Przełknąłem ślinę, uświadamiając sobie, że od tego momentu każda, choćby z pozoru najszczęśliwsza chwila będzie wypełniona pustką po mojej żonie i matce naszej córeczki. Wyjątkowej osoby, która potrafiła pogodzić mękę z powodu choroby z nieodłącznym elementem jej, Mary, czyli po prostu pięknym i dużym uśmiechem. Dużo starszych koni powiada, że rany się zrastają... Ja jednak panikuję, wiedząc, że zawsze z tyłu głowy znajdę tę myśl mówiącą „Była kiedyś z nami, dużo dla nas zrobiła. Teraz przepadła i nie spieszy jej się na powrót”. Westchnąłem. Życie zawsze było nieprzewidywalne. Niby byłem gotowy, że może mi ją odebrać w każdej chwili, lecz póki nie zachorowała, to było tak odległe i praktycznie niemożliwe. Podziwiam ją... Nigdy się o to nie martwiła, skacząc z radości z najmniejszego szczęścia. Nasza bezwzględna i silna więź została wystawiona na wiele prób i ze wszystkich wyszła bez szwanku. Tylko że ta, która dzieje się teraz przynosi najwięcej smutku... Gdy moje Zbawienie było w ciąży, myślałem, że gorszego momentu nie będzie, na parę miesięcy oddaliliśmy się od siebie po to, żeby potem zżyć się jeszcze mocniej. Mimo tego, że jest bardzo wybuchową kobyłą, na którą oddziaływało w tym czasie wiele hormonów, pogodziliśmy się. To było niezwykłe doświadczenie. Oddychać przy niej, czuwać nad nią i być jej oczkiem w głowie. Czuć razem z nią motylki w brzuchu, kiedy przybliżaliśmy się do swoich klatek piersiowych. Adrenalinę, ogromne zmęczenie, a także radość, kiedy wkładaliśmy wszystkie swoje starania w powstanie naszego cudu. Począwszy od skakania sobie po zadkach, po chodzenie po rady i do medyków. Później razem wychowaliśmy Mivanę na dorosłą klacz, która wie, czego chce i jest dumną przedstawicielką rodu Kataxo. W tym momencie świat stwierdził, że odbierze mi moją ciężko chorą miłość, na którą pracowałem prawie całe moje życie. Zbawienie, które umilało mi każdy smutny czas, za nią byłem gotowy przelać swoją krew. Los zostawił mnie z dojrzałą klaczą, będącą dowodem jak dużo pięknych lat już spędziłem z Marabell. W ogromnym uczuciu i szczęściu. Z każdą chwilą, kiedy znowu wydaje mi się, że jest jak dawniej, a potem okropna rzeczywistość przypomina o sobie i zadaje ogromny ból. Nie jestem w stanie ponieść go na własnych barkach, ale muszę się starać osiągnąć niemożliwe. Nikt mi w tym celu nie udzieli pomocy. Zmiany nastąpiły nawet w moim myśleniu. Nikt z wyjątkiem świętej pamięci gniadoszki, która ciągle przesiaduje mi w głowie, nie mógł zrozumieć mojego chaotycznego toku myślenia. Teraz wydawał się odrobinę doroślejszy. Za parę miesięcy nasza miłość będzie miała cztery lata... Nie chcę innej klaczy ani tym bardziej seksu z inną niż Mara. Ona była wyjątkowa i chcę ją uszanować. Mivana twierdzi, że dopuściła się do jej śmierci. Gubiąc się w zeznaniach, opowiada o drzewie, pożarze i najważniejszej postaci w tym wszystkim- naszej byłej arystokratki. Ciągle ucieka i zagłębia się w rozmyślania podobnie jak ja, a wszystkim jej działaniom przewodniczy poczucie winy. Chociaż z jakiegoś powodu ją rozumiem. Ja też już dawno zgubiłem się w tym wszystkim.
-Ojcze... - zrobiła pauzę, podchodząc do mnie- Chciałbyś zobaczyć moją matkę, a zarazem twoją żonę?- celowo nie użyła Jej imienia, jednakże powiedzenie tego sprawiło jej dużą trudnością.
-Oczywiście- odpowiedziałem bez namysłu.
<Miva?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!