Jeden z tych chłodnych poranków po letnim deszczu, który nawiedził Klan w nocy. Trójka koni stojąca naprzeciw odwiecznemu wrogowi. Stado w oddali oddaje się jeszcze odpoczynkowi. Żadne z nich nie ma pojęcia, co się zaraz zdarzy.
Poprzedniego dnia, kiedy stałam na uboczu, jak zwykle racząc się roślinnością i obserwowaniem cudzego życia, oraz, oczywiście, moich podejrzanych, dostrzegłam, że w Kasja idzie po kole, na którego krawędzi się znajdowałam. Przechodząc obok mnie, rzuciła - Jutro, kiedy tylko wstanie słońce, nad bazą - przez resztę dnia miałam zebrać szybką naradę z Carnim i Miri. Wszyscy zgodnie stwierdziliśmy, że na spotkanie przyjść trzeba. Nie powinno nam grozić nic, my młodzi, sprawni i liczniejsi od tej starzejącej się nauczycielki. Mimo wszystko, trzymaliśmy się na baczności - miała na koncie już wiele zabójstw.
- Teraz już wiecie, jak to było - zakończyła swój monolog, który miał objaśnić całą historię jej mrocznej części życia. Nie miałam pojęcia, dlaczego nam to opowiedziała. Czyżby chciała się wyspowiadać, by móc w spokoju odejść? Wydawała się taka łagodna - nic dziwnego, że nikt nie posądzał jej o tajemnicze zniknięcia członków. Jednak jej pysk zmieniał wyraz szybciej, niż zdążyło się mrugnąć - Ah, Mivana, gdybyś mogła zobaczyć śmierć Mary... Mówię ci, piękny widok.
Z wielką siłą, która buzowała we mnie jak w wulkanie, podsycana wspomnieniem stojącej u progu dorosłości nastolatki, zanoszącej się od szlochu nad brzegiem rzeki, rzuciłam się do przodu. Księżniczka i poddany szybko jednak odciągnęli mnie do tyłu.
- Musisz nad sobą panować. Znasz prawo. Zanim zginie, musi paść wyrok - Miriada przemawiała do mnie kojącym, acz stanowczym, głosem. Czułam się jak niegrzeczny źrebak, który dostaje naganę.
- Wiem - warknęłam tylko.
- Pójdziesz z nami po dobroci, czy mamy użyć siły? - jedyny ogier z mojej detektywistycznej bandy zajął się naszym więźniem.
- Pójdę po dobroci, dziękuję, że pytasz.
W czwórkę, prowadząc byłego kronikarza między nami, na wszelki wypadek, doszliśmy do budzącego się stada. Bez zbędnych ceregieli podeszliśmy do władcy oznajmując, że mamy dla niego sprawę niecierpiącą zwłoki. Mimo, iż przed chwilą był zaspany, słysząc to i widząc nasze poważne oblicza, zwołał natychmiast tymczasową radę. Moja drużyna, para królewska starej generacji oraz przedmiot sprawy oddaliliśmy się od innych pobratymców, których rozochocona sensacją chorda mimo wszystko ruszyła za nami, zatrzymując się w niewielkim oddaleniu.
- Wytłumaczcie mi, o co chodzi - zażądał przywódca.
Jego siostra, wspierana zdaniem szeregowca, wytłumaczyła w dość drobnych szczegółach przebieg naszego śledztwa oraz opowieść Kasji. Do mojego milczenia dołączyli niedługo pozostali zebrani, jednak została ona przerwana przez głowę naszej braci.
- Kasjo, czy przyznajesz się do zarzucanych ci win?
- Tak, to ja - przez chwilę miała wrażenie, że splunie na władcę, czy w jakiś inny sposób obrazi jego majestat - Ale chciałam tylko chronić innych... Oni robili złe rzeczy...
- Dosyć! - krzyknęłam, momentalnie znajdując się przy klaczy ze sztyletem w pysku. Zostałam jednak odepchnięta przez uczestniczących w naradzie. Shiregt spojrzał na mnie z góry, udzielając niesłownej nagany. Patrząc na miodową klacz z poczuciem, że muszę coś zrobić, a jednak nie mogę, poczułam napływ ogromnego gniewu i smutku. W oczach zaczęły kręcić mi się łzy. Spuściłam głowę, cofając się o krok od reszty.
- Mivana, ta sprawa dotyczy ciebie w personalny i delikatny sposób. Nie powinnaś brać udziału w tej naradzie. Rządzą tobą zbyt silne emocje - władca wciąż patrzył surowo.Wiedział, że nie mogę negować tego rado-rozkazu, więc bez słowa oddaliłam się od nich, w stronę tłumu.
