Czas mijał nieubłaganie. Dzień przechodził w noc, potem upływał tydzień i nim się zorientowało, mijało pół roku, rok dwa. A wraz z tym wszystkim pewne rzeczy się zmieniały, inne pozostawały takie same. Ale jeśli chciałam cokolwiek osiągnąć, musiałam każdą zmianę obrócić na swoją korzyść. W klanie ostatnio panowało duże poruszenie. Osobiście uważałam, że trochę zbyt duże. Niestety zamieszana w to była moja siostra, Khairtai. Bałam się, aby tylko nie miało to żadnych negatywnych konsekwencji dla mojego Stada Hańby. Musiałam sama przed sobą przyznać, że mimo wszystko pewien brak doświadczenia mocno dawał mi się we znaki. Wiedziałam jednak, że teraz pozostaje mi jedynie robić swoje i jak na razie zostawić sprawę mojej siostry, aby biegła swoim własnym torem. Musiałam to rozegrać w niezwykle delikatny sposób. Musiałam dalej realizować swój główny plan. Musiałam iść nadal naprzód. I musiałam liczyć się z tym, że kiedyś będę potrzebować pomocy. W dalekiej przyszłości, jeśli zabraknie mi sił, czasu albo po prostu coś mi się stanie. Zastępcy, albo raczej następcy. W miarę jak moje dzieci stawały się coraz starsze, coraz bardziej utwierdzałam się w tym przekonaniu. Wybór także zaczął we mnie powoli dojrzewać. Arrow odpadł już na samym początku. Właściwie to jako przyszły członek frakcji z jednej strony nie miał praktycznie żadnej wartości, ale z drugiej...nikt nie będzie podejrzewał o spisek biednego inwalidy, prawda? Mimo to jego niepełnosprawność przekreślała jego szanse na zostanie przyszłym przywódcą frakcji. Risa...Risa byłaby lepszym wyborem, jednak zauważyłam u niej pewną bardzo niechcianą cechę. Była wybuchowa. Zbyt wybuchowa. Być może z czasem udałoby się poskromić jej trochę dziki temperament, możliwe ponadto, że jej charakter sam jeszcze trochę się zmieni, jednak nie miałam żadnej gwarancji w tej sprawie. Pozostawała jeszcze Virginia. Ona z kolei wydała mi się wręcz idealna do tej roli. Coś mi mówiło, że to właśnie na niej powinnam skupić swoją uwagę. Nie mogłam jednak w tak ważnej kwestii zaufać jedynie intuicji. Potrzebny był rozsądek, musiałam przemyśleć wszystkie "za" i "przeciw". Klaczka już teraz wydała mi się bystra i nieufna w stosunku do innych, a u przyszłego przywódcy rewolucji takie cechy są wręcz wymagane. Zauważyłam ponadto, że z niechęcią odnosi się do osób słabszych od niej. Choć właściwie, nawet jeśli ktoś jest od niej starszy, silniejszy, większy, to nawet to jej nie onieśmiela. Oczywiście mogło się to niedługo przekształcić w bezzasadną agresję i pomiatanie innymi osobami, chyba że ktoś umiejętnie pokierowałby Virginią i odpowiednio ją...ukształtował. Uzmysłowił jej pewne fakty oraz jej własną wartość i to, jak powinna postępować. Poza tym, zarówno Arrow, jak i Risa od pierwszych dni swojego życia słuchają się swojej najstarszej siostry, a klaczka tak jakby automatycznie stała się "przywódczynią" tej małej grupki. Pół roku wystarczyło mi, aby przekonać się, że Virginia oprócz tego wszystkiego ma więc rzecz najpotrzebniejszą memu następcy, to jest zdolności przywódcze.
-Virginia, Risa, Arrow, chodźcie do mnie!-zawołałam źrebaki, które właśnie bawiły się kilkanaście metrów dalej. Shiregt jakiś czas temu zarządził postój i aż do jutra mieliśmy pozostać w tym samym miejscu, a potem dopiero wyruszyć w dalszą drogę w stronę jeziora Chirgis. Postanowiłam więc wykorzystać ten moment. Wzięłam źrebaki i odeszłam od klanu, pod pretekstem spaceru z nimi. Przy okazji upewniłam się, ze nikt nie zwraca na mnie większej uwagi.
