— Aha. - odparłam tylko grzecznościowo, nie próbując już nawet wykrzesać odrobiny życia i chęci na kontynuowanie rozmowy. Zapadło teraz milczenie, przerywane tylko odgłosami innych części natury, na przykład zapracowanych zbieraniem zapasów na zimę wiewiórek i odlatujących ptaków, w tle. Cardinano zaczął grzebać kopytem w ziemi, oglądając się za siebie.
— Radziłbym ci wrócić już do stada. Zapada zmrok. - oznajmił pewnie, po czym rzucając mi ostatnie szybkie, przyjazne spojrzenie, zawrócił i wkrótce zniknął wśród gąszczy. Pokiwałam powoli głową. Po jego odejściu świadomość samotnego przebywania tu doskwierała mi jeszcze bardziej. Jeżeli zakosztujesz lepszego owocu, gorszy odrzucisz w kąt. - stwierdziłam, choć nie pasowało to idealnie do sytuacji. Wrzuciłam ostatnia roślinę do torby i wróciłam prędko kłusem do reszty klanu. Przed dołączeniem do rodziny zostawiłam jedynie cały pakunek u nóg jednego z medyków, Hadvegara. Chyba uśmiechnął się; obraz widziany kątem oka był zazwyczaj nieostry.
Moi bracia spali już głęboko. Musieli mieć naprawdę ciężki dzień, skoro padli o tej porze. - pomyślałam ze śmiechem. Za to rodzice wciąż rozmawiali o czymś, ale głosem spokojnym, choć nieco zatroskanym. Minęłam ich bez słowa, po czym stanęłam w wygodnym miejscu i odciążyłam kończyny. Przez dłuższy czas starałam się udawać tylko sen, ale w ostateczności musiał mnie dopaść naprawdę.
~Wcześnie rano~
Otworzyłam szeroko oczy z odchylonymi do tyłu uszami. Uspokoiłam wolno oddech. Koszmar się skończył. Słońce ledwo wychylało się za horyzont, lecz postanowiłam nie zasypiać ponownie, a przeciwnie - przejść się trochę, rozprostować kości. Manewrowałam między drzewami mając wciąż stado na widoku. Wtem usłyszałam szelest z tyłu. Odwróciłam błyskawicznie głowę. Za mną w pewnej odległości podążał Cardinano. A może tam stał od zawsze...? Nieważne. W każdym razie w ukrywaniu swojej obecności nie było najlepszy.
<Cardinano? Takie...nie wiem co.>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!