Dlaczego to właśnie mnie spotyka? I co mnie obchodzą jakieś wilki? Ja tam mogę z nimi walczyć, poradzę sobie. A jeśli inni, na przykład mój brat, nie, to ich strata. Niech giną, tak działa selekcja naturalna-myślałam, kłusując raźno koło jednego z koni. To była klacz i miała chyba na imię Mindy. Mimo to rozumiałam poniekąd sens tych działań, w końcu lepiej zbadać teren, niż od razu zarządzać ewakuację lub też narażać wszystkich na ryzyko utraty życia. Bądź co bądź, ten nasz władca nie był wcale taki głupi i dobrze zachowywał pozory troskliwego ojca narodu. Zwiadowcy, z pomocą paru innych koni, mieli sprawdzić ślady wilków, na które ktoś natknął się w czasie spaceru. Czy są świeże, czy już raczej nie, i czy grozi nam jakieś niebezpieczeństwo ze strony tych drapieżników. W końcu dotarliśmy do wskazanego miejsca. Najwidoczniej nikt nie miał ochoty na zbędne pogaduszki, bo całą drogę wszyscy zgodnie milczeli. Przystąpiliśmy do wstępnych oględzin, ale szybko je przerwaliśmy. Wiatr przyniósł ze sobą świeżą woń. Woń drapieżników. Zbiliśmy się niejako w gromadę. Każdy z nas uważnie i nerwowo rozglądał się w celu wypatrzenie niebezpieczeństwa. Woń z każdą chwilą nasilała się, toteż po ustaleniu, skąd pochodzi, wszyscy postanowiliśmy zawrócić. Chcieliśmy wrócić do klanu, ale nieco okrężną drogą, aby nie sprowadzić ze sobą drapieżników. Niestety, te nie pozwoliły nam spokojnie odejść. Kilka z nich wyskoczyło z zarośli i rzuciło się do ataku. Czym prędzej każdy z nas zaczął uciekać. Biegłam co sił w nogach i już po chwili wysunęłam się niejako na prowadzenie. Odwróciłam się lekko, aby sprawdzić, jak się sprawy mają z naszym pościgiem. W ten sposób zauważyłam, że ta cała Mindy niezbyt za nami nadążała. Biegła spory kawałek w tyle, a wilki były już dość blisko. Zaczęłam powoli redukować swoją prędkość. Inne konie wyprzedzały mnie, nie zwracając na moją osobę większej uwagi. Kiedy byłem już blisko Mindy, jeden z drapieżników przyspieszył. Niemal bez namysłu jeszcze gwałtowniej zwolniłam. Klacz wyprzedziła mnie, a ja zaatakowałam owego wilka, zanim zdołał się na nią rzucić. Kiedy szykował się do skoku, schyliłam głowę i odepchnęłam go jak najdalej. Następnie odwróciłam się i zaczęłam dalej biec. Szybko dogoniłam Mindy, a jeszcze szybciej kolejny wilk dogonił nas. A może to był ten sam? W każdym razie, siedział nam już na ogonie, więc zdecydowałam się ponownie przyhamować i zaatakować. Przeciwników było tylu, że najlepiej było zredukować ich liczbę. Na szczęście nie wszystkie wilki były tak samo szybkie. Odwróciłam się i tym razem uniosłam kopyto, chcąc kopnąć drapieżnika. Udało mi się! Trafiłam go w głowę. Niestety, w tej samej chwili drugi wilk, pojawiając się nie wiadomo skąd, skoczył i wylądował na moim grzbiecie, wbijając w niego pazury. Wrzasnęłam z bólu, po czym poczułam, jak moja skóra ponownie jest przecinana, tym razem przez jego kły. Zaczęłam wierzgać ile tylko miałam sił. Wilkowi nie łatwo było się utrzymać. Zaczął się ze mnie zsuwać, raniąc jednak przy tym dalej swoimi pazurami. Po chwili ciężar zelżał. Odwróciłam się i spostrzegłem, że napastnika pomogła mi się pozbyć sama Mindy. Puściłyśmy się dalej biegiem, nawet się za siebie nie oglądając. Klacz widocznie teraz już lepiej się zmobilizowała i biegła szybciej. Niebezpieczeństwo jednak nadal nie minęło. Złowrogie warczenie, kłapnięcia pyskami i odgłosy pościgu zbyt długo dało się jeszcze słyszeć. Udało nam się wreszcie jakimś cudem dogonić resztę, ale wiele to nie dało. Wilki nadal nas goniły. Na szczęście po jakimś czasie wszystkie te dźwięki zaczęły się oddalać, aż w końcu całkowicie ucichły. Wilki prawdopodobnie dały już sobie spokój, ale nasza grupa jedynie nieznacznie zwolniła. Każdy jak najszybciej chciał znaleźć się w klanie.
