Zawtórowałem jej, parskając śmiechem, i odwróciłem głowę w jej stronę. Spojrzeniem utkwiłem w tych dwóch studniach wypełnionych po brzegi kryształową, kasztanową masą, oparłem się na delikatnych rysach pyska, zatonąłem wśród frędzli jej krótkiej, kruczoczarnej grzywki. Czym jest piękno, jeżeli nie Mint? - zadawałem sobie to pytanie już po raz setny, a odpowiedź wciąż była zdecydowanie niejasna. Dlaczego akurat ona? - o tym już lepiej było w ogóle nie mówić. Nie myśleć. Nie czuć. Miłość - postanowiłem nazwać to jakimś powszechnym, zwyczajnym, ale mocnym stwierdzeniem - truła mój umysł od rana do wieczora, lecz nie dawała żadnych wskazówek, jak mam spełnić jej zachcianki. Przeczuwałem tylko, wymacywałem przed sobą drogę, a ona, pełna serpentyn, ostrych zakrętów, zwalonych pni i cierni po prostu nie miała końca. Była jakąś dziwną pułapką.
— Shiregt? To jak w końcu będzie? - z rozmyślań wyrwał mnie stanowczy i zniecierpliwiony głos klaczki. No proszę, teraz jeszcze to właśnie ona ratuje mnie od dalszych konkluzji. Pokiwałem energicznie głową i z westchnieniem uniosłem się w górę.
— Niniejszym ogłaszam, kasztanowy blasku, że należysz do frakcji! - orzekłem radośnie, w miarę cicho, a Mint uśmiechnęła się szeroko, po czym rzuciła na mnie całym swoim ciężarem.
— Ups. Czyżby wiatr był dla ciebie zbyt mocnym przeciwnikiem? - spytała niewinnie z błyskiem w oku.
— Doigrałaś się, doigrałaś. - mruknąłem groźnie, przejmując pozycję atakującego, choć w głębi duszy tańczyłem z okazji jej dołączenia. Grupa się rozrastała. Wkrótce źrebię leżało na ziemi, a ja stałem nad nim zwycięsko.
<Mint? Zostawisz mi wolny czas...?XD>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!