-Dokąd się wybierasz?-spytała nagle Mivana, pojawiając się obok mnie. Jej ton nie brzmiał zbyt podejrzanie, brzmiała po prostu, jakby była ciekawa, gdzie idę. Zresztą, gdyby tak nie było, nie zadałaby tego pytania. Mimo to jej nagła ciekawość zaskoczyła mnie jednak.
-Idę na spacer z moją trójką zuchów-odparłam i posłałam jej przyjazny uśmiech.-A ty pewnie wybierasz się, aby pogadać z Shiregt'em?-zapytałam. W sumie sama nie wiem, dlaczego akurat wtedy i akurat to powiedziałam.
-Być może. Moje życie nie kręci się tylko wokół niego, choć przyznam, że lubię jego towarzystwo-odpowiedziała klacz, odwzajemniając uśmiech. Niedługo później po prostu się pożegnałyśmy i każda z nas udała się w swoją własną stronę. Odeszłam od klanu spory kawałek, upewniając się co jakiś czas, że nikt naszej grupki nie śledzi. Po jakimś czasie przystanęłam i pozwoliłam dzieciom trochę się pobawić. Właściwie to bawiły się tylko Risa i Virginia, bo Arrow, jak zazwyczaj, stał tylko z boku i starał się udawać, że nie istnieje, aby siostry nie zaczęły mu dokuczać. Westchnęłam na samą myśl, jak bardzo słaby charakter ma mój syn. Nadal nie jestem pewna, czy to możliwe, aby był z niego kiedyś jakikolwiek pożytek-pomyślałam. Następnie zawołałam dzieci i powiedziałam im, że idziemy znowu na krótki spacer. Odeszliśmy po raz kolejny kawałek dalej od naszego klanu, po czym źrebaki zaczęły się znowu ze sobą bawić. To znaczy, tak jak poprzednio, Virginia i Risa zaczęły się ze sobą bawić.
-Hej, może poszukacie sobie pierwszych oznak wiosny?-spytałam, co spowodowało, że spojrzenia całej trójki skupiły się na mojej osobie.
-To znaczy?-zapytała Virginia. Nie wydała się jednak moją propozycją zbyt zainteresowana.
-Sprawcie, czy gdzieś nie widać już świeżej trawy albo pierwszych kwiatów. Może znajdziecie drzewo, które wyjątkowo śpieszy się z obleczeniem się w swoją liściastą szatę...Nie chcielibyście być pierwszymi osobami, które znajdą te wiosenne cuda?-zapytałam.
-Kwiaty? To już rosną kwiaty?-zainteresował się Arrow.
-Raczej nie, ale być może wam uda się coś znaleźć. Nigdy nic nie wiadomo. To, że coś jest nieprawdopodobne lub prawie niemożliwe, nie znaczy, że jest niemożliwe w ogóle. Zapamiętajcie to sobie-ostatnie słowo dodałam, aby podkreślić ważność mojej uwagi.
-Super!-zawołał Arrow. Risa zaś przewróciła oczyma.
-Nie ekscytuj się tak, zanim ty gdziekolwiek dojdziesz, ja znajdę i zerwę wszystkie kwiaty, o ile jakiekolwiek już są! Albo je zniszczę, żebyś ty nie mógł ich zebrać!-zawołała.
-Ej! To niesprawiedliwe! Mamo, powiedz jej coś!-krzyknął ogierek. Westchnęłam.
-Arrow, musisz liczyć się z tym, że inni nie będą cię w życiu traktować z taryfa ulgową. Nie w tym klanie-odparłam. Ogierek chciał coś jeszcze powiedzieć, ale uciszyłam go gestem i spojrzeniem.
-To lecimy?-spytała Risa. To pytanie było oczywiście skierowane do jej siostry, która w odpowiedzi kiwnęła głową. Arrow odwrócił się i także zaczął się oddalać. Virginia chciała popędzić za siostrą, jednak w porę chwyciłam ją lekko z grzywę i pociągnęłam w tył, co spowodowało jednak, że klaczka upadła.
-Co jest? O co chodzi?!-spytała, odwracając się w moją stronę.
