-Ja bym chyba nie wytrzymała z takimi istotami jak twoje siostry-powiedziała Erina.
-Nie są aż tak złe, jak pozna się je bliżej-odparłem.
-Jakoś mi się nie wydaje, ale niech ci będzie...-powiedziała klaczka.- Ale powiedz w końcu, co się stało, że masz takie, a nie inne hobby?-dopytywała dalej moja towarzyszka.
-Zawsze byłem ciekawy świata. A rośliny...jakoś tak najbardziej mnie z tego wszystkiego interesowały. Zwłaszcza te o ciekawszych właściwościach, na przykład leczniczych. Zastanawiam się, czy nie zostać w przyszłości zielarzem albo medykiem-wyjaśniłem.
-A to ciekawe. Jeśli w takim razie natknę się kiedyś na jakąś ciekawą roślinkę, to na pewno przyjdę z tym do ciebie-odparła Erina, po czym uśmiechnęła się.
-Dzięki-odparłem, odwzajemniając uśmiech. Trochę jeszcze pospacerowaliśmy, po czym zaczął zapadać zmierzch, więc musieliśmy się rozstać.
-Czasem trochę zazdroszczę ci, że już jesteś panią własnego losu. Nie musisz nikogo pytać o pozwolenie, nikomu tłumaczyć się ze swoich decyzji. Chyba że władcy, ale oprócz tego praktycznie nikomu-powiedziałem.
-Czyli jednak mówisz, że masz dość swojej rodziny?-zapytała ze śmiechem klaczka.
-Tylko czasami-odparłem. Następnie musieliśmy się już żegnać. Udałem się na spoczynek, ale następnego dnia z samego rana jak najszybciej z powrotem odnalazłem Erinę. Obie moje siostry coś opętało i jak tylko się obudziły, zaczęły mi dogryzać i wyśmiewać się ze mnie jak nigdy przedtem, więc zamiast się z nimi męczyć, postanowiłem spędzić miło czas z moją przyjaciółką. Przyjaciółka...nie myślałem, że kiedykolwiek zdobędę jakiegokolwiek przyjaciela, ale jednak. Bo wydaje mi się, że Erina jak najbardziej zasługuje na to miano. No bo jeśli nie Erina miałaby być moją przyjaciółką, to kto inny? Ciekawe, czy ona też uważa mnie za swojego przyjaciela-myślałem, szukając klaczki. W końcu ją odnalazłem, właściwie to trochę przez przypadek, bo po prostu wpadła na mnie i staranowała.
-O matko, Arrow! Żyjesz?!-zawołała na mój widok.
-Chyba jeszcze trochę tak-odparłem z uśmiechem, wstając. A raczej próbując wstać, bo najpierw ponownie się przewróciłem i dopiero za drugim razem się udało.
-Przepraszam, że na ciebie wpadłam-powiedziała Erina.
-Nie musisz przepraszać. To ja przepraszam, że taka ze mnie niezdara-odparłem.
-Nie musisz przepraszać-rzekła klaczka, po czym oboje zaśmialiśmy się.
-Właściwie to nie zapytałem cię wczoraj, a trochę mnie to zaczęło zastanawiać. Wiesz już, kim ty chcesz być w przyszłości?-zapytałem, kiedy przestaliśmy się śmiać.
<Erina?>
→ Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU
30.03.2019
Nowy stróż - Siraane!
Relacje: Po pierwsze kochająca matka Specter.
Źródło: Zdjęcie główne
Motto: "Żyjemy raz, więc żyjmy, jakby to raz był"
Imię: Dość długie, skomplikowane imię brzmiące Siraane. Ta klaczka już za małego dorobiła się wielu skrótów - Sir, Raane... Oprócz tego często słyszała pseudonimy zupełnie innego pochodzenia - między innymi Mirazumi, co bardzo jej się podoba i często go używa.
Tytuł: Jako córka księcia odziedziczyła tytuł Dynastii Altbachów, jednak daleko w jej rodzinie od strony babki płynie w niej krew rodu Czarnej Winorośli.
Płeć: Klacz.
Ranga/i: Gałąź terenowa - Jak na razie, stróż. Oprócz tego może szczycić się mianem magnatki.
Głos: Sofia Carson
Po drugie troskliwy ojciec Dante.
Po trzecie i czwarte rodzeństwo- Leander oraz Naero.
Po piąte, szóste, siódme i ósme- dziadkowie- niezbyt jej znany Hadvegar, były władca Khonkh Altbach, opiekuńcza Forever i waleczna Yatgaar.
Dalej jest po dziewiąte, dziesiąte i jedenaste i dwunaste, czyli wujostwo- władca Shiregt, jego siostra Miriada i wiecznie młody brat jej matki, Fashagar, oraz małżonka Shiregta - Mivana
Oto jej najbliższa rodzina. Oprócz tego, może już przyjaciółką? W każdym razie, jej przyjaciółką można chyba nazwać Virginię, a znajomym Lumina.
Osobowość:
Orientacja: Heteroseksualna
Aparycja:
- Rasa: Dużo tu tego, nie powiem. W jej rodzinie znajdują się szlachetne konie holsztyńskie i araby, wytrzymałe kuce mongolskie, dumne morgany, potęzne luzytany czy hanowery. Długo by jeszcze wymieniać, lecz po co? Ważny nie jest rodowód lecz wnętrze.
- Wygląd: Siraane jest smukłą, karą klaczą. Ma wyjątkowo długie, umięśnione nogi oraz długą, gęstą grzywę i ogon, delikatnie falujące się na końcach. Ma mocno zaznaczony kłąb i długą szyję zakończoną średniej wielkości, smukłą głową, na której niewiele zostało po wcześniejszym wyglądzie araba. Ma dość długi grzbiet, wyraźnie wklęsły na środku. Jej ogon jest delikatnie podniesiony, pamiątka po koniach arabskich. Do tego, jej oczy w odcieniu ciemnej czekolady, wręcz wpadające w czarny, są dość duże. Wręcz zawsze wpatrują się w ciebie bystrym, mądrym wzrokiem.
- Znaki charakterystyczne: Przez okres dorastania na jej głowie wyraźniej zaznaczyła się mała, biała plamka, a na jej nogach widoczna jest tylko cieniutka "koronka". Nic więcej jej nie wyróżnia.
- Wzrost: Dorównuje swojemu bratu - prawie 173 centymetry w kłębie to bardzo dużo, nawet jak na taką mieszankę.
Historia: Choć z niechcianego miotu, Siraane urodziła się w stadzie i od małego była otaczana matczyną opieką, a czas spędzała z jej rodzeństwem i znajomymi. Teraz wkroczyła w wiek dorosły i zamierza spędzić okres najlepszej sprawności szkoląc się w swojej randze...
Inne: -
Kontakt: wolfik [hw] Xairo [doggi] xairo1411@o2.pl [mail] Shivari~#7168 [discord]
30.03.2019
Od Etsiina do Miriady ,,Upiorny wzrok"
Rzuciłem klaczy lekko zamyślone spojrzenie i przekręciłem łeb.
- Tam, gdzie poprowadzą nas nogi! -zarżałem i ruszyłem przed siebie powolnym kłusem. Obejrzałem się za siebie, chcąc wiedzieć, czy Miriada podąża za mną. Przez dobrą chwilę klacz wahała się, stojąc w miejscu, ale niedługo potem ruszyła za mną. Jakiś czas w ciszy kłusowaliśmy po łąkach, nabierających zielonych barw. Zdecydowanie uwielbiałem wiosnę, w końcu to czas narodzin większości zwierząt. To czas, gdy świat budzi się po długim, zimowym śnie.
- Wiosna to przepiękna pora roku, nieprawdaż? -zapytałem mimowolnie, oddając się lekkim powiewom wiatru.
- Tak, to niezwykle przyjemna pora. -odparła klacz, a kąciki jej ust uniosły się lekko. Niedługo potem zwolniliśmy do stępu, podziwiając życie budzące się do życia. Nie potoczyliśmy rozmowy dalej. Spojrzałem na Miriadę, przechylając lekko głowę. To aż dziwne, że przeżyłem już z nią tyle przygód... Szczerze? Często odnosiłem wrażenie, że nie dorastam klaczy do kopyt. Miriada była w końcu księżniczką! Minął moment, zanim wróciłem umysłem do normalnego świata. Zdałem sobie sprawę, że klacz cały czas coś do mnie mówiła.
- Ziemia do Etsiina! - parsknęła, patrząc na mnie z dziwnym wyrazem pyska. Chyba przez coś było jej trudno utrzymać powagę...
- Hmm...? A, tak, tak. Co mówiłaś? -odparłem po chwili. To nazywa się mieć szybki zapłon!
-Dokładniej, to pytałam się. -powiedziała klacz, marszcząc czoło. Jej spojrzenie miało w sobie nutkę irytacji i słusznie!
-Oh... Wybacz. Jakież to pytanie zignorowałem? -spytałem, machając ogonem w prawo i w lewo. Miriada przez chwilę wpatrywała się w niekończący się, jaśniutki horyzont.
-Pytałam się, jak mieli na imię Twoi rodzice. -powiedziała po chwili namysłu i zerknęła w moją stronę.
-Kalioppe i... Irves. -odparłem, drugie imię wypowiadając ze skrzywioną miną.
-Nie lubiłeś swojego ojca? Chyba za dużo pytam... -zarżała Miriada.
-Nie, wcale nie pytasz o za dużo. I tak, nie lubiłem go, wręcz nienawidziłem. -kopnąłem kamyk leżący na ziemi. Trudno było mówić o tym, że zabiło się własnego tatę. Postąpiłem słusznie... prawda? Często, ostatnio coraz częściej, ta myśl zaprzątała mi głowę. Nie dawała spokoju ani na moment!
-Ah, tak... -powiedziała klacz, wyraźnie zmieszana. Dalszy spacer minął już w zupełnej ciszy, na koniec wróciliśmy do reszty. Jakiś czas jeszcze odpoczywaliśmy, by potem ruszyć w dalszą drogę. Zapewne będziemy tak szli jeszcze z dzień, dwa... może nawet trzy? Pomyślałem. Nie mogłem jednak narzekać! Jako koń, nogi miałem silne i niestraszna mi była bardzo długa droga. Wyczuwałem, że kułany były nieco poddenerwowane. Być może dlatego, że zbliżaliśmy się z każdym krokiem do celu? Tylko dlaczegóż to? Trudno było mi stwierdzić. Postanowiłem jakoś szczególnie nie wnikać i zająć się dalszą drogą. Trzymałem się jak najbliżej Miriady. Czas szybko upłynął, nim się obejrzałem, słońce schowało się już za horyzontem. Postanowiliśmy zatrzymać się na niedługi odpoczynek. Cały czas miałem wrażenie, że jestem obserwowany. Pewnie nie tylko ja. Kułany rozpierzchły się. Jeden z nich stanął przy jakichś krzakach i upiornie wpatrywał się w konie. Podszedłem do Miriady skrzywiony.
- Nie lubię, gdy ktoś tak strasznie mi się przypatruje... -powiedziałem powoli, stając obok klaczy i drapiąc się po nodze.<Miriada? Przepraszam, naprawdę strasznie przepraszam za to opowiadanie. Mimo usilnych prób, do głowy nie przyszło mi nic kreatywniejszego. Starałam się, żeby jakoś to wyszło. Nam nadzieję, że osiągnęłam ten efekt. Przepraszam też, że musiałaś tyle czekać.>
30.03.2019
30.03.2019
Od Shiregt'a do Mivany ,,Kataklizmy"
No tak. Nierozłączne trio. Dobrze, że nie skompletowało się wcześniej na wachcie.
Wpatrywaliśmy się w siebie wszyscy nawzajem, czekając na...coś. Jakiś ruch. Słowo. Cokolwiek. Bo życie nie lubi pustki, zarówno tej w brzuchu, jak i w głowie; musi ją czymś wypełnić. Każda chwila przedłużającego się w nieskończoność milczenia była torturą. Każde z nas wiedziało, co potęgowało niezręczność, i próbowało odwlec nieuchronne. Żadne jednak nie miało pojęcia, co o tym myśleć. Właściwie, to czego ja się boję? Dlaczego czuję się źle, gdy tak na nas patrzy? Mój żywot, moja sprawa.
Ale blizny zostają.
Przenosiłem wielokrotnie wzrok z Mint na Mivanę, z Mivany na Mint, mierzące się wręcz morderczymi spojrzeniami. Patrząc na nie miałem wrażenie, że jestem tylko widzem jakiegoś rozstrzygającego pojedynku. Moja Miva po prostu zniknęła, zastąpiona przez tę zwyczajną, z lekka przygnębioną i rozmarzoną maskę. Wyraz pyska Mint nie okazywał zbyt wielu emocji, może coś w rodzaju zniecierpliwienia, ale matka miała rację co do faktu, że oczy nie kłamią. Kolejny raz przekonywałem się o mocy miłości, którą...obróciłem w proch. Zniszczyłem niewiarygodne piękno, pewnie na zawsze. Albo zwróciłem jej ostrze przeciwko sobie.
Może to nie jest taka zła myśl?
Zamierzałem już odezwać się, byle przerwać tę frustrującą ciszę, jednak klacz w tym samym momencie obróciła się na kopycie i powoli, noga za nogą, ruszyła dalej przed siebie, nie oglądając się. W pierwszym odruchu miałem ochotę za nią pobiec, wytłumaczyć, prędko jednak zdałem sobie sprawę, że to najbardziej idiotyczna rzecz, jaką mógłbym zrobić. Patrzyłem tylko za oddalającą się w głębię lasu sylwetką. Po chwili otrząsnąłem się i odwróciłem do jeleniowatej towarzyszki. Powstrzymałem się od głupiego uśmiechu - jakoś w takich momentach ma się na niego największą ochotę - i ruszyliśmy w swoją stronę. Nie chciałem, by moje prywatne relacje miały na ten spacer jakikolwiek wpływ. Mimo wszystko coś się popsuło. Powietrze się zmieniło.
— Jak tam praca? Podwładni nie są zbyt uciążliwi? - spytałem jakby nigdy nic, pragnąc rozładować napięcie.
— Zależy, w jakim sensie... - mruknęła klacz, przewracając oczami. Odpowiedź przyjąłem z ulgą.
— Heh, te dzisiejsze... - urwałem. Przerwało mi ciche warczenie gdzieś w pobliżu i niemal niedosłyszalny szelest. Oboje od razu bez namysłu rzuciliśmy się do ucieczki. Instynkt pędził nas przed siebie, podczas gdy drapieżniki siedziały nam na ogonie. Wyglądało to na grupę co najmniej 4 wilków. Droga nie miała żadnego kierunku ani zwrotu, była nią każda wolna od pni drzew i innych leśnych przeszkód ścieżka. Serce waliło mi jak młotem, mięśnie paliły żywcem.
Na szczęście jazgot robił się coraz cichszy, aż wreszcie zamilkł całkowicie. Przebiegliśmy jeszcze dla pewności kilkadziesiąt kroków, po czym zerknęliśmy za siebie. Pustka. Uśmiechnęliśmy się lekko, wykończeni, ale zadowoleni. W końcu udało nam się ujść z życiem. Mivie jednak mina po chwili zrzedła. Spojrzałem w górę i zrozumiałem, co miała na myśli. Po niebie galopowały ciężkie, wręcz czarne chmury, jak nocna armia za dnia. Nie wyglądało to za wesoło. Na powrót do stada było za późno.
— Znajdźmy jakieś schronienie. - rzekłem stanowczo i ruszyłem raźnym kłusem, rozglądając się trochę nerwowo po otoczeniu.
Nie było mżawki, deszcz nie zaczął siąpić, nie padał. Po prostu lunął z góry z całym impetem. Już po chwili byliśmy cali mokrzy. Wędrowaliśmy dalej ze spuszczonymi łbami, kiedy przed nami rozległ się potężny, ogłuszający trzask i łomot, a powietrze przeszył oślepiający blask. Na szlak niedaleko nas zwaliło się z ogromnym hukiem drzewo. Wyrwaliśmy cwałem, znów w głowie mając tylko jedną myśl.
Przeżyć.
<Mivana? Kataklizmy nas lubiąXD Jakimś cudem to napisałam>
Wpatrywaliśmy się w siebie wszyscy nawzajem, czekając na...coś. Jakiś ruch. Słowo. Cokolwiek. Bo życie nie lubi pustki, zarówno tej w brzuchu, jak i w głowie; musi ją czymś wypełnić. Każda chwila przedłużającego się w nieskończoność milczenia była torturą. Każde z nas wiedziało, co potęgowało niezręczność, i próbowało odwlec nieuchronne. Żadne jednak nie miało pojęcia, co o tym myśleć. Właściwie, to czego ja się boję? Dlaczego czuję się źle, gdy tak na nas patrzy? Mój żywot, moja sprawa.
Ale blizny zostają.
Przenosiłem wielokrotnie wzrok z Mint na Mivanę, z Mivany na Mint, mierzące się wręcz morderczymi spojrzeniami. Patrząc na nie miałem wrażenie, że jestem tylko widzem jakiegoś rozstrzygającego pojedynku. Moja Miva po prostu zniknęła, zastąpiona przez tę zwyczajną, z lekka przygnębioną i rozmarzoną maskę. Wyraz pyska Mint nie okazywał zbyt wielu emocji, może coś w rodzaju zniecierpliwienia, ale matka miała rację co do faktu, że oczy nie kłamią. Kolejny raz przekonywałem się o mocy miłości, którą...obróciłem w proch. Zniszczyłem niewiarygodne piękno, pewnie na zawsze. Albo zwróciłem jej ostrze przeciwko sobie.
Może to nie jest taka zła myśl?
Zamierzałem już odezwać się, byle przerwać tę frustrującą ciszę, jednak klacz w tym samym momencie obróciła się na kopycie i powoli, noga za nogą, ruszyła dalej przed siebie, nie oglądając się. W pierwszym odruchu miałem ochotę za nią pobiec, wytłumaczyć, prędko jednak zdałem sobie sprawę, że to najbardziej idiotyczna rzecz, jaką mógłbym zrobić. Patrzyłem tylko za oddalającą się w głębię lasu sylwetką. Po chwili otrząsnąłem się i odwróciłem do jeleniowatej towarzyszki. Powstrzymałem się od głupiego uśmiechu - jakoś w takich momentach ma się na niego największą ochotę - i ruszyliśmy w swoją stronę. Nie chciałem, by moje prywatne relacje miały na ten spacer jakikolwiek wpływ. Mimo wszystko coś się popsuło. Powietrze się zmieniło.
— Jak tam praca? Podwładni nie są zbyt uciążliwi? - spytałem jakby nigdy nic, pragnąc rozładować napięcie.
— Zależy, w jakim sensie... - mruknęła klacz, przewracając oczami. Odpowiedź przyjąłem z ulgą.
— Heh, te dzisiejsze... - urwałem. Przerwało mi ciche warczenie gdzieś w pobliżu i niemal niedosłyszalny szelest. Oboje od razu bez namysłu rzuciliśmy się do ucieczki. Instynkt pędził nas przed siebie, podczas gdy drapieżniki siedziały nam na ogonie. Wyglądało to na grupę co najmniej 4 wilków. Droga nie miała żadnego kierunku ani zwrotu, była nią każda wolna od pni drzew i innych leśnych przeszkód ścieżka. Serce waliło mi jak młotem, mięśnie paliły żywcem.
Na szczęście jazgot robił się coraz cichszy, aż wreszcie zamilkł całkowicie. Przebiegliśmy jeszcze dla pewności kilkadziesiąt kroków, po czym zerknęliśmy za siebie. Pustka. Uśmiechnęliśmy się lekko, wykończeni, ale zadowoleni. W końcu udało nam się ujść z życiem. Mivie jednak mina po chwili zrzedła. Spojrzałem w górę i zrozumiałem, co miała na myśli. Po niebie galopowały ciężkie, wręcz czarne chmury, jak nocna armia za dnia. Nie wyglądało to za wesoło. Na powrót do stada było za późno.
— Znajdźmy jakieś schronienie. - rzekłem stanowczo i ruszyłem raźnym kłusem, rozglądając się trochę nerwowo po otoczeniu.
Nie było mżawki, deszcz nie zaczął siąpić, nie padał. Po prostu lunął z góry z całym impetem. Już po chwili byliśmy cali mokrzy. Wędrowaliśmy dalej ze spuszczonymi łbami, kiedy przed nami rozległ się potężny, ogłuszający trzask i łomot, a powietrze przeszył oślepiający blask. Na szlak niedaleko nas zwaliło się z ogromnym hukiem drzewo. Wyrwaliśmy cwałem, znów w głowie mając tylko jedną myśl.
