Powłóczyłam nogami obok partnera, jednak z przyzwyczajenia z uniesionym łbem, uważnie obserwując otoczenie. Te błogie chwile sam na sam zmieniły się, po prawdzie mówiąc, w koszmar - no, może to zbyt mocne słowo. Nabrały po prostu niezdrowego posmaku, zostały zatrute myślami pochodzącymi z chłodnego rozsądku, a nie gorącymi porywami serc. Mówi się trudno, żyje się dalej. Mój umysł pracował na najwyższych obrotach. Chciałam jak najszybciej dojść rozwiązania tej całej zagadki, by móc wreszcie w odpowiedniej chwili spędzić trochę pełnego radości i samotności we dwoje czasu z Khonkhiem. Brakowało mi tego właściwie od dawna - nie związałam się z kochanym ogierem po to, by później wsiąść na szaloną karuzelę która go wciąż mijała.
W pewnym momencie, gdy dochodziliśmy już do klanu i dotarły nas pierwsze westchnienia ulgi i szmery rozmów, przyszło mi coś do głowy.
— To może być zaraza. - rzekłam cicho, prawie szeptem, rzucając gniadoszowi znaczące spojrzenie. Po krótkiej analizie tej wypowiedzi odparł:
— To bardzo prawdopodobne... - po czym również zatopił się we własnych rozmyślaniach. Wyrazem tego, jak ta ewentualność na niego wpłynęła, było tylko nieznaczne obniżenie się kącików warg w dół. Zachował kamienny, spokojny pysk dobrego władcy, który nie dopuszcza do siania paniki. Zakłusowałam, gdy tylko dojrzałam sylwetki trójki źrebiąt na skraju tłumu. Wzdychając z ulgą i ukontentowaniem, zatrzymałam się i przywitałam się, raz po raz trącając ich aksamitne łebki głową. Kiedy wygłodniałe źrebaki posilały się, prowadziłam z partnerem cichą rozmowę, by nikogo na razie nie niepokoić.
— Jeżeli to jakaś choroba, to może nas nie dotyczyć albo to tylko przypadki. - stwierdził Khonkh.
— Mimo wszystko lepiej się stąd zabierać. To nie jest dobry znak. - powtórzyłam jego słowa.
— Masz świętą rację. Zresztą wystarczająco się już napatrzyliśmy na Dzawchan. Dokąd? - zgodził się ze mną arab.
— Na Gerel Uul. Dalej pozostaje mieć nadzieję. - oświadczyłam po krótkim zastanowieniu.
~Some time later~
Wyruszyliśmy, jak zazwyczaj, wczesnym rankiem. Podążałam na czele raźnym truchtem, a obok mnie mały władca - Shiregt, wyciągając dość śmiesznie nogi w kłusie i wyginając się dziwnie na różne strony. W pewnym momencie do moich uszu dotarło czyjeś kaszlenie. Zignorowałam to. Jednak gdy się powtórzyło, odwróciłam się gwałtownie, acz szybko, i dzięki temu dostrzegłam winowajcę. To Khairtai - nie była w stanie przestać nawet, kiedy mnie zauważyła.
<Khonkh? Kocham ^^>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!