłuższy moment trwała pełna napięcia cisza.
— Jesteś zadowolony? - spytała w końcu dziwnie obojętnym tonem.
— Nie. - odparłem, ku zdziwieniu Khairtai. - Znacznie przyjemniej patrzyłoby mi się na waszą dwójkę. Albo trójkę.
Odszedłem wolno w swoją stronę, zostawiając świeżo upieczoną matkę z jej własnymi myślami. Zdałem sobie sprawę z czegoś ważnego. Ta klacz nie jest szalona ani nie doznała żadnego cierpienia fizycznego przed...tym wszystkim. To w pełni świadomy, choć mało empatyczny, osobnik. Ma jakiś swój powód, dla którego nas nienawidzi. Tylko jaki?
~Około pół roku później~
Zatrzymałem się przy przechadzce obok grupki trzech źrebiąt zgromadzonych wokół Srebrii, nauczycielki podstaw, tłumaczącej coś swym podopiecznym. Moją szczególną uwagę zwróciła Tantai. Mała urosła zdecydowanie od swych narodzin i nie sprawiała żadnych kłopotów. Nigdy jednak nie widziałem jej w towarzystwie rówieśników poza lekcjami. Nie była ułomna ani odrzucona. Istnieją typy samotników, na co dzień wolących zabawę wyłącznie we własnym świecie, aczkolwiek u młodych koni nie jest to pożądana cecha.
Kątem oka zauważyłem zbliżającą się Khairtai. Przystanęła po drugiej stronie, obserwując uważnie zdarzenie. Zajęcia dobiegały powoli końca. W oddali kłusowała w kierunku grupy Rose. Spojrzałem na biologiczną matkę i skinąłem głową za przyzwoleniem w oczekiwaniu na dojście opiekunki. Podeszła do swojej córki i zamieniła z nią parę słów.
<Khairtai? Takie o.>

13.06.2019

Mała zmiana - wielkie znaczenie

W celu usprawnienia naszego systemu rang i punktów sprawności oraz uniknięcia pewnych absurdalnych sytuacji, postanowiliśmy podwyższyć nieco progi punktowe potrzebne do przejścia na kolejne poziomy stanowisk. W związku z tym następuje redukcja klas.
Doskonale wiemy, że człowiek lubi sobie ułatwiać życie, ale utrudnienia niekoniecznie muszą być złe - czasem mogą zdziałać wiele dobrego. Życzymy zatem powodzenia i dziękujemy za uwagę!

~Łowca much i ekipa SZAPULUTU

12.06.2019

Od Dantego do Specter "Przepraszam za kłopoty"

