Kiedy przebudziłem się w nocy, od razu dostrzegłem, że u mojego boku nie było Valentii. Zacząłem się rozglądać, próbując ją gdzieś wypatrzeć. Ruszyłem, aby jej poszukać. Wtem dostrzegłem ją, kiedy sama omal na mnie nie wpadła.
-Nic ci nie jest? Gdzie byłaś?-spytałem.
-Nad strumykiem. Widziałam ludzi, zbliżają się do Klanu-odparła moja partnerka, dość mocno wystraszona. Nic dziwnego, po zobaczeniu Williama każdy bałby się tego, co te stworzenia zwane ludźmi mogą zrobić nam, koniom.
-Trzeba więc wszystkich obudzić i ostrzec-powiedziałem. Klacz pokiwała na to przytakująco głową. Podzieliliśmy się i każde z nas poszło w swoją stronę, aby jak najszybciej wszystkich wybudzić. Musieliśmy czym prędzej uciekać. Kiedy już wszyscy zostali obudzeni, Khonkh posłał na zwiad Doriana. Ogier wrócił po około dwudziestu minutach i potwierdził, że w stronę Klanu zmierzają ludzie. Nie było czasu na sprawdzanie ich zamiarów, toteż nasz władca zarządził jak najszybsze opuszczenie tych terenów. Na szczęście nie mieliśmy w stadzie żadnych osłabionych osobników, toteż mogliśmy utrzymywać stosunkowo szybkie tempo marszu, czasami przechodzącego w bieg. Wędrowanie nocą nigdy nie było niczym przyjemnym, a już zwłaszcza, kiedy jesteś do tego zmuszony przez grupę ludzi o nieznanych zamiarach. W stadzie panowała śmiertelna cisza, gdyż wszyscy byli albo zmęczenia, albo przerażeni.
-A co z Khairtai i Vayolą?-zapytała Valentia, zatrzymując się nagle.
-Wszystko dobrze, widziałem je w przodzie-odparłem. Moja partnerka uspokoiła się i ruszyliśmy dalej.
-Tak sobie myślałem...-zacząłem.
-O czym?-spytała Valentia.
-Skoro one są już tak duże, to czy my jesteśmy starzy?-spytałem, uśmiechając się do swojej ukochanej.
-Stary to ty jesteś, na pewno nie ja!-odparła, a na jej pysku także zagościł uśmiech. Po chwili ruszyła energicznym krokiem do przodu, wyprzedzając mnie.-A tu masz na to dowód!-dodała. Roześmiałem się i zbliżyłem do niej.
-Ale jedno muszę ci jeszcze powiedzieć-powiedziałem.
-Co znowu?-zapytała klacz, nadal się uśmiechając.
-Minęło już tyle lat...a choćby miało minąć jeszcze raz tyle, i jeszcze, i jeszcze, i choćbyśmy mieli żyć nawet wiecznie, nigdy nie zmieni się to, co do ciebie czuję-wyjawiłem, przytulając się do niej.
-Kirk...ja ciebie też kocham...-odparła Valentia, odwzajemniając mój gest.-...staruchu-dokończyła z uśmiechem.
-Obrażę się!-zawołałem, śmiejąc się.
-Oj, nie bądź taki-moja partnerka również się zaśmiała. Wtem coś mi się przypomniało.
-A co z Williamem? Nie widziałem go nigdzie-powiedziałem, po czym zacząłem się rozglądać dookoła, aby dostrzec znajomą sylwetkę.
<Vaentia?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!