Przeżyć.
<Mivana? Kataklizmy nas lubiąXD Jakimś cudem to napisałam>
28.03.2019
Od Eriny do Arrowa,,Siostry”
-Ok.
- A może zagramy w coś z Arrowem? Zapytałam po chwili.
- A po co? Odpowiedziała kpiąco Risa. Nie mogłam już tego znieść. Ich złośliwość przekraczała wszystkie granice.
- A co nie można, jest to zakazane czy jak?
- Chodź Risa, nie będziemy się z nią droczyć.
- A idźcie sobie- gdzie chcecie.
- Daj już spokój- powiedziała Risa, upominając Virginię.
- One zawsze takie są?-zapytałam Arrowa.
- Nie mogę zaprzeczyć. Odpowiedział ogier.
- I ty nigdy się nie stawiasz?
- Nie. Jego odpowiedź mnie bardzo zdziwiła.
- A co ci stoi na przeszkodzie?
- Trzeba się postawić, wtedy dadzą ci spokój.
- Gdyby to było takie łatwe.
- Dobra skończmy już tę rozmowę, nie chcę o nich więcej myśleć.
- Może w coś zagramy?
- W chowanego?
- Jasne! -odpowiedział.
- Będę odliczać minutę, żeby twoja choroba nam nie przeszkodziła- powiedziałam. Bawiliśmy się aż w końcu, zabrakło nam pomysłów na kryjówki.
- Co teraz?
- Może przejdziemy się tym lasem i porozmawiamy?
- Ok. Rzekł Arrow z uśmiechem na twarzy.
- A tak w ogóle skąd się wzięło twoje hobby do roślin? Zapytałam ciekawa jego odpowiedzi.
- Właściwie to nie wiem, lubię to zajęcie.
- A ty co zwykle robisz?
- Na razie to nie mam takiego konkretnego zajęcia. Na razie po prostu chodzę i poznaję konie. Może później znajdę sobie jakieś zajęcie.
- A ty?
- Poza moim hobby, o którym już ci mówiłem, to bawię się z moimi siostrami: Virginią i Ritą.
- Wtedy też są takie, jak były dzisiaj?
- Tak, chyba że mama je upomni- mówił dalej Arrow.
<Arrow?>
28.03.2019
Od Rose do Etsiina „Ciąg dziwnych zdarzeń"
Szłam po lesie ciesząc się wiosną. Co chwile widziałam przelatujące obok kolorowe motyle lub ptaki. W pewnej chwili poczułam natrętne uczucie śledzenia. Gwałtownie zatrzymałam się i nastawiłam uszy. Obserwowałam bacznie otoczenie, ale nic nie znalazłam. Uznałam, że tylko mi się zdawało. Ruszyłam dalej. Wszystko było dobrze do pewnej chwili. Ni stąd, ni zowąd przede mną pojawił się wielki lecz kulawy wilk. Zwierzę od razu gdy mnie zobaczyło zaczeło uciekać co sił w nogach. Trochę przerażona i trochę zdziwiona dzielnie zrobiłam pierwszy krok przed siebie. Kontynuowałam mój spacer rozmyślając nad tymi dwoma sytuacjami. Skręciłam w prawo. Idąc czułam jak ostre czubki krzewów zahaczają o moje ciało.
- Auć! - nagle usłyszałam słowo wypowiedziane z pyska innego konia. Spojrzałam w lewo i zobaczyłam jakiegoś ogiera stojącego kilka dużych kroków ode mnie.
- Może ci pomóc? - podeszłam do nowego znajomego na co on przytaknął. Schyliłam łeb do tylnej nogi ogiera. Kopyto zahaczyło się o korzeń z kolcami. Odepchnęłam chwast. Zadrapania na nogach były tak małe, że nie było najmniejszego sensu żeby je leczyć.
- Tak w ogóle to dzień dobry. Jestem Etsiin. A jak pani ma na imię? - spytał się gdy już podniosłam łeb.
- Estera. Co prawda nie jest to moje prawdziwe imię, ale mów mi Estera. - oznajmiłam uśmiechając się promiennie. Nie czułam zbytnio zaufania do Etsiina, nawet tak jakby się go trochę bałam z niewiadomych przyczyn.
<Etsiin?>
28.03.2019
Od Halta "Dzień Zwiadowcy" Misja #14
Las. Ponure drzewa rzucały ogromne cienie w barwie atramentowej czerni. Z głębi można było wyłapać pohukiwania puszczyka, które po głębszym zwróceniu uwagi momentalnie zanikało wśród koron drzew. Gdy skupiło się wzrok na jakimkolwiek szczególe terenu, zamazywał się on w mgnieniu oka - jednak podświadomość widziała obraz owej puszczy.
Tętent kopyt. Zwróciwszy głowę w kierunku dźwięku ujrzałem tylko nicość, a za mną rozległo się rżenie. Odwracałem się, stąpałem w miejscu mamiony odgłosami lasu błąkałem się jak źrebię we mgle. Narastał we mnie coraz to większy strach. Po chwili usłyszałem złowrogi krzyk Shiregt'a. Spojrzałem w tamtą stronę, i o dziwo ujrzałem dobrze znaną mi postać. Od gniadosza pałał nieuzasadniony gniew, a jego oczy zdobiły karmazynowe refleksy. "Halt, masz natychmiast wynosić się poza granice Mongolii! Słyszysz?!" wykrzyknął. Chciałem cofnąć się o krok, jednak wszystkie mięśnie zesztywniały, odmawiając posłuszeństwa. Ogier zaczął szarżować wprost na mnie. Wiatr zawył przeraźliwie, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, a ja nie mogłem nic zrobić. Stałem, i czekałem na najgorsze.
Obudziłem się. Serce biło mi jak oszalałe, oddech znacznie przyspieszył a głowa pulsowała nieznośnym bólem. Pamiętałem tylko obraz gęstej cieczy. Mruknąłem coś pod nosem i przeczesałem dłonią włosy. Po chwili gwałtownie zatrzymałem oddech i powoli przysunąłem rękę do twarzy. To tylko sen. Jednak gdy odgarnąłem koc, pod którym spędziłem noc, ujrzałem dwie, ludzkie nogi. Ludzkie nogi, ludzkie ręce... Dotknąłem swojej twarzy. Ta również nie przypominała w żadnym stopniu pyska andaluzyjskiego ogiera, którym byłem jeszcze wczoraj. Bardzo powoli wyciągnąłem nogi za pryczę, i postawiłem pierwszy, bardzo chwiejny i niezdarny krok. Balans na dwóch kończynach zamiast czterech był o wiele trudniejszy, toteż usiadłem ponownie na łóżku. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w niewielkiej jurcie w biało-czerwone pasy. Prycza stała na wprost drzwi wejściowych. Na lewo od nich znajdowała się niewielka kuchnia nieoddzielona zabudową od sypialni połączonej z salonem, w której stał niewielki stolik oraz moje łóżko. Na prawo zaś znajdowało się wejście do jeszcze jednego pomieszczenia. Ciekawość przewyższyła niechęć do ludzkich kształtów, więc zacząłem stawiać pierwsze kroki. Po kilku minutach ćwiczeń chodziłem jak zwykły dwunożny, udałem się więc do drugiej jurty i ostrożnie wszedłem do środka. Moim oczom ukazał chłopak w wieku może siedemnastu lat. Krótkie, brązowe włosy... Obok jego łóżka leżała podwójna pochwa z saksą i krótszym nożem do rzucania. O ścianę namiotu oparty był długi łuk oraz kołczan z tuzinem strzał o szarych bełtach. Nie chcąc budzić młodzieńca wycofałem się bezgłośnie, po czym odetchnąłem cicho. Najważniejsze było zachować spokój, i odnaleźć się w tym świecie. Rozglądając się po pomieszczeniu ujrzałem taką samą broń jak ta, którą posiadał chłopak. Opuszkami palców musnąłem rękojeść saksy i nie minęły dwie, może trzy sekundy, jak zacząłem wymachiwać bronią udając, że z kimś walczę. Po krótkim zapoznaniu się z bronią odnalazłem odzienie - lnianą koszulę, luźne spodnie, buty z miękkiej skóry oraz ciemnozielony płaszcz z kapturem.
Po włożeniu na siebie stosownych ciuchów przyjrzałem się swojej nowej postaci. Nierówno przycięte szpakowate włosy, centymetrowa broda i wyraźne rysy twarzy wyglądały znajomo. Podczas narcystycznego przeglądania się poczułem jak kawałek zimnego metalu odbił się od mojej klatki piersiowej. Ku mojemu zdziwieniu, na szyi zawieszony miałem srebrny liść dębu - odznakę pełnoprawnych zwiadowców. Zatem, czy w tym wcieleniu jestem... Zwiadowcą? Na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć mi brunet, którego miałem zamiar niedługo obudzić. Jednak tuż przed wejściem do jego namiotu, po mojej głowie zaczęły krążyć myśli. Nie możesz tak. On nie wie, co się stało i oczekuje swojego normalnego mentora, a nie wariata, który twierdzi, że jest koniem. Przewódź mu dzisiaj, a jeśli dobrze spełnisz zadanie, jutro powrócisz do swoich.
Przypiąłem sobie do pasa pochwę, zarzuciłem na plecy kołczan i wziąłem łuk. Tajemniczy głos, kimkolwiek był, miał rację. Zamierzałem spełnić powierzone mi zdanie, więc wypadało poćwiczyć władanie bronią.
Tętent kopyt. Zwróciwszy głowę w kierunku dźwięku ujrzałem tylko nicość, a za mną rozległo się rżenie. Odwracałem się, stąpałem w miejscu mamiony odgłosami lasu błąkałem się jak źrebię we mgle. Narastał we mnie coraz to większy strach. Po chwili usłyszałem złowrogi krzyk Shiregt'a. Spojrzałem w tamtą stronę, i o dziwo ujrzałem dobrze znaną mi postać. Od gniadosza pałał nieuzasadniony gniew, a jego oczy zdobiły karmazynowe refleksy. "Halt, masz natychmiast wynosić się poza granice Mongolii! Słyszysz?!" wykrzyknął. Chciałem cofnąć się o krok, jednak wszystkie mięśnie zesztywniały, odmawiając posłuszeństwa. Ogier zaczął szarżować wprost na mnie. Wiatr zawył przeraźliwie, w powietrzu unosił się metaliczny zapach krwi, a ja nie mogłem nic zrobić. Stałem, i czekałem na najgorsze.
Obudziłem się. Serce biło mi jak oszalałe, oddech znacznie przyspieszył a głowa pulsowała nieznośnym bólem. Pamiętałem tylko obraz gęstej cieczy. Mruknąłem coś pod nosem i przeczesałem dłonią włosy. Po chwili gwałtownie zatrzymałem oddech i powoli przysunąłem rękę do twarzy. To tylko sen. Jednak gdy odgarnąłem koc, pod którym spędziłem noc, ujrzałem dwie, ludzkie nogi. Ludzkie nogi, ludzkie ręce... Dotknąłem swojej twarzy. Ta również nie przypominała w żadnym stopniu pyska andaluzyjskiego ogiera, którym byłem jeszcze wczoraj. Bardzo powoli wyciągnąłem nogi za pryczę, i postawiłem pierwszy, bardzo chwiejny i niezdarny krok. Balans na dwóch kończynach zamiast czterech był o wiele trudniejszy, toteż usiadłem ponownie na łóżku. Rozejrzałem się dookoła. Znajdowałem się w niewielkiej jurcie w biało-czerwone pasy. Prycza stała na wprost drzwi wejściowych. Na lewo od nich znajdowała się niewielka kuchnia nieoddzielona zabudową od sypialni połączonej z salonem, w której stał niewielki stolik oraz moje łóżko. Na prawo zaś znajdowało się wejście do jeszcze jednego pomieszczenia. Ciekawość przewyższyła niechęć do ludzkich kształtów, więc zacząłem stawiać pierwsze kroki. Po kilku minutach ćwiczeń chodziłem jak zwykły dwunożny, udałem się więc do drugiej jurty i ostrożnie wszedłem do środka. Moim oczom ukazał chłopak w wieku może siedemnastu lat. Krótkie, brązowe włosy... Obok jego łóżka leżała podwójna pochwa z saksą i krótszym nożem do rzucania. O ścianę namiotu oparty był długi łuk oraz kołczan z tuzinem strzał o szarych bełtach. Nie chcąc budzić młodzieńca wycofałem się bezgłośnie, po czym odetchnąłem cicho. Najważniejsze było zachować spokój, i odnaleźć się w tym świecie. Rozglądając się po pomieszczeniu ujrzałem taką samą broń jak ta, którą posiadał chłopak. Opuszkami palców musnąłem rękojeść saksy i nie minęły dwie, może trzy sekundy, jak zacząłem wymachiwać bronią udając, że z kimś walczę. Po krótkim zapoznaniu się z bronią odnalazłem odzienie - lnianą koszulę, luźne spodnie, buty z miękkiej skóry oraz ciemnozielony płaszcz z kapturem.
Po włożeniu na siebie stosownych ciuchów przyjrzałem się swojej nowej postaci. Nierówno przycięte szpakowate włosy, centymetrowa broda i wyraźne rysy twarzy wyglądały znajomo. Podczas narcystycznego przeglądania się poczułem jak kawałek zimnego metalu odbił się od mojej klatki piersiowej. Ku mojemu zdziwieniu, na szyi zawieszony miałem srebrny liść dębu - odznakę pełnoprawnych zwiadowców. Zatem, czy w tym wcieleniu jestem... Zwiadowcą? Na to pytanie będzie musiał odpowiedzieć mi brunet, którego miałem zamiar niedługo obudzić. Jednak tuż przed wejściem do jego namiotu, po mojej głowie zaczęły krążyć myśli. Nie możesz tak. On nie wie, co się stało i oczekuje swojego normalnego mentora, a nie wariata, który twierdzi, że jest koniem. Przewódź mu dzisiaj, a jeśli dobrze spełnisz zadanie, jutro powrócisz do swoich.
Przypiąłem sobie do pasa pochwę, zarzuciłem na plecy kołczan i wziąłem łuk. Tajemniczy głos, kimkolwiek był, miał rację. Zamierzałem spełnić powierzone mi zdanie, więc wypadało poćwiczyć władanie bronią.
*2 godziny później*
Po dwóch godzinach mozolnych ćwiczeń postanowiłem wrócić do środka i obudzić młodzieńca. Z tego co udało mi się wywnioskować z prywatnych notatek owego człowieka, którego zastępowałem, i on, i uczeń ubóstwiają ciemny napar zwany kawą, słodzony miodem. Więc gdy tylko wróciłem do namiotu zaparzyłem w dwóch kubkach owy napój. Aromat rozszedł się po całym wnętrzu, toteż nie zdziwiłem się, gdy po kilku minutach w moim namiocie stał brązowooki chłopak, uśmiechając się ciepło na mój widok.
-Mam nadzieję, że znajdzie się i krztyna dla mnie - powiedział, patrząc na kubek, z którego pociągnąłem już spory łyk cieczy.
Uniosłem jedną brew, podając młodzieńcowi kubek z naparem.
Will, ma na imię Will.
Kolejna trafna podpowiedź od głosu.
-Willu, dzisiaj czeka nas ciężki dzień - rzekłem, ostrożnie dobierając słowa.
Uczeń w zamyśleniu kiwnął tylko głową, jakby w ogóle mnie nie słuchał.
-Halo, ziemia do Willa - chłopak lekko zdziwiony poparzył na mnie zdziwionym wzrokiem - Czy ty kiedyś zaczniesz mnie słuchać? - uśmiechnąłem się kwaśno.
-Kiedyś zacznę - wyszczerzył zęby w uśmiechu - To co dzisiaj robimy?
-Mam nadzieję, że znajdzie się i krztyna dla mnie - powiedział, patrząc na kubek, z którego pociągnąłem już spory łyk cieczy.
Uniosłem jedną brew, podając młodzieńcowi kubek z naparem.
Will, ma na imię Will.
Kolejna trafna podpowiedź od głosu.
-Willu, dzisiaj czeka nas ciężki dzień - rzekłem, ostrożnie dobierając słowa.
Uczeń w zamyśleniu kiwnął tylko głową, jakby w ogóle mnie nie słuchał.
-Halo, ziemia do Willa - chłopak lekko zdziwiony poparzył na mnie zdziwionym wzrokiem - Czy ty kiedyś zaczniesz mnie słuchać? - uśmiechnąłem się kwaśno.
-Kiedyś zacznę - wyszczerzył zęby w uśmiechu - To co dzisiaj robimy?
*Pół godziny później*
Po dłuższym objaśnieniu zadania oraz trasy, którą mieliśmy podążać, spakowaliśmy najpotrzebniejsze rzeczy. Chłopak wyszedł na zewnątrz i obejrzał się w moją stronę: kiwnąłem głową na znak, aby szedł dalej. Nie za bardzo wiedziałem, gdzie idzie mój towarzysz. Mimo tego ruszyłem za nim żwawym krokiem i ujrzałem niewielki płot, i przywiązane do niego dwa konie: krępej budowy z kudłatą sierścią. Pierwszy z nich, najwyraźniej podopieczny Willa był siwy, zaś drugi lśnił brązami i czernią - piękny gniadosz. Podszedłem do drugiego zwierzęcia i końskim zwyczajem chciałem szturchnąć go łbem, jednak w porę opamiętałem się i niemrawo położyłem dłoń na chrapach wierzchowca. Ten popatrzył się na mnie i parsknął pytająco.
Abelard.
Głos wypowiedział imię konia, byłem tego pewien.
-Czeka nas długa droga, Abelardzie - rzekłem cicho.
Całemu zdarzeniu towarzyszyło mi dziwne uczucie. Oto sam rozmawiałem z koniem, który poddał się ludziom. Z wcześniejszej rozmowy z Willem dowiedziałem się, że są to specjalnie tresowane zwierzęta, z którymi zwiadowcy zwykli rozmawiać. Mruknąłem coś pod nosem i zabrałem się do siodłania.
Abelard.
Głos wypowiedział imię konia, byłem tego pewien.
-Czeka nas długa droga, Abelardzie - rzekłem cicho.
Całemu zdarzeniu towarzyszyło mi dziwne uczucie. Oto sam rozmawiałem z koniem, który poddał się ludziom. Z wcześniejszej rozmowy z Willem dowiedziałem się, że są to specjalnie tresowane zwierzęta, z którymi zwiadowcy zwykli rozmawiać. Mruknąłem coś pod nosem i zabrałem się do siodłania.
*10 minut później*
Ruszyliśmy równym kłusem. Starałem się jak najlepiej naśladować ruchy młodzieńca - zgrabnie unosił się w siodle, gdy Wyrwij stąpał lewą nogą, i siadał, gdy konik stawał na prawej. Po kilkudziesięciu przejechanych metrach udało mi się opanować tę czynność, jechałem więc dumnie wyprostowany.
Wensley, wieś do której zmierzaliśmy znajdowała się jeszcze godzinę jazdy na północ.
-Słońce osiągnęło zenit, więc zostało nam jeszcze około siedmiu godzin światła dziennego - rzekłem do czeladnika.
-Więc mamy około pięciu godzin na zwiad całej wioski - odpowiedział Will po chwili namysłu.
Kiwnąłem głową w milczeniu i potarłem brodę.
-Właściwie, po co trzymać się ścisłych reguł prawa - dodałem - Ostatnio tam byłeś, szukając swojego psa. Wystarczy sprawdzić mały oddział zbrojnych i czy po okolicy nie grasują złodzieje.
Will przytaknął z uśmiechem.
Wensley, wieś do której zmierzaliśmy znajdowała się jeszcze godzinę jazdy na północ.
-Słońce osiągnęło zenit, więc zostało nam jeszcze około siedmiu godzin światła dziennego - rzekłem do czeladnika.
-Więc mamy około pięciu godzin na zwiad całej wioski - odpowiedział Will po chwili namysłu.
Kiwnąłem głową w milczeniu i potarłem brodę.
-Właściwie, po co trzymać się ścisłych reguł prawa - dodałem - Ostatnio tam byłeś, szukając swojego psa. Wystarczy sprawdzić mały oddział zbrojnych i czy po okolicy nie grasują złodzieje.
Will przytaknął z uśmiechem.
