— Jasne, czemu nie. - odparłam z uśmiechem na propozycję klaczki. Czułam pod skórą, że znalazłam swoistą ,,bratnią duszę" i polubiłam ją, a jeszcze bardziej radosnym przypuszczeniem był fakt, że Khairtai to odwzajemnia. Akurat moja towarzyszka zamyśliła się na chwilę, po czym spytała:
— Masz jakieś konkretne propozycje? - pokręciłam przecząco głową, więc ruszyła energicznym stępem przed siebie; w ostatnim momencie skręciła, by nie uderzyć w stojący na wprost gruby pień drzewa.
— W takim razie w drogę! - rzekła, jakby nic się nie stało. W jednej chwili podziwiałam ten entuzjazm i optymizm, napędzające do działania, w niektórych jednak bywały one irytujące. Cóż, każdy ma swoje wady i zalety. Równowaga musi zostać w naturze zachowana - zawsze. Było to jedno z jej niezachwianych praw. Gdy ktoś próbował je złamać, nie miało to działanie dobrych skutków.
Kiedy zrównałam się z Khairtai kłusem, zwolniłam do stępa i pozwoliłam sobie na spokojną obserwację przyrody. Wkrótce wywiązała się między nami ciekawa rozmowa i przestałam zwracać uwagę na otoczenie. Pewnie dlatego zorientowałyśmy się, że zanosi się na niezłą ulewę, gdy pierwsze krople, jedna większa od drugiej, uderzyły w nasze pyski i grzbiety. Nie minęło dużo czasu, kiedy rozpętała się prawdziwa burza - na dodatek w zapadającym zmroku. Pognałyśmy galopem z powrotem do klanu. Dotarłyśmy całe i zdrowe, choć przemoczone do ostatniego suchego włoska.
— To chyba właśnie nasze szczęście... - skomentowałam całą sytuację. Klaczka parsknęła śmiechem.
<Khairtai? Cuś nie cuś>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!