Piękno otaczającego mnie świata i jego aura wprawiła mnie w dobry nastrój. Leniwym krokiem szłam przez lekko zaśnieżoną gęstwinę. Oddałam się samotnym rozmyślaniom, które, jak prawie zawsze, w końcu wpłynęły na rzekę żalu i przypomniały o śmierci matki. Od kolejnego koszmaru na jawie uratowała mnie jakaś klacz. Starałam się rozpoznać w niej któregoś z członków, jednak spadający z nieba puch skutecznie uniemożliwił to zadanie. Nie mając najmniejszej ochoty na podchodzenie do postaci, by się przekonać, czy ją znam, najzwyczajniej w świecie zaczęłam iść przed siebie. Klacz jednak miała najwidoczniej inne zamiary, gdyż pojawiła się nagle tuż przy moim boku.
- Witaj. Jestem Salkhi. Jak brzmi twoje imię? - zapytała dość ładnym, nie znanym moim uszom, głosem.
Zmierzyłam ją wzrokiem. Była dość niska, maści kasztanowatej. Wydawało mi się, że miała gwiazdkę na czole, choć równie dobrze mógł być to śnieg.
- Mivana Kataxo - powiedziałam, unosząc dumnie głowę, kiedy wypowiadałam swój tytuł. Tak, byłam bardzo zadowolona z nazwy rodowej.
- Czy mogę zapytać, kim jesteś w tym klanie? - od klaczy biła dojrzałość i kultura, choć znałam już kilka przypadków, gdzie te cechy były tylko pozorne.
- Obecnie zajmuję rangę stratega, moimi rodzicami... - nie wiedziałam, czy powiedzieć ,,są", czy ,,byli" - członkowie świty. Obecnie mierzę w przejęcie stanowiska po swojej matce. Znaczy się, zostać arystokratką - spojrzałam na jej pysk, by sprawdzić, jakie zrobiłam na niej wrażenie.
<Salkhi?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!