Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

30.06.2017

Od Shere Khana do La Vidy (S) - ,,Miłosna propozycja"

Gdy wróciłem do La Vidy, ta była właśnie w trakcie nader łapczywego picia wody. Nic dziwnego, musiała się mocno odwodni- pomyślałem. Doszedłem też do wniosku, że muszę wyznać klaczy, co do niej czuję, ale powinienem poczekać na lepszy moment. Teraz najważniejsze było dla mnie to, żeby w pełni odzyskała siły.
- Hej - powiedziała w końcu La Vida słabym głosem, gdy już skończyła pić.
- Hej, jak się czujesz?- zapytałem.
- Lepiej. Strasznie chciało mi się pić - odparła klacz. Spróbowała najpierw lekko się do mnie uśmiechnąć, a potem wstać. Niestety nadal była zbyt słaba, przez co upadła. Na szczęście nic sobie nie zrobiła. Położyłem się obok niej.
- Chyba jednak nie jest z tobą jeszcze aż tak dobrze - powiedziałem.
- Ale aż tak źle też nie - odparła La Vida.
- Heh, a ty jak zwykle uparta - skomentowałem.
- Gdybym nie była taka, jaka jestem, to byś mnie mógł nie lubić. Bo lubisz mnie, prawda?
- Oczywiście - odpowiedziałem.
- Wiesz... ja ciebie też bardzo lubię. Cieszę się, że dołączyłem do twojego klanu - powiedziała po chwili wahania klacz.
- A ja się cieszę, że podoba ci się mój klan - odparłem. Jeszcze chwile porozmawialiśmy, po czym La Vida stwierdziła, że jest zmęczona i zasnęła.
~~Kilka dni później~~
Przez te kilka dni klan cały czas stacjonował w jednym miejscu, gdyż wszyscy, którzy w jakikolwiek sposób zostali zranieni przez ludzi, musieli zostać do końca wyleczeni. La Vida także doszła do siebie. Już wieczorem, tego dnia, kiedy się wybudziła, uparła się, iż wstanie i się przejdzie, aby rozprostować kości. I faktycznie przespacerowała kilka metrów. Ku mojej uciesze, chciała, abym jej towarzyszył. I tak każdego dnia robiliśmy sobie coraz dłuższe spacery. Oboje czuliśmy się w swoim towarzystwie doskonale. Ostatniego dnia naszego postoju także postanowiliśmy się przespacerować. La Vida była już prawie w pełni sprawna, więc zaszliśmy dość daleko. Szliśmy tak i rozmawialiśmy sobie, aż w pewnym momencie zauważyłem zbierające się chmury.
- Chyba zanosi się na ulewę- powiedziałem.
- Na to wygląda. W takim razie nie ma na co czekać, wracajmy- odparła klacz. Ruszyliśmy w drogę powrotną, jednak nie zdążyliśmy dotrzeć do klanu przed deszczem. Lało naprawdę mocno, dlatego też postanowiliśmy przeczekać aż ulewa zelżeje pod drzewami. Wiadomo jednak, że taka ochrona nie jest zbyt dobra i już po chwili oboje byliśmy i tak mokrzy.
- Mongolia jest taka zaskakująca pod względem pogody- westchnęła klacz.
- Co racja, to racja- odparłem. Staliśmy jeszcze przez jakiś czas pod drzewami. Deszcz zaczął padać lżej, więc zdecydowaliśmy się ruszyć w drogę powrotną. Szliśmy w ciszy. Chociaż z zewnątrz wyglądałem na bardzo spokojnego, wewnątrz byłem kłębkiem nerwów. Czułem, że muszę teraz zadać to najważniejsze pytanie. Albo teraz, albo nigdy.
- Wiesz, La Vido, jutro wyruszamy z powrotem na wędrówkę. I jeszcze za nim wyruszymy, chciałbym ci się o coś zapytać.
- Tak?- klacz przekręciła głowę lekko w bok, aby móc na mnie patrzeć.
- Chciałabyś może... zostać moją partnerką?
<La Vida? Spoko:)>

29.06.2017

Od La Vidy do Shere Khana (S) - "Pustynia"

Ciemność. Długi czas byłą  tylko ciemność. Czułam się jak w pułapce. Żadnych krat, łańcuchów tylko nicość. Miałam wrażenie, że spadam, spadam i nie mogę spaść. Nie było żadnej ziemi, nie było niczego. Dosłownie pustka. Nagle zobaczyłam światło. Byłam na pustyni. Przede mną sucha, spękana ziemia. Tylko co jakiś czas sterty kamieni. Ruszyłam przed siebie. Choć postawiłam tylko kilka kroków, już miałam wrażenie, że płonę. Miałam wrażenie, że zamiast przełyku mam wyschnięte koryto rzeki, w którym powinna płynąć woda, a jednak jest wyschnięte. Po długiej wędrówce dotarłam do oazy. Stawiałam chwiejne kroki w stronę wodopoju. Weszłam w krzaki. Miałam już krok do wodopoju, ale zabrakło mi sił. Padłam na ziemię. Niby dookoła pełno krzaków, a jednak nie mogę ich ruszyć. Ciernie tylko zaszkodziłyby mi. Wyciągnęłam szyję, język, ale brakowało mi dosłownie dziesięciu centymetrów. Usiłowałam przesunąć się, ale odpowiedział mi tylko palący ból. Ból nogi. Ale zaraz... Skąd on się wziął. Przecież ani się nie przewróciłam, ani nie uderzyłam. Zamknęłam oczy, ale zaraz je otworzyłam. Zniknęła woda, zniknęły krzaki. Pojawiły się inne konie. Powoli zaczęłam sobie przypominać co się stało. Zaatakowali mnie ludzie. Kilku zabiłam. Postrzelili mnie w nogę, zranili mnie w bok. Potem ciemność i pustynia. Nagle ujrzałam nad sobą pysk Viki.
-Wody...-zdołałam wychrypieć.
Klacz powiedziała coś, ale ja zamknęłam oczy, nie mogąc wytrzymać słonecznego blasku który raził moje oczy. Otworzyłam je dopiero, gdy postawiono przede mną pojemnik z wodą. Zaczęłam łapczywie pić, gdy kątem oka zobaczyłam jakiegoś konia zbliżającego się w szybkim tempie. Delikatnie przekręciłam głowę. Teraz, gdy widziałam szczegóły, dostrzegłam, że to galopujący w moją stronę Shere Khann.
<Shere Khan? Przepraszam, że tak późno i krótko. Coś ostatnio nie mam weny, a jeszcze to zamieszanie na koniec roku, teraz jeszcze przygotowywania do obozu>

26.06.2017

Od Donatella do Calipso (F) - ,,Wyjaśnienia i zapoznanie siwki"

Przy boku przywódczyni mogłem czuć się spokojnie, jednak wcale tak nie było. Członkowie klanu patrzyli na mnie z lekkim zaniepokojeniem lub zmieszaniem. Moje pierwsze odczucie nie było pozytywne, wręcz się zestresowałem. Miałem jednak nadzieje, że w przyszłości jakoś przyzwyczają się do mojej obecności w ich stadzie. Pewnie rzadko widzą kogoś obcego, więc jasne było to, że czują lekkie zaniepokojenie. Nie wiedzą o nowym przybyszu totalnie nic. Nie wiedzą jak się wobec niego zachować, żeby go nie rozzłościć czy też nie zasmucić - przecież mógł przeżyć jakąś traumę. A co jeżeli zachowam się nietaktownie, co jeśli swoim pytaniem lub wypowiedzią go urażę? Pytania te i wątpliwości pewnie miotały tutaj zgromadzonymi, nie pozwalając im czuć się w pełni swobodnie w moim towarzystwie.
Szybko podniosłem łeb i przyśpieszyłem kroku by dogonić odchodzącą beze mnie klacz. Miałem nadzieję, że zajmie się mną dopóki nie zrozumiem systemu władzy w jej klanie. Bardzo dobrze zawsze mogła by mnie podrzucić komuś innemu - doświadczonemu osobnikowi, który by się mną zajął i mnie oprowadził. W pewnym momencie zastanawiałem się czemu zgodziłem się tu dołączyć. Moja samotność była może lekko męcząca, ale satysfakcjonowała mnie i pewnie inne istoty, które nie miały ze mną do czynienia. Teraz jednak mój spokój został zagrożony a moja przestrzeń osobista - pewnie runie w gruzach. Westchnąłem ciężko, sam skazując się na taki los - nadal męczyłem się sam ze sobą, a teraz narażam na mnie jeszcze innych, którym już zaczynałem współczuć. Z osobą mojego pokroju naprawdę trudno trzymać nerwy na wodzy czy też mnie znieść. Postanowiłem przełamać panującą wokoło nas ciszę, która zaczynała się robić coraz bardziej niezręczna.
- Przepraszam, Calipso tak? - upewniłem sam siebie, mówiąc to głośno. Wolałem przypomnieć sobie jej imię głośno by później w trakcie rozmowy nie palnąć czegoś nie odpowiedniego co mogło by ją razić.
- Tak - odpowiedziała krótko, ale jej ton głosu już wyraźnie złagodniał i mogłem dostrzec lekki uśmiech na jej pysku. Miałem nadzieję, że nie sprawie przywódczyni kłopotu należąc do jej klanu.
- Czy mogła byś mi opowiedzieć coś o swoim stadzie? - zapytałem się, w sumie z czystej formalności. Ten temat ani trochę mnie nie interesował, ale po chciałem zagaić jakąkolwiek rozmowę, w sumie było to czysto formalne pytanie. Klacz zastanowiła się chwilę nad odpowiedzią, jakby chciała wszystko najpierw dokładnie przeanalizować i dopiero po tym udzielić konkretnej i jasnej odpowiedzi.
- Cóż, jesteśmy wędrującym stadem, jak już zapewne zauważyłeś aktualnie idziemy wraz z południowym brzegiem rzeki Eg, z której czerpałeś wody - trafna lekko kąśliwa uwaga, którą jednak zignorowałem i pozwoliłem klaczy ciągnąć dalej - Nie widziałeś wszystkich członków, ale jest nas w sumie sześcioro, więc nie wydaje mi się byś miał jakiś problem z zapoznaniem się z resztą... - zrobiła krótką przerwę, po czym znowu kontynuowała - Wyznajemy politeizm, ale to z czasem zapoznasz się z naszymi bóstwami, mam nadzieję, że cię to jakoś nie zrazi, przecież każdy ma wolne kopyto w tej kwestii - zaznaczyła. Cóż, zdziwiłem się odrobinę, ale cieszę się, że nie jest to n mnie z góry narzucone. W oddali dostrzegliśmy pijącą siwą, stosunkowo małą klacz.
- Donatello, nie mam teraz czasu oprowadzić cię po terenach, na których aktualnie się znajdujemy, ale widzę kogoś kto może zrobić to za mnie - Calipso wskazała łbem na klacz. Ta jakby wiedziała o naszej obecności i intuicyjnie podniosła łeb. Kiedy tylko nas dostrzegła, żwawo do nas podeszła.
- Witaj Calipso! - siwa klacz przywitała się radośnie z przywódczynią z uśmiechem na pysku, po czym jej wzrok wylądował na mojej osobie - I witam...?
- Donatello - powiedziałem. Jej imię idealnie pasowało do jej jasnego, nieskazitelnego umaszczenia.
- Witam cię Krystal, cieszę się, że cię tu spotykam. Chciała bym byś oprowadziła tego tutaj, ponieważ ja niestety nie mam teraz na to aktualnie czasu. Była bym ci dozgonnie wdzięczna - wypowiedziała się Calipso. Jej ton głosu zmienił się diametralnie w delikatny ton, jakby w żaden sposób nie chciała urazić białej klaczy. Ta pokiwała twierdząco głową na znak, że się zgadza. - To zostawiam ci tego ogiera... nie zgub go gdzieś po drodze - zażartowała z uśmiechem szara klacz, zostawiając nas samych. Popatrzyłem z zaciekawieniem na siwkę.

<Calipso lub Krystal? Przepraszam, że nic nie wnosi do akcji, ale ja to taki sobie biedny statyczny człowieczek xd>

26.06.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Suma istnienia"