~Jakiś czas później~
Kiedy wróciliśmy, kilka koni, w tym dowódca naszej grupy, poszło donieść o wszystkim władcy. Ja zaś oddaliłam się nieco, aby nikt niepotrzebnie nie zwracał na mnie uwagi. Nie czułam się najlepiej i rany mnie bolały, toteż nie miałam ochoty na jakiekolwiek towarzystwo. Nie dane mi było jednak doznać choć chwili spokoju, bo zaraz podeszła do mnie Mindy. Nie mam pojęcia, jakim cudem mnie znalazła.
-Hej. Chciałam ci podziękować za ratunek i spytać, czy wszystko u ciebie w porządku-powiedziała klacz.
-Nie ma za co. I tak, u mnie wszystko gra-odparłam, po czym posłałam jej lekki uśmiech.
-Naprawdę? Nie wyglądasz najlepiej-oświadczyła Mindy. Spokojnie Virginia, jakoś to wytrzymasz-pomyślałam, chcąc dodać samej sobie otuchy.
-Tylko tak ci się wydaje-powiedziałam. Planowałam, że sama zaraz opatrzę sobie swoje rany.
-Jesteś pewna?-powtórzyła klacz.
-Jak najbardziej. Dziękuję za troskę-odparłam.
-Nie dziękuj. Troska z mojej strony to i tak zdecydowanie o wiele za mało. Nie wiem, jak ci się odpłacę. Gdyby nie ty to...to nic by już nie było, przynajmniej dla mnie-powiedziała Mindy.
-Każdy zrobiłby tak na moim miejscu-odparłam.
-Jesteś zbyt skromna. A może jest coś, co mogłabym dla ciebie zrobić?-spytała nagle klacz. Udałam, że się chwilę zastanawiam. Jednocześnie zaczęłam się czuć gorzej.
-Nie, raczej nie-odparłam.
-Szkoda. Chciałabym ci się jakoś odwdzięczyć, naprawdę-powiedziała klacz.
-Jeśli znajdzie się coś, co będziesz mogła dla mnie zrobić, na pewno cię o tym poinformuję-odparłam. Wiedziałam, że klacz taka wiadomość sprawi przyjemność, liczyłem też, że w końcu mnie zostawi.
-Ok...Jesteś pewna, że dobrze się czujesz?-spytała ponownie Mindy. W tej samej chwili poczułam, że całe moje ciało zaczyna mimowolnie drżeć. Chyba jednak nie poradzę sobie sama...-pomyślałam. Już chciałam coś powiedzieć, poprosić jednak o pomoc, jednak...
~*~
Przez ułamek sekundy wokół mnie panował chaos i nie miałam pojęcia, kim jestem, gdzie jestem i co się wokół mnie dzieje. Świadomość jednak szybko powróciła, a wraz z nią ból. Otworzyłam oczy. Leżałam na trawie. Uniosłam lekko głowę, aby się rozejrzeć, i ze zdziwieniem spostrzegłam obok mnie...władcę. Ten szybko zauważył, że odzyskałam przytomność i do mnie podszedł. Spróbowałam wstać, ale on mnie powstrzymał.
-Lepiej jeszcze nie wstawaj. Odniosłaś poważne rany-powiedział. Spróbowałam chociaż zobaczyć swoje rany i samemu je ocenić, ale obecnie nie było to zbyt możliwe. Wstanie także było dla mnie wyzwaniem.
-Co się właściwie stało?-spytałam.
-Jak już powiedziałem, odniosłaś poważne rany. Dlatego trzeba było cię opatrzyć. Poza tym zemdlałaś, ale na szczęście nic poważniejszego z tego powodu raczej ci się nie stało-powiedział ogier.
-Raczej?-spytałam.
-Najlepiej będzie, jeśli pozostaniesz pod obserwacją jeszcze kilka dni-wyjaśnił władca. Ah, więc to tak. Może zaczął już coś podejrzewać? Może dlatego to on się mną zajął? No bo czyżbym była aż tak ranna, że potrzebowałabym pomocy tak wysokiej rangi medyka? Jeśli tak, dlaczego akurat on? A może nawet...Może nawet przydzielenie mnie do tej misji także nie było przypadkowe...
-Wilki-postanowiłam jak gdyby nigdy nic dalej kontynuować rozmowę.-Zaatakowały nas wilki. Powinniśmy jak najszybciej to miejsce opuścić-powiedziałam.
-To prawda. Na razie jednak ty nie za bardzo się nadajesz, aby gdzieś iść. Na razie rozstawiłem wszędzie straże, klan wyruszy wieczorem. Jeżeli do czego czasu nie odzyskasz sił, kilka koni zostanie z tobą-odparł ogier. Oh, jak on sobie to wszystko doskonale zaplanował...Chyba że to tylko zbieg okoliczności, taką ewentualność także musiałam brać pod uwagę-starałam się zanalizować sytuację, podczas gdy cisza między nami się przeciągała. Przerwał ją wkrótce ogier.
-Podobno uratowałaś Mindy-powiedział.
-Nie nazwałabym tak tego. Zrobiłam tylko to, co powinnam-odparłam.
<Shi? W końcu to napisałam XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!