Wysłuchałam wieści od pomocnika medycznego, czując, jak z każdym słowem na moim sercu powstaje kolejna skaza. Straciłam matkę, ale najwidoczniej światu potrzeba było również odebrać mi ojca. Ale dlaczego? Jeśli na tym świecie istnieje sprawiedliwość, to co ja takiego zrobiłam, że miałam teraz stracić obydwoje rodziców?
- Dobrze - przytaknęłam powoli głową, mój głos ledwo wydobywał się z pyska - Zaprowadź mnie proszę do niego.
- Ja... - zaczął Spear, jednak nie zdążyłam się dowiedzieć, co chciał mi powiedzieć.
- Zaprowadź mnie do niego, w tej chwili! - krzyknęłam, a ptaki siedzące na otaczających nas drzewach wzbiły się w powietrze.
- Nie wydzieraj się, wasza wysokość. Ja tylko robię to, co leży w moich obowiązkach. Z tego co wiem, nie zalicza się do nich słuchanie młodszych, BYŁYCH członkiń świty - spoglądał na mnie, prostując się jak struna, najwidoczniej zadowolony z zagrania na moich nerwach. Moja duma została urażona. Ja dalej należałam do świty, chwilowo duchem, ale jeśli moje plany się powiodą, także ciałem.
- Zaprowadź mnie do niego, proszę - syknęłam prawie bezgłośnie.
- Od razu lepiej, ale mogło być lepiej - ogier zaczął galopować przed siebie - Głośniej, grzeczniej. Niczego cię nie nauczyli w tych ,,wyższych sferach"?
- Na twoim miejscu bym się zamknęła - warknęłam, wyprowadzona z równowagi.
- A ja na twoim nie pyskował, bo nie trafisz do ojca.
Gniadosz jednak mylił się. Widziałam ciało jedynego żywego członka swojej rodziny, leżącego na śniegu w otoczeniu kilku koni specjalizujących się w leczeniu innych. Przyśpieszyłam kroku i wyprzedzając denerwującego mnie adepta medycyny, trafiłam do małego zbiorowiska.
<Cardinano?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!