Strony

31.05.2018

Od Dantego do Shiregt'a (Mivany) "Mały krok dla konia"

-To co takiego mam zrobić?-zapytałem.
-Sam wymyśl coś, żeby mi zaimponować-odparł Shiregt.
-Skoro to ty jesteś naszym "szefem" to powinieneś mieć jakiś pomysł. Ale skoro nie masz, to ja coś wymyślę-odparłem, rozglądając się po otoczeniu. Mój wzrok zatrzymał się na mocno pochylonym drzewie, stojącym kilka metrów od nas.
-Wespnę się na to drzewo-powiedziałem, wskazując roślinę.
-Chyba żartujesz, konie nie wchodzą na drzewa-odparła Miriada, przewracając oczyma.
-Nie? No to ja będę pierwszym, który to zmieni-odparłem pewnym siebie tonem.
-A dokąd wejdziesz?-wtrąciła się Mivana.
-A dokąd mam wejść?-spytałem, spoglądając na Shiregt'a.
-Wystarczy do pierwszej gałęzi. Ale jak nie chcesz, to nie musisz-odpowiedział mój brat nieco już mniej pewnym tonem. Czegoś takiego się pewnie nie spodziewał. Ja jednak miałem już w głowie ułożony plan. Nim ktokolwiek zdążył cokolwiek dodać, zacząłem biec. Włożyłem w to wszystkie swoje siły, dzięki czemu szybko się rozpędziłem. Drzewo było dość mocno pochylone, gdyż rosło samotnie i narażone było na działanie wiatru. Dzięki rozwiniętej szybkości i przechyleniu rośliny udało mi się po prostu na nią wbiec i zaczepić kopytem o jakąś małą gałązkę wystającą około półtora metra nad ziemią. Spróbowałem zaprzeć się tylnymi kończynami o pień drzewa, ale średnio mi to wyszło. W ten sposób w połowie stałem, a w połowie zwisałem, co musiało wyglądać bardzo dziwnie. Mimo to byłem uradowany, bo oznaczało to, że podołałem wyzwaniu.
-Wow, nieźle!-usłyszałem głos brata.
-Całkiem ci wyszło-dodała Mivana.
-Super!-dodała Miriada. Cała trójka podbiegła pod drzewo.
-Nic nadzwyczajnego. To mały krok dla konia, ale wielki dla całego gatunku!-odparłem, będąc ucieszony faktem, iż zostałem obdarzony tak wielkim podziwem. Jak na razie starałem się nie myśleć o tym, jak stamtąd zejdę, choć nie miałem na to żadnego pomysłu. Nie wybiegałem myślami w przyszłość aż tak daleko.
-Tylko jak wrócisz z powrotem na ziemię?-spytała Mivana. W tej samej chwili gałąź złamała się, a ja poleciałem w dół, prawie zabijając tę klaczkę. Ona jednak szybko odskoczyła i zamiast na niej, wylądowałem po prostu na ziemi. Syknąłem z bólu, ale postanowiłem nie dać po sobie znać, jak bardzo boli mnie tylna noga, na której skupiła się chyba cała siła towarzysząca uderzeniu o ziemię z tej wysokości.
-Prawie mnie zabiłeś!-zawołała Mivana.
-Może następnym razem mi się uda-odparłem z uśmiechem, starając się wstać. Reszta, słysząc naszą krótką wymianę zdań, zaśmiała się lekko.
-Nic ci nie jest?-spytał po chwili Shiregt.
-Nie-odparłem. Jak na razie jest dobrze. Mam nadzieję, że z chodzeniem też nie będzie problemu-pomyślałem.
-A mnie nie zapytasz, czy nic mi nie jest?-wtrąciła się Mivana.
-Przecież na pierwszy rzut oka widać, że nic ci się nie stało-odparła Miriada. Klaczka rzuciła mojej siostrze zdenerwowane spojrzenie.
<Mivana? Jak coś to nie musisz już odpisywać Dantemu, tylko Shi>

Od Vayoli do Mint "Ratunek"

Biegliśmy ile sił. To znaczy ja biegam ile sił, a reszta bez większego wysiłku podążała za mną. Nikt jednak mnie nie pospieszał, wiedząc, że daję z siebie wszystko. Kiedy dobiegliśmy do miejsca, gdzie rozstałam się z Shiregt'em.
-Tutaj się rozeszliśmy. Ja pobiegłam po pomoc, a Shiregt za niedźwiedziem-powiedziałam, wskazując miejsce, dokąd odszedł zwierz. Wszyscy niemal od razu się tam skierowali.
-Zaraz, ty nie powinnaś dalej z nami iść. Wróć może lepiej do klanu-powiedział nagle Khonkh, zatrzymując się. Nawet nie chciałam o tym słyszeć, więc w odpowiedzi pokręciłam przecząco głową. Przywódca jednak zdawał się nie widzieć mojej reakcji.
-Kto z nią zostanie?-zapytał.
-Nie ma na to czasu, musimy odnaleźć Shi...ich. Musimy ich odnaleźć-powiedziała Yatgaar i ruszyła najszybciej jak mogła przed siebie. Khonkh i U'schia tylko spojrzeli po sobie i zaraz do niej dołączyli, zostawiając mnie. Nie miałam szans dotrzymać im kroku, ale i tak postanowiłam pobiec za nimi najszybciej jak mogłam. W końcu zgubiłam ich nawet z pola widzenia, ale spróbowałam zaufać swojemu instynktowi. Po jakimś czasie udało mi dotrzeć na miejsce. Moim oczom ukazała się scena, gdzie dwójka dorosłych koni stała po jednej stronie, a po drugiej wściekły niedźwiedź, gotowy w każdej chwili do ataku. Czuć było, że lada chwila rozpocznie się tutaj krwawa walka. Zdziwiło mnie i zaniepokoiło, że nie ma z nimi Yatgaar. Nie widziałam też jednak Shiregt'a, dlatego pomyślałam, że klacz albo poszła go szukać, albo go odnalazła i zabrała najpewniej do klanu. Czemu nie zaatakują pierwsi? Jeśli nie pozwoli się przeciwnikowi wykonać jego ruchu, wtedy będzie się miało przewagę-pomyślałam. Zaraz potem dotarło do mnie, że najprawdopodobniej żadne z nich nigdy nie mierzyło się z niedźwiedziem. Co najwyżej z wilkiem, ale one są o wiele mniejsze, przez co jeśli nie jest ich zbyt dużo, można je pokonać. Khonkh i U'schia nie mieli po prostu planu. Postanowiłam więc wkroczyć do akcji. Zaczęłam się intensywnie rozglądać, szukając Mint. Przez długi czas nigdzie nie mogłam jej wypatrzyć, ale w końcu ujrzałam kształt leżący kilka metrów za niedźwiedziem. Skorzystałam z tego, że nikt mnie jeszcze nie zauważył i zaczęłam skradać się do tamtego miejsca, omijając szykujących się do walki. Na moje szczęście rosło tam dużo zarośli. Poruszałam się jednak bardzo wolno, bo nie chciałam robić niepotrzebnego hałasu. Kiedy dotarłam na miejsce, okazało się, że Mint jest nieprzytomna. Czym prędzej zaczęłam próbować ją wybudzić. Delikatnie nią potrząsałam i mówiłam na tyle głośno, na ile mogłam sobie pozwolić. W końcu klaczka otworzyła oczy i zamrugała.
-Mint, choć, musimy stąd jak najszybciej uciekać-powiedziałam.-Nic ci nie jest? Pomóc ci wstać?-dodałam po chwili, bo klaczka zdawała się nie do końca rozumieć, co się dzieje.
<Mint? Oto nasz ratunek XD>

Od Shiregt'a do Sirocco ,,Zaproszenie dla Sirocco"

Gdy w czasie spaceru zauważyłem całkiem nową, źrebięcą sylwetkę o karym umaszczeniu przemknęło mi przez głowę, czy coś mi się przypadkiem nie przywidziało. Nasza grupa w stosunku do reszty stada powiększała się błyskawicznie, co raz znajdując kolejne błąkające się dusze. Byliśmy dla siebie jakby drugą rodziną. Dzięki temu, rzecz jasna, zawsze mieliśmy więcej nauki, zabawy i pomysłów w zapasie. Ciekawe, jak dorośli są w stanie tyle zrobić w jednym czasie...
Na imię miała ładnie - Sirocco. Postanowiłem wpierw zapoznać ją z resztą źrebiąt, z dwóch powodów: większość potrzebowała odpoczynku po porannych harcach, a poza tym wolałem mieć już tę sprawę z głowy, niż wyjaśniać wszystko w trakcie. Wpierw natknęliśmy się na moje rodzeństwo, a w niedługim czasie udało się przedstawić klaczce całą ekipę. Ponad jej połowa należała także do frakcji. 
Postanowiłem zaprowadzić towarzyszkę na najbliższe, niewielkie wzgórze. Sam miałem jeszcze w pamięci, jak wiele trudu sprawiało mi wdrapywanie się na większe pagórki, a wolałem jej nie przemęczyć - w końcu nie wiadomo, czy nie ma jakichś dolegliwości. Za nami podążyło towarzystwo składające się z córek Kirka, Mint, mego rodzeństwa i oczywiście naszej dwójki. Gdy dotarliśmy już na szczyt, przez długą chwilę odpoczywaliśmy, podziwiając widoki i mniejsze z tej perspektywy konie z klanu. Następnie rozpoczęła się spontaniczna zabawa w ganianego, przeplatana czasem jakimiś zgadywankami. 
Wreszcie po udanej rozrywce położyłem się w trawie, podwijając kończyny pod siebie. Sirocco poszła w moje ślady, po czym zapatrzyła się na połacie stepu. Wtem przypomniałem sobie o planach.
— Sirocco. Mam sprawę. - rzekłem, odwracając łeb w jej stronę.
— Jaką? - spytała z zaciekawieniem.
— Miałabyś ochotę dołączyć do frakcji ,,Wiatrów prerii"? - uśmiechnąłem się.
<Sirocco? No, przyznam, że w wątku posunęliśmy się o...milimetryXD>

30.05.2018

Od Sirocco do Shiregt'a ,,Nowo poznani"

Spacerowałam w okolicach stada nie zwracając uwagi na wszystko wokół. Kiedy minęłam kolejną kępę drzew, zobaczyłam cień przemykający obok. Zatrzymałam się i spojrzałam podejrzliwie w tamtą stronę. Nie musiałam długo czekać, bo po chwili podbiegł do mnie starszy o kilka miesięcy ogier.
- Cześć. Jesteś tutaj nowa? Jestem Shiregt - przedstawił się
- Tak, jestem nowa. Nazywam się Sirocco - odpowiedziałam. - Śledziłeś mnie? - dodałam po chwili-
- Nie... Spotkałem cię przypadkowo. - odpowiedział.
- Skoro się spotkaliśmy, to co będziemy robili? I tak nudził mi się już chodzenie samej - zapytałam. Shiregt chyba nie miał zbyt wiele pomysłów, jednak w pewnym momencie coś mu chyba przyszło do głowy
- Znasz inne źrebaki z klanu? - zapytał
- Tylko ciebie - odpowiedziałam.
- To chodź! - powiedział i zaczął biec. Odrazu ruszyłam za nim i szybko się z nim zrównałam potrząsając grzywą,żeby wyciągnąć ją z oczu. Dotarliśmy do reszty stada a spośród innych wybiegły dwa konie w wieku mojego towarzysza.
- Jestem Miriada. A ty jak się nazywasz? - zapytała klaczka
- Jestem Sirocco. - odpowiedziałam
- A ja jestem Dante. Sądzę, że Shiregta już poznałaś - powiedział drugi ogier
- Skoro wy już się znaleźliście pomóżcie nam teraz szukać reszty. Najpierw poszukajmy Mint - powiedział Shiregt obracając się e moją stronę
- Ktoś mnie szukał? - gniada klaczka wynużyła się spomiędzy innych
- Cześć., Mint. Właśnie mieliśmy po ciebie pójść. Wiesz gdzie Mivana, Khairtai albo Vayola? - zapytał ogier.
- Mivana chyba poszła do strumienia a Khairtai i Vayola były gdzieś przy reszcie. A ty jesteś nowa, prawda? Jak już pewnie zauważyłaś jestem Mint- zapytała
- Sirocco - odpowiedziałam.
- W takim razie witaj, Sirocco! - powiedziała.
Po kilkunastu minutach znaleźliśmy resztę. Klaczki rzeczywiście były tam gdzie mówiła Mint. Najpierw spotkaliśmy Mivanę.
- O, widzę, że ktoś do nas dołączył? - zapytała patrząc na mnie
- Jestem Sirocco. Córka Forever i Hadvegara. Dziwnym trafem wpadłam na Shiregta i wplątałam się w całe to towarzystwo - powiedziałam nie przestając biec.
- Masz mi to za złe? - usłyszałam z boku.
- Wręcz przeciwnie. Cieszę się - odpowiedziałam. Po chwili wróciliśmy do innych koni i znaleźliśmy Vayolę i Khairtai. Po krótkim przedstawieniu się ruszyliśmy na jakąś górę do której poprowadził nas Shiregt. Robiliśmy różne rzeczy jednak zdecydowanie przeważała zabawa w ganianego. Vayola i Khairtai musiały wracać a Mint ruszyła z nimi. Dante bardzo chciał pokazać coś Miriadzie i zostaliśmy tylko z Mivaną, która i tak chciała już wracać do Vayoli, Khairtai i Mint. Mivaną odeszła a ja zostałam tam sama z Shiregtem. Wtedy on powiedział
- Sirocco. Mam sprawę - usłyszałam
- Jaką? - zapytałam
<Shiregt? Jaka to sprawa?>

Od Shiregt'a do Khairtai ,,Jasne jak słońce"

Na pytanie Khairtai rozpromieniłem się wnet, mile zaskoczony taką popularnością mej frakcji i przychylnym nastawieniu do niej, choć zapewne żadne źrebię nie przepuściłoby okazji do dołączenia do jakiegoś tajnego stowarzyszenia.
— Jasne jak słońce. - odparłem z entuzjazmem, podczas gdy w mojej głowie kłębiła się masa składająca się z ewentualnych pseudonimów dla klaczki - Oficjalnie więc uznaję się członkiem ,,Wiatrów prerii". Wiej wzdłuż i wszerz, w siebie wierz! - moja towarzyszka parsknęła na to śmiechem, a w jej oczach zatańczyły radosne iskierki. Najprościej pewnie byłoby, gdyby taki stan trwał zawsze, lecz zdecydowanie lepiej, gdy dobro mogło się przeplatać ze złem, radość ze smutkiem, cierpienie z ekstazą. Dopiero wtedy potrafimy się tym w pełni cieszyć. Ktoś naprawdę świetnie urządził ten świat.
— Hmm... - mruknąłem pod nosem, przypatrując się Khairtai - Co powiesz na pseudonim łososia? - wspomnienie o tej rybie z opowieści mamy skojarzyło mi się z jej osobą.
— Chyba pasuje. - odrzekła - Co teraz? - dodała, machając ogonem na lewo i prawo. Również zadrżałem, by odpędzić pewną natrętną muchę. Nadchodzące dłuższe, cieplejsze i pełne zieleni dni lata miały jedną wadę - owady.
— A teraz... - powiedziałem najpierw cicho - poszukamy burunduków! - krzyknąłem do reszty grupy. Ruszyłem raźnym krokiem na czele, podczas gdy reszta źrebiąt podążała za mną. Najlepsze miejsce na takie ,,polowanie" blisko stada znajdowało się przy lesie, na pograniczu dwóch stref: ciemnej głuszy i odsłoniętego terenu. Zawsze fajnie będzie poobserwować życie tych małych zwierzątek, a może ostatecznie z którymś się dogadać?
<Khairtai? Twoja kolej na akcję :)>

