- Cześć Mikado. Co dzisiaj robimy? - zapytałam dalej.
- Widzę, że miałaś wczoraj miły dzień - ogier uśmiechnął się do mnie.
- Nawet nie wyobrażasz sobie, jak - odwzajemniłam mu się tym samym.
Nic nie mówiąc, ruszyłam przed siebie. Ogier poszedł za mną. Szliśmy stępem po pięknej Mongolii. Był rześki poranek. Każda z roślinek z uporem osła starała się przetrwać w tej cudownej, lecz wymagającej, krainie. Nie rozmawialiśmy ze sobą. Rozglądaliśmy się na boki, podziwiając krajobraz i ciesząc się ze swojego towarzystwa. W pewnym momencie ogier jednak przystanął. Zrobiłam to samo.
- Coś nie tak? - zapytałam, patrząc w jego magiczne oczy.
- Czy nie zapomnieliśmy o czymś? - odpowiedział pytaniem na pytanie.
- Hm... O czym? - nie wiedziałam, o co mu chodzi.
- Nie jesteśmy partnerami. Jeszcze nie - odrzekł.
- Ślub, faktycznie - prychnęłam, a z ziemi uniósł się mały kłębek kurzu.
- To co robimy? - Mikado spojrzał na mnie pytająco.
- Jak to, co? Musimy się szykować! - uśmiechnęłam się - kto pierwszy u Khonkha, ten najlepszy.
Stanęłam dęba, po czym pogalopowałam w miejsce, gdzie ostatnio widziałam władcę. Jak się okazało, stał kilka metrów dalej. Zatrzymałam się tuż przed nim, wznosząc tumany drobinek, których jedynym życiowym celem było znalezienie się w chrapach.
- Witaj Khonkh - przywitałam się z władcą. W tym czasie Mikado zdążył stanąć obok nie.
- Witajcie Marabell, Mikado - odparł władca, przyglądając się nam.
- Podobno po klanie krążą plotki o naszym związku - zaczęłam w dość nietypowy sposób.
- Coś obiło się o moje uszy - przyznał ogier.
- Chcieliśmy ogłosić, że to prawda - uśmiechnęłam się promiennie. Mikado zrobił to samo.
- Naprawdę? To świetna wiadomość. Trzeba będzie zorganizować jakąś uroczystość.
- Owszem.
- Zatem, weźcie się do roboty.
Odbiegliśmy z wesołym piskiem.
- Dobrze. Ty zajmij się zapraszaniem ogierów, a ja zajmę się zapraszaniem klacz - powiedziałam.
- Już się robi, księżniczko - odparł ogier - Ale co mam powiedzieć? Kiedy, gdzie to zrobimy?
- W południe, tuż pry tym uschniętym drzewie - wskazałam łbem badyl udający choinkę.
- Wyśmienicie.
Rozdzieliliśmy się. W pierwszej kolejności postanowiłam o uroczystości powiadomić wszystkie klacze - szpiegów, więc ruszyłam w stronę jaskini, gdzie przebywały. Miałam szczęście - były tam wszystkie. Kasja, Valentia i Mitrega rozmawiały o czymś ze wnętrzu skały. Weszłam do pomieszczenia.
- Hej!
- O, cześć Mara. Jak ci się udała randka? - kolejny już raz w dniu dzisiejszym zapytała Kasja.
- Cudownie - powiedziałam rozmarzonym tonem.
- To świetnie. Opowiesz coś nam? - zapytała Valentia.
- Hm... Może kiedy indziej. Właściwie, przyszłam tu w konkretnym celu - odparłam.
- Jakim? - zapytała ni stąd, ni zowąd Mitrega, która nie słynęła z rozmowności.
- Czy zechciałybyście uczestniczyć w ceremonii naszego ślubu? - zapytałam prawie piszcząc.
- Partnerstwo? Jak słodko - skomentowała Kasja - Przyjdę.
- Ja również - zgodziła się Valentia.
- Ale gdzie, kiedy? - zapytała Mitrega.
- Do bardzo dobre pytanie - pochwaliłam ją - W samo południe, pod wielkim uschniętym drzewem, które wychodzi poza lasek - powiedziałam.
- Wiemy o które chodzi - zgodziły się klacze.
Już miałam wyjść, kiedy Valentia zapytała się mnie:
- Masz zamiar tak iść do ślubu?
Spojrzałam na siebie. Byłam pokryta kurzem, kopyta były lekko ubłocone.
- Hmm... A jak miałabym pójść? - zapytałam.
- Choć ze mną, ja cię zaraz przygotuję - klacz rozpromieniła się na myśl o przygotowaniu mnie do uroczystości.
- Ale, miałam jeszcze zaprosić inne klacze...
