Tak jak myślałam. Nic nie zrozumiał. Nie usiłowałam mu też niczego wyjaśnić. Czekałam tylko na następne słowa, o ile mu się będzie chciało po tym wszystkim ze mną gadać. Raczej ucieknie gdzie pieprz rośnie. Ku mojemu zdziwieniu jednak tego nie zrobił, ale spytał się o najnormalniejszą rzecz na świecie. Zbiło mnie to trochę z pantałyku, którego właściwie wtedy nie miałam i dopadły mnie wątpliwości kto tu teraz jest pod wpływem. No bo jak to - ogier napotyka nafaszerowaną klacz i gawędzi z nią jakby nigdy nic? Stałam więc zdezorientowana naprzeciwko niego. Krótko potem wzięłam się w garść i postanowiłam mu grzecznie odpowiedzieć. Tak jak należy. Naćpana czy nie, ale dobre maniery to podstawa.
Jego reakcja była jeszcze silniejsza niż poprzednia i widać było, że sobie coś w tym łbie postanowił. No...byłoby to dziwne gdyby nic nie zauważył. Byłam wtedy naprawdę wybuchowa. Z tego szczęścia prawie mu się rzuciłam na szyję. Przecież uratował mi dzień!
Had spojrzał na mnie surowo, ale jakoś troskliwie, wziął pociągnął mnie za grzywę, dosyć bezceremonialnie, i zaprowadził do ich tamtej groty medycznej. Mimo euforii zauważyłam, że coś się kroi i początkowo jak ogier zaproponował mi następne zioło, nie chciałam go przyjąć. On dał mi jednak czas na przemyślenie sytuacji, dzięki czemu, po gorączkowym rozmyślaniu, wzięłam roślinę do ust i zaczęłam żuć. Okropny smak. Tak okropny, że prawie wyplułam cierpką zieleninę na podłogę. Prawie. Bo chciałam być dobrym pacjentem. Przełknęłam ją w końcu i okazało się, że bardzo i to bardzo zanosi mi się na wymioty. Było mi tak niesamowicie niedobrze, że myślałam, że razem z używką w moim brzuchu, oddam również żołądek. I płuca. I wątrobę.
Na szczęście ta makabryczna scena, która wytworzyła się w mojej wyobraźni nie doszła do skutku. Jednak strasznie mnie to wszystko zmęczyło. Ból głowy się wzmógł. Jedyny plus tej całej operacji to to, że po paru minutach widziałam już normalnie i stan euforii się skończył. Ostała się tylko zmęczona Ganerdene z poczuciem winy. IHadvegar patrzący z dezaprobatą na bałagan na podłodze a zaraz potem na mnie.
- Ganerdene, co ty wzięłaś? - spytał się z niedowierzaniem. Zapewne myślał, że taka miła klacz jak ja może tylko oddawać się nudnym zajęciom takim jak niańczenie źrebiąt. Niespodzianka.
Westchnęłam lekko i zgarbiłam się przez ogarniający mnie wstyd. Ból pulsował mi w czaszce i nie za bardzo chcial dopuścić do mózgu klarownych i zwykłych myśli. Jednakże musiałam w końcu coś mu odpowiedzieć. I to zrobiłam. Nieudolnie.
- Nic. Znaczy się... przypadkowo. To znaczy... nie za bardzo. Bo umyślnie. Ale niechcący. Ale.. - Zakręciło mi się w głowie. Pomyślałam nawet, że ta odtrutka więcej krzywdy narobiła niż narkotyk. Bzdury. Otrząsłam się i duchowo obserwowałam jak z mojej głowy wylatuje ta dziwna, otępiająca mgiełka. Mogłam mu w końcu normalnie odpowiedzieć.
- Hadvegar. Najmocniej cię przepraszam. - Powiedziałam rzeczowo i jak najbardziej poważnie, patrząc na niego intensywnie.
Zamilkłam. Oj, neny, neny. Jak mam niby się usprawiedliwiać? Przecież to chore. Sama jestem temu winna! A jeszcze, ja, głupia narkomanka, go przepraszam!
Mimo tych narastającyh wyrzutów sumienia, dalej nie wypowiedziałam słowa ani ćwierci. Czekałam tylko na jego reakcję.
<Had?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!