Od Khairtai do Shiregt'a ,,Normalny dzień + Prośba do ,,Wiatrów prerii"

Obudzona rankiem, wstałam żwawo, jednak nie wesoło, zapowiadał się kolejny nudny i bezowocny dzień. Wybrałam się na śniadanie, rodzice pilnowali mnie i Vayolę wzrokiem, a obie stałyśmy znudzone. Na horyzoncie pojawił się Shiregt, od razu wrócił mi humor, o zobaczeniu mojego przyjaciela.
-Cześć, Shiregt! –zawołałam do przybysza, który podszedł do mnie i mojej siostry.
-Cześć Khairtai, cześć Vayola –odparł na to ogierek, uśmiechając się. Zebrała się też reszta źrebaków. Popatrzyłam na mamę i tatę, którzy lekko kiwnęli głową. Mint, Mivana, Mindy, Miriada, Dante, Mika stali za Shiregt’em.
-Ej, dziewczyny, możecie się bawić? –zapytała Mindy, która stała na przodzie. Rodzice widocznie wyrazili zgodę więc odparłam.
-Jasne! A w co? –zapytałam źrebaki, zaciekawiona.
-Może poodkrywamy sobie? –wtrąciła Mika, zadowolona z takiego pomysłu, po chwili jednak zmarkotniałam.
-A co jeżeli znowu będzie taka akcja jak wtedy? –powiedziałam lekko zasmucona.
-Pokręcimy się w okolicy koni, nic nam się nie stanie –powiedziała Mivana. Wszyscy kiwnęliśmy głowami i ruszyliśmy przed siebie, rozmawialiśmy sobie i śmialiśmy. Nie szaleliśmy za bardzo, żeby znów nie wpakować się w kłopoty. Od niedawnego czasu słyszałam o nowo założonej frakcji, przez Shiregt’a, a od pewnego czasu korciło mnie dołączenie do niej. Kiedy reszta źrebaków lekko się rozproszyła, podeszłam do niego.
-Shiregt, mam takie pytanie.. –zaczęłam nie pewnie, patrząc w trawę.
-Tak, jakie? –odparł przyszły władca, a ja podniosłam głowę.
-Wiesz, słyszałam, że założyłeś frakcję.. mogłabym dołączyć? –zapytałam ogierka, bardzo ciekawa jego odpowiedzi.
<Shiregt? Coś takiego…>

Od Yatgaar do Khonkha ,,To dopiero początek..."

Wzięłam głębszy wdech, spoglądając prosto w oczy mojego partnera.
— Jeżeli zabraliśmy ze sobą zarazę... - powiodłam wzrokiem po całym klanie rozsianym na miejscu postoju, spokojnym, niczego nie spodziewającym się stadzie, końmi, które stanowiły jedność - ta wartość była dla wielu z nas najważniejsza. Wciąż był zagrożona z różnych stron, a tym razem trafił jej się paskudny przeciwnik. - ...to jest to dopiero początek. - zakończyłam cicho poważnym tonem i zajęłam się odganianiem ogonem natrętnych owadów.
— Chodzi ci o Lexus? - spytał gniadosz. Wiatr zawiał lekko, przynosząc ze sobą nikły zapach deszczu. Nikt nie był jednak w stanie przewidzieć, czy chce ogłosić taką pogodę światu, czy tylko sobie żartuje.
— Między innymi. - odparłam, czekając teraz na ruch ogiera. 
— Zdaję sobie sprawę, że musimy brać pod uwagę najgorszą ewentualność, ale zawsze istnieją lepsze możliwości. Co chyba nie oznacza, że możemy to zlekceważyć. - rzekł z opanowaniem - Na razie wolałbym nie niepokoić reszty klanu. Co proponujesz? - dodał, wychylając łeb, by sprawdzić, co dzieje się z dziećmi, do których stałam tyłem. 
— Na chwilę obecną najlepszym rozwiązaniem jest czas. Jutro czy za dwa dni okaże się, co naprawdę się tu wyrabia. Lecz myślę, że trzeba jakoś oddzielić podejrzanych od innych koni. - odpowiedziałam, wstrząsając grzywą.
— Racja. Nazajutrz ruszamy dalej. - oznajmił Khonkh, na pożegnanie muskając wargami mój ganasz. 
~Ranek następnego dnia~
Lexus otrzymała zadanie specjalne - pilnować Vayoli i Khairtai, które rzekomo wolały pobawić się na tyłach stada. Co jakiś czas mogłam się obejrzeć - klacz nie wyglądała najlepiej, przynajmniej źrebięta przez większość czasu ganiały się beztrosko pod jej okiem. Lecz nawet im zdarzało się odkaszlnąć raz czy dwa.
Wędrówka, prowadzona na przemian kłusem, na przemian stępem, odbyła się znacznie bardziej spokojnie niż poprzedniego dnia. Całą rodziną udaliśmy się starym zwyczajem na ubocze, by móc obserwować cały teren. Wtedy doszedł mnie ponownie ten zapowiadający grozę dźwięk, a pochodził od Shiregta. Kiedy zauważył moje spojrzenie, natychmiast się powstrzymał. Spojrzałam na partnera.
<Khonkh? Przycisnęła epidemia do ścianyXD>

Od Miriady do Khairtai ,,Przypadek dla przyszłego medyka"

— Och... - westchnęłam, rozglądając się dookoła, jak gdyby miało to sprawić, że w pewnym momencie końskie sylwetki zamajaczą na widnokręgu. Ponownie przeniosłam wzrok na rośliny, sprawiające teraz wrażenie szyderczego uśmiechu. Mogłyśmy tylko domyślać się kierunku wędrówki; step nie aikuzz*, długi i szeroki, bez wyraźnych dolin i ścieżek.
— Ech...masz jakiś pomysł? - spytała klaczka z nadzieją.
— Bardzo bym chciała. - odparłam, myśląc nad naszą sytuacją intensywnie, ale to zajęcie przerwał mi czyjś nagły atak kaszlu.
— Khairtai?! - odwróciłam się w jej stronę, mogłam jednakże tylko przyglądać się. Nie znałam się i wolałam nie zrobić jej większej krzywdy. Wreszcie, ku mej uldze, przestała.
— Już dobrze... - uśmiechnęła się jakby nigdy nic, natychmiast poważniejąc. Obserwowałam ją uważnie jeszcze przez chwilę.
— Może pójdziemy po śladach? - zaproponowała siwka.
— To dobry pomysł. - odparłam z entuzjazmem. - Tylko czy w ogóle jakieś są...
Przez kilkadziesiąt kroków wypatrywałyśmy jakichkolwiek wyraźniejszych wskazówek, lecz nic nie udało nam się znaleźć. Nasza frustracja i poczucie bezradności rosły, biorąc górę nad zdrowym rozsądkiem. Dlaczego nie zauważyłam ich odejścia? Teraz tkwimy tu obie. - pomyślałam. Zrobiło mi się trochę lepiej, ale to niczego nie zmieniało. Postanowiłam zająć umysł czym innym.
— Od jak dawna...to masz? - spytałam cicho.
— O co ci dokładnie chodzi?
— Ten kaszel, osłabienie. - wyjaśniłam.
— Od początku wędrówki, ale uprzedzam, że to nic poważnego. - odrzekła Khairtai, oglądając swoje kopyta.
— Jesteś tego pewna? - zaczynały się we mnie rodzić jakieś podświadome wątpliwości co do tego. Był to ledwie pierwszy dzień ,,przeprowadzki", a o ile mi było wiadomo, choroby postępują.
— Owszem. - w tym momencie kątem oka uchwyciłam jakiś ruch. Odskoczyłam na bok**, prawie że przewracając moją towarzyszkę. Marabell pędziła w naszą stronę, po czym zatrzymała się tuż przed nami.
— Jesteście, całe szczęście. Musimy dogonić klan. Ruchy! - rzekła szybko z nutą entuzjazmu. No tak...przecież nasz dom by nas nie zostawił. - ruszyłyśmy za naszą chwilową przewodniczką.
<Khairtai? Takie pół na pół...>

*Czarna Winorośl; aikuzz (czyt. ækusz), oznacza góry.
**Koń najpierw ucieka, a później patrzy, przed czym. Nie należy więc brać tego za oznakę tchórzliwości charakteru, a tchórzliwość wrodzoną.

29.05.2018

Od Bush Brave'a do Yatgaar "Baranek na rzeź"


— Teraz możesz się poczuć jak prawdziwy, oporny jeniec. - uśmiechnęła się Yatgaar. - Dostanie ci się nawet za wytrwałość przywilej rozpatrzenia ewentualnych pozytywów. Gratulacje. - zakończyła monolog, a reszta koni zaczęła prowadzić mnie ku klanowi. Zdałem sobie sprawę, że teraz muszę przyjąć zupełnie inną strategię. Inaczej trzeba było się zachowywać w rozmowie z Yatgaar przy ograniczonej publiczności, a inaczej przed całym klanem. Uśmiechnąłem się więc delikatnie i cierpiętniczo, nie przesadzając jednak w żadną że stron. To miało wyglądać tak, jakbym to nie ja był winny, lecz oni, władca i jego przydupasy. Starałem się być pokorny, jak niewinny baranek prowadzony na rzeź, ale na tyle, aby nie dać satysfakcji Yatgaar. Szedłem posłusznie nie dając po sobie poznać beztroski, obojętności i satysfakcji, które rozsadzały mi głowę i urządzały sobie w niej balangę. Podczas mojej wędrówki widziałem jak człowiek na znak obojętności i ignorancji ogląda swoje małe kopyta na końcach przednich nóg*. Gdyby anatomia mi na to pozwoliła, bez wątpienia uczyniłbym taki gest. Okazało się, że klan stacjonował kilka kilometrów od zwłok źrebaków, więc już po chwili zaczął on majaczyć gdzieś na horyzoncie. Znudzony brakiem emocji i śmierci, ziewnąłem przeciągle. Zastanawiałem się jak przyjmie mnie klan. Nie tyle mnie, co moje przybycie jako jeńca. Szczerze mówiąc miałem to głęboko w dupie, ale zawsze przyda się studiowanie psychiki możliwych ofiar.
<Yatgaar? Zabwa dopiero się zaczyna XD>
*paznokcie

Od Yatgaar do Bush Brave'a ,,Wielki przywilej"

Rzuciłam Khonkhowi krótkie, znaczące spojrzenie, by powiadomić go o moim ruchu. Częściowo w ten sposób unikaliśmy wchodzenia sobie w słowo, nie marnując zbytnio czasu.
— Idź po kogoś. - szepnęłam Hasminie, wspomagając się mimiką pyska i mową ciała. Klacz po chwili kiwnęła głową z poważną miną, po czym oddaliła się galopem, zarzucając grzywą. Teraz należało czymś zająć delikwenta i uśpić nieco jego czujność. Był uwięziony, lecz znając go przez czas trwania frakcji z łatwością domyśli się z jednego naszego ruchu i nie zawaha się przed niczym, by wydostać się z pułapki, w którą sam się wpędził. Zwłaszcza, gdy humorem przypominał rozkapryszone źrebię.
— Masz jakiś pomysł? - spytałam na głos partnera, który uśmiechał się teraz lekko na myśl o dalszym rozwoju tej sytuacji. Z miłą chęcią także wbiłabym broń w ciało. Najlepiej w pierś albo pysk. - na tę myśl i ja się rozpogodziłam. Przy takim dalszym toku zdarzeń ta rozkosz nadejdzie szybko. Gniadosz podszedł powoli do martwych źrebaków i trącił truchła kopytem. Mogłam sobie tylko wyobrażać, z jakim obrzydzeniem się to wiązało. Martwota to siedlisko choroby.
— Wypadałoby gdzieś je ulokować. - odparł obojętnym tonem Khonkh, po czym wrócił do mnie. Zaczęliśmy rozmawiać ściszonymi głosami, byleby wypełnić ciszę szmerem rozmowy i radować się obecnością partnera. W pewnym momencie zauważyliśmy nadchodzącą odsiecz. Kiwnęłam porozumiewawczo łbem, po czym ruszyłam szybkim kłusem prosto na odpoczywającego kuca. Zerwał się, rzecz jasna, dość szybko, z zamiarem zrobienia pożytku ze swej broni, lecz zdołałam się odsunąć i odkręcić tarbagana ogonem, napierając na niego gwałtownie z boku. Przez dobrą chwilę siłowaliśmy się, jednak ostatecznie moja kondycja wzięła górę. Tymczasem arab przygniótł lekko jego szyję przednimi kopytami, utrudniając mu oddychanie.
A mimo to ogier ponownie zerwał się w przypływie sił z desperacji, dysząc, i sam spróbował szarży. Naprzeciw pięciu przeciwników nie miał szans. Skończył z liną Hasminy wokół szyi oraz dwójką strażników po bokach.
— Teraz możesz się poczuć jak prawdziwy, oporny jeniec. - uśmiechnęłam się. - Dostanie ci się nawet za wytrwałość przywilej rozpatrzenia ewentualnych pozytywów. Gratulacje. - zakończyłam monolog, a reszta koni zaczęła prowadzić delikwenta ku klanowi.
<Bush Brave? Koniec żartów *)>

28.05.2018

Od Vayoli do Shiregt'a "Prośba do Wiatrów Prerii"

-Może pójdziemy poszukać innych źrebiąt do zabawy?-zapytałam swoją siostrę, kiedy wracałyśmy ze spaceru z naszymi rodzicami. Khairtai przez chwilę nie odpowiadała, jakby nie słyszała mojego pytania.
-Jestem trochę zmęczona. Chyba pójdę się przespać-odpowiedziała.- Ale ty się nie krępuj, idź sama, jeśli chcesz!-dodała po chwili z uśmiechem moja siostra. Ona więc wróciła z rodzicami, a ja po chwili zastanowienia ruszyłam szukać kogoś do zabawy. Niemal zawsze wszędzie chodziłyśmy razem, ale w takiej sytuacji poszłam poszukać towarzyszy sama. Brakowało mi jej towarzystwa, ale przecież nie mogłam jej zmusić, żeby ze mną poszła. Zostałabym z Khairtai, ale co miałabym robić, kiedy ona by spała? Po chwili usłyszałam wesołe głosy i skierowałam się do miejsca, z którego dochodziły. Tak jak myślałam, były tam prawie wszystkie źrebięta z klanu. Od razu postanowiłem do nich podejść, bo wyglądali, jakby świetnie się bawili.
-...pomysł z tą frakcją-usłyszałam część zdania, którą wypowiadała Mint. Bardzo mnie to zaciekawiło.
-Jaka frakcja? O co chodzi?-zapytałam. W tej samej chwili wszyscy zebrani spojrzeli na mnie. Byli tam Shiregt, Dante, Miriada oraz Mint.
-Założyłem frakcję. Nazywa się "Wiatry prerii"-powiedział Shiregt.
-To super! A co to właściwie jest i o co w tym chodzi?-spytałam, nie kryjąc swojego entuzjazmu.
-To takie jakby stowarzyszenie. I zajmujemy się wszystkim! Chcemy poznać, jak działa świat i zmienić jak najlepiej bieg wydarzeń. Naszym zadaniem jest zrobić wszystko, co w naszej mocy, aby rozwiązać wszelkie zagadki i aby każdy mógł liczyć na wsparcie innych- powiedział nie bez dumy Shiregt. To brzmi super. Poza tym przynależność do takiej frakcji może w przyszłości jakoś zaowocować-pomyślałam, jak tylko ogierek wytłumaczył mi, o co chodzi z tym jego pomysłem.
-To brzmi naprawdę świetnie! A czy ja mogłabym dołączyć do tej twojej frakcji?-spytałam, licząc na odpowiedź twierdzącą.
-Hmm, to zależy-odparł Shiregt.
-Od czego?-spytałam natychmiast.
-Musiałbym przekonać się, czy nadajesz się na członka "Wiatrów prerii"-odparł ogierek.
-A co miałabym zrobić?-zapytałam. Byłam gotowa na wszystko, aby dołączyć do tej frakcji.
<Shiregt?>

Nowy starszy szeregowy - Specter!