- O to się nie martw. One się tym zajmą. Prawda?
- Prawda - przytaknęły ,,One".
- Chodźmy więc.
Valentia poprowadziła mnie w gąszcz drzew. W pewnym momencie usłyszałam szum wody. Gdy doszłyśmy do małej polanki, okazało się, że mój słuch mnie nie mylił - znalazłam się tuż obok tafli wody. Klacz zachęcająco machnęła głową. Weszłam do strumienia. Chłodna woda obmywała moje kopyta. Nie powiem, było to bardzo przyjemne. Stanęłam w miejscu, gdzie była najgłębsza. Sięgała mi tam do połowy nóg. Powoli zginałam nogi i zanurzałam coraz większe partie ciała w zimnej wodzie. W końcu schyliłam się i także moja głowa została opłukana. Wyszłam z wody i wytrzepałam się, rozchlapując miliardy drobnych kropelek wokół siebie.
- Świetnie - skomentowała Valentia, która oberwała kilkoma kroplami.
Zaśmiałyśmy się obie. Gdy skończyłyśmy wesołości, klacz zaczęła mi się bacznie przyglądać.
- Nie masz może żadnej biżuterii, lub czegoś innego? Z tak małej ilości kwiatów wianka nie zrobisz...
- Mam trochę biżuterii - powiedziałam, zaglądając myślami do mojego ,,domu" - chyba z dwa naszyjniki i wieniec.
- Dobrze... Gdzie je masz?
- W miejscu, gdzie urządziłam sobie posłanie. Idziemy tam?
- Jak najbardziej. Prowadź - powiedziałam Valentia, zastanawiając się nad czymś głęboko, sądząc po wyrazie jej pyska.
Ruszyłam kłusem przed siebie. Z lasku wyszłyśmy tuż przy jaskini szpiegów i arystokratki, po czym pogalopowałyśmy wzdłuż linii drzew. Po kilku minutach zatrzymałyśmy się przy kupce mchów wszelkiej maści oraz trawy.
- To tutaj - uśmiechnęłam się dumna ze swego dzieła.
Stanęłam na posłaniu i wsadziłam pysk pod warstwę zieleni. Po chwili wyciągnęłam pierwszy wisiorek. Był to miedziany łańcuch, udekorowany zielonym szkłem, wypolerowanym na kształt małych diamencików, zakończony zawieszką w kształcie dyni, z nieznanego materiału. Położyłam go przed klaczą.
- Sądzisz, że pasuje? - zapytałam.
- Może... Mówiłaś, że masz dwa naszyjniki.
- No tak - powiedziałam, po czym sięgnęłam po drugą ozdobę. Tym razem był to pozłacany łańcuszek z również pozłacaną szyszką.
- Ten pasuje o wiele bardziej - oceniła klacz.
Słysząc to spróbowałam zarzucić go sobie na szyję. Po nieudanej próbie moja ,,osobista stylistka" zlitowała się nade mną i pomogła mi go założyć.
- Masz coś jeszcze?
- Tylko to - powiedziałam, wyjmując wieniec z iglastych gałęzi, ozdobiony różnego rodzaju szyszkami.
- Hm... A gdyby tak, przyozdobić go kilkunastoma kwiatami? Na pewno się kilka znajdzie...
- Z pewnością - powiedziałam, chwytając wieniec z powrotem w zęby.
- Chodźmy zatem na poszukiwania - udawanym władczym tonem powiedziała klacz, po czym ruszyła kłusem w kierunku najbliższej kolorowej kupki.
Położyłam wieniec na ziemi i razem z Valentią przynosiłyśmy i wkładałyśmy kwiatki pomiędzy zielone igły. Co jakiś czas przesuwałyśmy się w celu znalezienia świeżutkich ,,rekrutów" do mojego ślubnego wianka. Gdy w końcu wyglądało to jako - tako, Valentia zarzuciła mi go na głowę.
- Zsuwa się - powiedziała ze smutkiem w głosie.
- Może ktoś na ceremonii będzie miał na to jakąś radę. A jak nie, zawieszę go na drzewie. Przynajmniej będzie jakaś ozdoba, nieprawdaż?
- W sumie, to tak.
Spojrzałam na niebo.
- O ch****a. Słońce jest prawie na środku nieba - powiedziałam przerażona wizją spóźnienia się na własny ślub.
- No to już, już. Biegniemy - powiedziała prędkim głosem Valentia po czym pogalopowała w umówione miejsce. Ruszałam za nią, po drodze jeszcze ją wyprzedzając. Gdy przybyłam w końcu na miejsce, okazało się, że konie już dawno tam są. Co bardzo mnie zdziwiło - prawie każdy starał się ozdobić jakoś okolicę, zbierając kwiatki i układając je pod drzewem, czy zawieszając niezniszczone jeszcze jakimś cudem ozdoby , które pamiętały jeszcze święta Bożego Narodzenia. Wszystko to wyglądało bardzo uroczo, ale jednak dość dziwnie. Z tłumu wyszedł Khonkh, a za nim zaraz szła Yatgaar.