Zaciekawiona, szepcząca między sobą gawiedź irytowała mnie niemiłosiernie. Miałam wrażenie, że ich słowa wwiercają się w moją głowę. Uniosłam głowę, stając przed nimi z groźnym wyrazem pyska.
- Czegoś tu szukacie? - mój głos, prawie syk, skupił ich na mnie na tyle, bym jednym błyśnięciem ostrza mogła pozbyć się wszystkich gapiów. Jeden z niewielu razów moja pozycja przydała się do czegoś większego, niż udział w kierowaniu klanem. Przez długi okres czasu, a może jedną, wydłużającą się chwilę, stałam samotnie, próbując okiełznać szalejącą we mnie burzę. On nie chce, abyś się mściła, on jest również twoim wrogiem. Chcesz dać sobą pomiatać? Głos w mojej głowie dyktował nienawistne komentarze w kierunku każdego z członków zwołanej Rady. To było w jakiś sposób... Przygnębiające, mimo, iż faktycznie miałam ochotę wpaść tam i wybić wszystkich co do joty. No, może Shiregt'a bym tylko trochę poturbowała. W końcu zobaczyłam skarogniadego, smukłego ogiera. Grzecznie poczekałam, aż podszedł do mnie, po czym od razu wypaliłam:
- Postanowiliście coś?
- Shiregt cię wzywa -odparł tylko. Nie miał najbardziej zadowolonej miny, wręcz krzywił się jak po zjedzeniu nieświeżych jagód.
Bez słowa poszłam za nim w stronę zebranych. Kiedy do nich dołączyłam, obecny władca ogłosił swój wyrok.
- Postanowione. Kasja, za liczne dokonane zbrodnie, zostaje skazana na karę śmierci - wziął głęboki wdech, wpatrując się we mnie, niemalże świdrując mnie wzrokiem - Mivana, zgodnie uznaliśmy, że ty nie miałabyś większych oporów, by wykonać tę karę.
Mój pysk nie wyrażał żadnych uczuć, ciało zesztywniało, napinając się jak struna. Z jednej strony na tą chwilę czekałam już wiele lat, na dopełnienie się mojej zemsty. Z drugiej, to wciąż było zabijanie. Zabijanie innego konia. Czy to na pewno było... Odpowiednie? Czy nie będę miała problemów, by normalnie funkcjonować, żadnych...
- Mivana? - Shiregt przywołał mnie do rzeczywistości. Spojrzałam mu mężnie w oczy.
- Zrobię to.
Gniadosz patrzył na mnie z niejakim... Smutkiem? Kiwną jednak na Cardinaniego, który stał obok skazanej. Ta posłała nam lekki, skruszony uśmiech.
- Przepraszam was za kłopoty, jakie wam przyprawiłam - powiedziała.
A może taki ma plan? Żeby narobić mi wyrzutów sumienia? A może faktycznie żałuje za swoje czyny? To nie grało jednak roli. Zbrodnie wymaga kary.
Miriada wraz ze swoją matką odeszły. Była medykiem, więc pewnie widziała niejedną konającą postać. Sama jednak nie byłam pewna, czy chciałabym być obserwatorem tego wydarzenia. Khonkh staną przy potomku. Patrzyli na mnie wyczekująco. Wzięłam do pyska Vespę. Smak metalu podrażnił mi język. Teraz, nie wahaj się dłużej. Podeszłam do byłej nauczycielki. Przed oczami miałam wszystkich tych, którzy padli jej ofiarami. Widząc pysk matki, ten przyjazny, brązowy pysk... Szybkim cięciem przerwałam główną tętnicę szyjną. Niedługo potem klacz zaczęła krztusić się, po czym upadła w agonii. Chwilę jeszcze drgała, zanim obecny przy nas medyk nie stwierdził zgonu. Zamiast upragnionego spokoju i spełnienia, czułam pustkę. Głęboką, wiszącą ciężko nad moją duszą, jak mgła. Wpatrywałam się tępo w zwłoki.
- To chyba koniec zabawy. Żegnaj, moja najgłębsza złości. Do zobaczenia po drugiej stornie, Kasjo.
KONIEC
Kasja umiera, cieszmy się, nasi przyjaciele i rodzina przeżyją ten dzień!
1. Nieeezłe opowiadanie :D
OdpowiedzUsuń2. [*] R.I.P Dla najlepszej morderczyni w całej Mongolii