Running white horseŹródło: Zdjęcie główne
Motto: „Kiedy nie znajdujesz już odpowiedzi na swoje pytanie, to znak, że nadszedł czas by posunąć się o krok do przodu”
Imię: Stojąca przed wami klaczka to... Zjawa, Widmo. Dokładniej Specter. Nazywana czasem Spectre, Spectrik lub Spectri.
Tytuł: Brak
Płeć: Klacz
Ranga/i: Otóż to. Długo nie mogła się zdecydować, ale wybrała  starszego szeregowca.
Głos: Julie Bergan 
Relacje: W tym momencie najważniejszą osobą w jej życiu jest chyba Dante któremu zawdzięcza naprawdę wiele i jest z nim mocno związana.
Drugą jest chyba jej ukochana matka Forever, lojalna członkini klanu. Zawsze ją kochała i kocha do teraz, mimo tego, że już dorosła i zajęła się własnym życiem.
Nie można nie wspomnieć o jej wspaniałym ojcu Hadvegarze. Wyjątkowo opiekuńczy, jak dla niej aż za bardzo. Zawsze zależało mu na tym, by Specter była szczęśliwa i by nikt jej nie skrzywdził. Z tego powodu po wkroczeniu w dorosłość nieco bardziej ograniczyła kontakty z nim, gdyż był przeciwny jej znajomości z Dantem.
Ma też młodszego brata Fashagara, za którym nie przepada jednak zbytnio. Jak dla niej jest zdecydowanie za wesoły i za mało poważny.
Niegdyś przyjaźniła się z obecnym władcą - Shiregtem, jednak nie była to większa znajomość, ograniczała się do stosunkowo rzadkich rozmów lub, w czasach źrebięcych, wspólnych zabaw wraz z innymi.
Potomkowie: Naero, Siraane, Leander.
Osobowość: Charakter stojącej tu klaczy jest bardzo dziwny. Jest niespotykaną mieszanką gejzeru i wulkanu. Raz ma wszystkich w nosie, a raz usilnie szuka towarzystwa. Jednak częściej wygrywa to drugie. Jest miła, i jeśli nie okażesz wrogości z pewnością przyjmie cię do grona swoich przyjaciół. Nie jest to klacz tchórzliwa. Wręcz przeciwnie - przygoda jest dla niej obowiązkiem dnia powszedniego. Specter szybko się bowiem nudzi, a bezczynność ją najzwyczajniej w świecie męczy. Umie pojawiać się gdy nie jest potrzebna, i znikać gdy wszyscy jej szukają. Lubi samotne wędrówki, ewentualnie z małą grupką przyjaciół, a jeszcze lepiej z tylko jednym, z którym może pogadać. Co tu jeszcze powiedzieć? Specter często najpierw robi a potem myśli. Niestety wmawianie jej ciągłego ,,pomyśl sto razy, zrób raz” nie dało pożądanego efektu. Ta klacz sama nie wie czasem, jak ma się zachować. Gdy sytuacja tego wymaga zmienia się w poważną klacz. Mimo swego charakteru nie traci skupienia. Jeszcze coś dodać? Jeśli tylko może stawia na swoim. Jest koszmarnie uparta i... Zmienna. Jeśli ją zdenerwujesz, to uwierz mi, że tak łatwo ci nie wybaczy.
Orientacja: Heteroseksualna
Aparycja:
  • Rasa: Specter jest czystej krwi koniem holsztyńskim
  • Wygląd: Siwa, duża klaczka o dumnej postawie. Średniej wielkości głowa umieszczona na długiej i umięśnionej szyi. Mocny grzbiet przechodzi w lekko spadzisty zad. Nogi mocne, suche z silnymi stawami zakończone dużymi kopytami. Długa, nieco ciemniejsza grzywa opadająca na szyję i długi, podczas biegu powiewający, ogon. Specter ma szlachetne ruchy. najlepiej wygląda to w galopie, kiedy na jej nieszczęście grzywa zakrywa oczy, powiewając na wszystkie strony. Wyraźnie zaznaczony kłąb przykrywany jednak grzywą podkreśla dumną postawę
  • Znaki charakterystyczne: w niektórych miejscach, głównie na nogach, szyi oraz klatce piersiowej, ma trochę blizn.
  • Wzrost: 172cm/wk. Wyrosła, co nie?
Umiejętności: Zna na pamięć dostępne w Mongolii rośliny lecznicze i trujące. Czasem lubi je pozbierać.
Historia: Urodziła się w stadzie jako córka Forever i Hadvegara. Nie narzekała na brak zajęć, bo w tamtym okresie było dużo koni niewiele starszych od niej. Zresztą nadal jest. Z czasem pojawił się jej młodszy brat co często przeszkadzało w spędzaniu czasu z resztą. Zgubiła się z Dantem w lesie gdzie złapali ich ludzie. Zaatakowały ją wilki. Wpadł na nią ogier o pół roku starszy... Nic szczególnego, prawda?
Inne: 
- Bardzo lubi pływać
- Śpi zawsze na obwodzie stada nie ryzykując, że ktoś na nią wpadnie (Pozdrawiam Dantego)
- Czuję wyjątkową antypatie do młodszego brata
Kontakt: na Howrse znajdziecie mnie pod loginem wolfik, a na chacie dostępna jestem jako Forever lub Specter

Forever się oźrebiła!

Nasza klacz-bojowniczka, Forever, doczekała się swego potomka, karej klaczki o godności Sirocco. Gratulujemy!
Sirocco

Od Shiregt'a do Dantego ,,Zadanie specjalne dla chętnych"

Odchrząknąłem, wpatrując się w rodzeństwo oczekujące w napięciu. Kolejny raz zdałem sobie sprawę, że cieszy mnie ich obecność (oprócz tej w porze karmienia...) i w sumie nie zazdroszczę jedynakom, zwłaszcza wędrującym samotnie tylko wraz z rodzicielkami.
— No dobrze, moi drodzy. A więc, oficjalnie zostajecie członkami ,,Wiatrów prerii". Wiejcie zawsze i wszędzie! - oświadczyłem pewnym siebie tonem, spoglądając po reszcie źrebiąt.
— I to miało być wszystko? - odrzekł nieco kpiącym, lecz hamowanym wymuszonym respektem głosem Dante, grzebiąc kopytem w ziemi. Miriada w tym czasie przeszła się i stanęła obok Mivy.
— Nie. - odparłem z szerokim, trochę drapieżnym uśmiechem. - Jako że mamy tu chętnego...
— Że co? Na nic się nie pisałem. - wtrącił źrebak, próbując uniknąć mojego domniemanego idiotycznego pomysłu.
— ...znajdzie on teraz swój pseudonim. Czyli tojad. - dokończyłem. Zawtórowało mi zadowolone mruczenie reszty frakcji. Na moment ogierek nieco spochmurniał, jednak już po chwili - jak to on - rozjaśnił się, niczym końska wersja mongolskiej pogody. Poprzeplata, trochę zimy, trochę lata. O tej pierwszej słyszałem nieco od rodziców, zwłaszcza taty.
— A ja już przygotowałem się na prawdziwe wyzwanie. - westchnął, wstrząsając łbem. - Lecz, rzecz jasna, je przyjmuję.
— Dobrze. Będziemy ci towarzyszyć, prawda? - rzuciłem pytanie w kierunku grupy.
— Tak. - odpowiedziała krótko Mivana.
— Z miłą chęcią. - rzekła pogodnie Miriada.
<Dante? Dajesz wyzwanie B) XD>

Od Forever do Hadvegara ,,Mały cud"

- Myślałam nad Sirocco i Nevermore - odpowiedziałam ogierowi. - Drugie zresztą może być i dla ogiera i dla klaczy - dodałam po chwili.
- Masz talent do wymyšlania imion - powiedział
- Ale moja matka nie. I babcia zresztą też. - powiedziałam
- Mi się twoje imię podoba. A jak nazywała się twoja matka? - zapytał
- Sądzę, że nie chcesz wiedzieć, ale... Frister - powiedziałam.
- Nie tak źle - powiedział.
- Pamiętam, że chciałeś kiedyś wiedzieć, jaka była moja historia. Nie znałam nawet imienia mojego ojca a sama urodziłam się niespodziewanie. Po jakimś czasie dwunożny mnie sprzedali gdzie indziej. Przechodziłam z rąk do rąk zdobywając doświadczenia z ludźmi i dobre, i złe. W końcu trafiłam do stajni starszego człowieka który miał siedem koni. To był najlepszy z wszystkich ludzi jakich spotkałam. Ale po jakimś czasie zachorował a mną i resztą opiekowała się jego córka. Kilka dni później wybuchł pożar i... - pyskiem wskazałam przypaloną sierść - Jako jedyną uciekłam mimo tego, że mnie gonili. W końcu dotarłam tutaj. Wtedy myślałam, że ognia się tak nie boję, ale jednak okazało się, że nie... - westchnęłam i oparłam głowę na Hadvegarze który od dłuższego czasu patrzał się na mnie zaciekawiony.
- Przyjaźniłaś się z tamtymi końmi? - zapytał
- Nawet bardzo. Nie mogłam się otrząsnąć aż poznałam ciebie. Jako jedyny chciałeś się ze mną przyjaźnić - powiedziałam.
- Nie spodziewałem się czegoś takiego. Pewnie w każdej ze stajni miałaś przyjaciół a ludzie cię od nich zabierali? - zapytał. Kienęłam głową. Hadvegar, jakby przestraszony, przytulił się do mnie.
- Wracamy? - spytałam po chwili. Kiwnął głową i wróciliśmy do stada
*TIMESKIP*
Oddaliłam się do lasu. Czułam, że to się stanie niedługo. Zatrzymałam się na niewielkiej polanie. Poczułam mocny skurcz. Zacisnęłam zęby i położyłam się na trawie. Po kilkunastu mocnych skurczach źrebię leżało na ziemi. Oddychałam ciężko i nie miałam w ogóle sił, ale po chwili dźwignęłam się na nogi i zaczęłam lizać źrebię. Z radością patrzyłam na pierwsze próby wstania na małych, chudych nóżkach. Kiedy stanęła na nogach zawiał mocny wiatr i przewrócił małą klaczkę.
- Część, Sirocco - szepnęłam do niej i pomogłam znowu wstać. Szmer w krzakach sprawił, że gwałtownie podniosłam głowę.
- Jest tam ktoś? - usłyszałam znajomy głos. Hadvegar w końcu wynużył się zza krzewów i z zdziwieniem spojrzał na mnie. Położyłam uszy po sobie.
- Co się stało, Forever? - zapytał i jego wzrok powędrował na klaczkę. - Mogę podejść? - zapytał po chwili. Po chwili namysłu kiwnęłam głową. Ogier powoli zbliżył się do mnie. Sirocco spróbowała pobiec, jednak przewróciła się po chwili
- Urocza - powiedział patrząc na niá. Tym razem Sirocco jednak podniosła się błyskawicznie.
<Hadvegar?>

Od Shiregt'a do Mint ,,Życie to nie ty"

— W każdym razie, co teraz zamierzacie robić? - spytałem, trochę się już nudząc. Nabrałem teraz ochoty na poćwiczenie ,,nowych ruchów" - innymi słowy, na nieco przyjemności w samotności.
— My chyba zejdziemy na dół do reszty. - oznajmiła jak zawsze pewnym siebie głosem Mivana. - A ty? - dodała. Obejrzałem się impulsywnie na Mint, i nasze spojrzenia dziwnym zrządzeniem losu się spotkały. Nie byłem w stanie stwierdzić, które z nas pierwsze odwróciło głowę, ale poczułem dość niemiłe ukłucie, jakbym właśnie się zdradził, choć wiedziałem, że żaden koń czytać w myślach nie potrafi. 
— Zostanę. Później do was zejdę. - puściłem klaczkom oczko, po czym obróciłem się na kopycie i zacząłem oddalać się kłusem. Dopiero, gdy tętent szalonego galopu i krzyki entuzjazmu przestały do mnie docierać, wróciłem pod osłonę krzaków i ustawiłem się w odpowiedniej pozycji. Wszystkie cztery kończyny równo i głowa uniesiona - tak łatwo i dumnie było zaczynać. Najpierw w miarowym tempie poćwiczyłem wygięcia na lewą i prawą, podczas których mój zad skierowany był do środka prostokątnej, wybranej na szybko ,,ścieżki", głowa na zewnątrz, a moje przednie nogi lekko się krzyżowały. Wychodziło mi to już całkiem nieźle, przynajmniej na tą drugą stronę. Po tym ćwiczeniu zająłem się innym rodzajem ,,skrzywień" - mój łeb i zad były ustawione w tym samym kierunku, przy łopatce tworzyło się jakby wgłębienie. W moich myślach cały czas gościła sylwetka Mint, czasem przebijając się wyraźniej.
Życie to nie ty. Nie twoje lśniące oczy. Nie puszysty ogon. Nie błyszcząca, lśniąca sierść. Ja ŻYJĘ dla ciebie. Oddycham, walczę, i tańczę dla ciebie.
Teraz już nie tylko w mym umyśle, ale i w rzeczywistości doszedł mnie jej samotny głos, nie zakłócony żadnym innym.
...Ale to wynaturzenie nie jest czymś, co chciałbym ci podarować.
Zatrzymałem się natychmiast, przyjmując luźną pozycję i starając się zamaskować oznaki wysiłku.
— Shi...mamy jakąś nową zabawę. Idziesz z nami? - zaproponowała cicho.
— Jasne. - odparłem raźnie, jednocześnie wzdychając z ulgą.
<Mint?>

Od Mint do Vayoli „Czy tak wygląda śmierć przy boku najbliższego przyjaciela?”


