Spojrzałem na Ganerdene z ogromnym zdziwieniem, bowiem takiej reakcji się nie spodziewałem. Co gorsze, nie zrozumiałem ani słowa z tego co mówiła. Rozumiem, że można się wzruszyć i płakać ze szczęścia, ale to raczej nie wyjaśnia aż takiego bełkotu. A może ona po prostu tak ma? Hmm, lepiej żebym w to nie wnikał za bardzo w tym momencie. Porozmawiam z nią najwyżej kiedy indziej, bo nie wydaje mi się, żeby zachowywała się normalnie.
– A tobie jak minął dzień? – zapytałem, żeby nie wyjść na jakiegoś chama, tym bardziej, że jej słowa w ogóle do mnie nie docierały, o ile jakieś tam były. Chciałem się też upewnić, czy to wszystko jest spowodowane tylko przeze mnie.
Klacz popatrzyła na mnie przez chwilę, a ja na nią, oczekując odpowiedzi. Minęła dłuższa chwilka, nim moje słowa do niej dotarły. A jak już dotarły, to wybuchła. Normalnie wybuchła śmiechem i zaczęła krzyczeć, że wszystko jest piękne.
Nie, to nie jest moja Ganerdene, nie ta, którą znałem. Chwyciłem ją zębami za grzywę i pociągnąłem za sobą, a ona grzecznie szła, cichutko chichocząc coś pod nosem. Zaprowadziłem ją do miejsca, gdzie trzymaliśmy zioła i kazałem się położyć. Płakała i śmiała się jednocześnie, turlając się po ziemi. Nie pozostało mi nic innego jak poczęstować ją rośliną wywołującą wymioty, a następnie odtrutką, jednak nie byłem pewny co ona mogła zażyć, o ile coś wzięła. Nic innego nie przychodziło mi do głowy.
– Zjedz to, proszę. – podałem jej zioło.
<Ganerdene?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!