Kiedy Marabell powiedziała o miłości jej córki do mojego syna, uśmiechnąłem się lekko. Chciałem powiedzieć coś zabawnego czy niezobowiązującego o życiu miłosnym nastolatków. Wtedy jednak klacz dodała coś jeszcze.
-No i...zapewne niedługo umrę-powiedziała klacz. Spojrzałem na Marabell zszokowany. Przez chwilę nie mogłem nic zrobić ani powiedzieć. Liczyłem na to, że moja przyjaciółka zaraz powie, że to zwykły żart, ale to nie było w jej stylu. Poza tym milczenie między nami się przedłużało, co było dostatecznym dowodem na to, że Marabell mówi prawdę.
-Ale...jak to?-zapytałem. Tylko te słowa zdołały mi przejść przez gardło, choć sam nie wiedziałem, jakim cudem.
-Jestem zarażona-powiedziała klacz.
-Przecież odkryto już lekarstwo!-zawołałem, nie rozumiejąc, czemu Mara miałaby umrzeć. W odpowiedzi klacz pokręciła jedynie z rezygnacją głową.
-To już nie dla mnie-powiedziała jedynie, a ja zrozumiałem, że nie powinienem już więcej o tym mówić. Zaraz też pomyślałem o naszej przyjaźni, o jej początkach i o tym, jak wiele czasu ostatnio straciliśmy. Straciłem córkę,* a teraz stracę przyjaciółkę. Aby był to koniec moich strat. Jeśli już ktoś miałby odejść, powinienem być to ja, bo nie zniosę utraty kolejnej bliskiej osoby-pomyślałem. Nie załamałem się jednak, gdyż wiedziałem, że skoro Marabell pogodziła się ze swoim losem, to ja tym bardziej powinienem ją wesprzeć, a nie się rozklejać.
-Każdego z nas życie stale doświadcza jakimiś przykrymi przeżycia-powiedziałem. Zaraz jednak zdałem sobie sprawę, że słowo "przeżycie" niezbyt dobrze wypadało w kontekście rozmawiania między innymi o czyjejś śmierci.
-Na szczęście jednak przykre przeżycia przeplatane są szczęśliwymi chwilami-Marabell dokończyła moją myśl, uśmiechając się przy tym.
-To też prawda-odparłem, siląc się na uśmiech.
-A teraz przepraszam cię, ale muszę się oddalić. Idę do medyka-powiedziała klacz.
-Jasne, a czy będziesz miała może potem czas, abyśmy się spotkali?-zapytałem.
-Myślę, że tak, wizyta u Hadvegara nie powinna potrwać długo-odparła Marabell. Pożegnaliśmy się więc i każde z nas oddaliło się w swoją stronę. Nadal nie mogłem w to uwierzyć. Stale przypominało mi się nasze pierwsze spotkanie i wszystkie nasze wspólne przeżycia. Dlaczego Marabell musiała odejść? Dlaczego ona? Dlaczego teraz? Na świecie na pewno jest mnóstwo koni, które zasługują na najgorszą śmierć, ale one nie mają umrzeć. Umrzeć ma Marabell. Los to jakiś śmieszek z nienormalnym poczuciem humoru. A jego ulubionym żartem jest dawanie szczęścia, a następnie zsyłanie na kogoś serii nieszczęść od razu-pomyślałem. Znalazłem trochę nadającej się do zjedzenia trawy. Zacząłem jeść głównie nie dlatego, że byłem głodny, ale po prostu pragnąłem czymś zająć myśli. Starałem się za wszelką cenę nie myśleć za wiele ani o chorobie Marabell, ani o porwaniu Miriady. Nagle zauważyłem swoją przyjaciółkę, idącą prawdopodobnie od medyka. Zaraz też podszedłem do niej. Jednocześnie bardzo chciałem dowiedzieć się jak najwięcej o jej stanie zdrowia, ale nie chciałem też zadawać bolesnych pytań.
-Dokąd idziesz?-zapytałem. Klacz wzruszyła ramionami.
-Donikąd i wszędzie-odparła z uśmiechem.
-W takim razie czy będziesz miała coś przeciwko, jeśli pójdę tam z tobą? Nie pamiętam nawet, kiedy ostatnio mieliśmy okazję gdzieś się razem przejść-powiedziałem, ponownie siląc się w jej towarzystwie na uśmiech.
<Marabell? Khonkh przeżywa załamanie>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!