Gdy odwróciłam łebek, przy czym niedźwiedź mnie jezscze bardziej ścisnął w paszczy i miałam wrażenie, że połamie mi kości, ujrzałam źrebaki, ale nie byle jakie — Shiregta i Vayolę. Cicho dyskutowali między sobą, a w ich oczach można było zobaczyć przerażenie.
-Jeden fałszywy ruch i mnie zmiażdży- pomyślałam, postanawiając się nie ruszać, przez co nie mogłam nawet dowiedzieć się, w jakim kierunku biegniemy.
Nie było tu czasu na pozytywne myślenie, musiałam po prostu robić wszystko by przetrwać. Chwilę potem zauważyłam, że ogier leci za nami. Na razie, na nasze szczęście niedźwiedź miał wolne tempo, ale chwilę potem ruszył szybciej, ociupinkę mocniej mnie przytrzymał. Czułam jakby oczu miały mi wyskoczyć z oczodołów i głęboko oddychałam, starając się wchłonąć do organizmu jak najwięcej powietrza. Wiedziałam jak mało, brakuje do mojej śmierci. Przed sobą miałam Shiregta i niekończące się chmury piachu, które niemal całkowicie zasłaniały mi widok. W końcu mój towarzysz opadł na ziemię bez ruchu. Poczułam wielkie i bolesne ukłucie w sercu. Choć wiedziałam, że najprawdopodobniej po prostu zemdlał, miałam świadomość jego poświęcenia. Parę metrów potem ja wypadłam z jego paszczy. Gdy dotknęłam ziemi, poczułam paraliżujący ból, a potem zawładnęła mną ciemność. I tak długo, długo nic. Usłyszałam tylko kroki oddalającego się zwierzęcia. Doszło do stanu, w którym nic nie czułam, nic nie myślałam, nic nie słyszałam. Ogarnęła mnie całkowita pustka. Byłam jak zamknięta w klatce bez wyjścia.
<Vayola?  Jak wygląda wasz ratunek?>

Żegnamy Hiney'a i Mitregę!

Postacie te odchodzą z powodu braku kontaktu z ich właścicielem. Mamy nadzieję, że kiedyś zdecydują się wrócić w nasze progi!
Hiney|6 lat|Ogier|Morderca|Brak|Piecha812009

Mitrega|7 lat|Klacz|Szpieg|Brak|Piecha812009

27.05.2018

Od Vayoli do Mint "Pełna mobilizacja"

Mint i Shiregt odeśli gdzieś w zarośla, a reszta bawiła się nieopodal w wodzie. Ja jednak postanowiłam zostać gdzie byłam. Przez jakiś czas spacerowałam sobie trochę nad brzegiem. Nagle usłyszałam ryk, a zaraz po nim krzyki moich przyjaciół. Odwróciłam głowę i ujrzałam niedźwiedzia! Nigdy wcześniej nie widziałam tego zwierzęcia, ale idealnie pasował do opisów rodziców, więc od razu zrozumiałam, że to właśnie ten niebezpieczny zwierz. Zresztą, nawet i bez tego wiedziałabym, że trzeba jak najszybciej uciekać. W końcu zwierzę było ogromne, a przez to wyglądało na bardzo silne. Poza tym posiadało pazury i kły oraz sprawiało wrażenie naprawdę wściekłego. Wszyscy od razu zawrócili i zaczęli uciekać. Ja miałam trochę gorzej, bo stałam między wodą, a niedźwiedziem. Nagle usłyszałam krzyk Mint:
-Shiregt, schowaj się! Niedźwiedź!-zawołała. W tej samej chwili zwierzę zawróciło i szybko podbiegło do klaczki, chwytając ją zębami.
-Pomocy!-krzyczała, niedźwiedź zaś, nic sobie z tego nie robiąc, zaczął ją gdzieś wlec.
-Mint!-usłyszałam głos Shiregt'a, który wybiegł po chwili z zarośli.
-Shiregt!-zawołałam, podbiegając do ogierka.-Co robimy?-dodałam natychmiast.
-Ja pobiegnę za nim, a ty sprowadź pomoc!-zawołał Shiregt. Dla nas obojga było jasne, że musimy pomóc Mint.
-Ale ja też chcę jakoś pomóc!-zawołałam.
-Pomożesz, jak zrobisz to, o co cię proszę. No już, biegnij, nie ma czasu!-zawołał Shiregt i sam puścił się biegiem w stronę, w którą poszedł niedźwiedź. Ja przez chwilę stałam w miejscu, aż w końcu ruszyłam biegiem w stronę powrotną do klanu. Biegłam ile sił w nogach, ale i tak miałam wrażenie, że stoję w miejscu. Nagle zauważyłam jednak na swojej drodze końską sylwetkę. Nie zdążyłam wyhamować i wpadłam na tego kogoś.
-Vayola? Nic ci nie jest? Gdzie Shiregt i Mint?-usłyszałam głos władcy naszego klanu. Jak najszybciej spróbowałam się podnieść.
-Nie, nic. Przepraszam, że nie uważałam jak biegnę. Musicie im pomóc! Mint porwał niedźwiedź, a Shiregt za nimi pobiegł!-zawołałam do wszystkich obecnych koni. Byli to: Khonkh, Yatgaar, U'schia.
Wszyscy popatrzyli na siebie z przerażeniem, a potem ponownie przenieśli wzrok na mnie.
-Wiesz, dokąd poszli?-zapytał Khonkh.
-Mogę was zaprowadzić do miejsca, gdzie ich ostatnio widziałam i pokazać, dokąd udał się niedźwiedź-odparłem.
-To zaprowadź nas-powiedziała szybko U'schia,bardzo przejęta całą sytuacją. Tak samo zresztą jak Yatgaar i Khonkh. Zawróciłam więc i zaczęłam biec, prowadząc za sobą trójkę dorosłych koni. W duchu modliłam się, aby cała ta przygoda skończyła się dobrze.
<Mint?>

Epidemiczny mini-event

Witam serdecznie! Czas rozgrzać trochę atmosferę i rozruszać paluszki...
Graficzne przemeblowanie
 Strona pt. ,,Grafika" została już w pełni zaktualizowana - dodaliśmy kilka nowych bannerów i avatarów, usunęliśmy też niektóre stare grafiki promocyjne. Nie martwcie się jednak - dodatkowa pszenica i uznanie zostaną!
EF w salonie na ocenę
Nieprawdaż, że ładnie leży na kanapie? Gorąco zapraszamy do skomentowania i ocenienia Eternal Freedom w Saloniku Howrse - wasze uwagi przydadzą się nie tylko nowym członkom, ale także ulepszeniu bloga w przyszłości.
Mini-Event!
EDIT 6.06.2018. Zapewne niektórzy z was zauważyli już pewne dwie, powiązane ze sobą rzeczy - tajemniczy post na Giełdzie Pięciu Kopyt i ostatnie wzmianki o tajemniczej chorobie oraz zającach w buraczkach (XD). W związku z tym mamy dla was pewien związany z fabułą mini-event.
Tematyka?
Oczywiście epidemia w klanie, która powoli zbiera swoje śmiertelne żniwo. Co tydzień odbywać się będzie losowanie, aż do 30 czerwca. Nieszczęśnik, na którego padnie kolej, ma dwie możliwości do wyboru: do końca życia borykać się ze skutkami przypadłości (ciężkie kalectwo, bezpłodność itp.), a nawet zakończyć je, bądź do następnej randomizacji zaopatrzyć się i zastosować specjalną substancję - lekarstwo pierzastej chmurki, po 50 SŁ każda fiolka.
Do kiedy będzie trwać?
Do ostatniego losowania, warunkiem jest także odkrycie przez któregoś z członków składu i sposobu przygotowania antidotum, w takiej samej formie, jak wykonanie mikstury. O odkryciu jakiegoś składnika zostaje powiadomiony tylko ten, kto spróbował utworzyć lekarstwo - dzięki temu zapobiegniemy niesprawiedliwym ułatwieniom. Próba taka jest nieco tańsza niż warzenie zwykłej mikstury - 10 SŁ - nagrodą zaś za odkrycie całego przepisu będzie wieczna chwała + dla pierwszej osoby 310 SŁ, dla drugiej zaś - 210 SŁ.
Z poważaniem...
~Yatgaar, Miriada i Shiregt

Od Dantego do Shiregt'a "Brzmi ciekawie"

-Muszę przyznać, że chyba w końcu wymyśliłeś coś, co brzmi naprawdę ciekawie-odparłem, uśmiechając się lekko, przyjaźnie, ale też nieco kpiąco. Shiregt dał mi solidnego kuksańca.
-Nie przyjmę cię do swojej frakcji, jak nie będziesz szanował jej założyciela-powiedział.
-A kto powiedział, że chcę do niej dołączyć? Równie dobrze mogę założyć własną!-odparłem.
-Akurat! Nikt by do niej nie wstąpił!-zawołała Mivana. Miriada ledwo powstrzymała wybuch śmiechu. Najpierw zgromiłem wzrokiem własną siostrę, a potem spojrzałem na Mivanę.
-Khairtai i Vayola na pewno dałyby się przekonać. Mindy i Mika też by pewnie nie miały nic przeciwko-odpowiedziałem.
-Rozumiem, że nie chcesz więc dołączyć i ponadto rzucasz mi wyzwanie?-spytał Shiregt. Zamilkłem na chwilę, chcąc wszystko dobrze przemyśleć i poukładać sobie w głowie.
-To źle rozumiesz. Chcę być członkiem tych twoich "Wiatrów prerii"-odparłem. Doszedłem bowiem do wniosku, że pomysł mojego brata naprawdę nie jest zły, a do tego w krótkim czasie zdobył wielu zwolenników.
-Dobrze, to teraz musicie sobie nadać jakieś pseudonimy. - Miriada od razu wpadła na pomysł swojego, ale ja potrzebowałem nieco więcej czasu.
-Ja chcę się nazywać tojad!-zawołałem po chwili.
-Niech będzie, ale czemu akurat tak?-spytał mój brat.
-Bo ta roślina może i wygląda na niegroźną, piękną ozdóbkę, ale właśnie to czyni ją bardziej niebezpieczną i to też jest jej siłą-odparłem. Shiregt spojrzał na mnie z lekkim, niemal niewidocznym podziwem.
-A skąd ty to wiesz?-zapytał.
-Tata mi to kiedyś mówił-odparłem zgodnie z prawdą.
-Niby kiedy?-włączyła się Miriada.
-Dawno temu-zbyłem ją.-To co teraz robimy? Mamy jakiś plan zajęć czy obowiązki w tej frakcji?-spytałem po chwili.
-Nie tak szybko, najpierw muszę was do niej oficjalnie przyjąć-odparł Shiregt.
<Shiregt? Mivana? Kiedy nie masz pomysłu na swój pseudonim XD>

Od Bush Brave'a do Yatgaar ,,Ignorant"

Zdenerwowany tymi słowami, pod wpływem impulsu, wyjąłem miecz i podszedłem do Khonkha z zamiarem przedziurawienia mu serca, jednak Yatgaar spojrzała się na niego porozumiewawczo, po czym korzystając z tego, że zastanawiałem się gdzie wycelować, chwilę przed "tragedią", wyciągnęła mi ostrze z pyska, raniąc mi przy tym kąciki warg.
- Nie wytarłeś - mruknęła z satysfakcją i sama otarła ostrze o trawę, która dopiero co wyłaniała się spod śniegu, zdejmując z niego krew. Korzystając z okazji, nadepnąłem na ostrze, sprawiając tym samym, że wysunęło się klaczy z pyska, a później błyskawicznie schyliłem się i podniosłem sztylet.
- Nie wytarłem bo nie chciałem. Jakaś pamiątka może być. Wielka szkoda, że nie po waszej krwi. - Beznamiętnym krokiem podszedłem do kupki zwłok, a następnie dziurawiąc jednemu ze źrebaków brzuch i rozgrzebując flaki, które wylądowały później wszędzie dookoła. Podniosłem ostrze tak, że błysnęło w słońcu, a raczej ta jego część, która nie była pokryta czerwoną cieczą.
- I bardzo mi przykro, ale nie będę niczyim więźniem ani nie będę podporządkować się niczyjej woli, tym bardziej takich śmieci jak wy - powiedziałem nieprzychylnym tonem, po czym odwróciłem się i poszedłem w stronę tylnej ściany wąwozu. Dając znak, że mam ich gdzieś schowałem sztylet i położyłem się przymykając leniwie oczy.
<Yatgaar?>

Od Hadvegara do Ganerdene ,,To coś"

Ostatnio prawie w ogólnie nie opuszczałem Forever, ponieważ sama tego chciała, bym przy niej był, kiedy tylko to możliwe. Wiadomo jednak, że konie mają swoje obowiązki, które muszą wykonywać. Właśnie teraz była taka chwila. Spuszczenie z uwięzi i rozstanie, żeby potem znowu do siebie wrócić i opowiedzieć o całym dniu. Zasnąć wspólnie i przywitać nowy dzień. Rutyna.
Rozglądając się wkoło, zauważyłem szarą klacz z którą nie miałem jeszcze szansy porozmawiać. Stała gdzieś z boku i obserwowała okolicę, od czasu do czasu przeżuwając trawę. Pomyślałem, że dobrą decyzją będzie podejście do niej i przywitanie się.
– Witaj. Miło mi Cię poznać, jestem Hadvegar. – oznajmiłem z uśmiechem.
– Ganerdene. – odparła, rozglądając się wokoło. Na mnie spojrzała może przez ułamek sekundy. Czyżby czujka? Bardzo możliwe, biorąc pod uwagę to zachowanie. Wątpiłbym w to iż jest taka obojętna... przynajmniej dla mnie nie wygląda na taką.
– Pracujesz, prawda? Może lepiej, abym nie przeszkadzał? - zapytałem, żeby się upewnić, chociaż można powiedzieć, że znałem odpowiedź. Nie wiem dlaczego, ale liczyłem na to, że będzie inaczej. Coś sprawiało, że chciałem przy niej przebywać. Nie wiem co to takiego, ale to bardzo przyjemne uczucie. Czasami w naszych życiach zdarzają się takie wyjątki, takie istoty, których nie znamy, ale coś nas do nich ciągnie. Jedno spojrzenie może sprawić, że już nigdy nie przestajemy o kimś myśleć. To takie przyjemne uczucie, które często kończy się rozczarowaniem. Mimo tego, nadal energia tamtej istoty jest dla nas miła, mimo, że sama jej egzystencja może nie spełniać naszych wymagań. A kiedy dochodzi do tego akceptacja... może już nie być dla nas ratunku.
<Ganerdene?>

26.05.2018

Od Vayoli do Khairtai "Zawsze sięgaj po to, co zostało ci odebrane"