-Co się stało?-zapytała Risa, która zatrzymała się i zrobiła kilka kroków z powrotem w naszą stronę.
-Nic, nic, tylko Virginia się przewróciła. Dlatego muszę się upewnić, że nic jej nie jest-odparłam.
-Co? Ja wcale nie...!-Virginia zamilkła, widząc moje surowe spojrzenie.
-To ja na nią poczekam-powiedziała Risa.
-Lepiej idź, przypilnuj brata-odparłam.
-Co?! Nie będę go pilnować!-zawołała klaczka.
-Nie dyskutuj ze mną. Masz przypilnować brata. A co, jak znajdzie jakieś roślinki przed wami?-spytałam.
-No dobra, niech będzie. Chociaż ta łamaga pewnie i tak nic nie zrobi-odparła Risa, naburmuszonym tonem, po czym odwróciła się i pomaszerowała w stronę niewielkiego lasku. Cała jej sylwetka wprost emanowała złością.
-Dlaczego mnie przewróciłaś?-spytała Virginia.
-Musimy poważnie porozmawiać-odparłam.
-O czym niby?-zdziwiła się klaczka.
-Widzisz, moja droga...ten klan jest zły-powiedziałam. Virginia spojrzała na mnie jeszcze bardziej zaskoczona.
-Myślisz zapewne, że jest tutaj całkiem fajnie, wszyscy są mili, pomocni...
-Czy ja wiem? Są też nudni i jakoś tak...nie lubię tych koni-przerwała mi nagle moja córka. Spojrzałam na nią zdziwiona. Czyżby los się do mnie uśmiechnął i miałoby to być łatwiejszy, niż się spodziewałam?-pomyślałam.
-Virginia...trzeba to zmienić. Trzeba zmienić ten klan-powiedziałam. Klaczka spojrzała na mnie wyczekująco, widocznie interesowała się dalszą częścią mojej wypowiedzi.-Ja chciałabym coś z tym zrobić. Bo nasz klan trzeba zmienić. Wiele koni jest tutaj zepsutych do cna i nie można tak tego zostawić. Virginia, mówię ci to, gdyż nie chcę, aby zwiodła cię ich powierzchowność, ich zewnętrzna przyjacielskość, ich zakłamanie, podczas gdy w środku wszystkie te konie są złe. Bardzo złe. Pełne okrucieństwa i bezwzględności. Jesteś moim dzieckiem, dlatego chcę cię ostrzec, córeczko-powiedziałam. Przez dłuższą chwilę Virginia przypatrywała mi się w ciszy. Byłam pewna, że myśli właśnie nad słowami, które ode mnie usłyszała.
-Dlaczego mówisz to tylko mi? Co z Risą?-spytała Virginia.-I z Arrowem-dodała niechętnie.
-Lepiej nie mówić za wiele, zwłaszcza przy innych członkach o tym, że chce się cokolwiek zmienić. A właściwie to najlepiej nie mówić o tym nic. Można niepotrzebnie ściągnąć na siebie kłopoty. Ty jesteś na tyle dojrzała, aby poznać prawdę. Risa i Arrow być może poznają ją trochę później. Nie możesz nikomu powiedzieć o tym, co ja ci powiedziałam, gdyż wtedy uznają cię za zagrożenie. A wiesz, co robi się z takim zagrożeniem?-zapytałam.
-Nie wiem, ale jeśli stadu zagrażają wilki, to albo się ucieka, albo w ostateczności walczy z nimi i się je zabija. Więc myślę, że mogę z tego wywnioskować, co robi się z zagrożeniem?-spytała Virginia. Musiałam przyznać, że byłam miło zaskoczona jej spostrzegawczością i umiejętnością tak dobrego łącznie faktów.
-Zgadza się. Możesz z tego łatwo wywnioskować. Czy uważasz, że Risa i Arrow powinni wiedzieć o tym?-zapytałam. Był to poniekąd kolejny test dla klaczki. Ta chwilę zastanawiała się nad odpowiedzią, aż w końcu odparła:
-Nie. Risa mogłaby się przypadkiem zdradzić. A Arrow...to po prostu Arrow.
Skinęłam lekko głową.
