W duchu westchnąłem z ulgą, słysząc głos przyjaciółki całej i zdrowej. Podniosłem się z ziemi i podszedłem jak najbliżej punktu, w którym w ciemności była ,,zawieszona" para ślepi mojej towarzyszki, by nie stracić jej z oczu. Samotność w takim miejscu była wysoce niewskazana.
— Musimy znaleźć wyjście. - rzekłem stanowczo na potwierdzenie jej słów.
Ruszyliśmy powoli, ostrożnie przed siebie, z wyciągniętymi szyjami. Po pewnym czasie pyskiem trafiłem na mokrą, skalną ścianę, co świadczyło o fakcie, że w tym miejscu tunel zakręcał. Z ciekawości zaraz podniosłem łeb do góry, niczego jednak nie wymacałem. Musiał być wyższy od niejednego konia. Odeszliśmy na bok od przeszkody. Zdążyłem zrobić ledwie parę kroków, kiedy poczułem coś dziwnego pod kopytami.
— Zaczekaj. - szepnąłem, cofając się i pochylając nad niewidoczną w ciemności rzeczą. Po chwili usłyszałem cichy szelest; Miva również się zainteresowała. Dotknąłem delikatnie przedmiotu wargami. Zimny metal...zatem musi to być robota człowieka.
— Chyba tworzy prostą linię. - oznajmiła klacz. Podszedłem nieco.
— Obok jest taka sama, równoległa. - odparłem. Kolejnym elementem układanki okazały się krótkie kawałki desek pomiędzy nimi. Po pewnym czasie, kiedy poznaliśmy już każdą nierówność na powierzchni dziwnego tworu, oboje rozejrzeliśmy się po...zasadniczo mrocznej próżni wokół. Odchrząknąłem, po czym zaproponowałem:
— Pójdźmy wzdłuż tej...konstrukcji. - powietrze było zimne i wilgotne, oczy Mivany jarzyły się słabo, ale jednak odbijały jakieś światło.
— Yhm. - mruknęła z entuzjazmem, lecz zaraz potem dodała: - A...w którą stronę?
— Zatem wybieraj. - nie byłem w stanie zobaczyć jej wyrazu pyska, ale po tonie wypowiedzi nietrudno było rozpoznać u niej zaskoczenie i prośbę:
— Wolałabym, żebyś mimo wszystko to ty poprowadził, Shi.
— Wy, klacze, macie lepszą intuicję. My jesteśmy od rozwalania. - odpowiedziałem, na co oboje zaśmialiśmy się krótko. Moja towarzyszka westchnęła ciężko i po krótkiej chwili milczenia zadecydowała nieco drżącym głosem:
— W lewo. - rozległ się wolny stukot kopyt na kamieniu. Szliśmy blisko siebie, czasami wręcz stykając się bokami, byle się nie zgubić nawzajem. Szczęśliwie nie minęło dużo czasu, kiedy gdzieś na końcu korytarza ujrzałem mały, biały punkcik. Światło. W pierwszym odruchu miałem ochotę ruszyć przed siebie galopem, ale powstrzymałem się i dałem upust swojej radości poprzez rżenie. Echo odbiło się wielokrotnie od skał i wywołało wilka z lasu, a raczej nietoperza z ciemności. Przeszliśmy, trochę spłoszeni, do kłusa na dłuższą chwilę, co przyspieszyło naszą wędrówkę ku zbawieniu. Wkrótce wyszliśmy na zewnątrz w nieznanej okolicy. Metalowe pręty ciągnęły się dalej po usypanym ze żwiru wale, aż po horyzont. Po jednej stronie mieliśmy las, po drugiej połacie stepu z zarysem gór w oddali. Pogoda już się uspokoiła, słońce przygrzewało miło; po ulewie pozostała tylko masa kałuż i wilgoci na wszystkim wokoło.
— Wiesz...chyba mam już na dzisiaj dość lasu. - skrzywiłem się lekko, spoglądając w prawo.
— Ja też. - Miva pokiwała głową. Staliśmy wciąż w tym samym miejscu, rozglądając się po okolicy i przysłuchując tajemniczej melodii nieznanego nam do tej pory ptaka, siedzącego na którymś z granicznych drzew. Oboje byliśmy świadomi, że nie zdołamy odnaleźć drogi powrotnej do wieczora, a po zmierzchu lepiej było nie włóczyć się po mongolskich rubieżach. Za to stado zapewne już nazajutrz wyśle po nas jakąś grupę poszukiwawczą. Będzie niezłe zamieszanie...No cóż...mówi się trudno, żyje się dalej, tak?