Poczułam silnie szarpnięcie. Mężczyzna siedział na koniu i poganiał go, przez co ten mocno nas ciągnął. To była o wiele za duża dla mnie prędkość, ale jakoś musiałam wytrzymać.
-Obserwujmy otoczenie. W razie czego musimy umieć odnaleźć drogę-powiedziałem do Khairtai. W końcu po nie wiem jak długim czasie przystanęliśmy. Ludzie zaczęli ponownie rozbijać swój obóz. Poszło im to dość sprawnie. Wieczorem większość z nich gdzieś poszła, a z nami pozostał tylko jeden mężczyzna, który wcześniej prawie się nie udzielał. Przez długi czas panowała cisza.
-Trochę mi was żal. Urodziłyście się na wolności, a teraz traficie do niewoli. Ale nie możemy postąpić inaczej, potrzebujemy koni. Słyszałem nawet, jak szef coś mówił, że postara się załatwić wam lewe papiery świadczące o tym, że jesteście czystej krwi. To by było super, bo pomogłoby nam się odkuć-powiedział mężczyzna. Z jednej strony zastanawiałam się, jak to możliwe, że go rozumiem i po co w ogóle on do nas coś mówi. Liczył, że mu odpowiemy? Ludzie nas nie rozumieją, zdążyłam to już zauważyć. Albo przynajmniej tak udają. Jednak z drugiej strony liczyłam, że mężczyzna powie nam coś, co będziemy potem mogły jakoś wykorzystać.
-Proszę cię, przestań do nich gadać, jakby cokolwiek rozumiały-powiedział szef, który wyszedł z jednego z namiotów. Czyli on także został?-pomyślałam.
-A może rozumieją?-odparł tamten człowiek.
-Akurat. To zwierzaki są tylko narzędziami, które pomogą nam odzyskać to, co straciliśmy przez tamtych-odparł szef. Rozmowa między ludźmi się skończyła. Po jakimś czasie wrócili pozostali ludzie. Wkrótce zapadła noc i wszyscy poszli spać.
-Vayola, musimy się stąd jakoś wyrwać-powiedziała moja siostra. Zdałam sobie sprawę, że nie rozmawiałyśmy niemal cały dzień.
-Tak, ale nie mamy jak. Chyba powinniśmy się przespać, aby zregenerować siły. Inaczej nic nie zdziałamy-odparłam. Tylko tyle byłyśmy teraz w stanie zrobić. Po dłuższej chwili w końcu udało mi się zasnąć.
~Następnego dnia~
Z samego rana miałyśmy chwilę, aby móc trochę się najeść. Potem ruszyliśmy w drogę, w taki sam sposób jak ostatnio. Tym razem jednak podróż trwała krócej. Po dwóch godzinach ujrzałyśmy jakiś ogromny budynek. Kiedy do niego się zbliżyliśmy, poczułam strach i zaczęłam ponownie się wyrywać. Khairtai poszła w moje ślady, jednak na niewiele się to zdało. Ludzie łatwo zaciągnęli nas do środka i zamknęli w jakimś małym, drewnianym pomieszczeniu. Przynajmniej byłyśmy tam razem.
-Naprawdę musimy uciekać się aż do tego?-usłyszałam jakiś ludzki głos.
-Zapamiętaj. Zawsze sięgaj po to, co zostało ci odebrane. A nawet bierz w zamian w nadmiarze. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Dlatego właśnie trzeba zrobić wszystko, aby odbudować naszą stadninę-powiedział głos, który chyba należał do tego ich szefa.
-Vayola, o czym oni mówią?-zapytała moja siostra.
-Nie mam pojęcia-odparłem zgodnie z prawdą. Ludzie opuścili pomieszczenie i na jakiś czas zapadła cisza.
-Skąd jesteście?-usłyszałam głos dochodzący gdzieś z boku. Na początku obie z Khairtai lekko krzyknęłyśmy ze strachu.
-Nie bójcie się, to tylko ja-powiedziała jakaś klacz. Zobaczyłam ją, kiedy podniosłam głowę. Była zamknięta w klatce obok.
-My... my zostałyśmy złapane- odparła moja siostra.
-Ah, rozumiem, czyli urodziłyście się na wolności. To zatem znaczy, że już wprowadzili to w życie-powiedziała klacz, robiąc zamyśloną minę.
-Niby co takiego? O co w tym wszystkim chodzi?-zapytałam.
-No tak! Wy pewnie jesteście ciekawe, to się tutaj właściwie dzieje! Zacznę od tego, że się przedstawię. Jestem Shiroya, takie imię nadała mi moja matka. Jednak ludzie mówią na mnie Frezja-powiedziała klacz.
-Ja jestem Khairtai, a to moja siostra Vayola. Jak tutaj trafiłaś?
-Cóż, ja się tutaj urodziłam.
-Naprawdę?-powiedziałam, współczując klaczy, że musiała spędzić w takim miejscu tyle czasu.
-Tak.
-A właściwie co to wszystko ma znaczyć? Gdzie mu jesteśmy? I po co?-dopytywała Khairtai.
-To może od początku. To jest stadnina, czyli miejsca, gdzie ludzie hodują konie. Ta była kiedyś jedną z najlepszych w całym kraju, ale wybuchł tutaj pożar. Wielu ludzi i koni spłonęło, tak samo jak spora część budynku. Ci tutaj są pewni, że to sprawka konkurencji, dlatego za wszelką cenę chcą wszystko odtworzyć. Ostatnio słyszałam, jak mówili, że dobrze byłoby złapać kilka dzikich koni, ale nie sądziłam, że naprawdę wprowadzą to w życie. A już tym bardziej nie myślałam, że będą porywać i więzić źrebaki!
-Ludzie są straszni-powiedziała moja siostra.
-Żebyście wiedziały jak! Potrafią robić naprawdę wiele rzeczy i są czasem mądrzy, ale bardzo źli, zawistni, mściwi. Stale powtarzają, że należy zawsze walczyć o to, co ktoś ci odebrał. Jak dobrze, że zwierzęta nie walczą miedzy sobą i nie stosują takich zasad-powiedziała klacz.
-Walczą. Nasi rodzice mówili kiedyś, że klan, do którego należymy, toczył kiedyś wojnę-odparła Khairtai. Przez chwilę nasza rozmówczyni nic nie powiedziała.
-Pomożesz nam się stąd jakoś wydostać?-zapytałam po chwili. Shiroya wyglądała, jakby nad czymś się zastanawiała.
-Niech będzie. Mam już nawet pomysł. Tylko na razie prześpijcie się i zjedźcie coś, musicie nabrać sił.
<Khairtai?>

Od Mint do Vayoli „Nigdzie nawet nie można pójść, bo od razu niebezpieczeństwo”


-Nic, nic- odpowiedziałam się zatuszować grymas na twarzy. Dostałam naprawdę mocno. Ku mojemu zadowoleniu parę metrów potem ukazał się piękny strumień. Inne źrebaki poszły harcować, z małym wyjątkiem Vayoli i Shiregta, który poszli ze mną opłukać obolałe miejsca. Tylko oni widzieli zdarzenie. Pozostali zapewne myśleli, że jesteśmy zmęczeni i nie ganiamy za nimi przez wodę. Ogier szturchnął mnie.
-Możemy na słówko?
-Oczywiście, choć nie wiem co, chcesz tak zatajać- uśmiechnęłam się i popatrzyłam w stronę klaczy — Zaraz wrócimy.
Przyjaciel ciągnął mnie między krzaki, gdzieś w ustronne miejsce. W końcu odezwał się z niemałą powagą.
-Coś ci jest? Nie chciałem tego mówić przed wszystkimi, żebyś nie stresowała się, że będą się zamartwiać.
Rozwarłam krawędzie ust z wdzięcznością.
-A jak myślisz? No dostałam trochę z Vayoli- zaśmiałam się, bo to sformułowanie było dość nieszczęśliwie skonstruowane — Ale woda bardzo mi pomogła. Chodźmy już, bo pomyślą, że robimy u nie wiadomo co.
-Nie wiadomo co?- ogier parsknął śmiechem- Przecież o słówku mówiłem tylko tobie, a ty powiedziałaś klaczy, tylko że wychodzimy. Od początku myślą, że robimy nie wiadomo co, nie wiadomo gdzie, nie wiadomo po co.
-E tam- uśmiechnęłam się — Zwracasz uwagę na szczegóły.
-A to źle?-droczył się ze mną.
Kurcze zatkało mnie. Nie za bardzo wiedziałam co odpowiedzieć. Jednak po chwili olśniło mnie.
-Źle, bo jak Khokh zorganizuje quiz typu „Czy zwracasz uwagę na szczegóły”, nie dasz Dantemu wygrać.
-Ej!
-Kto ostatni nad strumieniem, ten zgniłe jajko!- krzyknęłam, biegnąc jak najszybciej przed siebie. Wygrałam. Gdy jednak dotarłam na miejsce, źrebaków nie było. Za to stał groźny niedźwiedź.
-Shiregt, schowaj się! Niedźwiedź- wrzasnęłam, co przykuło uwagę zwierzęcia, który chwycił mnie w swoją paszczę i gdzieś zanosił.
-Pomocy!- krzyknęłam.
<Vayola?Akcja? Akcja:D!>

Od Khairtai do Miriady ,,Zniknęli"

Trzymałam niewielki kij, jednak ciężki, wzięłam go z powodu, iż wydawał się ciekawy i pomocny do ćwiczeń. Wtem zjawiła się Miriada. Podniosłam głowę, jednak przez kijek, nie mogłam się uśmiechnąć czy cokolwiek powiedzieć.
-Hej, Khairtai, pomóc Ci? –zapytała klaczka, zjawiając się obok mnie, pokiwałam zmęczona głową. Miriada chwyciła drugi koniec kijka i ruszyłyśmy pod miejsce, z którego zabrać ją miał Eragon. Gdy już ją odniosłyśmy i odłożyłyśmy, odezwałam się do Miriady.
-Dzięki za pomoc, Miriada! Nie poradziłabym sobie bez Ciebie! –mruknęłam wesoło, a klaczka odpowiedziała uśmiechem.
-Nie ma za co! –odparła miło, a ja popatrzyłam na konie. Wszyscy szamotali się dookoła, przenosząc różne rzeczy, aż w końcu władca wydał rozkaz do ruszenia. Wszyscy zaczęliśmy iść, szłam obok Miriady.
-Jestem ciekawa tego nowego miejsca, a ty? –zapytałam, aby zacząć jakoś rozmowę.
-Ja też! Będzie wiele nowych miejsc, a po za tym więcej nowych rzeczy do ćwiczeń –odparła klaczka, a ja pokiwałam głową, także interesowały mnie nowe miejsca. Nagle, jak zwykle zainteresował mnie wyjątkowo dziwny kwiat, o rozłożystych płatkach, koloru ognistego. Odstąpiłam ciągu koni i podeszłam do kwiatu, Miriada poszła za mną, również ciekawa dziwnego tworu natury.
-Ale dziwny! Jak ogień –powiedziałam, wpatrując się w magicznie wyglądającą roślinę, natomiast Miriada zauważyła ciąg tych samych kwiatów. Zupełnie zapomniałyśmy o stadzie, a kiedy podniosłyśmy głowy, okazało się, że stado zniknęły gdzieś w oddali.
<Miriada?>

Od Khairtai do Vayoli ,,Nieznany los"

Szarpałam się jak mogłam, ale lina ściskała moją szyję, nie pozwalając na wydostanie się z jej więzów. Ludzie szamotali się przy obozie, a nas przywiązali do jakichś słupków. Kilka dwunożnych zebrało się wokół nas, zainteresowanych naszym przybyciem. Kilka nas dotknęło i choć nie podobało mi się to w żadnym stopniu, nie miałam wyboru, jak stać w miejscu i zachowywać się potulnie. Vayola wyglądała również jakby miała wybuchnąć. Obie znajdowałyśmy się w tragicznej sytuacji. Po chwili jeden z ludzi przyprowadził drugiego, wysokiego i umięśnionego.
-Wołałeś, szefie –mruknął pod nosem, wkładając swoje ręce w ubranie, moje spojrzenie niespokojnie wertowało całe otoczenie, nie widziałam żadnej drogi.
-No, wreszcie, Chase! –zawołał ,,szef”, gładząc Vayolę po szyi, mojej siostrze widocznie to przeszkadzało, ale nie chciała nas pewnie jeszcze bardziej wkopać. Posłałam jej przerażone i pełne złości spojrzenie. Ona odpowiedziała tym samym, w moim ciele buzowała chęć ucieczki i dania w mordę grupce tych całych głupich istot.
-No, jestem, o co chodzi? –zapytał, ale kiedy nas zobaczył kiwnął głową.-Ah tak.. ładne sztuki, myślę, że będą naprawdę pożyteczne –powiedział, a szef wysłuchał jego słów w skupieniu.
-Tak myślisz? –odparł ostro, chcąc znać szczerą odpowiedź.
-Bez wątpliwości.. –powiedział Chase, a szef posłał mu troszkę wkurzone spojrzenie. Potem się odezwał.
-No dobra! Do namiotów! Jutro je zabierzemy! Justin będzie zadowolony –szef oparł się o słupek, do którego byłam przywiązana. Wszyscy rozeszli się do swoich ,,namiotów” a szef zmierzył nas okrutnym spojrzeniem.
-No.. klaczki. Nie ważcie się uciec.. –powiedział, a potem roześmiał się i również zniknął w namiocie. Światła zgasły, a Chase zgasił ognisko. Otuliły nas kompletne ciemności.
-Vayola.. boję się.. –szepnęłam do siostry, która tak samo jak ja, nie wyglądała najlepiej. Obie byłyśmy blade i przerażone.
-Nie martw się… coś wymyślimy.. –odparła klaczka, ale mnie to nie uspokoiło, przez następne godziny trzęsłam się, a łzy spływały mi po pysku.
=RANO=
Ludzie obudzili się wcześnie i nie zwlekając, odwiązali nas i przywiązali do jakiegoś gniadego konia, który patrzył na nas ze współczuciem. Szef wsiadł na konia, a ten, pociągnął nas w niewiadomy los.
<Vayola?>

Od Kasji do Mivany ,,Sen o nauce"