- Cudowne nie sądzisz? Kiedy każdy ze sobą współpracuje - powiedział na przywitanie - Mamy tu coś dla ciebie. Dorian znalazł to podczas jednego z patroli. To taki prezent ślubny.
Yatgaar podeszła do mnie i położyła przede mną piękną szpilę do włosów. Była ona drewniana. Na jednym końcu znajdował się okrąg z kawałkiem jakiegoś kolorowego materiału, drugi kraniec był bardzo ostry.
- Dziękuję wam obydwojgu - uśmiechnęłam się promiennie. Czułam się przeszczęśliwa, a przecież uroczystość nawet się nie zaczęła.
Khonkh i Yatgaar nie zdążyli nawet nawiązać ze mną rozmowy (a może nawet nie chcieli?), kiedy dopadł ich Lexus i zaczął oplatać jakieś historie.
- Marabell? Marabell? A, tu jesteś - powiedziała Valentia, która właśnie podbiegła do mnie i położyła wieniec u moich kopyt.
- Jestem tu, i jak na razie nigdzie się nie ruszam. Boję się tego tłumu - zaśmiałam się.
- Ha, masz rację. Nie sądziłam, że przyjdzie tyle koni. I że będą współpracować, aby urządzić taką uroczystość. Niesamowite - stwierdziła klacz, przypatrując się poczynaniom małego tłumiku, który już powoli zaczynał się przerzedzać, a członkowie klanu zaczęli łączyć się w małe grupki w celu prowadzenia konwersacji.
- Tak... Hej, patrz, jaki piękny prezent ślubny dostałam od Khonkha i Yatgaar - powiedziałam, wskazując na szpilę, leżącą tuż obok wieńca.
- Faktycznie, niczego sobie. Szkoda, że ja nie mam nic ani dla ciebie, ani dla Mikada - klacz westchnęła.
- Ależ dałaś mi już wystarczająco dużo. O takiej pomocy nawet mi się nie śniło.
- Ja jeszcze nie skończyłam - powiedziała klacz, uśmiechając się w stronę moich rzeczy. Założyła mi na głowę wieniec, po czym wbiła mi w grzywę szpilę. Ozdoby już nie latały.
- Wyglądasz prześlicznie - Valentia patrzyła na swoje dzieło z zachwytem.
Rozejrzałam się. Władca wraz z małżonką stał już pod drzewem. Mikado kierował się w ich kierunku.
- To już czas. Życz mi szczęścia - krzyknęłam do mojej towarzyszki i pobiegłam.
'Gdyby moi rodzice mogli to zobaczyć... Albo chociaż matka. Tak bardzo brakuje mi rodzicielskiego wsparcia, w najważniejszym dniu mojego życia. Oby żyło im się dobrze' - zaczęłam rozmyślać o moim starym domu, o znajomych i rodzicach. 'Teraz TU jest mój dom' - ta myśl dodała mi sił.
Stanęłam obok mojego przyszłego partnera.
- Pięknie wyglądasz - rzekł mierząc mnie wzrokiem od kopyt po czubki uszu.
- Ty również - uśmiechnęłam się do niego z miłością - Szykuje się niezła potańcówka. Ciekawe, z jakiej okazji.
Mikado chciał odpowiedzieć, ale przerwał mu głos Khonkha.
- Witajcie wszyscy zebrani. Dzisiaj Klan Mroźnej Duszy ma co świętować - nasza jedyna arystokratka, oraz dowódca szpiegów postanowili zostać parą.
Przez tłum przebiegł szum. Głosy miały różną barwę, różne emocje były nimi przekazywane. Ale nic nie potrafiło zmącić tego, co wtedy czułam. W moim brzuchu fruwały miliardy motyli. Nie wsłuchiwałam się w paplaninę władcy - ciągle wpatrywałam się jak zaczarowana w Mikada, oraz co jakiś czas rzucałam spojrzenia tłumowi. W końcu jednak wróciłam na ziemię.
- Marabell, czy ślubujesz dochować wierności temu ogierowi?
'Czy ślubuję? Chciałabym. Ale... Czy to właściwa decyzja. To wszystko dzieje się tak szybko... A co, jeśli on mnie zdradzi? Jeśli wcale mnie nie kocha? Eh... Nie ma odwrotu'.
- Tak, ślubuję - odrzekłam, a wszystkie wątpliwości ode mnie odeszły.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!