Spojrzałem na nią z jeszcze większym smutkiem, bowiem ona naprawdę potrzebowała pomocy, ale starała się grać twardą. Po co? Zna mnie przecież i wie, że jej we wszystkim pomogę i zrozumiem. Przykro mi było z tego powodu, że ona woli mnie w takiej sytuacji odtrącić. Kim ja dla niej jestem? Nie przyjacielem? Może rzeczywiście za dużo oczekiwałem i odbierałem wszystko nie tak jak powinienem. Możliwe... ale nie zostawię jej tak, nawet jeśli ona mojej pomocy tutaj nie chce. Nie zostawię. Jestem medykiem, to moje zajęcie... pomagać. Czasami wbrew i na siłę, ale pomoc to moje powołanie.
– Nie Ganerdene. To nie jest twój problem, tylko nasz... – powiedziałem, można powiedzieć, że dość surowo. Tak jak typowy rodzic, kiedy daje szlaban źrebięciu. Tak... poważnie, bez najmniejszej nutki żartu.
Klacz spojrzała na mnie, a w jej oczach było coś, co natychmiast kazało mi ją przytulić. Coś musiała przeżyć, o czymś myśleć... a to nie było na pewno przyjemne. Nie wiem co to było, ale ta wściekłość nie jest nieuzasadniona. Klacze czasami tak mają, że z wściekłości płaczą, a ja wolałbym uniknąć jej łez. Oczywiście nie dałbym sobie kopyta uciąć, bo nie byłem pewny czy ona jest rzeczywiście normalnie wściekła czy po prostu wściekła na siebie, zagubiona i bezsilna.
– Przepraszam. Nie złość się na mnie moja droga... Jestem tu by ci pomóc i zawsze będę. – wyszeptałem jej do ucha, jak jeszcze była lekko sparaliżowana tą sytuacją.
<Ganerdene?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!