Ostatnio prawie w ogólnie nie opuszczałem Forever, ponieważ sama tego chciała, bym przy niej był, kiedy tylko to możliwe. Wiadomo jednak, że konie mają swoje obowiązki, które muszą wykonywać. Właśnie teraz była taka chwila. Spuszczenie z uwięzi i rozstanie, żeby potem znowu do siebie wrócić i opowiedzieć o całym dniu. Zasnąć wspólnie i przywitać nowy dzień. Rutyna.
Rozglądając się wkoło, zauważyłem szarą klacz z którą nie miałem jeszcze szansy porozmawiać. Stała gdzieś z boku i obserwowała okolicę, od czasu do czasu przeżuwając trawę. Pomyślałem, że dobrą decyzją będzie podejście do niej i przywitanie się.
– Witaj. Miło mi Cię poznać, jestem Hadvegar. – oznajmiłem z uśmiechem.
– Ganerdene. – odparła, rozglądając się wokoło. Na mnie spojrzała może przez ułamek sekundy. Czyżby czujka? Bardzo możliwe, biorąc pod uwagę to zachowanie. Wątpiłbym w to iż jest taka obojętna... przynajmniej dla mnie nie wygląda na taką.
– Pracujesz, prawda? Może lepiej, abym nie przeszkadzał? - zapytałem, żeby się upewnić, chociaż można powiedzieć, że znałem odpowiedź. Nie wiem dlaczego, ale liczyłem na to, że będzie inaczej. Coś sprawiało, że chciałem przy niej przebywać. Nie wiem co to takiego, ale to bardzo przyjemne uczucie. Czasami w naszych życiach zdarzają się takie wyjątki, takie istoty, których nie znamy, ale coś nas do nich ciągnie. Jedno spojrzenie może sprawić, że już nigdy nie przestajemy o kimś myśleć. To takie przyjemne uczucie, które często kończy się rozczarowaniem. Mimo tego, nadal energia tamtej istoty jest dla nas miła, mimo, że sama jej egzystencja może nie spełniać naszych wymagań. A kiedy dochodzi do tego akceptacja... może już nie być dla nas ratunku.
<Ganerdene?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!