Wraz z Shiregt'em przeszliśmy się po klanie, aby sprawdzić nastroje członków. Zaraz potem ogierek udał się gdzieś z napotkaną po drodze Mint. Przez chwilę patrzyłem za ich oddalającymi się sylwetkami. Przypomniało mi to chwile, kiedy nie liczyło się dla mnie nic innego oprócz spędzania czasu z Yatgaar. Jeszcze wtedy żadne z nas nie wiedziało, co szykuje dla nas nieprzewidywalny los. Ruszyłem dalej, aż do mych uszu dotarła cicho nucona melodia. Rozpoznałem głosy Yatgaar i Miriady i poszedłem za nimi. Ujrzałem obie najważniejsze klacze mojego życia, leżące obok siebie na kupce liści. Zdawały się być zatopione myślami w nuconej przez siebie melodii. Zbliżyłem się do nich kawałek, po czym stanąłem. Przysłuchiwałem się nieznanej przeze mnie, ale wspaniałej muzyce, którą tworzyły obie klacze. Trwało to kilka minut, dopóki nie zauważyła mnie Miriada.
-Witaj, tato-powiedziała, wstając.
-Witajcie. Przepraszam, nie chciałem wam przeszkadzać-odparłem, wycofując się, aby zostawić je same.
-Nie przeszkodziłeś nam-powiedziała klaczka. Między naszą trójką zapanowała na chwilę cisza.
-Chyba pójdę poszukać czegoś do jedzenia-powiedziała Miriada, po czym zaczęła się oddalać.
-A może spędzimy zamiast tego trochę czasu razem? Możemy nawet poszukać Dantego i Shiregt'a i iść gdzieś...razem-powiedziałem. Nigdy wcześniej nikt z mojej rodziny nie przeżył czegoś podobnego co Miriada i nie potrzebował mojej pomocy. Nie wiedziałem, czemu moja córka tak bardzo się zmieniła, ale byłem gotów zrobić wszystko, aby jej pomóc. Spędzanie czasu z rodziną wydawało się co prawda banalnym pomysłem, ale wierzyłem, że lepsze to niż nic.
-To nie najgorszy pomysł-poparła mnie Yatgaar. Po chwili wahania Miriada zgodziła się na moją propozycję. Niestety Shiregt przepadł gdzieś bez śladu, więc towarzyszył nam jeszcze tylko Dante.
-Dokąd idziemy?-zapytał zaciekawiony ogierek.
-Pójdziemy na mały spacer-wyjaśniła Yatgaar. Miriada i nasz syn szli szybciej od nas, więc byli kawałek przed nami.
-Rozmawiałaś z Miriadą?-zapytałem szeptem Yatgaar, licząc na to, że poznała powód, przez który nasza córka tak bardzo się zmieniła.
-Tak-odparła moja partnerka.
-Powiedziała ci coś?-zapytałem.
-Nie za wiele-odparła klacz. Przez następną chwilę szliśmy, nie odzywając się do siebie. Wtem jakiś ruch przykuł moją uwagę.
-Czy to nie renifery?-zapytałem, wskazując grupę oddalonych od nas zwierząt. Na tle śniegu, w miejscu, gdzie nie rosły prawie żadne rośliny, doskonale było je widać. Zwierzęta kierowały się w naszą stronę. Było ich co najmniej kilkanaście.
-Przysięgam, że jeśli to naprawdę te zwierzęta, to wszystkie je zabiję-odparła Yatgaat.
-A ja ci w tym pomogę-odparłem, czując, jak całe moje ciało pręży się, gotowe w każdej chwili do walki.
-Ale lepiej, żeby Miriada nie musiała się z nimi mierzyć-dodała klacz.
-Dobrze, wróć z nią i Dante do klanu-powiedziałem.
-Co? Nie zostawię cię samego z tymi...-moja partnerka urwała, szukając odpowiedniego słowa na określenie naszych wrogów.
-Wiesz, czy nie kręcą się gdzieś tutaj inne renifery? Lepiej, abyś poszła razem z naszymi dziećmi-odparłem.
-Dobrze, ale w takim razie jak najszybciej do ciebie wrócą-powiedziała po chwili namysłu Yatgaar. Zaraz potem zawołaliśmy nasze dzieci, które na szczęście nie zauważyły jeszcze obecności obcych zwierząt.
-Wrócicie ze mną do klanu-powiedziała Yatgaar.
-Ale co się stało?-spytała zdziwiona Miriada. Dante był nie mniej zaskoczony.
-Nic takiego. Po prostu mam coś do załatwienia-odparłem. Aby nie dać dzieciom więcej czasu na zadawanie pytań, moja partnerka ruszyła, a ja popchnąłem lekko w jej stronę naszego syna. Po chwili źrebaki ruszyły za matką. Ja zaś odwróciłem się i udałem w stronę nieznanej grupy zwierząt. Nadal były dość daleko, jednak mogłem już ze stuprocentową pewnością stwierdzić, że to renifery. Zwierzęta poruszały się zwartą grupą. Ruszyłem kłusem prosto w ich stronę. Starałem się sprawiać wrażenie kogoś niegroźnego, ale pewnego. Kiedy zwierzęta mnie ujrzały, przystanęły, a naprzód grupy wysunął się jeden z renów. Ja podszedłem do nich, zatrzymując się kilka metrów przed zwierzętami.
-Kim jesteś?-zapytał ich przywódca. Wezbrała we mnie złość. Po tym wszystkim, co zrobili, mieli jeszcze czelność zadawać mi takie pytanie. Kim JA jestem? Kim oni są, że ośmielają się tutaj przebywać?-pomyślałem, hamując wściekłość.
-Koniem z pobliskiego klanu. A wy?-zapytałem.
-Władcami tych terenów-odparł renifer. Spokój, pewność i opanowanie emanujące z jego sylwetki sprawiły, że w jednej chwili poczułem zalewającą mnie falę wściekłości. Pierwotnej, dzikiej, nieopanowanej. Żałowałem, że nie mam ze sobą swojej broni, ale nie podejrzewałem, że czeka mnie podobne spotkanie podczas rodzinnego spaceru. Poradziłem sobie jednak i bez tego. Skoczyłem do przodu i stanąłem dęba, zadając renowi szybki i silny cios kopytem. Wykorzystałem w ten sposób element zaskoczenia. Renifer zachwiał się i upadł. Od razu spróbował powstać, lecz nim ktokolwiek zdążył zareagować, zadałem kolejny cios, który dokończył dzieła. W jednej chwili pod moimi nogami spoczęło martwe ciało renifera. Biały śnieg, podobnie jak moje kopyta, został zabrudzony krwią tego parszywego zwierzęcia. Na razie wokół panowała cisza. Towarzysze martwego rena byli prawdopodobnie zaszokowani moim czynem. Wiedziałem jednak, że pierwszy szok szybko minie, a mi nie będzie łatwo z tyloma przeciwnikami w pojedynkę, bez broni.
<Yatgaar? Wolę marsz wojenny XD>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!