-Obserwujmy otoczenie. W razie czego musimy umieć odnaleźć drogę-powiedziałem do Khairtai. W końcu po nie wiem jak długim czasie przystanęliśmy. Ludzie zaczęli ponownie rozbijać swój obóz. Poszło im to dość sprawnie. Wieczorem większość z nich gdzieś poszła, a z nami pozostał tylko jeden mężczyzna, który wcześniej prawie się nie udzielał. Przez długi czas panowała cisza.
-Trochę mi was żal. Urodziłyście się na wolności, a teraz traficie do niewoli. Ale nie możemy postąpić inaczej, potrzebujemy koni. Słyszałem nawet, jak szef coś mówił, że postara się załatwić wam lewe papiery świadczące o tym, że jesteście czystej krwi. To by było super, bo pomogłoby nam się odkuć-powiedział mężczyzna. Z jednej strony zastanawiałam się, jak to możliwe, że go rozumiem i po co w ogóle on do nas coś mówi. Liczył, że mu odpowiemy? Ludzie nas nie rozumieją, zdążyłam to już zauważyć. Albo przynajmniej tak udają. Jednak z drugiej strony liczyłam, że mężczyzna powie nam coś, co będziemy potem mogły jakoś wykorzystać.
-Proszę cię, przestań do nich gadać, jakby cokolwiek rozumiały-powiedział szef, który wyszedł z jednego z namiotów. Czyli on także został?-pomyślałam.
-A może rozumieją?-odparł tamten człowiek.
-Akurat. To zwierzaki są tylko narzędziami, które pomogą nam odzyskać to, co straciliśmy przez tamtych-odparł szef. Rozmowa między ludźmi się skończyła. Po jakimś czasie wrócili pozostali ludzie. Wkrótce zapadła noc i wszyscy poszli spać.
-Vayola, musimy się stąd jakoś wyrwać-powiedziała moja siostra. Zdałam sobie sprawę, że nie rozmawiałyśmy niemal cały dzień.
-Tak, ale nie mamy jak. Chyba powinniśmy się przespać, aby zregenerować siły. Inaczej nic nie zdziałamy-odparłam. Tylko tyle byłyśmy teraz w stanie zrobić. Po dłuższej chwili w końcu udało mi się zasnąć.
~Następnego dnia~
Z samego rana miałyśmy chwilę, aby móc trochę się najeść. Potem ruszyliśmy w drogę, w taki sam sposób jak ostatnio. Tym razem jednak podróż trwała krócej. Po dwóch godzinach ujrzałyśmy jakiś ogromny budynek. Kiedy do niego się zbliżyliśmy, poczułam strach i zaczęłam ponownie się wyrywać. Khairtai poszła w moje ślady, jednak na niewiele się to zdało. Ludzie łatwo zaciągnęli nas do środka i zamknęli w jakimś małym, drewnianym pomieszczeniu. Przynajmniej byłyśmy tam razem.
-Naprawdę musimy uciekać się aż do tego?-usłyszałam jakiś ludzki głos.
-Zapamiętaj. Zawsze sięgaj po to, co zostało ci odebrane. A nawet bierz w zamian w nadmiarze. Sprawiedliwości musi stać się zadość. Dlatego właśnie trzeba zrobić wszystko, aby odbudować naszą stadninę-powiedział głos, który chyba należał do tego ich szefa.
-Vayola, o czym oni mówią?-zapytała moja siostra.
-Nie mam pojęcia-odparłem zgodnie z prawdą. Ludzie opuścili pomieszczenie i na jakiś czas zapadła cisza.
-Skąd jesteście?-usłyszałam głos dochodzący gdzieś z boku. Na początku obie z Khairtai lekko krzyknęłyśmy ze strachu.
-Nie bójcie się, to tylko ja-powiedziała jakaś klacz. Zobaczyłam ją, kiedy podniosłam głowę. Była zamknięta w klatce obok.
-My... my zostałyśmy złapane- odparła moja siostra.
-Ah, rozumiem, czyli urodziłyście się na wolności. To zatem znaczy, że już wprowadzili to w życie-powiedziała klacz, robiąc zamyśloną minę.
-Niby co takiego? O co w tym wszystkim chodzi?-zapytałam.
-No tak! Wy pewnie jesteście ciekawe, to się tutaj właściwie dzieje! Zacznę od tego, że się przedstawię. Jestem Shiroya, takie imię nadała mi moja matka. Jednak ludzie mówią na mnie Frezja-powiedziała klacz.
-Ja jestem Khairtai, a to moja siostra Vayola. Jak tutaj trafiłaś?
-Cóż, ja się tutaj urodziłam.
-Naprawdę?-powiedziałam, współczując klaczy, że musiała spędzić w takim miejscu tyle czasu.
-Tak.
-A właściwie co to wszystko ma znaczyć? Gdzie mu jesteśmy? I po co?-dopytywała Khairtai.
-To może od początku. To jest stadnina, czyli miejsca, gdzie ludzie hodują konie. Ta była kiedyś jedną z najlepszych w całym kraju, ale wybuchł tutaj pożar. Wielu ludzi i koni spłonęło, tak samo jak spora część budynku. Ci tutaj są pewni, że to sprawka konkurencji, dlatego za wszelką cenę chcą wszystko odtworzyć. Ostatnio słyszałam, jak mówili, że dobrze byłoby złapać kilka dzikich koni, ale nie sądziłam, że naprawdę wprowadzą to w życie. A już tym bardziej nie myślałam, że będą porywać i więzić źrebaki!
-Ludzie są straszni-powiedziała moja siostra.
-Żebyście wiedziały jak! Potrafią robić naprawdę wiele rzeczy i są czasem mądrzy, ale bardzo źli, zawistni, mściwi. Stale powtarzają, że należy zawsze walczyć o to, co ktoś ci odebrał. Jak dobrze, że zwierzęta nie walczą miedzy sobą i nie stosują takich zasad-powiedziała klacz.
-Walczą. Nasi rodzice mówili kiedyś, że klan, do którego należymy, toczył kiedyś wojnę-odparła Khairtai. Przez chwilę nasza rozmówczyni nic nie powiedziała.
-Pomożesz nam się stąd jakoś wydostać?-zapytałam po chwili. Shiroya wyglądała, jakby nad czymś się zastanawiała.
-Niech będzie. Mam już nawet pomysł. Tylko na razie prześpijcie się i zjedźcie coś, musicie nabrać sił.
<Khairtai?>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!