Polecane posty ---> Zmiany w składzie SZAPULUTU

5.07.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Góra problemów rośnie"

Z furią rzuciłam się w wir bitwy, poświęcając się całkowicie rozlewowi krwi, czynności wpędzającej mnie w niezwykle przyjemne uczucie, sprawiające, że mogłam na moment oderwać się od rzeczywistości i poczuć jak ptak szybujący w przestworzach za duchem walki. Nadziewałam kolejnych przeciwników na Sdarhes z coraz większą łatwością. Ich krew mieszała się z moją, ściekając mi po pysku, szyi i klatce piersiowej, znaczyła mokry, rubinowy szlak mojej zemsty na uzurpatorach; wspomnienia wróciły...Natknęłam się nawet na jakiegoś chyba cudem ściągniętego tu młodego reniferka. Bez wahania szybkim ruchem pozbawiłam go głowy, uśmiechając się z rozkoszą. Litość nie miała tu wstępu.
Pierwsza fala minęła, rozpoczęła się właściwa faza ,,pojedynku", w czym wrogowie byli już z góry skazani na porażkę. Renifery walczyły wprawdzie nadal z nadzieją, co dawało mi jeszcze więcej satysfakcji podczas torturowania ich ciał. Wreszcie walka zaczęła dobiegać końca. Miejsce naszego postoju otaczał teraz krąg złożony z trupów, parę znalazło się także w środku, gdzie schronili się młodsi członkowie stada. Niedobitki armii najwyraźniej zdezerterowały. Zwycięstwo. Tak. - kiedy rozkoszowałam się tą myślą, akurat potknęłam się o zwłoki i runęłam jak długa na ziemię. Podparłam się o wyciągnięte pomocne kopyto Khonkha, śmiejąc się z własnej niezdarności i zamyślenia.
— To koniec. - rzekł z ulgą mój partner. Przy okazji złożyłam na jego wargach szybki pocałunek. 
Wkrótce wszyscy bojownicy wrócili z pola bitwy. Nadszedł czas na opatrywanie ran. Obmyłam się tylko w pobliskim strumieniu. Gdy wróciłam, zaniepokoił mnie fakt, że nigdzie nie było widać Miriady. Trochę szczęścia uleciało ze mnie niczym powietrze z piany, lecz Shiregt zapewnił mnie, że może się po prostu kręcić gdzieś w pobliżu i nie trzeba jej przeszkadzać. 
Popołudnie mijało spokojnie przy akompaniamencie zaleceń medyków, bzyczenia pszczół i szmeru trawy pod kopytami. Tymczasem zauważyłam kolejną złowróżbną rzecz: objawy Eragona. Ogier wyraźnie słaniał się na nogach, kaszlał i prychał niemal nieustannie, trzymając się na uboczu i skubiąc niemrawo roślinność. Kiedy choroba zdążyła się u niego tak rozwinąć? Jednych dopada znienacka, drudzy konsekwentnie jej się opierają, a inni... - nie znałam się na medycynie, lecz na moje oko była to niełatwa do zwalczenia epidemia. To tylko pogorszyło mi humor. Koń stał dalej w tym samym miejscu, oparty o drzewo, obok niego przechodziło mnóstwo pobratymców, Valentia, niedawno jeszcze chora, rozmawiała z nim. W końcu coś we mnie pękło. Tak dalej być nie może. 
— Yatgaar? - Khonkh odezwał się, gdy ruszyłam pewnym krokiem w stronę ogiera. Eragon wpatrywał się we mnie trochę nieobecnym wzrokiem, kilkoro członków z klanu również zwróciło na to uwagę. Poprawiłam trzymany w pysku miecz. Oszczędź mu cierpień, Sdarhes. Zmrużyłam oczy, i zatopiłam ostrze w klatce piersiowej. Ofiara szybko wypuściła ostatni dech. Teraz całe stado wpatrywało się we mnie wstrząśnięte. Wyczyściłam nieco broń, po czym wróciłam do partnera. Gniadosz patrzył na mnie z tak wyraźnym wyrzutem i zaskoczeniem, że mógł zaraz przemienić te emocje w gniew.
— Kiedyś mordowałam dla przyjemności. Teraz morduję, by chronić. Co jeszcze mam, twoim zdaniem, zrobić?! - mruknęłam z irytacją.
<Khonkh? Przepraszam za to badziewie, ale trzeba było wreszcie odpisać, bo byś się nie doczekałaXD>

Brak komentarzy

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!

Szablon
Margaryna
-
Maślana Grafika