Zaśmiałam się krótko, odruchowo zatrzymując wzrok na jego grzywie i przesuwając go w stronę linii oczu.
- Jeszcze nie oślepłam. - teraz i on parsknął śmiechem, i na tym skończyła się rozmowa. Zewsząd dobiegał śpiew i gwizd przeróżnych ptaków, jednak rzadszy, niż rankiem. Często jeden z nich, szaro-bury, beżowo-czarny lub jednolicie hebanowy przelatywał błyskawicznie nad otwartym terenem i znikał pośród koron drzew. Do tej harmonii dołączało stukanie dzięciołów w pniach, szemrzenie przelewającej się w rzece wody, szelesty roślinności poruszanej przez dziką zwierzynę i chrupanie jakiegoś owocu przez Lociego. Na naszej drodze pojawiało się coraz więcej krzaków, aż oczywiste stało się, iż weszliśmy do lasu. Utrudniało to orientację, ale miałam nadzieję, że idziemy we właściwym kierunku. A raczej, że Edward wybrał właściwą drogę. W końcu podobno faceci mają kompas w głowie...Mech i gęsty podszyt skutecznie tłumiły nasze kroki, czasem tylko jakiś kolec pozostawiał bolesny, płytki ślad. Jednak puszcza robiła się coraz bardziej zwarta i ciemna, a między nas wkradał się niepokój. Musieliśmy wytężać wzrok, odsuwają łbem zwisające liany i inne rzeczy. Napięcie narastało, a pragnienie dawało o sobie znać. Pewnie minęło już południe. Wtem dostrzegłam jasną, złotą smugę, przypominającą brzeg strumienia, jednak nigdzie nie było wody. Kiedy podeszliśmy bliżej, okazało się to głębokim parowem, szerokim na jakieś 6 kopyt, efektem erozji i powolnego wyschnięcia okresowej rzeczki, powtarzanym od setek lat. Westchnęłam, spoglądając w dół, i serce podeszło mi do gardła. W życiu nie udałoby się nam zejść po stromych, wąskich półkach, zwłaszcza, że nie były to skały, a jedynie dobrze utwardzony piach. Przygryzłam wargę, rozglądając się na boki. Jak szeroki, tak i długi, a noc spędzona tutaj to nie jest dobry pomysł.
- Ścieżka. - powiedział nagle ogier.
- Hę? - mruknęłam. Wskazał kopytem na przeciwny brzeg. Faktycznie, widniała tam wyraźna droga, skręcająca w odpowiednim kierunku. Już się ucieszyłam, lecz pozostał problem przebycia rowu. Kątem oka obserwowałam Edwarda. Cofnął się, napinając mięśnie.
- Zaczekaj! - spojrzał na mnie zdziwiony - Pójdę przodem. W końcu jestem przywódcą. - poza tym, gdyby coś mu się stało...nie wybaczyłabym sobie. - pomyślałam, szykując się do skoku. Wolałam nie wyobrażać sobie dzielącej mnie odległości. Na moment zamknęłam oczy. Od razu zagalopowałam, Loci pisnął cichutko, z całej siły wtulając się w moją grzywę. Tuż przed krawędzią wybiłam się jak najmocniej. Poczułam uderzenie powietrza, nie miałam pod sobą już nic; trwało to sekundy, aż moje ciało uderzyło z hukiem o ścianę, wyciskając mi z płuc powietrze. Gwałtownie zaczerpnęłam powietrza, jednocześnie usilnie próbując się wdrapać na górę. Znalazłam oparcie na wystających korzeniach, jednak nie mogłam wciągnąć się za pomocą przednich nóg, ledwo dotykających skraju wąwozu. Piach i drewno nie wytrzymały. Wokół mnie pojawiła się tylko próżnia i pustka, której nic nie mogło zapełnić.
- Calipso! - krzyknął ogier. Spadłam bokiem na usianą żwirem, kamieniami i piachem ziemię. Jęknęłam, czując sączącą się powoli krew i ostry, kłujący ból. Mój towarzysz zszedł i przerażony wpatrywał się we mnie, próbując podnieść mój łeb.
- Spokojnie. - powiedziałam, choć w środku ogarniał mnie strach. Z niemałym wysiłkiem dźwignęłam się, i o mały włos nie upadłam. Podeszłam do zbocza i podniosłam przednią kończynę, wyciągając ją przed siebie. Wiedziałam, że to na nic, lecz zapamiętale próbowałam, z coraz większym uczucie beznadziei.
- Calipso, przestań! - ponownie usłyszałam krzyk przyjaciela. - Poczekaj, spróbuję zejść... - w tym momencie pod kopytami wyczułam jakiś ruch, średniej wielkości zwierzęcia. Z tą różnicą, że nie było samo.
- Edward, idź stąd! - odparłam stanowczo.
- W życiu! - wiadomo było, że odmówi. Skierowałam wzrok w górę i przełknęłam ślinę. Dwa wychudzone rysie, cienie samych siebie. Jeden, warcząc, próbował znaleźć zejście.
- Uciekaj żesz! Znajdź klan! - wydzierałam się. Z łatwością dopadłyby kolejny kąsek, który wkroczyłby do akcji. Zresztą... - pokręciłam głową. Moje istnienie nie ma sensu. - położyłam się i drżąc wpatrywałam się w drapieżniki. Starałam się nie spanikować. Burunduk popiskiwał w ich stronę, chyba grożąc im. Stado...oni wszyscy...Edward...muszą żyć. 
Będę mogła pokochać go...już na wieki.

<Edward? Spokojnie, nie mam zamiaru tu umieraćXD Zignoruj ostatnie zdanie, coś mi się wydaje że jeden kieliszek za dużoO_O>

26.06.2017

Od Calipso do Donatella (F) - ,,Mini wywiad"

Westchnęłam i nie patrząc mu w oczy milczałam, by nie dolewać oliwy do ognia. Po kilku minutach zastanowienia odezwał się:
- W takim razie, co musiałbym zrobić, by móc tu pozostać? - nadstawiłam uszu. Po chwili odparłam spokojnym głosem:
- Możesz dołączyć do nas. - zaproponowałam, grzebiąc kopytem w ziemi. Koń obejrzał się za siebie, a w końcu powiedział cicho, niemalże szeptem:
- Zgoda. - uśmiechnęłam się lekko, po czym wykonałam gest, by szedł za mną, i udałam się w kierunku obecnego miejsca pobytu stada. Postanowiłam pierwsza zadać pytanie:
- Jak się nazywasz?
- Donatello. - odrzekł z nutką dumy. - A ty?
- Calipso. - oddaliśmy się już trochę od rzeki, lecz nadal poruszaliśmy się w cieniu drzew, niebezpieczne blisko granicy między nim a prażącym słońcem na stepie. Znów zapadła cisza, dookoła niósł się tylko ptasi śpiew, ćwierkanie i gwizdy. Sylwetki członków klanu pojawiły się na horyzoncie.
- Właściwie, skąd pochodzisz? - spytałam z ciekawości, bowiem dręczyła mnie już ta monotonia i nuda wędrówki.
- Z południa. - wzruszył niby ramionami, gdy wkroczyliśmy między stado, zaniepokojone nowym przybyszem.
<Donatello? Wybacz, że takie chujowe, ale wena mnie tu nie słucha:(>

26.06.2017

Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,W drodze"

Wypatrując drogi, którą zeszłego południa podążałem aż do krzaczastego zagajnika, gdzie dołączyła do mnie Calipso, skinąłem twierdząco głową na znak, że powinniśmy wracać. Okolica w ogóle nie ułatwiała orientacji w terenie, a flora nie odznaczała się w żaden sposób, który teraz przychodziłby mi na myśl. Pozostaje tylko kierować się na wschód. Jestem pewien tylko tego, że właśnie stamtąd przyszliśmy. Przeniosłem wzrok na dereszowatą klacz, która przez chwilę przekopywała kopytem wciąż wilgotną ziemię aż nie odkopała stalowoszarego sztyletu. Podniosła go za pomocą pyska i wróciła do miejsca, w którym stałem z usadowionym przy kłębie burundukiem. Nie przerywając trwającej od dłuższej chwili ciszy, obejrzałem się za siebie na wyspę, która powoli wyłaniała się z wody i prowadzącą do niej groblę chcąc jak najlepiej zapamiętać drogę do tego miejsca. Nie wiadomo kiedy jeszcze może się przydać. Wkrótce potem wyruszyliśmy w kierunku domu. Jak na razie nie miałem problemu z utrzymywaniem przysięgi milczenia, którą złożyłem przed sobą tej nocy. Nie przypuszczałem nawet, że może okazać się to dla mnie tak proste. Wręcz przeciwnie, ponieważ czy cokolwiek może wymagać większego samozaparcia od powstrzymywania się od rozmów z kimś bliskim? Calipso skutecznie mi w tym pomagała nie mówiąc ani słowa, choć co czas przyłapywałem ją, tak samo jak ona mnie na tym, że patrzymy po sobie nawzajem. Wtedy stanąłem przed pierwszą próbą by nie zaśmiać się, a tym bardziej nie powiedzieć nic zaczepnego. Cały mój upór poszedłby wtedy na marne, a to nie jego brak sobie zarzucałem? W pewnym sensie tak. Nie zawziąłem się wystarczająco, by oszczędzić nam tego nocnego żałosnego przedstawienia, a wiedziałem, że jetem w stanie to zrobić. Skoro uparłem się mocno na to, żeby swojego prawdziwego imienia nie zdradzać nikomu i udało mi się to, to znaczy, że nie jestem aż tak beznadziejny za jakiego się uważam. Nie wiem tylko po co to robię. By odpędzić przeszłość? Można o niej zapomnieć, jednak nie odciąć się bez reszty. Przeszłość jest dowodem na to, że żyjemy jakakolwiek by nie była. W swojej nie zawiniłem niczym. Była doskonała, gdyby mi jej nie popsuto. W tym wszystkim to nie ja zawiniłem najbardziej, a czuję się jakbym cały dług wziął na siebie. Poza tym w tej chwili wiedziałem, że była to nie jedna rzecz, która na mnie ciąży.
- Mam coś na głowie, że tak mi się przyglądasz? - zapytałem, odrywając wzrok od lasu i przenosząc go na idącą obok klacz, która sprytnie spojrzała tam gdzie ja przed chwilą.
- Nie tylko ty jesteś na tyle spostrzegawczy, żeby zauważyć, że ktoś na ciebie patrzy - żachnęła się dereszowata, gdy parsknęłam śmiechem. - A ja mam coś na głowie? - dodała mrukliwie.
- Burunduka - wyjaśniłem, zachowując przy tym jednoznaczną powagę. - To on przyciągnął moją uwagę - powiedziałem i wtedy oboje się zaśmialiśmy. Przez następne kilka chwil znów żadne nie powiedziało ani słowa, jednak ja poczułem, że idzie mi się lżej. Moja dusza stała się mniej ciążąca. - No dobrze - zagaiłem. - Skoro mnie zaciekawił burunduk, to jak ty się usprawiedliwisz? - Calipso nie zawahała się ani przez moment.
- Ty miałeś zmartwienie.
- Już nie mam - odparłem, lecz zaraz dodałem. - To nie było nic ważnego.
- Za to wyglądałeś jakby było - uśmiechnęła się dereszowata, podczas, gdy na jej głowę wbiegł Loci.
- Musiałaś mi się naprawdę dokładnie przyglądać.

[Calipso?]

25.06.2017

Zakończenie eventów

Elo wam
Szkoła skończyła się już definitywnie, choć nadal czuć ją z odległości kilometra (przynajmniej w moim przypadku), ale to już tylko kwestia przyzwyczajenia. Życzę wam z tej okazji wspaniałych, przygodowych i ciekawych wakacji, połamania nóg i rąk, rekinów na morzu, oczywiście weny i chęci, i wszystkiego co kto lubi!
Nooo, wyniki miały być 24, ale znacie mnie:p Przemyślałam sobie to wszystko na spokojnie, chociaż wiele do przemyślenia nie było. Odnośnie kolejnych eventów, w lipcu zapewne będą. 70% szans, tak bym to określiła. Rok 1998 możemy zwać ,,rokiem wędrówki", a teraz ładna liczba: 1999! Dalej, bez zbędnego gadania:

Stanowisko Manufaktury
Tu popisała się tylko La Vida, niestety. Praca konkretna, dobra, i spodobała mi się, także opisy na zdjęciach są ładne. Widać, że włożyła w to swój czas i wysiłek. Tu zaprezentuję całość:
Amulet Ośmiu Bóstw
Wyświetlanie IMG_20170601_201729.jpgWyświetlanie IMG_20170601_201835-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202156-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202225-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202622-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202630-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202702-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202725-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202731-01.jpegWyświetlanie IMG_20170601_202814-01.jpeg
Zasłużyłaś na porządną nagrodę. Niech Ci będzie dane...ranga w świcie. Pod warunkiem, że przedtem napiszesz opowiadanie:)

Stanowisko gimnastyczne
Udział wzięli...ja i ja. Nieco nie fair, lecz cóż, ratuję nasz honorXDD Opowiadanie składało się z trzech części, natomiast oceny, z względów oczywistych, dokonała DODA, czyli Shere Khan. Tutaj fragment jej wypowiedzi:
Jak zwykle zrobiłaś bardzo ładne opisy no i spodobał mi się ten cytat w I części oraz że połączyłaś to jakoś z resztą fabuły poprzez częste wplatanie innych, prawdziwych członków, bo u mnie to było zupełne oderwanie od rzeczywistości. Wadą może być chyba tylko to, że mam lekkie wrażenie, iż było to trochę krótkie, ale za to wszystko było po kolei opisane i zrobione tak, jak powinno być.
Więc z czystym sumieniem mogę sobie przyznać odmłodzenie o 2 lata do wykorzystania w przyszłości na dowolnym koniu.

Stanowisko łucznicze
Tutaj się zawiodłam. Jest mi trochę przykro. To chyba naprawdę nie było zbyt trudne, serio. Przestałam dodawać zagadki nie tylko z powodu braku czasu pod koniec roku, ale miałam też wrażenie, że to ignorujecie...Mówi się trudno, żyje się dalej:D

Przeprowadzona została także ankieta na temat dodania znaków zodiaku. Wyniki przedstawiają się następująco:

  • 16 głosów na ,,Tak"
  • 8 głosów na ,,Nie"
Niby spora przewaga, lecz...Ja sama po namyśle uznałam, że byłby to niepotrzebny dodatek, który namieszałby nam, adminom, w głowach, i niczego by nie wniósł. Nie obraźcie się, ale nie wejdzie to w życie. Postarzanie zrobię 1 lipca. Post krótki, wena przygotowuje pewnie bunt, więc czeja.
Pochwalcie się w komentarzach, gdzie kto jedzie, i jakie macie opinie.
We aren't champions, but we'll be champions! Pamiętać i stosować!


~Przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy Calipso 

25.06.2017

Od Donatella do Calipso (F) - ,,Zapoznanie przy płynnym chłodzie"