Zamilkłem, nie wiedząc zupełnie, co powiedzieć. To, co powiedziała klacz, było takie szczere, ale i w pewnych momentach bolesne, zarówno dla niej, jak i dla mnie. Cieszyłem się, że przynajmniej mój brat dał nam tymczasowo spokój, choć martwiłem się, że za niedługo przyciśnie mnie do muru, a przynajmniej spróbuje, żeby poznać całą prawdę. A co ja mu wtedy powiem? Jeśli prawdę, to całkowicie zhańbię Specter, nie mówiąc już o sobie. A jeżeli skłamię, to on to zapewne wyczuje. Cisza między nami przedłużała się, aż nagle przerwała ją Naero.
-Mamo...jestem głodna-powiedziała klaczka.
-Znowu?-zdziwiła się Specter, po czym krótko westchnęła.-No dobrze-dodała, po czym zaczęła karmić źrebię. W tym czasie Siraane i Leander zaczęli się bawić kawałek dalej. Nie mam pojęcia, dlaczego to zrobiłem ani co mnie podkusiło, ale zdecydowałem się do nich podejść. Źrebięta przerwały na chwilę zabawę i przyjrzały mi się uważnie.
-Pobawisz się z nami...ojcze?-zapytała Siraane. Z zaskoczenia aż zaniemówiłem. Skąd one wiedziały, kim dla nich jestem? Czyżby... z mojej rozmowy z Shiregt'em?
-Z chęcią-odparłem ku swojemu zaskoczeniu. Nauczyłem źrebaki jednej ze swoich ulubionych zabaw, w które często grałem za młodu, to jest chodzi mi o grę w berka. Co prawda obecnie praktycznie cały czas się potykały i wychodziło im to wszystko dość niezdarnie, ale miały mnóstwo frajdy.
-Mogę też się z wami pobawić?-spytała Naero, podchodząc do nas. Za nią szła Specter.
-Obawiam się, że to nie jest zabawa dla ciebie-powiedziała po chwili klacz. W jej głosie słychać było smutek i żal, a i sama Naero widocznie posmutniała.
-Zagrajmy w skojarzenia-zasugerowałem. Wytłumaczyłem chętnym źrebakom zasady gry. Bardzo się im ona spodobała, tym bardziej, że w zabawie udział wzięliśmy Specter i ja. Oboje zaś znaliśmy słowa, których znaczeń nie znały nasze dzieci, a które z chęcią poznawały. Potem źrebięta trzeba było jeszcze oprowadzić nieco po klanie. Jak na razie Specter i ja staraliśmy się ignorować ciekawskie spojrzenia. Wytłumaczyliśmy naszym dzieciom parę spraw, w tym to, że muszą zawsze być posłusznymi władcy, którym obecnie jest ich wuj. Przed zaśnięciem źrebaki trzeba było jeszcze raz nakarmić, a wkrótce po tym usnęły. Zbliżyłem się ostrożne i po cichu do Specter, aby nie obudzić żadnego z dzieci.
-Przepraszam-szepnąłem. Klacz popatrzyła na mnie zaskoczona.-Przepraszam, że sprawiam ci tylko kłopoty-powiedziałem.
<Specter?>

12.06.2019

Od Khairtai do Shiregt'a ,,Palące spojrzenie"

- Ah, jednak chodziło o Rose, Hypnos. - zawołał Shiregt, a odchodzący ogier zdołał go usłyszeć i kiwnąć głową.
Powoli podniosłam wzrok na gniadosza. Zacisnęłam usta i spojrzałam na Tantai. Zmrużyłam oczy i ciężko westchnęłam.
- Rose chciałaby zaopiekować się moją córką? - zapytałam, podnosząc łeb. Może nawet z lekkim oburzeniem, wymalowanym na smukłym pysku. 
- Dokładnie. - Shiregt kiwnął głową. - Nie mogę Ci w pełni zaufać, oddając pod opiekę tę klaczkę. Zapewniam, że będzie dobrze żyć wraz z Rose.
Uniosłam brew i prychnęłam, przewracając oczyma. 
- No dobra. Mogę ją jej oddać, ale pod warunkiem, że będę się mogła z nią spotykać, kiedy mi się podoba. Pasuje? - warknęłam pod nosem i delikatnie przysunęłam do siebie córkę. Najchętniej w ogóle bym jej nie oddawała, ale po części obudziła się we mnie litość. Nie chciałam niszczyć życia tej niewinnej istocie, mimo że tak bardzo jej nienawidziłam. Zamknęłam oczy, a po chwili je otworzyłam. 
- W porządku, ale nie za często. - władca zmierzył mnie chłodnym wzrokiem i spojrzał na Tan. Szampańska klaczka, zapewne nie wiedziała, co się dzieje, stała dosłownie przyklejona do mojego brzucha. Spojrzałam na nią żałośnie i podeszłam bliżej do Shiregt'a.
- Ale obiecujesz mi, że Rose zaopiekuje się nią, jak należy i nie naopowiada jej o mnie złych rzeczy? - chciałam się upewnić. Co jak co, byłam matką Tantai. A matka mimo wszystko dba o swoje dziecko. Nie znałam tej całej Rose i nie ufałam jej. Ani trochę. 
- Jestem pewien. Może jeżeli się poprawisz, będziemy w stanie zwrócić Ci nad nią opiekę. - ogier uśmiechnął się do Tantai. Raczej nie, Shiregt. Przepraszam. Zamarłam na chwilę. Byłam trochę nieobecna. Nie słyszałam głosu gniadosza. Jedynie głośny śpiew ptaków i szelest spadających liści. Wszystko działo się jak... W zwolnionym tempie? Tak, dokładnie. W zwolnionym tempie. To trudne tak rozstawać się z rodzonym źrebięciem. Przecież nie na zawsze! Będziesz mogła się z nią spotykać, przecież Shiregt to potwierdził, prawda? Khairtai, co się z Tobą dzieje do cholery?! Wcale nie lubisz tego źrebięcia.
- Mhm. Fajnie wiedzieć. - zarżałam ponuro i zmarkotniałam jeszcze bardziej, gdy na horyzoncie ujrzałam zbliżającego się Hypnosa, wraz z Rose. Przerzuciłam nienawistne spojrzenie na Shiregt'a. Ah! Tak bardzo nienawidziłam wszystkiego, co było spokrewnione z Yatgaar. Samego Shiregt'a też. Spojrzałam na Tantai, a potem na gniadosza. Gdy Hypnos i Rose się zbliżyli, popchnęłam córkę w ich stronę. Władca obrzucił mnie dziwnym spojrzeniem, a następnie odwrócił się tyłem.
- Zostawiam Was. - powiedział i rzucił znaczące spojrzenie Hypnosowi. Trudno było nie zauważyć. Tantai spojrzała na mnie przerażona, a potem obróciła się w stronę Rose. Zmarszczyłam czoło i wbiłam lodowaty wzrok w medyczkę, a następnie podeszłam do córki.
- Niedługo się zobaczymy. - powiedziałam, siląc się na łagodny ton. Odwróciłam się na kopycie, gdy usłyszałam zdziwione wołanie szampańskiej klaczki, zacisnęłam powieki. Nie słuchając dalej, wybrałam się na spacer wokół miejsca obozu Klanu. W pewnym momencie na drodze dostrzegłam Shiregt'a. Był... Sam. Burknęłam coś pod nosem i wbiłam w niego palące spojrzenie.
<Shiregt? Trochę zabrakło pomysłu. Wyszło takie sobie :P>

