-Już nic nam nie grozi-powiedziałem, chcąc nie tylko uspokoić nasze córki, ale też dodać otuchy swojej partnerce. Nie do końca była to jednak prawda, bo burza nadal szalała. Na szczęście ogień został daleko za nami. Klan przemierzał tereny pokryte błotem, deszcze siekł niemiłosiernie, temperatura także pozostawiała wiele do życzenia. Było zimno, mokro, brudno i nie mieliśmy żadnego schronienia. Ponadto nie mogliśmy kierować się do celu naszej podróży. Aby dotrzeć do rzeki Dzawchan, trzeba było pokonać kilka wzniesień, a na to w czasie burzy nikt nie miał ochoty. Większość koni najchętniej by się w takim momencie poddała i na przykład rozpłakała. My jednak jesteśmy Klanem Mroźnej Duszy, a ja mam jeszcze swoją rodzinę, o którą muszę dbać. Khonkh zadecydował, że zawrócimy w stronę Tsenkher, gdyż tam łatwiej będzie nam znaleźć jakieś schronienie.
-Nie bójcie się-powiedziałem do Vayoli i Khairtai, które nadal trzęsły się ze strachu. Mindy i Mika były bezpieczne, bo zabrali je ich rodzice. W pewnym momencie Vayola poślizgnęła się i upadła.
-Nic ci nie jest?-wystraszyła się Valentia. Pomogła też jej wstać, ale nasza córka i tak wyglądała, jakby miała zaraz ponownie upaść.
-Jestem zmęczona-odparła Vayola.
-Khairtai też nie wygląda najlepiej. Wszystkie źrebięta są pewnie zmęczone-powiedziałem.
-To prawda, jednak nie możemy się zatrzymać na otwartym terenie. Musimy iść dalej. Możemy jedynie poruszać się nieco wolniej, a źrebaki z rodzicami, zamiast w środku, będą iść na końcu-powiedział Khonkh. Podszedł do nas, widząc, że nasza córka przewróciła się i być może nie będzie mogła dalej iść. Pokiwałem głową na znak, że rozumiem.
-Zgadzasz się na to?!-zdziwiła się Valentia.
-Nie mamy wyboru. Cały klan nie może tutaj zostać, my sami też nie powinniśmy. Vayola, dasz radę dalej iść, prawda? Obiecuję, że jak już dojdziemy na miejsce i wypoczniemy, cały dzień będziemy się bawić w co tylko zechcecie-powiedziałem. Po chwili udało nam się ruszyć dalej. Na szczęście już niedługo udało się znaleźć kolejną jaskinię, na tyle dużą, że wszyscy członkowie mogli się w niej swobodnie pomieścić. Jedyną wadą tej kryjówki było to, że trzeba było pokonać krótki odcinek drogi pod górę. Do tego należało uważać na śliskie i zdradzieckie kamienie. Kilka koni potknęło się, na szczęście nikomu nic się nie stało. Wraz z Valentią bardzo uważaliśmy, by ani Khairtai, ani Vayola nie przewróciły się, gdyż mogłoby się to dla nich źle skończyć. Po dotarciu do kryjówki i schronieniu się, wszyscy członkowie rozeszli się, by odpocząć. Wraz z Valentią i naszymi córkami skierowaliśmy się bardziej w głąb jaskini, by wysuszyć się i odpocząć. Vayola i Khairtai wyglądaly na naprawdę zmęczone, z resztą tak samo jak my.
-Nie chcecie się przespać?-zapytała Valentia.
-A jak ogień wróci, kiedy będziemy spać?-zapytała Khairtai.
-Nie wróci, spokojnie. Już my się tym zajmiemy. Macie teraz jednak nauczkę, żeby zawsze się nas słuchać. Myślę, że już na zawsze to zapamiętacie. A teraz prześpijcie się-odparłem. Już po chwili nasze córki zmorzył sen.
-To był naprawdę ekscytujący dzień. Nie żebym nie lubiła przygód, ale akurat takich wrażeń wolałabym więcej nie doświadczać-powiedziała cicho Valentia.
-Zgadzam się z tobą w całości-odparłem równie cichym głosem. Większość członków poszła już spać, a nie chcieliśmy, by ktokolwiek nas słyszał. Jeszcze jakiś czas rozmawialiśmy o dzisiejszym strasznym wydarzeniu. Zapewne każde z nas odczuwało potrzebę podzielenia się własnymi przeżyciami, by ochłonąć. W końcu zasnęliśmy.
~Następnego dnia~
Kiedy się obudziłem, Valentia była już na nogach, ale nasze córki nadal spały.
-Witam-powiedziałem z uśmiechem do mojej partnerki, stykając się z nią na krótką chwilę chrapami.
-Również witam. Jak się spało?-spytała klacz.
-Dość dobrze, zważywszy na to, co wczoraj nas spotkało-odparłem.
-Nie wspominajmy już o tym-powiedziała Valentia, nieco pochmurniejąc. Kiedy obudziły się nasze córki, wyszliśmy z jaskini, by poszukać czegoś do jedzenia. Zejście z powrotem na dół nie należało do łatwych, jednak o wiele lepiej było robić to teraz, niż podczas ulewy. Niestety niełatwo było znaleźć coś do jedzenia po takiej burzy. Roślinności i tak nie było tu jeszcze zbyt wiele, a teraz jeszcz wszystko pokryła gruba warstwa błota. Po pożywieniu się, nasz władca przedstawił plan na dalszą wędrówkę.
-Skierujemy się z powrotem w stronę rzeki Dzawchan. Mimo wszystko nie powinno być tam dużo błota, poza tym wszystko zniknie, zanim tam dojdziemy. Wyruszamy jutro rano. Przypominam jednocześnie, że już niedługo wraz z Yatgaar odłączymy się na kilka dni od klanu-powiedział. Powstał mały rozgardiasz. Wszyscy członkowie rozeszli się. Jedni udali się ponownie na odpoczynek, inni na spacer po okolicy.
-Pobawimy się? Obiecałeś!-zawołała Vayola, jak tylko zamieszanie ucichło.
<Valentia?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!