Duchota jaka dzisiaj panowała powodowała, że moje płuca domagały się rześkiego, chłodnego powietrza, który ochładzał by cały mój organizm. Dzięki niemu miał bym siły by iść dalej przed siebie. Słońce bez litości wisiało na nieboskłonie, piekąc mnie w grzbiet. Czarny kolor sierści potęgował tą gorączkę, gdyż pochłaniała jeszcze więcej promieni słonecznych. To są właśnie momenty, w których przeklinam moje kare umaszczenie. Na szyi czułem spływające powoli krople potu, który miał w jakiś sposób ochładzać moje ciało - czego jednak nie odczuwałem. Wyraźnie jednak czułem moje zmęczone wędrówką mięśnie. Każdy krok był dla nich okropnym wysiłkiem i jedynym o czym teraz myślałem, to odpoczynek w jakimś chłodnym miejscu. Niestety do puki znajdowałem się na tej polanie nie wchodziło w to grę. Wnętrzności mi się gotowały a sam się topiłem, więc jeżeli bym się teraz położył na trawie, upiekł bym się, ale za to inne mięsożerne zwierzęta miały by smaczny posiłek. Parsknąłem śmiechem myśląc, że mógłbym skończyć jako opiekany obiad dla wilków czy innych stworzeń latających stworzeń jakimi są, przypuśćmy, kruki.
Podniosłem ociężały łeb w górę, by spojrzeć przed siebie, z nadzieją, że dostrzeże w oddali jakiś zbiornik wodny, w którym mógł bym się napoić czy też się ochłodzić. Na horyzoncie niestety nie było tego co chciałem, ale widać było linie drzew. Od razu pomyślałem o przyjemnym cieniu, jaki dają owe wielkie rośliny. Bez zbędnego przemyślenia, przyśpieszyłem kroku, by znaleźć się w upragnionym chłodzie jak najszybciej.
Dotarłem do upragnionego celu, kiedy tylko cień drzew mnie otulił, poczułem niesamowitą ulgę, która była dla mnie istną przyjemnością. Była to najbardziej przyjemna chwila w dzisiejszym upalnym dniu. Zazwyczaj je jakoś zawsze znoszę, ale gorąc połączony z wyraźnym odwodnieniem organizmu wraz z kilku dniową podróżą non stop, nie był dobrym pomysłem czy też planem.
Kopyta z wyraźnym ciężarem podnosiły się i stawiały kolejne kroki. Z upragnieniem wdychałem chłodne powietrze, które skrywało się pod koronami drzew. Kiedy jednak upajałem się tą rozkoszną chwilą, do moich nozdrzy wpadł zapach innych osobników mojego pokroju. Lekko się zaniepokoiłem ich obecnością tutaj, gdyż mogłem zostać w najgorszym wypadku zaatakowany. Nigdy nie wiadomo na kogo się trafi, a wiatr z ich zapachem informował mnie, że jest to cała grupa a nie pojedynczy osobnik. Pokręciłem łbem na znak mojego zaniepokojenia. Postanowiłem jednak ruszyć w głąb tego małego lasku, gdyż można było wyraźnie wyczuć, że gdzieś w pobliżu znajduje się zbiornik wodny. Miałem nadzieję, że nikogo nie spotkam. Był bym całkowicie usatysfakcjonowany kiedy udało by mi się w tym miejscu odpocząć parę dni a później ruszyć w dalszą drogę - co nie było mi jednak pisane.
Kiedy tylko usłyszałem szum rzeki, po raz kolejny przyśpieszyłem kroku. Kiedy znalazłem się przy jej nurcie, zanurzyłem w niej dwie przednie kończyny jednocześnie schylając łeb by móc się napić. Woda okazała się być cudownie zimna, dzięki czemu powoli ochładzała moje ciało i zgrzane wnętrzności. Nie zważając na maniery, zacząłem łapczywie pić. Przez szum wody nie słyszałem dźwięku stukotu kopyt, które nieuchronnie się do mnie zbliżały. Po chwili dopiero lekko zaniepokojony, miałem wrażenie, że nie jestem tu sam - i całkiem słusznie. Szybko podniosłem kary łeb a z pyska ściekała mi jeszcze woda.
Mój wzrok zatrzymał się na nietypowo wyglądającej klaczy. Była ode mnie wyraźnie mniejsza, ale to nie powstrzymywało jej by trzymać łeb dumnie, wysoko. Oboje mierzyliśmy się wzrokiem, w lekko krępującej ciszy, którą w końcu przerwała.
- Kim jesteś? - zadała proste pytanie. By nie wyjść na niewychowanego, wyszedłem z wody i stanąłem jakieś cztery kopyta z dala od niej. Lekko schyliłem łeb w geście przywitania, po czym spokojnym tonem odpowiedziałem:
- Zwykłym, nic nieznaczącym przybyszem, który chciałby spędzić na tym terenie kilka dni, by mógł odpocząć... po tym czasie opuszczę to miejsce a my już nigdy się nie spotkamy - odpowiedziałem, znowu podnosząc kary łeb.
- Niestety nie masz prawa tu przebywać, tereny te należą do Klanu Ognistej Grzywy - odpowiedziała bez namysłu, jakby tą kwestię powtarzała za każdym razem kiedy spotyka kogoś obcego. Jednocześnie była to odpowiedź na te wiele zapachów, które można tu było wyczuć. Westchnąłem ociężale.
- Czy w takim razie mógł bym rozmawiać z przedstawicielem owego klanu? - zapytałem się, mając nadzieje, że przywódca nie będzie miał nic przeciwko bym tu został na parę dni. Nie chodził bym w drogę członkom jego klanu, a później ulotnił bym się i nawet byśmy się nie pamiętali.
- Właśnie z nim rozmawiasz - burknęła lekko oburzona, strosząc uszy i lekko potrząsając grzywą. Przekląłem w myślach moją nie rozwagę.
- Przepraszam w takim razie - odpowiedziałem cicho i chcąc okazać należyty szacunek, ukląkłem na jedną nogę.

<Calipso? Przepraszam, że takie troszkę denne, ale wena poszła się ostatnio rypać :')>

25.06.2017

Nowy rebeliant - Donatello!

Źródło: Zdjęcie główne
Motto: ''Strach tnie głębiej niż miecze - dlatego nie pozwól mu nad sobą zapanować''
Imię: Donatello, nie lubi gdy zdrabnia się jego imię. Tylko osoby niezwykle mu bliskie mogą mu mówić Donnie
Tytuł: ---
Wiek: 8 wiosen
Płeć: Ogier
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga/i: Rebeliant
Rodzina:
Miwa - matka karego ogiera. Klacz była niezwykle surowa w wychowywaniu swojego syna. Nie pozwalała mu na igraszki i swawole za wieku młodzieńczego. Chciała by Donnie stał się odpowiedzialny i poważny co jednak pomyliła z melancholijną. Jej syn właśnie przez nią stracił swój życiowy optymizm i owiał się chłodem obojętności. Donatello dużo jej zawdzięcza, ale jeszcze więcej przez nią stracił. Kontaktu nie utrzymują. Kary ogier, uważa, że nie ma potrzeby by trzymać z nią jakikolwiek kontakt.
Reyen - ojciec Donnie'go. Ogier miał niezwykle dobre relacje z synem. Z zamiłowaniem odpowiadał na każde pytanie zadane przez źrebaka. O świece wiedział naprawdę wiele przez co Donnie go podziwiał. Szanował go za wiedzę jaką posiadał. Cieszył się, że rodziciel ze spokojem odpowiadał na każde jego ciekawskie pytanie. Niestety, jako wojownik któregoś razu już nie wrócił z pola bitwy. Młody ogier bardzo to przeżywał, przez co zamknął się w sobie.
Osobowość: Ogier niezwykle stanowczy i despotyczny, co niektórych bardzo do niego zraża przez co Donnie nie ma osób mu bliskich. Można by go nazwać oazą spokoju, lecz to tylko pozory - wystarczy jedno niewłaściwe słowo w jego towarzystwie, by wybuchł niekontrolowaną złością. Dlatego też stara się trzymać swoje emocje na wodzy, przez co można to pomylić z obojętnością. Jest świadom tego, że pod wpływem złości padają słowa nieodpowiednie, przez co ma tendencje do ranienia innych. Znany ze swojego intelektu i doskonałej elokwencji. Denerwują go konie nader energiczne czy też mające zbytnie optymistyczne nastawienie do życia. Twardo stąpa po ziemi, dla niego rzeczy takie jak marzenia czy wyobraźnia praktycznie nie istnieją. Jest tu i teraz, szara monotonna rzeczywistość, którą trudno zmienić. Bystrość umysłu pozwala mu na analizowanie każdego nagłego wydarzenia, dzięki czemu potrafi szybko reagować w kryzysowej sytuacji. Jego wadą jest wielka mściwość. Nigdy nie zapomni twojego złego zachowania w stosunku do niego. Odpłaci ci tym samym złem jeżeli nie jeszcze gorszym. Pamiętliwość to naprawdę zła cecha, jeżeli pamięta się same złe momenty swojego życia. Jego niską samoocenę ukrywa pod warstwą pseudo-egoizmu, który nie jest prawdziwy.
Nie chce ranić innych, więc świadomie się od nich odsuwa, skazując siebie samego na samotność. Gdzieś jednak w głębi jego oziębłego serca, pragnie zrozumienia i prawdziwej przyjaźni.
Partner/Partnerka: Wątpi by jakakolwiek klacz by go zechciała. Nie jest tego świadom, ale boi się związku.
Potomkowie: Szczerze powiedziawszy Donatello nie znosi źrebiąt jak i pewnie byłby beznadziejnym rodzicem. Dzieci dla niego są zbyt energiczne i zbyt nie przewidywalne. Zabierają jakąś cząstkę ciebie i twój cenny czas. Wymagają od rodzica wyłączności a Donnie nie mógł by im tego dać. Uważa, że jest sam dla siebie i nikt nie ma prawa naruszyć jego przestrzeni osobistej.
Aparycja:
  • Rasa: Zwyczajny koń hanowerski, jednak Donatello bardziej lubi się w nazwie: Koń hanowerski elegancki gorącokrwisty.
  • Wygląd: Harmonijna, regularna wręcz atletyczna budowa ciała. Tak jak na konia tego rasy jest dość wysoki, co dodaje mu majestatu. Kara sierść (czarna niczym jego dusza) lśni w słońcu, co oddaje jego nienaganny stan zdrowia. Mocna budowa, mięśnie wyrobione od skoków, dzięki czemu jest niezwykle elastyczny. Jego włosie na grzywie i ogonie, jest sztywne i szorstkie. Grzywa krótko obcięta dodaje mu surowości. Mocne kończyny z dobrze zbudowanymi kopytami, dzięki czemu stoi niezwykle pewnie bez możliwości zachwiania.
  • Znaki charakterystyczne: Jedyne białe znaczenia znajdują się na nogach - na każdej jest biała ''skarpetka''.
  • Wzrost: 170 cm
  • Waga: 580 kg
Umiejętności: Znany ze swojej giętkości i wyrobionych mięśni. Wyjątkowo skoczny, zachowuje przy tym swój majestat wraz z elegancją poruszania się. Dobrze rozpoznaje zmieniającą się pogodę, więc po kierunku wiatru, jego nasileniu i chmurach pozna czy może będzie padało. Ma idealną orientacje w terenie. Jego umysł potrafi zapamiętać najdrobniejszy szczegół czy też go dostrzec.
Historia: Jest zwyczajna. Nie ma się tu nad czym rozpamiętywać. Nie chcę pamiętać czasów kiedy to był ''wychowywany'' przez swoich rodziców. Dbał sam o siebie, nie mogą liczyć na pomoc kogokolwiek. Teraz kiedy tylko osiągnął wiek pozwalający mu opuścić dom, zrobił to bez namysłu. Nie raczył nawet pożegnać się z matką. Był wdzięczny jednak ojcu za wsparcie emocjonalne. Więc w młodym wieku zaczął swoją samotną wędrówkę, która trwała stosunkowo długo bo parę lat. Od niedawna jest dopiero w stadzie, do którego został przyjęty w naprawdę przyjazny sposób.
Inne: -
Kontakt: s.ara02@wp.pl (e-mail) / Natka2222 (hw)

25.06.2017

Od Krystal do Calipso (F) - ,,Z Reliktą i Kallenem"

Przywódczyni odwróciła się i powoli odeszła, a ja zostałam z Reliktą. Ruszyłyśmy przed siebie, szłyśmy w ciszy, a głowy miałyśmy spuszczone. Chciałam zacząć rozmowę, ale jakoś tak nic nie chciało mi przejść przez gardło. Podniosłam głowę i zobaczyłam siwego konia.
- To jest Kallen, ma dwa lata. - Powiedziała klacz, podnosząc głowę. Ogier przestał jeść trawę i spojrzał na nas, zaczął mi się ciekawsko przyglądać. Uśmiechnął się i podszedł do nas.
- Hej, ja jestem Kallen. - Tak, to już wiedziałam. Przeglądałam się mu bacznie. Żaden szczegół w budowie czy maści mi nie umknął. Zwracałam uwagę na wszystko. Wtedy przypomniało mi się, że ja też powinnam się przedstawić. Wtedy przypomniało mi się, że również powinnam się przedstawić.
- Ja jestem Krystal, dołączyłam wczoraj więc jeszcze nie znam wszystkich i niewiele wiem. Relikta oprowadza mnie teraz. - Po tym zdaniu ogier jakby widział mnie pierwszy raz. Zaczął jeszcze bardziej wpatrywać się we mnie.
- Moge się do was przyłączyć? - Zapytał ogier ochoczo. Skoro chciał się do nas przyłączyć, czemu nie. Teraz to była decyzja Relikty. Delikatnie schyliłam głowę i spojrzałam na nią. Ona kiwnęła głowa na znak znak zgody.
- Jasne. - Odparłam wesoło. Wtedy nasza trójka ruszyła dalej. Po drodze klacz i ogier opowiadali mi historie kalanu. Mówili tez coś o klanie mroźnej duszy. Opowiadali o terenach, trochę o członkach. Było bardzo wesoło. Czułam się dobrze w ich towarzystwie. Potem Relikta musiała nas zostawić, miała jakieś zadanie do wykonania. Zostałam sama z Kallenem, zaprowadził mnie jeszcze w parę miejsc. Po drodze zapoznawałam się z innymi członkami, których spotykaliśmy po drodze. Najbardziej polubiłam Michelle bardzo miło nam się rozmawiało. Chodziliśmy tak do wieczora, potem ogier poszedł się najeść, a ja zostałam sama. Poszłam na miejsce gdzie będę spała. Gdy już zamykałam oczy i prawie spałam usłyszałam czyjś głos.
- I jak było?
<Calipso? Średnio mam wenę, więc błagam rozwiń to jakoś.>

23.06.2017

Od Shere Khana do Amigo (S) - ,,Mały pomocnik"

Pomysł Amigo wydał mi się całkiem niegłupi. Szkoda, że nie wpadliśmy na niego wcześniej i nie poprosiliśmy jakiegoś ptaka o pomoc już wcześniej- pomyślałem.
- Zgoda. Teraz trzeba jeszcze znaleźć jakiegoś chętnego do pomocy nam ptaka- powiedziałem.
- Nie musimy, tam na drzewie jeden siedzi- odparł Amigo, wskazując rosnącą niedaleko roślinę. Podeszliśmy do niej w czwórkę. Faktycznie, na jednej z gałęzi siedział mały ptaszek. Zawołałem go i, ku naszej uciesze, zleciał na dół. Teraz rozpoznałem, że jest to wrończyk. Zdziwiło mnie to, gdyż ptaki te wolą raczej górskie, a nie leśny czy półpustynne tereny. Przedstawiliśmy mu nasz problem. Cieszyłem się, że trafiłem właśnie na ten gatunek ptaka, bo one najczęściej zgadzały się rozmawiać z końmi. Wrończyk zgodził się nam pomóc. Szybko przeleciał na drugą stronę jeziora i wrócił. Z jego relacji po powrocie wynikało, iż znajdują się tam ślady jakiegoś konia.
- Mogą należeć do Iris. Być może szła tędy, ale tutaj zostały one starte, a tam nadal się zachowały- powiedział Amigo.
- Racja. W takim razie drogi ptaszku, dziękujemy ci za pomoc- zwróciłem się do naszego lotnego pomocnika.
- Nie ma za co. Czy mógłbym się jeszcze jakoś wam przysłużyć?- spytał. Z tonu jego wypowiedzi wynikało, że naprawdę chce nam pomóc.
- Właściwie, jako zwierzę potrafiące latać, mógłbyś o wiele szybciej sprawdzić większy teren niż my. Czy w takim razie przelecisz się trochę po lesie i poszukasz klaczy maści izabelowatej?- zapytałem. Ptaszek przystał na moją propozycję, rozpostarł skrzydła i wzbił się do lotu. Po chwili widać już było tylko mały, czarny punkcik, który po następnych kilku sekundach znikł całkowicie z pola widzenia.
- My zaś wyruszamy na drugi brzeg jeziora, ale nie wszyscy. Nie możemy teraz przerwać poszukiwań, dlatego też zdecydowałem się odesłać Hanę do klanu, aby poinformowała wszystkich o naszej dłuższej nieobecności. Zgadzasz się?
- Oczywiście- odparła klacz.
- Dobrze. Logiczne jest też chyba, że masz potem zostać z klanem. My możemy być wszędzie, wiec nie znalazłabyś nas.
- Rozumiem- powiedziała Hana, po czym pożegnała się i ruszyła w drogę powrotną do klanu. My zaś bez słowa ruszyliśmy w kierunku drugiego brzegu jeziora. Miałem zamiar, abyśmy obeszli je z lewej strony. Z prawej droga była krótsza, ale wokół zbiornika rosło tam mnóstwo gęstych zarośli. W niektórych z nich rozpoznałem gatunki roślin posiadających naprawdę ostre kolce, dlatego logicznym wydało mi się wybranie drugiej drogi.
<Amigo? Spoko, będę czekać;)>