12.06.2019

Od Shiregt'a do Chocolate ,,Szara myszka"

Zee zyskał trochę w moich oczach, przyprowadzając ze sobą nową, przygodną członkinię. Porwani przez ludzi - historia jakich wiele. Oprowadziłem ją trochę po okolicy, wskazałem co ważniejsze konie w klanie, wypytałem o personalia. Klacz wydawała się miła, aczkolwiek niepewna i dosyć cicha, odpowiadała krótko i na temat. Widać było, że nie przepada za dużym, wytwornym towarzystwem. Starałem się traktować ją po koleżeńsku, żeby rozluźnić atmosferę. Napięcie jednak ulatywało dosyć powoli. Na ciemno-kasztanowatej sierści nowej widać było liczne blizny i zadrapania, świadczące o kłopotliwej przeszłości lub jakimś wypadku. Kończyny i pysk były podpalane, grzywa z białymi końcówkami. Na czole posiadała charakterystyczną gwiazdkę.
— Mam pytanie...jak chcesz pracować? - spytałem o ostatnią, ważniejszą rzecz. 
— To znaczy?
— Każdy w klanie ma swoje zadania do wypełnienia, aby nasza społeczność działała sprawnie. Możesz leczyć inne konie, uczyć je lub działać w terenie. Innymi słowy zostać medykiem, nauczycielem albo zwiadowcą. - wyjaśniłem, obserwując krążącego w oddali drapieżnego ptaka. Zauważył chyba właśnie zdobycz, bo zniżył lot i kierował się wyraźnie do jednego punktu. Tak jak podejrzewałem, nieoczekiwanie zapikował i chwycił coś z ziemi, odlatując prędko. Chocolate również zapatrzyła się na ten spektakl. - Hm?
— A, tak...więc mam do wyboru trzy rangi? Medyk, nauczyciel albo zwiadowca? - pokiwałem głową na potwierdzenie.
— Chciałabym zostać medykiem.
— Świetnie. - uśmiechnąłem się lekko. - Zostawiam cię teraz z Zee.
<Chocolate?>
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika