Klacz przyśpieszyła krok, a ja w duchu przyznałam jej rację. Na dziś miałam dość towarzystwa. Długie rozmowy o niczym, samo przebywanie po jakimś czasie zaczynało mnie męczyć, miast sprawiać przyjemność. Szybko znalazłyśmy się ponownie w cieniu drzew, wśród gęstwin krzewów i plątaniny leśnego runa. Co jakiś czas zerkałam w górę, pod lazurowo-błękitne niebo, gdzie szybowały lekko ptasie sylwetki, lub niżej ich mniejsi kuzyni na tym tle przelatywali z gałęzi na gałąź. Słońce stanęło już dość nisko. Sprawiało przy tym wrażenie, jakby lada chwila przytrzymująca je linka miała się zerwać, a kula od razu potoczyłaby się za horyzont lub spadła na ziemię. Co by to było...
Poruszając się raźnym kłusem, dotarłyśmy do klanu przed zmrokiem. Całą drogę odbyłyśmy w milczeniu. Oddaliłam się już, by szczypnąć trochę trawy, kiedy Mivana zawołała cicho:
— Miriada, mogę cię prosić jeszcze na chwilę? - obejrzałam się. Po krótkim zastanowieniu kiwnęłam głową i podążyłam za klaczą, kierującą się w bardziej ustronne miejsce.
— No dobrze. - oznajmiła, patrząc mi w oczy. - Wydajesz mi się naprawdę porządnym koniem... - słowa zrobiły na mnie wrażenie, lecz nie potrafiłam wywołać jakiejkolwiek reakcji na zewnątrz mimo, że w środku zaczęły rodzić się różne, sprzeczne przeczucia. - Ja i moja drużyna uważamy, że śmierć Marabell nie była tylko przypadkiem. Prowadzimy w tej sprawie śledztwo.
— Marabell zginęła w pożarze. Co mogłoby być w tym niezwykłego? - odparłam.
— Nie wiemy, ale naprawdę czuję, że nie był to przypadek, rozumiesz? Na razie nie mamy wielu dowodów, lecz dzięki tobie możemy zebrać ich znacznie więcej. - rzekła Miva z nadzieją w głosie. Nawet, jeżeli to tylko urojenie zrodzone z rozpaczy...zawsze to jakaś pomoc i zajęcie.
— Właściwie, mogę do was dołączyć. - uśmiechnęłam się lekko.
<Miva? No, to ciągniesz wątek>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!