23.06.2017

Od Amigo do Shere Khana (S) - ,,Pomysł''

Zaczęliśmy szukać innych śladów wokół jeziora już będąc mocno zaniepokojonymi. Ja nie ukrywałem podenerwowania. Monte i Hana zresztą także nie. Shere jako jedyny zachowywał zimną krew jednak wszyscy wiedzieliśmy, że to maska i też się denerwuje.
 Mijały minuty ale my nadal nie mogliśmy znaleźć żadnego znaku na to, że Iris żyje. Co prawda mogliśmy niby przejść przez jezioro i sprawdzić czy po drugiej stronie są jej ślady ale jezioro było zbyt duże. Westchnąłem i spojrzałem w górę. Przelatywał tędy ptak i usiadł na drzewie nieopodal. Nagle wpadłem na pomysł.
- Shere! Wpadłem na coś! - wszyscy do mnie podbiegli - Może jakoś poprosimy tego ptaka by poleciał na drugą stronę jeziora i sprawdził czy są tam ślady Iris?

<Shere? Prawdopodobnie będziesz musiała długo czekać na kolejny odpis (min 10 dni) bo jadę na wakacje ;)>

22.06.2017

Od Shere Khana do Amigo (S) "To nie utopienie"

Usłyszeliśmy krzyki Monte i Hany. Oboje natychmiast popędziliśmy do miejsca, z którego dochodziły. Gdy tam dotarliśmy, klacz odsunęła część zarośli, dzięki czemu z łatwością mogliśmy dostrzec znajdujące się na ziemi ślady. Jako iż wszędzie dookoła gleba była bardzo twarda, powstawanie jakichkolwiek tropów było niemożliwe. Jednak dotarliśmy w okolicę nieco bardziej wilgotną, dzięki czemu ślady się zachowały. Należały one do konia, to było pewne. Możliwe też było wyczucie zapachu Iris, więc musiały one należeć do niej.
- To na pewno są jej ślady- powiedział Amigo, wyjmując mi to z ust.
- Masz rację. W takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak za nimi podążyć- odparłem. Ruszyliśmy więc we czwórkę. Po długiej wędrówce dotarliśmy do małego stawu. Trop urywał się na brzegu. Do mojego umysłu natychmiast wdarła się najstraszniejsza myśl. Chyba nie... utopiła się? To niemożliwe, tak nie mogło się stać. Na pewno!
- Czy ona...?- zaczęła niepewnie Hana.
- Nie, na pewno nie- przerwałem jej natychmiast.
- Rozejdźmy się dookoła i poszukajmy innych śladów- wydałem rozkaz. Wszyscy posłusznie go wykonali.

21.06.2017

Od Amigo do Shere Khana (S) - ,,Przyjaciel''

Milczałem idąc powoli obok Shere'a i wzbijając kopytami kurz. Zniżyłem łeb zastanawiając się co odpowiedzieć.
- Dziękuje - powiedziałem po chwili bo tylko to mi przychodziło na myśl.
- Proszę - uśmiechnął się tylko chyba też nie wiedzieć co odpowiedzieć. Byłem wdzięczny ogierowi. Zawsze mi pomagał (a ja starałem się pomagać jemu), mogłem mu wszystko zdradzić. Był po prostu moim najlepszym przyjacielem. Byłem  ciekawy czy on też tak sądził...Nawet chciałem się go o to spytać gdy nagle usłyszeliśmy jakiś krzyk...
- Shere! Mamy trop! Chodźcie tu! - natychmiast ożywiliśmy się i ruszyliśmy galopem w kierunku krzyków ciekawi co to niby za trop...

<Shere? Wybacz, że takie marne :/>

19.06.2017

Od Peril (S) - ,,Pogoń za motylem"

Słońce świeciło w najlepsze, prażąc końskie grzbiety. Wiatr stał w miejscu, przez co nawet długie źdźbła trawy pozostawały nieruchome. W tak upalny dzień całe stado zdawało się dziwnie ospałe. Nawet moja mama, kiedy podbiegłam do niej, domagając się uwagi, zaledwie skubnęła moją grzywkę, po czym ponownie przymknęła powieki, wracając do odprężającego nic nie robienia. Po ruchu jej uszu mogłam wywnioskować, że nawet jeśli mnie nie widzi, to doskonale słyszy. Było tak gorąco, że nie chciało mi się jeść, ale z przyzwyczajenia zaczerpnęłam parę łyków mleka. Nie byłam tak zmęczona jak reszta, bo przez większość dnia stałam pod brzuchem mamy. W końcu jednak zaczęło mi się nudzić, więc rozejrzałam się w poszukiwaniu czegoś interesującego. Błękitem swoich ślepi wyłowiłam fruwającego nad polnymi kwiatami motyla. Uradowana, skoczyłam w jego stronę, jednak ten wzbił się w górę, po czym zaczął odlatywać. Nie mając zamiaru dać za wygraną, puściłam się za nim w galop, niekoniecznie patrząc na to, gdzie biegnę. Nim się zorientowałam, przyłożyłam w coś - lub jak się później okazało - kogoś. Poczułam, jak nogi mi się rozjeżdżają, ale nie mogłam zebrać ich do kupy, przez co wylądowałam na ziemi. Zdezorientowana uniosłam głowę, by przyjrzeć się mojej przeszkodzie, jednak ostre promienie słońca skutecznie mnie oślepiały.

<Przeszkodo? :D>

19.06.2017

Od Calipso do Krystal (F) - ,,Oprowadzka"

Zastrzygłam uszami i milczałam przez chwilę. No cóż, w każdym razie było to jednym z moich obowiązków, mimo iż za tym nie przepadałam; jednak dziś chciałam zdecydowanie odepchnąć nudę na bok.
- Okey, chętnie. - powiedziałam, uśmiechając się lekko. - Chcesz dokończyć posiłek, czy ruszamy od razu?
- Możemy teraz. - odpowiedziała po krótkim zastanowieniu z entuzjazmem. Odwróciłam się, dając znak, by podążała cały czas za mną. W głowie przesuwałam poszczególne części zwiedzania na właściwie miejsca, tak, by żadna nie zmęczyła się zbyt wcześnie. Było to dla mnie przyjemne zajęcie. Na początek skręciłam nagle i podeszłam do samego brzegu. W spokojnym, choć nie nazbyt, nurcie, przepływały ledwo widoczne pod taflą wody srebrne rybki, a ich łuski co raz mieniły się w blasku słońca. Krystal również się zbliżyła z pytającym wyrazem na pysku.
- To rzeka Eg. Obecnie stacjonujemy tutaj, ale już niedługo wyruszymy dalej w drogę. - wyjaśniłam naprędce. Pokiwała głową, i znów ruszyłyśmy, w stronę klanu.
- A...Ilu mamy członków? Klaczy, ogierów, źrebiąt...? - spytała po chwili. Westchnęłam cicho i powiedziałam:
- Nie mamy żadnych młodych, ale jest 7 klaczy i 3 ogiery, wliczając w to ciebie i mnie.
- A jacy oni są? - zainteresowała się.
- To już sama ocenisz. - odparłam prosto. Weszliśmy pomiędzy pierwsze konie, stojące po stronie zewnętrznej. Uchwyciłam przelotne spojrzenie Edwarda, i spuściłam wzrok. Przed nami pojawiła się Relikta. Przyszedł do mnie pewien pomysł, który znacznie bardziej pomógłby nowej.
- Witaj, Relikta. - klacz skinęła łbem na powitanie i zapadła cisza, podczas której nieznajome przypatrywały się sobie. Musiałam ją przerwać.
- To jest Krystal. Dołączyła do nas wczoraj i jeszcze niewiele wie. Myślę, że powinna lepiej poznać inne konie, więc może byś ją trochę oprowadziła? - nie zamierzałam zrzucać tego na nią...może któraś moja część tak przemawiała, ale...
- Zgoda. - odpowiedziała.
<Krystal? No, pociągnij to jakoś, bo ja na razie nie wiem jak, natomiast po następnym się pewnie rozkręcę>

18.06.2017

Od Krystal do Calipso (F) - ,,Poranek"

Obudziłam się rano, pierwszy poranek w stadzie i pierwszy kiedy przy mnie nie ma mojej mamy. Podniosłam powieki i słońce zaczęło mnie razić. Opuściłam głowę, aby tego uniknąć. Widziałam trawę po której źdźbłach chodziły małe robaczki, chwile im się przyglądałam. Poczułam głód, zaczęło burczeć mi w brzuchu. Postanowiłam wybrać się gdzieś nad wodę, to od razu się napiję. Wstałam i rozglądałam się, zaraz wiedziałam gdzie powinnam iść. Ruszyłam w odpowiednią stronę. Wiał wiatr, którego na początku nie czułam. Sprawiał on, że odczuwalna temperatura była niższa. Czułam miły chłód przewijający się przez moją sierść. Przez to uczucie zaczęłam biec, poczułam się wolna. Bardzo lubiłam tak się czuć. Zanim się spostrzegłam, byłam nad rzeki. Podeszłam do tafli wody i spróbowałam jeden łyk. Była zdatna do picia wiec mogłam spokojnie pić dalej. Gdy już skończyłam, weszłam dalej, żeby się wykąpać. Woda była chłodniejsza niż powietrze, dlatego była bardzo orzeźwiająca. Kiedy cała ziemia zeszła z mojej sierści wyszłam z wody. Stojąc już poza rzeką, wzrokiem szukałam najlepszej trawy. Kiedy ja już znalazłam podeszłam do kępki zielonej roślinności i zaczęłam jeść. Nie zdążyłam się najeść, kiedy za mną usłyszałam stukot kopyt o grunt. Szybko odwróciłam głowę i zobaczyłam dereszowatą klacz. Po chwili zrozumiałam, że to Calipso. Podeszła do mnie i zaczęła jeść trawę. Po chwili ciszy już dłużej wytrzymać nie mogłam i powiedziałam:
- Hej, masz dzisiaj trochę wolnego czasu? - Powiedziałam tylko żeby zacząć jakiś temat. Nawet nie wiedziałam co mam jej powiedzieć, jeśli nic ni będzie robić. Klacz podniosła głowę i popatrzyła się na mnie.
- Nie mam planów na dzisiaj. - Schyliła głowę i już miała ugryźć trawę, kiedy znowu ją podniosła. - Czemu pytasz? - Własnie nie wiedziałam czemu pytam, ale zaraz już wiedziałam.
- Jestem pierwszy dzień w klanie, chciałabym żebyś powiedziała mi coś o członkach i oprowadziła po terenach. Po prostu poopowiadała o wszystkim o czym mogę nie wiedzieć.
<Calipso? Pierwsze opowiadanie, kolejne będą lepsze.>

18.06.2017

Nowa nauczycielka survivalu - Krystal!

1
Źródło: Zdjęcie główne 1
Motto: ,,Żyj tak, jakby ten dzień miał być Twoim ostatnim dniem."
Imię: Krystal, wzięło się od miejsca porodu.
Wiek: 8 lat
Płeć: Klacz
Przynależność: Klan Ognistej Grzywy
Ranga/i: Nauczycielka survivalu , czemu akurat to zajęcie? Nauczyła się tego kiedy jej mama była w ciąży więc postanowiła, że będzie uczyła młode żeby nigdy same nie musiały się uczyć.
Głos: Burak Yeter
Rodzina: 
Ojciec miał na imię Tempestas, a wzięło się to od jego prędkości i od tego, że pierwsze słowo powiedział po łacińsku. Potem uczył się tego języka, a gdy na świat przyszła Krystal zaczął ją uczyć. Niestety zmarł w walce z watahą wilków. Nigdy mu tego nie zapomni. Nie zdążył się dowiedzieć, że będzie miał drugą córkę.
Mama nosi imię Ashley. Sama wędruje po tym świecie, w poszukiwaniu swojego miejsca. Zaczęła podróż umarła jej druga córka. Teraz często spotyka się z Krystal.
Daisy, czyli jej zmarła siostra. Żyła krótko, niecały dzień. Krystal widziała, kiedy umierała. Do dziś pamięta ta chwile i nie może wymazać jej z pamięci.
Osobowość: Crystal jest gadatliwa klaczą. Bardzo łatwo się jej zaprzyjaźnia z innymi, a innym miło spędza się z nią czas. Niestety jest bardzo ufna, za bardzo. Mimo tego jak szybko się zaprzyjaźnia jest samowystarczalna. Potrafi o siebie zadbać, a bardzo nie lubi jak jej ktoś podsuwa wszystko pod nos, woli sama wykonać swoje zadania. Nielubi jeśli ktoś wtrąca się w jej sprawy, aż za bardzo. Rozumie jeśli ktoś chce pomóc, ale bez przesady, a tak to bardzo trudno wytracić ją z równowagi. Jeśli już straci panowanie nad sobą może być wredna. Żeby się uspokoić idzie sobie w ciemne miejsce gdzie będzie sama.Potem znów powraca jako miła klacz. Nigdy nie wiedziała co to miłość, nigdy się nie zakochała, chociaż bardzo tego chce. Umie marzyć, ma bardzo wybujałą fantazję. Czasem podejrzewa się o brak piątej klepki. Potrafi postawić na swoim i uprzeć się jak osioł i nie odpuści. Umie bardzo szybko się uczyć, więc jeśli się czegoś dowie zapamięta to i wykorzysta.
Partner: Brak
Potomkowie: Brak, ale tak strasznie marzy o potomstwie.
Aparycja:

  • Rasa: Jest mieszanką. Jakich ras? Nikt nie wie do końca, nawet ona sama. Można podejrzewać, że ma coś wspólnego z końmi arabskimi i kucami szetlandzkimi.
  • Wygląd: Szczupła głowa z czarnymi chrapami. Jest bardzo szczupła, ale i umięśniona. Klata piersiowa nie jest duża, ma idealny kształt pasujący do reszty ciała. Nogi ma chude jednak widać, że silne i wytrzymałe. Wszystko to sprawia, że rusza się płynnie i z gracją. Jest maści jasno siwej. Biała grzywa jest dość gęsta, ale krótka. Ogon jest również biały, od grzywy jest gęstszy i dłuższy. 
  • Znaki charakterystyczne: Jedno pasemko grzywy i ogona jest czarne.
  • Wzrost: 127 cm WK
  • Waga: 360 kg

Umiejętności: Bardzo dobrze umie zdobywać pokarm, wie gdzie powinna szukać wody. Nigdy tez nie umie zabłądzić. Zawsze wie jak znaleźć wyjście. Może wiązać się to z bardzo dobra pamięcią. Umie zapamiętać wszystko co się jej powie. Bardzo szybko się uczy i ciągle czegoś nowego. Jest bardzo szybka, nawet na długie dystanse.
Historia: Urodziła się w głębokiej i ciemnej jaskini, żeby była bezpieczniejsza. Gdy umiała w miarę dobrze chodzić rodzice wyszli najeść się i pomyśleć nad imieniem. Ona ćwiczyła chodzenie i skakanie w jaskini. Potknęła się o coś wystającego z ziemi. Postanowiła wyciągnąć to i zaczęła odkopywać kopytami. Był to piękny, choć nieduży kryształ. Bardzo jej się spodobał i zaczęła się nim bawić. Gdy rodzice wrócili i zobaczyli kryształ postanowili nazwać ją Krystal, postanowili również zrobić z tego kryształu pamiątkę rodzinną. Taka historia imienia klaczy. Dalej była wychowywana w spokoju. Miała wszystko czego potrzebowała i umiała wszystko co musiała. Nie była rozpieszczana ani nic jej nie brakowało, do czasu kiedy szła z Ashley i Tempestas w poszukiwaniu wody. Wydawało im się, że idą sami. Jednak od dłuższego czasu obserwowała ich duża wataha wilków. Usłyszeli wycie i wtedy drapieżniki zaczęły atakować. Uwzięły się na Krystal, ponieważ najłatwiej byłą z nią walczyć i miała najmniej szans na wygraną. Widząc to jej ojciec zaczął ją bronić. Chwilę walka była wyrównana, ale chciał skupić wszystkie wilki na sobie . Kiedy mu się to udało kazał Krystal i Ashley uciekać. Widziała jak walczył z wrogami, na jej oczach wilki zabijały Tempestasa. Od tego momentu brakowało jej ojca. Została jej tylko mama. Po tygodniu jej mama dowiedziała się, że jest w ciąży. Znowu był powód do radości. Ashley musiała też od tego momentu robić więcej. Wtedy nauczyła się najwięcej. Zdobywała pożywieni i wodę dla swojej mamy. Przyszedł czas porodu. Ashley urodziła śliczną bułaną klacz. Pozwoliła wybrać imię Ashley, a ta wybrała Daisy. Więc tak została nazwana jej siostra. Następnego dnia Ashley i Krystal dwoiły się i troiły żeby tylko coś zrobić, żeby tylko młoda klacz lepiej się poczuła. Niestety nie udało się młoda klacz umarła. To już druga śmierć bliskiej osoby, która widziała. Znów nastał smutek. Obydwie postanowiły wędrować po świecie i nawzajem się bronić. Po drodze spotkały Stado Ognistej Grzywy. Krystal postanowiła, że to będzie idealne miejsce dla nich. Jednak Ashley nie chciała dołączyć. Teraz jest tutaj a z mama spotyka się kiedy tylko może.
Kontakt: 00koniara00 [HW] Vamp [doggi]

17.06.2017

Od Calipso (F) (Gimnastyka) - ,,Płomienie bogów" R. 3

Członkowie ustawili się w równym rzędzie przed zebranym przeróżnym pożywieniem. Długie grzywy lśniły w ostatnich promieniach słońca, które zataczając jaskrawe, czerwone, pomarańczowe i złote łuki chowało się za horyzont. Pierzaste, drobne chmury nabrały pięknych, fioletowo-różowych barw przez światło. Czułam na sobie delikatne powiewy wiatru, odsuwające moją grzywkę na bok i przeszywające ciszę, która zapadła po szuraniu kopyt o trawę. Powoli ukłoniłam się, uginając prawą przednią nogę, a reszta poszła w moje ślady. Zamknęłam oczy i w skupieniu, na nic nie zwracając uwagi, wyszeptałam z serca:
- Untanei he, Boven - wzięłam wdech, i uniosłam powieki. Kwiaty, zioła i częściowo zasuszona trawa nadal leżały w tej samej pozycji, choć w głębi czułam, jakby coś się zmieniło. Wszyscy nieśmiało podeszli i zaczęli podskubywać niektóre przysmaki, jednak po kilku minutach zamieniło się to w prawdziwą ucztę. Po klanie nieustannie rozbrzmiewało echo prowadzonych szeptem rozmów. Zadowolona przeżuwałam besus, a obok mnie stał Edward. Wystarczało nam milczenie. W końcu posiłek dobiegał końca. Mrok spływał po wydłużonych, tonących i zamazujących się w nim powoli cieniach, rozlewając wszędzie gęstą czerń tej nocy. Ostatnie ślady pobladłego nieba odeszły w niepamięć. Już zapalała pierwsze, drobne płomyki gwiazd, migoczących w oddali na granatowym firmamencie. Rozległo się pohukiwanie sowy poszukującej kolejnej zdobyczy. Moje oczy przyzwyczaiły się już do ciemności. Nadszedł odpowiedni moment. Przenieśliśmy wspólnie resztę roślinności i ułożyliśmy ją we wnętrzu ogromnego stosu suchych gałęzi zaciągniętych tu specjalnie wcześniej. Nie było szans na zapalenie go, ale to powinno wystarczyć. Gładkie, obdarte z kory paliki wbite w ziemię udekorowane kwiatami podtrzymywały całą konstrukcję z lian, tworząc swego rodzaju okrąg na ubitej ziemi. Na miejscach kierunków świata położono nawet kilka kawałków metalu, oznaczających wojnę - dla Fenesa. Członkowie utworzyli zgodny krąg, zwrócony pyskami do środka i patrzący na mnie wyczekująco. Wzięłam głęboki wdech i zarzuciłam łbem, stukając przednimi kopytami o ziemię. Konie ruszyły stępem. Stałam w centrum tego wszystkiego, intonując monotonną, cichą pieśń. Jednak niemalże niezauważalnie ona przyspieszała. Czas rozpłynął się gdzieś w przestrzeni. Miałam wrażenie, że chwile nie mijają, lecz śmigają bezszelestnie; zatopiłam się w harmonii. Tempo wymusiło na stadzie przejście do kłusa. Wzrok stawał się coraz bardziej groźny i zamglony. Nagle oderwałam się od ziemi i zagalopowałam, dołączając do nich, nie zaprzestając nucenia tej mantry. Wyraźnie słyszałam bicie swojego serca. Biegliśmy po wolność, dalej i głębiej, lecz...w pewnym momencie urwało się to jak zwinięty gwałtownie film. Wróciłam do rzeczywistości. Kręciło mi się trochę w głowie. Gdy doszłam do siebie, podeszłam do stosu i oznajmiłam:
- Evil War zostanie na posterunku. A my... - napięcie mimo zmęczenia osiągnęło zenit - wyruszamy na poszukiwania ogników! Kto wróci z pustymi kopytami, ten gapa! - dodałam, i natychmiast zanurzyłam się w las; reszta również zaskoczona rzuciła się do przodu. Kłusowałam kilkanaście metrów, po czym zwolniłam. Noc jeszcze młoda. Miałam ze sobą jedynie sztylet z przyczepioną do niego broszką. Ostrze odbijało światło księżyca, świecąc trupio pośród gęstwiny z zarośli i pni drzew. Skupiłam się, wytężając wszystkie zmysły, mimo że wzrok nie jest moją najmocniejszą stroną. Z uporem maniaka parłam do przodu, natrafiając nieraz na doły, wykroty, zwisające gałęzie omijane w ostatniej chwili lub coś piszczącego umykającego w krzaki. Nuda tej niczym nieurozmaiconej wędrówki przez ciemną, gęstą nicość pochłaniała mnie, jednak nie traciłam nadziei, że może w końcu coś dostrzegę, okaże się prawdą z opowieści. Zawzięcie, z rosnącą irytacją, przedzierałam się dalej, ale nagle zatrzymałam się i niemalże wrosłam w ziemię. Pod kopytami poczułam jakiś ruch. Blisko mnie. Wstrzymałam oddech, udając martwy posąg, część krajobrazu. Coś jasnego mignęło w oddali, w tych warunkach oślepiająco, lecz nie miałam odwagi się ruszyć. Wreszcie wysunęłam do przodu odrętwiałą nogę, i gwałtownie wyrwałam naprzód, nie zważając na przeszkody. Mimo moich poszukiwań dalej niczego nie znalazłam. A przecież wyraźnie widziałam! Nie jestem taka znowu ślepa...Mówi się trudno, żyje się dalej. Ostatecznie do mojej świadomości wpadła w biegu pewna myśl i aż uderzyła w ścianę: A jak zamierzasz wrócić??? Wcale mnie ona nie zdziwiła. Rozejrzałam się dookoła. Nadciągał świt, wciskając się w przestrzenie między liśćmi. Skierowałam wzrok do dołu. Ziemia była na wpół rozmokła przez coraz częstsze deszcze, lecz ślady były w miarę dobrze zachowane. Z trudem odnajdywałam je, a blask słoneczny stawał się coraz intensywniejszy. Zadrapania piekły mnie żywcem, prawa przednia noga bolała. W pewnym miejscu po prostu się urwały; nie zostało już najmniejsze wgniecenie. Trochę zaniepokojona, zrobiłam parę niepewnych kroków, i rozpoznałam pewien charakterystyczny dół. Stąd znałam już mniej więcej drogę. Uśmiechnęłam się lekko do siebie. Z ulgą po przedarciu się przez chaszcze wyszłam na otwartą przestrzeń i powitałam orzeźwiający powiew wiatru. Opium, Evil War, Wiktor, Relikta i Edward już tu byli. Kary ogier podniósł się, mimo rany na łopatce, i podszedł do mnie.
- Złapałaś jakiegoś duszka? - spytał zaczepnie.
- Nie. - odparłam ze śmiechem. - A ty?
- Tylko trochę gałęzi, liści i ciebie.
KONIEC DEFINITYWNY
THE END

16.06.2017

Od Calipso do Edwarda Malligins'a (F) - ,,Mały, nieśmiały spryciarz"

Uniosłam powoli powieki. Rozmazany niebiesko-zielony świat najpierw zrobił fikołka, a później zatrzymał się rozkołysany, powoli uzyskując ostrość. Potrząsnęłam głową, przez co grzywka wpadła mi do oczu, ale nie przejęłam się tym, rozglądając wokoło. Po soczystych, wąskich łodyżkach trawy przechadzały się przeróżne owady. Na żółtych i białych płatkach kwiatów przysiadały pierwsze kolorowe motyle, by spijać nektar. Wszędzie niosło się echo ptasich głosów, a ich czarny przedstawiciel przemknął między jednym brzegiem a drugim. Nurt rzeki unosił ze sobą połamane gałązki i porwane przez wiatr liście, woda podmywała piach wyżej, spłukując go dalej. Pośrodku znajdowała się znaczna płycizna, naznaczona jaśniejszym, szmaragdowym kolorem, z wieloma połamanymi pieńkami i resztkami roślin sterczącymi z wody. Spojrzałam na śpiącego obok mnie karego ogiera. Jego sierść połyskiwała metalicznie w promieniach wschodzącego słońca. To wszystko wydawało mi się jednym wielkim snem, piękną marą. Westchnęłam i położyłam łeb na przednich nogach, niechętna podrywać się z dotychczasowego legowiska. Nagle coś miękkiego otarło się o mój bok. Zaskoczona poderwałam się gwałtownie, rżąc, i wbiłam wzrok w tamto miejsce. Coś śmignęło i zamarło w bezruchu.
- Co się stało? - spytał mój kompan wyrwany ze snu. Milczałam, uważnie obserwując i powoli podchodząc. Wysunęłam szyję najdalej, jak mogłam, i dostrzegłam jakąś brązową kulkę.
- Hm? - skulone zwierzątko lekko wychyliło łebek i spojrzało na mnie przestraszonymi, czarnymi oczkami, po czym ponownie się schowało.
- Nie zrobię ci krzywdy. - powiedziałam łagodnie, chcąc uspokoić je i bliżej się zapoznać. Edward, zaciekawiony, również znalazł się bliżej. Stworzenie zrobiło nieśmiało kroczek i znów zastygło niby realistyczna rzeźba. Kiedy ujrzałam charakterystyczne paski, rozpoznałam w nim burunduka. Przybliżyłam doń pysk, i wciągnęłam jego woń. Wtedy on błyskawicznie wdrapał się na mnie, łaskocząc mnie pazurkami w szyję, i przysiadł na mojej grzywie, najwyraźniej nie mając zamiaru stamtąd schodzić.
- Niech będzie, Loci. - uśmiechnęłam się. Wzdychając, zabrałam się do śniadania. W ciszy przeżuwaliśmy roślinność. Co jakiś czas spoglądałam na przyjaciela. Wciąż to słowo mnie dziwiło. Nadal wyglądał na trochę przygnębionego, przynajmniej miałam takie wrażenie. Chciałam go jakoś pocieszyć. Zaczęło mnie to dołować, jednak przywołałam się do porządku. Kiedyś na pewno się rozchmurzy i zrozumie. - pocieszyłam się. A od kiedy w ogóle mi na tym zależy? - zreflektowałam się, ale na szczęście moje rozmyślania przerwał jego głos:
- To co dalej? - podniosłam głowę i odruchowo spojrzałam w dal.
- Chyba musimy wrócić do klanu. - zasugerowałam. Nie byłam pewna, jak daleko odeszliśmy.
<Edward? Jeśli chcesz, nie musisz robić nic długiego na siłę. Mam już pewien planXD>

16.06.2017

Od Edwarda Malligins'a do Calipso (F) - ,,Po burzy"