Dziś nudziło mi się, jak to zawsze, na początku dnia. Mikado i Marabell właśnie szli z Mivaną. Marabell odeszła od klaczki i ogiera. Zobaczyła mnie. Z początku myślałam, że klacz chce mi coś pokazać. Jednak, zaczęła rozmawiać ze mną, czy Mivana może się ode mnie uczyć. Odpowiedź była prosta!
- A czy Mivana nie jest na to za młoda?- powiedziałam.
- Ja w nią wieżę! Ona z pewnością się nadaje. - odpowiedziała po krótkim upływie czasu. Ja tylko spojrzałam zza głowy Marabell, by zobaczyć małą klaczkę.
- Nie jestem pe...- nie zdążyłam dokończyć, bo Marabell już musiała iść.
- No to do odpowiedzi!- zdążyła tylko powiedzieć, a raczej wykrzyknąć. Już po sekundzie zniknęła z Mikadem, a Mivana nie nadążała.
- Ach, te źrebaki. zawsze coś z nimi nie tak. - powiedziałam sobie szeptem. Gdy zaczynała się lekcja, zauważyłam Mivanę, Mikada i Marabell. Domyśliłam się, czego chcieli.
- Masz odpowiedź?- spytała.
- Niestety, ale...- powiedziałam, lecz zobaczyłam smutną minę Mivany.
- Tak, mam! Oczywiście, że może- odpowiedziałam z uśmiechem. Gdy to mówiłam, Mivana zaczęła się uśmiechać. Mivana doszła do grupy. Była bardzo szczęśliwa, że mogła dołączyć. Nagle Marabell zaczęła terroryzować całe miejsce do nauki! Powiedziała do mnie, żebym wstawała. Potem zbudziła się, bo wszyscy się obudzili, a potem prawie mnie zdeptała! Obudziłam się z wielkim krzykiem. Okazało się, że to był tylko zły sen. Nie wiem, jak ja mogłam w tym śnie pozwolić na to, by Mivana zaczęła się uczyć, i to nawet nie tylko przez to, że jest za mała! Nie pytałam się Khonkha ani nawet Yatgar!
<Mivana?>

Od Mint do Shiregta „Wiedz, że chcę, byś był szczęśliwy”

Postanowiłam się nieco odgryźć ogierowi i gdy miał chwilę nieuwagi, jednym ruchem powaliłam go na ziemię. Stałam nad nim i oboje patrzyliśmy sobie w oczy. W jego ślepiach błyszczało miliony radosnych iskierek. I to dobrze, taki powinien być. A nie jak moi rodzice w ostatni dzień ich życia. Nie jak ja, kiedy się dowiedziałam o śmierci rodziców i po moim pysku spływały gorzkie łzy. Przypomniał mi się kojący matczyny wyraz pyska i czuły wzrok ojca. Teraz miałam U'schię i źrebięcych przyjaciół. A także...szansę na nowe życie. Usłyszałam cichy szelest liści. To Mivanie po paru smętnych próbach udało się wdrapać na wzgórze. Podeszłam do jego krawędzi. Miała dość trudną drogę, jak na konia, który niedawno nauczył się chodzić. Uśmiechnęłam się do zebranego towarzystwa, bo nie umiałam wypowiedzieć słów adekwatnych do zaistniałej sytuacji. Posłałam ogierowi porozumiewawcze spojrzenie. Przez chwilę bałam się, że nie zrozumie przekazu, lecz on odczytał moją wiadomość. A ja za bardzo nie umiałam wysyłać takich informacji. Shigert zgodnie z poleceniem wyręczył mnie.
-Gratulujemy sprytu- zwrócił się do Mivany.
-Ależ to wcale nie takie trudne- kichnęła- Wystarczy parę zręcznych ruchów i już jesteście u celu. Wiem, że to był stromy odcinek i nie ten, którym wchodziliście, ale naprawdę da się tego nauczyć.
-Rozumiem- odparłam z dalej lekkim podziwem.

<Shiregt? Miśka chyba zaczyna coraz bardziej ci ufać i coraz bardziej cię lubić <3>

25.05.2018

Od Khonkha do Yatgaar "Pierwsze objawy"

Na temat domniemanej choroby nic nie wiedzieliśmy, ale lepiej było dmuchać na zimne. Nie powinna więc dziwić, że postanowiliśmy zawrócić i pójść w zupełnie innym kierunku niż dotychczas. Mongolia jest długa i szeroko, więc nawet jeśli faktycznie na terenach, gdzie obecnie przebywaliśmy, coś było nie tak, to natychmiastowo zmiana miejsca powinna była temu jakoś zaradzić. Niewiele później wyruszyliśmy więc w drogę w kierunku Gerel uul. Yatgaar szła przodem, a wraz z nią trójka naszych pociech. Mimo że ja znajdowałem się na końcu stada, nawet z tej odległości widziałem jak zwykle pełnego energii i biegającego wszędzie Dantego. Shiregt i Miriada zapewne trzymali się bliżej matki. Wtem do moich uszu dobiegł cichy kaszel, który jednak p chwili zaczął brzmieć, jakby ktoś się dusił. Odwróciłem głowę i spostrzegłem, że źródłem tego dźwięku jest Lexus.
-Hej, wszystko dobrze?-spytałem. W tej samej chwili klacz spojrzała na mnie, a moment później leżała już na ziemi, straciwszy przytomność. Od razu zrobiło się lekkie zamieszanie, na szczęście jednak nieopodal znajdował się Hadvegar, który od razu zaczął cucić klacz. Po kilku minutach odzyskała ona przytomność. Medyk stwierdził, że to skutek przemęczenia, ale na wszelki wypadek kazał się jej jeszcze raz do niego zgłosić podczas postoju klanu. Przypatrywałem się całej tej scenie, aż w pewnym momencie przeniosłem wzrok na Yatgaar, która stała nieco dalej i po drugiej stronie tej dwójki. W jej uważnym i skupionym spojrzeniu ujrzałem odrobinę przestrachu. Kiedy Lexus poczuła się już lepiej, ruszyliśmy dalej. Zwolniliśmy jednak nieco, ale klacz i tak wolała trzymać się na tyłach, więc, siłą rzeczy, byłem skazany na jej gadatliwe towarzystwo. Wędrowaliśmy jeszcze pół dnia, aż w końcu zatrzymaliśmy się na postój. Zauważyłem, że Yatgaar zbliża się do mnie wraz z naszymi dziećmi. Cieszyła mnie wizja wypoczynku z rodziną, ale po minie swojej partnerki poznałem, że coś ją trapiło.
-Coś się stało?-zapytałem od razu, mocno przejęty.
-Właściwie to tak, chociaż możesz uznać, że jestem przewrażliwiona, kiedy opowiem ci, o co chodzi-odparła po chwili klacz, ważąc słowa.
-Daj spokój, wiesz przecież, jak ważne jest dla mnie twoje zdanie-powiedziałem. W tej samej chwili podeszły do nas córki Kirka i Valentii, Vayola oraz Khairtai. Klaczki przywitały się, po czym spytały:
-Czy mogłybyśmy pobawić się z Shiregt'em, Miriadą i Dante?-zapytała Vayola, podczas gdy Khairai zaczęła lekko kaszleć, ale zaraz przestała. Wtedy jednak druga z sióstr zaczęła pokasływać. Już chciałem się zgodzić, kiedy uprzedziła mnie Yatgaar:
-Nie!-zawołała dość gwałtownie. Dzieci spojrzały na nią ze zdziwieniem, ale i lekkim przestrachem.
-Ale...?-zaczął Dante.
-Nie i koniec. Nie pozwalam wam-powiedziała moja partnerka, już znacznie bardziej spokojnym i opanowanym tonem.
-Ale dlaczego?-zapytał Shiregt.
-Później wam wyjaśnię-odparła klacz.
-I mi też. Dlaczego nie mogą iść się z nimi pobawić?-stanąłem w obronie naszych dzieci.
-Ponieważ im nie pozwalam i mam swoje powody. A ty sam przed chwilą mówiłeś, że moje zdanie jest dla ciebie ważne- odparła Yatgaar.
-Bo jest, ale nadal nie rozumiem twoich motywów-odparłem.
-To my już może lepiej pójdziemy-odezwała się Vayola, po czym obie klaczki pożegnały się i odeszły. Nasze dzieci były widocznie niezadowolone z tego faktu.
-Zrobiliśmy coś nie tak? Dante, przyznaj się, co znowu zmalowałeś?-powiedział Shiregt, najpierw patrząc na matkę, potem na brata.
-Ja? Nic. Czemu to ja miałbym coś złego zrobić?-odparł nasz drugi syn.
-Bo ty zawsze coś wykombinujesz!
-Odezwał się ten, który swoim genialnym pomysłem wycieczki do ludzkiej chatki o mało co nas wszystkich nie zabił!-odgryzł mu się Dante.
-Odwołaj to-powiedział Shiregt, mierząc brata surowym spojrzeniem.
-Chłopcy, uspokójcie się. Idźcie się pobawić, musimy z tatą coś omówić-wtrąciła się Yatgaar. Zdziwiłem się, bo zwykle oboje o wiele bardziej przejmowaliśmy się takimi sytuacjami.
-Ale przecież przed chwilą nie kazałaś nam się bawić-odparła Miriada.
-To prawda, ale... Po prostu bawcie się niedaleko nas i nigdzie nie odchodźcie-powiedziała moja partnerka. Dzieci po chwili oddaliły się od nas na odległość kilku metrów.
-Możesz mi w końcu powiedzieć, co tu się dzieje?-spytałem, lekko już zdenerwowany.
-Mam pewne obawy-odparła Yatgaar i spojrzała na mnie wzrokiem, który jasno mówił, że to poważna sprawa.
-Jakie?-spytałem, będąc ciekaw odpowiedzi. Jednocześnie jednak wiedziałem, że byle błahostką Yatgaar by się tak nie przejęła i martwiłem się, o co może jej chodzić.
<Yatgaar? Napisałam to opko na swoim blogu i chciałam już publikować, ale zobaczyłam, że coś jest nie tak, bo etykiety mi się nie zgadzały XD>

Od Hadvegara do Forever ,,Imiona"

Jak to wszystko ma niby nie stanowić problemu? Czy ona jest normalna? Nie, nie jest i mogę to stwierdzić bez najmniejszego problemu... Czy ona mnie? Nie, to nie możliwe. Po co miałaby kochać, a tym bardziej, dlaczego? Nie ma żadnego powodu dla którego mogłaby coś poczuć. To tylko... samotność. Tak, to dlatego tak na mnie patrzy, bo nie w pobliżu nikogo innego. Przynajmniej nie zauważyłem, by ktoś się koło niej kręcił... prócz mnie. Chyba powinienem odpuścić i dać jej trochę czasu. Kto wie, może trafi na taką prawdziwą miłość, taką jaką chciałbym kiedyś mieć, ale to pewnie niemożliwe. Proszę Cię Forever, nie zniszcz sobie życia ze mną. Nie będę zły jak odejdziesz, bo jesteś moją najlepszą przyjaciółką i chcę być była naprawdę szczęśliwa.
Przez to wszystko spanikowałem i ją okłamałem, tylko po to by pobyć przez chwilę sam i przemyśleć co ja właściwe zrobiłem. Przecież mógłbym zajmować się źrebięciem czasami, kiedy by mi na to pozwalała. Nie musiałbym jej do siebie przywiązywać, jednak... wydaje mi się, że na to już za późno. Dobrze wiem co powiedziała i to mnie martwi, bo ja na nią tak nie patrzę. Mam jedynie nadzieję, że to "coś więcej", to po prostu ta nasza aktualna przyjaźń. "Więcej niż przyjaciela"? Przyjaźń i zdrowy rozsądek? Inaczej domagałaby się pieszczot i innych czułości, a do tego jeszcze nie doszło. Zimno. Cały czas jest tylko chłód przyjaźni, który jest naprawdę bardzo przyjemny i nawet gdybym miał zamarznąć, to dla tej istoty chciałbym to zrobić. Ona kiedyś mnie zostawi. Porzuci. Dla ciepła warto odchodzić, a wtedy... wtedy właśnie tak sobie zamarznę. Zostawię jedynie ten płomyczek, którym jest ona. Gdzieś na dnie mojego serca, zawsze będzie jasno i chodź płomień się pali, to jest zbyt mały, by mnie ogrzać.
Po jakimś czasie wróciłem z jakimiś ziółkami przeciwbólowymi. Przeżułem je i wyplułem na jej nogę, delikatnie masując chrapami zranione miejsce. Klacz syknęła z bólu, ponieważ lekarstwo dostało się w ranę i zaczęło szczypać. Tak naprawdę to jest to naprawdę niegroźna rana, takie tam malutkie zadrapanie i samo by się zagoiło, ale nie miałem lepszej wymówki.
– Myślałaś już o tym jak nazwiesz nasze źrebię? – zapytałem, całkowicie zmieniając temat. Może wyjdzie to na dobre.
– A ty o tym myślałeś? – zapytała z uśmiechem.
– Avatea dla klaczki, a Amathre dla ogierka. A ty wpadłaś na jakiś pomysł już?
<Forever?>

24.05.2018

Od Mikada do Marabell "Kochanie!"

Marabell spadła ciężko na ziemię. Już te piekielne zwierzaki miały się dobierać do jej mięsa, lecz ja z całej siły je kopnąłem. Po ciele przeszły mi dreszcze. Dobrze, ze Mivana, na razie nic nie zauważyła. Zawsze to ja mdlałem, a teraz czuję jak to, jest, kiedy zrobi to...moja partnerka. Moja miłość... Moje ukojenie. Moja kochana Mara. Jej krzyk był pełen rozpaczy i strachu. Już nie zważając na to, że to były niezbyt pochlebne słowa. Nie za bardzo zrozumiałem ich przesłanie, lecz wiedziałem, że czegoś to się musi tyczyć. Czegoś, co robię źle. Może to, że nie trzymam się źrebięcia. Wzięła mnie presja. Jak mam bronić moje dwie dzielne dziewczynki na raz?
-Miva sobie poradzi, jest ze stadem- starałem się uspokoić samego siebie w myślach. Chwilę potem usłyszałem jednak głośny wrzask, a potem niepohamowany płacz mojej córki.
-Tatusiu!
Teraz jednak przed oczami przemknął mi znany kształt. Moje wilczysko. Przyjaciel i obrońca. Zwierzę mruknęło do mnie porozumiewawczo i rzuciło się ślepo na wrogów. Chwilę potem walczyliśmy  razem,  ale gdy został ostatni wilk, mój przyjaciel opadł na ziemię. W dodatku ten ostatni był tak zaciekły, że nie mogłem  nawet go szybko zmieść z powierzchni ziemi i  zesłać medyka, bo by zjadł moich bliskich. W końcu, gdy go pokonałem, byłem wycieńczony, stado było daleko, a nie chciałem zostawiać dwóch bliskich mi zwierząt. Nie wiedziałem co robić, nikt się nie zjawił, nikt nie dopomógł. Takie życie. Wreszcie zaryzykowałem i poleciałem po lekarza. Moja orientacja w lesie zazwyczaj była dobra, ale teraz w amoku plątały mi się ścieżki. Zgubiłem się.
-Czy jest tu kto? - wrzasnąłem.
Cisza.
<Mara? To Mik namotał>

Od Marabell do Mikada ,,Jak za mgłą"

