- Byłem tam podczas pożaru. Poza tym medyk każe mi być cały czas pod jego opieką-odpowiedziałem cicho- Nie miałem okazji jeszcze zobaczyć Jej martwego ciała- dodałem. Mivana nic na to nie odpowiedziała, tylko ruszyła w kierunku, w którym leżała Marabell. Miałem gulę w gardle. Nagle zostawiła mnie bez słowa wyjaśnienia. Wiedziałem jednak, że to nastąpi. Poszedłem przed siebie, drżąc. Akurat w tym momencie przydałaby mi się moja córka. Doszedłbym tu sam, lecz... Moje rozmyślania przerwało, to co zastałem na miejscu. Widok mojego Zbawienia... Mizernej tali, która już nigdy w życiu się nie poruszy. Po moim pysku spłynęła łza. Życie jest gorzkie, ale mawiają, że przy tym sprawiedliwe. Tylko co ja takiego zrobiłem?
-Żegnaj najwspanialsza miłości mego życia, a także najlepsza matko pod słońcem- wyszeptałem, zauważając położoną przy niej chryzantemę, Jej ulubiony kwiat... Westchnąłem. Zapewne to pozostałość po wizycie naszej małej klaczki. No w sumie nie takiej małej. Ona wiedziała jaki prezent podarować Marze. Rozejrzałem się... Nikt się nigdzie nie czaił. Zawiał cichy wiatr. Przynajmniej on chce dotrzymać mi towarzystwa. Natura przyszła mnie pocieszyć. Czy to ma być wynagrodzenie za grzech świata, to znaczy zabranie klaczy, która zawsze powodowała, że na moim pysku zawitał uśmiech? Czy ono miało być takie małe? Zacząłem intensywnie wpatrywać w żuka przebywającego na trawie. Chciałem stąd uciec. Jak najszybciej.
<Miv?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!