— Chodźmy. - przerwałem ciszę, ruszając w dół ku otwartej przestrzeni.
Zatrzymaliśmy się pod samotnym dębem. Nie mając żadnej konkurencji, wyrósł na rozłożyste i potężne drzewo o licznych, poskręcanych gałęziach i grubym pniu, aczkolwiek dość niskie w porównaniu z jego krewniakami. Od razu zabraliśmy się do kolacji; nasze żołądki zdecydowanie domagały się roślinności po wyczerpującej przygodzie.
Słoneczna tarcza stała już nisko na niebie, kiedy zaspokoiliśmy całkowicie głód. Ustawiliśmy się pyskami w stronę słońca, obserwując po prostu krajobraz. Zalany pomarańczowym światłem, z ośnieżonymi szczytami na horyzoncie i krążącym wysoko drapieżniku...Wewnątrz jednak mimo woli kłębiła mi się setka myśli. Co się stanie, jeżeli akurat teraz dyplomacja powróci, albo coś gorszego od niej? Kto wie, ile zajmie nam powrót? Ojciec na pewno jakoś zorganizuje klan, ale ma już swoje lata. Próżno też łudzić się, że nie mam jakichś wrogów w stadzie. Możemy wrócić do zupełnie innego stada. Historia ma dziwną tendencję do wykorzystywania takich niespodziewanych okazji. Wiedziałem, że nie jest moją winą, iż znalazłem się w tym miejscu, w dodatku wciągając w to Mivanę, a mimo to nie mogłem się pozbyć wyrzutów sumienia.
— Coś nie tak? - jej głos wyrwał mnie z zamyślenia.
— Nie, wybacz, odpłynąłem.
— Widzę, że coś cię trapi. Proszę, nie każ mi się domyślać. - spojrzałem w ciemne, brązowe oczy, pełne energii i spokoju zarazem. Było w nich coś dziwnego, przyciągającego. Westchnąłem cicho.
— Martwię się o klan, większość naszych najlepszych członków wyruszyła na misję, i...nie powinienem ot tak sobie znikać, nawet jeżeli... - przyjaciółka w trakcie mojej wypowiedzi patrzyła na mnie coraz szerzej otwartymi oczami, a przerwał mi fakt, iż zaserwowała mi z nagła z liścia.
— Ty...głupku! Odpierdoliło ci już do końca? Boski zachód słońca, jedzenia w bród, cisza, zero zmartwień, wolny wieczór z...przyjaciółką, a ty się zamartwiasz o to, że nie poradzą sobie bez ciebie przez parę godzin?! Czego ty jeszcze chcesz?! Mało ci pracy?! Ogarnij się!
Kompletnie osłupiałem. Tak groźnego i pełnego wściekłości wyrazu pyska jeszcze nie widziałem. Ostatni krzyk sprawił, że aż cofnąłem tylną nogę o krok do tyłu. Klacz zamilkła gwałtownie. Większość szału zniknęła równie szybko, jak się pojawiła, zastąpiona przez strach. Zaraz potem spuściła wzrok i nerwowo uniosła kopyto. Zdawała się całkowicie oszołomiona, jakby poza rzeczywistością.
Nie potrzeba mi było wiele czasu na oprzytomnienie. Spojrzałem z góry na towarzyszkę i zacisnąłem zęby, czując wzbierającą falę furii. Jak ona śmie. Jak. Ona. Śmie. Hah, teraz się boi, i ma rację. Nie zostało jej już wiele czasu na jakiekolwiek uczucia. Napiąłem już mięśnie i wyciągnąłem kończynę, by zadać pierwszy cios, kiedy dotarło do mnie jeszcze jedno.
Bolesna, absolutna prawda, jaką niosły ze sobą te słowa. Przegiąłem.
Opuściłem bezsilnie nogę i odwróciłem głowę, zapadając się w sobie. Ze złością powstrzymałem kręcącą się w oku łzę i podniosłem łeb, jak na prawdziwego ogiera przystało. Miva wciąż czekała pokornie na cios. Ku jej zdumieniu objąłem ją szyją po koleżeńsku, wzdychając cicho.
— Dziękuję. - rzekłem, odrywając się od klaczy z uśmiechem. Wciąż wyglądała na wstrząśniętą.
— Ja...nie chciałam...
— Ale to zrobiłaś, i dziękuję ci za to. To co, wracamy do oglądania?
<Mivana? Zgodnie z życzeniem B) 1009 słów>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!