*4 godziny później*
Gdy sprawdziliśmy oddział obronny i wypytaliśmy wieśniaków o bezpieczeństwo i ostatnie kradzieże, weszliśmy do oberży na krótki odpoczynek. Popijając aromatyczną kawę czas upłynął nam na luźnej pogawędce. Jednak szybko okazało się, iż pora wsiąść na koń i wracać do chaty. Podałem oberżyście dwie srebrne korony i poszliśmy osiodłać nasze wierzchowce. Ruszyliśmy raźnym kłusem, jednak drogę spędziliśmy w milczeniu. Mięśnie zaczęły mi drętwieć i piec niemiłosiernie. Na moją twarz wstąpił grymas niezadowolenia, lecz z pokorą musiałem znieść mordęgi.
Gdy tylko wyczyściliśmy i rozsiodłaliśmy konie pospiesznie usiadłem na swojej pryczy i rozmasowałem obolałe nogi. Will w tym czasie przyrządził wieczerzę, potrawkę z królika. Spojrzałem na mięso niechętnie, i odmówiłem jedzenia pod błahym pretekstem braku apetytu.
-Dobrze się spisałeś, Willu. - rzekłem, spoglądając na bruneta.
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Pochwała z moich ust musiała być dla niego czymś wielkim.
Gdy tylko wyczyściliśmy i rozsiodłaliśmy konie pospiesznie usiadłem na swojej pryczy i rozmasowałem obolałe nogi. Will w tym czasie przyrządził wieczerzę, potrawkę z królika. Spojrzałem na mięso niechętnie, i odmówiłem jedzenia pod błahym pretekstem braku apetytu.
-Dobrze się spisałeś, Willu. - rzekłem, spoglądając na bruneta.
Nie usłyszałem żadnej odpowiedzi. Pochwała z moich ust musiała być dla niego czymś wielkim.
*2 godziny później*
Kładąc głowę na pryczy, poczułem ulgę. Mięśnie powoli rozluźniały się, a po chwili pogrążyłem się we śnie.
-Sprostałeś zadaniu. - Głos był wyraźnie zadowolony. - Zgodnie z umową, możesz wrócić do swojego normalnego ciała, jednak pozostawiam ci wybór: możesz także zostać człowiekiem.
Zastanawiałem się nad odpowiedzią. Przypomniałem sobie rysy Shiregta, stukot kopyt Trouble, sylwetkę Mivany... Wspomnienia ze stada dawały przyjemne poczucie bezpieczeństwa i ochrony. Zdałem sobie sprawę, że to właśnie w Mongolii zostało moje serce, honor i wiara.
-To była niesamowita przygoda, jednak zostanę wierny memu władcy i ludowi, któremu poprzysięgłem służyć.
Obudziłem się. Głowa pulsowała nieznośnym bólem, mimo to powoli dźwignąłem się na nogi. Uczucie stania na czterech nogach było zarazem czymś nowym, jak i dobrze znanym.
-Wróciłem. - mruknąłem cicho.
Zaliczone.
27.03.2019
SZAPULUT się powiększa! - Nowy autor
Z największą przyjemnością powiadamiamy, że od wczoraj w naszej ekipie gościmy nowego członka, mianowicie graczka Aurea z postaciami Khairtai i Etsiina zyskała tytuł autora! Od tej pory możecie wysyłać również do niej swoje opowiadania i prosić o rozwianie waszych wątpliwości w różnych kwestiach. Mamy nadzieję, że cieszycie się z nami i przyjmiecie ją ciepło :)
~Łowca much
27.03.2019
Wyniki urodzinowej loterii!
Witam, witam serdecznie wszystkie dusze, o zdrowie grzecznie pytam i do czytania kuszę, na podsumowaniu jednego z ostatnich eventów, czyli urodzinowej loterii EF. Tym razem nie czekaliście na mój post zbyt długo, mam rację? Jeżeli admin nie ma racji, patrz punkt 1
Na początek pragnę jeszcze przypomnieć o pewnym czymś na tablicy informacyjnej...wciąż nie mam zbyt wielu wiadomości na priv na ten temat, aczkolwiek żyję nadzieją, że po prostu szukacie wytrwale i skrupulatnie :3
W loterii wzięło udział 14 postaci, czyli około połowa członków klanu, co oznacza całkiem niezłą frekwencję, jak na mój gust, a łącznie zostały zakupione 23 losy.
Zatem możemy już przejść do sedna sprawy - wyników!:
Mondream: M. Cenunimum
Zee: 26 SŁ
Kasja: Brak wygranych
Mivana: Ekwipunek wysokiego stopnia + 95 SŁ
Rose: 38 SŁ
Cardinano: Brak wygranych
Lumino: 8 p. sprawności
Mint: Postarzenie o 2 lata + Ekwipunek wysokiego stopnia + 70 SŁ
Sarit: Brak wygranych
Specter: M. Aspectum + 30 p. sprawności
Forever: 2 p. sprawności + M. Boslo
Halt: 40 SŁ
Khairtai: 8 p. sprawności
Etsiin: 151 SŁ
Na potrzeby loterii korzystaliśmy z tego programu do losowania.
Wszyscy uczestnicy otrzymali już swoje nagrody. A więc, do zobaczenia w kolejnym poście!
~Łowca much
26.03.2019
Od Khairtai do Shiregt'a (Cardinaniego) ,,Nienawiść do wszystkich ogierów."
Drżałam, wbijając zszokowane, szeroko otwarte oczy we władcę Klanu. Jak śmie...
-Nigdy! – wrzasnęłam, kładąc uszy i wierzgając najmocniej, jak potrafiłam. Strażnicy uniemożliwili mi to, na tyle ile mogli. –Nie pozwolę na to, po moim trupie! – dodałam, próbując przedostać się przez zaporę, którą utworzyli strażnicy. Shiregt spojrzał na mnie zamyślony, po czym zignorował moje słowa.
-Pozostaje jedno, kto odważy się to zrobić? – powiedział, rozglądając się. Wszyscy milczeli, a to znaczy, że pozostali zwykli poddani. Wbiłam wściekłe spojrzenie w gniadosza i odsłoniłam kły, próbując na niego ruszyć. W oczach ogiera na chwilę błysnęły iskierki niepewności, ale momentalnie opanował się i zablokował moją szarżę.
-Khairtai, kim ty teraz jesteś? – Wyszeptał, patrząc na mnie z zawodem w ciemnych oczętach. Niedługo potem mogłam wrócić do reszty stada, aczkolwiek Shiregt kazał mnie pilnować. Do jutra rana miało też się okazać, kto wykona na mnie tę całą karę! W głębi duszy bałam się, bałam się niemiłosiernie. Moja ranga w Klanie na pewno znacząco spadła... Poza tym, tak czy siak, nie zależało mi na jej podniesieniu! Może tylko dla jakiegoś niecnego planu... Tak, to jest myśl! Jeszcze się zdziwisz, Shiregt’cie… Muszę potem powiedzieć o tym Vayoli! Powolnym kłusem zbliżyłam się do soczystej i zielonej trawy. Cały czas czułam gardzące spojrzenie koni oraz czujny wzrok strażników na swoich plecach. Jeden z członków stada odważył się podejść.
-Mam nadzieję, że władca wyznaczył Ci surową karę! Najlepiej by było, gdybyś zapłaciła własną śmiercią za naszą drogą Cherry! – zarżał głosem pełnym nienawiści. Odwróciłam się gwałtownie, rżąc i unosząc kopyta.
-Zostaw mnie w spokoju! – prychnęłam. Zauważyłam, jak jeden ze strażników drgnął do przodu, ale postanowił zostać tam, gdzie stał. Koń, który wcześniej zakłócił mi spokój, spojrzał na mnie z wyższością, a potem oddalił się, już słyszałam te wszechobecne szepty na mój temat. Krążyły mi z tyłu głowy jak demony. Teraz pozostało mi czekać, co przyniesie następny dzień, a raczej kogo przyniesie.
-NASTĘPNY DZIEŃ-
Zbudziłam się wcześnie, nic nawet nie zjadłam, ponieważ ściskało mi żołądek ze stresu. Cały czas czułam dziwne spojrzenie Cardinaniego, skarogniadego ogiera należącego do Klanu. Stanęłam do niego tyłem, ale nie na długo miałam spokój. Niedługo potem dostrzegłam Shiregt’a zbliżającego się w moją stronę. Drgnęłam odruchowo, kładąc uszy, ale opanowałam się, wbijając w niego lodowate spojrzenie.
-No? Czego chcesz? -zapytałam przez zaciśnięte zęby. Władca Klanu nie odpowiedział. To była dosłownie chwila, gdy wszystko stało się ciemne.
-Przykro mi, Khairtai. Nie możesz nic zobaczyć. -odezwał się gniadosz. Szarpnęłam się, ale to nic nie dało. Nie mogłam zdjąć tego czegoś, co zasłaniało mi widok.
-To nie ujdzie Wam płazem! Zemszczę się! -krzyknęłam dalej próbując kopać wszystko naokoło. Krótko po założeniu mi tego przedmiotu na oczy, prawdopodobnie opaski, zostałam odprowadzona duży kawałek dalej. Poddałam się, dysząc. Chciałam mieć już to wszystko za sobą. Mogli dać mi każdą karę, ale musieli wybrać akurat tą. Być może teraz słono zapłacę za zamordowanie Cherry.
<Shiregt? Cardinano? Przepraszam, weny trochę zabrakło i wypadło mało kreatywnie.>
-Nigdy! – wrzasnęłam, kładąc uszy i wierzgając najmocniej, jak potrafiłam. Strażnicy uniemożliwili mi to, na tyle ile mogli. –Nie pozwolę na to, po moim trupie! – dodałam, próbując przedostać się przez zaporę, którą utworzyli strażnicy. Shiregt spojrzał na mnie zamyślony, po czym zignorował moje słowa.
-Pozostaje jedno, kto odważy się to zrobić? – powiedział, rozglądając się. Wszyscy milczeli, a to znaczy, że pozostali zwykli poddani. Wbiłam wściekłe spojrzenie w gniadosza i odsłoniłam kły, próbując na niego ruszyć. W oczach ogiera na chwilę błysnęły iskierki niepewności, ale momentalnie opanował się i zablokował moją szarżę.
-Khairtai, kim ty teraz jesteś? – Wyszeptał, patrząc na mnie z zawodem w ciemnych oczętach. Niedługo potem mogłam wrócić do reszty stada, aczkolwiek Shiregt kazał mnie pilnować. Do jutra rana miało też się okazać, kto wykona na mnie tę całą karę! W głębi duszy bałam się, bałam się niemiłosiernie. Moja ranga w Klanie na pewno znacząco spadła... Poza tym, tak czy siak, nie zależało mi na jej podniesieniu! Może tylko dla jakiegoś niecnego planu... Tak, to jest myśl! Jeszcze się zdziwisz, Shiregt’cie… Muszę potem powiedzieć o tym Vayoli! Powolnym kłusem zbliżyłam się do soczystej i zielonej trawy. Cały czas czułam gardzące spojrzenie koni oraz czujny wzrok strażników na swoich plecach. Jeden z członków stada odważył się podejść.
-Mam nadzieję, że władca wyznaczył Ci surową karę! Najlepiej by było, gdybyś zapłaciła własną śmiercią za naszą drogą Cherry! – zarżał głosem pełnym nienawiści. Odwróciłam się gwałtownie, rżąc i unosząc kopyta.
-Zostaw mnie w spokoju! – prychnęłam. Zauważyłam, jak jeden ze strażników drgnął do przodu, ale postanowił zostać tam, gdzie stał. Koń, który wcześniej zakłócił mi spokój, spojrzał na mnie z wyższością, a potem oddalił się, już słyszałam te wszechobecne szepty na mój temat. Krążyły mi z tyłu głowy jak demony. Teraz pozostało mi czekać, co przyniesie następny dzień, a raczej kogo przyniesie.
-NASTĘPNY DZIEŃ-
Zbudziłam się wcześnie, nic nawet nie zjadłam, ponieważ ściskało mi żołądek ze stresu. Cały czas czułam dziwne spojrzenie Cardinaniego, skarogniadego ogiera należącego do Klanu. Stanęłam do niego tyłem, ale nie na długo miałam spokój. Niedługo potem dostrzegłam Shiregt’a zbliżającego się w moją stronę. Drgnęłam odruchowo, kładąc uszy, ale opanowałam się, wbijając w niego lodowate spojrzenie.
-No? Czego chcesz? -zapytałam przez zaciśnięte zęby. Władca Klanu nie odpowiedział. To była dosłownie chwila, gdy wszystko stało się ciemne.
-Przykro mi, Khairtai. Nie możesz nic zobaczyć. -odezwał się gniadosz. Szarpnęłam się, ale to nic nie dało. Nie mogłam zdjąć tego czegoś, co zasłaniało mi widok.
-To nie ujdzie Wam płazem! Zemszczę się! -krzyknęłam dalej próbując kopać wszystko naokoło. Krótko po założeniu mi tego przedmiotu na oczy, prawdopodobnie opaski, zostałam odprowadzona duży kawałek dalej. Poddałam się, dysząc. Chciałam mieć już to wszystko za sobą. Mogli dać mi każdą karę, ale musieli wybrać akurat tą. Być może teraz słono zapłacę za zamordowanie Cherry.
<Shiregt? Cardinano? Przepraszam, weny trochę zabrakło i wypadło mało kreatywnie.>
24.03.2019
Od Vayoli do Khairtai "Rozmowa na osobności"
-Tak naprawdę, to planowałam zdobyć zaufanie i przychylność kilku członków i odejść od klanu, aby stworzyć własne stado. A dopiero kiedy urosłoby ono w siłę, zaatakowalibyśmy Klan Mroźnej Duszy. Wydaje mi się, że powstania nie warto teraz wszczynać, bo wiele koni mimo wszystko wierzy i ufa przywódcy. Nawet jeśli przekonamy ich do swojej racji, łatwo mogą dać się z powrotem zmanipulować. A jeżeli razem odejdziemy na jakiś czas, będą mogli zrozumieć swój błąd, że ufali temu stadu, i wtedy staną do walki z niezachwianą pewnością-odparłam.
-Mądre słowa. Aczkolwiek, jeśli tak postąpimy, to Klan Mroźnej Duszy dowie się o frakcji po tym, jak się odłączymy i będzie miał więcej czasu, aby do owego starcia się przygotować-zauważyła mądrze moja siostra.
-Też o tym pomyślałam. Dlatego wpadłam na pomysł, aby na stałe zostawić tutaj paru szpiegów, którzy mogliby informować nas o postępach w ich przygotowaniach i planach stada-odparłam.
-To całkiem mądre rozwiązanie-stwierdziła klacz.
-Długo myślałam nad tym, jak najlepiej postąpić. Nie chcę popełniać głupich błędów i wszystkiego zniszczyć. Obie rozumiemy chyba powagę sytuacji?-spytałam, przyglądając się uważnie swojej siostrze.
-Oczywiście. Możesz na mnie polegać-odparła klacz.
-Dobrze. Masz jeszcze jakieś pytania?-spytałam po chwili milczenia. Khairtai pokręciła przecząco głową.-Świetnie, zatem przejdźmy się teraz potem, a następnie wrócimy do klanu jak gdyby nigdy nic-dodałam.
-Razem?-zdziwiła się klacz.
-Tak. A co to, siostry nie mogą już nigdzie razem się przejść? I zabrać dzieci jednej z nich? Rodzinna wyprawa-powiedziałam, uśmiechając się lekko. Khairtai po chwili odwzajemniła ów sztucznie przyjazny uśmiech.
-Tak...rodzinna wyprawa-powtórzyła, po czym zaśmiała się krótko. Tak jak zaproponowałam, przeszłyśmy się nieco, a później wróciłyśmy do klanu. Łącznie nie było nas kilka godzin. Oczywiście powrót takiej gromady zwrócił uwagę kilku koni, ale nie przeszkadzało mi to za bardzo. Czasem najlepiej jest się ukrywać, będąc cały czas na widoku. Nikt nie powinien pomyśleć, że byłam na tajnej naradzie ze swoją siostrą i teraz jak gdyby nigdy nic wracam razem z nią do klanu, więc robiąc tak, odsunę od siebie jakiekolwiek podejrzenia-pomyślałam. Krótko po tym Khairtai oddaliła się w swoją stronę, a ja zostałam sama...nie licząc oczywiście trójki moich źrebiąt.
~Jakiś czas później~
Tak bardzo chciałam porozmawiać z Khairtai. Miałam z nią tak wiele do omówienia, ale teraz oczywiście wszyscy stale na nią uważali. Pozostało mi więc czekać na dogodną okazję, ta zaś wkrótce się nadarzyła. Stałam właśnie nad jeziorem Chirgis, a dookoła mnie, na pierwszy rzut oka, nie było żywej duszy.
-Witaj, Vayola. Cieszę się, że cię widzę. Musimy porozmawiać-usłyszałam za sobą głos swojej siostry. Odwróciłam się zaskoczona, ale i zadowolona, że wreszcie nadarzyła nam się okazja do rozmowy.
-Khairtai! Jesteś tutaj sama? Nikt za tobą nie szedł?-spytałam. Klacz pokręciła przecząco głową.
-Nikt-odparła.
-Więc jesteśmy tu tylko we dwie?
-Na to wygląda. Nie licząc chmur, rozbijającej się o skały wody i wyjącego wiatru-powiedziała klacz.
-Tak. Ale przynajmniej, na wszelki wypadek, one zagłuszą naszą rozmowę. Aby nie dotarła ona do...niepowołanych uszu-nie mogłam się powstrzymać od lekkiego żartu. Khairtai, słysząc te słowa, uśmiechnęła się lekko, ale bynajmniej nie było widać na jej obliczu radości.
-Jak udało ci się tutaj znaleźć samej?-zapytałam. Od tego chciałam zacząć, bo naprawdę mnie to ciekawiło. Po tym wszystkim moja siostra była raczej dość dokładnie obserwowana, przynajmniej tak mi się na początku zdawało. Chociaż...może władca i inni byli na tyle nierozgarnięci, że i z upilnowaniem jednej klaczy nie mogli sobie poradzić? Z naszego punktu widzenia to bardzo dobrze, bo faktycznie musiałyśmy pogadać, zwłaszcza o ostatnich wydarzeniach. Zastanawiałam się też, czy poinformować Khairtai o tym, że w razie czego postanowiłam wyszkolić Virginię na swoją następczynię. Jasne, prędzej czy później klacz i tak by się o tym dowiedziała, pytanie brzmiało jednak, czy to już ta chwila? Postanowiłam ostatecznie najpierw wysłuchać tego, co ma mi do powiedzenia, a potem ewentualnie przekazać jej tę wieść, bo po co to ukrywać?
-Mam swoje sposoby-odparła tajemniczo moja siostra.
-Mogę wiedzieć, jakie to sposoby? I o czym chciałaś ze mną porozmawiać? Choć domyślam się tego... Dlaczego właściwie zabiłaś tamtą klacz? Trochę to było nieprzemyślane-postanowiłam powiedzieć wprost, co o tym myślę. Jednocześnie jednak dobierałam słowa tak, aby nie zabrzmieć tak, jakbym chciała potępić uczynek Khairtai. Sama najchętniej skazałabym niektóre z koni z tego klanu na przymusową wędrówkę w zaświaty, ale to jeszcze nie był czas na to.
<Khairtai? Wybacz, że aż tak długo musiałaś czekać, ale przez ten remont pierwszy raz zdarzyło mi się zapomnieć, że komuś nie odpisałam, naprawdę przepraszam>
24.03.2019
Od Mivany ,,I tak nic nie zrobisz" Misja #13
Stałam samotnie na obrzeżach stada, skubiąc leniwie źdźbła trawy. Postanowiłam dać sobie spokój z tym ciągłym wypatrywaniem nowych ruchów i zagrywek ze strony moich obecnych przeciwników i skupiłam się na delektowaniu stateczną chwilą wytchnienia od zgiełku życia.
Na horyzoncie pojawiła się nierosła czarna sylwetka, zbliżająca się beznamiętnie w moim kierunku. Mój nastoletni kuzynek zawsze miał w sobie tyle wigoru.
- Witaj - kiwnęłam do niego głową, gdy się zbliżył. Przeżułam do końca roślinność po czym odezwałam się ponownie - Coś się stało?
- Mam ci dać mały rebus od jednej znajomej- odparł z zagadkowym wyrazem pyska.
- Dawaj, byle szybko - mruknęłam, niezbyt zainteresowana zabawami na inteligencję.
- Języki sięgające nieba i czarna krew. Już wielu poszło na tą wyprawę. Czy pójdziesz i ty?
- Kto kazał ci to przekazać - zapytałam, starając się wyczytać coś z ruchów jego ciała. Powiem szczerze, jego słowa zmartwiły mnie nieco - widać było, że autor chciał mnie zastraszyć. Wydawało się, że niczego nieświadomy Lumino przypominał mi o pożarze z mojego dzieciństwa. Ale jakim cudem, jakim prawem?