-Cieszę się, że tak dobrze wszystko rozumiesz. Z czasem dowiesz się więcej i zrozumiesz więcej. Teraz musisz po prostu wiedzieć, że nie wszyscy tutaj są tacy mili, jacy się wydają-powiedziałam. Tym razem to Virginia skinęła głową.
-To...co teraz mam zrobić?-zapytała po chwili klaczka.
-Idź do siostry. I do brata. Pobaw się-odparłam.
-Ale...
-Nie ma żadnego "ale". Udawaj, że tej rozmowy nie było, moja kochana. Nie przejmuj się i baw się, śmiej, rozmawiaj. Czas sprawi, że wszystko pojmiesz, ale to nie znaczy, że masz teraz porzucić wszystko i skupić się tylko na zakłamaniu członków klanu. Musisz pamiętać, że nikt nie może się dowiedzieć, że znasz o nich prawdę-powiedziałam.
-Myślę, że rozumiem, o co ci chodzi-powiedziała klaczka, po czym uśmiechnęła się lekko.-Idę poszukać Risy!-zawołała następnie, a potem odwróciła się i pognała w stronę, w którą udała się jej siostra i brat. Ja z kolei nie mogłam się powstrzymać i także uśmiechnęłam się pod nosem. Poszło o wiele lepiej, niż myślałam. Ale to nie znaczy, że mam teraz spocząć na laurach. To dopiero początek długiej drogi-pomyślałam, po czym schyliłam głowę i zaczęłam grzebać kopytem w śniegopodobnej, rozmokniętej brei, w poszukiwaniu być może czegoś nadającego się do jedzenia.
~*~
-No proszę, zostańmy jeszcze trochę!-zawołała Risa. Ona i Virginia nie chciały zbytnio wracać z powrotem do klanu, w przeciwieństwie do Arrowa, który miał już zdecydowanie dość tego, jak siostry mu cały czas dokuczały. Kilka razy zwróciłam im uwagę, ale nie interweniowałam za bardzo. Według mnie, jeśli on kiedykolwiek ma zmężnieć, to na pewno nie wtedy, kiedy ja będę cały czas wokół niego skakać. Albo uodporni się na kpiny i wyzwiska, albo ja ukróci, albo się podda. Jeśli wybierze tę trzecią opcję, to...no cóż, dwoje dzieci wyszło mi całkiem nieźle, więc jedna pomyłka niczego aż tak bardzo nie zmieni.
-Nie. Wracamy do domu. Już niedługo zacznie się ściemniać, a wtedy nie można przebywać poza klanem. Chyba, że chce się skończyć jako czyjś obiad. To też zapamiętajcie-odparłam. Naprawdę przerażało mnie to, jak wielu rzeczy musiałam ich nauczyć. Później źrebaki już posłusznie poszły za mną, aż w końcu dotarliśmy z powrotem na teren postoju klanu. Pozwoliłam jeszcze na chwilę swoim dzieciom iść się pobawić. W pewnym momencie zauważyłam jednak, że Risa i Virginia znowu dokuczają Arrow'owi. Tym razem jednak nie mogłam przejść obok tego aż tak obojętnie. Ja swojej metodzie wychowawczej nie miałam nic do zarzucenia, niestety domyślałam się, że pozostałe konie nieco inaczej zapewne zapatrywały się na coś takiego.
-Risa, Virginia, zostawcie brata. Nie śmiejcie się z niego-powiedziałam, podchodząc do swoich dzieci.
-Ale dlaczego?-zapytała zaskoczona klaczka. Virginia z kolei tylko popatrzyła na mnie, po czym odciągnęła od nas siostrę.
-Bo tak chyba nie można, Ris-powiedziała.
-A ciebie co nagle ugryzło?!-zdziwiła się klaczka.
-Nic. Chodźmy lepiej pobawić się gdzieś indziej-odparła Virginia.
-Nie tak szybko. Najpierw przeproście brata-powiedziałam. Risa i Arrow popatrzyli na mnie zaskoczeni.
-Przepraszamy cię, Arrow-powiedziała Virginia. Ogierek spojrzał na nią zdziwiony.
-N-nic się nie stało-odparł niepewnie.
-Dobrze więc. A teraz chodźmy, czas uszykować się do snu-powiedziałam.
