Stałam w miejscu i patrzyłam się na odbiegającego małżonka, prosząc gwiazdy o pomyślność tej misji. Chciałam, aby Mivana się odnalazła i zrozumiała, że nic nie może zrobić.
'Taka jest kolej rzeczy, a że akurat wypadło na mnie, eh... Trzeba z tym żyć' - trochę niedopasowanie odniesienie w stosunku do śmierci.
Już miałam pobiec za Mikadem z nadzieją, że odnajdę obydwoje po drodze, kiedy poczułam straszny ból brzucha, pod wpływem którego zgięłam się w pół. Chciałam iść do lekarza, jednak nie byłam w stanie postawić kroku. Na moje szczęście Hadvegar przechodził obok i podbiegł do mnie prawie natychmiast.
- Co się dzieje? - zapytał.
- Brzuch mnie boli. Tak strasznie boli - ukłucia wyciskały łzy z moich oczu.
- Zaczekaj - odbiegł w kierunku, z którego przyszedł, by po dłuższej chwili wrócić z czymś w pysku.
- Zjedz to. Powinno pomóc.
Przeżułam zielsko. Smakowało dość dziwnie, jednak nie obchodziło mnie to zbytnio - chciałam wyzwolić się od bólu jak najszybciej. Lek nie zaczął działać od razu, jednak, pod dłuższym czekaniu na efekty, drażniące uczucie zaczęło powoli znikać.
- Dzięki - szepnęłam, niezdolna wydobyć z siebie głośniejszego dźwięku.
- Nie chwal dnia, przed zachodem słońca. Lepiej chodź ze mną, będę cię miał na oku - stwierdził bezlitośnie ogier.
- A Mikado i Mivana?
- Przecież nie wybieramy się daleko. Znajdą cię - uśmiechnął się uspokajająco.
Tak więc cały mój dzień miał składać się z chodzenia za medykiem, bólu i strachu o rodzinę. Nie podobał mi się taki pomysł, jednak usłużnie szłam za Hadvegarem.
< Mikado? >
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!