- Obiecałem nie mówić. Sama mi zawsze powtarzałaś, że danego słowa nie należy łamać - uśmiechnął się chytrze - Z resztą lubisz zagadki.
- Ta, dzięki - prychnęłam, wiedząc, że już nic więcej od niego nie wyciągnę. Z resztą, miałam już przypuszczenia. Potwierdzenie ich przyjdzie z czasem, miejmy nadzieję.
~*~
- Czekaj, wróć - wymownie zmrużyłam oczy - Co przysłoni bluszczem?
- Pamięć - powiedział usłużnie bratek.
W myślach powtórzyłam treść wiadomości. ,,Pośpiesz się, dziecię bez słońca, zanim zwiędniesz lub pamięć bluszczem przysłoni czas." To wydawało się mieć sens. Rozumiałam to, jako zachęta do robienia postępów w śledztwie, zanim umrę, lub zanim pamięć o czymś zniknie. Czy mogło chodzić o strawę śmierci mojej matki? Jeśli tak, te teksty musiała układać moja dawna nauczycielka. To było niemalże, jak przyznanie się do winy! Nie mogłam jednak zbytnio się napalać - to było dość śliskie zagranie i musiałam uważać, aby się na tym nie przejechać. Pozostawało tylko czekać.
~*~
- Co masz dla mnie tym razem? - zapytałam, widząc młodzika już z daleka - między innymi za to kochałam otwartą przestrzeń.
- Tym razem nic tak zajmującego. Zwykłe zaproszenie na spotkanie przy brzegu Chirgis zaraz po zmierzchu.
- Naprawdę? Ciekawe... - zamyśliłam się. To mogła być moja szansa na rozwiązanie zagadki nurtującej mnie od lat, a równocześnie pułapka. Wszystkie działania trzeba było podjąć z rozwagą i ostrożnością. Ale wiedziałam, że się tam wybiorę. Muszę.
- Mivana? - ściszony głos Lumina dotarł do mojej głowy, przebijając się przez kłębiące się myśli.
- Hm?
- Ale nie zrób nic głupiego, dobrze? - słysząc te słowa od niego, uśmiechnęłam się ciepło. Nie był typem, który dzielił się ze wszystkimi wokół swoimi troskami, a już na pewno nie jakimkolwiek przywiązaniem.
- Wrócę, zanim się obudzisz - powiedziałam, podchodząc do niego i dotykając jego szyję swoim łbem - O to się nie martw.
~*~
Ava pomogła mi założyć pochwę z Vespą. Z bronią przy boku czułam się o wiele bezpieczniej i pewniej. Jej srebrna, rzeźbiona rękojeść wraz z niebieską, skrzącą się skałką podnosiła na duchu. W połączeniu ze świecącym wisiorkiem trzymanym w pysku dodawała potrzebnego animuszu.
- Nie rób niczego pochopnie - skrzeknęła moja towarzyszka w formie pożegniania.
- Co wyście się wszyscy nagle tacy troskliwi zrobili. Czy ja zrobiłam kiedyś coś nieodpowiedzialnego? Dajcie spokój.
- Nie będę już ci nic wypominać, ale, na przykład, takie wbieganie dla popisu przed Shiregtem w stado ludzi nie było zbyt mądre, albo... - ptak urwał w pół zdania.
- Zatkaj dziób i pilnuj mi brata - prychnęłam zniecierpliwiona, dodając po chwili bardziej przyjaźnie - I siebie również pilnuj.
- Jasne, szefowo - sokolica wydawała się nieco urażona, jednak nie miałam czasu się nad tym zastanawiać. Czekała mnie podróż w paszczę niedźwiedzia.
Ruszyłam w stronę jeziora, krokiem pewnym i dumnym jak zwykle, aczkolwiek starając się zachować ciszę, by nie zdradzić szybko swojego położenia. W mgnieniu oka zobaczyłam połyskującą taflę, na tle której znajdowała się długowłosa postać podeszłam do niej. Nie drgnęła.
- Witaj, Kasjo. Chciałaś się ze mną spotkać - powiedziałam poważnym tonem, starając się opanować emocje, które wrzały we mnie, jak nigdy.
- To prawda - odwróciła się do mnie - Ale sądząc po twojej minie już wiesz, co chcę ci przekazać.
- Ile - zapytałam tylko. Krótkimi pytaniami, dowiem się wszystko, a potem pozbędę pasożyta, podłej morderczyni, która odebrała mi rodzicielkę...
- 6 i wiele niedokończonych - uśmiechnęła się nienaturalnie, wręcz jak zepsuty co cna szaleniec - Marabell, Mefira, Gwiazdę, Olimpia, Nainan i Vivian.
- Dlaczego ty to wszystko robisz - zapytałam. Moje uszy nie mogły już bardziej przylgnąć do szyi.
- A po co się pytasz, głupie dziecko? - odparła, z szyderstwem.
- Ty suko - warknęłam, sięgając po broń.
- Oj nie, odłóż to, moja droga. Jak chcesz wytłumaczyć to zajście? Skończysz jak Khairtail. Kto zobaczy różnicę między mną, a Cherry?
Mówiła z zaskakującą, bolesną logiką. Nie mogłam jej chwilowo nic zrobić, choć bardzo tego pragnęłam. Była nietykalna. Gniew szargał mną wewnątrz, wstrząsając moim ciałem.
- Żegnaj. Życzę powodzenia następnym razem - rzuciła beztrosko.
Patrzyłam za nią, kiedy odchodziła. Chciałam mieć pewność, że dotrzymam założonej karusowi obietnicy.
Koniec
Zaliczone.
Zaliczone.
24.03.2019
Od Kasji ,,Cztery Ofiary"
Piłam wodę z jeziora. Przy mnie stała Gwiazda. Popchnęła mnie, kiedy przełykałam wodę. Zakrztusiłam się.
- Witaj, Kasja - powiedziała głosem poety.
- kaszlu... kaszlu... - dostała w odpowiedzi. Byłam na nią wkurzona. Zaśmiała się. Blisko stała Vivian. Także się zaśmiała. Z twarzą rasowego zabójcy odeszłam od Jeziora Chirgis.
- Och! Kasja, przepraszam cię... - powiedziała któraś z klaczy. Ja jednak nie zwracałam na to uwagi. Miałam coś do zrobienia. Podsunęły mi plan, który od razu poprawił mi humor. Musiałam tylko pójść do mojej bazy.
*** Trochę później ***
Wzięłam potrzebne rzeczy z bazy i poszłam nad jezioro. Klaczy już tam nie było. Była tylko cisza. Nagle przede mną przebiegła Olimpia, ocierając się o moją broń. Upadła na ziemię. Nie zauważyła mnie. W pobliżu nie było nikogo. Ani jednej żywej duszy. Uciekłam. Znalazłam wtedy Gwiazdę i Vivian. Miały szczęście, ponieważ chodziła przy nich Mint. Nie miałam powodu, by zabijać Mint.
*** Jakiś czas później ***
Olimpia, jak się okazało została bardzo ciężko ranna. Przecięłam jej trochę... wolę nie mówić co, ponieważ dostaniecie mdłości. W końcu zabiłam Gwiazdę, ale Vivian nie mogłam znaleźć. Poszłam więc z powrotem do jeziora, gdy nagle usłyszałam szelest krzaków. To był Cardiano.
- Nie wiesz może... gdzie jest... Vivian? - spytałam.
- Tak, wiem. Poszła do Shiregta. Myślę, że teraz poszła coś zjeść. - odpowiedział Cardiano.
- Dzięki - powiedziałam, po czym pobiegłam do pobliskiego lasu. Tam Vivian często chodziła coś przekąsić. Znalazłam ją. Jadła w spokoju jagody. Podeszłam do niej, po czym sobie przypomniałam, że zostawiłam mą broń na miejscu zabicia Gwiazdy. Jednak nie miałam za wiele czasu, by tam wracać. Rzuciłam się na nią, i przycisnęłam tak do ziemi, że przestała oddychać. Uciekłam do stada.
CDN.
- Witaj, Kasja - powiedziała głosem poety.
- kaszlu... kaszlu... - dostała w odpowiedzi. Byłam na nią wkurzona. Zaśmiała się. Blisko stała Vivian. Także się zaśmiała. Z twarzą rasowego zabójcy odeszłam od Jeziora Chirgis.
- Och! Kasja, przepraszam cię... - powiedziała któraś z klaczy. Ja jednak nie zwracałam na to uwagi. Miałam coś do zrobienia. Podsunęły mi plan, który od razu poprawił mi humor. Musiałam tylko pójść do mojej bazy.
*** Trochę później ***
Wzięłam potrzebne rzeczy z bazy i poszłam nad jezioro. Klaczy już tam nie było. Była tylko cisza. Nagle przede mną przebiegła Olimpia, ocierając się o moją broń. Upadła na ziemię. Nie zauważyła mnie. W pobliżu nie było nikogo. Ani jednej żywej duszy. Uciekłam. Znalazłam wtedy Gwiazdę i Vivian. Miały szczęście, ponieważ chodziła przy nich Mint. Nie miałam powodu, by zabijać Mint.
*** Jakiś czas później ***
Olimpia, jak się okazało została bardzo ciężko ranna. Przecięłam jej trochę... wolę nie mówić co, ponieważ dostaniecie mdłości. W końcu zabiłam Gwiazdę, ale Vivian nie mogłam znaleźć. Poszłam więc z powrotem do jeziora, gdy nagle usłyszałam szelest krzaków. To był Cardiano.
- Nie wiesz może... gdzie jest... Vivian? - spytałam.
- Tak, wiem. Poszła do Shiregta. Myślę, że teraz poszła coś zjeść. - odpowiedział Cardiano.
- Dzięki - powiedziałam, po czym pobiegłam do pobliskiego lasu. Tam Vivian często chodziła coś przekąsić. Znalazłam ją. Jadła w spokoju jagody. Podeszłam do niej, po czym sobie przypomniałam, że zostawiłam mą broń na miejscu zabicia Gwiazdy. Jednak nie miałam za wiele czasu, by tam wracać. Rzuciłam się na nią, i przycisnęłam tak do ziemi, że przestała oddychać. Uciekłam do stada.
CDN.
24.03.2019
I Edycja Temtsel Dotood! - Zapowiedź + Zakończenie ankiety
Drodzy członkowie, zacznijcie ostrzyć kopyta i zainwestujcie w ochraniacze, bo oto już za równo tydzień odbędzie się I edycja Temtsel Dotood!
Tych, którzy jeszcze jakimś cudem nie wiedzą, o co chodzi, odsyłam do rang i hierarchii, a resztę zapraszam do dalszej części posta.
Wyniki wydarzenia ukażą się prawdopodobnie 3-4 kwietnia 2019 roku, a udział weźmie 27 postaci, nie licząc NPC. O nich trochę później, na dole posta. Co tu dużo mówić jak się nie ma pomysłu, hierarchia może się nam przewrócić do góry nogami!
Małe przypomnienie i wyjaśnienie paru szczegółowych zasad Temtsel Dotood - resztę informacji uzyskacie na stronie rang i hierarchii.
- W evencie uczestniczą wszyscy bez wyjątku, także postacie osób nieobecnych.
- Jeżeli mamy nieparzystą liczbę uczestników danej kategorii wiekowej, tj. w stadzie znajduje się tylko jeden nastolatek; wyjątek od reguły, nie walczy, chyba że jego właściciel sobie tego zażyczy/np. 3 nastolatkowie; dopuszczalna większa ilość walk dla jednej z postaci niż domyślna (jedna), chyba, że wszyscy autorzy zażądali wyraźnie tylko 1 pojedynku.
- Zasada nie obowiązuje przy jawnym wyzwaniu władcy/βety na pojedynek. Jako że wszyscy mają obowiązek odbyć przynajmniej jedną walkę, robi to również władca i βeta; mimo to przegrany przeciwnik traci tylko tyle punktów, ile w przypadku świty. Aczkolwiek wygrany nie zajmie żadnego ze stanowisk.
- W komentarzu pod postem uprasza się o podanie liczby walk, które chcemy odbyć daną postacią. Brak komentarza = domyślnie 1 walka.
AnkietyDotyczyła możliwości udziału NPC w Temtsel Dotood. Zalega już od jakiegoś czasu w prawej kolumnie. Czas ogłosić wyniki i ją rozstrzygnąć:
- 14 głosów na ,,Tak"
- 5 głosów na ,,Nie"
~Łowca much
24.03.2019
Od Rose do Shiregta „Nietypowe zdarzenie"
Przerażona nie wiedziałam co robić. Shiregt usiłował wstać, lecz nie mógł z bólu. Dziewczynka leżała bez ruchu na ziemi, w dodatku wiedziałam że, może ona w każdej chwili wstać i coś nam zrobić. Wtem przybiegł jakiś wysoki mężczyzna, który na widok ciała prawdopodobnie swojej córki stanął tak jakby zdziwiony. Zauważyłam że, z jego oczu zaczęły lecieć łzy. Dwunożny z wciekłością zaatakował mnie. Obroniłam siebie i Shireghta dębując. Moje kopyta spotkały się z brzuchem mężczyzny. Wróg padł na ziemie zwijając się z bólu.
Ugryzłam człowieka za rękę i zaciągnęłam na zewnątrz. Wtedy do całego zdarzenia dołączyła druga dziewczynka całkiem podobna do tej leżącej na ziemi. Mała dwunożna zaczęła głośno płakać na widok być może swojej siostry leżącej bez ruchu. Mężczyzna szybko wstał, chwycił małą na ręce i równie szybko jak przyszedł tak zniknął. Cała akcja trwała krótko ale, była bardzo bolesna. Wróciłam do Shireghta leżącego na podłodze w budynku. Spojrzałam na ranę ogiera. Jego piękna gniada sierść stała się czerwona, a przynajmniej ta wokół rany. Pobiegłam bo rzeczy potrzebne do zatamowania upływu krwi. Wzięłam listki z właściwościami leczniczymi, długi, giętki lecz mocny patyk no i zioła przeciw bólowe. Wróciłam do ogiera. Położyłam listki na ranie po czym przycisnęłam je do ciała patykiem.
- Zjedz to. - położyłam pod pysk ogierowi zioła przeciw bólowe. Shireght delikatnie chrapami wziął ziółka i je połknął. Ja w tym czasie podeszłam do ciała dziewczynki. Z tyłu jej głowy sączyła się ciemnoczerwona krew. Jej zielone oczka były otwarte tak samo jak małe usteczka.
- Dasz radę wstać?- spytałam się podchodząc do Shireghta.
- Z twoją pomocą tak. - odpowiedział patrząc w stronę dziewczynki.
- No to wracajmy do stada. - podeszłam do ogiera a, on się na mnie oparł. Powoli szliśmy w kierunku domu.
*jakiś czas później*
- Jestem zmęczony i jest już ciemno, odpocznijmy. - oznajmił mój towarzysz po długiej wędrówce.
- No to się prześpimy. - położyłam ogiera na ziemi. Ja natomiast zjadłam jeszcze trochę trawy i stanęłam obok Shireghta. Noc była zimna. Nie mogłam zasnąć. Czułam się niebezpiecznie, więc się położyłam i wtuliłam w ciało Shireghta żeby nie było zimno.
< Shireght? Dziewczynka nas uratowała.>
Ugryzłam człowieka za rękę i zaciągnęłam na zewnątrz. Wtedy do całego zdarzenia dołączyła druga dziewczynka całkiem podobna do tej leżącej na ziemi. Mała dwunożna zaczęła głośno płakać na widok być może swojej siostry leżącej bez ruchu. Mężczyzna szybko wstał, chwycił małą na ręce i równie szybko jak przyszedł tak zniknął. Cała akcja trwała krótko ale, była bardzo bolesna. Wróciłam do Shireghta leżącego na podłodze w budynku. Spojrzałam na ranę ogiera. Jego piękna gniada sierść stała się czerwona, a przynajmniej ta wokół rany. Pobiegłam bo rzeczy potrzebne do zatamowania upływu krwi. Wzięłam listki z właściwościami leczniczymi, długi, giętki lecz mocny patyk no i zioła przeciw bólowe. Wróciłam do ogiera. Położyłam listki na ranie po czym przycisnęłam je do ciała patykiem.
- Zjedz to. - położyłam pod pysk ogierowi zioła przeciw bólowe. Shireght delikatnie chrapami wziął ziółka i je połknął. Ja w tym czasie podeszłam do ciała dziewczynki. Z tyłu jej głowy sączyła się ciemnoczerwona krew. Jej zielone oczka były otwarte tak samo jak małe usteczka.
- Dasz radę wstać?- spytałam się podchodząc do Shireghta.
- Z twoją pomocą tak. - odpowiedział patrząc w stronę dziewczynki.
- No to wracajmy do stada. - podeszłam do ogiera a, on się na mnie oparł. Powoli szliśmy w kierunku domu.
*jakiś czas później*
- Jestem zmęczony i jest już ciemno, odpocznijmy. - oznajmił mój towarzysz po długiej wędrówce.
- No to się prześpimy. - położyłam ogiera na ziemi. Ja natomiast zjadłam jeszcze trochę trawy i stanęłam obok Shireghta. Noc była zimna. Nie mogłam zasnąć. Czułam się niebezpiecznie, więc się położyłam i wtuliłam w ciało Shireghta żeby nie było zimno.
< Shireght? Dziewczynka nas uratowała.>
23.03.2019
Od Mivany do Shiregta ,,Psychiczny źrebak"
- Mamy nad czym myśleć. To, wracamy do klanu? - rzuciłam, już chcąc zatopić się w kolejnych niedopowiedzeniach. Tak małymi kroczkami nie zajdziemy daleko w krótkim czasie. Nie miałam jednak nawet ochoty próbować dowiedzieć się czegoś teraz. Shiregt wydawał się jednak bardziej optymistyczny. Podążając za jego wzrokiem, dotarło do mnie, co sprawiało mu taką przyjemność - patrzył na małe, purpurowe kwiaty, wystające nad ziemię na mocno zielonych łodygach. Ich dość niebywałego wyglądu na tle martwego zagajnika dodawały iskierki tańczące po płatkach w rytm wiatru. Mimo tego pięknego, wonnego znaleziska, wciąż nie potrafiłam się rozweselić. Podpatrywanie Vayoli - nużące i bezowocne, perspektywa wrócenia na poprzednie stanowisko w celu dalszych obserwacji - jeszcze gorsza. Czy ten dzień mógłby być cięższy?
- Jeżeli chcesz, nie mam nic przeciwko, ale...może skusisz się na kolejny spacer? - posłał mi uśmiech, jakby już wyobrażał sobie nas przechadzających się wśród ożywającej roślinności.
Mój pysk zadrżał. Czy on proponuje mi... Randkę? Nie, oczywiście, że nie. Dla niego byłam tylko znajomą, może przyjaciółką. A co, jeśli się myliłam? Spojrzałam w jego ciemne uczy, a moja twarz przybrała wyraz cieplejszy niż letnie słońce.
- Z największą przyjemnością.
Spokojnym, ostrożnym krokiem ruszyliśmy przed siebie, wypatrując co i rusz kolejnego kwiecia czy innych oznak nadchodzącej upragnionej pory pełnej wegetacji flory. Rzucaliśmy sobie podniecone spojrzenia, jednak odzywaliśmy się rzadko - najczęściej szepcząc - ,,Oh, zobacz, kolejny.", ,,Czyż nie śliczny?", ,,Liście niedługo całkowicie się ukształtują, będzie w jakim cieniu poleniuchować". W pewnej chwili zobaczyłam przecudowny twór - sześć białych płatków wokół rozłożystego żółtego środka na niskiej, ciemno zielonej szyi. Rozsianie w różnych miejscach nie dawały spokoju, po prostu musiałam się zatrzymać i przyjrzeć im bliżej. Kiedy podniosłam głowę znad ,,najlepszych badyli", spostrzegłam, że Shiregt przygląda mi się pobłażliwie.
- Wiesz, kogo przed chwilą zobaczyłem?
- Kogo? - przekręciłam głowę lekko na bok, jak zawsze, kiedy zadawałam pytania.
- Młodziutką klaczkę, zaabsorbowaną poznawaniem świata, zachwyconą każdym najmniejszym stworzeniem, rośliną czy wzniesieniem - jego głos zdradzał, że wspominki były mu miłe. A kiedy o tym mówił... Był taki uroczy, aż moje serce zaczynało szybciej bić. Ale nie mogłam mu tego okazać, za nic w świecie.