~*~
-Właściwie to dlaczego oni są źli?-zapytała Virginia. Obecnie znajdowałyśmy się w jakiejś jaskini. Od naszej ostatniej rozmowy minęła ponad doba. Tym razem postój mieliśmy w miejscu, gdzie udało mi się znaleźć małą jaskinię i postanowiłam wykorzystać ją, aby nieco odpocząć. Arrow gdzieś zniknął, a Risa skubała trawę na zewnątrz.
-Dowodził nimi bezwzględny morderca. A teraz władcą jest jego syn, zapewne tak samo pełen ślepej nienawiści i chęci do przemocy, jak jego ojciec. Tutaj w grę wchodzi ogromne cierpienie. I polityka. A ty jesteś trochę za młoda, aby to zrozumieć. Musisz jednak mieć się na baczności. Nigdy, przenigdy nie daj się zwieść. Właściwie to...opowiem ci pewną historię-powiedziałam. Klaczka popatrzyła na mnie z uwagą.-Klan Mroźnej Duszy wywołał wojnę z pewnym stadem. Stadem Hańby. I w czasie tej wojny prawdopodobnie zginęła moja matka, chcąc uratować mnie i moją siostrę. Ona także zmarła, zabita przez członków Klanu Mroźnej Duszy. To straszna, makabryczna opowieść. Być może trochę cię wystraszyłam...
-Nie. Wcale nie. To jest bardzo ciekawe-odparła Virginia. Popatrzyłam na nią z zaskoczeniem. Myślałam, że jest do mnie podobna. Ale ja zdecydowanie nie byłam taka w jej wieku. Byłam bardziej jak Arrow i zmieniłam się dopiero później. Oby tylko ona nie przeszła tej drogi na odwrót i nie stała się w przyszłości zbyt cicha, niepewna albo strachliwa-pomyślałam.
-Klan Mroźnej Duszy ma na swoim koncie wiele oszustw. Ja sama także zapewne o wiele nie wiem-powiedziałam. Virginia cały czas w skupieniu słuchała tego, co mówiłam.-Virginia, chciałabym, abyś coś zrozumiała. Jesteś wyjątkowa, bo, nie licząc mnie, tylko ty znasz prawdę. I ty ją rozumiesz. Nie wszystko jeszcze wiesz, ale masz już podstawy-powiedziałam. Potem już umilkłam, gdyż usłyszałam jakieś hałasy dochodzące z zewnątrz. Po chwili do środka wbiegła Risa.
-Mamo, jakaś...klacz chce z tobą porozmawiać. Bo coś się stało z Arrow'em-powiedziała. Spojrzałam na nią zaskoczona, po czym wstałam.
-Zaprowadź mnie do tej klaczy-powiedziałam. Virginia oczywiście, zaciekawiona, ruszyła razem z nami. Klaczka zaprowadziła mnie przed oblicze Mondream, jednej z medyczek.
-Co się stało?-spytałam, widząc ją, przejętą i pochylającą się nad moim synem.
-Cóż, Arrow się przewrócił i...wezwano mnie. Pozwoliłam sobie go zbadać i dowiedziałam się, że on...
-Nie jest w pełni sprawny-dokończyłam za klacz. Ta spojrzała na mnie z powagą.
-Dokładnie-powiedziała.
-Ma tak od urodzenia-odparłam. Klacz westchnęła.
-Domyśliłam się. Może porozmawiamy w innym miejscu?-spytała Mondream. W odpowiedzi kazałam całej trójce wrócić do jaskini, którą wybrałam na nasze lokum tej nocy. Domyśliłam się, że klacz chce jeszcze porozmawiać ze mną o moim synu.
-A więc? Co się stało?-zapytałam.
-Widzisz, nie wiem niestety, jak nazywa się choroba, na który chory jest Arrow. I nie mam pojęcia, czy to się da jakoś wyleczyć. Ale obawiam się jednocześnie, czy ta przypadłość nie będzie się z wiekiem...pogarszać-wyjaśniła medyczka.
-Nie rozumiem-powiedziałam. Tak naprawdę domyślałam się, o co chodzi klaczy, jednak pragnęłam skłonić ją, aby opowiedziała coś więcej.