Położyliśmy się na jakimś wzgórzu, z którego mogliśmy patrzeć na klan, który roił się na dole.
- Czy my też się tak wszędzie śpieszymy? Latamy w tę i w tamtą, ignorując piękno tego świata, zaabsorbowani swoimi zajęciami, nie mogąc nawet zapoznać się bliżej z innymi - zapytałam, przyglądając się koniom poniżej nas.
Wiatr zawiał trochę mocniej. Oczywiście Mivana, mimo, że już zmęczona i wtulona w ciała swoich rodziców, zaczęła wypytywać, co to, dlaczego, i po jakiego grzyba jest wiatr. Wraz z Mikadem odpowiedzieliśmy najbardziej ogólnie jak mogliśmy, po czym wróciliśmy do wcześniej przerwanej rozmowy.
- Wiesz, chyba tak. Na tym polega życie. Jeśli nie będziesz się starał, spadniesz na sam dół hierarchii.
- Ale, to takie okrutne. Dlaczego tak musi być? Przecież każdy mógłby zmienić nastawienie do świata. Wtedy nikt by nie odstawał.
- To nie my ustanawiamy te zasady. A niewiele osób twierdzi tak, jak ty. To by nie wyszło.
- Niestety masz rację. Ale co jeśli - urwałam, słysząc dziwny odgłos.
Malutka, słodka kulka pochrapywała sobie. Nie mogłam oderwać wzroku od tego małego cudu, który w gruncie rzeczy był moim dziełem.
- Jest taka urocza, kiedy śpi - szepnęłam, aby nie obudzić swojego maleństwa.
- Na pewno mniej męcząca - ogier uśmiechnął się przekornie.
- Jak możesz, to jest nasz źrebak?! - syknęłam niby to zdenerwowana, choć w głębi ducha również byłam zmordowana tymi pytaniami.
Po krótkiej dyskusji, prowadzonej szeptem, aby nie obudzić Miv, również poszłam w ślad mojej córki, zostawiając swoją miłość na straży.
~*~
Biegłam w takim tempie, w jakim mogły biec źrebaki. Bądźmy szczerzy - to było strasznie wolne. Bałam się, czy wilki zaraz nas nie dogonią. Zawsze mogliśmy walczyć, ale nie wróżyło by to zbyt wielkich szans dla co poniektórych. Biegłam pomiędzy Mivaną, a Mikadem, aby pilnować owej dwójki. Jak się okazało, był to dobry wybór. Moja córka potknęła się i upadła. Błyskawicznie zatrzymałam się, podniosłam ją do góry i popchnęłam do przodu. Stado zwolniło na chwilę, aby mała mogła dołączyć do innych. Przyśpieszyłam, aby dogonić innych. Nie zauważyłam dość sporej skały tuż przede mną. Zawadziłam o nie nogą, rozcinając ją po prawie całej długości. Przekoziołkowałam po mniejszych kamyczkach, które poharatały mój bok i głowę. Leżałam chwilę, próbując wstać, jednak pierwszy wilk dość szybko zjawił się przy mnie. Dziabnął mnie w szyję, tak niefortunnie, dla niego, że nie uszkodził żadnych, bardziej ważnych naczyń krwionośnych. Nie wiedziałam, dlaczego się tak stało, puki nie ujrzałam gniadego kształtu powalającego waderę. Czułam ogromny ból i pieczenie. Nie chciałam, aby Mikadowi coś się stało. Był moim jedynym na całym świecie, jedynym kochaniem i najlepszym pocieszeniem. A teraz, przez moją ślepotę osieroci moją biedną wystraszoną kuleczkę. Nie chciałam myśleć pesymistycznie, ale jakie szanse może mieć jeden koń walczący przeciwko całej zgrai wilków? Niewielkie. Chciałam wstać i dać mu drogę ucieczki. Nie mogłam jednak tego zrobić. Tak właściwie, mogłam zrobić tylko jedno, wielkie NIC.
- Mikado, ty głupku - stęknęłam ostatkiem sił, po czym zamknęłam oczy. Wszystko rozmyło się, oderwano mnie od rzeczywistości. Odgłosy walk słyszałam jakbym była od niej oddalona o kilkadziesiąt metrów. A potem stukot wielu kopyt. I cisza.
< Mikado? Nie ma dla tego komentarza >

Od U'schii do Thundera „Lekarstwo na troski, zwierzyć się”

-Dzięki za ostrzeżenie- odpowiedział, wyraźnie siląc się na uśmiech i powrót do naszej pięknej rzeczywistości.
- A ja już myślałam, że za wyrwanie z koszmaru- odwzajemniłam gest.
Ogier wyglądał, jakby chciał coś powiedzieć, lecz ja mu przerwałam.
-Wyglądałeś na dość przejętego. Stąd się domyśliłam. A czy dobrze możesz sam stwierdzić...
-Tak bardzo to po mnie widać?- zapytał spokojnie, trochę ochryple.
-Ciało i gesty dużo zdradzają. Chyba już o tym wiesz. Chociaż na pewno o tym już masz o tym świadomość. Przed chwilą cię o tym poinformowałam.
-Hah, masz rację- odpowiedział, jeszcze bardziej rozszerzając fragmenty ust — Wspomnienia z przeszłości. Dalekiej przeszłości. Nie chcę jej pamiętać, ale jak widzisz, los bywa przekorny.
Zerwał się lekki wiatr. Wciągnęłam w chrapy jak najwięcej czystego powietrza. Trawa hulała się w melodię świerszczy i świstu podmuchów powietrza.
-Los bywa przekorny- powtórzyłam cicho.
Ucieszyło mnie, że ogier nie dopytywał się, co mówiłam. Ta cisza mnie trochę ukoiła. Jednakże, gdy robiła się już zbyt długa i niezręczna ogier przerwał ją.
- Na świecie jest jeszcze mnóstwo pięknej przyrody. Przejdźmy się. Na pewno jeszcze ujrzymy coś ujmującego, podobnie jak ta polanka.
Pokiwałam głową.
- A i musisz prowadzić. Jestem dość słaby w orientacji na tych terenach. Mógłbym nas jeszcze wyprowadzić na jakieś pustkowie.
-Widać nie tylko ja tu umiem czytać w myślach. Właśnie miałam ci zaproponować oprowadzanie. Tobie biedaku nikt tego nie zafundował.
-Ale za chwilę ty mi zafundujesz- uśmiechnął się szczerze.
<Thunder? Co tam jeszcze wymyśli twoja główka?>

Forever i Hadvegar łączą się więzem partnerskim!

Zaistniała niedawno sytuacja sprawiła, iż Forever - bojowniczka klanu, oraz nasz medyk-poeta Hadvegar połączyli się więzem partnerskim. Gratulacje i powodzenia!

Od Forever do Hadvegara ,,Czy taka odpowiedź?"

- Wiem, że nigdy sobie nie wybaczysz tego wszystkiego, ale to nie była twoja wina. Proszę cię, Hadvegar. Nie chcę żebyś miał wyrzuty sumienia, bo to wszystko nie stanowi problemu. A co do pytania, od jakiegoś czasu, dokładnie to od czasu pożaru, czyli od dość długiego czasu patrzę na ciebie jak na kogoś więcej niż przyjaciela. Mimo wszystkiego całą ta historia była wyjątkowa. Chcę żebyś wiedział, że nigdy się na ciebie nie gniewałam i nie zamierzam się gniewać. Hadvegar, wiem, że według ciebie powinniśmy zakończyć tą przyjaźń, ale ja ci to wybaczam. Odpowiedź brzmi tak, Hadvegar. - zakończyłam po jakimś czasie. Ogier popatrzał na mnie zdumiony
- Co, myślałeś, że teraz się na ciebie wkurzę i odmówię? Mówiłam ci, że nie jest to problem, tym bardziej jeśli będziesz przy mnie . - dodałam uśmiechnięta. Wtedy piorun uderzył gdzieś niedaleko. Odskoczyłam do tyłu potykając się przy tym o jakiś kamień. Syknęłam lekko i przybliżyłam nogę do siebie.
- Co się stało? - zapytał Hadvegar
- Uderzyłam się o jakiś kamień - powiedziałam i wyjrzałam z jaskini. Niebo rozpogadzało się a czarne chmury przechodziły dalej. Kilka koni już wyszło.
- Chodź, obejrzę to - powiedział ogier kiedy wyjrzał tak samo jak ja. Lekko kulejąc wyszłam z jaskini
- To teraz będziesz ode mnie wymagał posłuszeństwa, prawda? - zapytałam ze śmiechem. Ogier mimo wszystko zaśmiał się.
- Możliwe - powiedział i obejrzał nogę. - lekko opuchła i krwawi. Nie jest dobrze. Podejdź do strumienia i zamocz ją lekko. Ja przez ten czas znajdę potrzebne rzeczy - powiedział i się oddalił. Posłusznie podeszłam do strumienia i zamoczyłam nogę. Pomyślałam chwilę. A może on chciał żeby wyszło na odwrót? Może oczekuje, że mu nie wybaczę? Właśnie wtedy usłyszałam stukot kopyt. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam idącego w moją stronę Hadvegara.
<Hadvegar? Nie wiem czy o to chodziło, ale nie miałam pomysłu>

23.05.2018

Od Vayoli do Mint "Wspólna wyprawa"

Tego dnia wraz z Khairtai jak zwykle zaraz po śniadaniu udałyśmy się, aby poszukać chętnych do zabawy źrebiąt. Znalazłyśmy je już niedługo, jak  zwykle wszyscy zebrali się nieopodal klanu i rozpoczęli ulubioną zabawę w ganianego. Zaczęliśmy biegać wokół drzew. Na początku gonił Shiregt, potem Mint, następnie Khairtai, Dante, a ten złapał i dotknął mnie. Rozejrzałam się więc szybko, wypatrując potencjalnej "ofiary". Ruszyłam za Mivaną, która była najbliżej mnie. Po chwili jednak drogę przecięła mi inna postać. Nie zastanawiając się długo, odwróciłam się i dotknęłam tej osoby.
-Berek!-zawołałam, szturchając lekko źrebię.
-O nie, znowu ja!- powiedziała z uśmiechem Mint. Już chciała rzucić się do biegu, kiedy potknęła się i przewróciła. Wszyscy zaśmialiśmy się, widząc tę scenę. Klaczka jednak szybko podniosła się i zaczęła nas gonić. Zabawa trwała, aż każdy opadł z sił. Wtedy zebraliśmy się w jednym miejscu i zrobiliśmy burzę mózgów, chcąc wymyślić kolejną zabawę.
-Pobawmy się w chowanego!-zaproponował Dante.
-O nie, ja już nie mam najmniejszej ochoty biegać i się jeszcze chować-powiedziałam.
-To może jakieś zagadki?-zasugerowała Miriada.
-Nie, to jest nudne- odparł jej brat Dante.
-To co proponujecie?-zapytała Khairtai.
-Może po prostu przejdźmy się trochę? Po drodze możemy natknąć się na coś naprawdę ciekawego-odezwała się Mint. Jej pomysł przypadł do gustu wszystkim, toteż od razu ruszyliśmy na spacer. Shiregt wysunął się na prowadzenie, a obok niego szły Mint i Mivana. Po jakimś czasie zatrzymaliśmy się, żeby rozejrzeć się po małej polanie. Byłam ciekawa, czy zdołam tutaj odkryć coś ciekawego. Niestety nikt z nas niczego nie odnalazł.
-Może powinniśmy wracać?-zaproponował Shiregt. Większość jednak uznała, że chcą iść dalej. Ruszyliśmy więc ponownie w drogę. Tym razem nie szliśmy już zbici w jedną grupę. Zaczęliśmy się nawzajem gonić i zaczepiać. W pewnym momencie poczułam, że ktoś mnie popchnął, a ja poleciałam na Mint, przewracając ją.
-Przepraszam, ktoś mnie popchnął! Nic ci nie jest?-zapytałam klaczki, będąc gotowym w razie potrzeby pomóc jej wstać.
<Mint?>

Od Hadvegara do Forever ,,Wyjdziesz za kłamstwo?"

– Chodź. – powiedziałem, przytulając klacz do siebie, żeby było jej cieplej. Jednak coś ze mną było nie tak, bowiem bałem się jej dotykać. Poczułem dreszcze, a myśli nasiliły się jeszcze bardziej. Czułem się potwornie. Nigdy sobie tego nie wybaczę, nawet jeśli ona zrobi to tysiące razy. Teraz jednak najważniejsze jest nasze dziecko, nie chcę by dorastało w rozbitej rodzinie, bez miłości, szacunku i przyjaźni. Jeśli tylko ona się zgodzi, dam mu to wszystko... czego nie potrafię ofiarować Forever. Ehh... kogo ja oszukuję. Najprostsze sprawy potrafię zepsuć, a co dopiero zaopiekować się kimś bezbronnym. Nie wiem co mam robić, a ona mi tego nie ułatwia. Jak można być tak ślepym! Powinna już dawno mnie zwyzywać od najgorszych, zemścić się, cokolwiek! Dlaczego ona tego nie robi!? Byłoby mi łatwiej...
– Wyjdziesz za mnie? – zapytałem, cały czas przytulając ją do siebie. Zaraz po wypowiedzeniu tych słów, moją głowę nawiedziło przemyślenie z którego wynika, że jestem po prostu kretynem. Nie dość, że zniszczyłem jej życie, to teraz jeszcze bardziej chcę to wszystko zrujnować, nie pozwalając na prawdziwą miłość i romantyzm. Nie można tego udawać, to się widzi... sercem, chyba, że nasze własne serce jest zaćmione miłością. Wtedy widzisz tylko to, co chcesz widzieć w tej drugiej istocie, a ten cały fałsz gdzieś znika. Iluzja prawdy, a to wszystko przez jedno największe marzenie o czymś czego nie da się opisać najpiękniejszymi słowami...
– Hadvegar? – odsunęła się ode mnie, nie wierząc własnym uszom i oczom. A ja miałem szansę to wszystko wyprostować i przeprosić...
– Chcę być z tobą i z naszym maleństwem. – oznajmiłem, możliwe, że całkiem przekonująco, brnąc w te brednie jeszcze bardziej, ale skąd ona to może wiedzieć? Chyba nie czyta mi w myślach? Oh... a mogłaby. Proszę o to, by odmówiła, bo nawet szczerości jej zaoferować nie mogę! Co jest ze mną nie tak? Czy to naprawdę tak musi wyglądać?
<Forever?>

Od Shiregt'a do Mint ,,Początkujący wicherek"

Zawtórowałem jej, parskając śmiechem, i odwróciłem głowę w jej stronę. Spojrzeniem utkwiłem w tych dwóch studniach wypełnionych po brzegi kryształową, kasztanową masą, oparłem się na delikatnych rysach pyska, zatonąłem wśród frędzli jej krótkiej, kruczoczarnej grzywki. Czym jest piękno, jeżeli nie Mint? - zadawałem sobie to pytanie już po raz setny, a odpowiedź wciąż była zdecydowanie niejasna. Dlaczego akurat ona? - o tym już lepiej było w ogóle nie mówić. Nie myśleć. Nie czuć. Miłość - postanowiłem nazwać to jakimś powszechnym, zwyczajnym, ale mocnym stwierdzeniem - truła mój umysł od rana do wieczora, lecz nie dawała żadnych wskazówek, jak mam spełnić jej zachcianki. Przeczuwałem tylko, wymacywałem przed sobą drogę, a ona, pełna serpentyn, ostrych zakrętów, zwalonych pni i cierni po prostu nie miała końca. Była jakąś dziwną pułapką.
— Shiregt? To jak w końcu będzie? - z rozmyślań wyrwał mnie stanowczy i zniecierpliwiony głos klaczki. No proszę, teraz jeszcze to właśnie ona ratuje mnie od dalszych konkluzji. Pokiwałem energicznie głową i z westchnieniem uniosłem się w górę.
— Niniejszym ogłaszam, kasztanowy blasku, że należysz do frakcji! - orzekłem radośnie, w miarę cicho, a Mint uśmiechnęła się szeroko, po czym rzuciła na mnie całym swoim ciężarem.
— Ups. Czyżby wiatr był dla ciebie zbyt mocnym przeciwnikiem? - spytała niewinnie z błyskiem w oku.
— Doigrałaś się, doigrałaś. - mruknąłem groźnie, przejmując pozycję atakującego, choć w głębi duszy tańczyłem z okazji jej dołączenia. Grupa się rozrastała. Wkrótce źrebię leżało na ziemi, a ja stałem nad nim zwycięsko.
<Mint? Zostawisz mi wolny czas...?XD>

