~Przed narodzinami źrebiąt Yatgaar i Khonkha~
Czemu akurat w takiej sytuacji U'schia musiała zostać trafiona?!-myślałem zdenerwowany. Spojrzałem na człowieka, który był za to odpowiedzialny. Teraz celował w moją stronę, ale udało mi się szybko odskoczyć. Ruszyłem pędem w jego stronę. Nim zdążył się zorientować, powaliłem go na ziemię, skutecznie miażdżąc mu kości ciężarem swojego ciała. Zaraz potem wróciłem do swojej partnerki. Na szczęście drugi człowiek nie był już zagrożeniem. Też wyglądał jakby nie żył, wiedziałem jednak, że po prostu śpi. -Dasz radę wstać? Nie mogę tego usunąć, bo tylko spowoduję większe krwawienie-powiedziałem. Starałem się zachować spokój, by nie denerwować Yatgaar. Strasznie jednak bałem się o nią, zwłaszcza, że była w ciąży. Wprost nie mogłem w to uwierzyć. Niestety miejsce radości zajął strach o nasze życia.
-Dam radę-odparła cicho klacz. Pomogłem jej wstać, niestety ledwo trzymała się na nogach. Stanęliśmy przed ogromnie trudnym wyborem. Nie mogliśmy tutaj zostać, ale uciekać też nie powinniśmy. U'schia nadal pozostawała nieprzytomna, a zostawienie jej nie wchodziło w grę.
-Zostanę z nią, a ty idź pilnować, czy nikt tutaj nie idzie-powiedziała Yatgaar. Spojrzałem na nią niepewnie, ale wykonałem jej polecenie. Podszedłem do drzwi i lekko je uchyliłem. W ten sposób miałem idealny widok na otoczenie, które na razie pozostawało czyste. Mogłem też w każdej chwili spojrzeć do tyłu i sprawdzić jak się sprawy mają. Przez dość długi czas nic się nie działo. W końcu jednak zauważyłem dwójkę zbliżających się ludzi. W mig zrozumiałem, że kierują się właśnie tutaj. Cofnąłem się i spojrzałem na klacze. Na szczęście U'schia już się wybudziła.
-Będziemy musieli uciekać-powiedziałem.
-Ona się dopiero obudziła. Nie da rady-odparła Yatgaar.
-Mną się nie przejmujcie, poradzę sobie-powiedziała U'schia.
-Będziesz musiała. Idą tutaj, jest ich dwoje. Zaskoczę tych ludzi przy wejściu i unieszkodliwię. Potem czym prędzej musimy uciekać. Dasz sobie radę?-ostatnie słowa skierowałem do Yatgaar, z której ciała nadal wystawał kawałek drewna.
-Nie mam wyboru-odparła zdecydowanym tonem. Spokój i opanowanie klaczy udzieliły się i mi. Podziwiałem ją, że potrafiła się tak zachowywać w obecnej sytuacji. Po chwili do moich uszu dotarły ludzkie głosy. Kiedy mężczyźni otworzyli drzwi, poderwałem się na dwie nogi. Pierwszego z nich udało mi się solidnie kopnąć w głowę. Drugi zdołał odskoczyć i wyciągnąć broń. Zaczął też coś krzyczeć w ich języku. Je jednak byłem szybszy. Kolejny człowiek został przeze mnie powaloy i uciszony na wieki. Dałem znak klaczom, aby ruszyły przodem. Niestety nie mogliśmy za szybko się przemieszczać. Wybraliśmy drogę za budynkami, gdzie, według nas, powinno przebywać mniej ludzi. Udało nam się przebyć kawałek drogi, czekała nas jednak najgorsza część trasy. Musieliśmy wspiąć się na wzgórze. Oznaczało to przebycie sporej odległości na otwartym terenie. Nie mogliśmy jednak zwlekać. Dość szybko i sprawnie nam to poszło. Kiedy znaleźliśmy się z drugiej strony wzniesienia, zaczęliśmy kierować się w miejsce, z którego tutaj przybyliśmy. Stamtąd mieliśmy zamiar odnaleźć drogę do klanu. Na szczęście obie klacze jako tako się trzymały. Po około godzinie czy dwóch szliśmy już w stronę stada. Yatgaar nieco opadła z sił, więc musieliśmy zrobić postój. Wtedy do naszych uszu dotarły ludzkie okrzyki. Przeraziłem się.
-Pogoń-powiedziałem.
-To logiczne, że ją wysłali-odparła moja partnerka.
-Zajmę się tym. Sprawię, że udadzą się za mną i będziecie bezpieczni.- powiedziała U'schia. Wraz z Yatgaar już mieliśmy zaprotestować, ale klacz przerwała nam.-Ona jest ranna, a ty powinieneś z nią zostać. Nie martwcie się, poradzę sobie-dodała i pognała w stronę, z której słyszeliśmy ludzi. Przez następną godzinę Yatgaar odpoczywała. Jednocześnie oboje martwiliśmy się o naszą towarzyszkę. Nie sposób opisać ulgi, jaką odczuliśmy, kiedy wróciła. Byliśmy bardzo ciekawi, jak poradziła sobie z ludźmi, ale nie było teraz czasu na pogawędki. Czym prędzej udaliśmy się do klanu, gdzie oboma klaczami zajął się medycy.
~Po narodzinach źrebiąt Yatgaar i Khonkha~
Wydarzenia sprzed kilkunastu miesięcy już dawno odeszły w niepamięć. Zostałem dumnym ojcem, więc ich miejsce zapełniły radosne wspomnienia związane z byciem tatą. Tego dnia cała nasza piątka udała się na krótki spacer po lesie. Źrebięta były bardzo ciekawe otaczającego ich świata i stale zadawały pytania. Cały czas też chciały się bawić.
-Hej, musisz trochę uważać, jak biegasz-usłyszeliśmy spokojne upomnienie. Spojrzeliśmy w stronę, z której dochodził głos.
-Przepraszam-powiedział Dante, wstając z ziemi.
-Nic się takiego nie stało, ale pamiętaj, że nie tylko ty tutaj spacerujesz-odparła z łagodnym uśmiechem U'schia. Podeszliśmy do niej i przywitaliśmy się, jednocześnie przepraszając za zachowanie Dantego.
<U'schia? Yatgaar?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!