Strony

24.05.2018

Od Marabell do Mikada ,,Jak za mgłą"

Położyliśmy się na jakimś wzgórzu, z którego mogliśmy patrzeć na klan, który roił się na dole.
- Czy my też się tak wszędzie śpieszymy? Latamy w tę i w tamtą, ignorując piękno tego świata, zaabsorbowani swoimi zajęciami, nie mogąc nawet zapoznać się bliżej z innymi - zapytałam, przyglądając się koniom poniżej nas.
Wiatr zawiał trochę mocniej. Oczywiście Mivana, mimo, że już zmęczona i wtulona w ciała swoich rodziców, zaczęła wypytywać, co to, dlaczego, i po jakiego grzyba jest wiatr. Wraz z Mikadem odpowiedzieliśmy najbardziej ogólnie jak mogliśmy, po czym wróciliśmy do wcześniej przerwanej rozmowy.
- Wiesz, chyba tak. Na tym polega życie. Jeśli nie będziesz się starał, spadniesz na sam dół hierarchii.
- Ale, to takie okrutne. Dlaczego tak musi być? Przecież każdy mógłby zmienić nastawienie do świata. Wtedy nikt by nie odstawał.
- To nie my ustanawiamy te zasady. A niewiele osób twierdzi tak, jak ty. To by nie wyszło.
- Niestety masz rację. Ale co jeśli - urwałam, słysząc dziwny odgłos.
Malutka, słodka kulka pochrapywała sobie. Nie mogłam oderwać wzroku od tego małego cudu, który w gruncie rzeczy był moim dziełem.
- Jest taka urocza, kiedy śpi - szepnęłam, aby nie obudzić swojego maleństwa.
- Na pewno mniej męcząca - ogier uśmiechnął się przekornie.
- Jak możesz, to jest nasz źrebak?! - syknęłam niby to zdenerwowana, choć w głębi ducha również byłam zmordowana tymi pytaniami.
Po krótkiej dyskusji, prowadzonej szeptem, aby nie obudzić Miv, również poszłam w ślad mojej córki, zostawiając swoją miłość na straży.
~*~
Biegłam w takim tempie, w jakim mogły biec źrebaki. Bądźmy szczerzy - to było strasznie wolne. Bałam się, czy wilki zaraz nas nie dogonią. Zawsze mogliśmy walczyć, ale nie wróżyło by to zbyt wielkich szans dla co poniektórych. Biegłam pomiędzy Mivaną, a Mikadem, aby pilnować owej dwójki. Jak się okazało, był to dobry wybór. Moja córka potknęła się i upadła. Błyskawicznie zatrzymałam się, podniosłam ją do góry i popchnęłam do przodu. Stado zwolniło na chwilę, aby mała mogła dołączyć do innych. Przyśpieszyłam, aby dogonić innych. Nie zauważyłam dość sporej skały tuż przede mną. Zawadziłam o nie nogą, rozcinając ją po prawie całej długości. Przekoziołkowałam po mniejszych kamyczkach, które poharatały mój bok i głowę. Leżałam chwilę, próbując wstać, jednak pierwszy wilk dość szybko zjawił się przy mnie. Dziabnął mnie w szyję, tak niefortunnie, dla niego, że nie uszkodził żadnych, bardziej ważnych naczyń krwionośnych. Nie wiedziałam, dlaczego się tak stało, puki nie ujrzałam gniadego kształtu powalającego waderę. Czułam ogromny ból i pieczenie. Nie chciałam, aby Mikadowi coś się stało. Był moim jedynym na całym świecie, jedynym kochaniem i najlepszym pocieszeniem. A teraz, przez moją ślepotę osieroci moją biedną wystraszoną kuleczkę. Nie chciałam myśleć pesymistycznie, ale jakie szanse może mieć jeden koń walczący przeciwko całej zgrai wilków? Niewielkie. Chciałam wstać i dać mu drogę ucieczki. Nie mogłam jednak tego zrobić. Tak właściwie, mogłam zrobić tylko jedno, wielkie NIC.
- Mikado, ty głupku - stęknęłam ostatkiem sił, po czym zamknęłam oczy. Wszystko rozmyło się, oderwano mnie od rzeczywistości. Odgłosy walk słyszałam jakbym była od niej oddalona o kilkadziesiąt metrów. A potem stukot wielu kopyt. I cisza.
< Mikado? Nie ma dla tego komentarza >

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!