- Żartujesz sobie? Zachowywałam się jak niespełna umysłu! - prychnęłam - Chociaż, to chyba zostało nam obojgu do tej pory - szturchnęłam go bokiem zawadiacko - Tak czy inaczej, nie mam pojęcia, jak ze mną wytrzymywałeś.
- Rozbawiałaś mnie.
- Dobrze wiedzieć, po tylu latach, że robiłam za królewskiego błazna! - oddałam naburmuszoną i wyrwałam kilka kroków do przodu.
- Ej, tego wcale nie powiedziałem - ogier wydawał się niepewny, czy żartuję, czy szczerze mnie uraził.
Kiedy wyczułam, że nadszedł odpowiedni moment, odwróciłam się szybko, sprawiając, że zdezorientowany koń cofnął się o kilka kroków. Wykorzystując dodatkowo tą sytuację, pchnęłam go do tyłu, tak, że wylądował na plecach. Nie został mi dłużny, oczywiście. Dość szybko się pozbierał i zaczęliśmy delikatne, wesołe przepychanki, połączone ze skubaniem kłębów. Czułam się znowu jak ten psychiczny źrebak, ale było mi z tym dobrze. W głębi, którą starałam się ukryć nawet przed samą sobą, to właśnie tą wersję najbardziej lubiłam i za nią tęskniłam. Naskakując na kłodę towarzysza, kątem oka zobaczyłam jasną postać. Szybko obstawiłam bardziej prawdopodobną opcję, niż zjawa - oto przyglądała się nam Mint. Shi również ją zauważył, gdyż oboje stanęliśmy przed nią. W milczeniu tkwiliśmy w tej niezręcznej sytuacji.
<Shiregt? Wybacz, że tak długo>
- Jeżeli chcesz, nie mam nic przeciwko, ale...może skusisz się na kolejny spacer? - posłał mi uśmiech, jakby już wyobrażał sobie nas przechadzających się wśród ożywającej roślinności.
Mój pysk zadrżał. Czy on proponuje mi... Randkę? Nie, oczywiście, że nie. Dla niego byłam tylko znajomą, może przyjaciółką. A co, jeśli się myliłam? Spojrzałam w jego ciemne uczy, a moja twarz przybrała wyraz cieplejszy niż letnie słońce.
- Z największą przyjemnością.
Spokojnym, ostrożnym krokiem ruszyliśmy przed siebie, wypatrując co i rusz kolejnego kwiecia czy innych oznak nadchodzącej upragnionej pory pełnej wegetacji flory. Rzucaliśmy sobie podniecone spojrzenia, jednak odzywaliśmy się rzadko - najczęściej szepcząc - ,,Oh, zobacz, kolejny.", ,,Czyż nie śliczny?", ,,Liście niedługo całkowicie się ukształtują, będzie w jakim cieniu poleniuchować". W pewnej chwili zobaczyłam przecudowny twór - sześć białych płatków wokół rozłożystego żółtego środka na niskiej, ciemno zielonej szyi. Rozsianie w różnych miejscach nie dawały spokoju, po prostu musiałam się zatrzymać i przyjrzeć im bliżej. Kiedy podniosłam głowę znad ,,najlepszych badyli", spostrzegłam, że Shiregt przygląda mi się pobłażliwie.
- Wiesz, kogo przed chwilą zobaczyłem?
- Kogo? - przekręciłam głowę lekko na bok, jak zawsze, kiedy zadawałam pytania.
- Młodziutką klaczkę, zaabsorbowaną poznawaniem świata, zachwyconą każdym najmniejszym stworzeniem, rośliną czy wzniesieniem - jego głos zdradzał, że wspominki były mu miłe. A kiedy o tym mówił... Był taki uroczy, aż moje serce zaczynało szybciej bić. Ale nie mogłam mu tego okazać, za nic w świecie.
- Żartujesz sobie? Zachowywałam się jak niespełna umysłu! - prychnęłam - Chociaż, to chyba zostało nam obojgu do tej pory - szturchnęłam go bokiem zawadiacko - Tak czy inaczej, nie mam pojęcia, jak ze mną wytrzymywałeś.
- Rozbawiałaś mnie.
- Dobrze wiedzieć, po tylu latach, że robiłam za królewskiego błazna! - oddałam naburmuszoną i wyrwałam kilka kroków do przodu.
- Ej, tego wcale nie powiedziałem - ogier wydawał się niepewny, czy żartuję, czy szczerze mnie uraził.
Kiedy wyczułam, że nadszedł odpowiedni moment, odwróciłam się szybko, sprawiając, że zdezorientowany koń cofnął się o kilka kroków. Wykorzystując dodatkowo tą sytuację, pchnęłam go do tyłu, tak, że wylądował na plecach. Nie został mi dłużny, oczywiście. Dość szybko się pozbierał i zaczęliśmy delikatne, wesołe przepychanki, połączone ze skubaniem kłębów. Czułam się znowu jak ten psychiczny źrebak, ale było mi z tym dobrze. W głębi, którą starałam się ukryć nawet przed samą sobą, to właśnie tą wersję najbardziej lubiłam i za nią tęskniłam. Naskakując na kłodę towarzysza, kątem oka zobaczyłam jasną postać. Szybko obstawiłam bardziej prawdopodobną opcję, niż zjawa - oto przyglądała się nam Mint. Shi również ją zauważył, gdyż oboje stanęliśmy przed nią. W milczeniu tkwiliśmy w tej niezręcznej sytuacji.
<Shiregt? Wybacz, że tak długo>
23.03.2019
Od Dantedo do Specter "Wiadomość niczym grom z jasnego nieba"
Specter nie było przez wiele dni. Shiregt zarządził poszukiwania, na które ja udawałem się codziennie. I kiedy wszyscy ich uczestnicy wracali już do klanu, bo zaczynało się ściemniać, ja za nic w świecie nie chciałem odpuścić. Martwiłem się o Specter. Tak bardzo się o nią martwiłem. Gdzie była? Co robiła? Czemu zniknęła? Odeszła? Ale dlaczego? Ktoś coś jej zrobił? Nie, to było niemożliwe! Zabiję tego, kto ośmielił się ją tknąć! Ale w takim razie...to moja wina? Powinienem być z nią, kiedy coś jej groziło, wtedy by nie zniknęła. A więc to wszystko jednak moja wina! Ale nie mogę teraz rozpaczać, muszę ją odszukać. Nie mogę się poddawać, w końcu cały czas jest nadzieja-codziennie miewałem takie myśli. Mój humor zmieniał się jak u klaczy w ciąży. Nawet Shiregt zauważył, że ostatnio przestałem być jego denerwującym młodszym bratem, a stałem się niesamowicie zdenerwowanym, łatwo wkurzającym się młodszym bratem. W dodatku sam nie wiedziałem, co się ze mną dzieje i dlaczego. Nie miałem pojęcie, dlaczego aż tak bardzo przejmuję się zniknięciem Specter. Czy tak samo martwiłoby mnie zaginięcie kogoś innego? Shiregt'a albo Miriady być może, ale kogoś spoza rodziny?-zastanawiałem się. Jednocześnie dręczyły mnie przygnębiające myśli, bo każdy nowy dzień przynosił nową szansę, potem nowe rozczarowanie. I z każdym nowym dniem możliwość odnalezienia Specter była coraz mniejsza, z czym mój brat się nie krył i o czym ja też dobrze wiedziałem. Po jakimś czasie udało nam się jedynie trafić na ślady jakichś koni, ale przez wiosenne roztopy w pewnym momencie urywały się one i nic więcej już nie odkryliśmy. Nie trzeba dodawać, że i rodzina klaczy strasznie się o nią martwiła, a ja stałem się poniekąd dla jej ojca wrogiem publicznym numer jeden, bo byłem ostatnim koniem, który widział Specter. A po spotkaniu ze mną, klacz niestety zniknęła. W końcu jednak Specter do nas wróciła, a ja poczułem ulgę, jakiej nigdy wcześniej nie czułem. Denerwowałem się nieco, kiedy klacz odeszła gdzieś na dłuższy czas. W planach miałem nie spuszczać jej od tej chwili z oka ani na moment. Poza tym chciałem się dowiedzieć, co się właściwie stało i czy nic jej nie jest. W końcu Specter wróciła, ale miała minę, jakby strasznie się czymś martwiła. Zdziwiło mnie to. Co mogło sprawić, że tak nagle pogorszył się jej humor?-pomyślałem.
-Długo cię nie było-powiedziałem, gdyż już klacz do mnie podeszła. Następnie chciałem zadać jej pytanie, co właściwie się stało, ale Specter mnie uprzedziła.
-Bo...Pamiętasz wieczór przed porwaniem? Ja...Ja jestem w ciąży... A do tego...Z trzema źrebiętami-klacz mówiła powoli, z przerwami, uważnie mi się przyglądając. Jej słowa zaś docierały do mnie z jeszcze większym opóźnieniem.
-Zaraz, zaraz. Jakie porwanie?-zapytałem na początku, zupełnie zbity z tropu. Specter szybko wyjaśniła mi, co się jej przytrafiło. Jeszcze bardziej się tym wszystkim przeraziłem, choć obecnie najbardziej przerażało mnie cały czas to, co klacz powiedziała na początku naszej rozmowy.
-Ehm, jakby to powiedzieć...ja jestem ojcem, tak?-zapytałem po chwili.
-Tak-odparła klacz, nadal uważnie mi się przyglądając.
-Jesteś pewna?-spytałem.
-Oczywiście, że jestem pewna! Dante! Za kogo ty mnie masz?!-zawołała Specter.
-Nic nie mówię, ale skoro powiedziałaś, że porwały cię inne konie, chciałem się tylko upewnić...
-Że z nikim więcej tego nie zrobiłam?! Albo może czy nikt nie zrobił ze mną tego wbrew mojej woli?! Gdyby tak było, nie mówiłabym ci o tym tak po prostu!-zawołała klacz. Na szczęście nikt nie zwrócił na nas uwagi, bo byliśmy nieco oddaleni od klanu.
-Nie, to nie tak...-zacząłem się bronić.
-Więc jak?-spytała klacz, a mi zdało się, że w kącikach jej oczu widzę łzy.
-Ja po prostu...to jest duża odpowiedzialność. I nie czuję się do końca na siłach, żeby jej podołać, więc chciałem się przekonać, czy to...na pewno jest moja odpowiedzialność-powiedziałem. Byłem zbyt zdezorientowany, zaskoczony i przestraszony, więc umiejętność dobrego dobierania słów trochę mi siadła. Sam nie do końca rozumiałem to, co powiedziałem, i jak to powiedziałem. Wiedziałem jednak, że wszystko to nie było dla mnie powodem do szczęścia. Ja? Ojcem? Bogowie, Los, Fatum, Przeznaczenie, jak zwał tak zwał, ale wy chyba sobie ze mnie kpicie?-pomyślałem. Nim zdążyłem cokolwiek dodać, Specter odwróciła się i pędem pobiegła gdzieś przed siebie, a ja zostałem zupełnie sam. Zastanawiałem się, co powinienem dalej zrobić. Biec za nią? Zostać tutaj? Ostatecznie jednak doszedłem do wniosku, że wszystko to dla klaczy musi być dużym szokiem, a mój widok może ją tylko rozzłościć, więc najlepiej będzie poczekać, aż ochłonie i sama do mnie przyjdzie, aby na spokojnie jeszcze raz o wszystkim porozmawiać. Lepszego planu nie byłem w stanie wymyślić, totez po chwili, wolnym krokiem, powlekłem się w stronę klanu.
<Specter? Dante-idealny, kochający oraz odpowiedzialny partner i ojciec:D>
-Długo cię nie było-powiedziałem, gdyż już klacz do mnie podeszła. Następnie chciałem zadać jej pytanie, co właściwie się stało, ale Specter mnie uprzedziła.
-Bo...Pamiętasz wieczór przed porwaniem? Ja...Ja jestem w ciąży... A do tego...Z trzema źrebiętami-klacz mówiła powoli, z przerwami, uważnie mi się przyglądając. Jej słowa zaś docierały do mnie z jeszcze większym opóźnieniem.
-Zaraz, zaraz. Jakie porwanie?-zapytałem na początku, zupełnie zbity z tropu. Specter szybko wyjaśniła mi, co się jej przytrafiło. Jeszcze bardziej się tym wszystkim przeraziłem, choć obecnie najbardziej przerażało mnie cały czas to, co klacz powiedziała na początku naszej rozmowy.
-Ehm, jakby to powiedzieć...ja jestem ojcem, tak?-zapytałem po chwili.
-Tak-odparła klacz, nadal uważnie mi się przyglądając.
-Jesteś pewna?-spytałem.
-Oczywiście, że jestem pewna! Dante! Za kogo ty mnie masz?!-zawołała Specter.
-Nic nie mówię, ale skoro powiedziałaś, że porwały cię inne konie, chciałem się tylko upewnić...
-Że z nikim więcej tego nie zrobiłam?! Albo może czy nikt nie zrobił ze mną tego wbrew mojej woli?! Gdyby tak było, nie mówiłabym ci o tym tak po prostu!-zawołała klacz. Na szczęście nikt nie zwrócił na nas uwagi, bo byliśmy nieco oddaleni od klanu.
-Nie, to nie tak...-zacząłem się bronić.
-Więc jak?-spytała klacz, a mi zdało się, że w kącikach jej oczu widzę łzy.
-Ja po prostu...to jest duża odpowiedzialność. I nie czuję się do końca na siłach, żeby jej podołać, więc chciałem się przekonać, czy to...na pewno jest moja odpowiedzialność-powiedziałem. Byłem zbyt zdezorientowany, zaskoczony i przestraszony, więc umiejętność dobrego dobierania słów trochę mi siadła. Sam nie do końca rozumiałem to, co powiedziałem, i jak to powiedziałem. Wiedziałem jednak, że wszystko to nie było dla mnie powodem do szczęścia. Ja? Ojcem? Bogowie, Los, Fatum, Przeznaczenie, jak zwał tak zwał, ale wy chyba sobie ze mnie kpicie?-pomyślałem. Nim zdążyłem cokolwiek dodać, Specter odwróciła się i pędem pobiegła gdzieś przed siebie, a ja zostałem zupełnie sam. Zastanawiałem się, co powinienem dalej zrobić. Biec za nią? Zostać tutaj? Ostatecznie jednak doszedłem do wniosku, że wszystko to dla klaczy musi być dużym szokiem, a mój widok może ją tylko rozzłościć, więc najlepiej będzie poczekać, aż ochłonie i sama do mnie przyjdzie, aby na spokojnie jeszcze raz o wszystkim porozmawiać. Lepszego planu nie byłem w stanie wymyślić, totez po chwili, wolnym krokiem, powlekłem się w stronę klanu.
<Specter? Dante-idealny, kochający oraz odpowiedzialny partner i ojciec:D>
23.03.2019
Od Arrow" do Eriny "Jeśli chcesz, poczekam"
-Ale myślę, że nie zrobiłaś nic złego. To nie twoja wina, że chciałaś poszukać szczęście-dodałem. Nie wiedziałem, co jeszcze mógłbym powiedzieć, aby pocieszyć Erinę. I czy w ogóle byłem w stanie ją pocieszyć. O dziwo jednak, klaczka posłała mi lekki uśmiech.
-A ty?-spytała po chwili.
-Co "ja"?-zdziwiłem się.
-No, jaka jest twoja historia?-wyjaśniła Erina.
-Ja należę od początku do tego klanu. Mam mamę, i dwie siostry...a o swoim tacie nic nie wiem. Mama nigdy o nim nie mówiła, a ja o niego właściwie nie pytałem. Nie słyszałem też, aby Risa albo Virginia o niego pytały-opowiedziałem.
-Naprawdę? I nie masz pojęcia, co się z nim stało?
Pokręciłem przecząco głową.
-Nie. Ale właściwie to dopiero teraz, dzięki tobie, zdałem sobie sprawę, że nic o nim nie wiem. Będę musiał spytać się potem o to mamie-odparłem. Po tym na jakiś czas zapanowała między nami cisza.
-Chciałbyś może w coś zagrać?-zapytała po chwili Erina.
-Jasne, a w co?
-Może się pościgamy?-zasugerowała klaczka. Momentalnie opuścił mnie dobry humor.
-Nie mogę-powiedziałem.
-Dlaczego?-zdziwiła się moja towarzyszka.
-Mam pewną...chorobę. I ona czasem przeszkadza mi w chodzeniu, a o bieganiu to już nie ma mowy-wyjaśniłem ze smutkiem.
-Ojej, a co to za choroba?
-Właściwie to nikt jej nie zna. Nawet medycy nic nie mogą na nią poradzić. Po prostu muszę pogodzić się z tym, że jestem trochę...inny-powiedziałem. Erina zamyśliła się na krótko, po czym ponownie się uśmiechnęła.
-To możemy zagrać w coś innego.
-W co takiego?-zainteresowałem się. Moja towarzyszka nic więcej już nie powiedziała, tylko zamachnęła się kopytem i kopnęła śnieg, który w rezultacie wylądował na mnie.
-Ej!-zawołałem, po czym niemal od razu odwzajemniłem się jej tym samym. Tak rozpoczęła się nasza mała bitwa śnieżna, która skończyła się, kiedy oboje nie mogliśmy już wyrobić ze śmiechu i byliśmy strasznie zmęczeni. O dziwo, ani razu nie dała o sobie znać moja choroba. W końcu jednak nadszedł czas i musieliśmy wrócić do klanu.
-A ty jak zwykle w roślinkach-usłyszałem za sobą głos Eriny. Całą moją uwagę pochłonęło nowe odkrycie, toteż nie usłyszałem nawet, że moja znajoma się do mnie zbliżyła. Odwróciłem się do niej i uśmiechnąłem się.
-A cóż innego mam robić?-zapytałem.
-Milion innych ciekawszych rzeczy?-spytała klaczka, podchodząc do mnie.
-Właściwie co to za roślinka?-spytała, dotykając lekko kopytem mojego "odkrycia".
-Nie mam pojęcia, ale zamierzam się tego dowiedzieć-odparłem. W tej samej chwili usłyszałem kolejne głosy, należące do moich sióstr. Minęło sporo czasu, odkąd poznałem Erinę, ale do tej pory chyba nie miała ona jeszcze styczności z nikim innym z mojej rodziny, chyba że miało to miejsce wtedy, kiedy mnie nie było w pobliżu. Po chwili zjawiła się moja mama i obie siostry.
-Co robisz, Arrow? Znowu oglądasz te swoje badyle?-zapytała z wrednym uśmiechem Risa.
-O, znalazłeś sobie kogoś, kto ogląda je z tobą?-dodała, widząc Erinę.
-Risa...-upomniała ją mama, po czym przeniosła wzrok na nas.
-To moja znajoma, Erina. Erina, to moja mama i siostry, Virginia i Risa-powiedziałem.
-Miło mi panią poznać, nazywam się Erina-powiedziała klaczka, po czym uśmiechnęła się lekko.
-To już wiemy-powiedziała Risa, przewracając oczami. Mama zgromiła ją wzrokiem.
-Wyglądasz na bardzo miłą klaczkę. Mi także miło więc cię poznać-powiedziała moja mama. Spojrzałem na Erinę i wtedy coś mi się przypomniało.
-Mamo, co się właściwie stało z naszym tatą?-zapytałem. Zaskoczone, Virginia i Risa spojrzały na mamę, która była chyba niemniej zdziwiona tym pytaniem.
-Yhm, Arrow, może opowiem ci o tym później?-odparła klacz.
-A dlaczego nie teraz?-zdziwiłem się.
-Teraz lepiej pobaw się ze swoją nową znajomą, albo z siostrami. Ja na razie muszę coś załatwić, więc zostawiam was samych-powiedziała mama, po czym oddaliła się dumnym krokiem.
-No, no, no, braciszku, chyba pierwszy raz w życiu zadałeś jakieś mądre i ciekawe pytanie-powiedziała Risa.
-Czy ja wiem, czy takie mądre-wtrąciła Virginia.
-Hej, ty, jak ci tam było...Erina? Chcesz z nami w coś zagrać? W berka? Chowanego? Wyścigi?-Risa zignorowało niejako uwagę naszej siostry i pewnym krokiem podeszła do klaczki.
-Ehm, ale przecież Arrow nie będzie mógł zagrać wtedy z nami-zauważyła Erina.
-Trudno, braciszku, chyba nie będziesz miał nam tego za złe?-zapytała Virginia, przywołując na twrz sztuczny uśmiech.
-Nie, skądże-odparłem, wiedząc, że jej i tak nie obchodzi moje zdanie.
-Erina, jeśli chcesz, możesz z nimi w coś zagrać, ja poczekam-dodałem po chwili. Nie chciałem zabierać mojej znajomej okazji do zabawy.