Gwiazdy rozsypane po niebie, jak piach na pustyni układały się w jasną aurę, która lśniła nad naszymi głowami i zdawać by się mogło, że sprawiała, iż znajdowaliśmy się bliżej nieba. Choć brakowało mi skrzydeł poczułem, że gdyby teraz przyszło mi popędzić przed siebie niczym wiatr, mógłbym znaleźć się między nimi. Między bezkresnym mrokiem i setkami tysięcy jasnych punktów, w których trwałbym do czasu, aż na horyzoncie pojawi się słońce. Wówczas czekałaby mnie śmierć, czy powróciłbym następnej nocy i każdej kolejnej? Enigmat. To słowo zdaje się stworzone dla nieba. Niegdyś sądziłem, że poniekąd oddaje także mnie, jednak po wydarzeniach dzisiejszej nocy zawiodłem się na sobie do tego stopnia, że zaczynam mieć ku temu wątpliwości. Przestaję znać siebie. Wcześniej nigdy nie byłam tak wylewny, nigdy nie okazywałem swoich słabości, nie dawałem znaku o czarnych chmurach, które nade mną wisiały. Nienawidziłem i nienawidzę tego robić. Przelewać emocje poza obręb własnej świadomości do otoczenia innych nie leży w moich zwyczajach. Postępują tak tylko głupcy. Głupcy, którzy łudzą się, że ich własne utrapienia kogokolwiek interesują. Są zbyt słabi, żeby zaakceptować rzeczywistość, która twierdzi inaczej. W tym wszystkim ja już dawno przestałem być głupi. Popełniałem rzeczy, które wielokrotnie mogły skończyć się dla mnie nieszczęśliwie i nigdy nie przyjąłem tego z takim rozemocjonowaniem, do teraz. Czy możliwe jest by w przyszłości mogło być ze mną jeszcze gorzej? Jeżeli okaże się to prawdą, to jak będę się z tym czuć skoro obecnie jest mi z tym tak źle? Z namysłem przeciągnąłem wzrokiem po gwieździstej nieskończoności, aż zatrzymałem go na leżącej tyłem do mnie dereszowatej klaczy. To jak odpowiedziała na moje oskarżenia względem siebie jest zrozumiałe. Jest Przywódczynią, naturalne zatem, że w zakresie jej obowiązków leży także pocieszanie członków swojego stada, znoszenie ich humorów i wygłaszanie im motywujących tyrad o tym jak bardzo nie są beznadziejni nawet, jeżeli w rzeczywistości są jeszcze gorsi. Niejako jest to jej obowiązek.
- Dobrej nocy - powiedziałem, uginając przednie nogi. Płożyłem się, podwinąłem je pod klatkę piersiową i nie słysząc odpowiedzi mogłem oczekiwać na sen, ze świadomością, że moja towarzyszka już od jakiegoś czasu śpi, a ja powinienem iść w jej ślady.
<Calipso?>

16.06.2017

Zagadka czwarta

No tak, dawno jej nie byłoXD Ale proszę, zgadujcie i odpowiadajcie nam na PW:

,,Zielone morze, co rosnąć może wysoko, lecz w głąb ziemi nie sięga zbyt głęboko. Ryb tam nie złowisz, lecz nasiona i owady, koni wyżywić może całe gromady."

16.06.2017

Nowa strona

Jakiś czas temu odbyła się ankieta na temat ,,banku". Zdecydowaliście, że chcecie, aby został wprowadzony - i oto mamy już gotową stronę. To zmieni trochę system bloga i ułatwi selekcję członków, ale nie martwcie się - nie zostaniecie pokrzywdzeni. Postanowiłam, że każdy z obecnych członków, aby było sprawiedliwie, dostanie 40 pszenic. Koniecznie niech każdy przeczyta uważnie stronę banku;) Naliczanie zaczniemy od tego poniedziałku. Mamy nadzieję, że się wam spodoba. Dziękujemy za uwagę!

 ~Przywódczyni Klanu Ognistej Grzywy Calipso i władca Klanu Mroźnej Duszy Shere Khan

16.06.2017

Od Shere Khana do Nadiry (S) - "Którędy wędrować?"

- Dobrze, będę miał to na uwadze. Ale zastanowię się jeszcze, czy przejdziemy przez samą pustynię. Czy na pewno ty i Peril dacie radę?- powiedziałem. Nie chciałem, aby Nadira pomyślała, że nie wierzę, iż da radę. Po prostu się o nią martwiłem i chciałem się upewnić.
- Tak, na pewno- odparła klacz.
- Dobrze. Co zamierzasz teraz zrobić?- zapytałem.
- Chyba po prostu poszukam gdzieś jakiegoś miłego, spokojnego miejsca i sobie odpocznę. O ile Peril mi na to pozwoli- mówiąc to, Nadira lekko się uśmiechnęła.
- Nie martw się. Mała jest tutaj bezpieczna, zresztą, na pewno ktoś się nią zajmie, żebyś ty mogła odpocząć- powiedziałem.
- Tak, ale Peril nikogo tutaj nie zna.
- Mnie zna- odparłem po chwili. Kilka sekund później źrebak wesoło do nas podbiegł.
- Peril, chciałabyś może pójść ze mną na małą wycieczkę po klanie?- spytałem. Klaczka spojrzała niepewnie najpierw na mnie, potem na swoją opiekunkę. Przez chwilę wyglądało, jakby czekała na reakcję Nadiry. Następnie schowała się za klaczą.
- To chyba znaczy: nie. Widocznie nadal nie ma do mnie zaufania- powiedziałem wesoło. Reakcja źrebaka trochę mnie rozbawiła.
- Na pewno jeszcze się do ciebie przekona. Jest po prostu nieśmiała- odparła Nadira.
- Podobnie jak ty.
- Właściwie to tak.
- Dobrze, ja w takim razie zostawiam was na razie same, żebyście sobie odpoczęły- powiedziałem, po czym pożegnałem się i odszedłem. Musiałem przemyśleć, którędy dalej będziemy wędrować. Przez samą pustynię Gobi, czy naokoło? Była to jedna z chwil, w których żałowałem, że muszę rządzić klanem sam jeden i nie mam kogo prosić o radę. Oczywiście pod ręką zawsze była Rada Starszych, ale mimo wszystko dla mnie to nie było to. Brakowało mi kogoś, komu mógłbym zwierzyć się z wszystkich wątpliwości i radości. Wiedziałem jednak, że już następnego dnia musimy ruszać. Zdecydowanie za długo jesteśmy już w jednym i tym samym miejscu. Miałem nadzieję, że Nadira i Peril zdążą wypocząć. Mówiąc szczerze, mimo że nadchodziło lato, bezpieczniejszą drogą wydawała mi się ta prowadząca przez pustynię. Mielibyśmy mniejsze szanse napotkać ludzi. I Nadira znała te tereny, ja zresztą trochę też. Ponadto zawsze, jeśli coś pójdzie nie tak, możemy zawrócić. Z tym, że na pustyni panują naprawdę ostre warunki i prędzej czy później dotrzemy do miejsca, gdzie z którego nie będzie się już opłacało wracać i zostaniemy zmuszeni iść dalej- rozmyślałem nad tym, jaką decyzję podjąć. W końcu zdecydowałem się zaryzykować. Po podjęciu decyzji udałem się na posiłek. Potem, pod wieczór, poszukałem Nadiry. Znalazłem ją jak zwykle na uboczu. Skubała kępkę trawy, Peril zaś wesoło brykała kilka metrów dalej. Przywitałem się z klaczą, po czym od razu przeszedłem do rzeczy.
- Zdecydowałem, że, jeśli nadal uważasz, iż obie z Peril dacie radę, pójdziemy przez pustynię. Czy w takim razi zgodzisz się pomóc mi przeprowadzić klan?
<Nadira?>

15.06.2017

Od Nadiry do Shere Khana (S) - ,,Koniec wędrówki"

Nie rozumiałam, dlaczego Shere Khan tak wypierał myśl, że jest dobrym przywódcą. Przejmował się mną i obcym źrebięciem, mimo, że nie byłyśmy jego największym i kluczowym zmartwieniem.
- Nie musisz się o nas niepokoić. Mała wciąż pije mleko, więc nie zabraknie jej pożywienia. Nie odwodni się, a jeśli będzie potrzebować cienia, może schować się pode mną. Ja urodziłam się i wychowałam w tamtych stronach. Z nas wszystkich jestem prawdopodobnie najlepiej przystosowana do takiej przeprawy.
Ponownie zapadła między nami cisza. Wiedziałam, że ogier właśnie zastanawia się nad tym, co właśnie mu powiedziałam. Przypatrywałam się Peril, gdy ta wybiegła przede mnie i ogiera. Popadłam przez to w zamyślenie, z którego wyrwało mnie dopiero pytanie karego. Ulokowałam spojrzenie w jego pysku, by po chwili ponownie spojrzeć na małą.
- Idąc na końcu obchodu usłyszałam rżenie. Wiedziałam, że ktoś bardzo cierpi i jako medyk nie potrafiłam tego zignorować. Zatrzymałam się i nasłuchiwałam. Byliście już całkiem daleko, więc zboczyłam ze szlaku sama - wyjaśniłam, trochę obawiając się, że przywódca zgani mnie za taką samowolkę.
- Co było dalej? - zapytał zamiast tego.
- Dotarłam do klaczy w połogu, ale nie mogłam nic dla niej zrobić. Peril była w fatalnym ułożeniu macicznym i bałam się, że nie przeżyją tego obie. Klacz miała silny krwotok. Urodziła, ale straciła zbyt wiele krwi. Obiecałam, że zajmę się jej dzieckiem.
Na tym zakończyłam historię. Nie chciałam zamęczać go zbędnym gadaniem, więc ograniczyłam się do najważniejszych informacji. Zawsze wolałam mówić za mało niż za dużo, wychodząc z założenia, że jeśli mój towarzysz będzie zainteresowany, po prostu zapyta.
- To musiało być straszne - zauważył.
- Nie było straszne. Było przygnębiające. Powinnam była jakoś jej pomóc, a jedyne co mogłam zrobić to po prostu tam z nią być - na chwilę zamknęłam ślepia, ale już po chwili otworzyłam je, nie chcąc na długo tracić małej z pola widzenia. Była grzeczna, ale to wciąż tylko dziecko. Kto wie, co przyjdzie jej do głowy?
- Nie obwiniaj się. Zrobiłaś dla niej wszystko co mogłaś.
Westchnęłam, kiwając łbem na znak zgody. Odłączyłam się od klanu i naraziłam na niebezpieczeństwo.
- Szkoda, że to nie wystarczyło.

Przez resztę drogi szliśmy w ciszy, od czasu do czasu nawołując Peril, gdy odeszła za daleko. Gdy dotarliśmy do innych koni, Amigo przywitał nas rżeniem. Było też kilka innych, ale skierowanych w stronę przywódcy. Mnie mało kto kojarzył, nic dziwnego. Nie chciałam dłużej narzucać się karemu, jednak zanim się rozdzieliliśmy, zatrzymałam go.
- Shere Khan?
- Tak? O co chodzi?
Przez chwilę biłam się z myślami. Nie byłam pewna czy chcę się tak wychylać, ale bezpieczeństwo stada było ważniejsze niż moja nieśmiałość.
- Dobrze znam tę pustynię. Jeśli zdecydujesz, że przejdziemy środkiem, będę wiedziała jak iść, żeby ominąć ruchome piaski. Znam też parę osad.
<Shere Khan?>

15.06.2017

Nawiązujemy współpracę z Akademią Magic Horse!

15.06.2017

Od Shere Khana do Nadiry (S) - "W drodze powrotnej"

Szliśmy obok siebie w tej kolejności: ja, Nadira i Peril, która trzymała się drugiego boku klaczy, co chwila zerkając na nią niepewnie. Byłem pewien, że nie mamy do przejścia aż tak wiele. Już niedługo zapewne znajdziemy się na miejscu, wśród innych członków. Szkoda, że w naszym klanie nie ma innych źrebiąt, z którymi Peril mogłaby się zapoznać- pomyślałem.
- Czy wiele zmieniło się od mojego odejścia?- spytała Nadira.
- Odeszło od nas jeszcze kilku członków, tak poza tym to niewiele. Kierujemy się teraz w stronę pustyni Gobi.
- W stronę pustyni?- spytała zdziwiona klacz, zerkając niepewnie na drepczącą po jej prawej stronie Peril.
- Wiem, pewnie martwisz się, czy Peril da radę. Szczerze mówiąc, tez się nad tym zastanawiam. No i ty zapewne także jesteś wymęczona, widać to. Może po prostu nie udamy się na samą pustynię, tylko obejdziemy ją trochę- powiedziałem, chcąc uspokoić klacz.
- W sumie tak byłoby lepiej, ale nie chcę, żebyś zmieniał kierunek wędrówki tylko ze względu na mnie i Peril- odparła Nadira.
- Co to znaczy "tylko"? Jako przykładny przywódca muszę się liczyć z możliwościami i potrzebami każdego, nawet najmłodszego i najmniejszego członka.
- To miło z twojej strony.
- Ciągle tak powtarzasz.
- To dlatego, że ty bardzo mi pomagasz, dajesz mnóstwo wsparcie i jesteś naprawdę miły- odparła Nadira.
- Przestań mówić o mnie w samych superlatywach- odpowiedziałem nieco zmieszany.
Kolejne kilka metrów szliśmy w ciszy. przerwała ją na chwilę jedynie mała Peril, która nieco się ośmieliła i spytała Nadiry, czy może nas wyprzedzić. Klacz zgodziła się i teraz szliśmy obok siebie, a przed nami hasało wesoło młode źrebię.
- Właściwie to chciałbym cię o coś jeszcze zapytać- odezwałem się wreszcie.
- Tak?
- Dlaczego odłączyłaś się od klanu?
- Oczywiście jeśli nie chcesz, nie musisz odpowiadać- zapewniłem od razy klacz. Nie chciałem, aby poczuła się moim pytaniem urażona.

