Stałam obok ogiera, zapatrzona w przepiękny krajobraz, lecz z tyłu głowy wciąż czaiło mi się to pytanie. Wydawało mi się, nawet od tej praktyczniejszej strony, bezgranicznie samolubne i głupie, ale...nie ma głupich pytań. Są tylko głupie odpowiedzi. - przypomniałam sobie, co dodało mi sił. Wzięłam wdech i rzekłam cicho:
— Mówiąc, na północ, miałam na myśli...dalej. Znacznie dalej. - Gniadosz spojrzał na mnie, przechylając głowę i oczekując dalszego ciągu.
— Chciałabym, żebyśmy wybrali się w małą podróż. Na północy znajduje się sporo stad i, wbrew pozorom, tereny mogą być wartościowe. Są bezl... - arab trącił mnie zadem, śmiejąc się powoli coraz głośniej. Spoglądałam na niego do momentu, gdy się opanował.
— A ja nie mam nic przeciwko podróży w sprawach służbowych. Nasze samopoczucie też leży w interesach stada, nie? - mój pysk powoli rozjaśnił szeroki uśmiech, wywołany tym nieoczekiwanym przeze mnie zrozumieniem. Westchnęłam, wciągając w nozdrza orzeźwiające, łagodne, mdłe powietrze poruszone przez tchnienie wiatru, zwiastujące wiosnę, którą i bez tych oznak czułam już w kościach, i nawet nocne mrozy czy pojawiające się znienacka, niczym lubujący się w cieniu złodzieje pragnący skraść pierwsze przyćmiewające ich promyki światła, opady śniegu, nic nie pozostawiało wątpliwości. Odwieczna kolej rzeczy. Dziecko jest wpierw otaczane kokonem miłości, do momentu, gdy nie wykształci w pełni swych barw i trzymające go uczuciowe soki nie zostaną rozrzedzone przez bardziej przyziemne sprawy i kłótnie. Po jeszcze jednej chwili milczenia Khonkh znów się odezwał.
— Co powiesz na to, by zostawić stado w bezpiecznym miejscu, a wyruszyć żywszym tempem za, dajmy na to, trzy dni? - odrzucić taką propozycję byłoby grzechem.
— Na przykład nad jeziorem Uws...wspaniale. - rzekłam spokojnym, aczkolwiek rozmarzonym tonem.
— Wracajmy więc. Trzeba pozałatwiać różne sprawy. - ogier puścił do mnie oczko, po czym nagle rzucił się galopem w dół zbocza. Parsknęłam, kręcąc głową, po czym stanęłam dęba, a z piersi wyrwało mi się dzikie rżenie, gdy poszłam w jego ślady. Szalona gonitwa trochę trwała, i tym razem zakończyła się remisem.
— Trzy...masz formę? Coś...słabo. - wydyszałam. W tym samym momencie zostałam powalona na trawę.
— I kto to mówi! - na tym zakończyła się rozmowa, a rozpoczęła dopiero już w pobliżu klanu. Zrobiło się zaskakująco późno, słońce przewędrowało prędko z jednej strony nieba na drugą.
— Zastanawiam się, kogo mianować zastępcą na czas naszej nieobecności. - rzekł na poły do siebie, na poły do świata Khonkh. Czekałam cierpliwie na dalszy ciąg. - Ufam Byornowi, ale prawo stadne zawsze da się nagiąć, a prawo natury...rządzi się własnymi prawami. - uśmiechnęłam się lekko, ale w głębi duszy rozważałam ten problem wraz z partnerem.
— Jakaś klacz? - zasugerowałam.
— Zawsze mogłaby znaleźć sobie partnera... - mruknął, lecz po chwili niemalże wykrzyknął: - Mika! - spojrzałam na niego trochę pytająco.
— Moglibyśmy oficjalnie mianować Mikę władcą klanu, a faktyczną władzę sprawowałaby jej matka, Hasmina. W ten sposób Byorn nie miałby możliwości na przejęcie tronu. Po prostu na moment zerwiemy z tradycją. - pokiwałam z uznaniem głową, muskając lekko wargami jego policzek.
<Khonkh? Przejmujesz pałeczkęXD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!