<Erina? Jak ja nie lubię, kiedy trzeba zrobić taki nagły przeskok czasowy XD>
-A ty?-spytała po chwili.
-Co "ja"?-zdziwiłem się.
-No, jaka jest twoja historia?-wyjaśniła Erina.
-Ja należę od początku do tego klanu. Mam mamę, i dwie siostry...a o swoim tacie nic nie wiem. Mama nigdy o nim nie mówiła, a ja o niego właściwie nie pytałem. Nie słyszałem też, aby Risa albo Virginia o niego pytały-opowiedziałem.
-Naprawdę? I nie masz pojęcia, co się z nim stało?
Pokręciłem przecząco głową.
-Nie. Ale właściwie to dopiero teraz, dzięki tobie, zdałem sobie sprawę, że nic o nim nie wiem. Będę musiał spytać się potem o to mamie-odparłem. Po tym na jakiś czas zapanowała między nami cisza.
-Chciałbyś może w coś zagrać?-zapytała po chwili Erina.
-Jasne, a w co?
-Może się pościgamy?-zasugerowała klaczka. Momentalnie opuścił mnie dobry humor.
-Nie mogę-powiedziałem.
-Dlaczego?-zdziwiła się moja towarzyszka.
-Mam pewną...chorobę. I ona czasem przeszkadza mi w chodzeniu, a o bieganiu to już nie ma mowy-wyjaśniłem ze smutkiem.
-Ojej, a co to za choroba?
-Właściwie to nikt jej nie zna. Nawet medycy nic nie mogą na nią poradzić. Po prostu muszę pogodzić się z tym, że jestem trochę...inny-powiedziałem. Erina zamyśliła się na krótko, po czym ponownie się uśmiechnęła.
-To możemy zagrać w coś innego.
-W co takiego?-zainteresowałem się. Moja towarzyszka nic więcej już nie powiedziała, tylko zamachnęła się kopytem i kopnęła śnieg, który w rezultacie wylądował na mnie.
-Ej!-zawołałem, po czym niemal od razu odwzajemniłem się jej tym samym. Tak rozpoczęła się nasza mała bitwa śnieżna, która skończyła się, kiedy oboje nie mogliśmy już wyrobić ze śmiechu i byliśmy strasznie zmęczeni. O dziwo, ani razu nie dała o sobie znać moja choroba. W końcu jednak nadszedł czas i musieliśmy wrócić do klanu.
~Wiosną~
Od chwili, kiedy tylko wstało słońce, dało się słyszeć ptasie śpiewy, niemilknące ani na sekundę. Przypatrywałem się właśnie pewnej nieznanej mi roślinie, którą w miarę możliwości chciałem jakoś sklasyfikować, a potem zapytać się kogoś dorosłego, jak owe zioło właściwie się nazywa.-A ty jak zwykle w roślinkach-usłyszałem za sobą głos Eriny. Całą moją uwagę pochłonęło nowe odkrycie, toteż nie usłyszałem nawet, że moja znajoma się do mnie zbliżyła. Odwróciłem się do niej i uśmiechnąłem się.
-A cóż innego mam robić?-zapytałem.
-Milion innych ciekawszych rzeczy?-spytała klaczka, podchodząc do mnie.
-Właściwie co to za roślinka?-spytała, dotykając lekko kopytem mojego "odkrycia".
-Nie mam pojęcia, ale zamierzam się tego dowiedzieć-odparłem. W tej samej chwili usłyszałem kolejne głosy, należące do moich sióstr. Minęło sporo czasu, odkąd poznałem Erinę, ale do tej pory chyba nie miała ona jeszcze styczności z nikim innym z mojej rodziny, chyba że miało to miejsce wtedy, kiedy mnie nie było w pobliżu. Po chwili zjawiła się moja mama i obie siostry.
-Co robisz, Arrow? Znowu oglądasz te swoje badyle?-zapytała z wrednym uśmiechem Risa.
-O, znalazłeś sobie kogoś, kto ogląda je z tobą?-dodała, widząc Erinę.
-Risa...-upomniała ją mama, po czym przeniosła wzrok na nas.
-To moja znajoma, Erina. Erina, to moja mama i siostry, Virginia i Risa-powiedziałem.
-Miło mi panią poznać, nazywam się Erina-powiedziała klaczka, po czym uśmiechnęła się lekko.
-To już wiemy-powiedziała Risa, przewracając oczami. Mama zgromiła ją wzrokiem.
-Wyglądasz na bardzo miłą klaczkę. Mi także miło więc cię poznać-powiedziała moja mama. Spojrzałem na Erinę i wtedy coś mi się przypomniało.
-Mamo, co się właściwie stało z naszym tatą?-zapytałem. Zaskoczone, Virginia i Risa spojrzały na mamę, która była chyba niemniej zdziwiona tym pytaniem.
-Yhm, Arrow, może opowiem ci o tym później?-odparła klacz.
-A dlaczego nie teraz?-zdziwiłem się.
-Teraz lepiej pobaw się ze swoją nową znajomą, albo z siostrami. Ja na razie muszę coś załatwić, więc zostawiam was samych-powiedziała mama, po czym oddaliła się dumnym krokiem.
-No, no, no, braciszku, chyba pierwszy raz w życiu zadałeś jakieś mądre i ciekawe pytanie-powiedziała Risa.
-Czy ja wiem, czy takie mądre-wtrąciła Virginia.
-Hej, ty, jak ci tam było...Erina? Chcesz z nami w coś zagrać? W berka? Chowanego? Wyścigi?-Risa zignorowało niejako uwagę naszej siostry i pewnym krokiem podeszła do klaczki.
-Ehm, ale przecież Arrow nie będzie mógł zagrać wtedy z nami-zauważyła Erina.
-Trudno, braciszku, chyba nie będziesz miał nam tego za złe?-zapytała Virginia, przywołując na twrz sztuczny uśmiech.
-Nie, skądże-odparłem, wiedząc, że jej i tak nie obchodzi moje zdanie.
-Erina, jeśli chcesz, możesz z nimi w coś zagrać, ja poczekam-dodałem po chwili. Nie chciałem zabierać mojej znajomej okazji do zabawy.
<Erina? Jak ja nie lubię, kiedy trzeba zrobić taki nagły przeskok czasowy XD>
23.03.2019
Od Shiregt'a do Rose ,,Złośliwa kruszynka"
Poparłem sugestię klaczy. Wróciliśmy kłusem do stada, gdzie poszliśmy w swoją stronę. Ja - biegiem ku jednemu ze źrebiąt, które najwyraźniej się czymś przytruło, a jego matka była chyba na granicy wytrzymałości. Myśl o wieczornych, rutynowych obowiązkach została zepchnięta na dalszy plan. Mint gdzieś wyparowała, a reszta medyków nie była jeszcze dostatecznie wyszkolona. Westchnąłem cicho i zabrałem się do pracy.
~Nazajutrz~
Nie spałem dobrze w nocy. Może to kwestia pogody, w każdym razie mimo snu czułem się zmęczony i ,,oklapły". Po ogarnięciu klanu skubałem trawę na uboczu. Lekki, ciepły wietrzyk z południa wichrzył moją grzywę, zapowiadając upalne popołudnie. W pewnym momencie podeszła do mnie powoli Rose.
— Ładny mamy dziś dzień. - przyznałem jej rację krótkim skinieniem głowy. - Może porozmawiamy, przejdziemy się, znaczy...jeżeli masz czas. - przechyliłem lekko łeb, nie do końca rozumiejąc jej nieśmiałość, ale odparłem:
— Oczywiście. - przełknąłem ostatnią porcję roślinności. - Spacer dobrze mi zrobi. - dodałem z szerokim uśmiechem i dziarsko ruszyłem przed siebie, lecz po chwili zwolniłem.
— Dokąd zamierzasz iść?
— Pójdźmy po prostu brzegiem jeziora.
Zeszliśmy na żwirowo-kamienistą plażę. Tafla wody była praktycznie jak zwierciadło, bez żadnych fal czy zmarszczek, połyskująca w słońcu. Wkrótce zboczyliśmy ze szlaku i zanurzyliśmy w niej nogi do nadpęci, w miarę wzrastania temperatury. Rozmowa zeszła na tematy medyczne z wczoraj: jakie są charakterystyczne objawy zatruć i różnice pomiędzy ich rodzajami, czy żubrówka to dobry pomysł przy tojadzie, jak przyrządzić rokitnicę, czy na uśmierzenie bólu lepsze są zioła, czy działanie fizyczne, na przykład okłady. Tak czy siak, dyskusja o wspólnych zainteresowaniach jest przyjemna dla obu stron.
Znów zmieniliśmy kierunek. Wdrapaliśmy się z powrotem na górę i weszliśmy w las. Niewielki odcinek przegalopowaliśmy, ale to właśnie dzięki temu zauważyliśmy drewnianą chatę na uboczu. Czuć było ludzki zapach, aczkolwiek bardzo słaby, stary, a żadnego dwunoga nie było w pobliżu. Mieszała się z nim słodka woń siana, co było dodatkową pokusą do obejrzenia budynku z bliska. Ostrożnie penetrowaliśmy kolejne kawałki przestrzeni, pokazując sobie nawzajem różne dziwaczne, ludzkie przedmioty. Niektóre mogłyby nam się przydać.
Nagle ni stąd, ni zowąd poczułem ukłucie w zad. Zarżałem i odskoczyłem gwałtownie, uderzając ciałem o ścianę. Błyskawicznie odwróciłem głowę w stronę napastnika, czyli...małej dziewczynki. Uśmiechnięta od ucha do ucha, w rączkach ściskała długi, ostry kawałek metalu, czy czegoś tam. Znieruchomieliśmy wszyscy troje, mierząc się wzrokiem w bojowych pozycjach. Nie mógłbym jej nie zauważyć, a jednak...nie wydzielała żadnego zapachu, szelestu, jakby dosłownie wyrosła spod ziemi. Zadrżałem mimowolnie, czując przyspieszone bicie serca. Niemożliwe, ale nie mogłem mieć pewności. Właściwie, to...o kurna, Shi.
— Rose, odsuń się! - obróciłem się prędko i oddałem ,,kopa z półobrotu". Stworzenie odskoczyło i zaatakowało, mrucząc coś pod nosem i usiłując mnie dźgnąć. Natarłem ponownie i tym razem udało mi się sprzedać przeciwnikowi porządny cios, tyle że tuż potem musiałem zrobić unik. Ciężar własnego ciała popchnął mnie na ścianę, gdzie nadziałem się na żelazną część jednego z narzędzi. Poczułem, jak po boku zaczyna mi się sączyć krew. Dziecko leżało kilka kroków dalej bez ruchu.
<Rose? Coś się w końcu dzieje>
~Nazajutrz~
Nie spałem dobrze w nocy. Może to kwestia pogody, w każdym razie mimo snu czułem się zmęczony i ,,oklapły". Po ogarnięciu klanu skubałem trawę na uboczu. Lekki, ciepły wietrzyk z południa wichrzył moją grzywę, zapowiadając upalne popołudnie. W pewnym momencie podeszła do mnie powoli Rose.
— Ładny mamy dziś dzień. - przyznałem jej rację krótkim skinieniem głowy. - Może porozmawiamy, przejdziemy się, znaczy...jeżeli masz czas. - przechyliłem lekko łeb, nie do końca rozumiejąc jej nieśmiałość, ale odparłem:
— Oczywiście. - przełknąłem ostatnią porcję roślinności. - Spacer dobrze mi zrobi. - dodałem z szerokim uśmiechem i dziarsko ruszyłem przed siebie, lecz po chwili zwolniłem.
— Dokąd zamierzasz iść?
— Pójdźmy po prostu brzegiem jeziora.
Zeszliśmy na żwirowo-kamienistą plażę. Tafla wody była praktycznie jak zwierciadło, bez żadnych fal czy zmarszczek, połyskująca w słońcu. Wkrótce zboczyliśmy ze szlaku i zanurzyliśmy w niej nogi do nadpęci, w miarę wzrastania temperatury. Rozmowa zeszła na tematy medyczne z wczoraj: jakie są charakterystyczne objawy zatruć i różnice pomiędzy ich rodzajami, czy żubrówka to dobry pomysł przy tojadzie, jak przyrządzić rokitnicę, czy na uśmierzenie bólu lepsze są zioła, czy działanie fizyczne, na przykład okłady. Tak czy siak, dyskusja o wspólnych zainteresowaniach jest przyjemna dla obu stron.
Znów zmieniliśmy kierunek. Wdrapaliśmy się z powrotem na górę i weszliśmy w las. Niewielki odcinek przegalopowaliśmy, ale to właśnie dzięki temu zauważyliśmy drewnianą chatę na uboczu. Czuć było ludzki zapach, aczkolwiek bardzo słaby, stary, a żadnego dwunoga nie było w pobliżu. Mieszała się z nim słodka woń siana, co było dodatkową pokusą do obejrzenia budynku z bliska. Ostrożnie penetrowaliśmy kolejne kawałki przestrzeni, pokazując sobie nawzajem różne dziwaczne, ludzkie przedmioty. Niektóre mogłyby nam się przydać.
Nagle ni stąd, ni zowąd poczułem ukłucie w zad. Zarżałem i odskoczyłem gwałtownie, uderzając ciałem o ścianę. Błyskawicznie odwróciłem głowę w stronę napastnika, czyli...małej dziewczynki. Uśmiechnięta od ucha do ucha, w rączkach ściskała długi, ostry kawałek metalu, czy czegoś tam. Znieruchomieliśmy wszyscy troje, mierząc się wzrokiem w bojowych pozycjach. Nie mógłbym jej nie zauważyć, a jednak...nie wydzielała żadnego zapachu, szelestu, jakby dosłownie wyrosła spod ziemi. Zadrżałem mimowolnie, czując przyspieszone bicie serca. Niemożliwe, ale nie mogłem mieć pewności. Właściwie, to...o kurna, Shi.
— Rose, odsuń się! - obróciłem się prędko i oddałem ,,kopa z półobrotu". Stworzenie odskoczyło i zaatakowało, mrucząc coś pod nosem i usiłując mnie dźgnąć. Natarłem ponownie i tym razem udało mi się sprzedać przeciwnikowi porządny cios, tyle że tuż potem musiałem zrobić unik. Ciężar własnego ciała popchnął mnie na ścianę, gdzie nadziałem się na żelazną część jednego z narzędzi. Poczułem, jak po boku zaczyna mi się sączyć krew. Dziecko leżało kilka kroków dalej bez ruchu.
<Rose? Coś się w końcu dzieje>
22.03.2019
Od Rose Do Mivany „Opieka nad źrebakiem"
Spacerowałam wzdłuż jeziora Chirgis przyglądając się horyzontowi. Szłam dosyć powoli a, przynajmniej jak dla mnie wolno bo, jak to jest już w mojej naturze stępowałam dosyć szybko, może nawet z prędkością jak w kłusie. Zatrzymałam się i wbiłam wzrok w zachodzące słońce od którego niebo robiło się różowo-pomarańczowe. Wiatr plątał się w mojej grzywie. Przyjemnie było tak stać. W pewnej chwili skierowałam pysk w stronę innych koni. Reszta członków stada pasła się. Szczególnie moją uwagę przyciągneła jeleniowata klacz obserwująca karego źrebaczka ganiającego ptaki. Maluch wesoło brykał i galopował w stronę ptaków płosząc je przy tym. Spłoszone małe istoty odlatywały tylko kawałek po czym znowu wystraszone przez tego samego konia. Po dłużej chwili obserwacji źrebaka i klaczy pokłusowałam w stronę reszty koni. Podeszłam nieco bliżej wcześniejszego celu mojego wzroku, lecz nie na tyle żeby klacz mnie zauważyła. Skubałam trawę wraz z jeleniowatą przyglądając się małemu źrebakowi. W końcu klacz sama do mnie podeszła.
- Cześć jestem Mivana, a ty? - spytała. Ja automatycznie podniosłam łen żując jeszcze trawę.
- Witaj, ja jestem Rose. - odpowiedziałam próbując się uśmiechnąć jednak, mięśnie mojego pyska niezaspecjalnie się do tego rwały. Nastąpiła chwila ciszy. Klacz spojrzała na karego źrebaka który zauważył naszą rozmowę.
- Muszę wracać do opieki nad nim, to pa. - dodała kierując łeb w stronę malucha podchodzącego w naszą stronę.
- Pa. - odpowiedziałam sięgając po soczystą trawę.
<Mivana?>
- Cześć jestem Mivana, a ty? - spytała. Ja automatycznie podniosłam łen żując jeszcze trawę.
- Witaj, ja jestem Rose. - odpowiedziałam próbując się uśmiechnąć jednak, mięśnie mojego pyska niezaspecjalnie się do tego rwały. Nastąpiła chwila ciszy. Klacz spojrzała na karego źrebaka który zauważył naszą rozmowę.
- Muszę wracać do opieki nad nim, to pa. - dodała kierując łeb w stronę malucha podchodzącego w naszą stronę.
- Pa. - odpowiedziałam sięgając po soczystą trawę.
<Mivana?>
22.03.2019
Specter zachodzi w ciążę!
Klacz staje się brzemienną przez swego, jeżeli można tak to nazwać, nieoficjalnego partnera, Dantego - mimo że oboje sprawiają wrażenie osobowości, którym się do tego nie spieszy. Serdecznie gratulujemy!
No, to winszuję braciszku, w końcu zostaniesz pospolitym kochankiem *)XD
- Ojciec - Dante, książę, szeregowiec. Matka - Specter, szeregowiec.
- Ilość źrebiąt: 3
- Data zajścia w ciążę: 22.03.2019 r.
- Planowana data porodu: 29.03.2019 r.
22.03.2019
Od Specter do Dantego ,,Wielkie zmiany"
*Następnego dnia*
Obudziłam się przy boku Dantego. Przez całą noc nie zmieniliśmy pozycji, więc jęknęłam lekko czując przesuwające się zastałe kości. Na moją reakcję ogier otworzył jedno oko uśmiechając się lekko. Po chwili otworzył i drugie, a kilka sekund później znajdował się już przy mnie.
- I jak tam? - zapytał, a na jego pysku wciąż widniał niewielki uśmiech.
- Zależy, jak u ciebie. - zaśmiałam się lekko w czym ogier mi zawtórował.
- Wracamy? - wymuczał mi do ucha na co automatycznie przymknęłam oczy.
- A nie możemy jeszcze chwilę zostać? - zapytałam podkurczając lekko jedną nogę.
- Jeśli tak bardzo chcesz Specter... - odpowiedział po chwili po czym spojrzał na moje oczy, by po chwili zamknąć nasze chrapy w delikatnym pocałunku i powodując szybsze bicie mojego serca. „Czy to miłość?”- zapytałam się w myślach.
Po chwili ogier odsunął się ode mnie nieznacznie by po chwili uśmiechnąć się szeroko.
W rezultacie wracać zaczęliśmy późnym popołudniem. Dlaczego zaczęliśmy?
W pewnym momencie moje uszy zaczęły wyłapywać czyjeś rozmowy ze strony przeciwnej stadu. Zatrzymałam się na chwilę chcąc to sprawdzić
- To tylko chwila, zaraz znajdę Dantego - mruknęłam pod nosem i żwawym kłusem ruszyłam w stronę z której słyszałam rozmowy.
Pomiędzy drzewami stały trzy młode ogiery. Największy z nich był smukłym gniadoszem, a pozostała dwójka była jeleniowata.
- Ktoś tu jest. - odezwał się mniejszy jeleniowaty koń.
- Tak, w pobliżu jest stado koni. Lepiej to sprawdzić. - odparł jego starszy kolega. Gniadosz ruszył w moją stronę, na co odwróciłam się gwałtownie. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, iż nie mogłam się dalej ruszyć. Moja noga tkwiła pomiędzy kamieniem a drzewem. Próbowałam ją wyciągnąć, lecz moje wysiłki poszły na darmo.
Ogier zatrzymał się naprzeciwko mnie obserwując moje próby uwolnienia się z kpiną.
- Taka ładna klacz sama w takich okolicach? W takim razie pójdziesz z nami. - dodał i kopnął mocno w stare drzewo, które pod wpływem uderzenia odchyliło się uwalniając moją nogę. Chciałam się zerwać do ucieczki, lecz z dwiema poranionym i nogami było to niemożliwe.
- A ty gdzie się wybierasz? Głucha jesteś, że nie słyszałaś jak mówiłem, że idziesz z nami? - warknął zagradzając mi drogę. - Ring, Circle. Pomóżcie jej iść. Już wiem, co z nią zrobimy. - na sam ton jego głosu wzdrygnęłam się. Czy oni... Tylko nie to... Dante, gdzie jesteś? Jako iż wypowiedziałam to zdanie w głowie, oczywistym było, że mi nie odpowiedział.
