Gdy już popędzany różnymi zachętami ze strony reszty rodziny i własną świadomością późnej godziny otworzyłem oczy, rozciągnąłem zesztywniałe mięśnie i zaspokoiłem pierwszy poranny głód matczynym mlekiem prawie że wybiło południe. Nie zwracając zbytnio uwagi na rodzeństwo wybrałem się na wycieczkę poznawczą wszystkich niezliczonych cudów tego zadziwiającego, pełnego sprzeczności, w większości przypadków groźnego, świata. Znów natykałem się na przeróżne nowe kwiaty i przysiadające na nich owady, nieraz wręcz mikroskopijne, w międzyczasie obserwując znajdujące się zaledwie parę metrów dalej stado. Nie zamierzałem na razie oddalać się zbytnio od mamy, co było zresztą zabronione, i tylko w głębi duszy czułem ukłucie ciekawości jak cierń wbity w skórę. Po chwili wracałem myślami do przemykających w trawie stworzeń i znów zatapiałem się w ich poszukiwaniu. Gdy po raz setny uniosłem głowę znad fioletowawych, niewielkich płatków ujrzałem klaczkę która gwałtownie wyhamowała o parę kroków przed moim nosem. Cofnąłem tylną nogę na wszelki wypadek. Jej sierść była jednolicie śnieżnobiała, a pysk różowy. Całkiem nieźle. W oddali widoczny był galopujący w naszą stronę kolejny karo srokaty źrebak. Przypominając sobie gorączkowo wszystko, co do tej pory zauważyłem w relacjach innych koni, rzekłem spokojnie:
— Witaj. Nazywam się Shiregt, a ty?
<Khairtai? Takie oklepane. XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!