-Możliwe, że kiedyś chodzenie stanie się dla niego w ogóle niemożliwe, a wtedy...
-Wiem, co się wtedy stanie. I naprawdę nie można nic na to poradzić?-spytałam.
-Jak już wspomniałam, ja nie znam lekarstwa. Ale może inni medycy. Postaram się czegoś na ten temat dowiedzieć-powiedziała klacz.
-Dobrze. Dobrze, dziękuję za informację. I za pomoc-powiedziałam. Następnie pożegnałam się z Mondream i udałam do miejsca spoczynku.
~Kilka dni później~
Z każdą chwilą przekonywałam się coraz bardziej, że Virginia przyszła na świat, aby zostać moim idealnym następcą. A Arrow...klaczka była ucieleśnieniem wszystkiego, czego potrzebowałam, pojętnym i oddanym uczniem. Miałam wrażenie, że bóg czy los postanowił ze mnie zadrwić. Dam ci jedno idealne dziecko, ale w zamian drugie będzie całe życie niepełnosprawne. Tak, na pewno ktoś właśnie tak zadecydował. Pozostali medycy także nie znali sposobu, aby pomóc Arrow'owi. I też byli zdania, że jego choroba może postępować, choć nie musi. Zdarzyć może się wszystko. Jestem wymagającą matką, ale nadal matką. Patrząc na Arrow'a, który właśnie pasł się nieopodal, odczuwałam jakiś żal, smutek. Było mi po prostu szkoda. Szkoda jego, mnie. Pomyślałam nawet, że powinnam zmienić swoje nastawienie do niego, ale po przemyśleniu tego zmieniłam zdanie. Jeśli Arrow przeżyje, to musi być silny. A jeśli choroba stanie się dla niego wyrokiem śmierci, też musi być silny-pomyślałam. Ponadto, jeśli chcę osiągnąć swój cel, muszę się skupić na czymś innym. Arrow ze swoją chorobą bardzo mocno krzyżował mi moje plany. Jednocześnie musiałam być w stosunku do całej trójki wymagająca, aby odpowiednio ich wyszkolić, ale też powinnam okazywać mu szczególną troskę, aby nikt nie nabrał żadnych podejrzeń w stosunku co do mojego zdania i zamiarów. Jednak, jak wspomniałam, nie uważam, żeby nadmierna troska, opieka i skakanie dookoła niego miałoby być dobrym rozwiązaniem. Samo wyszkolenie odpowiedniego następcy, ukształtowanie go i przekazanie mu całej potrzebnej wiedzy w odpowiedni sposób będzie niełatwym zadaniem, a co dopiero w połączeniu z opieką nad Arrow'em. Nie traciłam jednak nadziei. Nie mogłam się poddać, więc nie zostało mi nic innego, jak podjąć wyzwanie. Od samego początku wiedziałam, że bunt wobec systemu i władzy wiąże się z wyrzeczeniami i pewnymi trudnościami. A podjęcia się tego zadania wymagało ode mnie to, kim byłam. Założycielką frakcji Stado Hańby. Niestety, zdawałam sobie sprawę z tego, jak może być postrzegana ta nazwa. "Hańba" raczej nie kojarzy się zbyt dobrze. Ale ja planowałam to zmienić. To słowo powinno kojarzyć się z silnym, potężnym klanem koni, którym było prawdziwe Stado Hańby, zanim zostało pokonane przez ten Klan Mroźnej Duszy. Pokonane w bestialski sposób, na własnym terytorium. Krew mnie zalewa, kiedy pomyślę, jakich oni świętych czasem z siebie robią! Ojojaj, ktoś rości sobie prawa do naszych terenów! Straszne! Co z tego, że sami wybiliśmy całe stado, żeby powiększyć swoje własne terytorium. Całe, niewinne stado Wstrętni hipokryci-pomyślałam z niesmakiem. Moim zadaniem było doprowadzić do tego, aby Stado Hańby się odrodziło, odzyskało to, co do niego należy. Chwałę i szacunek. Oraz żeby wszyscy poznali prawdę o tej piekielnej wojnie, którą wywołał Klan Mroźnej Duszy. Chociaż, czego się spodziewać po stadzie, którego założycielem jest podstępny morderca-pomyślałam.
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!