Do ich "siedziby" dotarliśmy pod wieczór. Czekały tam jeszcze dwa kasztany, gniadosz i dwa srokacze z czego jedna to klacz mająca zbolałą minę. Łącznie było ich ośmioro.
- A to kto? - zapytał kasztan zmierzając w moją stronę. Był mniejszy ode mnie i zbudowany bardziej krępo, przez co żeby spojrzeć w jego oczy musiałam się zniżyć o około dziesięć centymetrów.
- Złapaliśmy ją dzisiaj, podsłuchiwała rozmowę - na te słowa parsknęłam oburzona - Więc zaprowadziliśmy ją do nas. - dokończył gniady ogier z którym zdążyłam się już poznać.
- Przegraliśmy - usłyszałam czyjś głos, a po chwili obok krępego kasztana pojawił się tarantowaty, niewielki ogier. Kasztanowaty warknął niewyraźnie coś pod nosem po czym uśmiechnął się przebiegle. Przekazał coś jednemu z koni po czym odszedł wraz z srokaczem, tarantowatym i gniadoszem który mnie tu zaciągnął. Zanim wrócili zostałam wraz z srokatą klaczą zaprowadzona do niewielkiej jaskini w której ledwie co się mieściłyśmy.
- Hm... Wiesz kim oni są? - zapytałam po chwili milczenia
- Najgorszym koszmarem, medykami nie znającymi się na tym i działającymi na własną rękę wraz z grupą w pobliżu i testującymi to poprzez losowanie grupy. Z tego co zrozumiałam przegrali losowanie i pewnie tobie dadzą następną miksturę. - odpowiedziała przyciszonym głosem. - Jedna z mikstur powodowała samoistne zajście w ciążę, mój syn to Ring, ja jestem Fairy, chociaż i tak się temu nie interesują i w rezultacie mówią na mnie Four. - dodała po chwili jeszcze ciszej
- Czemu Four? - zapytałam mrużąc oczy
- Jestem czwartą z klaczy na których testowali mikstury. - odpowiedziała zniżając pysk. Rozmowa ucichła, bo szczerze mówiąc nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Po niedługim czasie zapadłam w sen.
*Następnego Dnia*
Kiedy się obudziłam, nie było już Fairy. Wzdychając, wyciągnęłam łeb z jaskini. Pierwszym co zauważyłam było całe stadko ogierów, które poznać zdążyłam już poprzedniego dnia. Oczywiście od razu mnie zauważyli.
- Idealnie, akurat idą. - uśmiechnął się chytrze stojący najbliżej mnie kasztanowaty ogier.
Nie wiedziałam o kogo chodzi, jednak rzeczywiście po chwili ujrzałam trójkę ogierów. Zaczęli szeptać coś między sobą, niestety nie słyszałam o czym.
Po kilku minutach zwrócili się w moją stronę.
- Idziesz z nami. - powiedział srokaty ogier. Poszłam bez oporu, bo cóż mogłabym zrobić ja sama na tyle koni?
Doszliśmy do innej, podobnej nieco do tej w której nocowałam z Fairy, jaskini.
- Pijesz sama czy użyć siły? - spytał drwiąco jeden z obecnych rozglądając się po reszcie. Westchnęłam i wstrzymując oddech wypiłam ciecz z podstawionego mi... No właśnie, czego? Nie wiem jak mogłabym to nazwać.
- Zuch dziewczyna, a teraz wracaj. Niedługo powinniśmy przekonać się o efektach. - mruknął jeden z poznanych już wcześniej ogierów.
*Następnego dnia*
Kolejną noc wraz z Fairy spędziłam w jaskini. Od rana nic się nie zmieniło, więc zaczęłam się zastanawiać, czy efekt tej przeklętej mikstury nie przyjdzie później ze zdwojoną siłą. Fairy próbowała mnie pocieszać, choć sama nie mogła za bardzo pomóc. Zastanawiałam się, co u Dantego jak i u reszty stada.
Wraz z tym narodziła się myśl o ucieczce. Może by się udało? Jednak automatycznie spojrzałam na moją nogę, zanim będę chciała cokolwiek zrobić rana musi się dobrze zagoić, a przez ten czas zdobędę informacje o moim położeniu.
*Niespełna dwa tygodnie później*
Przez kolejne dni nic się nie działo, oprócz tego, że zaczęli tworzyć kolejną miksturę, przez co znikali na całe dni. Korzystając z okazji zwróciłam się do Fairy.
- Ucieknijmy. - szepnęłam. Klacz spojrzała na mnie niepewnie.
- Jak chcesz to zrobić? - spytała
- Normalnie, wyjść nawet teraz kiedy ich nie ma i uciec? - odpowiedziałam pytaniem.
- W sumie... Podobno pilnują, jednak jak wychodziłam z jaskini nigdy nie reagowali. - westchnęła.
- To co, spróbujemy? - spytałam wiedząc, że nie zostawiłabym tutaj Fairy. Ta odpowiedziała dopiero po kilku minutach ciszy.
- Spróbujemy. - mruknęła. Uniosłam gwałtownie łeb po czym wolnym krokiem, rozglądając się, wyszłam z jaskini. Kiedy stanęłam na końcu polanki poczekałam na Fairy która po chwili do mnie dołączyła.
- Coś za łatwo nam poszło, jednak żeby nie kusić losu zwiewajmy stąd jak najszybciej - mruknęłam do niej po czym puściłam się galopem w głąb lasu. Za mną słyszałam stukot kopyt Fairy.
Po około godzinie biegu postanowiłyśmy zrobić dłuższą przerwę. W tym miejscu miałyśmy się rozdzielić. Przeszłyśmy przez znajdującą się tam rzeczkę i spojrzałeś my na siebie że smutkiem w oczach.
- Żegnaj, Fairy. - westchnęłam do klaczki niezdolnej do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Żegnaj, Specter. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. - odparła po dłuższej chwili. Przytuliłyśmy się jeszcze po czym odbiegłyśmy w dwie inne strony.
Moje wnętrze wypełniło uczucie pustki jakkolwiek bezsensowne jest to zdanie. Westchnęłam obracając głowę w stronę, w którą pobiegła moją przyjaciółką. Choć nie spędziłyśmy razem dużo czasu to bardzo się z nią zżyłam.
Przez ten czas mikstura nie zrobiła niczego specjalnego, od jakiegoś czasu czułam się poprostu słabiej co mogło być wynikiem pobytu w tamtym miejscu. Po chwili zaczęłam myśleć o Dante. Ciekawe czy mnie szukał...
Rozmyślając tak natrafiłam na znajome tereny i tuż przed zachodem słońca ujrzałam znajomą mi sylwetkę konia.
- Dante! - krzyknęłam uradowana i przyśpieszyłam po chwili znajdując się już przy ogierze i wtulając w jego szyję. Ten zdziwiony początkowo zastygł jednak po chwili również się we mnie wtulił
- Nawet nie wiesz jak się martwiłem Specter... - wyszeptał z rozpaczą do mojego ucha.
- Przepraszam... - powiedziałam niewiele głośniej
- Za co? - zdziwił się - I w ogóle gdzie ty przez ten czas byłaś?- podniósł pysk.
- Opowiem ci później a teraz... Poczekasz trochę? - spytałam mając w planach natychmiastowe udanie się do medyka.
Dante skrzywił się nieco, jednak odsunął się po chwili.
- Będę tutaj czekał. - odparł z uśmiechem. Skinęłam głową i spoglądając na niego ostatni raz ruszyłam w stronę reszty stada.
Moje nagłe pojawienie się wywarło wielkie poruszenie. Zanim dotarłam do jakiegokolwiek medyka prócz mojego ojca, musiałam przywitać się z całą rodziną i częścią innych koni ze stada.
W końcu dotarłam do stojącej spokojnie Mint.
- Cześć Mint, mogłabyś mnie... Zbadać? - zapytałam - od jakiegoś czasu za dobrze się nie czuję, a podczas tego "porwania" przez które nie było mnie w stadzie mogło się coś stać, więc chciałam od razu do ciebie przyjść. - na moje słowa klaczka kiwnęła tylko głową i zaprowadziła mnie na ubocze.
W międzyczasie opowiedziałam jej praktycznie całą historię pobytu z ogierami.
- Przepraszam, że przerywam ale... Specter, jesteś w ciąży... - powiedziała. Kurde, kurde, kurde... - A do tego... To są trzy źrebięta - O jeszcze większe kurde...
- Um... Dzięki, Mint... - powiedziałam po chwili - M... Mogę już iść? - spytałam widząc, że zbliża się Dante najprawdopodobniej zaniepokojony moją długą nieobecnością. Klaczka skinęła głową na co odpowiedziałam jej uśmiechem i odbiegłam do Dantego.
- Długo cię nie było, martwiłem się. - powiedział po chwili kiedy znalazłam się przy nim.
- Jest sprawa Dante... - westchnęłam. Wolałam mieć to już z głowy. - Bo... Pamiętasz wieczór przed porwaniem? Ja... Ja jestem w ciąży... - wyjąkałam niepewnie. - A do tego... Z trzema źrebiętami... - dodałam uważnie obserwując jego reakcję.
<Dante? Moje najdłuższe opowiadanie ever, 1458 słów.>
Obudziłam się przy boku Dantego. Przez całą noc nie zmieniliśmy pozycji, więc jęknęłam lekko czując przesuwające się zastałe kości. Na moją reakcję ogier otworzył jedno oko uśmiechając się lekko. Po chwili otworzył i drugie, a kilka sekund później znajdował się już przy mnie.
- I jak tam? - zapytał, a na jego pysku wciąż widniał niewielki uśmiech.
- Zależy, jak u ciebie. - zaśmiałam się lekko w czym ogier mi zawtórował.
- Wracamy? - wymuczał mi do ucha na co automatycznie przymknęłam oczy.
- A nie możemy jeszcze chwilę zostać? - zapytałam podkurczając lekko jedną nogę.
- Jeśli tak bardzo chcesz Specter... - odpowiedział po chwili po czym spojrzał na moje oczy, by po chwili zamknąć nasze chrapy w delikatnym pocałunku i powodując szybsze bicie mojego serca. „Czy to miłość?”- zapytałam się w myślach.
Po chwili ogier odsunął się ode mnie nieznacznie by po chwili uśmiechnąć się szeroko.
W rezultacie wracać zaczęliśmy późnym popołudniem. Dlaczego zaczęliśmy?
W pewnym momencie moje uszy zaczęły wyłapywać czyjeś rozmowy ze strony przeciwnej stadu. Zatrzymałam się na chwilę chcąc to sprawdzić
- To tylko chwila, zaraz znajdę Dantego - mruknęłam pod nosem i żwawym kłusem ruszyłam w stronę z której słyszałam rozmowy.
Pomiędzy drzewami stały trzy młode ogiery. Największy z nich był smukłym gniadoszem, a pozostała dwójka była jeleniowata.
- Ktoś tu jest. - odezwał się mniejszy jeleniowaty koń.
- Tak, w pobliżu jest stado koni. Lepiej to sprawdzić. - odparł jego starszy kolega. Gniadosz ruszył w moją stronę, na co odwróciłam się gwałtownie. Ze zdziwieniem przyjęłam fakt, iż nie mogłam się dalej ruszyć. Moja noga tkwiła pomiędzy kamieniem a drzewem. Próbowałam ją wyciągnąć, lecz moje wysiłki poszły na darmo.
Ogier zatrzymał się naprzeciwko mnie obserwując moje próby uwolnienia się z kpiną.
- Taka ładna klacz sama w takich okolicach? W takim razie pójdziesz z nami. - dodał i kopnął mocno w stare drzewo, które pod wpływem uderzenia odchyliło się uwalniając moją nogę. Chciałam się zerwać do ucieczki, lecz z dwiema poranionym i nogami było to niemożliwe.
- A ty gdzie się wybierasz? Głucha jesteś, że nie słyszałaś jak mówiłem, że idziesz z nami? - warknął zagradzając mi drogę. - Ring, Circle. Pomóżcie jej iść. Już wiem, co z nią zrobimy. - na sam ton jego głosu wzdrygnęłam się. Czy oni... Tylko nie to... Dante, gdzie jesteś? Jako iż wypowiedziałam to zdanie w głowie, oczywistym było, że mi nie odpowiedział.
Do ich "siedziby" dotarliśmy pod wieczór. Czekały tam jeszcze dwa kasztany, gniadosz i dwa srokacze z czego jedna to klacz mająca zbolałą minę. Łącznie było ich ośmioro.
- A to kto? - zapytał kasztan zmierzając w moją stronę. Był mniejszy ode mnie i zbudowany bardziej krępo, przez co żeby spojrzeć w jego oczy musiałam się zniżyć o około dziesięć centymetrów.
- Złapaliśmy ją dzisiaj, podsłuchiwała rozmowę - na te słowa parsknęłam oburzona - Więc zaprowadziliśmy ją do nas. - dokończył gniady ogier z którym zdążyłam się już poznać.
- Przegraliśmy - usłyszałam czyjś głos, a po chwili obok krępego kasztana pojawił się tarantowaty, niewielki ogier. Kasztanowaty warknął niewyraźnie coś pod nosem po czym uśmiechnął się przebiegle. Przekazał coś jednemu z koni po czym odszedł wraz z srokaczem, tarantowatym i gniadoszem który mnie tu zaciągnął. Zanim wrócili zostałam wraz z srokatą klaczą zaprowadzona do niewielkiej jaskini w której ledwie co się mieściłyśmy.
- Hm... Wiesz kim oni są? - zapytałam po chwili milczenia
- Najgorszym koszmarem, medykami nie znającymi się na tym i działającymi na własną rękę wraz z grupą w pobliżu i testującymi to poprzez losowanie grupy. Z tego co zrozumiałam przegrali losowanie i pewnie tobie dadzą następną miksturę. - odpowiedziała przyciszonym głosem. - Jedna z mikstur powodowała samoistne zajście w ciążę, mój syn to Ring, ja jestem Fairy, chociaż i tak się temu nie interesują i w rezultacie mówią na mnie Four. - dodała po chwili jeszcze ciszej
- Czemu Four? - zapytałam mrużąc oczy
- Jestem czwartą z klaczy na których testowali mikstury. - odpowiedziała zniżając pysk. Rozmowa ucichła, bo szczerze mówiąc nie wiedziałam co mogłabym powiedzieć. Po niedługim czasie zapadłam w sen.
*Następnego Dnia*
Kiedy się obudziłam, nie było już Fairy. Wzdychając, wyciągnęłam łeb z jaskini. Pierwszym co zauważyłam było całe stadko ogierów, które poznać zdążyłam już poprzedniego dnia. Oczywiście od razu mnie zauważyli.
- Idealnie, akurat idą. - uśmiechnął się chytrze stojący najbliżej mnie kasztanowaty ogier.
Nie wiedziałam o kogo chodzi, jednak rzeczywiście po chwili ujrzałam trójkę ogierów. Zaczęli szeptać coś między sobą, niestety nie słyszałam o czym.
Po kilku minutach zwrócili się w moją stronę.
- Idziesz z nami. - powiedział srokaty ogier. Poszłam bez oporu, bo cóż mogłabym zrobić ja sama na tyle koni?
Doszliśmy do innej, podobnej nieco do tej w której nocowałam z Fairy, jaskini.
- Pijesz sama czy użyć siły? - spytał drwiąco jeden z obecnych rozglądając się po reszcie. Westchnęłam i wstrzymując oddech wypiłam ciecz z podstawionego mi... No właśnie, czego? Nie wiem jak mogłabym to nazwać.
- Zuch dziewczyna, a teraz wracaj. Niedługo powinniśmy przekonać się o efektach. - mruknął jeden z poznanych już wcześniej ogierów.
*Następnego dnia*
Kolejną noc wraz z Fairy spędziłam w jaskini. Od rana nic się nie zmieniło, więc zaczęłam się zastanawiać, czy efekt tej przeklętej mikstury nie przyjdzie później ze zdwojoną siłą. Fairy próbowała mnie pocieszać, choć sama nie mogła za bardzo pomóc. Zastanawiałam się, co u Dantego jak i u reszty stada.
Wraz z tym narodziła się myśl o ucieczce. Może by się udało? Jednak automatycznie spojrzałam na moją nogę, zanim będę chciała cokolwiek zrobić rana musi się dobrze zagoić, a przez ten czas zdobędę informacje o moim położeniu.
*Niespełna dwa tygodnie później*
Przez kolejne dni nic się nie działo, oprócz tego, że zaczęli tworzyć kolejną miksturę, przez co znikali na całe dni. Korzystając z okazji zwróciłam się do Fairy.
- Ucieknijmy. - szepnęłam. Klacz spojrzała na mnie niepewnie.
- Jak chcesz to zrobić? - spytała
- Normalnie, wyjść nawet teraz kiedy ich nie ma i uciec? - odpowiedziałam pytaniem.
- W sumie... Podobno pilnują, jednak jak wychodziłam z jaskini nigdy nie reagowali. - westchnęła.
- To co, spróbujemy? - spytałam wiedząc, że nie zostawiłabym tutaj Fairy. Ta odpowiedziała dopiero po kilku minutach ciszy.
- Spróbujemy. - mruknęła. Uniosłam gwałtownie łeb po czym wolnym krokiem, rozglądając się, wyszłam z jaskini. Kiedy stanęłam na końcu polanki poczekałam na Fairy która po chwili do mnie dołączyła.
- Coś za łatwo nam poszło, jednak żeby nie kusić losu zwiewajmy stąd jak najszybciej - mruknęłam do niej po czym puściłam się galopem w głąb lasu. Za mną słyszałam stukot kopyt Fairy.
Po około godzinie biegu postanowiłyśmy zrobić dłuższą przerwę. W tym miejscu miałyśmy się rozdzielić. Przeszłyśmy przez znajdującą się tam rzeczkę i spojrzałeś my na siebie że smutkiem w oczach.
- Żegnaj, Fairy. - westchnęłam do klaczki niezdolnej do wykonania jakiegokolwiek ruchu.
- Żegnaj, Specter. Może jeszcze kiedyś się zobaczymy. - odparła po dłuższej chwili. Przytuliłyśmy się jeszcze po czym odbiegłyśmy w dwie inne strony.
Moje wnętrze wypełniło uczucie pustki jakkolwiek bezsensowne jest to zdanie. Westchnęłam obracając głowę w stronę, w którą pobiegła moją przyjaciółką. Choć nie spędziłyśmy razem dużo czasu to bardzo się z nią zżyłam.
Przez ten czas mikstura nie zrobiła niczego specjalnego, od jakiegoś czasu czułam się poprostu słabiej co mogło być wynikiem pobytu w tamtym miejscu. Po chwili zaczęłam myśleć o Dante. Ciekawe czy mnie szukał...
Rozmyślając tak natrafiłam na znajome tereny i tuż przed zachodem słońca ujrzałam znajomą mi sylwetkę konia.
- Dante! - krzyknęłam uradowana i przyśpieszyłam po chwili znajdując się już przy ogierze i wtulając w jego szyję. Ten zdziwiony początkowo zastygł jednak po chwili również się we mnie wtulił
- Nawet nie wiesz jak się martwiłem Specter... - wyszeptał z rozpaczą do mojego ucha.
- Przepraszam... - powiedziałam niewiele głośniej
- Za co? - zdziwił się - I w ogóle gdzie ty przez ten czas byłaś?- podniósł pysk.
- Opowiem ci później a teraz... Poczekasz trochę? - spytałam mając w planach natychmiastowe udanie się do medyka.
Dante skrzywił się nieco, jednak odsunął się po chwili.
- Będę tutaj czekał. - odparł z uśmiechem. Skinęłam głową i spoglądając na niego ostatni raz ruszyłam w stronę reszty stada.
Moje nagłe pojawienie się wywarło wielkie poruszenie. Zanim dotarłam do jakiegokolwiek medyka prócz mojego ojca, musiałam przywitać się z całą rodziną i częścią innych koni ze stada.
W końcu dotarłam do stojącej spokojnie Mint.
- Cześć Mint, mogłabyś mnie... Zbadać? - zapytałam - od jakiegoś czasu za dobrze się nie czuję, a podczas tego "porwania" przez które nie było mnie w stadzie mogło się coś stać, więc chciałam od razu do ciebie przyjść. - na moje słowa klaczka kiwnęła tylko głową i zaprowadziła mnie na ubocze.
W międzyczasie opowiedziałam jej praktycznie całą historię pobytu z ogierami.
