Stałem spokojnie na suchym lądzie, a już po chwili zewsząd otaczała mnie woda. W końcu wynurzyłem się z otchłani tej jakże głębokiej rzeki, bo sięgającej mi aż do kolan. Towarzyszył mi przy tym śmiech Valentii, Vayoli i Khairtai, stojących na brzegu.
-Tak was to śmieszy? Ciekawe, co powiecie teraz!-zawołałem i odwróciłem się gwałtownie, ochlapując je wszystkie wodą. Tak jak myślałem, ich śmichy-chichy zamieniły się w piski. Ja w tym czasie wyszedłem z rzeki na ląd.
-Jestem moookra-powiedziała z pretensją w głosie Vayola, na co ja zaśmiałem się.-To nie jest śmieszne!-zawołała ponownie klaczka.
-Ja także jestem mokry-powiedziałem, na co moja córka nic już nie odpowiedziała.
-Dokąd teraz idziemy?-spytała moja partnerka, podchodząc do mnie.-Najlepiej byłoby znaleźć jakieś nasłonecznione miejsce, żeby dzieci szybko się wysuszyły-dodała. Gdy zrozumiałem intencje tych słów, z przerażenia otworzyłem szerzej oczy.
-Jak ja mogłem tak lekkomyślnie postąpić? A co, jeśli Khairtai lub Vayola się przez mnie rozchorują?-powiedziałem z przejęciem.
-Spokojnie, nic im nie będzie. Poza tym muszą się przystosowywać do surowych, mongolskich warunków-odparła uspokajająco Valentia.-Zachowujesz się jak przewrażliwiona matka. Nie zapominaj, że to moje zadanie, a ty masz mnie zawsze uspokajać. Nie na odwrót-dodała po chwili z uśmiechem moja partnerka. Na stepie nietrudno było znaleźć miejsce dobrze oświetlane przez słońce. Niestety temperatura i tak nie była zbyt wysoka. Dodatkowo, kiedy szliśmy przez równinę, nagle zerwał się silny i porywisty wiatr. Moja grzywa od razu zaczęła żyć własnym życiem.
-Może lepiej wróćmy do klanu?-powiedziała Valentia. Wszyscy jak na zawołanie zawróciliśmy w stronę stada. Jak powszechnie wiadomo, w grupie jest cieplej, toteż szliśmy jak najszybciej, by ogrzać się w klanie. Powrót zajął nam mimo to niewiele krócej, właśnie z powodu wiejącego nam prosto w oczy wiatru. Po dotarciu ujrzeliśmy członków stada szykujących się do drogi.
-Dobrze, że przyszliście, inaczej musielibyśmy was szukać-powiedział Khonkh, który pojawił się tuż przed nami.
-A co się tutaj właściwie dzieje?-spytała Valentia.
-Jak widzicie, zerwał się naprawdę silny wiatr i nie zanosi się, że szybko ustanie. A nasze obecne miejsce postoju jest raczej dość odsłonięte, dlatego idziemy poszukać jakiejś kryjówki-wyjaśnił władca, po czym przeprosił i znikł nam z oczu, gdyż musiał przygotować cały klan do drogi.
-No pięknie. Mam tylko nadzieję, że szybko coś znajdziemy-powiedziałem.
-Czyli...idziemy dalej na spacer?-zapytała po chwili Vayola.
-Można tak powiedzieć-odparła Valentia. Klaczki zaczęły skakać z radości. Po chwili jednak musieliśmy je uspokoić, gdyż wszyscy byli już gotowi do drogi.
-Tylko pamiętajcie, żeby trzymać się blisko nas-rzuciła do naszych córek jeszcze przed wyruszeniem moja partnerka.
<Valentia?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!