15.06.2017

Od Shere Khana (S) - Boże ciało II

Wstałem wcześniej od większości członków, na równi z tymi, którzy mieli zająć się ułożeniem naszych ofiar na ołtarzu. Były to wszelakie zioła, trawy, kwiaty. Do tego zadania wyznaczyłem Hanę i Iris. Miały za zadanie wybrać do tego celu tylko rośliny najlepszej jakości, abyśmy w żaden sposób nie obrazili naszego boga, Arota, dając mu na przykład nie chcący jakieś wysuszone śmieci. Mieliśmy dużo ostnicy, trochę szarotki, a także mnóstwo liści saksaułu. Wstałem wcześniej tylko po to, aby dopilnować prac. Przy okazji pomogłem też klaczom przy ich zadaniu.
- A to co!- zawołałem, odrzucając na bok garść tojadów.
- Ktoś chciał nas potruć, czy może znieważyć Arota?- to było pytanie retoryczne, na które nie spodziewałem się dostać odpowiedzi. Jednak trochę mnie to zirytowało. Gdybym nie rozkazał przygotować wszystkiego jeszcze dziś, przy okazji sprawdzając, nie najlepiej mogłoby się to skończyć. Moglibyśmy później nie zauważyć tojadów i ktoś by je zjadł lub dalibyśmy te kwiaty na ołtarz ofiarny.
- Nie zwracałam na to wcześniej szczególnej uwagi, ale wydaje mi się, że podobne kwiaty przyniosła ta nowa mała, Peril. Pewnie chciała pomóc. Tojady są w końcu bardzo ładne, a ona najpewniej nie wiedziała, że są trujące- odpowiedziała ku mojemu zdumieniu Hana, Słysząc to wyjaśnienie, zrobiło mi się trochę głupio ze względu na moją zbyt gwałtowną reakcję. Chciałem po prostu, by wszystko wyszło jak należy.
- Nadira miała jej pilnować- wtrąciła się Iris.
- Nie masz pojęcia, ile z takim źrebakiem jest roboty i utrapienia, żeby go przypilnować. To była pewnie tylko chwila nieuwagi- powiedziałem.
- Pewnie tak- odparła Iris. Gdy skończyliśmy układać ofiary na stole oraz jedzenie dla członków, ci zaczęli się powoli budzić. Z racji tego, że do rozpoczęcia uczty było jeszcze trochę czasu, wszyscy musieli zjeść najpierw małe śniadanie. Ja nie byłem zbyt głodny, postanowiłem więc przejść się po stadzie. Trochę dalej, jak zwykle na uboczu, spotkałem Nadirę. Kilka metrów dalej Peril z zafascynowaniem wpatrywała się w latającego motyla.
- Witaj, Nadiro- przywitałem się.
- Witaj Shere Khanie.
- Dobrze, że cię widzę. Chciałem powiedzieć, że w razie gdyby Peril dłużyło się na uroczystości i nie mogłaby wytrzymać, możesz gdzieś z nią odejść, żeby się nie męczyła.
- Naprawdę? To bardzo miło z twojej strony, że na to pozwalasz. Martwiłam się trochę, jak Peril to zniesie- odparła Nadira. Uśmiechnąłem się na to jedynie lekko, po czym pożegnałem. Kilkanaście minut później wszyscy zebrali się wokół naszego ołtarza, na którym znajdowały się przeróżne rośliny. Pierwszą częścią obrządku było pobłogosławienie naszych zbiorów, zarówno tych, które miały zostać złożone w ofierze Arotowi, jak i tych, które sami mieliśmy spożyć. Oprócz tego także koni odpowiedzialni za przygotowanie tego święta, czyli w tym wypadku wszystkich.  Według tradycji, jeśli była taka możliwość, ofiary należało spalić, jednak tak działo się naprawdę rzadko. Ogień potrafili wytwarzać tylko ludzie, a zdobycie go od nich było trudne i mogło mieć nieprzyjemne konsekwencje. Dlatego też o wiele częściej były one zrzucane do jakiejś rzeki, aby popłynęły wraz z jej nurtem do samego ojca wszystkiego, czyli do Arota. Ale na terenach półpustynnych nie było co liczyć na żadną rzekę. Dlatego też po odmówieniu wszystkich modlitw postanowiłem po prostu zostawić ofiary na utworzonym przez nas ołtarzu. Dopóki tu zostaniemy, będziemy pilnować, aby nikt ani nic nie wzięło roślin przeznaczonych dla naszego boga. Kiedy zaś stąd odejdziemy, Arot będzie mógł w spokoju przyjąć lub też odrzucić ofiarę. Po formalnej części uroczystości przyszła kolej na ucztę. Mimo że byliśmy na terenach półpustynnych, udało się nam znaleźć naprawdę dużo jedzenia. Wszyscy świetnie się bawili. Pod koniec dnia członkowie byli wymęczeni, ale zadowoleni i syci. Z zadowoleniem uznałem, że dzisiejszą uroczystość można uznać za udaną. Podzieliłem się tym stwierdzeniem z La Vidą, gdy tylko ją odnalazłem. Ta zaś przytaknęła mi. Następnym zadaniem było posprzątanie po uczcie, właściwie jednak nie było po czym sprzątać, gdyż wszystko zostało zjedzone. Pozostało jedynie odmówić wspólną, wieczorną modlitwę do Arota. To również było moje zadanie.
- Arocie, nasz panie, ojcze. Ty zsyłasz na nasz klan klęski, gdy odmawiamy ci ofiar i swej wiary. Podarowujesz nam też wszelkie dobra, gdy wypełniamy twoje rozkazy i jesteśmy ci wierni. Prosimy, abyś przyjął tę ofiarę, jako dowód naszej wiary. Wierzymy, że odwzajemnisz się nam kolejnym tak sam dobrym rokiem. Że swą boską dłonią odsuniesz od Klanu Mroźnej Duszy wszystkie niebezpieczeństwa i wskażesz nam najbezpieczniejsza z dróg. Prosimy cię o to, wszechmocny Arocie.
Po odmówieniu modlitwy wszyscy członkowie rozeszli się, szykując się do spania. Ja także byłem zmęczony. Miałem nadzieję, że dziś pokazaliśmy Arotowi, jak go kochamy i w niego wierzymy oraz że dzięki temu będzie nam dalej pomagał. Tym bardziej, iż gdzieś z tyłu mojej głowy nadal czaiła się myśl o Klanie Ognistej Grzywy. Niby zawarliśmy z nimi sojusz, ale kto ich tam wie? Jednak z pomocą Arota nic złego nie powinno nam się stać.
KONIEC

14.06.2017

Od Nadiry do Shere Khana (S) - ,,Wicher zmian"

Musiałam przyznać, że Shere Khan zaskoczył mnie, wyznając, że stado wyruszyło na poszukiwania, gdy tylko zdali sobie sprawę z mojego zniknięcia. Nie spodziewałam się, że zmienią trasę tylko po to, żeby rozejrzeć się za pojedynczym osobnikiem. Byłam realistką i wiedziałam, że to nieopłacalne, chociaż myśląc o tym czułam wdzięczność. Nawet jeśli nie udało im się mnie znaleźć, sam fakt, że spróbowali mocno podniósł mnie na duchu. Tak samo jak to, że mogę znów być częścią klanu razem z Peril. Szczerze mówiąc obawiałam się reakcji przywódcy. Źrebię to pewien kłopot, może opóźniać pochód i trzeba będzie na nie uważać, a mimo to zgodził się, jakby była to najbardziej oczywista decyzja pod słońcem. Odetchnęłam z ulgą, posyłając karemu uśmiech.
- Dziękuję. Masz rację, ciąganie jej po lesie o tej porze to fatalny pomysł.
- Więc jak ma na imię nasza najmłodsza członkini? - zainteresował się, spoglądając na źrebię. Peril pod naporem jego spojrzenia onieśmieliła się i spuściła wzrok.
- Peril. Jest bardzo nieśmiała - wyjaśniłam zachowanie małej. Nie chciałam, by fryzyjczyk pomyślał, że się go boi, choć prawdę mówiąc były na to całkiem spore szanse. Od urodzenia przebywała tylko ze mną, nie poznając innych koni. W ciągu swojego króciutkiego życia zdążyła przeżyć już spotkanie z wilkami. Schyliłam się, by pokrzepiająco skubnąć jej króciutką grzywkę.
- Podnieś wzrok, kochanie. Nie ma się czego bać. Shere Khan nie jest zagrożeniem.
Mała niepewnie przestudiowała karego wzrokiem.
- Jesteś duży - skomentowała nieufnie w jego stronę - A ja jestem mała. Muszę na Ciebie uważać.
- Peril - zaczęłam, chcąc ją upomnieć, jednak ogier wtrącił się uprzejmie:
- Nie Nadiro, nie szkodzi. Peril jest bardzo mądra. To co duże, jest niebezpieczne. Będzie potrzebować czasu, żeby przekonać się, że może mi ufać.
Skinęłam głową, będąc pod wrażeniem jego wyrozumiałości. Zauważyłam, że Peril ziewa i odruchowo zrobiłam tu samo.
- Chyba pora na sen - zauważył Shere Khan - Odpocznijcie, ja będę czuwał.

Najpierw nie chciałam się na to zgodzić, ale po chwili doszłam do wniosku, że muszę wreszcie się wyspać, żeby nie stracić mleka i nie zwalniać pochodu. Odeszłam kawałek, żeby położyć się w miękkich mchach. Peril udała się w ślad za mną, kładąc się obok i wtulając w moje ciało.
- Mamusiu?
Przeszył mnie dreszcz. Nazywała mnie tak od niedawna i nie mogłam się do tego przyzwyczaić.
- Tak, skarbie?
- Zaśpiewasz?
Pokręciłam łbem z niedowierzaniem, jednak nie miałam serca jej odmówić, nawet jeśli trochę krępowałam się śpiewać przy Shere Khanie.

W oddali łąki, wejdźże do łóżka
Czeka tam na cię z trawy poduszka.
Skłoń na niej główkę, oczęta zmróż,
Rankiem zbudzi cię słońce, twój stróż.

Tu jest bezpiecznie, ciepło jest tu,
Stokrotki polne zaradzą złu.
Najsłodsza mara tu ziszcza się...

Nim zdołałam dokończyć refren zorientowałam się, że Peril zasnęła. Uśmiechnęłam się więc i niedługo potem ułożyłam łeb na ziemi, by pójść w jej ślady.

Kiedy się obudziłam, zorientowałam się, że małej przy mnie nie ma. Panikując, odruchowo poderwałam się na nogi, jednak kiedy omiotłam zagajnik spojrzeniem, zauważyłam, że jest parę metrów dalej, skradając się od tyłu do Shere Khana, który spokojnie skubał trawę. Nie wiedząc, co Peril zamierza zrobić, chciałam ją powstrzymać, ale wtedy zauważyłam, że ogier śledzi ją spojrzeniem, doskonale zdając sobie sprawę z jej obecności. Udawał nieświadomego, nie chcąc psuć jej zabawy, a na moim pysku zakwitł uśmiech. Stałam więc w miejscu obserwując ich. Gdy źróbka była parę kroków od od ogiera, skoczyła do przodu, łapiąc go za ogon i pociągając lekko. Potem jak najszybciej uciekła, ponownie chowając się pod moim brzuchem. Zaśmiałam się, bo fryz bardzo wiarygodnie odegrał zaskoczonego, rozglądając się dookoła.
- Co to było? - zapytał, spoglądając podejrzliwie w moją stronę - Nadira, to Ty?
Wybuchnęłam jeszcze głośniejszym śmiechem, kręcąc głową na nie. Spojrzał więc na Peril, mrużąc ślepia i wydając swój osąd.
- I co mam teraz z Tobą zrobić, hmm? - ruszył w naszą stronę. Biała schowała łeb za moją nogą, licząc na ochronę, jednak ja odstąpiłam na krok. chcąc by sama zmierzyła się z przywódcą. Ta jednak ponownie schowała się pode mną, najwyraźniej jeszcze zbyt wystraszona. Kary pokręcił głową z rozbawieniem.
- Pora wracać - oznajmił. Przytaknęłam mu i po chwili ruszyliśmy w drogę powrotną.

<Shere Khan?>

14.06.2017

Nadira dokonuje adopcji!


Źródło: Zdjęcie główne
Imię: Peril
Tytuł: Brak
Wiek: 1,5 roku
Płeć: Klacz
Przynależność: Klan Mroźnej Duszy
Głos: Selena Gomez
Rodzina: Biologiczna matka zmarła przy porodzie, ojciec dużo wcześniej - nie poznała żadnego z nich. Odkąd pamięta, zajmuje się nią Nadira.
Osobowość: Peril znacząco się wyciszyła. Wciąż ma mnóstwo energii, jednak ochota na źrebięce wygłupy pomału jej obchodzi. Zamiast tego wybiera się na spacery, obserwuje, zagaduje członków klanu, by dowiedzieć się, jak się czują, czym bardzo pomaga Nadirze. Mimo, że na początku była bardzo zahukana z powodu nowego miejsca i nieufna w stosunku do obcych, teraz nie ma problemu z zawieraniem nowych znajomości. Można wręcz rzec, że jest bardzo otwarta i chowa się już tylko czasem, kiedy się ją czymś zaskoczy, a o to raczej trudno. Mimo, że charakterem nie jest już tak podobna do Nadiry, przejęła od niej czujność i ostrożność.
Chłopak/Dziewczyna: Brak, raczej nie jest na to gotowa.
Aparycja:

  • Rasa: Camargue
  • Wygląd: Z pewnością w niczym nie przypomina źróbki, którą była, kiedy po raz pierwszy postawiła kopytka na terenach Klanu Mroźnej Duszy. Można powiedzieć, że wyrasta na urodziwą klacz. Niemal w całości straciła już źrebięcą sierść, jednak gdzieniegdzie można zobaczyć na niej znajomy puch. Nie jest jeszcze w pełni proporcjonalna, zad bowiem wciąż jest wyższy od kłębu. Grzywa i ogon obrosły już w niemal standardową długość, a łeb nabrał szlachetnych rysów. Kopyta wciąż są małe, a nogi drobne względem budującej się reszty ciała.
  • Wzrost: 138 cm
  • Waga: 290 kg

Umiejętności: Ze względu na młody wiek niewiele jeszcze potrafi, zapowiada się jednak na bardzo szybką i zwinną. Od opiekunki przyswaja podstawy zielarstwa i czasem pomaga jej w opiece nad rannymi końmi.
Historia: Właściwie nie ma za wiele do opowiedzenia na temat swojej przeszłości. Dorastała tutaj, w klanie Mroźnej Grzywy. Urodziła się natomiast na jednej z rozległych prerii, skąd razem z Nadirą odbyły długą wędrówkę, by odnaleźć Shere Khana i jego poddanych.
Kontakt: yourhappythirtheen@gmail.com