- Przepraszam, że przerywam ale... Specter, jesteś w ciąży... - powiedziała. Kurde, kurde, kurde... - A do tego... To są trzy źrebięta - O jeszcze większe kurde...
- Um... Dzięki, Mint... - powiedziałam po chwili - M... Mogę już iść? - spytałam widząc, że zbliża się Dante najprawdopodobniej zaniepokojony moją długą nieobecnością. Klaczka skinęła głową na co odpowiedziałam jej uśmiechem i odbiegłam do Dantego.
- Długo cię nie było, martwiłem się. - powiedział po chwili kiedy znalazłam się przy nim.
- Jest sprawa Dante... - westchnęłam. Wolałam mieć to już z głowy. - Bo... Pamiętasz wieczór przed porwaniem? Ja... Ja jestem w ciąży... - wyjąkałam niepewnie. - A do tego... Z trzema źrebiętami... - dodałam uważnie obserwując jego reakcję.
<Dante? Moje najdłuższe opowiadanie ever, 1458 słów.>
21.03.2019
Od Eriny do Arrowa „W poszukiwaniu przyjaźni”
Był wczesny poranek, obudziłam się i postanowiłam pójść na przejażdżkę, jak to zwykle bywa u mnie. Dookoła był śnieg, bo w końcu była zima. Doszłam do zamarzniętego jeziora, postanowiłam położyć na nim kopyto, bo wyglądał na bardzo trwały i mocny. Lecz gdy tylko postawiłam na nim kopyto, nagle odskoczyłam, bo lód zaczął pękać. Nagle zauważyłam, że po drugiej tafli lodu stał czarno-biały koń. Wyglądało na to, że jest w podobnym wieku co ja.
- Jak się nazywasz? Rzuciłam w jego stronę.
- Arrow i należę do tutejszego klanu
Odpowiedział, brzmiał męskim głosem, więc zapewne był to ogier.
- Tak się składa, że ja też.
- Może dlatego, że tu duży klan? A ty, od kiedy do niego należysz? Zapytał mnie Arrow.
- Właściwie to nie. A tak w ogóle jestem Erina. Odpowiedziałam mu i przedstawiłam się, bo wcześniej tego nie zrobiłam.
- Erina, ładne imię powiedział. Zdziwiło mnie to, bo nigdy w swoim życiu jeszcze nie słyszała podobnego komplementu na swój temat.
-A tak w ogóle to, co tutaj robisz? Zapytał, podchodząc do mnie.
- Sprawdzałam grubość lodu. No wiesz, na pierwszy rzut oka wydaje się niesamowicie trwały. Jednak jak postawiłam na nim swoje kopyto, od razu zaczął pękać- odpowiedziałam.
Postanowiłam przejść się z nim na łąkę, pokrytą śniegiem.
- Pójdziesz ze mną?-zapytałam z nadzieją.
- Tak- odpowiedział pewnie.
- Ile masz lat, bo wygląda na to, że mamy podobny wiek.
- Rok, a ty?
- Rok i pół- wyglądało na to, że nasze spostrzeżenia były zgodne z prawdą.
- A tak w ogóle, jak znalazłaś się w tym klanie? -rzucił do mnie Arrow lekkim tonem.
No cóż, musiałam zdobyć się na odwagę, żeby wyjawić mu prawdę.
- Ja urodziłam się w innym klanie. Mój ojciec umarł przed moim urodzeniem. Powiedziałam ze smutkiem.
Matka opuściła nas przed moim narodzeniem- kontynuowałam.
To znaczy nas, czyli mnie, moją starszą siostrę, która od śmierci ojca i odejściu matki całkowicie zamknęła się w sobie i do nikogo się nie odzywała. Jedynie babcia się mną opiekowała. W końcu postanowiłam się przenieść do tego klanu, od kiedy tu jestem, ciągle dręczą mnie wyrzuty sumienia za to, co zrobiłam- Wyjawiłam mu całą prawdę.
- Nie wiedziałem, że masz takie przeżycia- odpowiedział ze smutkiem.
Tak zaczęła się nasza nowa znajomość.
<Arrow?>
21.03.2019
Ogłoszenia parafialne - Ważne
Moi drodzy,
Ja, Łowca much, główny admin bloga, mam dla was wiadomość wielkiej wagi, której treść będzie aktualna przez najbliższe tygodnie, tzw. do około 16 kwietnia. Przeczytajcie ją uważnie, pragnę uniknąć wszelkich nieporozumień i fochów.
Moje życie prywatne osiąga coraz wyższy poziom komplikacji, a już niedługo, wraz z egzaminami, nadejdzie ich punkt kulminacyjny. Wybór nowej szkoły, wyjazdy, konkursy, osobiste cele - wszystko to, jak się domyślacie, pochłania mnóstwo czasu, a gdy się nagromadzi...Dlatego do połowy kwietnia nie będę w stanie poświęcić go Eternal Freedom zbyt wiele. Postaram się, by porządek wszystkich większych spraw, jak eventy czy Temtsel Dotood, został zachowany, jednak z codziennymi kwestiami (opowiadania, formularze, pytania itd.) zwracajcie się do 16 kwietnia do reszty ekipy, czyli graczy DODA, aisza oraz Najmi [HW].
Bardzo proszę o wyrozumiałość, zwłaszcza młodszych członków. Zdaję sobie sprawę, że ,,brak czasu" brzmi jak typowa wymówka na zwykłego lenia. Też tak kiedyś myślałam. Jak to mawiają, Polak mądry po szkodzie :D Pragnę dodać tylko, że nie oznacza to wcale zmniejszenia Waszej aktywności na EF! Twórzcie prawdziwą sztukę i bawcie się dobrze!
~Wasz Łowca Much
20.03.2019
Od Sarit do Shiregta „Prawdziwa strona życia”
-Nie jestem pewna- zrobiłam zmieszaną minę- Jeśli pogwałcili jeszcze trochę moją matkę...- po czym widząc jego lekko rozbawiony, a lekko zdezorientowany wyraz pyska, dodałam- Nic nie mówiłam.
-Skoro tak mówisz, to możemy tak uznać- odparł z lekko obojętnym tonem.
-Może... jakie tereny należą do was...czy może bardziej do nas? Nie chciałabym trafić na jakąś wściekłą alfę, która będzie w stanie się bić o to, że depczę trawę na jej terytorium- zapytałam z błyskiem w oku, co było u mnie w tej sytuacji oznaką zainteresowania klanem.
-Jest ich całkiem sporo i chyba nie zdołałbym ci ich pokazać jednego dnia — uśmiechnął się lekko.
-Czyżby waleczna przeszłość?-podniosłam uszy tak bardzo, że zaczęły mnie odrobinę boleć.
-Można tak powiedzieć... Innymi słowy- i tak, i nie- rzucił mi zagadkowe spojrzenie, a ja stwierdziłam, iż nie będę się dopytywać o dzieje klanu- w końcu liczy się tu i teraz, prawda? W duchu ucieszyło mnie, że odrobinę wyszedł z maski poważnego do bólu ogiera. Jeśli to w ogóle maska..., ale przecież w takim przypadku w ogóle nie miałby życia w stadzie. A może on go nie ma? Nie, to niedorzeczne. Hm... nasza rozmowa była trochę pierdoleniem o niczym, choć w sumie zresztą... była dość przyjemna. Naprawdę dawno nie czułam się taka rozluźniona w towarzystwie ogiera, a tym bardziej władcy. Może to tylko sprawa mojej przyszłości, a dokładniej tego, że wcześniej u mojego boku pojawiali się głównie sami dupkowie...
-Masz już jakąś wybrankę serca? Wyglądasz na interesujący kąsek dla klaczy. Wybacz, jeśli wolałbyś po prostu ominąć ten temat- zapytałam, po chwili odrobinę żałując swych słów.
-Wolałbym grzecznie odmówić odpowiedzi. Jednym słowem to skomplikowane...-na jego policzku przez paręnaście sekund był widoczny rumieniec.
-Wyglądasz na rozbitego tym wszystkim- postanowiłam jeszcze chwilę pozostać w tym temacie.
-Cóż... widać mój wygląd nie kłamie- rzekł spokojnie, intensywnie wpatrując się w podłoże pod jego kopytami.
-Zapewne na takie pytanie odpowiedziałabym to samo co ty- westchnęłam, po czym usłyszałam dziwny dźwięk za sobą...
-Prawdziwa strona życia- pomyślałam.
<Shiregt?>
19.03.2019
Od Dantego do Mint "W pogardzie mając tnące szpony mrozu"
Mint nagle rozpłakała się, a ja gorączkowo zastanawiałem się, jak postąpić w tej sytuacji. Rzadko widywałem się obecnie ze swoim bratem, ale wiedziałem, że klacz i on mają dość...bliskie stosunki. Ale teraz zupełnie nie wiedziałem, co mam o tym myśleć, a przede wszystkim, jak postąpić z Mint.
-Nie chcę mówić, że wszystko będzie dobrze, bo to zbyt zbyt głupie stwierdzenie. Ale myślę, że z czasem wszystko się ułoży. Co właściwie się stało?-spytałem.
-Właściwie to...właściwie to...nic. Po prostu nic. Muszę pobyć sama-powiedziała klacz, po czym, nie czekając na moją reakcję, zawróciła i oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku. Zapewne niektórzy pognaliby na moim miejscu za Mint, ale czułem, że ona naprawdę nie chce teraz mieć ze mną do czynienia, tym bardziej, że ja zupełnie nie nadawałem się na pocieszyciela. Po chwili namysłu zawróciłem w stronę klanu i udałem się tam wolnym krokiem. Wiatr przybrał na sile, ale niespecjalnie mnie to obeszło, przynajmniej na początku. Znalazłem coś do przekąszenia, a następnie pokręciłem się trochę po klanie. Niedługo później wiatr, przybierający na sile coraz bardziej, sprawił, że całe niebo zasnuły ciemne chmury i lunął deszcz. Członkowie klanu kryli się pod nielicznymi drzewami, które dopiero co rozwinęły liście. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Wtem spostrzegłem swojego brata, Shiregt'a. Razem z Mivaną kryli się pod jednym z drzew. Nie mam pojęcia co, ale coś mnie podkusiło i, nim zdążyłem pomyśleć, udałem się w ich kierunku. Przywitałem się z nimi, a oni, na dźwięk mojego głosu, przerwali rozmowę i popatrzyli zaskoczeni na mnie, a później na siebie. Sam nie wiedziałem, kto był bardziej zaskoczony moim zachowaniem, ja czy oni?
-Coś się stało?-spytał po chwili mój brat.
-A czy coś musi się stać, żebym nabrał chęci do porozmawiania z bratem?-zapytałem.
-W twoim przypadku tak-odparł Shiregt, ale zaraz potem spoważniał.-Pytam serio, czy coś się stało-dodał. Prychnąłem cicho.
-A ja serio mówię, że nie. Chciałem tylko porozmawiać-odparłem.
-O czym niby?-tym razem pytanie zadała Mivana.
-Sam nie wiem, może o tym, co się u was zmieniło? Niby należymy do tego samego klanu, Shiregt to nawet mój brat, a nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawialiśmy-powiedziałem. Na chwilę zapanowało między nami milczenie, które przerwał dopiero ogier.
-To fakt. Zatem może...-Shiregt nie zdołał dokończyć, bo wtedy zjawiła się Mindy i jeszcze jakiś ogier.
-Władco, wybacz, ale czy mogę zająć cię przez chwilę?-zapytała klacz.
-Jasne, a czy coś się stało?-po raz kolejny mój brat miał okazję zadać to pytanie.
-Sprawdziliśmy rzekę. Poziom wody niebezpiecznie się podniósł, w dodatku wciąż pada. Obawiamy się, że za niedługo woda może dotrzeć też tutaj, i to w sporych ilościach-wyjaśniła Mindy.
-Jesteście pewni?-zapytał ogier. Oboje niemal jednocześnie pokiwali głowami.-Dobrze, w takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak ze względów bezpieczeństwa opuścić ten teren. Musimy zawiadomić wszystkich członków-dodał Shiregt. Poprosił o pomoc wszystkich obecnych, w tym mnie, więc po chwili cała nasza piątka zajęła się zbieraniem w jedno miejsce wszystkich członków. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na to, iż deszcz cały czas przybierał na sile, a my musieliśmy działać jak najszybciej. W końcu jednak wszyscy znaleźli się w jednym miejscu, a przynajmniej na to wyglądało. Shiregt udał się, aby to sprawdzić, wrócił jednak niezadowolony po jakichś dziesięciu minutach.
-To co? Wyruszamy?-spytała Mivana.
-Nie możemy. Kogoś brakuje-odparł ogier.
-Kogo?-zdziwiła się klacz.-Kto w taką pogodę oddaliłby się od stada?-dodała.
-Nie ma Mint-powiedział Shiregt.
-Jeszcze nie wróciła?-zdziwiłem się. Oboje popatrzyli na mnie.
-Wiesz, gdzie poszła?-zainteresował się mój brat.
-Gdzie poszła to nie mam zielonego pojęcia, wiem tylko, gdzie ją ostatnio widziałem-odparłem.
-Dobrze więc, zaprowadzisz mnie tam i razem jej poszukamy-powiedział Shiregt.
-Co? Ale ty przecież musisz zostać tutaj! Jak to sobie wyobrażasz, że zostawisz cały klan, który będzie na ciebie czekał, bo ty pognasz jednej osobie na ratunek?-spytała zdenerwowana Mivana.
-Nie będziecie na nas czekać. Ruszycie stąd w stronę bezpiecznej kryjówki, a my odnajdziemy Mint i potem do was wrócimy-odparł Shiregt.
-To bez sensu. Nie możesz od tak zostawić klanu-powiedziała klacz.
-Shiregt, ona ma rację. Kto jak kto, ale ty jesteś władcą i powinieneś być ze swoimi poddanymi-wtrąciłem się.
-Powinienem też dbać o bezpieczeństwo każdego z nich-odparł ogier.-Ale obawiam się, że macie rację. Dobrze, weź ze sobą w takim razie... Fashagara i idźcie jej poszukać-dodał Shiregt, po czym wyjaśnił mi, dokąd w tym czasie uda się klan, abyśmy zarówno ja, jak i towarzyszący mi ogier (po którego posłano) wiedzieli, gdzie mamy się potem udać. Kilka minut później, w pogardzie mając tnące szpony mrozu i siekący deszcz, Fashagar i ja ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie ostatnio widziałem Mint. Zapłakaną Mint.
<Mint? Nie wiem jak ty, ale ja lubię Shreka i ostatnio go oglądałam, więc taki tytuł sam mi się nasunął pod koniec XD>
-Nie chcę mówić, że wszystko będzie dobrze, bo to zbyt zbyt głupie stwierdzenie. Ale myślę, że z czasem wszystko się ułoży. Co właściwie się stało?-spytałem.
-Właściwie to...właściwie to...nic. Po prostu nic. Muszę pobyć sama-powiedziała klacz, po czym, nie czekając na moją reakcję, zawróciła i oddaliła się w sobie tylko znanym kierunku. Zapewne niektórzy pognaliby na moim miejscu za Mint, ale czułem, że ona naprawdę nie chce teraz mieć ze mną do czynienia, tym bardziej, że ja zupełnie nie nadawałem się na pocieszyciela. Po chwili namysłu zawróciłem w stronę klanu i udałem się tam wolnym krokiem. Wiatr przybrał na sile, ale niespecjalnie mnie to obeszło, przynajmniej na początku. Znalazłem coś do przekąszenia, a następnie pokręciłem się trochę po klanie. Niedługo później wiatr, przybierający na sile coraz bardziej, sprawił, że całe niebo zasnuły ciemne chmury i lunął deszcz. Członkowie klanu kryli się pod nielicznymi drzewami, które dopiero co rozwinęły liście. Sytuacja nie wyglądała zbyt ciekawie. Wtem spostrzegłem swojego brata, Shiregt'a. Razem z Mivaną kryli się pod jednym z drzew. Nie mam pojęcia co, ale coś mnie podkusiło i, nim zdążyłem pomyśleć, udałem się w ich kierunku. Przywitałem się z nimi, a oni, na dźwięk mojego głosu, przerwali rozmowę i popatrzyli zaskoczeni na mnie, a później na siebie. Sam nie wiedziałem, kto był bardziej zaskoczony moim zachowaniem, ja czy oni?
-Coś się stało?-spytał po chwili mój brat.
-A czy coś musi się stać, żebym nabrał chęci do porozmawiania z bratem?-zapytałem.
-W twoim przypadku tak-odparł Shiregt, ale zaraz potem spoważniał.-Pytam serio, czy coś się stało-dodał. Prychnąłem cicho.
-A ja serio mówię, że nie. Chciałem tylko porozmawiać-odparłem.
-O czym niby?-tym razem pytanie zadała Mivana.
-Sam nie wiem, może o tym, co się u was zmieniło? Niby należymy do tego samego klanu, Shiregt to nawet mój brat, a nie pamiętam, kiedy ostatnio rozmawialiśmy-powiedziałem. Na chwilę zapanowało między nami milczenie, które przerwał dopiero ogier.
-To fakt. Zatem może...-Shiregt nie zdołał dokończyć, bo wtedy zjawiła się Mindy i jeszcze jakiś ogier.
-Władco, wybacz, ale czy mogę zająć cię przez chwilę?-zapytała klacz.
-Jasne, a czy coś się stało?-po raz kolejny mój brat miał okazję zadać to pytanie.
-Sprawdziliśmy rzekę. Poziom wody niebezpiecznie się podniósł, w dodatku wciąż pada. Obawiamy się, że za niedługo woda może dotrzeć też tutaj, i to w sporych ilościach-wyjaśniła Mindy.
-Jesteście pewni?-zapytał ogier. Oboje niemal jednocześnie pokiwali głowami.-Dobrze, w takim razie nie pozostaje nam nic innego, jak ze względów bezpieczeństwa opuścić ten teren. Musimy zawiadomić wszystkich członków-dodał Shiregt. Poprosił o pomoc wszystkich obecnych, w tym mnie, więc po chwili cała nasza piątka zajęła się zbieraniem w jedno miejsce wszystkich członków. Nie było to łatwe zadanie, zważywszy na to, iż deszcz cały czas przybierał na sile, a my musieliśmy działać jak najszybciej. W końcu jednak wszyscy znaleźli się w jednym miejscu, a przynajmniej na to wyglądało. Shiregt udał się, aby to sprawdzić, wrócił jednak niezadowolony po jakichś dziesięciu minutach.
-To co? Wyruszamy?-spytała Mivana.
-Nie możemy. Kogoś brakuje-odparł ogier.
-Kogo?-zdziwiła się klacz.-Kto w taką pogodę oddaliłby się od stada?-dodała.
-Nie ma Mint-powiedział Shiregt.
-Jeszcze nie wróciła?-zdziwiłem się. Oboje popatrzyli na mnie.
-Wiesz, gdzie poszła?-zainteresował się mój brat.
-Gdzie poszła to nie mam zielonego pojęcia, wiem tylko, gdzie ją ostatnio widziałem-odparłem.
-Dobrze więc, zaprowadzisz mnie tam i razem jej poszukamy-powiedział Shiregt.
-Co? Ale ty przecież musisz zostać tutaj! Jak to sobie wyobrażasz, że zostawisz cały klan, który będzie na ciebie czekał, bo ty pognasz jednej osobie na ratunek?-spytała zdenerwowana Mivana.
-Nie będziecie na nas czekać. Ruszycie stąd w stronę bezpiecznej kryjówki, a my odnajdziemy Mint i potem do was wrócimy-odparł Shiregt.
-To bez sensu. Nie możesz od tak zostawić klanu-powiedziała klacz.
-Shiregt, ona ma rację. Kto jak kto, ale ty jesteś władcą i powinieneś być ze swoimi poddanymi-wtrąciłem się.
-Powinienem też dbać o bezpieczeństwo każdego z nich-odparł ogier.-Ale obawiam się, że macie rację. Dobrze, weź ze sobą w takim razie... Fashagara i idźcie jej poszukać-dodał Shiregt, po czym wyjaśnił mi, dokąd w tym czasie uda się klan, abyśmy zarówno ja, jak i towarzyszący mi ogier (po którego posłano) wiedzieli, gdzie mamy się potem udać. Kilka minut później, w pogardzie mając tnące szpony mrozu i siekący deszcz, Fashagar i ja ruszyliśmy w stronę miejsca, gdzie ostatnio widziałem Mint. Zapłakaną Mint.
<Mint? Nie wiem jak ty, ale ja lubię Shreka i ostatnio go oglądałam, więc taki tytuł sam mi się nasunął pod koniec XD>
Subskrybuj:
Posty (Atom)