22.05.2018

Od Forever do Hadvegara ,,Burza"

- Hadvegar, proszę cię. Przestań. To nie była twoja wina. A zresztą sama do tego dopuściłam, żeby uciec. Mogłam ganiać tam i z powrotem. Nie chcę, żeby przez ludzi nasza przyjaźń została przerwana. Gdybyś nie pojawił się w moim życiu, byłoby całkowicie puste. To ty jesteś moim jedynym prawdziwym przyjacielem i nic tego nie zmieni. - zakończyłam
- Naprawdę? - zapytał ogier mając dalej spuszczoną głowę.
- W stu procentach szczerze - powiedziałam zdecydowanie. Wtedy na mój pysk spadła kropla wody. Potem druga, trzecia. Obejrzałam się za siebie i zobaczyłam ciężki, czarne chmury
- Hadvegar, chodź! Zaraz będzie tutaj burza, i to mocna burza. Musimy znaleźć schronienie! - krzyknęłam i poderwałam się na nogi, jednak syknęłam z bólu i upadłam. Ogier szybko podniósł się na nogi
- Forever, nic ci nie jest? - zapytał przestraszony.
- Nie, nic. Tylko mnie brzuch boli. I odezwały się te stare rany - powiedziałam i powoli podniosłam się na nogi.
- Na pewno ci nie pomóc? - zapytał
- No... Może trochę - szepnęłam. Hadvegar podszedł do mnie i zaczął podpierać mnie z jednej strony.
- Dziękuję - powiedziałam i zaczęłam powoli iść.
- Chodź, widzę małą jaskinię przed nami - powiedział po chwili ogier. Pokiwałam głową. Widziałam chowające się konie że stada. Ciekawe, czemu nikt nie znalazł naszego schronienia. W jaskini było miejsca akurat na naszą dwójkę.
- Zimno mi... - jęknęłam i przybliżyłam się do ogiera.
<Hadvegar?>

Od Khonkha do Marabell "Ucieczka"

-Mogę iść-odparłem. Przeszliśmy razem kilka metrów, aż dotarliśmy do miejsca, skąd mogliśmy ujrzeć Mivanę. Bawiła się ona już z kilkoma innymi źrebiętami z naszego klanu, w tym z Shiregt'em i Miriadą. Dantego znowu gdzieś wywiało-pomyślałem nie bez lekkiego niepokoju. Dawno już zauważyłem, że był on typem indywidualisty, który zawsze wszystko musiał robić sam i po swojemu.
-Widzisz? Jest cała i zdrowa- powiedziałem.
-Jesteś lekko przewrażliwiona-dodał Mikado.
-Ja?! Ja się tylko martwię, o swoje dziecko, czy to znaczy, że jestem od razu przewrażliwiona?-zdenerwowała się Marabell. Zaraz jednak uspokoiła się i dodała nieco zmieszana- Chyba masz trochę racji-po czym ponownie przeniosła wzrok na mnie. Jeszcze przez chwilę rozmawialiśmy o jakichś nic nieznaczących szczegółach, w końcu jednak pożegnaliśmy się.
~Kilka dni później~
Stado spokojnie wędrowała według ustalonej trasy. Zatrzymaliśmy się na krótki postój w miejscu, które wydawało się bezpieczne. Spędziliśmy tam kilka godzin, wypoczywając i zbierając siły na dalszą podróż. Wszyscy członkowie klanu skryli się w cieniu, uciekając przed palącym niemiłosiernie słońcem. Jedynie źrebięta jak zwykle były pełne energii i ganiały za sobą nawzajem. Nagle coś zaszeleściło w zaroślach. Wszyscy zwrócili wzrok w tamtą stronę, wyczekując tego, co za chwilę się wydarzy. Jak na zawołanie z gęstwiny wypadli Dorian i Lexus, którym poleciłem sprawdzić pobliskie tereny.
-Ludzie!-zawołał ogier, jak tylko zdołał złapać oddech.
-Są nieopodal i zmierzają w naszą stronę. Nie wyglądają zbyt przyjaźnie, mają ze sobą broń-dodała po chwili klacz. W takiej sytuacji natychmiast nakazałem wszystkim jak najszybciej przygotować się do wyruszenia w dalszą wędrówkę. Czas był na wagę złota, toteż już po chwili ruszyliśmy. Poruszaliśmy się żwawym tempem. Zerwał się lekki wiatr, który przyniósł niezapowiadającą nic dobrego ludzką woń. Klan przyspieszył jeszcze bardziej, ale na nie za wiele to się zdało. Po chwili do naszych uszu dotarł jakiś głośny huk. Stało się jasne, że ludzie zauważyli nas i zaczęli strzelać. Stado zaczęło biec najszybciej jak mogło. Ludzie nie potrafili poruszać się tak szybko jak my, ale nie mieliśmy możliwości rozwinięcia pełnej prędkości ze względu na źrebięta. Jednak po około godzinie ucieczki zdecydowałem, że pościgu nie słychać, dzięki czemu możemy się zatrzymać.
-Czy nikomu nic się nie stało? Są wszyscy?-zapytałem, jak tylko wszystkie konie się zatrzymały.
<Marabell?>

Od Mint do Shiregta,,Zwala z nóg + prośba do frakcji,,Wiatry prerii"

Ogier podszedł do mnie powoli, z gracją i spokojem. Lekko zarumienił się, lecz nie stracił tej wrodzonej pewności i rzekł.
- Witaj piękna damo w naszych skromnych szeregach...
- To piękne i bardzo gustowne oraz eleganckie przywitanie- powiedział Khokh spokojnie — Widzę, że zapamiętałeś regułki z poprzednich lekcji. A tak w ogóle witamy nową klaczkę. Oczywiście jeszcze piękniej uczynił to Shigert, ale tak też można.
-Dz- dzień dobry- uśmiechnęłam się. Nie ma co się bać. Trzeba iść z uśmiechem przez życie!
-Czuj się jak w domu!-zawołały źrebaki.
-Dobrze, a oprowadzicie Mint po stadzie? Ktoś na ochotnika?
Zgłosił się przyszły władca i jakaś troszkę większa od pozostałych osobniczka mojej płci. Władca wybrał, tego drugiego źrebaka zgłaszającego się z zapałem i odezwał się z lekkim uśmiechem.
- Khairtai, teraz ty. Pamiętaj o zasadach dobrego wychowania. Potem każdy z was napisze jakby, to on ją oprowadził i jak wyglądałaby wasza rozmowa. A ty- zwrócił się do ogiera- Będziesz miał okazję się jeszcze popisać.
Powiem tyle... Wykorzystują mnie jako materiał do ćwiczeń, no nieźle, ale nie przeszkadza mi to. Tylko martwię się o poznanie nastolatki. Nowe znajomości powoli zaczęły wywoływać we mnie lekki strach. A może to po prostu tylko ona? Pewnie dlatego czuję lęk, iż wydawała się taka sceptyczna. Takiego konia bym pewnie nie polubiła*. Cóż... nie oceniajmy książki po okładce. Przydzielono jej oprowadzankę, to pójdziemy na spacer. I się wybraliśmy. Wcale nie było tak źle, jak myślałam. Za to poznałam trochę bardziej tereny stada, spędziłam mimo czas.
 I to wszystko zawdzięczam Khairtai.
***
Lekcje już minęły. Siedziałam teraz na wzgórzu z Shiregtem i Mivaną, którą on zaprosił do rozmowy. Wreszcie, po paru minutach ciszy zwróciłam się do niego.
- Czy mogłabym zostać członkiem waszej frakcji?  Dużo o niej opowiadaliście,
Właśnie zawiał lekki podmuch wiatru. W pewnym momencie nasza towarzyszka chciała wstać, lecz potknęła się, o wystający kamień i sturlała się na podnóże zbocza.(nic jej się nie stało)
-To niezłe macie wichury. Zwalają z nóg- uśmiechnęłam się.

*Mint boi się, że nie polubi konia? Czy to jakiś żart? Nie kochani... Ona po prostu nie chce mieć wrogów. Przecież jakby Miśka jej nie lubiła, to moja klaczka na logikę stwierdza, że jakby Kha ją polubiła to, miałaby niekoniecznie fajną przyjaciółkę, przylepkę, a w drugą stronę, gdyby ta nie jawiła do niej sympatii, no cóż, [...]. Co ona poradzi na swoje niepozytywne scenariusze, których wyobrażenie wywołuje w niej strach?
<Shi? Zwala z nóg, nie XDDD?>

21.05.2018

Od Yatgaar do Khonkha ,,Niedościgniona zaraza"

Powłóczyłam nogami obok partnera, jednak z przyzwyczajenia z uniesionym łbem, uważnie obserwując otoczenie. Te błogie chwile sam na sam zmieniły się, po prawdzie mówiąc, w koszmar - no, może to zbyt mocne słowo. Nabrały po prostu niezdrowego posmaku, zostały zatrute myślami pochodzącymi z chłodnego rozsądku, a nie gorącymi porywami serc. Mówi się trudno, żyje się dalej. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Chciałam jak najszybciej dojść rozwiązania tej całej zagadki, by móc wreszcie w odpowiedniej chwili spędzić trochę pełnego radości i samotności we dwoje czasu z Khonkhiem. Brakowało mi tego właściwie od dawna - nie związałam się z kochanym ogierem po to, by później wsiąść na szaloną karuzelę która go wciąż mijała.
W pewnym momencie, gdy dochodziliśmy już do klanu i dotarły nas pierwsze westchnienia ulgi i szmery rozmów, przyszło mi coś do głowy.
— To może być zaraza. - rzekłam cicho, prawie szeptem, rzucając gniadoszowi znaczące spojrzenie. Po krótkiej analizie tej wypowiedzi odparł:
— To bardzo prawdopodobne... - po czym również zatopił się we własnych rozmyślaniach. Wyrazem tego, jak ta ewentualność na niego wpłynęła, było tylko nieznaczne obniżenie się kącików warg w dół. Zachował kamienny, spokojny pysk dobrego władcy, który nie dopuszcza do siania paniki. Zakłusowałam, gdy tylko dojrzałam sylwetki trójki źrebiąt na skraju tłumu. Wzdychając z ulgą i ukontentowaniem, zatrzymałam się i przywitałam się, raz po raz trącając ich aksamitne łebki głową. Kiedy wygłodniałe źrebaki posilały się, prowadziłam z partnerem cichą rozmowę, by nikogo na razie nie niepokoić.
— Jeżeli to jakaś choroba, to może nas nie dotyczyć albo to tylko przypadki. - stwierdził Khonkh.
— Mimo wszystko lepiej się stąd zabierać. To nie jest dobry znak. - powtórzyłam jego słowa.
— Masz świętą rację. Zresztą wystarczająco się już napatrzyliśmy na Dzawchan. Dokąd? - zgodził się ze mną arab.
— Na Gerel Uul. Dalej pozostaje mieć nadzieję. - oświadczyłam po krótkim zastanowieniu.
~Some time later~
Wyruszyliśmy, jak zazwyczaj, wczesnym rankiem. Podążałam na czele raźnym truchtem, a obok mnie mały władca - Shiregt, wyciągając dość śmiesznie nogi w kłusie i wyginając się dziwnie na różne strony. W pewnym momencie do moich uszu dotarło czyjeś kaszlenie. Zignorowałam to. Jednak gdy się powtórzyło, odwróciłam się gwałtownie, acz szybko, i dzięki temu dostrzegłam winowajcę. To Khairtai - nie była w stanie przestać nawet, kiedy mnie zauważyła.
<Khonkh? Kocham ^^>

Od Hadvegara do Forever ,,Przepraszam za istnienie"

Nie mogłem przestać myśleć o tym co jej zrobiłem. Ludzie są naprawdę okrutni! Nigdy bym się tego nie spodziewał, to smutne. I co ja mam teraz z tym wszystkim zrobić? Zraniłem ją, to pewne. Nie chciałem, żeby to tak wyglądało. Beznamiętnie, bezmyślnie... bez miłości. Te myśli rozrywają mnie od środka. A co jeśli jej teraz nie pokocham? Jest dla mnie ważna, to fakt, ale to moja przyjaciółka. Gorzej! Boję się, że teraz zniszczę tą przyjaźń. Wstyd mi. Nie mogę na nią patrzeć, bo tak mi potwornie wstyd.
A co jeśli wszystko się potwierdzi? Co ja mam zrobić w takiej sytuacji? Cieszyłbym się, ale czy w tej sytuacji byłbym w stanie? Co jeśli źrebię będzie mi przypominać ten dzień... Zgwałciłem ją? Chyba tak to można nazwać.
– Naprawdę? – podnosiłem łeb na chwilę i spojrzałem na nią, jednak zaraz mnie sparaliżowało i oczy zaraz gdzieś uciekły.
– Tak powiedziała Awesome. – odparła cichutko.
Zamilkłem na dłuższą chwilę, stając się to wszystko przemyśleć, ale jej obecność mi w tym nie pomagała. Nie mogę jej teraz ot tak zostawić, bo już wystarczająco zniszczyłem jej życie.
– Hadvegar? – wyszeptała, oczekując jakieś reakcji. Wsparcia.
– Przejdźmy się. – odparłem oschle i ruszyłem przed siebie, a klacz była tuż za mną. Południe minęło nam w ciszy, chodziliśmy w jedną stronę, to w drugą, aż w końcu znaleźliśmy jakiś krzaczek niedaleko stada i położyliśmy się.
– Wiem, że to niczego nie zmieni, ale naprawdę nie mam ci tego za złe. To nie była twoja wina. – oznajmiła.
– Może masz rację, ale powiedz mi kim ja teraz jestem w twoich oczach? Postawmy sprawę jasno... zgwałciłem się. Nie chciałaś tego. Nigdy bym cię nie skrzywdził, tak sobie mówiłem. Nic nie warte te myśli w tej sytuacji. Przepraszam, że pojawiłem się w twoim życiu... – nie wytrzymałem, głos zaczął mi się załamywać, a z oczu padła pierwsza słona kropla. – Tak bardzo Cię przepraszam. – płacz, bo każdy przecież zasługuje na prawdziwe uczucia, jakiekolwiek by one nie były.
<Forever?>