Ojciec biegł między drzewami, nie zatrzymując się nawet, kiedy znalazł się tuż przy moim boku. Nie zostało mi nic, oprócz pobiegnięcia za nim. Zatrzymaliśmy się za brzegu. Spojrzałam na gniadosza. Wyglądał jak widmo, zupełnie jak nie on. Wiedziałam, jak on się czuje. Chciałam coś powiedzieć, pocieszyć go. Ale jak można powiedzieć, że wszystko będzie dobrze, wiedząc, że już nic nigdy nie będzie takie samo? Że matka nie obdarzy cię uśmiechem, nie pomoże w kłopotach, nie doradzi w niczym, nie opowie kolejnej legendy. Że właśnie straciłeś swoją podporę i to z własnej winy.
Staliśmy w milczeniu, przyglądając się płynącej leniwie wodzie. Stado po drugiej stronie najwidoczniej wciąż żyło śmiercią mojej matki. Głupie pasożyty, cieszące się z czyjejś tragedii, bo jest o czym poplotkować.
- Tato... A ty nie masz jakiejś misji? Zajęcia jakiegoś? - spróbowałam zacząć jakiś temat, byle by odciągnąć myśli od obrazów, które wciąż pojawiały się przed oczami.
- Zajęcia? Możesz... potrenować. Mama na pewno byłaby z ciebie dumna jakbyś wygrała Naadam - odparł, całkowicie pomijając fakt, że to ja chciałam znaleźć zajęcie dla niego.
- A... Ty? - starałam się poprowadzić go na dobry tor.
- Moje czasy młodości już minęły. Nie udałoby mi się to - ogier przyczepił się tematu Igrzysk.
- To co masz zamiar robić?
- Nie wiem... Przyznam się, że dalej nie mogę się pogodzić z rzeczywistością.
Zapadła niezręczna cisza. Gniadosz przełknął głośno ślinę.
- Chcesz żebym ci pomógł trenować? - nagle zaproponował ogier.
- Podobno jesteś na to za stary - mimowolnie uśmiechnęłam się słabo.
- Ale rolę jakiejś podstawki mogę pełnić.
- Podstawki? - prychnęłam, nie do końca rozumiejąc, o co chodzi mojemu ojcu.
- Do usług - uśmiechnął się, nie tłumacząc mi nic więcej.
Przeprawiliśmy się przez rzekę i cali mokrzy staliśmy pomiędzy innymi końmi.
- To... Co mam robić? - zapytałam w końcu.
- To co chcesz.
- Ojcze, gdybyś tak jednak mógł mi coś powiedzieć. Chyba masz jakiś plan, skoro mi zaproponowałeś pomoc.
- To ty się przygotowujesz. Nie ja. Nie jesteś już małym konikiem. Wiesz co masz robić.
- Ojcze, jak chyba podziękuję za taką pomoc. Nie, nie wiem, co robić, w czym mógłbyś mi pomóc. Bieganie? Mogę sama. Rozwalanie różnych rzeczy? Też mogę sama.
- A może... walczenie? Ava chyba ci w tym nie pomoże.
Zdziwiły mnie dwie rzeczy - o Avie wspomniałam chyba z raz, a po drugie - nie zwrócił mi uwagi za psucie przedmiotów. Pewnie w młodości robił to samo.
- Ym... No tak.
- A więc zaczynaj przeciwniku.
Stanęłam dęba, wysuwając głowę w jego kierunku, bo jak każdy wie - zęby są świetną bronią. Niespodziewanie dostałam z kopyta w brzuch. Poczułam straszny ból, który przeszył całe moje ciało. Przewróciłam się na grzbiet, przekręciłam się i wstałam ponownie, gotowa do kontrataku, mimo bólu, który wciąż pulsował. Rzucałam się, by oddać ojcu, jednak od, jak gdyby nigdy nic, zrobił unik. Korzystając z okazji, że znalazł się tuż za mną, kopnęłam tylnymi nogami. Ojciec zarżał, więc zaczęłam się bać, czy nic mu się nie stało. Jednak on nie przejmował się mną, kiedy walną w mój brzuch, więc odwróciłam się szybko i znowu stanęłam dęba. Gniadosz strzelił z zadu w moje uniesione przednie kończyny, znów sprawiając, że straciłam równowagę. Tym razem jednak się nie przewróciłam, a z całej siły wpadłam na niego. Szpieg wylądował na ziemi.
- Koniec? - sapnęłam z nadzieją. Miałam już dość obrywania od własnego ojca.
- Dobrze.
- Dzisiaj nauczyłam się jednego - nie stawaj dęba, bo będziesz mieć siniaki.
- Hmm... Wartościowa informacja.
- Bardzo - prychnęłam, kładąc się na ziemi, ponieważ moje biedne nogi nie chciały utrzymywać mojego ciała w pionie.
< Mikado? >
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!