14.06.2017

Od Shere Khana (S) - Boże ciało I

Był już późny ranek. Czekałem aż tak długo, gdyż chciałem pozwolić stadu w pełni się wybudzić i zjeść śniadanie. Zebrałem wszystkich członków w jednym miejscu. Ci, którzy należeli do klanu od początku lub też przebywali z nami dłużej niż rok, wiedzieli jak obchodzimy nadchodzące święto. Reszta wkrótce się przekona.
- Jak wszyscy wiecie, zbliża się Boże ciało, czyli czas modlitw do naszego jedynego boga- ojca, Arota, który to zsyła na nas albo klęski, albo pomyślność. Zależy to od naszej wiary. Dlatego też musimy pokazać naszemu ojcu, jak bardzo mu ufamy, wierzymy w niego i kochamy go. Aby to zrobić, ofiarujemy Arotowi jedną z najcenniejszych dla żywych istot rzeczy, żywność. Podzielimy się na dwa zespoły. Do pierwszego należeć będą Bernard, Coralake, Monte, Hana i Iris. Dowodzić nim będzie Amigo. Zajmiecie się budową ołtarza. Drugim zespołem kierować będzie La Vida, należą do niego Vika, Raphael, Nicolet i Nadira. Do was należy uzbieranie odpowiedniej ilości jedzenie, tak aby starczyło zarówno na ofiarę jak i dla nas. Ja zaś będę nadzorował pracę i obmyślę przebieg uroczystości. Jako szefów drużyn ustanowiłem co prawda jednych z naszych nowszych członków, ale wierzę, że z pomocą tych bardziej doświadczonych świetnie odnajdą się w swojej roli- rozdałem wszystkim zadania. Członkowie od razu przystąpili do realizowania swoich zadań. Upewniłem się, że wszystkim dobrze idzie, pomogłem też pozbierać trochę kamieni na ołtarz. Następnie przystanąłem na chwilę w cieniu i zastanowiłem się nad formą i przebiegiem modlitw, choć już wcześniej miałem ogólny zamysł. Wszystko tylko jeszcze dokładnie ułożyłem sobie w głowie. Gdy już miałem plan, poszedłem jeszcze raz sprawdzić, jak idą pracę. Mieliśmy już trochę jedzenia, ale nadal nie było to zbyt wiele. Wszyscy zbierali żywność, Nadirze towarzyszyła mała Peril, która pomagała klaczy i traktowała to chyba jako swego rodzaju zabawę. To, co już uzbierali, to i tak dużo, zważywszy na to, że byliśmy już na terenach półpustynnych. Za to kamieni tutaj nie brakowało, z tym, że były bardzo małe i na ołtarz potrzebowaliśmy ich bardzo dużo. Najpierw poszedłem do grupy odpowiadającej za żywność.
- Bardzo dobrze sobie poradziliście- powiedziałem na sam początek. Wszyscy ucieszyli się mniej lub bardziej z mojej pochwały, najbardziej zaś La Vida.
- Bardzo się cieszę, że jesteś zadowolony. Trochę się martwiłam, czy sobie poradzę.
- Widzisz? Zupełnie niepotrzebnie. Ja byłem pewien, że dasz radę.Jednak to wciąż trochę za mało- dodałem. Klacz pokiwała głową, dając mi tym samym do zrozumienia, że nie muszę się martwić. Następnie udałem się do drugiej grupy. Mieli już mnóstwo kamieni i rozpoczęli budowę ołtarza ofiarnego. Wróciłem jeszcze na chwilę do koni odpowiadających za jedzenie.
- La Vido, kiedy tylko zbierzecie odpowiednią ilość jedzenia, przyłączcie się do nas i pomóżcie budować ołtarz- powiedziałem.
- Dobrze- odparła klacz. Sam zaś powróciłem i przyłączyłem się do budowania. Popołudniu dołączyła do nas druga grupa, która uzbierała już odpowiednią ilość żywności. Do wieczora skończyliśmy budować ołtarz. Pozostało jeszcze ułożyć na nim wybrane jedzenie, ale do tego wyznaczyłem już osoby, które miały się tym zająć z samego rana. Uznałem, że wszyscy dziś ciężko pracowali i należy się im odpowiedni wypoczynek. Zauważyłem, że pod jednym z drzew stoi La Vida. Podszedłem do niej, jednak okazało się, że już śpi. Stanąłem więc obok niej. Ledwo zamknąłem oczy i od razu usnąłem.
CDN

13.06.2017

Od Calipso (F) (Gimnastyka) - ,,Zbliżamy się" R. 2

Gdy tylko otworzyłam oczy, szybko wstałam i energicznym krokiem podążyłam w stronę wodopoju. Krótkie, ale treściwe śniadanie przygotowało mnie na dalszą część dnia. Stado już się obudziło, wszyscy rozglądali się z zaciekawieniem, wypatrując nie wiadomo czego. Oczywiście to dopiero początek. Należało w najbliższym czasie zebrać potrzebne materiały; to był nasz główny cel. Wkrótce wszyscy rozeszli się do pracy, a ja postanowiłam najpierw obserwować pracę innych. Z początku skierowałam się w stronę polany, lecz nogi poniosły mnie lekkim kłusem w pobliże Opium. Kładła właśnie obok podobnego ,,pęczku" roślinę o długiej, cienkiej łodyżce, zakończoną purpurowym kwiatem o drobnych płatkach.
- Besus. - szepnęłam do siebie. Klacz podniosła głowę i uśmiechnęła się ledwie zauważalnie.
- O, witaj, Calipso. Mam już prawie połowę pożywienia. - oznajmiła.
- To...świetnie. Oby tak dalej. - rzekłam z podziwem. Byłam zaskoczona, że poszło jej tak szybko. Przynajmniej miałam pewność, że wybrałam odpowiednią osobę. Podeszłam do robionych zapasów, by przyjrzeć się im bliżej. Rozpoznałam wśród nich turówkę wonną, zwaną żubrówką, sporo zwykłej trawy, trochę orlików (nieco kwaśne, ale dobre), wiele ziół najczęściej w niewielkiej ilości, jak migdałecznik chełubowiec, ciemna mięta, piołun, także irysy, ostatnie owoce rokitnika, czarna porzeczka i liście karagany syberyjskiej oraz kilku innych drzew. Nieliczne pędy były uschnięte, jednak przymknęłam na to oko, wiedząc, że się stara. Następnie odwiedziłam Evil War, polerującą swój sztylet o gładką krawędź kamienia. Zarżałam cicho na powitanie, i położyłam się obok.
- Wszystko okey? - spytałam po chwili, by przerwać milczenie.
- Yhym. - mruknęła niezbyt przekonująco w odpowiedzi, ale na razie to mi wystarczyło. Nie zamierzałam jej dręczyć pytaniami. Zanim otworzyłam pysk, zabójczyni wyrecytowała:
- Plan jest taki. Przed uroczystością rozejrzę się po okolicy, a kiedy dam znak, możecie zaczynać. Będę cały czas w pobliżu, aż do zakończenia. W razie czego, wszyscy ukryjemy się w pewnym rowie.
- Dobrze, zgadzam się. - przytaknęłam i odeszłam, pozwalając jej pozostać w samotności. Kolejnym przystankiem byli Wiktor i Kallen. Spierali się właśnie o coś między gałęziami a lianami. Na mój widok natychmiast zamilkli.
- Witaj, Calipso. - powiedzieli równocześnie.
- Czy macie już jakieś koncepcje? - walnęłam prosto z mostu, nie chcąc tracić czasu na jałowe dyskusje. Czas mnie gonił.
- W sumie tak. - oznajmił gniady ogier z nutką wątpliwości. Zaczęli mi wyjaśniać, co i jak, pokazywać za pomocą gestów i różnych przedmiotów, popróbowałam paru rzeczy i ogólnie szło im bardzo przyzwoicie, chociaż czasem się kłócili i wtrącali do siebie. Wiele pomysłów przypadło mi do gustu, zaproponowałam tylko kilka zmian.
- Reszta to niespodzianka. - mrugnął do mnie młody Kallen. Uśmiechnęłam się porozumiewawczo, po czym ruszyłam do ostatniej rzeczy - przygotowań polany. Południe chyliło się ku upadkowi, robiło się coraz cieplej i przyjemniej, nie gorąco i lepko. Pogoda nam sprzyja. Już w oddali zauważyłam szybko poruszające się sylwetki. Relikta i Italia galopowały po okręgu, coraz bardziej go zacieśniając, a następnie nagle odskakując od środka na zewnątrz i powtarzając tę samą trasę. Pot spływał im po szyjach, ale wytrwale na przemian kłusowały i przyspieszały, ubijając glebę wraz z trawą. Wtem zatrzymały się.
- No, chyba wystarczy... - mruknęła bułana klacz, łapiąc gwałtownie powietrze, a potem dostrzegła mnie. Podeszłam szybkim krokiem i pochwaliłam je, uderzając mocno kopytem, by się upewnić:
- Dobra robota. - uśmiechnęły się, zadowolone. - A gdzie Michelle?
- Poszła poszukać jakichś długich pnączy, żeby je rozwiesić... - zainteresowałam się teraz wszystkim, co zostało do tej pory zrobione. Wbite w ziemię martwe, wysokie pale sterczały do góry, zapewne przywleczone tu z lasu i mające posłużyć za stelaż.
- Jutro to wszystko udekorujemy. - zapewniły dziewczyny.
- No, to wszystko. - westchnęłam z ulgą, oddalając się w cień drzew. Ale raptownie przypomniałam sobie jeszcze o Edwardzie i tradycjach. Ech...chyba mogę mu zaufać. - pomyślałam niepewnie, lecz położyłam się. Na pewno sobie poradzi.
<CDN>

13.06.2017

Od Shere Khana do Nadiry (S) - "Odnalezienie"

Korzystając z chwili spokoju w klanie, udałem się na mały spacer. Był wieczór. Zarządziłem postój na skraju lasu. Zostaniemy tutaj kilka dni, żeby trochę wypocząć i ruszymy dalej w stronę pustyni. Dalej będziemy już tylko napotykać pojedyncze drzewa i krzewy, niektóre nieco skarłowaciałe. Aż w końcu roślinność w ogóle przestanie występować, nie licząc tej pustynnej. Tym bardziej chciałem nacieszyć się widokiem soczyście zielonej trawy i liści drzew oraz kolorowych kwiatów. Z tego też powodu zupełnie straciłem rachubę czasu. Zorientowałem się, że powinienem już wracać dopiero, gdy zapadł całkowity zmierzch. Zawróciłem więc i skierowałem się w stronę klanu. Szedłem już dość długo, otaczający mnie mrok gęstniał. Mimo to nie bałem się. Byłem jedynie zdziwiony, że zdołałem odejść od stada tak daleko i nawet tego nie zauważyłem. Wtem do moich uszu dotarło kilka ledwie słyszalnych dźwięków. Gdy szedłem do przodu, hałasy trochę się nasiliły, choć i tak były dość ciche. Od razu zrozumiałem, że w pobliżu znajduje się ktoś, jednak stara się on zachować szczególną ostrożność i nie zdradzić miejsca swojego pobytu. Zacząłem iść ostrożniej. Po chwili znalazłem się na skraju małego zagajnika. Spojrzałem na prawo, po chwili jednak usłyszałem drobny hałas dobiegający z przeciwnej strony. Gdy tam spojrzałem, ujrzałem stojącą postać. Mimo że było ciemno i ledwo widziałem jej sylwetkę i tak zdawała się ona emanować niepewnością. Ponadto zdołałem zobaczyć, że między jej nogami jest coś białego. Mierzymy się przez jakiś czas spojrzeniem, aż w końcu postać odzywa się:
- Shere Khan- mówi cicho i łagodnie.- Jak miło cię widzieć.
Od razu orientuje się, że znam ten głos, ale dojście do tego, do kogo on należy zajmuje mi trochę czasu. Wreszcie i ja się odzywam.
- Nadira?- pytam niepewnie, robiąc kilka kroków w jej stronę. Coś białego między jej nogami niespokojnie poruszyło się. Spojrzałem w tamtą stronę i po chwili zauważyłem białe źrebię.
- Tak, to ja- powiedziała klacz, również podchodząc w moją stronę. Źrebak, widząc jej reakcję, także robi kilka kroków do przodu. Kiedy klacz staje, znów chowa się za jej nogami. Zupełnie nie wiedziałem, co mam w tej chwili powiedzieć. Przywitać się? Upewnić, czy nic jej nie jest? Czy czegoś nie potrzebuje?
- Mi również miło cię znów widzieć. Nic ci... wam nie jest? Potrzebujecie pomocy?- przerwałem w końcu ciszę.
- Nie, dziękuję, niczego nie potrzebujemy. Mam jedynie pytanie. Skoro ty tu jesteś, to znaczy, że klan jest w pobliżu, prawda?- spytała Nadira z nadzieją w głosie.
- Tak- potwierdziłem.
- To dobrze. Już naprawdę długo staramy się was znaleźć- powiedziała klacz.
- Ale, czy właściwie będziemy mogły dołączyć?- zapytała po chwili z niepokojem. Jej pytanie szczerze mnie zdziwiło, z tego tez powodu nie zareagowałem od razu.
- A co to za pytanie? Oczywiście, że tak! Odkąd dołączyłaś do Klanu Mroźnej Duszy, cały czas byłaś jego członkinią. Dlatego też gdy tylko zauważyliśmy twoje zniknięcie, od razu zaczęliśmy cię szukać, ale nie udało nam się ciebie odnaleźć. Źrebak także będzie mógł do nas dołączyć- powiedziałem wreszcie.
- To dobrze, martwiłam się trochę, jak zareagujesz- odparła Nadira.
- Wrócimy do klanu z rano, dobrze? To nie najlepszy pomysł chodzić po lesie nocą z małym źrebakiem- powiedziałem. Klacz zgodziła się z tym. Ona i źrebię byli bardzo zmęczeni. Nadira zdążyła nas jedynie sobie przedstawić. Zaraz potem ona i Peril zasnęły. Dzięki temu ja miałem chwilę na rozmyślania. Gdy tylko pojąłem, że spotkałem Nadirę ze źrebięciem, zastanowiłem się nad znaczeniem tej sytuacji. Od razu pomyślałem, ze być może klacz, kiedy dołączyła, była w ciąży. Lub też ojcem dziecka jest jakiś ogier ze stada. Czemu jednak Nadira nic nie powiedziała i zdecydowała się na jakiś czas odłączyć od klanu? Jakie miała ku temu powody? A może klacz nie wiedziała, że jest w ciąży. Może szła gdzieś z tyłu, poczuła się zmęczona i postanowiła chwilę odpocząć, nikogo nie informując? Klan odszedł, a ona zaczęła rodzić?- w mojej głowie kołatało się mnóstwo myśli. Wolałbym mieć nieco jaśniejszy obraz sytuacji, dlatego też postanowiłem spróbować się czegoś od Nadiry dowiedzieć rano. Wiedziałem jednak, że muszę uważać, aby klacz nie wzięła tego za wścibstwo. Po prostu chciałem się dowiedzieć, czy mogę jej jeszcze jakoś pomóc i czy nie została w żaden sposób skrzywdzona lub oszukana.
<Nadira? Spoko, dłuższe są zazwyczaj ciekawsze:)>
Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika