Postanowiłam się nieco odgryźć ogierowi i gdy miał chwilę nieuwagi, jednym ruchem powaliłam go na ziemię. Stałam nad nim i oboje patrzyliśmy sobie w oczy. W jego ślepiach błyszczało miliony radosnych iskierek. I to dobrze, taki powinien być. A nie jak moi rodzice w ostatni dzień ich życia. Nie jak ja, kiedy się dowiedziałam o śmierci rodziców i po moim pysku spływały gorzkie łzy. Przypomniał mi się kojący matczyny wyraz pyska i czuły wzrok ojca. Teraz miałam U'schię i źrebięcych przyjaciół. A także...szansę na nowe życie. Usłyszałam cichy szelest liści. To Mivanie po paru smętnych próbach udało się wdrapać na wzgórze. Podeszłam do jego krawędzi. Miała dość trudną drogę, jak na konia, który niedawno nauczył się chodzić. Uśmiechnęłam się do zebranego towarzystwa, bo nie umiałam wypowiedzieć słów adekwatnych do zaistniałej sytuacji. Posłałam ogierowi porozumiewawcze spojrzenie. Przez chwilę bałam się, że nie zrozumie przekazu, lecz on odczytał moją wiadomość. A ja za bardzo nie umiałam wysyłać takich informacji. Shigert zgodnie z poleceniem wyręczył mnie.
-Gratulujemy sprytu- zwrócił się do Mivany.
-Ależ to wcale nie takie trudne- kichnęła- Wystarczy parę zręcznych ruchów i już jesteście u celu. Wiem, że to był stromy odcinek i nie ten, którym wchodziliście, ale naprawdę da się tego nauczyć.
-Rozumiem- odparłam z dalej lekkim podziwem.
<Shiregt? Miśka chyba zaczyna coraz bardziej ci ufać i coraz bardziej cię lubić <3>
Brak komentarzy
Prześlij komentarz
Wpisz komentarz. Dziękujemy za opinię!